Re: Urd - Shaen

76
Myśliwy nie trafił ogona bestii, jednak udało mu się uniknąć trafienia. Cały problem polegał na tym że Wiwerna zbyt szybko mu nie odpuści do tego został nieco przepchnięty do krawędzi. Sprawiło to że zdał sobie sprawę z tego że nie ma odwrotu miał teraz do wyboru uciec wyskakując panicznie z groty, lub zaatakować Wiwernę bezlitośnie wiedząc że tylko jeden z nich wyjdzie bez szwanku z tego starcia. Całe życie uciekał przed problemami. Teraz jednak czuł że to jego wina. Gdyby nie próbował rozwiązać sytuacji pokojowo pewnie nie doszło by nawet do tej walki. Mógł ją zabić podczas snu. Teraz rozumiał swój błąd. Musiał ją zabić. Była ona zbyt niestabilna i szalona. Niewiele zostało z tego orka w wnętrzarzu Wiwerny. Sprawiało to że Tar'ur nie mógł pozwolić aby ona żyła.

Plan działania był prawie taki sam tym razem jednak nie zamierzał się patyczkować. Widział że w tak ograniczonej przestrzeni Wiwerna odsunęła się na chwilę od niego. Sprawiło to że ork postanowił wykorzystać tą okazję do ataku i zaszarżowania na nią. Nadal najbardziej obawiał się jej ogona jednak widział że trafienie w niego jest zdecydowanie trudnym zadaniem. Dlatego zamierzał tym razem unikać jej ataków podobnie jak w powszednim przypadku ale również zamierzał wykorzystać fakt że Wiwerna jest naprawdę spora i zdecydowanie trudno będzie jej poruszać. Zamierzał zaatakować jej głowę uderzając tym razem końcówką z kolcem i starając się zabić Wiwern lub chociaż ją zranić.
Obrazek

Re: Urd - Shaen

77
Ogon wiwerny poruszał się niespokojnie w nieznany jej przeciwnikowi rytm. Ruchy miał szybkie i gwałtowne, wręcz nerwowe — było to trochę, jakby jakiś tik nerwowy. Szczególnie ruchliwa była końcówka zakończona groźnie wyglądającym i zapewne takim będącym żądłem, w którym krył się jad gotowy do wpuszczenia pod skórę Tar'ura. Sama wiwerna dreptała w miejscu, gruchocząc kości swoich obiadów, wywijając długą szyją na prawo i lewo. Obserwowała orka z tępym, czysto zwierzęcym szaleństwem. Jednakże gdzieś tam w jej ślepiach skrzyła się nuta orkostwa. Być może to pierwotne instynkty przejęły aktualnie władzę nad tymczasowym ciałem gada, a potem znów będzie w pełni władz umysłowych? W tym momencie ciężko było to ocenić. Tym bardziej, kiedy wiwerna czyhała na życie orka.

Tar'ur się nie cackał. Tar'ur zaczął biec, a raczej szarżować na bestię ze swoim niezawodnym toporem. Kości chrzęściły mu pod stopami, kiedy tak biegł na nią. W tym momencie liczył na swoje umiejętności i być może łut szczęścia. I o ile tych pierwszych mu nie brakowało i śmiało można by rzec, że chłopak dałby radę z nimi samymi poradzić sobie z gadem, o tyle zabrakło mu tego drugiego. A czasami nawet minimalna dawka szczęścia działa cuda. Nie w przypadku Tar'ura. Był już niebezpiecznie blisko gadziny, nawet miał przygotowaną końcówkę topora, kiedy potknął się o wystającą kość. Piszczel, żebro, cokolwiek to było. Wytrąciło go to z rytmu i zachwiało. Nie, nie upadł, był na to za dobry. Ale ta sekunda nieuwagi została wykorzystana przez wiwernę. Z jej gardła wydarł się dziki okrzyk, a ogon, będący w zasięgu orka, wystrzelił do przodu. Chłopak poczuł, jak coś wbija mu się w brzuch. Spojrzawszy tam, zobaczył zatopione w jego trzewiach żądło, później przedłużające się we właściwe ciało. Wiwerna po chwili wyjęła ostry koniec z brzucha orka i zaryczała zwycięsko. Z rany poczęła ciec krew, ale to nie nią powinien zajmować się w tym momencie Tar'ur.

Miał czas. Jad w jego organizmie dzięki doskonałej wytrzymałości rozprowadzał się powoli, przez co Tar'ur mógł jeszcze coś ugrać — tym bardziej, iż wiwerna wyraźnie opuściła gardę, przekonana o swoim zwycięstwie. Chwilowe zachwianie powoli mijało, ork otrząsał się z szoku, nadal trzymając w dłoniach broń. Gad przesunął się trochę w stronę wyjścia z jaskini, robiąc sobie nieco więcej miejsca. Jeden krok wystarczył, by topór był w zasięgu wiwerny. Pytanie tylko, czy młody myśliwy da radę utrzymać się na nogach wystarczająco długo, by zwyciężyć bestię? Jego organizm kupował mu czas, ale to była naprawdę niewielka dawka. Potem jad wygra.
Spoiler:

Re: Urd - Shaen

78
Przeklęte szczątki, chwila zachwiania równowagi wystarczyła ork poczuł jak coś wbija się w jego brzuch. Ogromny ból sprawił że wydał tłumiony przez siebie odgłos. Oberwanie kolcem oznaczało koniec. Ork był świadomy że kolec jest jadowity, sprawiało to że zdawał sobie sprawę z tego że już jest jedną nogą w grobie. Jego szanse spadły praktycznie do zera. Mimo tego postanowił walczyć do końca ucieczka nie wchodziła w drogę. Wiwerna świadoma swojego zwycięstwa powoli zaczęła go ignorować. Sprawiło to że on w przypływie adrenaliny postanowił spróbować zabrać ją ze sobą. Nie starał się już nawet unikać ataków chciał ją zabić a i tak był już martwy. Dlatego zacisnął zęby z bólu którego doznawał podczas poruszania i rzucił się do walki z zamiarem odrąbania jej tej paszczy. Był to berserki atak prowadzony przez gniew i ból.

Myśliwy zamierzał doskoczyć do niej tak aby znaleźć się jak najwyżej i nieco bliżej jej korpusu. Wówczas złapał swój topór oburącz i zamierzał z całej siły uderzyć podczas opadania w jej szyję od góry. Tnąc ją albo dotkliwie raniąc albo odcinając. Chciał zostawić jej pamiątkę którą będzie wspominać przez długie lata. A może nawet i całą wieczność w piekle.
Obrazek

Re: Urd - Shaen

79
Walka w ciasnej przestrzeni nie należała do tych najprzyjemniejszych dla obydwu stron, choć z wielką mocą trzeba było przyznać, że to wiwerna, z racji swych rozmiarów, miała gorzej. Ani to wymanewrować ogonem, ani wzbić się w powietrze i zaatakować stamtąd, pikując z wysokości i przecinając ostrymi niczym brzytwa pazurami czy zębiskami. W dodatku poruszała się na dwóch łapach, mogąc jedynie wspomóc się skrzydłami, nie mając nawet przednich odnóż. Tymczasem i tak wygrywała, bowiem Tar'ur poprzez jeden głupi, nie będący w sumie nawet jego wynikiem błąd, właśnie dostał śmiertelną dawkę jadu właśnie rozchodzącego się w jego ciele z zawrotną szybkością, wraz z każdym gwałtownym ruchem oraz przypływem adrenaliny. Bowiem im szybciej krew była pompowana przez serce orka, tym szybciej trucizna zaczynała działać.

Lecz kto przejmowałby się tym podczas swego ostatniego zrywu heroizmu?

Raczej nikt nie myśli o takich rzeczach w czasie, gdy spoglądają zeń ślepia puste, w których tli się pierwotny instynkt, chęć mordu oraz nienasycony głód. Dla Tar'ura mogło to być o tyle szokujące, iż jeszcze przed chwilą spoglądał w nie i widział coś, co można było nazwać orkostwem. Coś, co myślało i kalkulowało, co potrafiło odróżnić jednego orka od drugiego. Teraz zaś nie było tam niczego, w tym szansy, przynajmniej na razie, aby bestia obudziła się z tego... snu, czy czymkolwiek to było. Wyjście zaś było jedno.

Wyskok, jaki wykonał Tar'ur był doprawdy widowiskowy. Odbił się on od kości i kamienia na wysokość kilkunastu centymetrów, szybko skracając dystans pomiędzy nim a wiwerną. Topór przez krótką chwilę zawisnął nad głową orka i potwora, po czym ze świstem opadł na gadzinę. Zdołała prawie że uchylić się przed ostrzem chłopaka — prawie, bo broń zahaczyła o nią i przecięła łuski, skórę i organy wewnętrzne. Nie ucięło głowy, lecz mocno poraniło bestię. Gorąca posoka trysnęła prosto na Tar'ura, trafiając na jego twarz i korpus. Wiwerna wrzasnęła ogłuszająco, cofając się gwałtownie i powodując, iż więcej krwi tryskało na całą jaskinię i orka. W końcu, gdy już nie miała dokąd iść, runęła na swój barłog, poniekąd osłabiona tak gwałtownym upływem juchy, a następnie zaskomlała żałośnie. Ostatni raz spojrzała się na Tara, znów obecnym wzrokiem, nieco oskarżycielskim. Krwi jej ubywało, gdy tak barwiła na szkarłatny kolor kości i pozostałości po jej obiadach.

Młody myśliwy czuł się osłabiony. I z niego wypływała ciecz, choć wyglądała ona trochę inaczej jak na zwykłą krew. Była jakby rozcieńczona i nieco jaśniejsza niż zwykle — zapewne efekt trucizny. Tak więc Tar'ur mógł jeszcze coś zrobić. Być może dobić konającą już i tak wiwernę, być może usiąść i poczekać na swój los lub zrobić coś jeszcze innego. Był słaby, był cholernie słaby, lecz nadal jako tako trzymał się na nogach i miał trzeźwy umysł. Mógł coś jeszcze zrobić, pytanie tylko, co?

Re: Urd - Shaen

80
Udało się Tar'ur trafił ją powodując istny potok krwi swojego przeciwnika. Do tego ten krzyk bestii który brzmiał mu w uszach z racji ograniczonych ścian jaskini. Sprawiało to że naprawdę wydawał się być głośny. Nie wyglądało na to aby Wiwerna była w stanie się podnieść po takim ciosie. A przynajmniej miał taką nadzieję. Już i tak był w bardzo złym stanie. Z jednej strony chciał dobić bestię dla pewności z drugiej chciał żeby ta menda cierpiała. Chciał mu pomóc i co z tego ma. Dziurę w brzuchu sączącą się zatrutą krwią. Nie wyglądało to dobrze. Wyglądało jak koniec. Tar'ur nie widział żadnej sensownej metody na odtrucie się od jadu który zabija w momencie w którym ledwo żyje. Jedyna odtrutka na jaką mógł liczyć była w wiosce. Z drugiej strony jednak nie miał żadnych szans tam dopełznąć. Sytuacja wyglądała wręcz cudowanie. Mimo tego że czuł iż zaraz wyzionie ducha czuł ulgę. Ta bestia nie będzie już zabijać okolicznych orków. Można wręcz powiedzieć że myśliwy akceptował w głębi ducha cenę jaką musiał za to zapłacić. To jednak nie oznaczało że zamierzał się tak po prostu poddać.

Myśliwy wiedział że szanse są naprawdę marne, ale wiedział że nie wolno mu się poddać. Każdy prawdziwy wojownik nigdy się nie poddawał. Może i Tar był marnym wojownikiem, jednak coś z tego w nim było. Sprawiło to że postanowił chociaż zwiększyć swoje szanse na przetrwanie. Wiedział że jeśli będzie się bardzo ruszał to tylko zwiększy szanse na swoją śmierć. Fleczerskie metody mówiły mu jedynie jak wspomóc regenerację ciała. Dlatego postanowił chociaż tej brzytwy się złapać. Puścił on swój topór aby nie męczył go już swoją masą. A następnie powoli wyciągnął bukłak z wodą kładąc na jakieś względnie czyste miejsce. Zamierzał tam przycupnąć. Jednak najpierw zamierzał chociaż trochę zdezynfekować ranę. Znów w tym celu zamierzał użyć Uryny. Nie miał zbytnio czasu sprawiło to że nawet do końca nie zdejmował pasa. I od razu przymusił się aby osikać swoją ranę. Nie było w tej grocie ani chwały ani sławy. Tylko śmierć smród i desperacka próba przetrwania. Kiedy Tarowi udało się choć trochę zabezpieczyć się przed jakimś przeklętym dziadostwem które mogło go zabić poza jadem. To postanowił położyć się tak aby rana była dość nisko pozwalając tym samym wypłukiwać truciznę. Czy to miało jakieś szanse z jadem Wiwerny. Raczej nie ale spowolniło by proces. Była jeszcze kwestia ubytku krwi sprawiło to że starał się napić z swojej menzurki wody. Powinno to również zwiększyć czas jaki ma. Jak typowy poległy ork nimfoman w sumie nawet nie podciągał zbytnio pasa, w końcu każdy ruch go cholernie napierdalał. A jeśli nie bolało to nawet martwił się jeszcze bardziej. Pewnie jakaś martwica albo już odchodzi. Co jakiś czas patrzył jeszcze na tą wywłokę Wiwernę licząc że zapluje się swoją juchą. Były plusy tej sytuacji przynajmniej nie umierał samotnie. Zabrał tego potwora ze sobą.

Żałował jedynie że nie może dać żądnego znaku że bestia nie żyje wtedy może ktoś przyczłapał by do tej groty w chęci rozszabrowania zwłok albo zawartości groty. Może uratował by go w końcu w wiosce była odtrutka. Z drugiej strony. Zastanawiał się jak to się dzieje że Wiwerna sama się nie zatruje, w końcu pewnie zjada ten swój jad. Ale to było już poza jego wyobraźnią. Może to przez jej krew, albo mięso. Tego chyba już się nie dowie. Chociaż ma jej krew w zasięgu dlatego delikatnie palcem rozmazał nieco krwi Wiwerny na ranie. Co jak co ale cały był nią opryskany. Był to już naprawdę Hazard ale czym miał się ratować. Kiedy już chwytał się chyba każdej możliwej brzytwy. Kiedy już stwierdził że starczy postanowił myśleć o czymś przyjemnym pozytywnym dlatego najpierw pomyślał. - Usalu znów jestem w twej łasce. I spokojnie zaczął myśleć że chociaż kogoś ocalił. A na koniec przypomniało mu się że według przepowiedni to jeszcze musi coś zrobić a to z kolei sprawiło że pomyślał o Qeshy. Gdyby Tak teraz przybyła z antidotum. Tak, nadzieja i marzenia były piękne...
Obrazek

Re: Urd - Shaen

81
Muzyka

Wiwerna dogorywała. Charczała i jęczała, rzucała się na prawo i lewo w swoim ostatnim akcie szaleńczej próby złapania ostatniego oddechu. Na próżno jednak, gdyż krew tryskająca gęsto z rozcięcia na jej szyi mogła oznaczać jedno — to jest jej koniec, koniec bestii, która tak zawzięcie nękała samotną wioskę na zboczu gór. Potwór powoli opadał z sił wraz z upływem juchy barwiącej na szkarłatny kolor wszystko wokół. Wściekły ryk zamienił się w skamlenie, pisk, czy jakkolwiek nazwać ten żałosny, chwytający za serce dźwięk. Wkrótce nie słychać było już niczego prócz samego Tar'ura.

Sam ork poczuł po chwili, iż i jemu robi się słabo. Topór, do tej pory dzielnie dzierżony w dłoni, zdawał się mu nagle zaciążyć, przez co musiał go upuścić z głuchym brzękiem na podłoże usiane połamanymi, pokruszonymi kośćmi. Młodzieniec po krótkim momencie również został zmuszony usiąść, na co wręcz instynktownie zareagował z ulgą. Dopiero teraz, spoglądając na wciąż ciepłe truchło, Tar'ur poczuł się zmęczony. Adrenalina w końcu wyparowała z niego, pozostawiając niewyobrażalne zmęczenie i ból, zarówno fizyczny, spowodowany raną odniesioną w walce i tą mentalną. Wszystkie jego mięśnie poczęły go palić niemiłosiernie, a ręce i nogi stały się ciężkie, jakby odlane z metalu. O dziwo jego serce nie biło tak szybko, dzięki czemu trucizna nie była tak szybko rozprowadzana po układzie krwionośnym — nie oznaczało to jednak, iż nie działa. Wręcz przeciwnie, chłopak tracił czucie poniżej pasa, a także w palcach. Z początku było to po prostu mrowienie, mało zauważalne, potem nieco bardziej uciążliwe. W końcu z wielkim wysiłkiem przychodziło mu poruszanie nawet pojedynczym mięśniem. Nie pomagały już żadne sposoby, w tym smarowanie rany własną uryną oraz krwią bestii. Oddech stał się cięższy, podobnież do powiek. Wszystko powoli zwalniało.
Spoiler:
Czas powoli mijał. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, chowając się nieśmiało za szczytami gór. Cienie powstałe w wyniku kąta padania promieni słonecznych wydłużały się, a w jaskini panował już mrok. Zwłoki bestii nadal nie zaczęły się rozkładać, chociaż posoka zdołała zakrzepnąć. Naprzeciwko, w pozycji półsiedzącej tkwił ork. Młody, widać to było z twarzy. Z rany na jego brzuchu nie wypływała już żadna krew. Jego lico było blade, chorobliwie blade, okraszone kroplami potu, a jedyną oznaką, że jeszcze żyje, był ruch jego klatki piersiowej — ledwo zauważalny. Nawet oczy się zbytnio nie poruszały, po prostu patrzały w przestrzeń. Ostatni promień liznął jego twarz, powoli przesuwając się dalej, aż w końcu zniknął za szczytami. Grotę i wioskę u podnóża gór ogarnął mrok.

Młody chłopak znieruchomiał.

Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia baronia”