Re: Urd - Shaen

46
Odpowiedz jaką otrzymał ork była dość nie miła z jednej strony. Spodziewał się tego. Był jednak stereotypowym orkiem one szybko się denerwowały a w szczególności ten, obrażać się raczej nie będzie pozwalał dlatego odpowiedział zanim Qesha zdążyła ruszyć po jedzenie.
-Przynajmniej ja chcieć coś zrobić, nie czekać aż być zjedzony kilka lat. - Zripostował Toshmukowi który nie przerażał go w tym momencie już absolutnie. A gdyby doszło do walki to mógł by mu nieco oddać tej uprzejmości. Jednak na tym nie poprzestał.
-Co ty zrobić aby walczyć z tym potworem ? Czekać na wybraniec ? Co jeśli wybraniec nigdy nie nadejść ? Może i ja nie być mistrzem mowy, ale ja nie pluć jadem na osoba która może pomóc i nie czekać jak owca na śmierć, próbować przy tym wszystkiego co może pomóc.
Tar'ur dał przeciwnikowi w kłótni chwilę na odpowiedzenie. Brał teraz tą kłótnie jako sowitą walkę na słowa która może przerodzić się w prawdziwą walkę. Dlatego był absolutnie poważny i gotowy do walki z przeciwnikiem. Jednak przypuszczał że nie zaatakuje go bezpośrednio, a właściwie to wiedział w końcu szaman trzymał go w garści. Dlatego powiedział jeszcze dalej.
-Ty wymyślić chociaż jakiś plan ? Nie. Ja wymyślić, więc ty słuchać. Możemy spróbować oszukać zmysły potwora. On prowadzić nocny tryb życia to oznaczać że móc polegać na innych zmysłach niż wzrok. My móc oszukać je. Jego węch i wyczucie ciepła móc oszukać ziołami zmieszanymi z błotem aby pokryć swoje ciała, słuch absolutna cisza nawet kiedy ona atakować dom, wzrok ukryciem w domach nie zapaleniem ognisk. To dać spore szanse na nie wykrycie. Bestia nie wykrywając ofiar, zaatakować jakiś dom, nie móc nadal wykryć, polecieć gdzieś indziej albo zjeść martwych. Szaman móc zatruć martwych. Bestia ich prawdopodobnie zjeść to ją osłabić. To móc się nie udać ale lepsze niż czekać na śmierć. Wy móc powiedzieć że to rytuał przed walką z Wiwerna orkowie wtedy zrobić bez pytań.


Tar'ur wyjaśnił im swój plan który opierał na jego doświadczeniu, ryzyko że Wiwerna rozgryzła taki plan było bardzo małe. Raczej bestia nie była na tyle inteligentna aby domyślić się ukrycia wszystkich orków przed jej zmysłami. Może jednak to nie wypalić dlatego był szczery z rodzeństwem. Czego nie mógł oczekiwać od nich. Teoretycznie zarzucali mu kurzy móżdżek, jednak w tej sytuacji nie wyglądało na to aby dobrze go ocenili. Jedno było pewne Tar'ur polegał na czymś czego był pewien. Nie lubił zakładać że coś się stanie bo tak. Jednak czasem pewności nie miał. Tak było teraz. Mogli go brać nadal za idiotę, jednak plan był zwyczajnie zbyt zaawansowany jak na idiotę. Mieli dłuższą chwilę na przemyślenie tego dziwnego planu, a następnie powiedział spokojnie.
-Jeśli chodzić o Qeshe ja móc odejść po zabiciu Wiwerna jeśli ona mnie nie chcieć, szaman nie móc mi rozkazywać, ja się go nie bać i tak ja dać sobie radę sam na pustynia.


Ostatnie słowa powiedział pewnie, mimo tego że tak naprawdę nie mógł być niczego pewien, też podobała mu się wizja żony jaką była szamanka. Jednak był realistą. Widział że śmierdziało to wszystko strasznie, nie liczył na to że jej brat da mu żyć kiedy już okaże się zbędny. Dlatego nie mógł zwyczajnie zakładać że wszystko jakoś się potoczy po jego myśli. Z tego powodu był nadal czujny, w końcu oni nadal coś ukrywali. Brat Qeshy pewnie nadal chciał go zabić. Dlatego na nim skupiał się najbardziej w czasie całej rozmowy coby czasem mu nerwy nie puściły. W razie czego mógł go nieco przytrzymać. Doskonale zdawał sobie sprawę z swojej siły w końcu nie raz zdarzyło mu się siłować z jakąś bestią. A on raczej należał do takiej kategorii. Wystarczyło złapać jego ręce i zablokować nogą możliwość kopania kontrując żelaznym nagolennikiem, a konkretniej podniesieniem nogi nieco wyżej ażeby nie dostać w klejnoty, jednak te i tak były nieco chronione ogromną stalową spinką od pasa. Wtedy mógł by jedynie próbować go opluć, albo też uderzyć głową. Jednak nic groźnego. Istniała też opcja że będzie próbował dobyć broni ale wtedy zwyczajnie może zrobić to samo z tą różnicą że będzie musiał go złapać za ręce zanim ją wyjmie. Aby było zabawniej jeśli dojdzie do walki, którą zamierza przerodzić na zwyczajny konflikt siłowy. Wtedy zamierza mu powiedzieć dokładnie to samo. W końcu i tak mówił to co myśli o całej tej dzikiej sytuacji.
Obrazek

Re: Urd - Shaen

47
Kholgar odnosił wrażenie, jakby szaman cały czas udawał głupiego. A im dłużej z nim przebywał, tym bardziej to "wrażenie" ewoluowało w pewność. Goblin siedział w tym biznesie od lat i doskonale wiedział, że Walkas nie handlował z amatorami. Jego Gildia cieszyła się zbyt dobrą reputacją, by ryzykować nielegalne wymiany z osobami niepewnymi. Nawet jeśli było to oficjalne i legalne przedsięwzięcie, zachowanie ostrożności było podstawą. Dlatego też nieczęsto płatności odbywały się w czystej gotówce - zazwyczaj były to poświadczenia, akredytacje, polecenia, akcje, umowy i masa innych form, których wartość znacznie łatwiej odzyskać od złota z cudzych rąk. Wszystkie te formy można było w razie czego rozwiązać, zapominając o całej sprawie. I działało to zarówno w przypadku wymian mniej lub bardziej legalnych. Dlatego też Felera zastanawiało, dlaczego szaman tak bardzo potrzebuje powodu, dla którego Walkas potrzebuje jadu wiwerny.

Na tą chwilę jednak goblin musiał zdecydować, czy przyjąć podany mu przez szamana środek, czy też nie. Skoro miał tu przybyć na polecenie Walkasa, szaman musiał być "człowiekiem" zaufanym. Goblin poważnie wątpił w to, że przywódca podtruwanej wioski zabije jedynego ocalałego posłańca Gildii, z którą na pewno miał już wcześniej kontakt. Z drugiej strony naturalna nieufność jakże instynktowna dla goblinów podpowiadała mu, że coś tu na prawdę śmierdzi. Postanowił jednak zaufać szamanowi - albo śmierdzieć będzie truchło wiwerny, albo jego samego, konającego na środku pustyni.
- Proszę w żadnym wypadku nie myśleć, że piję to z nieufności. Zwyczajnie lepiej mi będzie na duchu wiedząc, że nie mam w sobie żadnych toksyn. - powiedział, po czym wypił całość fiolki, z radością czując, że podany mu trunek smakuje jeszcze gorzej od przegrzanego, kiepskiej jakości krasnoludzkiego piwa. W smaku był niebywale gorzki, co zgodnie z jego wiedzą świadczyło, że na 70% było to lekarstwo. Goblin doskonale pamiętał, że trucizny, z którymi miał do czynienia, miały niebywale silny odór oraz żrący wręcz smak. Zawartość fiolki przypominała zaś o wiele bardziej mocny alkohol, niż jad jakiegoś "kurwiszcza".


- W moim zawodzie cel nie ma znaczenia. Starczy mi, że kurwiszcza trzeba zabić, a nie łapać. Chociaż przyznam, że żywa wiwerna jest warta po stokroć więcej niż martwa. - powiedział, nie zagłębiając się w temat przyczyn i powodów.
- I zapewniam, że zarówno Walkas jak i cała Gildia jest tego samego zdania. Nie zaręczę, że jad jest lub nie jest potrzebny samemu Walkasowi. Prawdopodobnie jest on jedynie pośrednikiem w większej wymianie. - dodał, odchrząkając głośno i połykając ślinę, by pozbyć się smaku specyfiku szamana z ust.
- Nie znam się na alchemii. Zgaduję jednak, że doskonale wiesz, do czego ten jad może posłużyć. A jeśli to jest aż tak dwuznaczne, zapytaj go sam. Gildia często posługuje się najętymi magami, a czarownicy mają już swoje sposoby na komunikację. Jak już mówiłem - ja się na tym kompletnie nie znam.
Po wypowiedzeniu tych słów, Kholgar przez chwilę się zamyślił. Wędrował w myślach po wszystkich zakamarkach swojego umysłu, próbując przypomnieć sobie o czymś, o czym kompletnie zapomniał. Rękoma szybko obmacał się po schowkach, zupełnie tak, jakby przeszukiwał kogoś. I w końcu coś znalazł.
- Na cycki Osureli, zapomniałbym! - krzyknął, wyjmując zza pazuchy zapieczętowany woskiem z wybitą pieczęcią Gildii list.
- Proszę! Pismo od Walkasa. Może tam napisał coś więcej.

Re: Urd - Shaen

48
Tar'ur


Rodzeństwo z niemałym zaskoczeniem przysłuchiwało się słowom orka, obydwoje stojący w drzwiach. Najwyraźniej nie spodziewali się aż takiego potoku słów z jego ust, który może nieco chaotyczny, był całkiem sensowny. Nawet Toshmuk zamarł, wyraźnie zaskoczony. Przez chwilę przetrawiali jego wypowiedź, wszystkie za i przeciw. Nie brali pod uwagę takiej opcji. Nawet oni, tak bardzo inteligentni, ślepo wykonywali rozkazy swojego ojca, jak wszyscy inni. Dlatego też stali teraz, w całkowitym szoku. Pierwsza otrząsnęła się Qesha.

- To jest... To mogłoby się udać. Nie musielibyśmy tracić reszty...

- Oni i tak nie są już przydatni. Na serio chcesz zaufać temu półgłówkowi? Ojciec ma plan!

- Pomyśl racjonalnie, Toshmuk! Moglibyśmy go oszukać, potem zatruć, a na końcu utłuc w jego własnej jamie, zdychającego! - w oczach Qeshy można było ujrzeć swego rodzaju podniecenie, nadzieję. Spoglądała na swego brata z radością porównywalną do małego dziecka. - To wszystko by się skończyło. Moglibyśmy w końcu się uwolnić..

- Racjonalnie, ojciec się nie zgodzi! Oszalałaś? Chcesz się mu sprzeciwiać? Nie możemy - westchnął Toshmuk. Popatrzył się na Tar'ura nieco inaczej niż zwykle. Nie z dziką furią i chęcią mordu, ale ze zrezygnowaniem.

- Moglibyśmy chociaż spytać. Może akurat się zgodzi? W końcu jemu też na tym zależy, przecież o wiele bardziej niż nam.

- Jak chcecie, to pytajcie, ale mnie w to nie mieszajcie. Nie zamierzam ściągnąć na siebie jego gniewu - warknął ork i zniknął za drzwiami na dobre. Qesha zerknęła na Tar'ura i uśmiechnęła się do niego.

- Spytamy go, bo to wydaje się być dobry pomysł. Ale najpierw zjemy, bo ja też szczerze powiedziawszy jestem głodna - powiedziała i poszła, aby przygotować posiłek. Tar'ur mógł więc wrócić do poprzedniego pokoju i zastanowić się nad całą sytuacją.

Wszystko wyglądało coraz gorzej. Nawet rodzeństwo nie żywiło do szamana szacunku tylko... Strach. Ork był czymś w rodzaju bóstwa tutaj, tyle że to bóstwo wyglądało bardziej na siejące grozę, a wszelkie chramy, pokłony, były oddawane w strachu przed jego gniewem. Na początku rzeczywiście wydawał się być wielkim autorytetem, ale im dłużej Tar'ur tutaj przebywał, tym bardziej owa persona zdawała się być kimś, kogo nie chciałoby się spotkać na swej drodze. Na jego szczęście, nie dosięgnął go jeszcze gniew tajemniczego mężczyzny, ale w każdej chwili był zagrożony. Im szybciej pomoże mieszkańcom z problemem wiwerny, tym szybciej może opuścić wioskę. Pal licho piękną szamankę i dziecko, które miał spłodzić. Nawet ona, z pozoru dobroduszna kobieta, na dłuższą metę była całkiem kimś innym. Na dodatek cała trójka wiedziała coś, czego nie mówiła myśliwemu, gdyż prawdopodobnie było to coś, czego ujawnić nie chcieli, coś, co mogłoby rzucić światło na tajemnicę wioski Urd - Shaen i coś, to równocześnie rzuciłoby cień oplatający swymi mackami prawdę.

Tymczasem Qesha wróciła do pokoju w kerońskim stylu wraz z miskami pełnymi aromatycznej zupy. Gdy postawiła ją Tar'urowi, mógł zauważyć, że dała mu rosół. Wyglądał i smakował pysznie. W środku pływała marchewka, pietruszka i kawałki mięsa oraz ziemniaki. Qesha trzymała również w ręku drewnianą łyżkę i chyba właśnie się zastanawiała, czy podać mu sztuciec. W końcu położyła go obok miski z rosołem i uśmiechnęła się. - Smacznego. Potem przyniosę normalne mięso.


Kholgar


Szaman wydawał się nie interesować tym, czy Kholgar mu ufa, czy nie. Z obojętnością przyglądał się, jak goblin pije eliksir i z takim samym entuzjazmem przysłuchiwał jego wypowiedzi. W pewnym momencie zaczął szperać po półkach i wyciągać różne ingrediencje. Z jednej zabrał pływające w słoiku wnętrzności, z kolejnej pęk ziół, mikstury o różnych kolorach i konsystencjach. Składował to na jednym ze stołów. Gdy wszystko już zebrał, zajął się kociołkiem. Tym samym wyjaśnił się problem zaczadzenia. Szaman po prostu pstryknął palcami, z których posypały się iskry momentalnie przeradzające się w ogień, który w ogóle nie dawał dymu i zdawał się być całkiem nieszkodliwy. Zajrzał do kociołka i wlał zawartość jednej z fiolek. Przemieszał łyżką i zaczął siekać nieznane zioła. Nie powiedział ani słowa, co go naszło na robienie eliksirów w środku rozmowy. Po prostu zaczął to robić.

- Wiwerna ma umrzeć i koniec kropka. Gówno mnie obchodzi wasz gobliński cyrk - powiedział nadspodziewanie ostro, akurat krojąc czyjeś zdaje się jelita. - Twój pracodawca o niczym mnie nie poinformował, więc przestań uparcie powtarzać, że wiem, do czego mu ten cholerny jad. Ja wiem, do czego on może być potrzebny, a nie do czego jest aktualnie potrzebny. I nie dam wam go, dopóki się nie dowiem, o co chodzi.

Feler mógł zauważyć, że coś go ugryzło. Może chodziło o temat wiwerny i namawianie szamana na złapanie jej żywcem. W końcu mężczyzna wyraźnie chciał widzieć ją martwą, a próby przekabacenia i odsprzedania żywej potwory na potrzeby gildii Kholgara tylko mogły go irytować. Może też dlatego wyżywał się teraz na składnikach, siekając je nożem jak opętany. Goblin kątem oka mógł dojrzeć, że zadrżały mu ręce. Wyraźnie było widać, że jakoś gadzina na niego wpływała i była dla niego ważna. Szybko jednak opanował emocje i na jego obliczu z powrotem zagościł chłód. Przemknęło przez nie również zainteresowanie, gdy Kholgar przekazał mu list od Walkasa. Otworzył go i zaczął czytać. W miarę, gdy jego wzrok wędrował bo kartce, jego czoło się marszczyło. Nie pozwalał jednak ponownie emocjom zagościć na twarzy i prócz zdziwienia niczego nie okazywał. Skończywszy czytać, westchnął tylko i zmiął list w ręce, po czym spalił go. Strzepał popiół z dłoni i zaczął dodawać pojedyncze składniki do kotła. Po chwili odezwał się zimnym jak stal głosem.

- Ty i twój zasrany przełożony dostaniecie jad, ale sam go zdobędziesz. Moje dzieci z tym niemym bałwanem coś tam planują na górze. Możesz im powiedzieć, że się zgadzam i żeby się nie zesrali w gacie czasem - powiedział to tak dobitnie, że nie sposób było zauważyć, że było to pożegnanie i goblin ma iść na górę, do pozostałych orków. Dlatego też pozostało mu wycofanie się z pracowni i ponowne spotkanie z tamtą trójką, również dziwną i niepokojącą, jak szaman.

Re: Urd - Shaen

49
Stało się jednak bez pobicia się jak przypuszczał Tar'ur, Toshmuk odpuścił to rozwiązanie aby ratować się z opresji, cel jednak wydawał się być osiągnięty. Wrogie nastawienie jakie miał do niego wydało się odpuść w innym kierunku. Mimo tego nie czuł się zbyt dumny, z tego pozornego zwycięstwa. Miał nadzieję że on nie zrobi jakiejś głupoty. Ale wydawało mu się że raczej nie zrobi czegoś co zaszkodzi im wszystkim. Chyba to zamyślenie jego stanem sprawiło że jakoś nie powiedział końcówki która dotyczyła Qeshy. Możliwe że to lepiej, albo zwyczajnie nie odpowiedziała sam nie był pewien. Dość szybko jednak ork zaczął zbierać myśli. Nadal nie bał się szamana. W końcu co miał do stracenia życie ? Jakie to było życie.. Mimo tego plan został dobrze przyjęty co sprawiło że poczuł ulgę być może uratuje to mieszkańców.

Po chwili doszło do tego że Orczyca chciała ponownie go nakarmić. Czy ork podejrzewał że może go otruć. Nie raczej nie było takiej opcji. W końcu nie przypuszczał by że istniał by ktoś na tyle skryty aby go otruć kiedy ma za zadanie zabić potwora gnębiącego tą wioskę. Dlatego tez nie przejmował się tym zbytnio. Spokojnie usiadł na tym krześle domyślając się że raczej ma na nim usiąść jak na fotelu. A to już umiał. Otrzymał jakąś zupę. Nie znał jej nazwy ale była dość żółta. Qesha jakoś się wahała i nagle dała mu kawałek drewna. Tar'ur wydawał się być zdziwiony. Czyżby w tej wiosce zagryzało się drewnem ? Sprawiło to ze spokojnie patrzył na drewniany obiekt nie zaczynając nawet jedzenia. Następnie popatrzył na Qeshe licząc że ona pokarze jak spożywać to drewno. I jak tu się skupić na Wiwernie kiedy tak często pojawiają się dziwne niespotykane dla niego obiekty. Jednak to by wyjaśniało wygląd orków w tej wiosce w końcu jedzenie drewna jako przystawki było nieco podejrzane, a co gorsza ciężko strawne. Jednak orkowie z tej wioski mogli by chyba zjeść dosłownie wszystko. A może to był jakiś przysmak..

Tar'ur spokojnie wziął w rękę drewnianą łyżkę i zaczął się jej przyglądać. Czynił to bardzo spokojnie i po chwili popatrzył na nią chcąc się dopytać. Ale wtedy zaczęło mu się robić głupio. Nie chciał zrobić coś nie tak sprawiło to że apetyt nieco odsuwał się na dalsze pole. I wtedy stało się Tar'ur zamierzał zjeść łyżkę . Pozostało pytanie czy Qesha da radę go ocalić przed niechybnym bólem brzucha czy może jednak nie. Ork Powoli zaczął przysuwać łyżkę do buzi i otwierał swą buzię. Czy był w stanie pogryźć drewno. Tego nie był pewien nigdy nie próbował... Jednak był twardy. Wiec chyba mogło by mu się to udać. Wyglądało to raczej bardzo podejrzanie dlatego orczyca miała czas zareagować. Tar'ur tez nie należał do zbyt bezmyślnych osób nie chciał się pozbawić zębów dlatego zabrał się za to spokojnie. W końcu nie był do końca pewien czy to się je. A z drugiej strony wstydził się zapytać. Jedno stawało się jasne Tar zdecydowanie był dzieckiem buszu.

Wtedy nagle olśniło go co do pewnej rzeczy. Ten kawałek drewna ma wyżłobienie. Sprawiło to że zaprzestał procesowi jedzenia łyżki. Którego nawet dobrze nie zaczął i zastawiał się dlaczego ten kawałek drewna jest tak zmieniony. Po co ktoś zadał sobie ten trud. Czyżby miało to znaczenie religijne. Tar coraz bardziej martwił się sytuacją i tym jak ma zjeść ten obiad. Jeśli coś sknoci to może się to źle skończyć. Dlatego w końcu postanowił zapytać.
-Po co to ?
Trzymał w ręku oczywiście drewnianą łyżkę, była jeszcze cała, bo jakimś fuksem się opamiętał. Nie znał on zasad dobrego zachowania przy stole prawdopodobnie dlatego że w swym domu nie miał stołu. A co dopiero takich obiektów. Więc nie było w tym nic dziwnego. Właściwie to Ork wydawał się być bardzo prosty. Jednak czy tak było do końca pewności nie było.
Obrazek

Re: Urd - Shaen

50
Szaman wydawał się zupełnie nie skupiać na rozmowie z Kholgarem. Zamiast tego przyrządzał kolejne porcje swych specyfików. Pomimo względnego porządku, szperał dosyć intensywnie wśród regałów w poszukiwaniu ingrediencji. Jego odpowiedź mogła jednak sugerować, że nie do końca ma podzielną uwagę. Zdawał się nie do końca zrozumieć słów Kholgara, który natychmiastowo zabrał się za wyjaśnienie.
- W gwoli ścisłości - chyba się nie zrozumieliśmy. Miałem na myśli to, że obchodzi nas jedynie zadanie. Nie interesują nas przyczyny ani powody. Zwykliśmy powtarzać, że im więcej ktoś wie, tym większe zagrożenie stanowi. - powiedział, naprostowując nieco sprawę. Szaman był obecnie jedyną osobą (poza jego córką, która była prawdopodobnie jego następczynią), z którą Kholgar chciał utrzymać dobre stosunki, a wszelkie nieporozumienia, nawet przypadkowe, jedynie szkodziły jego interesom.


Tak się również złożyło, że Feler wyłapał ze wszystkich rozmów z szamanem jeden fakt - wszyscy chcą śmierci wiwerny. Nie zdziwiłby się nawet, gdyby to nie kto inny jak sam szaman wystawił zlecenie bezpośrednio lub pośrednio do Walkasa, by załatwić "kurwiszcza". Goblin był w tej chwili niemal pewien, że śmierć gada (lub płaza - goblin uczonym nigdy nie był) przyniesie szamanowi same korzyści. Jednakowoż pewna kwestia wciąż pozostawała nierozwiązana w głowie Kholgara - dlaczego szaman aż tak bardzo potrzebował wiedzieć, na co komuś potrzebny był ten jad? Goblin mógł zacząć grać, obmyślając w głowie liczne plany i obserwując reakcję orka, lecz tego typu plan był nie dość, ze zbędny, to i łatwy do przejrzenia. Wszystko się jednak zmieniło, kiedy szaman przeczytał list od samego przywódcy Gildii. Pergamin szybko spłonął w dłoniach czarownika, opadając na ziemię w postaci popiołu. Było to całkowicie normalne wśród klientów Walkasa. Nigdy za dużo ostrożności. Sam goblin tak czy siak nie należał do osób, które wwiercałyby się w cudze życie niczym kleszcz w skórę, by spić nieco informacji i być może utrudnić nieco życie innym.

- To chciałem usłyszeć. Natychmiast zacznę przygotowania. - powiedział Feler, kłaniając się przed szamanem. Jego zgoda oznaczała, że mógł zacząć oficjalnie działać. Obawiał się jednak, że arsenał tak małej orczej osady w żaden sposób nie zaspokoi potrzeb stworzonych przez plany Kholgara na zabicie "kurwiszcza". Potrzebował on czegoś dużego - najlepiej balisty lub czegoś nieco mniejszego, jak na przykład stacjonarnego arbalestu. Jego ręczna kusza mogła nie starczyć do zabicia wiwerny. Z pewnością przebiłaby jej skórę i łuski, lecz niezbyt głęboko. Chyba, że trafiłby w słaby punkt, których niestety nie znał.
- Zanim ruszę - czy w osadzie macie może balistę lub coś na jej kształt? Starczy nawet stara konstrukcja. - zapytał, zanim ruszył dalej.


Gdy już załatwił wszystko co trzeba z szamanem, Kholgar ruszył dalej w kierunku zebrania na górze. Miał dla nich wiadomość, która powinna (choć wcale nie musi) zmobilizować ich do działania. Zgoda samego szamana na podjęcie zdecydowanych kroków w kierunku zabicia wiwerny była niezbędna, by wioska przyłączyła się do przygotować. Dlatego też przekazanie tej wiadomości dalej było teraz priorytetem. Jednocześnie Kholgar chciał wiedzieć, czy orkowie mają w ogóle jakiś plan. Miał nadzieję, że nie próżnowali przez cały ten czas. Zanim dotarł do ich pomieszczenia, zapukał do drzwi (lub w ścianę, jeśli ich nie ma), ostrzegając resztę przed swoim przybyciem.
- Szaman wyraził zgodę. Pora zabić tego kurwiszcza. - oznajmił z radością w głosie. W końcu im szybciej się uporają z zadaniem, tym szybciej wróci do Karlgaardu - o ile w ogóle uda mu się przeżyć.

Re: Urd - Shaen

51
Qesha z wielką uwagą przyglądała się poczynaniom orka. Na początku z niezrozumieniem, gdy się jej przyglądał, potem na jej twarzy zagościło zdumienie, gdy był blisko próby ugryzienia drewna, aż w końcu przerodziło się to w szczery śmiech, rozbawienie spowodowane jego niewiedzą. Nie szydziła jednak z Tar'ura. Po prostu sytuacja ją rozbawiła, sposób, w jaki trzymał tę łyżkę, mina przy jej oględzinach i niedorzeczna próba zjedzenia tego. Qesha zdawała się być cywilizowaną orczycą, obytą we wszelakich dziedzinach życia i choć zdawała sobie sprawę z tego, że wielu nie miało okazji odpowiednio się wyedukować, nie rozumiała po części przepaści dzielącej ją i niewykształcone osoby. Możliwym było również, że nie spodziewała się po trosze tego, że ktoś nie potrafi korzystać ze zwyczajnej łyżki. Nie śmiała się jednak specjalnie. Wyglądała na osobę, która nie lubi ranić nikogo z jej otoczenia, tym bardziej przez naśmiewanie się z braku niektórych, dla niej dziecinnie łatwych, umiejętności.

- Do jedzenia zupy - powiedziała roześmiana szamanka i wzięła zupę oraz łyżkę orka, po czym powoli pokazała, jak używa się drewnianego urządzenia. Zaraz po tym z powrotem przysunęła do niego posiłek i uśmiechnęła się swoim sposobem, łagodnie niczym łania. - Spróbuj.

Drewniane urządzenie, które pierwotnie w zamiarach Tar'ura miało zostać przez niego zjedzone, leżało teraz w zupie gotowe, by ork je użył lub po prostu wypił zawartość miski przystawiając ją do ust. Tymczasem do pokoju wpadł Kholgar, z radością obwieszczając gotowość do działania. Qesha spojrzała na niego i spytała: - Na co się zgodził? Na zabicie potwora?

Sam Feler dowiedział się przed wyjściem, że w wiosce prawdopodobnie czegoś takiego jak balista lub chociaż jej resztki niestety nie ma. Szaman przy tym kazał spytac o to Toshmuka, gdyż niespecjalnie interesuje się takimi sprawami, a to agresywny ork jest wodzem wioski i on zajmuje się bardziej przyziemnymi sprawami. Tak czy siak zdawał się mieć dużo wątpliwości co do konstrukcji, co prawdopodobnie utrudniało całe zadanie. Na coś jednak wyraził zgodę, coś, co planowali orkowie z góry i być może dzięki tym planom pozyskanie jadu wiwerny oraz zabicie jej będzie łatwiejsze. Warto więc było spytać, na co zgodził się szaman.

Sam pokój był dla Kholgara nowy. Mógł jednak wyczuć w nim wyraźny akcent z Keronu, jakby szaman i jego rodzina byli zafascynowani jego kulturą. Wchodząc po schodach, pierwsze, co mógł zobaczyć to okno wychodzące na plac, gdzie mieszkańcy Urd - Shaen właśnie rodzielali między siebie wodę. Potem była kanapa, fotel i stół, przy którym siedziała córka czarodzieja i małomówny przybysz. Ściany były zakryte półkami z przeróżnymi woluminami, w niedalekim kącie stała lśniąca, rycerska zbroja, na kolejnej ścianie wisiał arras przedstawiający scenę walki między rycerzami a demonami, nawet zdołało się zmieścić tutaj pianino! Powyżej niego wisiał miecz, na którego klindze wyryto tajemnicze znaki. Bawialnia była całkiem sporych rozmiarów, choć przez wszędobylskie półki z książkami nie czuło się tego. Pod nogami goblin miał miękki, czerwony dywan. Całość wskazywała na to, że szaman miał niezłego hopla na punkcie ludzkiej kultury.

- Usiądź. Tobie też przyniosę jedzenie - powiedziała szamanka i wstała od stołu, po czym wyszła przez drzwi w głąb domu. Obydwaj zielonoskórzy zostali w salonie - jeden z niską rosołu i łyżką, którą widział prawdopodobnie pierwszy raz w życiu oraz drugi, który dopiero co uciekł śmierci, a teraz miał do wykonania zadanie. Obydwaj byli zamieszani w niezłe bagno, ale dopiero teraz zaczęli czuć jego smrodek. A już niedługo będą musieli całkowicie się w nim zanurzyć, aby pokonać bestię nękającą wioskę od bardzo dawna, a której ani szaman, ani jego dzieci nie mogli pokonać i nie wiadomo było, czy ze zwykłej niemocy czy może wszystko sięgało o wiele głębiej, niż obydwaj myślą...

Re: Urd - Shaen

52
Wojna z łyżką trwała w najlepsze, Tar'ur obserwował orczycę, która chyba chciała mu wytłumaczyć o co chodzi z tym przedmiotem. Wydawała się być zadowolona. Sprawiło to że orkowi robiło się głupio, w końcu nie rozumiał co zabawnego zrobił. Orczyca pożyczyła zupę i te ustrojstwo aby następnie spróbować. Jednak ork dostrzegł o co chodzi z tym ustrojstwem. Miało to działać jak wiadro aby ciec pozostawała tam. Trochę dziwne było że trzeba za pomocą czegoś takiego szuflować, kiedy można całość pochłonąć wciągając poprzez przechylenie miski. Ork miał małą złość w końcu co mu tu pokazują, jednak spokój i opanowanie szybko ostudziło jego zachowanie. Wziął łyżkę. Wielkie łapska orka ponownie były na małej drewnianej łyżeczce. Złapał nie do końca jak trzeba było i zaczął powoli przystawić do zupy. Jednak coś mu nie pasowało. Szybko przypomniał sobie jak powinien ją trzymać. I powoli zmieniał styl trzymania dotychczas wyglądało to jak by trzymał jakiś topór. Wtedy wszedł goblin.

Pojawianie goblina sprawiło że oderwał wzrok od szamanki i spoglądał na niego nieco z zdziwieniem. Szaman zgodził się na coś ale na co.. Przejęty zupą a także tym ustrojstwem nie potrafił w tym momencie idealnie kojarzyć faktów. Możliwe jednak że powoli do niego docierało o co może chodzić szanonowi. Zabicie bestii w końcu było już od dawana zlecone. Więc musiało chodzić o coś innego. Tar'ur dla pewności że to nie jakaś iluzja spróbował nabrać zupy co wyszło mu nawet i dość dobrze. W czasie nabierania głęboko rozmyślał nad tym czy aby czasem szaman nie jest naprawdę jakimś bardziej widzącym i słyszącym. W końcu wizje. Ktoś też musiał znaleźć to leże. Oznacza to że prawdopodobnie jakoś dowiedział się co mówią. Następnie zjadł jeszcze jedną łyżkę rosołu i powiedział.
-Mu chodzić o plan zabicia wiwerny ?
Tak Tar'ur zdał sobie sprawę że szaman był straszny z powodu swojej wiedzy. Mając takie zdolności można by być naprawdę straszną osobą. Oznaczało to że lepiej mało mówić.


Jedzenie zupy trwało w najlepsze, ork powoli szuflował, szlifując szuflowanie zupy. Czy może jak to inni nazwą kulturalne jedzenie. Znów spoglądał bardziej na szamankę. Nie chciał coby zupa mu się zwracała. W końcu jedno czego nauczono go podczas przetrwania to posiłek smakuje lepiej kiedy ma się spokój i dobre widoki które nie zapewniają zgagi. Sprawiało to że ork mimo użytkowania niezbyt przyjaznej formy dla niego spożywania posiłku, pochłaniał zupę z entuzjazmem i jakimś takim wewnętrznym pragnieniem. Zupa z tego powodu była naprawdę smaczna. Nawet jeśli nie była soczystym opiekanym mięsem które dosłownie ork kochał nad życie. Tak kochał grillowane na ognisku mięsko. Jednakowy zupa też mu bardzo dobrze wchodziła. I tak w ciszy rozważań ork jadł czekając na to mięsko co mu Qesha miała dać po zupie. W końcu musiał się dobrze najeść aby mieć jakieś szanse z tą poczwarą.
Obrazek

Re: Urd - Shaen

53
Gdy Kholgar usiadł przy stole z dwoma przerośniętymi orkami, ponownie odniósł wrażenie, jakby ktoś przykładał mu nóż do gardła. Wśród orków nie mógł puszczać wodzy fantazji, sypiąc co raz to bardziej zmyślnymi przekleństwami, zapijając je w międzyczasie alkoholem. Tutaj było inaczej. Niejednokrotnie słyszał opowieści od goblinów z okolic muru mówiące o śmiałkach, którzy odważyli się wyzywać rozjuszonych orków. Generalnie tacy nie kończyli zbyt dobrze. Chyba, że komuś podobało się zostać pobitym na śmierć lub zrzuconym z dużej wysokości.
- No więc? - zapytał, gdy Quesha powiedziała, że przyniesie mu jedzenie. - Jaki macie plan na zabicie kur... Wiwerny? - dodał, przez przypadek tworząc nową, wulgarną nazwę dla ich celu.


Feler miał nadzieję, że orkowie obmyślili podczas tak długiego czasu dobry plan. Szaman wyraził na niego zgodę, więc prawdopodobnie mieli coś przygotowane już wcześniej. Chyba, że zwyczajnie odczytał myśli przesiadujących nieco wyżej osobników lub też w jakiś sposób podsłuchał ich rozmowę. Czarownicy wszelkiej maści byli dla Kholgara czystą niewiadomą. Nie miał bladego pojęcia jakie były ich możliwości, a już tym bardziej nie znał ani wad ani zalet ich niesamowitych zdolności. Nic więc dziwnego, że szary lud był nieufny wobec magów. Nieufny, a jednocześnie uległy. Uległy ze strachu oraz nadziei na to, że władający magią spełnią ich niezbyt wyrafinowane i przyziemne marzenia. Goblin domyślał się tylko jednego - nie da się stworzyć czegoś z niczego, więc każda sztuczka szamana miała jakiś niewygodny haczyk, który musiał zamaskować dla własnego niebezpieczeństwa.

//Przepraszam za krótkiego posta i tak późny odpis. Nie mam teraz zbyt dużo czasu przez maturki :P

Re: Urd - Shaen

54
- Tak właściwie to Tar'ur ma plan. Podobno można oszukać zmysły wiwerny, a potem podrzucić jej zatrute ciała. Osłabioną znajdziemy w kryjówce i... zabijemy - powiedziała Qesha, wstając od stołu i ruszając w stronę kuchni. - Jeśli mój ojciec rzeczywiście się zgodził, to moglibyśmy to zorganizować. Dziś już niestety nie zdążymy - westchnęła, spoglądając na popołudniowe niebo. - Za dużo roboty. Musimy mieć nadzieję, że nie zaatakuje dziś. Jeśli tak... Trzeba będzie przetrwać.

Jej mina wyrażała przede wszystkim powątpiewanie, czy aby na pewno przetrwają dopóty, dopóki nie wdrożą w życie plan. Może i wystarczyło na to góra dzień, ale ledwo wczoraj bestia zniszczyła niemal źródło wody. Była głodna i rozwścieczona, po dosyć długiej przerwie w nękaniu orków, więc i szkody przez nią wyrządzane są gorsze. Nawet jeden dzień może zaważyć o tym, czy będzie co ratować z wioski. Tym bardziej, że jeśli mieli zatruć zwłoki dla wiwerny, potrzeba było odpowiedniej trucizny, a nie wszystkie eliksiry przyrządzane są w pięć sekund. Trzeba też będzie przygotować kamuflaż dla tych, którzy pozostają na zewnątrz i upewnić się, ze wszyscy mieszkańcy będą robić to, co im kazano. Może więc zająć to dobę, a być może tydzień. A w ciągu tego czasu może stać sie wszystko. Dosłownie.

Tymczasem Qesha zniknęła za drzwiami i nie wracała przez jakiś czas. W końcu zielonoskórzy mogli poczuć całkiem przyjemny dla nosa zapach mięsa. Po dłuższej chwili weszła orczyca z kopiatym talerzem upieczonych, skwierczących udek. Przyniosła też po kuflu pieniącego się piwa i uśmiechnęła się pokrzepiająco.

- Dla wybawców. Jedzcie i pijcie, bo jutro z rana będziecie musieli wszystkim się z nami zająć. - powiedziała i poszła na dół, zostawiając Tar'ura i Kholgara samych ze sobą. Same udka smakowały tak dobrze, jak tylko udka mogą smakować. Były pełne soczystego mięsa, przyprawione ziołami poprawiającymi smak. Piwo natomiast było o niebo lepsze od tego tego, które trzymał w manierce Feler. Obydwoje mogli się najeść i napić, nim przyjdzie im zmierzyć się z wiwerną, być może nawet dziś, a jeśli szczęście im dopisze, gdy będą maksymalnie gotowi.
Spoiler:

Re: Urd - Shaen

55
Jedzenie trwało w najlepsze Tar'ur jakoś obserwował sytuację dalej wcinając zupę. Długo mu coś to zajmowało za pomocą tego drewnianego czegoś. Łyżki bo tak to Quesha nazywała. Szuflował i słuchał. Słowa orczycy średnio go zadowalały. W końcu nadal byli w nieciekawej sytuacji. Jednak najpierw zupa. Podczas zjadania zupy był dosłownie zamyślony. O czym myślał, pewnie jak zwykle o wszystkim i o niczym. Dalej przyglądał się szamance. Po pewnym czasie skończył zupę gdzieś w międzyczasie szamanka zniknęła. Nie dziwiło go to był to jej dom mogła robić co chce. Został sam z goblinem jednak co mógł mu powiedzieć. Dlatego też milczał, dalej rozmyślając nad nie wiadomo czym, pewnie przygotowywał się w myślach do najgorszych możliwych scenariuszy. Gdzie Wiwerna będzie wielka jak góra. Napadnie ich w dodatku znienacka a broń nawet nie da rady wbić się w jej skórę. No może nieco przyjaźniej ale spodziewał się że nie będzie łatwo.

Po pewnym czasie przybyła ponownie Quesha z dostawą jedzenia. Sprawiło to że ork zwyczajnie zmienił nastawienie z pesymistycznego. Na co będzie to będzie. I tak chwycił za pierwsze lepsze udko z wierzchu i zaczął je jeść. Prawda była taka że potrzebował solidnego posiłku. W końcu wędrówka po pustyni mogła go nieco wykończyć. Co sprawiło że nie ociągał się z jedzeniem chwycił je oczywiście rękoma jakoś tak niezbyt ogarniał widelce. Dlatego też jedzenie szło mu bardzo sprawnie. Nie wyglądał pewnie przy tym zbyt kulturalnie ale też jakimś mega obrzydliwym i zachłannym nie był przy jedzeniu. Kiedy już pochłonął solidną dawkę mięsa zaczął popijać piwem. Jedzenie było naprawdę bardzo smaczne. Nie przypominał sobie żeby kiedykolwiek jadł tak dobre jedzenie. Nic nie mówił przy jedzeniu. Ogólnie robiło mu się nieco głupio przy tym jedzeniu. Orczyca naprawdę się postarała.

Po pewnym czasie skończył posiłek dokańczając kufel piwa zjadł naprawdę wiele mięsa. Widać był bardzo głodny. I powiedział na koniec coś co miało być komplementem.
-Smaczne. - Jednak czy inni to zrozumieją tego nie był pewien. Pojawiło się pytanie jak zabrać się za realizację planu. I czy Wiwerna im w tym nie przeszkodzi...
Obrazek

Re: Urd - Shaen

56
- Więc ta niemowa na to wpadła? No proszę... - pomyślał sobie goblin, gdy usłyszał wyjaśnienie z ust Queshy. Feler nie miał praktycznie niczego do zarzucenia wobec tego planu poza jednym - brakowało na to czasu. Żeby oszukać zmysły wiwerny, trzeba uprzednio te bestie znać. Widać orkowie tak bardzo wyrobili w sobie instynkty dotyczące walki oraz polowania, że ich zdolność dedukcji w tym zakresie jest na prawdę imponująca. Skoro kurwiszcze atakuje w nocy, to faktycznie ciężko by było polegać głównie na wzroku. Goblin od razu zapytał samego siebie, jak więc to dzikie, krwiożercze stworzenie zareaguje na zapach krasnoludzkiego, mocnego piwa, które w obecnym stanie mógł bez dłuższego zastanawiania się nazwać najgorszym ścierwem po tej stronie wybrzeża.

- Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Lepiej się módl, żebyśmy przynajmniej przeżyli spotkanie z nią. - odparł szczerze Kholgar. Wiedział, że słowa te nie podniosą nikogo na duchu, lecz miał wrażenie, że w tej sali znajdują się najbardziej trzeźwo myślące osobniki, które doszły do podobnych wniosków już dawno temu.
- Tak czy siak, dziękuję za poczęstunek. Zdążyłem się już przyzwyczaić do tych dziadowskich sucharów. - dodał, patrząc na posiłek jak na nagrodę, na którą ciężko zapracował. Może i w Karlgaardzie wypadałoby jeść to powoli, z odpowiednim zachowaniem dobrych manier, lecz tutaj liczył się jedynie czas. A i w samym portowym mieście nie zawsze jadało się "na pokaz".


Podczas posilania się przy stole razem z małomównym orkiem, Kholgar w końcu miał okazję zamienić z nim kilka słów. A przynajmniej spróbować to zrobić. W pewnym momencie odstawił wszystko na bok, wyciągając się nieco, by zrobić więcej miejsca na resztę posiłki. Przeciągnął się energicznie, beknął pod nosem i zwrócił się w stronę orka.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie. - zaczął niezbyt przyjemnym głosem. Dokładnie obserwował przy tym jego reakcję, trzymając dłoń przy rękojeści ukrytego sztyletu.
- Jak się nazywasz? Nawet nie wiem, jak zwracać się do Twojej obrzydliwej gęby. - dodał, uśmiechając się pod nosem. Miał zamiar sprawdzić, czy ork, który miał być wybawcą wioski, łatwo wpada w szał, czy też potrafi nad sobą panować. Była to dosyć ważna kwestia w przypadku... "Nieoczekiwanego obrotu spraw".


Gdyby mieli już wychodzić, Kholgar ma zamiar wylać około połowę swojego piwa z bukłaku przed chatą szamana. Najlepiej gdzieś, gdzie będzie stosunkowo chłodno, czyli w cieniu, aby zapach zbyt szybko nie zwietrzał. Chciał dokładnie obserwować, czy wiwerna jakkolwiek zareaguje na zapach piwa. Nawet jeśli nie przejmie się nim za bardzo, takie posunięcie miało swój drugi sens. Krasnoludzkie piwo ma kompletnie inny zapach od lokalnego. W smaku czuć mocno węglowe oraz kamienne osady, zaś jego woń bardziej przypomina zapach słodu przepalanego zaraz obok stali, niż zapach tutejszego, najpewniej zbożowego piwa. Co więc miałoby to dać Felerowi? Otóż to, że nikt inny takiego piwa nie posiada przy sobie. Wiwerny muszą być diabelnie inteligentne, skoro nie dały się złapać przez tak długi czas. Jeżeli poczują nowy zapach, prawdopodobnie zdają sobie sprawę, że do wioski przybyły posiłki. Że jest tam ktoś z zewnątrz. A wtedy, gdyby udało im się dostać do jej legowiska, wystarczyłoby rzucić nasączoną piwem kukłę lub nawet zwyczajne szmaty, by chociaż częściowo odwrócić uwagę zwierza.

Re: Urd - Shaen

57
Mięsa ubywało, piwa też, choć czymś, czego trochę zaczynało brakować, to światła słonecznego. Powoli co prawda, ale już dawno temu promienie słoneczne zaczęły padać pod mniejszym kątem, przynosząc nieznaczne ochłodzenie, a sama tarcza słoneczna wędrowała powoli po nieboskłonie, coraz to bardziej zbliżając się do widnokręgu, gdzie słońce idzie spać i ustępuje miejsca dwóm herbiańskim księżycom - Mimbrze i Zarulowi, oczom Hyurina, czujnie spoglądającym na świat, w którym przyszło żyć naszym bohaterom, pilnując, by ostatecznie Herbia nie zamieniła się w zwęglone szczątki. Obydwa księżyce wciąż jednak drzemały, czekając na swoją kolej przejazdu po niebie i kontrolnej wizycie po wszystkich krainach. Cienie były jednak coraz dłuższe i zwiastowały rychłe nadejście nocy.

Zielonoskórzy pewnie jeszcze chwilę pogawędzili w mniej lub bardziej przyjaznej atmosferze, która zależała od emocji i zadawanych pytań czy odpowiedzi. Po skończonej rozmowie, obydwoje wyszli na zewnątrz - Qesha pojawiła się jeszcze na chwilę i poradziła Tar'urowi, aby ten odwiedził na placu wciąż kręcących się tam, chociaż z godziny na godzinę coraz bardziej nerwowo, orków. Mimo niespodziewanego przybycia Kholgara to młody ork był tutaj prawdziwym bohaterem. Mimo rasowego pokrewieństwa, swój ciągnie do swego i tubylcom o wiele prościej jest zaakceptować swojego rasowego brata, aniżeli kuzyna. Feler był jednak tutaj personą, którą bardziej się interesowano. Może i tutejsi do najmądrzejszych nie należeli, ale goblin zasiał zamęt, pojawiając się tutaj. Dostali przecież swojego wybawiciela. Potężny ork, który miał ich wybawić od klątwy. A potem pojawił się on, naprawił pośrednio studnię... Sprawiało to, że w ich głowach pojawiały się myśli, czy aby szaman mówił prawdę. Były to zaledwie zalążki myśli, ale gdzieś głęboko zasiały one ziarno niepewności, które być może wykiełkuje w kwestionowanie potężnego, niemal boskiego szamana. Jeśli w tym czacie goblin się nie ulotni... Być może zyska sobie kolejnego, potężnego wroga. Takiego, którego nikt nie chciałby mieć. W każdym razie pewnym było, że obydwoje, Kholgar i Tar'ur, zasiali niemały zamęt między tutejszych.

Podczas gdy ork rozmawiał z mieszkańcami wioski, podnosząc ich na duchu, błogosławiąc dzieci, rodziny, których zjawiało się coraz więcej, Kholgar gdzieś w zacienionym miejscu koło kamiennego domu wylał część swojego krasnoludzkiego, paskudnego piwa, mając nadzieję, że wyczulona na zapachy wiwerna poczuje świeżą krew. Czy jego plan zadziała? Być może. Czas pokaże. Nie mając nic innego do roboty, postanowił przejść się po wiosce, póki słońce nie zajdzie za horyzont. Nie znalazł tak naprawdę nic ciekawego, wartego jego uwagi. Domy były porozrzucane nierównomiernie, byle jak, bez jakiegokolwiek planu. Zrobione były z piaskowca, gliny, czy innych łatwo dostępnych tutaj materiałów budowlanych. Jedne stały w odległości kilku centymetrów od siebie drugie kilku metrów. Niektóre były opuszczone, zrujnowane, w niektórych słychać było głosy kilku osób na raz. Zawędrowawszy do północnej części, tej od strony gór, w pocie czoła pracowało kilku kroków na niewielkim polu uprawnym dostarczającym tutejszym niewielkie ilości zieleniny. Dalej teren wznosił się, pola zniknęły, a granicę wioski wyznaczała palisada, znacznie bardziej mocniejsza niż te z pozostałych stron, jakby to właśnie ze strony gór orkowie spodziewali się realnego zagrożenia. Dalej były tylko tony skał i wąskie ścieżki wiodące na szczyt. Niczego więcej Kholgar tutaj nie znalazł. Dopytawszy się natomiast o balistę, którą tutaj miał nadzieję znaleźć, okazało się, że coś jednak tutaj jest. Stare, zbutwiałe, ale być może będzie się nadawać do walki z wiwerną. Było to jednak katapultą, na którą można było załadowywać ciężkie głazy. Dorosły ork pokroju Tar'ura był niemal tej samej wysokości co urządzenie. Być może mogło wystarczyć na dwa, trzy wyrzuty, nim całkiem się rozpadnie ze starości. Goblin jednak nie kazał jej taszczyć na rynek, aby doprowadzić do porządku, gdyż było już zbyt późno. Słońce oblewało ciemniejące niebo krwawą poświatą przez jakiś czas, aż zniknęło całkowicie, pogrążając świat w ciemnościach.

Zarówno Tar'ur, który wcześniej skończył podnoszenie morale ludności i siedział samotnie w salonie, kontemplując zapewne o tym i owym i Kholgar obserwujący wioskę, siedzieli już w domu, tak jak pozostali mieszkańcy. Nastąpiła niepisana godzina policyjna. Wszędzie było pusto, cicho, nigdzie nie świeciło się pojedyncze światło. Do bawialni przyszła Qesha, naprawdę podenerwowana i Toshmuk, zdający się unikać obydwu przybyszów, wpatrujący się intensywnie w okno. Mijały godziny, a po wiwernie nie było śladu. W końcu zarówno Kholgarowi jak i Tar'urowi zaczęły kleić się oczy. Pierwszy padł ork, siedząc na skórzanej kanapie. Nieco później dołączył do niego goblin siedzący naprzeciwko. Zasnęli twardym snem, o marzeniach podejrzanie identycznych, choć żaden z nich nie wziął urywków snu, jakie zapamiętali na poważnie. Skrawkami tymi była scena, w której wysoki człowiek robił na żywym, świadomym orku sekcję. Obydwoje słyszeli przerażające okrzyki bólu wydawane przez ofiarę. Patrzyli na to czyimiś oczami, spoglądającymi na człowieka. Czuli gniew, szok i odrazę wraz z tajemniczą postacią. Człowiek przerwał eksperymenty i popatrzył się z zaskoczeniem na przybysza, a potem uśmiechnął się paskudnie. Rozmawiali o czymś. Szybko przeszło to w kłótnię, zielonoskórzy mogli poczuć kłębiącą się wokół dwóch postaci magię, bardzo potężną. Coś miało się tutaj wydarzyć, coś złego. A potem sen się urwał i reszta drzemki obyła się bez innych mar.

Obudzili się rano, gdy słońce pieściło ich oblicza swymi gorącymi dłońmi. Jak się okazało, wiwerna nie zaatakowała. Noc była spokojna, choć zapewne większość orków była niewyspana. Obydwoje zjedli skromne śniadanie przygotowane przez Qeshę i zabrali się za przygotowania do pułapki. Tar'ur mówił, czego potrzebuje do oszukania zmysłów wiwerny, natomiast Kholgar zajął się reperowaniem katapulty. Mieli cały dzień na to z krótkimi przerwami. A przynajmniej tak myśleli.

Słońce stało w zenicie, grzejąc tak, że nie można było wytrzymać na zewnątrz. Wszyscy więc zaczęli się zbierać, aby przeczekać godzinę, dwie. Drewnianą konstrukcję zaczynano właśnie ciągnąć gdzieś na bok, Kholgar miał więc w końcu przerwę od krzyczenia na orków. W tym czasie Tar'ur właśnie wyszedł z domu, gdzie omawiał z Qeshą szczegóły planu. Wtedy też ktoś krzyknął z przerażeniem w głosie i wskazał na kształt na tle gór, poruszający się i powoli przybliżający do wioski. Po chwili stania i wpatrywania się ze strachem w masyw, wszyscy nabrali pewności. Wiwerna porzuciła swe przyzwyczajenia i zaatakowała w biały dzień. Słońce częściowo oślepiało obserwatorów, ale gdy bestia zaczęła krążyć wysoko nad placem, co i rusz zasłaniając źródło światła i ciepła, zarówno Kholgar jak i Tar'ur mogli dostrzec, że potwór miał dobre kilka metrów i wyglądał jak mały smok, przynajmniej od spodu. Wiwerna zaczęła krążyć i krążyć nad wioską, obserwując wszystko. Wszyscy jak jeden mąż zwrócili się w stronę obydwu wyznawców, mając w oczach nieme błaganie o ratunek. Nikt na razie nie śmiał się ruszyć z miejsca. Każdy za bardzo się bał.

Re: Urd - Shaen

58
Dzień powoli ustępował nocy, jednak zabawa trwała w najlepsze Tar'ur doskonale zdawał sobie sprawę z widma śmierci które ciążyło nad wioską. W tej atmosferze jednak wydawało się to bardziej odległe. Ork mógł zwyczajnie odpocząć. Nie myśleć już nad tym że niedługo może zaatakować ich wielka bestia o której istnieniu słyszał co najwyżej w mitach i historiach do straszenia młodych. Niczego nie brakowało. Sprawiło to że Orq miał okazję bardziej zregenerować siły, które były do tej pory uszczuplone przez wędrówkę po pustyni. W tych warunkach w końcu młody myśliwy odpowiedział na pytanie małego zielonego stwora. -Tar'ur Resztę jego komentarza zignorował. Orq nie pojmował dlaczego obrażanie innych było czymś ważnym dla goblina. Samemu zdawał sobie sprawę że po prostu jest sobą. A jego największa wada i świadomość jej uniemożliwiały realne riposty w takiej sytuacji. Odpoczywając w taki sposób co jakiś czas obserwował jak Qesha krząta się. Aż w końcu został poproszony o porozmawianie z orkami na placu.

Tar nie potrafił odmówić orczycy. Widział że martwiła się całą sytuacją. Dlatego spokojnie wstał ruszając powoli na plac, trochę wypił co sprawiało że jego odwaga nieco wzrosła. A dzięki temu mniej skupiał się na tym jak mówi. Nie był jednak absolutnie pijany. Był jedynie mniej spięty. Nie tracił od razu całego rozumu od alkoholu. Idąc w kierunku placu zdawał sobie sprawę jak bardzo dziwny był los sprawiając że to właśnie on miał być tą opoką która miała pocieszyć innych. Kiedy podszedł do grupy zapewne dość szybko zapadła cisza, dlatego powiedział wiedząc że i tak nie wyjdzie to jakoś cudownie. -Przygotować się, Qesha wytłumaczyć plan ? Powiedział w sposób którzy wskazywał na pytanie tak intonacja była inna. Dalej rozmowa jakoś sama się potoczyła nie było w niej błyskotliwości. Tar'ur tłumaczył jedynie w niej co i jak na swój sposób skoro Qesha zrozumiała plan to oni równiesz powinni. Mimo tego że rozmowa nie szła zbyt dobrze Orq koncentrował się aby wytłumaczyć wszystko jak najlepiej potrafi. Orq starał się jednak na swój sposób pokazać im że nie boi się. Był pewien swoich słów i doświadczenia. Po pewnym czasie postanowił powrócić. Rozglądał się w drodze powrotnej po wiosce jakby upewniając się że wszystko jest w porządku. Wszedł do jakiegoś cichego miejsca i postanowił nieco się rozgrzać przed walką, nie chodziło o to aby trenować do tego stopnia aby się przeforsować. Jedynie chciał troszkę rozruszać mięśnie aby następnego dnia być w naprawdę dobrej kondycji. Kiedy już zrobił krótką rozgrzewkę ruszył do domu Szamana.

Przybył jako pierwszy ponownie do salonu. Oczekiwał na to co nastąpi spodziewał się że plan może zadziałać. Nie był on zły, w końcu znacząco zwiększał szanse na pokonanie gada. Czy zadziała ? Tego Orq nie wiedział. Instynkt myśliwego podpowiadał mu jednak że przygotowanie choć nie wiadomo czy skuteczne było podstawą. Dlatego Orq nie pił zbyt wiele napojów wyskokowych. Napije się jeśli się uda. Qesha była zdenerwowana, nie wszyscy byli. Sam był przerażony, w głębi mógł się tylko pocieszać że według proroctwa uda mu się spłodzić potomka. Jednak nawet Tar'ur nie był tak naiwny aby ufać szamanowi do tego stopnia aby mu uwierzyć. Pomagał wiosce z czystej chęci ocalenia ich, było to naiwne jednak szczere. I tak w końcu po rozmyśleniach zasnął. Sen nie wydawał się mu podejrzany w końcu wszędzie były ludzkie obrazy jak i przedmioty a sam niedawno widział pierwszych w życiu ludzi. Nic dziwnego że jacyś mu się przyśnili. Spodziewał się bardziej snu w którym to Qesha okazuje się być Wiwerną jednak taki sen był zrozumiały.

Poranek nie należał do najgorszych, nikt nie zginął był to w sumie plus. Ciepło było jak zawsze. Dodatkowo dostał nawet coś do zjedzenia. Śniadanie nie było zbyt okazałe a Tar'ur lubił dobrze zjeść. Dość szybko jednak blachy poranek zamienił się w ponowną wędrówkę na plac. Gdzie upewniał się że wszystko idzie dobrze. Pomagał komu tylko mógł w przygotowaniach. Dzień wcześniej wytłumaczył już swój plan. Widział że orkowie mieli wątpliwości. Jednak on nie miał. Zamierzał zabić tą gadzinę, albo gada sam nie był pewien. To nie miało jednak znaczenia. Jedyne co teraz się liczyło to pozbycie się stwora.

Czas mijał na przygotowaniach jak i obowiązkach części Orków. Słońce ach to słońce, zdecydowanie chciało ich wykończyć sprawiało to że Myśliwy popijał co jakiś czas. Dodatkowo była jakaś przerwa. I wtedy stało się... Jeden z orków wykrzyczał że widzi Wiwernę. Tar'ur poczuł zdziwienie, to nie było normalne. Zwierze prowadzące nocny tryb życia nie rusza na łowy w samo południe samo z własnej woli. Więc albo robiło tak od jakiegoś czasu albo coś zmusiło je do takiego zachowania. Orq poczuł że to szansa. Myśliwy przeglądał się swojemu celowi przez chwilkę i w końcu powiedział. -Chować się wszyscy ! Dosyć ich już tu poumierało od tej bestii do tego miał wrażenie że tylko zawadzali by. Samemu w tym czasie wyjął topór z swoich pleców. I powoli wyszedł na piasek. Temperatura otoczenia musiała być ogromna. Do tego pustynne słońce nie dopiekało jedynie jemu. Wiwerna musiała równiesz poczuć. Tą temperaturę. Sprawiło to że ork wpadł na pomysł nieco prowizoryczny podbiegł szybko do studni odłożył broń tak aby mieć ją w razie czego szybko pod ręką i szybko wyciągnął jedno wiadro wody zostawiając je napełnione przy studni a następnie zaczął się odsuwać samemu starając się ukryć gdzieś gdzie go nie zobaczy a będzie mógł się do niej zakraść. Przypuszczał że może ta bestia jest spragniona. W końcu ostatnio popsuła studnię. A nawet mięsożercy muszą pić wodę nie są wampirami które piją tylko krew. Dawało to jakieś szanse na atak z zaskoczenia. Jednak sam nie wiedział czy bestia zamierza zaatakować. Teraz miał chwilkę wiaderko wody wydawało się słabą przynętą ale zawsze było jakąś.

Jak Tar'ur zamierzał walczyć z kilkumetrową Wiwerną ? To było dobre pytanie. bestia miała zdecydowaną przewagę masy. Siły, a jej wytrzymałość prawdopodobnie będzie na chorym poziomie. Do tego musiał uważać na jej trujący ogon. Sprawiało to ze Myśliwy czuł się w tym momencie bardziej jak na niezbyt równej ustawionej walce niż polowaniu. Mimo tego nie było w nim wątpliwości. Skłaniała go do tego jedna bardzo ważna rzecz. I tak mógł zginąć. Gdyby uciekł nawet przed przybyciem do tej wioski mógł umrzeć z pragnienia. Wioska zapewniała mu coś w rodzaju bezpieczeństwa. Sprawiało to że czuł z nią swoistą więź za którą mógł walczyć nawet poświęcając swoje życie. Sytuacja jednak pozostawała dalej nieznana. Do walki z tego rozmiaru przeciwnikiem zamierzał walczyć dwuręcznym toporem. Orq Wiedział że może zranić tą bronią Wiwernę. Topór był bronią która potrafiła zadać naprawdę spore obrażenia. Do tego jego topór był niemal że wykonany do walk przeciw bestiom. W całości wykonany ze stali nadawał się do blokowania ataków. A dwuręczne uderzenie z rozmachem potrafiło wbić kolec w czaszkę niejednej bestii. Drugą stroną gdyby miał okazję wycelować w szyję prawdopodobnie zabił by ją albo też sparaliżował przez uszkodzenie jej szyi. Orq doskonale o tym wiedział. Jednak na razie myśliwy chwytał się brzytwy.

Jeśli Wiwerna ruszyła w jego kierunku chwyta solidnie topór w obie ręce z dość sporym rozstawieniem rąk aby jak najbardziej zwiększyć szybkość wyprowadzania ciosu bądź bloku. następnie obserwuje chcąc się upewnić jak zaatakuje Wiwerna mógł to poniekąd przewidzieć po jej zachowaniu wysokości lotu jak i tym jak się zbliża. Jeśli zamierza zaatakować go głową to zamierza wziąć prosty zamach i spróbować wbić kolec w czaszkę bestii celując w jej czaszkę. Podczas wyprowadzania ciosu przesuwa rękę w dół rękojeści co sprawia że uderzenie nabiera naprawdę sporego momentu obrotowego. A w przypadku takiej broni daje to naprawdę sporą siłę uderzenia. Skupiał się przy tym wariancie w stu procentach na celności w końcu wiedział że nie uda mu się uciec przed ruchomą głową która może dość szybko nakierować się na niego. A próba zablokowania tak ogromnego gada była co najmniej szalona.
W przypadku kiedy bestia podchodzi jednak pod innym kontem niż bezpośredni Tar'ur zamierza spróbować odskoczyć przetrzepując się na bok tak aby nie zostać złapanym przez nogi Wiwerny uważając jednak na żądło. Możliwe że bestia najpierw porazi go jadem a dopiero potem będzie próbowała go zjeść. W takim wypadku stara się jakoś toporem uciąć ogon Wiwerny. W tym celu musi wykonać szybkie i zdecydowane cięcie, nie liczyć się będzie wówczas siła a precyzja i szybkość, dlatego tar'ur zamierza rozstawić ręce bardzo szeroko na rękojeści jedną w wręcz przy samym ostrzu jak do blokowania co sprawia że według niektórych bardzo toporna broń staje się bardzo szybka i precyzyjna. Próbował odciąć ogon oczywiście ostrzem toporu a nie kolcem zamieszczonym z drugiej strony.
Obrazek

Re: Urd - Shaen

59
Wiwerna krążyła zdaje się leniwie po nieboskłonie, swymi błoniastymi skrzydłami przysłaniając jego część. Ciężko było określić dokładnie fizyczność owej bestii, gdyż ocieniona była słońcem padającym na wprost jej. Jednakże Tar'ur widział, że obleczona jest w zielone łuski, zaś ciało długie i smukłe jest, zakończone równie długim ogonem z żądłem na jego krańcu. Posiadała dwie tylko łapy, służące jej do stania, zaś przednie zastępowały skrzydła. Szyja również odznaczała się długością, zaś łeb zbliżony był do smoczego, jeśli oczywiście można to porównać – smoki wszakże zniknęły dawno temu i przecież nikt ich od dawna nie widział...

Smukła i majestatyczna, jednocześnie groźna była ta wiwerna. Ork zdawał się rozumieć, dlaczego mieszkańcy, zhańbieni od kilkudziesięciu lat, tak się jej obawiali. I w jego sercu zalągł się strach, lecz był on niczym w porównaniu z odwagą, jaką dysponował Tar'ur. Był gotowy do tego starcia, nawet jeśli nastąpiło ono nagle, z zaskoczenia.

Długo nie trzeba było czekać na to, żeby wszyscy w popłochu zaszyli się w cieniu swoich domostw lub w kamiennym domu szamana. Na placu, przy dopiero co zreperowanej studni został Tar'ur. Nawet Qesha stała tylko przed wyjściem, z niepokojem obserwując sytuację w centrum. Kholgar był na północnych rubieżach wioski, wciąż reperując zniszczoną, zapomnianą katapultę. W tym czasie młodzieniec, wyciągnąwszy swój dwuręczny topór, przygotowywał się na atak ze strony wiwerny, która wciąż krążyła od południa do północy, zataczając szerokie kręgi, jakby obserwując lub być może szukając jakiejś ofiary. Słońce, choć grzało niezwykle mocno, było dla zarówno tutejszych, jak i Tar'ura, czymś normalnym. Wszyscy wiedzieli, że przebywanie na nim w samo południe źle wróży, lecz niczym niezwykłym nie było, tak też zaaferowany nadchodzącą bitwą Tar niespecjalnie czuł skutki promieniowania. Nie był także pewny, jak odczuwa to wiwerna, lecz jeśli była spragniona, to pojedyncze wiadro na pewno jej by nie zaspokoiło ani nawet nie zachęciło. Tak też akcja orka niczym nie poskutkowała. Bestia nawet nie miała jak wyczuć wody, więc dalej latała kilkanaście metrów nad zabudowaniami, jakby czegoś szukała.

W końcu znalazła to, czego szukała: właśnie Tar'ura. Śmiesznym było, że rzeczywiście fatalistyczne podejście szamana do sprawy sprawdzało się, jakby rzeczywiście przeznaczeniem orka stała się walka z potworem. Wiwerna więc obniżyła swój lot, machając leniwie wielkimi skrzydłami i wzbijając tym samym tumany kurzu. Ktoś gdzieś krzyknął, lecz nikt się tym nie przejął, tym bardziej gadzina czy myśliwy. Temu ostatniemu, gdy spoglądał prosto w gadzie oczy, których źrenice były pionowe, w tym momencie mocno zwężone, a tęczówki podobnie do oliwkowego odcienia łusek, ciemnozielone, zdawało się bowiem, że widzi w nich niebywałą inteligencję, której przecież brakowało wszelkim bestiom. Ta tutaj natomiast skupiała swój wzrok na Tar'urze, tak intensywnie, że temu przeszły ciarki po plecach. Zdecydowanie leciała prosto na niego, prawdopodobnie chcąc go w jakiś sposób zranić lub chwycić.

Jedyne dwie łapy, jakie posiadała, skierowała prosto na niego. Zbliżając się nieuchronnie, Tar mógł widzieć, że ma duże i ostre szpony, którymi definitywnie pragnęła go chwycić. Był na to przygotowany. W ostatniej chwili zdążył uniknąć jej nóg, skacząc w bok. Przeturlał się po ubitym piasku, natychmiast cały się w nim obtaczając. Będąc na klęczkach i próbując podnieść się do pozycji stojącej, zobaczył, że wiwerna już wyrównała lot i znowu kierowała się w jego stronę. Ku jego zdziwieniu, nie próbowała zaatakować go jadowitym ogonem czy powalić siłą rozpędu i masą. Nie, ona próbowała go pochwycić w powietrze. Znowu na niego pikowała, rozcapierzając szpony i wydobywając ze swojego gardła donośny ryk oznajmiający bogowie wiedzą co. Topór leżał kilka metrów na lewo od Tar'ura, który turlając się po ziemi puścił go, nie chcąc zrobić sobie krzywdy. Miał maksymalnie kilka sekund na jakieś działanie albo zaraz pozna, czym dla ptaków jest latanie...

Re: Urd - Shaen

60
Wiwerna uczyniła pierwszy krok w tańcu, Orkowi udało się uniknąć zbyt szybkiego dziewiczego lotu jednak cena była bardzo wysoka. Dwuręczny topór którego potrzebował do definitywnego zakończenia tego bliskiego spotkania leżał kilka metrów od niego. Do tego Bestia wyglądała na dość pewną siebie w końcu chciała go uściskać, wykorzystać jego bezradność, a potem pewnie porzucić... z wysokości. A może chciała go zabrać do siebie ? Tak rozumował to Tar'ur który poczuł jak po tym zbliżeniu zabiło mocniej jego Orcze serce. Plan chyba zadziałał Wiwerna wzięła go za idiotę, jakim po części był w końcu wyrzucił topór w sporej panice nieco daleko od miejsca w które odskoczył. Sprawiało to że Tar'ur zaczynał czuć się coraz bardziej zdominowany przez Wiwernę w tym dzikim tańcu śmierci. Jednak z drugiej strony Ork czuł swoistą satysfakcję. W końcu wyglądało że ma zginąć z ręki naprawdę ładnej zielonej bestii o pięknych i bardzo dzikich oczach. Problem polegał na tym że teraz kiedy był naprawdę spanikowany i nabuzowany nie miał zbyt wiele czasu aby ją podziewać. Właściwie to chyba dobrze...

Resztkami rozsądku i woli przetrwania postanowił jedną ręką złapać za rękojeść jednoręcznego topora, którego miał w przy pasie. Jednocześnie szybko wstał biegnąc w kierunku tego dwuręcznego topora. Nie wyciągał jeszcze mniejszego topora chciał zrobić Wiwernie prezent niespodziankę, co prawda nie był pewien czy on ją usatysfakcjonuje odpowiednio... Co do swojego przetrwania ponownie zamierzał w razie czego odskoczyć w bok do kierunku lotu Wiwerny. Raz już widział jak to robi sprawiało że mógł nieco poprawić swój kolejny odskok. I wiedział czego się spodziewać. Wiwerna zapewne tańczyła już z niejednym orkiem, więc posiadała pewną wprawę której on dopiero nabierał z tego typu partnerką. Tar'ur jednak dalej obawiał się Jadu którego skrywała do tej pory. W ten sposób pieczętowała taniec a przynajmniej tak mówili naoczni obserwatorzy jej harców. Dlatego cały czas starał się być gotowy aby wyciągnąć mniejszy toporek i z całej siły uderzyć w jej ogon. Jednak jeśli widzi że Wiwerna podjęła inną decyzję i teraz jednak próbuje go nieco podrywać. To zamierza wyciągając ten toporek walnąć jej w oko. To może przytemperuje jej jadowity temperament zanim ta niezdarna bestia przypadkiem go ugryzie.

Nie był to jednak koniec. W końcu nadal nieco panicznie biegł w tym tańcu kierując się w kierunku dwuręcznego topora. Chciał być go bliżej, w końcu nie wiedział kiedy nadejdzie ten czas że będzie musiał się nim zabezpieczyć. Bez niego mogło to być bardzo niebezpieczne. Obecnie w końcu Wiwerna mimo tego że zrobiła pierwszy krok to utrzymywała swoisty dystans. Badając chyba bezpiecznie czy jest odpowiednim kandydatem, a może bała się że to Tar ma jakieś niecne zamiary. Jej obawy były raczej słuszne. Ork dość szybko usłyszał jej głos, cóż jak to mówią nie można mieć wszystkiego. Na orka działał on wyjątkowo drażniąco. Sprawiał wręcz że chciał aby już zamilkła. W końcu i tak się nie rozumieli, sprawiało to że nie ważne co powie, jej słowa i tak nie dotrą do Orka.

Pozostawała równiesz kwestia konkurencji, jednak ork skupiał się teraz na swoim występie, nie chciał polec marnie, to też niezbyt rozmyślał o tym małym przeklinającym szaraku z szpiczastymi uszami.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia baronia”