Re: Gdzieś na pustyni

31
- A co oni mogli tam mieć? Piach w dupie? - odpowiedział Bruudz'th na pytanie Chakuba z nutą sarkazmu. - Jedyne ten pilnujący ich człowiek mógł coś mieć, ale wiesz że dał dyla…

Na tym pogadanka urwała się, a Bruudz'th wrócił do swoich obowiązków czyli w zasadzie gapienia się na pustynię i nierobienia niczego.

Końcówka jego warty wypadła na najgorętszą porę dnia na pustyni. Przynajmniej w teori bo jego zdaniem nijak nie wyróżniała się specjalnie od pozostałych równie upalnych części pory dziennej.
Pociągał co jakiś czas wodę z bukłaka próbując przeczekać skwar lejący się z nieba. Dla zabicia nudy strzykał kroplami wody zza zębów na rozpalone kamienie patrząc jak szybko wyparują.

Pod koniec dnia, kiedy słońce zaczerwieniło się i nie piekło już tak bardzo skóry, uzupełnił wodę w bukłakach i przygotował się do dalszej drogi.
Korzystając z dobrych nastrojów po odpoczynku tak sobie organizował czas żeby znajdować się blisko Kapitan. Chciał wyłapać jej długie spojrzenie, może pozamieniać parę luźnych zdań. Wciąż niewiele o niej wiedział, a jednak intrygowała Bruudz'tha.

Kiedy na sygnał zebrali się już do wymarszu, stanął tak aby dalszą część wyprawy spedzić w jej towarzystwie. Było to bezpieczne zagranie, bo pod pretekstem omówienia szczegółów dalszej drogi mógł z nią gawędzić podczas wędrówki unikając ewentualnych niewygodnych spojrzeń pozostałych członków drużyny.

Re: Gdzieś na pustyni

32
Chakub roześmiał się rubasznie, szczerze rozbawiony ripostą orka. Rechotał do czasu, aż zaniósł się urywanym kaszlem. Następnie, zabrał się za pakowanie rzeczy i pomoc pozostałym, widząc przygotowania grupy.

Kapitan nie była w sosie. Szła przez pustynną pustkę ze zmarszczonymi brwiami, bacznie obserwując otoczenie. Wszelkie pytania zbywała dość krótkimi odpowiedziami, nie rozwodziła się zbytnio nad wyborem drogi. Ciężko było określić, czy była zamyślona, czy może wręcz nad wyraz skupiona. Z chęcią odstępowała wybór drogi Bruudz’thowi, poniekąd okazując mu tym samym zaufanie. Utrzymywała jednak pewien dystans, jakby na coś czekała, a może nawet obawiała się niedalekiej przyszłości.

Wieczór i noc upłynęły grupie na jednostajnym marszu, przerywanym z rzadka anegdotami, a nawet kilkoma niewybrednymi żartami. Nim dotarli do kolejnego postoju, na horyzoncie zaczęło wykwitać słońce. Obca karawana zdawała się nadciągać od północy, skupiona przede wszystkim z jucznych zwierząt. Brnęła powoli, chyba jeszcze nie widząc najemniczej grupy.

Jak miało okazać się zaskakująco szybko, obie grupy zmierzały do dokładnie tego samego celu. Kilkanaście minut drogi więcej, a ich oczom ukazał się kolejny punkt, w którym można było odpocząć i napełnić bukłaki. Drobna oaza nie różniła się wiele od poprzedniej, składając się przede wszystkim z kamieni, ograniczonej ilości zieleni i źródła wody.

- Widzę, że dalej zbierasz ścierwo po zadupiach. Nic się nie zmieniło, odkąd ostatnio rozmawialiśmy - awanturnik wypalił bez ogródek, kiedy dwoje przewodników spotkało się przy źródełku.

Jak gdyby uzupełniając powitanie, przewodnik obcej grupy splunął prosto pod nogi Kapitan. Solidnie zbudowany ork patrzył na kobietę wyzywająco. Oglądał grupę orczycy bez strachu, obstawiony dość sporą grupą przeróżnych zielonoskórych. Razem było ich pod dwudziestkę, do tego drugie tyle zwierząt. Nic dziwnego, że przez pustynię szli jak przez własny ogródek. Nawet gdyby się zgubili, zapasów im nie brakowało. Kapitan milczała, jak gdyby świadomie unikała otwartej konfrontacji. Nie podejmowała rękawicy obcego orka, wręcz przeciwnie. Odciągnęła swoją grupę na drugą stronę drobnej oazy, szepcząc podczas narady.

- Musimy mieć się na uwadze. Broń w pogotowiu. Jeśli ten złamas prowadzi grupę kopaczy, inżynierów, kogokolwiek związanego z ich cechami i rzemiosłem. Nie wyjadą stąd żywi. Jasne?

- Nasze zadanie dotyczy nowych studni - przerwała szczerbatemu wojownikowi, zanim zdążył wydukać swoje pierwsze pytanie. - Dostajemy pieniądze za bardzo konkretne działania. A ja nie pozwolę zrobić tu żadnych nowych źródeł. Żadnych. Możecie trzymać mnie za słowo, bo mam zamiar wykonać to zadanie.

- Jakieś pytania, skoro znacie już nasz prawdziwy cel?
- uważnie popatrzyła po wszystkich, chwilę dłużej utrzymując spojrzenie na twarzy Bruudz’tha. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym znowu przybrała poważny wyraz twarzy. Z zaciętym spojrzeniem obserwowała drugą grupę, rozpakowującą właśnie swoje juki.

Re: Gdzieś na pustyni

33
Pokiwał ze zrozumieniem głową. A potem reflektując się z uśmiechem zaprzeczył gestem na postawione przez Kapitan pytanie.Zadanie jak zadanie, nie miał nic przeciwko temu. Pilnować pustyni czy pilnować karawany, co za różnica. Bynajmniej nie miał oporów które mógłby mieć ktoś świeższy w tym zawodzie.

Rozsiadł się wygodnie po “swojej” stronie oazy opierając plecy o zacieniony spory kamień obserwując przeciwną grupę. Szukał w niej obecności czegokolwiek związanego z kadrą do prowadzenia wykopów. Także sprzętu, łopat, kilofów lub podobnych. Pod pretekstem podjadania z sakwy z zapasami mógł swobodnie wodzić wzrokiem po stojących naprzeciwko wozach. Sięgał leniwie raz po raz po suszone skrawki mięsa i zjadał je niespiesznie przypatrując się co się dzieje dookoła.

Pochylił się w stronę kapitan.
- A może po prostu zabić im przewodnika i zniszczyć ich zapasy wody? - zapytał Bruudz'th półszeptem. - Bo te źródełko też można zatruć - dodał przyjmując znów wygodną pozycję.

Tak czy inaczej starał się odpocząć w świetle pnącego się coraz wyżej slonca.. Jeśli coś będzie się dziać to na pewno niedługo.
Zgłosił się do pierwszej warty. Pierwsze warty to jest coś co lubił. Wszyscy rozkładają swój sprzęt i moszczą się do głębszego odpoczynku, a czas jakoś tak szybciej płynie. Można jeszcze z kimś pogadać lub popatrzeć na coś ciekawego na co szansy nie ma przy późniejszych zmianach.

Re: Gdzieś na pustyni

34
Bruudz’th obserwował obcą karawanę z należytym sprytem, nie zdradzając się zbytnio. Niespodziewane towarzystwo pracowało w swoim rytmie, nie zwracając uwagę na drugą stronę oazy. Ale, wcale też nie kryli się ze swoimi zamiarami. Czuli się tak pewnie, że bez skrępowania rozłożyli swój obóz, szeroko i chętnie sięgając do juków. Brzęczały w nich jakieś narzędzia, choć mężczyzna nie był pewny ich przeznaczenia z tej odległości. Ich konie były jednak ewidentnie podrzędnej jakości, dodatkowo wymęczone trasą, więc chaos i harmider podwajał się.

- Przewodnik to nie jedyny problem - orczyca potrząsnęła głową. - Jeśli chcemy ich zatrzymać, musimy działać zdecydowanie. Żadne narzędzia nie mogą zostać sprawne, gotowe na następnych robotników. Ale, jego głowa byłaby miłym upominkiem, bo już nie raz wszedł mi w paradę. Możesz działać - skinęła głową, ze słodkim uśmiechem.

Obca grupa wciąż czuła się pewnie, aż do granic przesady. Odpoczywając przed kolejnym etapem podróży, karawana wystawiła tylko dwie osoby na warcie. Nie robili sobie absolutnie nic z towarzystwa małej grupy, zupełnie ignorowali jej obecność. Rudy i Szczerbaty podeszli do Bruudz’tha pod koniec jego warty, porozumiewawczo kiwając do niego głową. W pełni wyposażeni, czekali na jego plan działania i dalsze rozkazy. Byli gotowi, milcząco zgodni z Kapitan. Chakub drzemał w tym czasie pod źródełkiem, zmęczony drogą. Czwarty, najbardziej milczący z orków gdzieś przepadł, ale nie był im też wybitnie potrzeby; jako najgorzej uzbrojony i chyba najmniej brutalny z drużyny.

Re: Gdzieś na pustyni

35
Potrzebował chwili namysłu, po czym pokiwał głową w niemym geście potwierdzającym plan rodzący się w jego głowie.
- Zostawcie tu swoją broń. Idźcie w tę stronę kilkanaście kroków - tu Bruudz'th skinął podbródkiem w jednym kierunku. - Ja pójdę w przeciwną, obchodząc oazę. Tam będę mieć więcej chaszczy, mogę się łatwiej zakraść. Macie gadać na tyle głośno żeby was było widać i słychać. Chcę żeby wartownicy się na was skupili, ale nie brali za zagrożenie. Dlatego zostawiacie broń. Macie gadać, a nie drzeć mordy! Reszta obozowiska ma się nie obudzić - uśmiechnął się do nich szczerze.

Dalej nakreślił palcem na piasku z grubsza plan obozowiska po przeciwnej strony oazy.
- Podejdę stąd i zajmę się najpierw jednym wartownikiem, po nim drugim. Nam mój sygnał reszta bierze swoją broń i czyścimy ich namioty. Ja zacznę od tego - wskazał palcem symbol na swoim planie - To namiot ich przewodnika, jakby w dalszej części plan miał się zesrać, to zwijamy się i bez prowadzącego możemy po partyzancku kąsać ich na pustyni do woli. Ale wracając… Po zabiciu wszystkich rozwalamy ich sprzęt, a konie zabieramy dla siebie. Proste nie?

Na ostatnie pytanie nie oczekiwał odpowiedzi. Ponownie wymościł się wygodnie na piasku. Czekał aż karawana zaśnie głębokim snem.

Kiedy słońce było już wysoko, a dźwięki wszelkiej aktywności pozamierały, rzucił wymowne spojrzenie Szczerbatemu i Rudemu. Sam podniósł się zwinnie i wykorzystując roślinność oazy zakradł do upatrzonego wcześniej wartownika. Ścisnął mocniej swoją włócznię i czekał w ukryciu na dogodny moment do ataku. Miał w planie pchnąć mocno, celując w gardło. Szerokie ostrze powinno rozpłakać miękką tkankę, tnąc tętnice, struny głosowe, nieomal dekapitując strażnika.
Po nim chciał pomóc drugiemu wartownikowi rozstać się z tym światem. A dalej tak jak było w planie. Zabić tropiciela, zlikwidować załogę, zniszczyć sprzęt. Prosta, słodka robota dla najemnika.

Re: Gdzieś na pustyni

36
Jak zasugerował, tak zrobili. Dwójka orków przemieściła się dokładnie tam, gdzie oczekiwał tego Bruudz’th. Odgrywali swoją rolę ze średnim zaangażowaniem, zmęczeni drogą, co tylko uwiarygodniło całą operację. Wraży gwardziści zwracali uwagę przede wszystkim na temperaturę otoczenia i swojej skóry. Mężczyzna był zupełnie poza obszarem ich podejrzeń, podobnie jak dwójka orków odwracających uwagę. Zainteresowani byli tylko tym, kiedy będą mogli się napić i zdrzemnąć.

Bruudz’th podkradł się na swoją pozycję bez większego problemu. Wartownik stał w słońcu jak ociężałą świnia, prowadzona na rzeź. Kiedy już, już, miał pożegnać się ze światem, uwagę obydwu orków odwróciła kolejna karawana, zbliżająca się do oazy.

Dźwięki piszczałek i innych obozowych atrakcji rozchodziły się z daleka. Jazgot i klekot przeróżnych przedmiotów, uczepionych na zwierzętach i ludziach, niósł się po piaszczystych wzgórzach. Dużo bardziej komercyjna karawana zbliżała się szybko i pewnie, przewożąc całe rodziny przez gorącą pustynię. Chronieni byli przez zawodowych przewodników, zdyscyplinowanych i wyćwiczonych. Dużo poważniejszy kaliber przeciwnika, niż grupa efemerycznej Kapitan mogła kiedykolwiek podjąć.

Delikatna komplikacja, na którą Rudy i Szczerbaty zareagowali dokładnie tak samo. Otwierając gębę i patrząc przed siebie. Ich jakiekolwiek dalsze działanie było, delikatnie mówiąc, wątpliwe.

Re: Gdzieś na pustyni

37
Bruudz'th zaklął szpetnie pod nosem. Tak z mięsem, wprost z serca. Co teraz? Nadchodząca karawana poważnie im krzyżuje szyki. W obecności tylu świadków na pewno nie wyrżną napotkanej grupy kopaczy.
Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa powtarzał sobie w myślach. Trzeba działać szybko, bo inaczej wszystko się zesra. Tylko co czynić? W tej chwili najbliższa przyszłość prezentowała tak mało satysfakcjonujących możliwości.

Wciągnął rozgrzane powietrze przez nos napełniając piersi gorącym powietrzem. Wyskoczył do przodu dźgając w szyję zaskoczonego wartownika. Nie mając czasu przyglądać się jego agonii puścił się pędem do namiotu przewodnika. Jedynie kątem oka mijając umierającego straznila widział tryskające na gorący piach strugi krwi. Biegnąc co sił odwrócił się w stronę swoich towarzyszy i zawołał do nich:

- Brać sprzęt! I spierdalać! - krzyknął Bruudz'th dobitnie sygnalizując swojej grupie czym teraz powinni się zająć.

Ponownie się odwrócił w biegu, tym razem aby odsłonić ręką połę namiotu orczego trapera, do którego w tym momencie dobiegł.
Nie mając czasu na oględziny pchnął włócznią na wyczucie, chcąc go zabić. Wszystko działo się tak prędko że według Bruudz'tha ten powinien jeszcze leżeć lub dopiero wstawać.

W głowie zagnieździł mu się plan, który już wcześniej przypadkiem podsunął Kapitan. Zabić przewodnika, oślepić grupę, osłabić wolę, a potem innym razem wykorzystać okazję i dokończyć dzieła. Musiał tylko zabić ich przewodnika, jeśli jeszcze mu się tego nie udało. Chciał to zakończyć jak najprędzej, a potem pędem przyłączyć się do swojej grupy.
Ostatnio zmieniony 06 maja 2019, 15:48 przez Bader, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Gdzieś na pustyni

38
Ostrze zatrzymało się dopiero na kościach żuchwy, po przekątnej od oryginalnej rany. Zaskoczony wartownik padł na ziemię, trafiony ostrzem prosto w aortę. Zacharczał krwią, nim stracił panowanie nad ciałem. Poruszył kilka razy wargami, ale nie mógł wydać z siebie już żadnego dźwięku. Upadł ciężko na rozgrzany piach, łapiąc piach w garści, jak gdyby w ten sposób mógł się uratować.

Włócznia przeszyła wejście do namiotu, zgodnie z planem Bruudz’tha. Trafiła w powietrze i… nic innego. Kilka kropel krwi spadło z broni na piaszczystą podłogę, skrytą we wnętrzu płóciennej konstrukcji. Mężczyzna nie wyrządził więcej uszkodzeń, bo i w namiocie nie było niczego wartego uwagi. Stał zupełnie jak wartownik, pusty i bez życia.

Za to obóz - zaczął natychmiast budzić się do walki. Krzyki orka ściągnęły pierwsze oczy na niego, zostawiając dużo swobody reszcie drużyny. Choć jeszcze nie do końca gotowi i zorganizowani, robotnicy z przeciwnej karawany uzbrajali się błyskawicznie. Łapali w garść kilofy, młotki, drewniane lagi i inne akcesoria, które mogłyby powstrzymać Bruudz’tha. Harmider dodatkowo wzmagała trzecia karawana, będąca o kilka minut od oazy, widoczna coraz lepiej i wyraźniej.

W ramach rozeznania się w sytuacji, Bruudz’th dostrzegł przewodnika przeciwnej grupy, wychodzącego gdzieś zza pojonych zwierząt, ponad dwadzieścia jardów dalej. Z jednym jukiem przerzuconym przez ramię, przemieszczał się w stronę centrum obozu. Uzbrojony w coś na kształt buzdyganu, maszerował w stronę Kapitan, wykrzykując coś w jej stronę. Wszystkie jego słowa utonęły jednak w szczęku broni i blaszanych tamburynków, stanowiących chyba główne wyposażenie zbliżającej się grupy.

Kiedy Bruudz’th zaczął odsuwać się od namiotu, drogę zagrodził mu jeden z orków. Dzierżył obozowy toporek i taboret, improwizując tym samym tarczę. Na korpus narzucony miał żelazny napierśnik, choć chyba nie do końca zapięty, w szybkich przygotowaniach do walki.

Re: Gdzieś na pustyni

39
- Szlag - rzekł Bruudz'th i splunął pod nogi, podsumowując tą wielce wymowną oracją zarówno sytuację w jakiej się znajdował jak i przypuszczenia co do najbliższej przyszłości.

Ugiął lekko kolana i przyjął pozycję bojową wobec przeciwnika. Cofnął prawą rękę po czym pchnął włócznią w orka. Celował w uda, krocze lub niskie partie brzucha. Z oczywistych powodów śmierć oponenta byłaby mu na rękę, ale chciał go zranić w taki sposób, aby nie mógł podjąć za Bruudz'them pościgu.

Parę kroków przewagi to było to czego potrzebował. Zamierzał wyszarpać toporek zza paska, po czym celnym rzutem uśmiercić nim na odległość przewodnika idącego do Kapitan.

Szczypta szczęścia i gram opanowania - teraz tylko tyle na szali losu decydowało o sukcesie lub porażce.

Re: Gdzieś na pustyni

40
Przeciwnik zacharczał gardłowo, kiedy tylko znalazł się w zasięgu Bruudz’tha. Przystąpił do walki na luźnych nogach, z dystansem. Poruszał się przy tym dynamicznie, głównie dzięki lekkiemu pancerzowi. Zbił pierwszy cios, używając do tego trzymanego w prawej ręce taboretu. Wciąż miał przy sobie toporek, ale nie wykonywał nim żadnych gwałtownych ruchów. Wyglądał na gotowego do konfrontacji, ale nie za wszelką cenę.

W tym czasie, od lewej strony mężczyzny, do walki dołączył kolejny przeciwnik. Kiedy zobaczył, że Bruudz’th wyciąga topór zza pasa, natychmiast przystąpił do ataku. Ubrany tylko w płócienne spodnie, rzucił się na orka całą swoją masą, natychmiast blokując jakiekolwiek użycie toporu.

Bruudz’th szczęśliwie uniknął powalenia na ziemię, z racji na swoją solidną posturę, ale topór był już spisany na straty. Amator walki wręcz wyrwał mu broń kosztem własnej równowagi. Leżał teraz na ziemi, kilka kroków obok. Niezdolny do pełnoprawnego ataku, ale ewidentnie świadomy swojego położenia. Zastawiał się toporem i odpychał nogami, wzbijając kurz w suchym jak popium podłożu, aby znaleźć się jak najdalej od przeciwnika.

Re: Gdzieś na pustyni

41
Sytuacja nie była najweselsza, ale nie beznadziejna. Z gorszych opresji udało się wyjść obronną ręką. Może i nie wszystko szło gładko, ale Bruudz'th o dziwo znalazł się w swoim żywiole. Sam nie zdawał sobie sprawy jak bardzo spragniony jest walki po wzmożonym okresie wędrowania przez pustynię. Brakowało mu tego, zaspokojenia orkowej duszy wojownika.

Zwrócił się w stronę stojącego przeciwnika, wbił stopę w piach i krótkim, mocnym kopniakiem posłał chmurę piachu w jego twarz, chcąc oślepić choć na moment.
Sięgnął znów po włócznię i uniósł ramię. Zwinnie zaczął skręcać się na nogach i uderzył leżącego oponenta celując w wierzgające nogi, lecz zamiast spodziewanego pchnięcia, rąbnął nią niczym toporem. Tak cios nie miał szans odrąbać kończyny, ale głęboko skaleczyć owszem.

Wykorzystując jeszcze ostatnie momenty obrotu, skierował się w stronę przewodnika. Wybił się w jego stronę jak rasowy atleta, migając piętami podczas sprintu. Chciał go dopaść póki skupiał się na innym celu, gdy chciał załatwić Kapitan. Szanse szybkiego zakończenia tego incydentu prędko szybowały w górę, przynajmniej kiedy jego uwaga znajdowała się poza Bruudz'them.

Re: Gdzieś na pustyni

42
Pierwszy z przeciwników osłonił twarz przedramieniem, odchylając głowę do boku. Chciał uniknąć chmury gryzącego piasku za wszelką cenę i, wszystko wskazywało na to, że udało mu się pozostać w grze. Cofnął się jednak o kilka kroków, unikając sprytnego ataku, mimowolnie ustępując pola Bruudz’thowi.

Drugi z przeciwników skończył o wiele gorzej. Zapaśnik wrzasnął z całej siły, zaskoczony zamaszystym cięciem. Ostrze włóczni przebiło skórę na lewej nodze, zatrzymując się dopiero na tkance kostnej piszczeli. Pomiędzy warstwami krwi i brudnego piachu widać było, że kość orka jest uszkodzona. Nie wyglądało to na złamanie, ale przeciwnik został skutecznie wyeliminowany. Jęczał przekleństwa, trzymając się oburącz za świeżą ranę.

Przewodnik, na którym skupiał się Bruudz’th, walczył już z Kapitan. Kobieta uwijała się jak w ukropie, szeroko unikając jego ciosów. Drobiny piachu podrywały się przy tym w górę, otaczając walczący duet prawdziwą chmurą. Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, kiedy bezpardonowa walka przeniosła się do parteru. Tumany kurzu niosły się wysoko, zrywane także w innych miejscach obozu. Ork, choć chciał pomóc swojej zleceniodawczyni, wciąż nie miał czystego strzału.

Sytuację komplikował też fakt, że oślepiony przeciwnik najwyraźniej wrócił do gry. Obozowy toporek przefrunął przez pole walki, wbijając się w lewe ramię Bruudz’tha. Kość wytrzymała siłę uderzenia, chroniąc najważniejsze mięśnie i żyły. Przeciwnik wrzasnął przeraźliwie, zadowolony z celnego rzutu. Kiedy mężczyzna spojrzał za siebie, paskudny ork ponownie szarżował, wyposażony w stary taboret i nowe pokłady agresji.

Re: Gdzieś na pustyni

43
- O psie jebany! - wykrzyknął poirytowany Bruudz'th. Sytuacja zaczynała go porządnie wkurzać. Zamiast zrobić swoje ładnie i szybko, wdał się w jakieś przepychanki z tymi cholernymi kopaczami. I jeszcze dostał toporkiem w plecy. Nie przerywał biegu, ale spojrzał na ziemię za siebie. Tak kurwa, i to jeszcze swoim własnym. Wspaniałe!

Dalej pędził pomóc Kapitan. Jej przeciwnik był kluczowy w tym całym zamieszaniu. Chciał natrzeć na niego tak, by znalazł się dokładnie między Bruudz'them, a Kapitan. W ten sposób nie mógł się skutecznie bronić lub atakować w każdym z kierunków.
Niestety do tego potrzebował jeszcze kilku susów.

- Ej, wielbłądzi ryju! Twarz masz jak murzyński sandał! - wydarł się do niego Bruudz'th. Jeśli nie mógł już z nim walczyć to nawet odwrócenie jego uwagi mogło pomoc Kapitan w obronie.

Re: Gdzieś na pustyni

44
Krople krwi wsiąkały w krew, arytmicznie uderzając o rozgrzaną, piaszczystą patelnię. Przeplatały się z tamburynami, powoli wlewającymi się na pole bitwy. Zaprawieni górnicy zaczynali mieszać się z pierwszymi warstwami muzykantów i wielodzietnych rodzin, powodując cholerny chaos i hałas. Zderzenie trzech grup było mieszanką wybuchową, a natężenie dźwięku przypominało rynek Wushoh - tym razem na samym środku pustyni

Przeciwnik Bruudz’tha wciąż wyposażony był w buzdygan. Nie był ranny, do tej pory chyba raczej testując Kapitan, niż rzeczywiście próbując zabić ją za wszelką cenę. Z dziką satysfakcją spojrzał prosto w oczy orka, natychmiast nacierając z pełnym zaangażowaniem.

Wymierzał swoją bronią proste uderzenia. Z siłą - co tu dużo mówić - rosłego górnika. Walił prostymi ciosami, celując w przeróżne części ciała przeciwnika. Natura jego broni gwarantowała natychmiastowe łamanie kości i dożywotnie rozrywanie ścięgien, więc nie zastanawiał się nad miejscem trafienia. Uderzenie w rękę byłoby dokładnie tak samo uciążliwe i bolesne, jak potencjalne roztrzaskanie czaszki.

Re: Gdzieś na pustyni

45
Przeciwnik z pewnością był zagrożeniem, ale nie brał walki z nim za śmiertelne ryzyko. Buzdygan mimo że mocny, to aby był skuteczny potrzebował zamachu. Potężna broń acz wolna.
Włócznia Bruudz'tha miała tę przewagę że była szybsza i o większym zasięgu. Wystarczyło tylko wyczuć chwilę w przerwie na zamach buzdyganu, zrobić głęboki wykrok z pchnięciem lub ordynarnie dźgnąć w odsłonięte ciało. Celować można choćby w udo, szeroki grot z łatwością rozpłata tętnicę prędko kończąc sprawę.

Stąd nie widział teraz Kapitan, ale miał nadzieję że szybko zabije orka, który między nimi się znajdował. Żeby dowodzić grupą najemnych orków, przemierzać z nimi pustynię, po czym nie potrafić zabić kogoś odwróconego plecami, to… to takie prawdopodobieństwa się nie zdarzają. Nawet jeśli ma się zeza rozbieżnego oraz ostry przypadek choroby Parkinsona, a dzieci w szkole przezywały cię "farciarz".

Kiedy go zabiją wreszcie będzie można opuścić tę oazę, pełną piachu, hałasu, tumultu i kilku przykrych niespodzianek.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia baronia”