Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

61
Dziki towarzysz czarownicy, który przybył wraz z nią z krainy mroku, wydawał się ostrożny wobec obcego. Nie ufał mu, zresztą jak wszystkiemu nowemu. Trzymał się więc na dystans od przedstawiciela dawnych panów Herbii, którzy swoją magią kontrolowali świat. Odsunął się do tyłu i patrzał na niego groźnie. Gdyby jego wzrok mógłby ranić z pewnością czarnoskóry nie stałby tu przed nimi w jednym kawałku. Nie czynił jednak niczego co mogłoby się nie spodobać Callisto.

W tym czasie magiczny twór spojrzał na potężne wrota, usytuowane centralnie. Te, w których wtopione były kule, wywołujące dziwne wrażenia zmysłowe. Dotknął czarnego marmuru. Ta skała była podobna do niego. Jakby sam został wyrzeźbiony z kamienia, a następnie tchnięto życie w jego zimną strukturę. Jego ogromne oczy spoglądały na ruiny świątyni, która stanowiła jedynie wspomnienie jego cywilizacji. Czasy, w których władali światem minęły. On był jedynie przedstawicielem wymarłego gatunku. Skamieniałością, która ukazywała skutki pychy. Jego twarz jednak pozostała bez wyrazu. Niewzruszona. Nie potrafił wyrażać nastroju za pomocą mimiki. Nawet jego gesty były wzorem z głowy wiedźmy. On sam był beznamiętny w swoim zachowaniu. Tylko aura go otaczająca pozwalała wyczuć jego emocje. Pewną melancholię, która była przeplatana ekscytacją i obawami.

- Moje imię jest nic nieznaczącym zlepkiem słów. Możesz mnie nazywać jak pragniesz. Teraz jestem Ostatnim Kamieniem. Głuchym wspomnieniem moich braci i sióstr. Nawet moja moc jest słaba wobec czasu, który minął. Byłem opiekunem istot wam podobnych, a za swoją miłość zostałem skazany na przemianę w żywy posąg i uwięziony w tych murach. Ukarano mnie również znakami, które wywołują wieczny ból. Każda sekunda jest naznaczona cierpieniem. Każde zaś użycie magii byłoby nieznośną katuszą. Z pewnością potrafisz uwolnić mnie od tej niekończącej się kary. Bo nie jestem niczego winien. Wystąpiłem przeciwko tym, którzy zniszczyli naszą cywilizację. I całe dzikie tereny, które porastały niegdyś te pustynię. Był tu prawdziwy raj. Kraina, która pozwalała wyżywić całą herbię. Nie istniał w naszym myśleniu głód. Był czymś obcym. Wam wystarczy przybycie jednej długiej zimy, aby wytrzebić trzodę. Różnimy się, choć każdy z nas pragnie tego co znajduje się za tymi wrotami. Tam jest prastary mechanizm, który pozwoli kontrolować całą Herbię. Ujarzmia żywioły. To on był powodem naszej potęgi i naszej zguby. Sam jednak nigdy nie przekroczyłem tej bramy. I jej sekrety są dla mnie również tajemnicą. Odkryjmy je razem. – przerwał na chwilę zerkając w stronę wyjścia z świątyni – ten elf jest potężny jak na wielkość swego mózgu. Jego siła ugnie się pod sprytem każdego z nas z osobna. Nie wiem jednak czy mechaniczni strażnicy przeciwstawią się mu. Wątpliwym jest, że przybył tutaj, aby ugiąć przed nami kolana.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

62
Nie tego oczekiwała kobieta po trudach ratowania zbłąkanej istoty sprzed wieków. Był równie zagadkowy, jak wszystko dookoła. Katakumby Urk-hun zdawały się mącić nawet rozgrzany piach. Nic nie było tutaj proste, nic nie było jasne.

Odwróciła głowę w przeciwną stronę, gdy pradawne bóstwo męczyło jakże magiczną mowę. Nie przerywała mu i nie ignorowała - wręcz przeciwnie - uważnie wsłuchiwała się w każde niebotyczne słowo. Niczym ataman hordy zwiedzała komnatę z założonymi rękoma. Głowę nosiła wysoko, jakoby dopatrując z podziemi niebios. Milczała lirycznie, lecz mową ciała ani razu nie uraziła rozmówcy. Był tworem magii - godzien poszanowania. Jego słowa tak lepko owijały się wokół głowy, że momentalnie zwęszyła fint. Krew z mojej krwi - pomyślała po raz drugi, gdy na skrytej pod kruczym włosiem twarzy pojawił się knajacki uśmieszek.

Stała pod drugą bramą. Wykonana z polerowanego ciemno-pomarańczowego kamienia, w którym znajduje się wiele złocistych ziarenek, jakby mieniących się w świetle ognia. Bez klamek, bez uchwytów tudzież dziur, zero mechanizmów. Przeklęte hasło: „Tylko w prawdziwej ciemności, odnajdziesz sekretne źródło życia”. Popadła więc w zakłopotanie.

Zawżdy ktoś przerywał jej dumanie - ignorowała go. Tak i tym razem, Callisto zlekceważyła ostrzeżenie przedwiecznego o rzekomym elfie. Kim jest i czego chce - bez znaczenia.
Oparła dłoń o aksamitnie czarny minerał. - Tylko w prawdziwej ciemności, odnajdziesz sekretne źródło życia. - wyszeptała spierzchniętymi wargami, po czym w pełni skupienia zamknęła oczy.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

63
Callisto

Sprawę wysokiego elfa penetrującego starożytne ruiny pozostawili za sobą. Przedstawiciel wymarłej rasy zapewnił ją, że strażnicy świątynni w tym czasie zajmują się nim. Sama czarownica miała przyjemność stoczyć z nimi walkę. Nie tylko były świetnie zaprojektowanymi golemami, których kształt był inspirowany na owadach, ale przede wszystkim obleczone były potężną magią. Nawet znamienity mag będzie miał problem z nimi. Nawet jeżeli nie powstrzymają go zupełnie, spowolnią jego przybycie. Musieli więc skupić się na dalszym odkrywaniu sekretów starych murów, zanim dotrze tutaj członek wielkiej ekspedycji. Mieli więc nie dużo czasu, jeżeli przypuszczenia czarnego mężczyzny się potwierdzą. Callisto nie zamierzała próżnować. Zbliżyła się do niezwykłego kamienia, z którego powstały lewe wrota. Jakiś czas temu próbowała je ujarzmić swoimi zaklęciami, co poskutkowało otworzeniem drzwi do innego wymiaru. Teraz zaś lekkomyślnie zamknęła oczy i dotknęła powierzchni, która nie stanowiła dla niej żadnego oporu. Zupełnie nic nie było przed nią.

Dla obserwatorów przypominało to, jakby wiedźma zatopiła się w litej skale. Wpierw jedna dłoń, a później reszta ciała. Po prostu przeszła jak zjawa przez wrota. Jakby była eterycznym bytem. Za nią pobiegł były żołdak. Zastał jednak twardy twór. Został po tej stronie sam wraz z obcym przybyszem. Z przemienionym gargulcem. Szybko i ten podążył za kobietą, a Gotard został zupełnie sam. Z pewnych obaw nie zaryzykował i nie zamknął oczu. Wolał czekać na przybyciem Auriela niż towarzyszyć pozostałym.

W środku zaś przywitała ich niewielka sala zbudowana na okręgu. Na ścianach znajdowały się niewielkie kaganki, w których płonęły płomienie. Było ich tysiące. Przypominały zupełnie te iskry na skale, która tworzyła bramę do tego pomieszczenia. W centrum zaś znajdowała się obszerna balia, która wypełniona była czarną wodą. Tylko światła tysiąca ogni odbijały się od niego, tworząc złudzenie nieskończoności.

- Odnalazłaś źródło życia – powiedział z prawdziwą fascynacją, którą poczuła, a nie usłyszała – Miejsce, które dawało śmiertelnym istotom wieczne życie, a nam przywracało siły. Obmycie mego ciała w tym stawie oczyści mnie z ciążącego na mnie uroku. Kapłani ponoć potrafili o wiele więcej czynić z olejem z wnętrza ziemi. Możesz ujrzeć w nim teraźniejszość. Miejsca oddalone o wiele mil. Nie przywróci jednak części wspomnień, które nadal zostały przede mną zablokowane. Ukradzione. Jak Karta Pamięci, której położenia nie znam. Byliśmy tak idealni, a jednak tak ograniczeni przez Najpotężniejszych. Tchórzy.

Pierwszy mężczyzna zanurzył w gęstej i lepkiej masie swoją dłoń, a następnie wynurzył z wnętrza równie ciemny kawałek skały. Z pozoru zupełnie zwykły łupek, który mogłaby wyrzucić za siebie. Dotykając swoją dłonią jego chropowatej powierzchni wiedziała, że skrywa się tam o wiele potężniejsza magia, niż się wydawało. Pozory naprawdę mogły mylić. Czym więc był ten przedmiot.

- To Smuga. Przedmiot służący nam za środek podróży. Niegdyś na świecie znajdowało się wiele portali zasilanych tymi artefaktami. Teraz z pewnością przepadły jak cała nasza cywilizacja. Pozwoli Ci się przemieścić w dowolne miejsce, które jest oddalone o 500 kilometrów. Wewnątrz zaklęta jest moc, aby przemieścić się jedynie 10 razy. Używaj więc tego rozsądnie. Będziesz mogła opuścić to miejsce unikając tego Elfa. Możesz podróżować razem z kimś, jeżeli dotyka on twojej nagiej skóry. Tylko nie mogę opuścić tych murów. Potrzebujemy odpowiedzi, jak przedostać się przez wielką bramę.
Spoiler:

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

64
Ludzie przepadają bezpowrotnie w mrokach nocy, dzikich akwenach. Kładąc głowę na puchowym pierzu zanurzasz się w miękkości, mimo to pozostając na wierzchu. Nie można tonąć w sztywnej materii. Nie można. Można...

Przemknęła przez czarnoszary właz, jak przez zwisające w ogrodach Osureli liany nad przejściami. Było jasno i ciepło od kaganków ze ścian, tylko od centralnie usytuowanej balii biło jakoby chłodem. Smolista ciecz idealnie załamywała blask płomieni. Zdawało się, że oddycha. Każdy ruch, każda aktywność wywoływały widoczne okręgi na powierzchni tafli. Bezpłciowy osobnik archaicznego miotu zbliżył się do kadzi. Widział w niej więcej, niż Callisto kiedykolwiek mogłaby ujrzeć. Znał ją. Jego lud wykorzystywał olej ziemi do przedłużania życia, a także do monitorowania oddalonych w teraźniejszości lokalizacji. Kobieta podążyła jego śladami. Stała nad balią, opierając lewą dłoń o jej nienaganne wykończenie. Wody nie dotknęła, obawiała się. Tak jak wielu rzeczy pogrzebanych przez czas oraz piaski Urk-hun.

Spode łba wpatrywała się w głoszącą legendę istotę. Wnet jego nienaturalnie długa dłoń przepadła w równie mrocznym, co odcień skóry płynie. Callisto odruchowo zabrała gładzącą wcześniej balię rękę. Nie długo trwało, nim pradawny dopiął swego. Wyciągnął chropowaty odłamek skalny. Nazwał go "smugą". Potężny artefakt zdolny przemieszczać właściciela, a także utrzymujących z nim kontakt fizyczny towarzyszy. Był prosty, lecz w tej prostocie ujmował skromnością. Uwierzyła mu, wszakże dlaczego miałby ją okłamywać? Dowiedziała się także, że najzwyklejsza kąpiel byłaby w stanie zmyć z pradawnego okucie przeszłości. - Rozumiem - wycedziła bez niepotrzebnej ekspresji, dalej gubiąc spojrzenie w tafli mrocznej wody.

"...Ujrzeć w nim teraźniejszość. Miejsca oddalone o wiele mil..." - pomyślała o rodzinie - utracony fragment odległego życia. Myślała o matce, która choć popełniła wiele błędów, zawsze okazywała szczere uczucie. O najmłodszym braciszku. Niewinny członek rodu Morganister. Dobry i uczynny chłopak, niezepsuty goryczą Nowego Hollar. Tonęła tak w minionych latach, aż opuszkiem palca natknęła się na szorstką warstwą "smugi". Wzrok przeskoczył z gładkiego płaszcza czerni na chropowatą skałę. To było jej obecne życie: szorstkie, twarde i nie do zmiażdżenia. Czy tego właśnie chciała? Jaką cenę przyjdzie zapłacić za potęgę?
Obrazek
Długachne paliczki zawędrowały pod powierzchnię gęstawej cieczy. Mieszana, niczym eliksir w pracowni alchemika, odpowiadała na gest. Ręka teatralnie zawisła w powietrzu, a wrzeszczące krople skapnęły do źródła. Niewiele ich pozostało, mimo to nieliczne wchłaniając się odmłodziły skórę na dłoni kobiety.
- Zatem na co czekasz? - odparła z przekąsem - Pozbądźmy się klątwy.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

65
Wpatrywała się w nieskazitelne odmęty, które zaczęły wzburzać się pod jej spojrzeniem. Ostatni Kamień jakby nie zwrócił na to uwagę. Tylko ona widziała to, co działo się w tym nieskończonym mroku. Przez chwilę miała wrażenie, jakby na chwilę znalazła się w tej krainie, z którego wyrwała się za pomocą swej magii. Ujrzała rodzinny dom. Znajomego mężczyznę, który właśnie siedział przy potężnym kamiennym stole podczas jednego z wytwornych obiadów. W jego towarzystwie przebywał starszy brat, z którym zawsze rywalizowała. Ten silniejszy, ale zawsze mniej sprytny od niej. Właśnie przyjmowali gości. Wśród nich były głowy dwóch cenionych rodów w Nowego Hollar. Morganister przyjmowali właśnie Solonów i Ao. Rozmawiali bowiem na temat ostatnich wydarzeń, które miały miejsce w Oros i ruchach przeciwko elfom. Nie spotkali się jednak tylko w celach towarzyskich, aby poplotkować na temat konfliktów międzyrasowych. Ich rozmowa była nakierowana na pobieranie nauk magicznych przez Jana u dwóch znamienitych czarodziejów. Osiągnął bowiem już wysokie arkany w żywiołach powietrza i wody. Ojciec zachwalał go. Po chwili Ithoth zadała niewygodne pytanie. Na temat jego córki. Gospodarz domostwa wydał się zmieszany, choć na jego twarzy pojawił się sztuczny smutek. Poinformował ich, że noszą w sercach od długiego czasu wielką tragedię po śmierci Callisto. Nie chcieli, aby szum dookoła jej odejścia z tego świata, bardziej ciążył na jego żonie.

Okropny obraz szybko został rozproszony przez mężczyznę. Nie trzeba było dwa razy powtarzać zachętę na pozbycie się klątwy, która ciążyła na przedstawicielu prastarej rasy. Powoli wkroczył do balii, która zaczęła obmywać jego ciało. W pewnym momencie zanurzył się cały w gęstej mazi. Po czubek głowy i zniknął w mrocznych odmętach. Wtedy też przypomniał się kobiecie obraz z karty pamięci. Ta stara kobieta, która trzymała w objęciach swojego zmarłego syna i zanurzającego go w oleju skalnym. Chciała pozwolić własnemu dziecku odejść z honorem, który został mu odebrany wraz ze zdradą, skierowaną w jej lud. Nikt nie zostawał oznaczony brzemieniem w postaci jasnych znaków z kaprysu wielkich kapłanów. Jak poważnie musiał zawinić jej nowy towarzysz, że postąpiono z nim tak okrutnie. Został upokorzony i odebrano mu prawo do swobodnego czarowania. Teraz za sprawą wiedźmy z trzeciej ery, na nowo będzie mógł władać magią. Czy uczyniła dobrze, ufając obcemu, który stanowił jedyny łącznik z przeszłością Herbii?

Wyłonił się z czarnej tafli. Przypominał jedność z tą lepką substancją. Został oczyszczony z brzemienia. Jego ciało na nowo stało się gładkie bez żadnej skazy. Nawet nie można było dostrzec śladu świetlistych quasi-tatuaży. Callisto poczuła pewne przerażenie z podziwem. Miała przed sobą wielkiego przodka. Jedną z najpotężniejszych ras, która mogła kroczyć po tej samej ziemi co ona. Mógł przecież odwrócić się od niej i zabić, lecz on jedynie wyszedł z kąpieli w magicznym źródle. Stanął pewnie przed kobietą wpatrując się w nią swymi wielkimi oczyma. Był jak posąg boga, w którego tchnięto wielką moc. Poczuła coś więcej niż można było by określić to podziwem. Prawdziwy zachwyt. Do tego można było dążyć. Do stania się najdoskonalszą z ras.

- Doskonale znów móc bezkarnie czarować – powiedział beznamiętnie, ale wyczuwała w tym czyste zadowolenie – Gdzie dalej nas poprowadzisz? Potrafisz otworzyć wrota do głównej sali? Te wspomnienia zostały mi odebrane. Nie znam sekretów tego miejsca. Choć wiem wiele z twoich wspomnień na temat świata, w którym żyjesz, to jestem pozbawiony części siebie.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

66
Westchnął opuszczając dłoń, kiedy świątynny strażnik wydał ostatnie mechaniczne tchnienie i upadł z hukiem na posadzkę pozbawiony sztucznego życia. Pomieszczenie, jeszcze przed chwilą będące miejscem zażartej walki zamarło w ciszy, którą przerwały jęki dogorywającego w płomieniach elfa.
- Tutaj kończy się twoja droga – powiedział półszeptem zbliżając się do niego, a odgłos jego kroków roznosił się echem po olbrzymiej pustej przestrzeni. Stanąwszy w bezpiecznej odległości przyjrzał się zdeformowanej skorupie z twarzą wyzbytą wyrazu. Obserwował jak żywioł trawi ciało nieszczęśnika. – Lost jest okrutny w swej przewrotności, czyż nie? – rzekł na głos. – Spędziłeś żywot ucząc się o zapomnianych cywilizacjach, studiując ich zapiski, poszukując pradawnej wiedzy. Wszystko po to, aby zakończyć żywot w jednej z ich ruin. Przewrotne. A wszystko to przez własną słabość.
Nie potrafił mu współczuć, bo niby dlaczego miałby? Czyż to nie jest sam sobie winnym własnej niemocy? Czy on, Auriel, miałby ponosić odpowiedzialność za to, iż był potężniejszy? Słabi giną, silni przetrwają. Ta prosta i odwieczna zasada działa na wszystkich płaszczyznach naszego życia. Była niesprawiedliwa, o jakże niesprawiedliwa, ale cóż może uczynić śmiertelnik, aby zmienić świat? Tylko jedno. Zdobyć więcej mocy. To pułapka, wiecznie obracające się koło, w które jak już się wpadnie nigdy się już z niego nie uwolnisz.
- Zbędni głupcy – mruknął odwracając się na pięcie i zagłębiając się dalej w mrok świątyni. Z nimi czy bez osiągnie swój cel.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

67
W mrocznej niczym najczarniejsza noc tafli wody ujrzała więcej niż by chciała. Zajadające się rarytasami prosięta, dumne ze swego pochodzenia oraz nic nieznaczącego w skali globu statusu społecznego. Wraz z innymi ich pokroju czaromiotami zasiadają do wspólnej wieczerzy, ażeby debatować o problemach jednostek ponadprzeciętnych. Jan objawia już talent magiczny - pomyślała, przez chwilę zapominając o doczesnych zmartwieniach. Był jedynym członkiem rodziny, za którym tęskniła. Był jej przeciwieństwem - niezepsuty Morganister. Wnet ojciec sięga po zmyślny fint, za sprawą którego mydli oczy pozostałych członków zamożnych rodów Nowego Hollar. Te słowa uderzyły w elfkę, mimo to nie poczuła bólu, lecz narastający gniew. Przez chwilę wahała się, czy aby nie skorzystać z kamienia przeniesienia i w najprymitywniejszy sposób obnażyć ród Morganisterów. Jednakże była to wyłącznie chwila zwątpienia. Przed nią stał pradawny Bóg z zamiarem zrzucenia ciążących okuć przeszłości. Na zemstę przyjdzie czas, a wtedy całe Nowe Hollar będzie z rozpaczą wymawiać imię jedynej córki Morganisterów: Callisto.

Serce poczęło szybciej uderzać. Powietrze wsiąkało każdą możliwą ścieżką, ażeby skompensować niepohamowane wdechy. Nierytmiczne zaciągnięcia, jak u rozhisteryzowanego bachora, którego skarcono niesłusznie. Twór godny najwyższego tronu, ataman prastarej magii w tej chwili budzi się ponownie do życia. Uwolniony z brzemienia przodków, oczyszczony z win. Za sprawą mości czarownicy powraca w pełni sił. Jego witalność emanuje zewsząd, toteż mistyczny prymityw wyczułby te potęgę. Ona czuła, widziała i słyszała. Oblizanie warg przyprawiło o dreszcze, bowiem czar niósł się nawet na usta. Oczy raziła widoczna dla uzdolnionych jednostek łuna, zaś w uszach brzęczał niepojęty zgrzyt mistycznych wyładowań. Wypadałoby wykonać ukłon lub swego rodzaju gest oddania szacunku, lecz kontrola nad ciałem ulotniła się jak wszystko inne.

Co uczyniłam? - medytowała, otwierając szeroko kocie oczy. Czy właśnie doprowadziłam wszystkich na kraniec wszechświata? - głowiła się, rozpatrując konsekwencje uwolnienia iście niebezpiecznego stworzenia. Nagle przemówił. Okazując pozorną wdzięczność próbuje zasięgnąć języka. - Sądzę, że znam sposób na ich otwarcie - odparła dumnie i zarazem kasandrycznie. - Musimy wrócić do głównej sali - bez wyczekiwania odpowiedzi skłania się ku wyjściu. Nonszalancki chód podkreśla teatralnie falujące włosie, a także spodni odcinek rozciętej na udzie szaty.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

68
Auriel

Dokonało się. Potężne zaklęcie ognistego smoka oczyściło miejsce z zagrożenia wsparte przez kolejną inkantację zakłócającą przepływ magii w przestrzeni prastarego golema. Siła płynąca w ciele spadkobiercy wielkiego rodu wysokich elfów z Nowego Hollar unicestwiła zaklęty mechanizm, strzegący sekretów ruin. Dokonało się. Życie jednego z naukowców, który zajmował się historią dawnych cywilizacji, uleciało z jego kruchego ciała. Ogień strawił jego skórę i mięśnie, doprowadzając do nieuniknionej śmierci. Tylko jeden z mężczyzn towarzyszących Aurielowi przetrwał, ale z wyczerpania leżał nieprzytomny na ziemi. Dokonało się. Obcy mag przekroczył próg z dawna zapomnianej świątyni, którą przez setki lat skrywał złocisty całun piasku. Ten sam czarodziej stanął naprzeciw mocy, której nie miał możliwości wcześniej poznać, a która nie zamierzała się uginać przed kolejnym nieznajomym.

Obrócił się plecami do wejścia do odkrytej konstrukcji. Zagłębił się dalej w mrok korytarzy, który rozjaśniały sznury płomieni, zasilające lampy oliwne. Majestatyczny korytarz prowadził Ao ku podłużnej sali, przed którą widniał na ziemi napis. Z początku był to jedynie zbiór obcych słów, nieznanych znaków, tworzących zlepki. Przypominało to doskonale wykute w skale piktogramy. Zadziało się jednak coś niezwykłego. Wpatrując się przez chwilę znaki, te zaczęły przypominał słowa. Słowa zaś przeobrażać w logiczne zdanie, którego dźwięki czuł na językach. Magia upadłej cywilizacji odkryła przed nim swój kolejny sekret. „Tylko wychodzący przejdzie drogą nieruszony, jak słońce zachodzące zawsze po tej samej stronie horyzontu”. Ostrzeżenie czy zagadka stała obecnie na przeszkodzie mężczyzny.

Następnie jego wzrok skupił się na wnętrzu pomieszczenia, w którym po obu stronach znajdowały się posągi przedstawiające półludzi, półzwierzęta. Rzeźby wykonane były z twardego złocistego marmuru, który mienił się w głębokich pomarańczach i przeszywały go białe żyłki. Twarze i cielska były idealnie wyrzeźbione. Dwumetrowe dzieła sztuki musiały zostać stworzone przez wielkich artystów, którzy włożyli w nie prócz godzin pracy, również własną duszę. W sumie dwanaście postaci łączących majestat obco wyglądających ludzi i owadów. Oblicza ich w swoim perfekcjonizmie wydawały się żywe.

_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Callisto

Przedstawiciel prastarej rasy, prawdopodobnie jedyny okaz, stał teraz naprzeciw kobiety w swoim majestacie. Emanował nie tylko wspomnieniem dawnych czasów, ale przede wszystkim oblekała go obca potężna moc. Callisto nigdy jeszcze nie spotkała tak potężnego źródła energii magicznej. Miała przed sobą gejzer. Z pewnością żaden mag nie stanąłby na równi z nim. Nawet teraz mógłby uczynić wielkie szkody w ówczesnej Herbii. Sama czarownica była jedynie robakiem naprzeciw nieposkromionej siły. Była w pełni świadoma, że igrała z ogniem. Balansowała na krawędzi. Nie będzie potrafiła poskromić tego ciosanego z kamienia boga, stanowiącego łącznik z przeszłością. Na chwilę obecną jednak Ostatni Kamień, jak nazwał się w rozmowie z kobietą, wydawał się wdzięczny jej za wybawienie z klątwy ciążącej od dawna na jego barkach.

Zgodnie ruszyli naprzeciw wielkich wrót, które jako jedyne były zamknięte przed nimi w całej świątyni. To tam ukryta była cała prawda na temat tego miejsca. Rozwiązanie zagadki, która była zawarta w dziwnych pięciu kulach zatopionych w czarnym marmurze i sieci rowków, rozchodzących się w egzotyczne wzory po równej powierzchni bramy. Jego dłoń dotknęła zimnej skały. Zimnej jak jego dłoń. I równie ciemnej. Przysunął nieskazitelną twarz do niej i wtedy spojrzał na nią swymi dużymi oczami.

- Rodziliśmy się z magii. Wskrzeszaliśmy martwą naturę. Nasze matki oddawały część siebie, aby tchnąć życie w kamienne posągi. Ukształtowana magiczna materia wsiąkała w obrobione podczas rytuału głazy, aby zamknąć krąg życia. Nikt nie wie kto nas stworzył. My zaś podtrzymaliśmy cykl. Każdy z nas był taki sam na ciele. Inny zaś na duszy. Wam jest łatwiej. Bo dostrzegając różnice fizyczne, łatwiej jest wam dostrzec różnice duszy. – nie poruszał ustami, choć jego głos docierał do czarownicy. Był taki sam. Głęboki i przeszywający ją na skroś. Bez emocji, choć wyczuwała w nim melancholię. Tęsknotę. Sentyment. Żal. On pozwalał jej wyczuć to. Obnażył się przed nią – wy też nie wiecie kto was stworzył i tak samo wasza era minie. Za tysiące lat ktoś odnajdzie wasze szczątki, ruiny cywilizacji, zebraną wiedzę. I powtórzy wasze błędy. Tak jak wy nasze. – odsunął się od wrót i stanął naprzeciw nich - Nie ma co zatrzymywać cyklu. Znasz sposób na otwarcie tych wrót?

- To nie jest dobry pomysł – stwierdził niezadowolony Gotard. On kipiał nieufnością wobec tego miejsca, ale również wobec tej obcej istoty – Myślałem już, że nie wrócisz za tamtych wrót. Że kryje się tam ten sam mrok, z którego mnie wyciągnęłaś. Teraz zaś chcesz otworzyć przed nim coś co doprowadzi do naszej śmierci. Sam to powiedział.

On próbował jedynie ją chronić. Czuł się zobowiązany, a może nawet chciał być tarczą, która będzie oddzielała ją od złych decyzji. Wiedźma przecież według słów wyciosanej istoty z kamienia, a również wnioskując na podstawie bramy przesiąkniętej ogromem mocy, miała przed sobą klucz do potęgi, której nie będzie mogła kontrolować. Tym bardziej, jeżeli trafi ona w ręce pradawnego.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

69
Mając ręce schowane w szerokich rękawach szaty kroczył wolno przez nieznane mu miejsce, a na powierzchni wysokich murów jawił się jego wydłużony cień rzucany przez blask lamp. Jego wydłużona aksamitna szata utkana przez najlepszych tkaczy niczym miotła zamiatała zakurzoną posadzkę, pozostawiając za nim ciągnący się długi ślad. Przed wejściem do kolejnej komnaty ujrzał wykute znaki, przed którymi się zatrzymał. Wyczuwał jak ich magia próbuje przebić się do niego i otworzył się na nią, zezwalając jej przesłać swą wiadomość. Pojąwszy ją uśmiechnął się blado.
- Nonsens – rzekł półszeptem. Rozważanie słów wymarłej cywilizacji nie miało żadnego sensu bez kontekstu. A nie wiedział nic na temat budowniczych tego miejsca. Prawdę mówiąc mało to go interesowało. Przybył tu po moc. I posiądzie ją, a miejsce to ponownie zagarną piachy. Jeżeli istniało tu jakieś dziedzictwo cywilizacyjne, on je odtrąci, gdyż zamierzał odrodzić Najświętsze Imperium Świtu i Zmierzchu Wysokich Elfów. Niczym Valeas Złoty to on zasiądzie na tronie nowego imperium.
Minął wyryte w kamieniu symbole i przeszedł dalej wkraczając do pomieszczenia z dwunastoma rzeźbami. Skrzywił się widząc te podobne do insektów. Mimo iż były wykonane z olbrzymią dokładnością i niezaprzeczalnym mistrzostwem to w ocenie Auriela chlubiły one brzydotę. Oddawanie czci owadom? Też pomysł.
Stanął pośrodku komnaty i usiadł krzyżując nogi. Zamknął oczy oraz wyciszył umysł, oddając się głębokiej medytacji. Czuł magię płynącą w tym miejscu i nie zamierzał jej tak pozostawić. Sięgnął ku niej zdecydowanie wpływając na nią własną wolą. Złączyć z nią i stać się medium, przekaźnikiem pomiędzy nim i tą wszechogarniającą aurą. Zanurzyć w niej i jej skosztować. Uchwycić ją i nawet jeśliby by musiał siłą zmusić do posłuszeństwa. Wykorzystując znajomość nurtów energii odszukałby słabe załamania prądów magii tego miejsca i zaatakował je, chcąc poddać własnej woli.
- Martwi należą do przeszłości – rzekłby na głos jakby próbując zakpić z tych ruin. Aura tego miejsca nie musiała posiadać świadomości, ale wiedział, a raczej przeczuwał, iż istniała w niej pewna forma myśli, która nad wszystkim musiała czuwać. Spajać tę moc, gdyż inaczej ta dawno opuściłaby to miejsce. – Oddaj się mnie i znajdź cel w przyszłości.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

70
Stanąwszy u boku skalanego sadzą giganta ubiegłej epoki, pilnie wsłuchała się w słowa płynące z jego wnętrza. Słowa, które uczciwie mówiąc nie były werbalnym przekazem, naturalną falą drżącej w gardzieli chrząstki. One sączyły się jak posoka z głębi serca, wylewając bezwymiarową treść prosto w odbiorcę. Pierwsza tego imienia - Callisto Morganister - mogła obserwować pradawnego tytana z pierwszej linii. Był zlepkiem jej cech, bom z jej krwi. Odnosił się do niej i wyłącznie z nią konsultował kolejne posunięcia. Czuła, że na własne usługi ma maszynerię zdolną zmiażdżyć wszelakich rywali. Mimo to wrodzona podejrzliwość, ten spaczony intrygą instynkt prężnie daje o sobie znać w każdej chwili. Czemuś takiemu nie można, a nawet niewolno ufać. Dla dobra swego i całego świata. W tejże chwili w kruczowłosej łepetynie zgorzkniałej panny budzi się znane w Keronie porzekadło erudytów: "Trzymaj swych przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej".

Tańczące, pomiędzy okrytymi długą cholewką łydkami, rozcięcia sukni podskoczyły niesfornie. Był to znak nadchodzącego kataklizmu. Okuty płytkim brzęczeniem stukającego o nadszarpnięty czasem bruk kostura. Callisto zbliżyła się do archaicznego półboga, tak, iż granica między ich odmiennymi ciałami była prawie nieuchwytna dla niewprawionego w półmroku oka śmiertelnika. Nadchodzące czyny wyłącznie potwierdzają, iż słowa Gotarda - jak zwykle nic nieznaczące - i tym razem odbiły się bez echa. Wzniesiona wcześniej dłoń ląduje na niższym przedramieniu półboga. Wychylona teatralnie głowa układa się do wypowiedzenia iście znamiennej dla losów tu obecnych notyfikacji.

- Ze wszystkich języków, których nie rozumiem. Ty mówisz, ja słucham. Jestem twym przyjacielem, zaś kluczem do wszechwiedzy jesteś Ty. Wyłącznie twa nadobna mana jest w stanie skruszyć relikt przeszłości. - Odeszła od niego, stawiając kilka wartkich kroków w tył. Niczym dyktujący skrybom dekret król, Callisto z wzniesionym ponad głowę kosturem rzuca gromko hasła - Dotknij kamienia! Za sprawą swego istnienia znieś czar uśpienia. Niechaj brama ugnie się pod potęgą jej prawowitego stworzyciela...
Spoiler:
Ostatnio zmieniony 26 mar 2017, 20:16 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

71
Auriel

Przesiąknięte ignorancją zachowanie elfa nie mogło obyć się bez krytycznych w skutkach konsekwencji. Zupełnie zlekceważył napis, który stanowił pewnego rodzaju ostrzeżenie przed przekroczeniem progu pomieszczenia. Przynajmniej w sposób, w który on to uczynił. Wszedł zupełnie niewzruszony do podłużnego pomieszczenia, a jego szata snuła się po zakurzonej podłodze zostawiając ślad, niczym brzuch węża, snujący się po piaskach pustyni. Jego pierwsze kroki wzbudziły pradawną magię, która tkwiła w skale i tchnęła życie w marmurowe posągi. Z początku mag nie zwrócił nawet na to uwagę, gdy rozsiadł się po środku szerokiego korytarza wzburzając tumany kurzu. Kamienne oczy jednak bacznie obserwowały jego zachowanie i gdyby był choć trochę bardziej rozsądny, a zarazem ostrożny, spostrzegł by poruszające się gałki na rzeźbionych niby-ludzkich twarzach. On jednak był przekonany o swojej potędze, która potrafiła naginać nawet starożytną magię. Nie skupiał się na niezwykłości tego miejsca, ani jego historii. Lekceważył to wszystko. Teraz zaś przyjdzie mu zapłacić za własną dumę, a może raczej próżność.

Zanim przymknął powieki, aby oddać się medytacji, ujrzał delikatny ruch. Statua jakby drgnęła nieznacznie, aby po chwili przebudzić się w kilkusetletniego letargu. Postać przypominająca człowieka połączonego z odwłokiem pająka i jego wieloma kończynami powstała, aby ruszyć w stronę nieproszonego gościa świątyni. Zaraz za nim rzeźba pół-modliszki z przygotowanymi ostrymi jak brzytwa łapami wyrwała się ku niemu w towarzystwie majestatycznie wyglądającego pół-jelonka rogacza i ohydnej pół-skolopendry. Z drugiej strony zaś istota z głową muchy i równie odrażającą podobną do ćmy postacią zbliżały się ku spadkobiercy rodu Ao, aby dołączyć do stojących przy nim już golemowi o cechach rybika i karaczana. Z jednego boku zaś już miał przyjemność obserwować coś imitujące połączenie człowieka z pluskwiakiem i skorkiem. Krąg z drugiej strony zaś zamykał wyrosły pół-straszyk oraz pięknie wyrzeźbione oblicze pół-ważki.

Archeolodzy z pewnością byliby zafascynowani takim znaleziskiem, ale jednak ich tutaj nie było- na ich szczęście. Golemy wskrzeszone za pomocą lekkomyślnego uaktywnienia splotu magicznego, nie zamierzały przywitać Auriela jakby tego oczekiwał. Wręcz przeciwnie. Zamierzały pozbyć się intruza, który przekroczył próg miejsca, które miały strzec. Po to zostały stworzone niegdyś przez potężną cywilizację, aby nikt nieproszony nie wykradł sekretów, które zostały ukryte w murach świątyni. Nie zamierzały z nim pertraktować. Mag miał dosłownie chwilę, żeby zareagować, zanim one wykonają swój ruch.

_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Callisto

Stała przed nim, niewielki okruch świata, który prowadził go po zaciemnionych zakamarkach wspomnień. Tych, które zostały mu wykradzione pod postacią pięknie zdobionej kamieniami płycie. Mógł jednym ruchem zmiażdżyć ją swoją mocą, ale to ona wskazała mu drogę do pełni swoich sił ku boskiemu źródłu. Uwolniła potęgę, którą na razie potrafiła kontrolować. On pod wpływem jej sugestii położył swoją idealną dłoń na jednej z kul. Wtedy też magia popłynęła od tego miejsca ku wnętrzu bramy. Drzemiący w nim żywioł wody wypełnił niczym strumień rzeczny po roztopach rowek na czarnym kamieniu błękitnym światłem. Tak samo stało się w wypadku pozostałych kamieni. Wszystkie z żywiołów przeszyły barwami czerwieni, bieli, brązu i fioletu marmur. Aby aktywować każdą z kul niezbędna była wielka potęga w zakresie władania jednym z żywiołów. Żaden człowiek, czy elf, niziołek, krasnolud, ork… nie potrafiłby dokonać tego sam. Tylko pradawny potrafił dotknąć każdego z nich i przelać swoją moc. Gdyby nie on Callisto musiałaby odszukać kilku czarodziejów, którzy wspólnymi siłami otworzyli by bramy. Dokonał to jednak jeden przedstawiciel dawnej cywilizacji. To jednak znacznie go osłabiło. Wyssało z niego siły i znów stał się na jakiś czas bezbronnym obcym.

Magia wypływająca z jego ciała jednak była wystarczająco potężna, aby ożywić starą skałę i otworzyć przed nimi przejście do centralnej sali. Wrota podzieliły się na czworo części, które rozsunęły się, każda w inną stronę, znikając za potężnymi piaskowymi ścianami. Czerń rozjaśnioną przez barwy odpowiadające żywiołom ustąpiły miejsca jeszcze bardziej niezwykłemu widokowi. Najważniejsze miejsce w całej świątyni. Nic dziwnego więc, że było największe o wysoko usytuowanym stropie, przytrzymywanym przez dwanaście białych kolumn o charakterystycznych szerokich obręczach i licznych rowkach idących ku górze. Wtedy też ta sama struga niebieskiej poświaty, która wypełniała wcześniej bramę, a pochodziła od przedstawiciela prastarej rasy, wypełniła również kolumny, wspinając się na ich szczyty po tych samym rowkach. Nagle z obręczy zaczęły kiełkować rośliny przypominające długie i szerokie liście paproci, a zaraz za nimi wykwitły różowe postrzępione kwiaty. Na kolejnych obręczach zaś wyrosły gęste lniany, które zaraz pokryły ociężałe białe mięsiste płatki, otaczające grube pręciki. Na jeszcze wyższym poziomie zaś pojawiły się zawiłe krzewy o ogromnych kiściach owoców o granatowej barwie, aż ściekał po nich niebieskawy sok, barwiąc wypolerowane marmurowe płytki podłogi. Najwyżej zaś pojawiło się coś podobnego do zbóż, ale o większych kłosach i soczystych ziarnach. Pomiędzy nimi zaś znajdowały się potężne cynowe czary, które zaś przebudził strumień żywiołu ognia, który wzniecił w nich nagle potężne turkusowe płomienie, które tańczyły taniec podobny do tego z karty pamięci. Naglę w środku stało się jasno i przejrzyście.

Nie był to jednak koniec spektaklu dziwów, który rozgrywał się na ich oczach. Zanim zdążyli przekroczyć próg wielkiej sali, ujrzeli również dwa potężne posągi na końcu. Oba przypominały istoty, które niegdyś zamieszkiwały Herbię i nią rządziły. Jeden jednak był wykonany z czarnego marmuru, a jego ciało przeszywały białe żyłki. Nie posiadał on jednak oczu, w jednej z rąk trzymał berło, a w drugiej miecz. Po drugiej stronie zaś stała rzeźba z białego marmuru przedzielanego czarnymi liniami. Miał na głowie koronę, a w obu dłoniach dzierżył kostur, który przypominał jedną z kolumn. Dwa przeciwieństwa. Ogromne mierzące z osiem metrów, choć i tak nie sięgały stropowi. W głowie czarownicy pojawiła się myśl, że ich obecność tutaj nie tylko miało znaczenie estetyczne i sakralne. Cos podpowiadało, że kryją w sobie kolejną zagadkę. Wszystko tutaj było przesiąknięte tajemnicami.

Z podłogi naprzeciwko dwóm postaciom uniósł się nagle okrągły marmurowy ołtarz na wysokość ich oczu. Lewitował w zupełnym spokoju do czasu gdy tylko trójka gości zbliżyła się do niego. Wtedy też dookoła wysunęły się stopnie, które prowadziły na jego wysokość, a magia energii przesiąkła skałę. Zaczął się obracać, a w raz z nim obręcze składające się na niego. W pewnym momencie przypominał obracającą się przestrzeń.

- Sala Mechanizmu Herbii – powiedział beznamiętnie uciosany z kamienia twór dawnej ery, gdy przypatrywał się z pewną fascynacją temu wszystkiemu. Czuła jak jego ekscytacja przeszywa atmosferę dookoła niej, aż nie potrafiła odróżnić jego emocji od własnych.

- Co to? – zapytał tępo barbarzyńca, ale nie doczekał się konkretnej odpowiedzi. Zupełnie był ignorowany tutaj.

- Możemy teraz władać światem. Przywrócić tym ziemią dawny porządek. Zrzucić kataklizm na znienawidzone przez ciebie Nowe Hollar. Podzielić kontynent na dwie części potężnym trzęsieniem ziemi. Zatopić Archipelag wielką falą tsunami.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

72
Auriel westchnął znużony. Powoli wstał otrzepując szatę.
- Żałosne, kamienne ciała i martwe dusze – zakpił przechylając głowę i przyglądając się ożywionym strażnikom. – Wasza era minęła. Przepadnijcie wraz z nią!
Machnąłby dłonią wzywając moc. Sięgnąłby po nurty czasu i skierował ku nim swą wolę, naginając je i zaciskając na nich swą myśl. Momentalnie wszystko uległoby gwałtownemu zredukowaniu prędkości, za wyjątkiem niego. Gdyby w tych warunkach ktoś wystrzelił ku niemu strzałę mógłby ją z iście dziecinną łatwością ominąć po prostu wykonując jeden ruch w bok. Był sam naprzeciwko wielu wrogom, więc musiał zastosować nieco bardziej przemyślaną taktykę. Pierw musiał spowolnić swoich przeciwników. Wzywając magię stworzyłby Pułapkę Czasu z zamiarem minutowego spowolnienia. Uwalniając zaklęcie – i nie marnując ani jednej sekundy – zabrałby się szybko za przywołanie Smoczego Inferna. Posągi ustawiły się wręcz idealnie tworząc krąg, który miał go zamknąć, ale jako że wcześniej ubezpieczył się zaklęciem spowalniającym czas wystarczyło kilka przyśpieszonych ruchów, by umknąć. Natomiast martwe istoty, uwięzione w czasowej pułapce, byłyby kompletnie bezbronne wobec płomieni, które dosięgnęłyby ich w idealnej równowadze za sprawą ich ustawienia. Zaczął formować magię sięgając po niej całymi garściami. Czuł jak energia opuszcza jego ciało i ulega jego woli przybierając żądaną formę. Znajomy żar zatlił się na elfich palcach. Gdy moc zaklęcia byłaby wystarczająca uwolniłby je i wykorzystując osłonę jaką dawało mu spowolnienie czasu przedostałby się do korytarza, z którego właśnie wrócił. Tym samym sprawiłby, że jego wrogowie, nawet gdyby przetrwali, byliby niezdolni do wykorzystania swej przytłaczającej liczebności. Będąc już w korytarzu, na wszelki wypadek, ponownie otoczyłby się ochronnym zaklęciem i wyczekiwał rezultatów Smoczego Inferna.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

73
Wrota pękły... Archaiczna bariera cywilizacji zrodzonej z magii trzaska, niczym lód rzeczny na wiosnę. Ciepły powiew kruszy najtwardszą zmarzlinę, a ta pęka pod naporem stópek niesfornych bachorów mieszczan. Tafla nie ugina się, lecz rozchodzi na cztery fronty, a nieostrożne dziecię smakuje zabójczej kąpieli.

Gruchające zalodzenie w pierwszej chwili bucha falą iście namacalnej salwy wiatrów, które ścierają się z delikatną powłoką twarzy, kolejno tocząc się we włosach. Skłębione rozniecają czarne pióra, jak pompa roznieca ogień w warsztatach krasnoludów z północy. Tajemnica wszechświata zdaje się być na wyciągnięcie dłoni, skonfundowanej iście pompatycznym zajściem czarownicy, Morganister.
[img]http://68.media.tumblr.com/95176c607540 ... o8_250.gif[/img] Wewnątrz trąciło magią. Jak nigdy dotąd, Callisto czuła, że mistyczna energia emituje z każdego zakamarka sali. Każdy element zadawał się pulsować, nawet powietrze było dziwnie wysycone maną. Od niepamiętnych czasów kochała tą wyczuwalną dla obdarzonych darem woń. Chwilowo przyprawiała ją o mdłości. Coś się zmieniło, coś nieulotnego poczęło modyfikować dotychczasowe doznania lub bezceremonialnie miejsce to - przesycone magią - w swym mistycznym przepychu zaburza aurę czarownicy.

Kolebka świata, z którego pochodzi i po którym stąpa, złożyła się w dynamiczną strukturę. Wirujące naprzemiennie obręcze przypomniały kobiecie modele ciał niebieskich, którymi zajmują się astronomowie w Nowym Hollar. Ten niszczycielski artefakt mógł posłużyć do unicestwienia wszystkiego, wedle prognozy pradawnej istoty. Raz jeszcze stała po jego prawicy, od czasu do czasu wyglądając zza czarnego korpusu, jak podglądający chłystek.

Istota skończyła wymieniać potencjalne korzyści, jakie niesie odpowiednie zmanipulowanie mechanizmu. Callisto uważnie wsłuchała się w słowa pradawnego, by w następstwie podjąć apel.
- Nie jesteś mi już potrzebny. - nim skończyła recytować te odziane w zdradę zdanie, kościany sztylet - sztywnie usytuowany w prawej dłoni - zatopił się w bebechach przedwiecznego. Raz, drugi, trzeci. Biła w niego płytkimi ruchami, zadając głębokie rany. Po piątym uderzeniu nie wyciągnęła sztyletu, lecz zainicjowała spacer ostrza na boki, rozszarpując stare i generując świeże szramy. Wszystkiemu przyglądał się Gotard, którego pomoc w dokończeniu dzieła byłaby iście nieoceniona.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

74
Auriel

Wartko płynąca rzeka czasu została wzburzona przez zanurzające się w jej tafli smukłe palce, które wytyczyły im nowy szlak. Spowolniły swój nieubłagalny bieg, szukając nowej drogi. Wszystko dookoła zwolniło tempo, tylko lekceważący prawa świata czarodziej, nie przejmował się zmianami w strukturze. To on kpił sobie nęcąc wody czasu i dostosowując warunki do swojej woli. Kamienne posągi zaczęły się poruszać niezwykle wolno, jakby ktoś dał im niezwykle wielki balast, czy zanurzył w gęstym płynie. Nie oznaczało to jednak, że zupełnie się nie poruszały. Było to jednak śmieszne tempo w porównaniu z tym jak unikał ich wysoki elf, mknący ku początku korytarza, zmierzającego do wyjścia. Zdążył jeszcze wezwać Smocze Inferno, aby rozprawiło się z jego przeciwnikami. Wszystko jednak teraz było na wagę złota. Każda zabłąkana sekunda. Samo sformułowanie w dłoniach płomienia, które przypominało smoczka i dmuchnięcie w niego, aby przeobraził się w wielką szalejącą bestię zajęło mu chwilę. Zaś prześlizgnięcie przez otaczające go szczelnie kamienne figury, również wymagało ostrożności. Więc w momencie ucieczki z kręgu wszystko zaczęło wracać do normy, którą wcześniej zakłócił przedstawiciel rodu Ao.

Pozostała więc kolejna minuta, w której ogień winien pożreć całe niebezpieczeństwo, czyhające na nieproszonego gościa świątyni. Smocze Inferno spopieliło pająka, który nie zdążył nawet zareagować; modliszkę, która jednym ruchem mogłaby pozbawić elfa głowy; potężnego karaczana; ogniste języki strawiły powolnie całe cielsko skolopendry; jednak tak wielka temperatura nie zniszczyła skulonego w sobie rybika, którego otaczała silna magia ochronna; rozwarstwiła i skruszyła cielsko skorka. Zatrzymała się nagle na rzeźby, która przypominała żuka z niby-porożem. Smok utkwił między jego rogami i zaczął tam tańczyć, chcąc się wyrwać z dziwnego zaczarowanego więzienia. Tam też dokończył swojego żywota i prysł, lecz jego wybuch utkwił również w magicznym bąblu między jego żuwaczkami.

Auriel nie zdawał sobie sprawy, że znajdował się w centrum dawnej potężnej cywilizacji, która wszystko opierała na magii. Nic dziwnego więc, że strażnicy świątyni nie tylko byli wzmocnieni za pomocą czarów, ale również potrafiły radzić sobie z zaklęciami. W innym wypadku byłyby zupełnie bezużyteczne i niepotrzebne w takim miejscu. Grubiańska postawa wobec dorobku dawnej kultury jedynie zbliżała go do kolejnych porażek w starciu z mocą sprzed stuleci.

Posągi nie zamierzały pozwolić teraz młodemu elfowi dobić ich. Jelonek rogacz nadal stał z tyłu, jakby regenerował swoje siły przed kolejnym atakiem. Coś imitującego muchę zaś szybko przemknęło do korytarza w towarzystwie ćmy, która jednak trzymała się w dystansie od czarodzieja. Rybik dopiero się zebrał z podłogi, gdyż jeszcze przed chwilą skulony używał jednej ze sztuczek, darowanych mu przez konstruktorów. Wtedy też zaszarżował na dziedzica wspaniałego rodu pół-pluskwiak. Jego masywne cielsko, wysunięte do przodu mogło bez problemu nie tylko przewrócić go, ale również połamać jak słomę łamie człowiek w palcach.
_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Callisto

W chwili, gdy wiedźma zakończyła przesiąknięte zdradą zdanie, kościany sztylet zatopił się w jego marmurowym ciele. Ostrze przedarło się przez jego skórę, ale nie była ona równie miękka jak ludzka, czy elfia. Konstrukcja jego ciała przypominała ożywiony plastyczny kamień, przez które nóż nie przechodził zbyt gładko lecz z pewnym oporem. Ten trud czuła również Callisto penetrując jego wnętrze. Nie miała jednak szansy, aby dokonać kolejnych pchnięć. Poczuła bolesny uścisk na nadgarstku, a nieprzyjemny chrzęst zaalarmował, że niewielkie kostki skruszały pod jego siłą. Mimowolnie puściła rękojeść, pozostawiając sterczący sztylet z jego brzucha. On zaś drugą dłonią objął jej szyję i smukłymi zimnymi palcami mocno zacisnął, że straciła zupełnie oddech, a następnie uniósł jak szmacianą lalkę.

- Stoisz przed swoim Panem. Uczyniłaś ostatni błąd w swoim marnym życiu – nagle przeleciały przez jej głowę wszystkie najbardziej rozpaczliwe momenty, których doświadczyła. Ucieczka z domu i pozostawienie swojego najmłodszego brata pod okropną opieką ojca, zabicie swojego mistrza, gwałt…

Z pewnością śmierć głaskała ją już po karku, bo czuła jak jej skóra zareagowała na otaczający ją chłód. Nie pierwszy raz w tej świątyni blisko było jej do grobu, choć prędzej jej zwłoki zgniłyby w opuszczonych ruinach. Jednak nie był to ten moment. Oprzytomniał ją dopiero upadek na gładką podłogę. Nadal czuła na szyi uścisk jego palców. Gotard odciął mu rękę za pomocą miecza, który jednak wyszczerbił się znacznie w chwili uderzenia. Jego dłoń zaś jak kamienne arcydzieło rzeźbiarza, zastygła w bezruchu.

Pradawny jednak nie umarł. Nawet z odciętej kończyny nie sączyła się krew. Nie było w nim żadnych płynów ustrojowych. To magia pełniła rolę homeostazy jego organizmu. Była wszystkimi organami i naczyniami. On był jak ożywiony posąg, plastycznie poddający się manipulacji pod wpływem jego siły woli. To jak dusza zaklęta w skale. Oni byli zwykłymi śmiertelnikami stojącymi przed czymś o wiele potężniejszym niż mogli sobie zdawać sprawy. Wykorzystanie go do otwarcia drzwi jednak było odpowiednim zagraniem, ponieważ teraz był wyczerpany z siły wszystkich żywiołów. Gdy wyciągnął dłoń, aby rzucić zaklęcie, magia ugrzęzła między palcami jego drugiej ręki. Wybawca czarownicy z Krainy Mroku, którego to ona wyciągnęła z tamtego świata, teraz zamierzał jej odpłacić dług. Rzucił się w stronę Ostatniego Kamienia, aby rozciąć go na pół.

Czujny wzrok kobiety jednak dostrzegł coś dziwnego. Wyczuła to również w powietrzu. Podpowiedziała jej intuicja. Ożywiona maszyna, którą można byłoby nazwać Mechanizmem Herbii, spowolniła, zaś jej energia zaczęła przez posadzkę brnąć ku przedstawicielowi marmurowej rasy. On zamierzał pobrać z niej moc i ochronić się przed Gotardem lub go zabić.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

75
Jak flara z dymiącej katapulty, skradając się w głębi mroku, naciera na mur nie do sforsowania. Kawał zimnego kamienia. Głaz o idealnych proporcjach, bez skazy, do bólu, równie martwy i niezniszczalny, jak przydrożny kamyk. Utraciwszy fragment swego jestestwa, zaburzył rasową strukturę. Taki prosty i namacalny, niczym otaczający go żywi. Mimo to wciąż idealny, niezniszczalny dla wygnańca oraz ciućmy. Dla każdego z osobna przeciwnik ważkości bóstwa, któremu śmiertelnicy oddają cześć.

Jak dwa niezwyciężone serca toczą bój. Gdy są razem, są niezniszczalni. Nawiedzeni złem lub dobrem, miłość dwóch cieni. W integracji piętrzą się niczym niespokojna woda, która w gniewie topi nieprzyjaciół. Tak Gotard wskakuje w wir walki, nie bacząc na konsekwencje działania, pierwotne instynkty pchają samca do boju na śmierć i życie. Jak spuszczony, zahipnotyzowany pies biegnie szybciej niż prędkości świateł. Zagłębia się, jest w zasięgu archaicznego półboga.

Fint? Zewsząd spływa życiodajna magia, jak do wykopanego grobu woda po deszczu. Posadzka puchnie od nadmiaru tejże niebotycznej energii. Energii skoncentrowanej w pierścień dookoła animowanego posągu. Jak pijawa z bajora wyczekuje źródła, ażeby wypełnić opróżnione wole. Nie spuszczając wroga z oczu, śledząc każdy jego ruch, czarnowłosa elfka dostrzega powagę nadchodzącego odmętu. Postawiona pod murem, bez drogi ucieczki, bez czasu na wymyślne reakcję; dąży do unieczynnienia przyswajania mocy przez wycieńczonego otwarciem wrót wroga.
Stąd to obraca kosturem z głową demona na czele, którego tępy koniec ląduje na drżącej od pełzającej pod powierzchnią magii posadzce. - Repulso! - Burzliwa fala wnika w szczeliny, krusząc je niczym lodowiec. Posadzka trzaska pod naporem mistycznego uderzenia wiedźmy. Podmuch wędruje sukcesywnie w kierunku pradawnej istoty. Z nadzieją, że miażdżona podłoga zwali go z nóg i rozproszy tłoczoną magię.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia baronia”