Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

76
Pływy magicznej energii są nieodłącznym elementem świata- jej przeistoczenia, kumulacje i rozszczepienia. Procesy utrzymujące homeostazę organizmów, tworzące pola magnetyczne i odróżniające naturę ożywioną od martwej. Według badań wybitnych wysokoelfickich magów wszystkie zmiany otoczenia są wynikiem oddziaływań magicznych. Od wzrostu roślin, rozwoju płodu i przeobrażanie się poczwarki w motyla, przez pływy morskie, migracje ptaków, wybuchy wulkanów i piętrzenie się gór, aż po uwalnianie się duszy z ciała, rozkład truchła i przemianę materii w kompost. Nie istniałby więc świat bez magii, a magia nie potrafiłaby funkcjonować bez świata- mówią słowa znamienitego uczonego Ithotha Ao. Nic dziwnego więc, że zbierająca się pod marmurowymi płytami energia, nie pozostawała bez ingerencji na otoczenie. Przypominała pokłady gorącej wody, zbierającej się pod skorupą ziemi pod wielkim ciśnieniem, aby wystrzelić wysoko w niebiosa w postaci gejzeru. Kafle drżały pod jej naporem, były ciepłe, gorące, a powietrze dookoła stało się jakby gęstsze i jakby naelektryzowane. Nie tylko osoba uzdolniona w czarowaniu potrafiła to wyczuć. Pradawny miał być naczyniem, w które cała ta nieujarzmiona energia zostanie przelana. Skontenerowana w jego kamiennym ciele, niegdyś wyłupanym ze szlachetnej skały, aby stawiała prawo na herbiańskich włościach. Wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Magia znalazła by w jego czarnych ramionach oazę, a on przelałby ją w potężne zaklęcia, które zmiotłoby wiedźmę wraz z jej barbarzyńskim pomiotem. Zabrakło trzech uderzeń serca, aby pierwszy język mocy dotknął jego zimnej idealnej skóry i wchłonął się w istotę, która przypominała boga. Dosłownie trzech uderzeń serca.

Ledwo wypowiedziane słowa zaklęcia Repulso! przedzierają się przez złowrogą ciszę, która nastała nagle, zapowiadając prawdziwą burzę. Kobieta sama nie potrafiła zrozumieć dlaczego jej głos załamał się i próbował ugrząźć w jej krtani, jak zbyt duży kawałek pokarmu, zwracanego na podłogę. Tak właśnie się czuła. Jakby zaraz miała oddać całą zawartość swojego żołądka. Cały sok żołądkowy. Nic więcej tam nie było. I jakby miała zaraz wypluć swoje wnętrzności na czele z sercem. To ta trwoga, która zapanowała nad ich głowami.

Energia wyrzucona poprzez czar, pomknęła z dużą szybkością w stronę Ostatniego Kamienia, pozostawiając ślad popękanych marmurowych płyt. Nie zdążyła dotrzeć do pradawnego, gdyż zetknęła się ze skumulowaną mocą dookoła niego. Nikt się tego nie spodziewał. Zetknięcie dwóch sił magicznych było analogiczne do zderzenia się ze sobą dwóch frontów atmosferycznych. Niżu i wyżu w jednym punkcie. Callisto zdążyła tylko wyobrazić sobie energetyczny cyklon w momencie, w którym powstał potężny wybuch. Taki, który rozrywa skały na pył, zdmuchuje fortece, pozostawia głuchy dźwięk w uszach. Czarownica została rzucona w przeciwległą ścianę z przerażającym impetem. Zanim uderzyła w ścianę, zdążyła stracić przytomność.

Magia jest nieprzewidywalna.

*** Jej bose stopy zatapiały się w gorących piaskach. Miała wrażenie, jakby z każdą sekundą wpadała w nie głębiej, ale przyjemne ciepło zbyt bardzo kusiło, aby spróbować się uwolnić. Była na zupełnym pustkowiu. Błękitne niebo nad nią było pozbawione zupełnie chmur. Nawet nie potrafiła wychwycić choćby białych strzępków, samotnie błąkających się na podniebnym morzu. Nie wiedziała co tutaj robi i dlaczego nadal stoi w bezruchu, nurzając się w bezkresnym złocistym oceanie. Była naga. Jej ciało było zupełnie blade. Przypominało nietknięty pergamin. Promienie zaś nie tknęły jej delikatnej skóry. Teraz dopiero zwróciła uwagę, że nic jej nie było. Miała nietknięte ciało. Wydawała się piękna i młoda. Coś jej jednak nie pasowało. Próbowała sięgnąć w głąb swojego umysłu, ale nie potrafiła sobie niczego przypomnieć. Ani jak się tutaj znalazła, ani co działo się wcześniej. Miała zupełną pustkę w głowie. Po pas była zanurzona w ogromnej wydmie, jak w pieniącej się fali, jakby morskiej toni, która pochwyciła ją za kostkę i wciągała pod taflę. Ona zaś nie potrafiła się ruszyć. Nie. Nie chciała się ruszyć. Było jej tutaj dobrze. Błogo. Przyjemnie. Rozejrzała się nad sobą. Nie było słońca. Czemu wcześniej na to nie zwróciła uwagi?! Nie górowała nad ziemią złota tarcza, choć było niesamowicie jasno. Jak za dnia. Po prostu, najzwyczajniej w świecie jasno, ale bez słońca. Nie mogła więc być na Herbii. Tam za dnia króluje słońce, a nocą Mimbra i Zarul. Tu ich nie było. Czyste niebo bez planet, ciał niebieskich i chmur. Czyste. Ona zaś była już pod samą szyję w piaskach. Zaraz wciągnie ją w całości, a ona nie czuła niepokoju. Jakby się pogodziła z tym stanem. Zaraz przestanie być. To było równie oczywiste jak śmierć.

Wtedy nachylił się nad nią jakiś mężczyzna. Stary nomada z pomarszczoną ciemną twarzą w jasnych szatach. Miał wielki nos i niewielkie popękane wargi. Jego niewielkie oczy gubiły się w głębokich bruzdach. Był wychudzony. W dłoniach trzymał bukłak z wodą. Odchylił jej twarz i wlał na rozchylone usta kilka kropel. Gwałtownie nabrała powietrza.
*** Czuła w ustach metaliczny posmak krwi, a każdy oddech sprawiał nie lada wysiłek, okraszony bólem. Otworzyła z wielkim trudem oczy. Jej rzęsy i powieki były lepkie i nie chciały się rozkleić. Poleżałaby tak jeszcze chwilę, ale coś kazało się jej ruszyć. Kiedy przyzwyczaiła się do panującego tutaj mroku ujrzała prawdziwą ruinę. Wcześniej zwiedzała pozostałość cywilizacji, ale po jej zaklęciu był to tylko gruz. Fragment Głównej Sali, w której przebywała, nie zawalił się, gdyż złamana kolumna, utrzymywała pęknięty kawał stropu. Znalazła się w niszy, która okazała się azylem. Prawdopodobnie tylko dlatego przeżyła. Miała zbyt dużo szczęścia.

Jeżeli mowa zaś o złamaniach i pęknięciach to jej stan dużo dawał do życzenia. Potężny wybuch magii rzucił ją z impetem na ścianę niczym szmacianą lalką. Nie potrafiła powiedzieć w jednym zdaniu określić co konkretnie się jej stało, ale nie było dobrze. Złamana jedna ręka i łopatka. Na temat reszty swoich kości nie była zbyt pewna. Głowa jej pulsowała, jakby zaraz miała eksplodować, za przykładem energii magicznej. Z pewnością dostała jakiegoś wstrząśnienia. Krew zalała jej twarz. Przypominała wszystkie nieszczęścia razem upchnięte w jednym ciele. Ciężko było jej oddychać. Nie potrafiła ocenić jak długo tutaj leży. Było źle. Po chwili jednak musiała się poprawić. Nie było najgorzej. Starcie z Prastarym skończyłoby się zupełnie inaczej. Nie miałaby szans. Gdyby teraz odnalazła źródło leczniczego oleju, dałaby radę. Teraz jednak nawet problem sprawiało jej podniesienia się z posadzki.

Rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu. Jej wzrok przyzwyczaił się zupełnie do tej ciemności, a więc dostrzegała więcej szczegółów. W ścianie, przy której leżała niczym zwłoki, znajdował się jakiś wyłom, skąd docierało do niej świeże powietrze. Dawało to pewną nadzieję, ale mogła być ona złudna. Przed nią zaś przy kolumnie znalazła się pewna wolna przestrzeń, która pozwalała przedrzeć się do centrum pomieszczenia. Nie wiedziała jednak, co na nią tam czeka. Czy odnajdzie zmarłego Gotarda? Czy zabiła Ostatni Kamień? Czy nie zawali się na nią strop? Czy odnajdzie drogę wyjścia?

Oczywiście mogła spróbować przekopać się przez kamienisko po swojej prawej bądź lewej, ale było to irracjonalna myśl. Naruszyłaby tylko względną stabilność zawaliska, doprowadzając do osunięcia się gruzu. To zaś była prosta droga do śmierci.

Dłonią poszukała kostura, który mógłby stanowić dla niej podporę i był nieodłącznym elementem wiedźmy. Złamał się. Musiała sobie poradzić bez niego. On jedynie stanowił pomoc przy czarowaniu. Czuła w sobie myśl, że da radę. Nie może umrzeć w ty wspomnieniu dawnej cywilizacji. Grobowcu, który znów zostanie zakopany pod złocistymi piaskami na stulecia. Pokonała potężnego przodka.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

77
Za wilczym śladem podążyć w zamieć, czy umknąć z krainy cieni do światła, które nawołuje z powierzchni?

Wszystko runęło. Była sama pośród sterty kamieni i zbezczeszczonych kolumn. Wszystko na własne życzenie, lecz cóż pocznie prosta istota wobec zagrożenia, jakie niósł pradawny półbóg. Nieprzemyślane działanie pociągnęło za sobą niepożądane konsekwencje. Callisto po raz kolejny poczuła ból złamanych kości, przetartych łokci i spękanej skóry, w której krwawych żłobieniach tańczy ostry jak nigdy żwir pustyni. Brakowało jej tchu, snu, wody i siły. Czuła się bezsilna wobec przeciwności losu. Gdyby nie piekielny ból z pewnością poddałaby się, lecz promieniujące ogniska z każdą chwilą coraz prężniej irytowały kobietę. Kumulujący się w kruczowłosej gniew sprawił, że spięła się w sobie i resztkami siły poczęła zmieniać fatalną pozycję. Początkowo wzniosła się na kolana, bujając cherlawym ciałem na boki. Podobnie do zbitego psa - na czterech łapach - snuje się poprzez szorstkie kamulce. Zdana tylko na jedną z kończyn zmuszona jest do nieprzerwanych postoi.

Chłodny wicher muskał obolały kark. Do podziemi schodzi powietrze znad powierzchni. Wybuch spowodował dekompozycję pradawnej konstrukcji, w związku z czym utarto nowe szlaki. Niebezpieczne, dzikie szlaki. Z całych sił pragnęła udać się na powierzchnię, gdzie z pewnością umknęłaby przekleństwu antycznej cywilizacji. Mimo to w głowie widniał obraz ubiegłych wydarzeń. Ciekawość, a może troska kazały jej zawrócić do centrum eksplozji. Gotard lub jego zwłoki musiały znajdować się na kamiennym parkiecie. Wciąż nie wiedziała, czy nikczemna istota została unicestwiona. Gdyby jakimś trafem przeżył, zmuszona byłaby do walki, chociażby za cenę życia, które jeszcze raz podarowali jej bogowie. Wszystko wskazywało na to, że elfia wiedźma nie opuści rumowiska. Co rychlej spięła się, by jak pozbawiony kończyn wąż pełzać pod kolumnę. Kierunek był znany, liczyła się wyłącznie błyskawiczna zmiana miejsca, stąd nie zwrócono uwagi na zdezelowany kostur. Tylko ona, gruz i centrum eksplozji.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

78
Podróż ku pustynnym krainom Urk-hun okazała się obarczona przekleństwem, zamiast oczekiwanym szczęściem. Los z niej drwił, tak jak dziecko bawiące się motylem. Tylko zamiast wyrywać barwne skrzydła, łamał żebra. Dawał nadzieję, aby znów pochwycić ją w swoje szkaradne dłonie. Tak jak teraz. Jeszcze przed chwilą cudowny eliksir przywrócił jej zdrowie, a teraz znów przypominała karykaturę elfki. Z posiniaczoną, opuchniętą twarzą, kośćmi złamanymi jak łodygi trzciny, włosami sklejonymi krwią i piersią, w której brakło powietrza.

Podnosząc się niezgrabnie z posadzki, przeciążyło ją na jedną stronę i upadła na prawy bok, wydając z siebie jęk. Każdy ruch sprawiał ból, ale teraz miała wrażenie, że ktoś przeszył ją ostrzem na wylot. To promieniujący ból, rozchodził się po całym ciele. Zemdliło ją. Było jej gorąco, a posadzka była przyjemnie chłodna. Chciałaby tak zostać jeszcze parę minut, przytulając się do kamienia. Miała gorączkę. Organizm reagował niespecyficznymi mechanizmami obronnymi. Nie mogła dalej tak leżeć. Miała dość, ale jej szalona determinacja, pchała ją ku górze. Podniosła się do pozycji, pozbawiającej ją godności i zaczęła brnąć ku wnętrzu rumowiska. Przecisnęła się przez złamaną kolumnę.

Przedarła się przez gruz. Zniszczyła świątynie swoją magią. Wspomnienie dawnej cywilizacji i potęgi. Konstrukt, który mógł się stać początkiem jej władzy nad Herbią i ziszczeniem wszystkich pragnień. Teraz przypominał zapomniany zabytek strawiony przez czas. A wszystko za sprawą jej czarów. Nie to było teraz ważne. Ujrzała leżącego, nieprzytomnego lub martwego mężczyznę, który uratował ją z krainy mroku. Jego skroń była ozdobiona czerwienią. Gdzieś na drodze miedzy Gotardem a nią leżało czarne marmurowe przedramię, które przypominało ułamany fragment posągu. Należało do Ostatniego Kamienia. Musiał zginąć. Znalazł się w epicentrum wybuchu energii magicznej. Nie było innego wyjścia. Nikt nie potrafiłby tego uniknąć. Teraz części jego ciała musiały zostać rozrzucone po całej sali lub starte na proch. Ich również będzie czekała śmierć, jeżeli prędko nie wydostaną się z tego rumowiska. Kamienie podtrzymujące strop były nie pewne, z sufitu sypał się ciągle pył i piasek, a miejscami spadał głazy.

Z Callisto uciekały siły, a jednak kobieca zawziętość utrzymywała ją na dygocących rękach i kolanach. Snuła się niczym widmo wyrwane z przerażających legend. W ciągu tej krótkiej przygody zgniotła prastare golemy stworzone na wzór owadów, wyrwała się z krainy mroku i pokonała prastarego. Nie mogła zdechnąć w tych ruinach jak w sarkofagu. Tylko nie było stąd żadnej widocznej drogi ucieczki, a szczeliny w ścianach były zbyt wąskie i zbyt strome, aby się nimi wydostać. Mogli spróbować przekopać się, ale nie miałaby sił, a Gotard nie wiadomo nawet czy żył. I jeszcze ugniatał ją kawałek kamienia, który wręczył jej czarnoskóry nieskazitelny twór. Smuga.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

79
Arbitralny plan bogów zdawał się nie mieć końca. Instruowany los skalanej czarną magią elfki przypominał bardziej leciwy żart, niżeli plan na życie. Prezentowany repertuar sił wyższych, co rusz utrudnia mknięcie przez ten - a także równoległy - świat. Czyżby bezbożna postawa kobiety była siłą napędową zachodzących zmian? Podążając tym tropem wnioskować idzie, jakoby feralne koleje losu wynikały z przyczyny braku interakcji między Callisto oraz orzeczonymi przez lud Herbii "bogami". To z kolei jest rezultatem znikomej opatrzności istot wyższych. Zaślepiona ambicjami wrona mogłaby oddać się w łaski dowolnego patrona. Tylko po co?

Doczołgawszy się wystarczająco blisko, kruczowłosa wyciągnęła dłoń, po której sunęła strużka karminowej mazi. Za jej sprawą objęła dolną kończynę towarzysza. Im bliżej się niego znajdowała, tym bardziej traciła siły. Na tyle, iż w ostatecznym rozrachunku nie zbliżyła się do tułowia, dłoni bądź głowy. Oddalona o zrujnowany parkiet, niczym pozbawiony kończyn gad wije się na boki. Ubabrana rączka obejmuję męską kostkę, jakoby wołając pomocy. Próbując ocucić z wiecznego snu...

Pokonana, sucha i połamana leży na ziemi ledwo wznosząc usmolony juchą łeb. W pasie gniecie ją brykiet po eksplozji, lecz mocniej niż dotychczas. Wolną dłonią dosięga kieszeni rozszarpanej na strzępy kreacji. To Smuga - pradawny klejnot zdolny do przeniesienia w przestrzeni, w tym samym czasie. Wszystko zdawało się lepsze od zdewastowanych magią ruin. W głowie dąsały się przeróżne miejsca na świecie, mimo to w gonitwie myśli czołuje Nowe Hollar. Akademia, posesja rodu, fontanna na placu, biblioteki. To wszystko mknie przez pozbawione życia oczy.

Znikąd wyłaniają się mniej znane lokacje, które swego czasu czarodziejka infiltrowała. Nikczemne, ponure slamsy a także lochy, o jakich nie wiedzą wysoko urodzeni mieszkańcy Hollar. To właśnie o nich pomyślała ściskając mocno kończynę Gotarda oraz Smugę. Potem zniknęła.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia baronia”