[Wielkie Wydmy] Ruiny

1
Środek pustyni. Z każdej strony fale złocistego piasku. Ocean suchego, gorącego powietrza. Kruche czarne skały wystające ponad skórę ziemi niczym złamane kości wielkich bestii. Szepty wszystkich zmarłych z wycieńczenia przemawiające w postaci szeleszczącego wiatru, który unosi ziarna piasku w krótkim walcu. Westchnienie. Nieokiełznana cisza. Złota tarcza górująca na błękitnym niebie. Żar, który spływa na ciało ociężale. Zmęczenie długą podróżą. Monotonia krajobrazu. Podróż, która nie ma końca. Zapętlenie w miejscu. Wszystko dookoła wydaje się identyczne od wielu dni. Żadnej oazy. Żadnych oznak życia. Zatracenie w przestrzeni i czasie. W końcu przestaje się liczyć wschody słońca. Stały się niebezpieczną rutyną. Ile czasu minęło? Trzy dni? Tydzień? Pół miesiąca?
[img]http://wrzucaj.net/images/2015/10/25/url2f9ak.png[/img]

Z najwyższej wydmy rozpościera się niezwykły widok. Ruiny starej cywilizacji zanurzone w otchłani piasku, których historię odkrył na krótko czas. Zanim znów okryje ją grzywa niepamięci bursztynowego pyłu. Żółto-szare piaskowce okaleczone przez wieki, potężnie stoją i zapraszają do swojego wnętrza. Łukowate bramy skrywające sekrety wymazane z historii Herbi. Nikt nie wiedział, co kryły w sobie te stare budowle połączone plątaninom załamań, arkad i krętych schodów, wieńczonych strzelistymi wieżami, których szczyty ułamał wiatr. Kamienni strażnicy w postaci przerażających nieistniejących bestii pilnowały swój dom. Nie było już ich tak wiele, jak kiedyś. Wiele z posągów zostało zdruzgotanych lub okaleczonych. Pozostałe hybrydy pustynnych stworzeń oraz ludzi nadal wyglądały majestatycznie. Miały w sobie coś żywego, choć nadal pozostawały tworami z arkozy.

[img]http://wrzucaj.net/images/2015/10/25/de ... 5wujm5.jpg[/img]

Rzadko kto dotarł do tych ruin. Były one legendą we wschodniej baronii. Ludzie i orki powiadają, że należały do pierwszej cywilizacji, która zupełnie różniła się od znanych wszystkim ras. Nie różnił ich tylko wygląd, ale przede wszystkim charakter. Była potężna i pyszna. Nawet bogom patrzeli prosto w twarz. Sami uznawali siebie za najpotężniejsze twory. Opanowali potężną magię. Znali tajemne języki. Rozmawiali z duchami i rozkazywali wszystkim siłom natury. Gdy pewnego dnia spadł na nich kataklizm- potężna klątwa, która wyniszczyła ich w okrutny sposób. Wszystko to jednak nie potwierdzone żadnymi źródłami opowieści- wędrownych ludów pustyni i orczych plemion. Ponoć stąd na tych ziemia pustynia. Efekt przekleństwa. Nikt jednak nie potwierdził jeszcze tych opowiastek. Każdy kto zawędrował do ruin, nigdy z nich nie powrócił. Sama klechda wykształciła się na podstawie opisów nielicznych wędrowców, którzy widzieli w oddali owe pozostałości cywilizacji oraz starych szamanek. Nikt jednak o zdrowych zmysłach nie wierzy wykończonym podróżnikom ani odurzonym zniedołężniałym wieszczkom. Czy tym razem przed oczami również pojawił się tylko miraż. Iluzja? Któryś z bogów znów zakpił sobie?

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

2
Z dala od Hollar, jeszcze dalej od domu...
Daleką drogę przebyła ta drobna elfka z wysokiego rodu. Jeszcze jakiś czas temu wojowano w boju o zaspokojenie kiszek. Jakiś czas temu była zima, której odmrożenia pozostawiają ślady po dziś dzień. Naście nocy wstecz toczyła spór w wieńcu czarownic, czarowników oraz pokracznych stworów. Z kolei przed tym koczowała w podziemnej wieży wielkiego czarnoksiężnika lub, co bardziej trafne, spaczonego czaromiota o darze, jaki nigdy nie powinien trafić w jego ręce.
O tym wszystkim rozmyśla Callisto, kiedy kolejne tony żwiru przesypują się przez wysokie onuce.

Drażniące kryształki wnikają wgłąb, kolejno infiltrując podeszwę, tak, że z każdym zgięciem kończyny chciałoby się zwrócić dyskomfortem. Żeby niedogodzeń nie było końca, od ziemi atakuję kwarc, zaś z niebios słoneczna kąpiel spuszcza sieć. Długie wiązki promieniowania odbijają się od wyszlifowanych kryształów, jednocześnie wbijając się w jedyną żywą materię w okolicy. Callisto absorbuję kolejne porcje słońca, jak gąbka wodę. Wysuszona na wiór skóra z niegdyś bladosinego kolorytu, dziś mieni się gamą brudnych brązów i czerwieni. Ta druga barwa wynika z faktu, iż wszechobecny piasek pod wpływem podmuchów ciepłego wichru, ociera się o wypaloną powłokę ciała. Jak kropla drąży skałę, tak kwarc drąży elfa.
Usta są spierzchnięte i popękane, oczy podkrążone od łez. Łez żalu, a także atakujących podmuchów pustynni.

Kraniec kostura zatopiono w wierzchniej warstwie piachu, a oparty na nim ciężar pozwolił zaczerpnąć oddech. Zmarnowany łeb wzniósł się w słońce po raz ostatni, fortunnie wypatrując okolicę rodem z lakonicznych legend czy mitów. Dawna cywilizacja pozostawiła po sobie szczątki architektury. Jej forma, wydźwięk mogą budzić obawy, jednakże nima się on do stanu, w którym przyszło egzystować. Callisto co galopem pokonuje kolejne metry, jakie dzielą ją od prastarych ruin. Czym prędzej chce dostać się do wnętrza, tam, gdzie skała ochronić będzie przed promieniem. Mija posągi monstrów, nie analizując ich wcale. Zdaje się, że słońce jest obecnie największym wrogiem. Dlatego ucieka wyłącznie przed nim, bagatelizując wyczuwalną zewsząd magię. Aura aż huczy w uszach mistycznego eksperta, jednakże tą zajmie się dopiero w środku.
Dotarła! Chłód ocienionych korytarzy jak kubeł zimnej wody spływa po policzkach. Chwila wytchnienia, głębszy wdech, by iść dalej. W poszukiwaniu wody, spokoju i sensu życia.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

3
Ogromne wnętrze budowli, która stanowiła jedną zwartą konstrukcję było dopiero przedsionkiem, które prowadziło do potężnych schodów znajdujących się w oddali. Było tutaj niezwykle ciemno. Sufit był bardzo wysoko, aż znikał w ciemnościach. Dziwnym było, że takowa budowla potrafiła znikać pod wydmą na wiele lat. Choć wracając wspomnieniem do ostatniej podróży, wątpliwości rozwiewał gorący powiew. Podróż przez pustynię przypominało przeprawę przez martwy ocean o bałwanach tak potężnych, że mogłyby zmieść całą cywilizację. Może właśnie to przytrafiło się budowniczym tego przybytku. Na szaro-żółtych ścianach piaskowca, które przypominał jednolitą bryłę znajdowały się różnorakie płaskorzeźby. Podłoga była przykryta grubą warstwą piasku, który tutaj był o wiele chłodniejszy niż na zewnątrz, ale nadal ciepły w dotyku. Po obu stronach na wysokości głowy przeciętnego człowieka znajdowały się lampy olejne w postaci kamiennych mis. O dziwo, w momencie, kiedy elfka przekroczyła ich poziom zapłonęły silnym światłem. Nawet jej potężny zmysł magiczny nie potrafił określić konkretnego źródła tej sztuczki. Całe miejsce kipiało mocą, której typowy śmiertelnik by się przeraził. Czarownica jednak do takowych nie należała.

Dzięki okazałemu blaskowi, który bił z lamp oliwnych kobieta mogła dostrzec sceny, które zostały przedstawione na ścianach ruin. Na lewo znajdowali się ludzie, którzy dążyli w tym samym kierunku, w którą prowadziły ją własne stopy. Byli jej towarzyszami. Różniącymi się jednak znacząco od siebie. Ona była zgrabną powabną elfką, choć teraz przypominała wysuszony owoc. Jej wyrzeźbieni kompanii robili wrażenie wysokich istot o podłużnych głowach, czterech rękach i dziwnych, szerokich stopach. Czyżby oni niegdyś byli mieszkańcami owego miejsca, lecz klątwa pustyni pochłonęła ich żywcem? Podróżniczka chciała zwrócić swoją uwagę również na płaskorzeźbę znajdującą się po drugiej stronie, ale nie miała po temu okazji. Jej zmysły były trochę przytępione i wolniej reagowała, a myśli krążyły przede wszystkim wokół pragnienia posmakowania kropli wody, to nadal była gotowa i zwarta.

Spod potężnej kupy ziemi wygramoliły się dwa złociste, ogromne skorpiony. Półtora metra długości każdy, nie licząc pary ogonów, na końcu których znajdują się kolce. Osiem silnych odnóży, które nadają im stabilności. Ogromne szczypce, które bez problemu rozetną ciało dziewczyny na pół. Piękne pancerze, które lśnią w płomieniach. Callisto jednak patrzyła się niczym zahipnotyzowana w długie końcowe elementy odwłoków, które niespokojnie się poruszały. Jeden z nich przypominał kolec, który był gotowy przeszyć kobietę na wylot, a drugi zakończony był otworem, który w tym momencie był zamknięty przez trójkątne płytki. Owa niewiadoma była najbardziej niepokojąca dla czarownicy. Czym różniły się od zwykłych skorpionów prócz wielkości i dodatkowego ogona? Nie miała czasu na rozważania na temat owego gatunku. Musiała szybko działać, żeby nie stać się posiłkiem dla olbrzymich stworzeń.

Pomieszczenie szerokie na 20 metrów. Z obu stron kamienne ściany bez żadnych wnęk. Z tyłu wyjście na pustynię. Z przodu ciągnący się korytarz, na końcu którego znajdują się schody. Przed Callisto na odległość 5 metrów dwa skorpiony gotowe do ataku. Przypominam, że Callisto nie czuje się najlepiej, żeby obecnie wykorzystywać swoje zdolności magiczne w dziedzinie wody. Zresztą, nie czuje się w pełni sprawna do szybkiego reagowania, dużego wysiłku i bezwzględnej walki.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

4
Już u bram usłyszano przecudny stukot członowanego pancerza i szelest kolców, które bujają się w bezgłośnym wietrze. Zupełnie jakby czarcia klątwa spowiła los wysokiego elfa. Jeśli za cenę zabójstwa starej kaleki przyszło płacić życiem, to niech ktoś odwoła ten urok. Niech czarnoksięska władza koła bieg odwróci. Callisto zrobiłaby wszystko, ażeby móc być, po prostu być w innym miejscu i czasie. Niebo ściągnęłaby na dół, ziemię w powietrzu zawiesiła, góry roztopiła, duchy zmarłych wywołała, bogów na Herbię zwlekła, gwiazdy pogasiła, a samą ciemność roznieciła. Wszystko, byleby nie to!

Wywleczone z piaskowca monstra - jeden brzydszy od drugiego. Ogromne, wyposażone w śmiercionośny oręż. Szczypce, jakich nie powstydziłby się najzacniejszy fachmistrz, toż to do transformacji na ekwipunek militarny się zdaje. Segmentowane odnóża o grubości orczej piki. Stosy płyt w kształcie tarcz, okrywających głowotułów. Maszyna nie do pokonania - pomyślała elfia czarownica.

Nagle zza postawnego korpusu wyłania się coś na wzór gigantycznej strzykawy z laboratorium znachora. Wijąca się w rytm ciszy pompa wyposażona w szpikulec u nasady, jakoby pochylała główkę w celach powitalnych. Niestety, to wyłącznie ruchy kurczonych mięśni, które zwiastują kłopoty. Szmery piasku cichną, głuszone przez ocierające się nawzajem człony chitiynowego pancerza.

A wyczerpana Callisto ledwo trzyma pion, pomimo, że w jej stronę nadciąga rozcinacz z tłocznią o kwasowej, żrącej i kleistej zawartości. Ulewny deszcz, prawdziwe oberwanie chmury przydałoby się teraz, tak żeby napoić spierzchnięte korzenie. Tak, żeby dać jej siłę do walki, bo z własnego daru utkać nic nie może. Empiryczne potrzeby decydują o magicznej niemożności. I chociażby ten żywioł sprawdził się najlepiej, to zawsze pozostaje alternatywa droga.

Dzieci ciemności swą matkę mają, a ona o dzieciach w godzinie pożogi zapomnieć nie może.
Rozstawione na szeroko dłonie, gdzie jedna wciąż obejmuje kostur, na którym cały balast się utrzymuje. Rozwiewane wiatrem, którego nie ma kępy włosów falują to do góry, to na dół.
Z natężonego rozpaczą głosu umyka kilka słów - Tarantallegra Tortura - matka słyszy wołanie.
Spod strzęp eligijnej szaty wyłaniają się kępy dymów, ochoczo nacierające na niedoszłych antagonistów. Szary pył otacza ich dookoła, w taki sposób, iż odnóża oraz niższe partie raptownie zniknęły z pola widzenia.

Kontrola bezmózgich zwierząt nie jest żadnym wyczynem, Callisto wiedziała o tym dobrze.
Jednakże stan, w którym przyszło jej bytować nie pozwał na zabawę w panią dzikich stworzeń. Kto wie, kiedy opadnie z sił, klątwa przestanie działać, a głodne pajęczaki pożrą ją jako przekąskę. Chcąc nie chcąc, musi rozwiązać problem raz na zawsze. Tu i teraz.
W tym celu rzuca kolejne słowa, beznamiętne i suche jak wszechobecny klimat.
- Zabij go - palec wskazał z jednego potwora na drugiego - niech rozpocznie się bratobójczy bój.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

5
Callisto stała naprzeciw wielkich bestii. Jeden na prawo, który był nieco mniejszy, ale smuklejszy i posiadał dłuższy ogon zakończony ostrym szpikulcem. Drugi, na lewo, był bardziej zbudowany, jego pancerz wydawał się grubszy, lecz robił wrażenie krótkiego i zbitego. Z racji ich różnic w budowie w głowie dziewczyny pojawiły się obco brzmiące imiona. Sama nie wiedziała, skąd się wzięły. Ten na prawo zwał się Violent, na lewo zaś Potens. Magini cały ciężar swojego ciała opierała na kosturze, spoglądając na stworzenia, które wyłoniły się z ziemi naprzeciw niej. Gdyby nie owa podpora, byłaby wątłą łodygą chwiejącą się na gorącym pustynnym wietrze, który smagał jej wysuszone ciało. Wydawała się zupełnie bezbronną podróżniczką, która zabłądziła do starych ruin zapomnianej cywilizacji. Czarownica jednak nie należała do osób, które łatwo się poddają. Jej popękane usta poruszyły się, a z wysuszonej krtani, w której zaległ piach, wycharczały słowa zaklęcia. W tym czasie bestie szykowały się już do ataku, ale nagle zatrzymały się. Czarny dym, który wyłonił się spod szaty wędrowczyni przeniknął do wnętrza pancerzy pajęczaków. Na ledwo wypowiedziany rozkaz zaczęły ze sobą walczyć, tworząc przed jej oczami niezwykły spektakl i przedstawiając trudy boju, który mogły ją spotkać. Gdyby nie umiejętności magiczne.
  • Walka bestii:
    Pierwszy z nich (Violent) nagle rzucił się do walki i użył swojego kolca, aby wbić go w przeciwnika (Potens). Jego atak był tyle szybki, że końcówka ostrza wbiło się w środek pancerza. Nie były one ze zwykłej chityny. Musiały być dodatkowo wzmacniane. Na własny jad zaś były odporne. Prędko wróciły do pozycji wyjściowych, gotowe do kolejnego zwarcia. Znów kolejną próbę ataku przeprowadził dłuższy z nich. Obszedł przeciwnika dookoła i rzucił się na niego ze szczypcami, ale równie szybko został uderzony. Potens miał również potężniejsze kleszcze. W tym samym momencie spróbował wystrzelić kwasem z drugiego ogona w stronę mniejszego, ale ten szybko uciekł przed zieloną mazią. Zaskwierczało, kiedy dotknęła piachu, a w danym miejscu ziemia została wypalona.

    Historia kołem się toczy, powiedział kiedyś pewien filozof Keroński. Sytuacja z początku walki się powtórzyła. Violent dominował nad swoim przeciwnikiem i znów wbił kolec w to samo miejsce, co wcześniej, a ostrze weszło nieznacznie głębiej. Przyznać trzeba było, że miał dobry wzrok i duża kontrolę nad swoim długim ogonem. Wbił go jeszcze dwukrotnie, a na pancerzu przeciwnika pojawiła się nie tylko szeroka dziura, odsłaniająca miękką tkankę, ale również zaczął pękać dookoła. Potens może był wolniejszy i w pewnym momencie pozwolił przejąć inicjatywę w walce. Nie znaczy to, że był to jego błąd. Choć osłabiony osłabił czujność wroga, a kiedy z jego potężnego gruczołu kwasowego wystrzeliła kolejny raz żrąca substancja, Violent nie był w stanie go uniknąć. Część odnóży ucierpiało, a ich struktura znacząco osłabła. To był dopiero początek przemyślanej ofensywy. Sama Callisto patrząc na ową taktykę, czuła wewnątrz przerażenie. Nie wiedziała jednak, czy było to spowodowane niezwykłym spektaklem i ukrytą inteligencją bestii, czy raczej słabnącą mocą, co z kolei doprowadzi do wyswobodzenia się potworów spod czaru. Potężniejszy skorpion wykorzystał swój ogon zakończony ostrzem jadowym w niekonwencjonalny sposób. Nie wykonał użądlenia, lecz machnął nim w osłabione kończyny przeciwnika. Ten zaś przewrócił się, a trzy z prawych odnóży odłamało się, a pozostałe znacząco osłabły. Chwiał się, nie mogąc utrzymać równowagi. Nie mógł się już nawet poruszać. Zaczął machać ogonami. Głośny pisk rozbijał się o ściany świątyni, a piasek ze ścian i sufitów opadł niczym zimowy śnieg na głowę czarownicy. Bitwa była w jej oczach już rozstrzygnięta. Tylko pytanie, czy było to na korzyść kobiety.

    Violent był zbyt bardzo osłabiony, aby skupić się na celnym uderzeniu. Jego ostrze uderzyło o kamienną posadzkę. W tym czasie Potens ostrożnie okrążył swego przeciwnika, wierzgającego się w szale, choć nawet to nie pozwoliło uniknąć przypadkowych uderzeń ogonów. To jednak nic nie pomogło mniejszemu skorpionowi. Był już na straconej pozycji. Kolejna fala kwasu oblała pancerz osłabionego pajęczaka, a następnie potężne szczypce odcięły ogony skorpiona w szaleństwie. Został brutalnie zabity. Bratobójczy bój zakończył się równie drastycznie, jak zaczął.
Czar rzucony na oba skorpiony skończył działać, zostawiając osłabioną Callisto. Jeden prysł, ponieważ bestia skończyła swój żywot. Na drugiego zaś magia przestała działać. Czy siła czarownicy osłabła, czy czas zaklęcia minął, czy bestia z niewiadomych powodów wyrwała się spad uroku. Kobieta nadal opierała się o kostur. Wydawała się nie zmienić postawy od początku zaciekłej walki wyrośniętych pajęczaków. Obraz przed jej oczami jednakże się zmienił. Truchło poćwiartowane, całe niebieskie w płynach ustrojowych, z wyżartymi elementami przez kwas nie prezentowało się zbyt dobrze. Obok zaś stał dumnie Potens, potężniejszy, lecz krótszy od swojego martwego brata. Jedynym uszczerbkiem, który doznał podczas walki jest duża dziura w środku tułowia oraz popękany dookoła pancerz. Był jednak nadal sprawny do ataku. Zbliżył się nieznacznie do gościa świątyni, który niedawno rzucił na niego zaklęcie. Był w odległości jednej własnej długości. Za pomocą ostrza zrobił linię na piasku, która dzieliła jego i czarownicę. Wydawał się bardziej rozumny, niż spodziewała się tego Callisto. Czyżby chciał coś przekazać? Czy kobieta byłaby w stanie toczyć dalszą walkę, aby dotrzeć do końca korytarza, gdzie czekała ją nieznajomy skarb? Może we wnętrzu świątyni nie oczekiwało na nią źródło wody, lecz bezwzględna Pani Śmierć?

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

6
A więc rozkosz zwycięstwa trwała krótko. Uknuta ułuda przechodzi do historii, zaś perspektywa dominanta obraca się w pył jak oblegana oceanem katapult forteca. Czy to tylko złudzenie? Może los ponownie zakpił na wyrost, aby kolejno przechylić szalę zwycięstwa - no, chyba nie tym razem.
Coś poważnie pragnie wyeliminować wysoką elfkę z tego świata i z pewnością nie gra czysto.


Jej moc odpływa na rzecz wycieńczenia, zdolności oparte na żywiołach, potęga opanowania i skupienia znikają w eterze. Coś było i tego nie ma. Ale w sztukach magicznych istnieją także inne właściwości, za sprawą których można dokopać się do źródła wiecznej chwały, oszukać śmierć, a nawet stanąć na wzgórzu bóstw. Magia, w przeciwieństwie do przyziemnej atletyczności, posiada o wiele szersze spektrum zastosowań, jak i ukrytych zakamarków. To dlatego wiedzę tajemną studiuje się całe życie, a żelaznym ograniczeniem może być wyłącznie czas.


Tak i teraz, Callisto odkrywa inny aspekt magii. Odsłania element, za którym skryto ścieżkę zwycięstwa, ścieżkę mroku. Wezbrany do granic rozsądku gniew wypełnił kruczowłosą od stóp po głowę. Odsunęła na bok logikę, ład i skład, suchą sztukę opanowania. W jej miejsce taranem kroczy siła emocji. Emocji przebrzydłej, bo gniewnej. Emocji nieposkromionej, bo wrogiej.


Budzi się w gruzach, stąpa po szkle. Wszystko szepcze, że koniec bliski. Ten czas nie mija, a w lustrze najczystszego rozrachunku widzi kogoś innego niż „ja”. Obcy jest coraz bliżej. Kimże on jest?
Nie poznał jej dobrze, bo do dziś kulała pośród metafizycznych sfer. Ale to się zmieniło, ona wyfruwa z mrocznej kniei.
Powstaje jak feniks z popiołów, szukając bardziej niż zemsty surowej kary.
Szare pyły wypływają spod stóp, zaznaczając kolistą powierzchnie - został ostrzeżony.
Ona właśnie się przemienia. Mrok wypełnia jej spaczone zmęczeniem oczy, toteż węgliki. Włosy wirują jak parzydła meduzy, która szykuje się do skosztowania posiłku.
- Ascendio de Relasio.

Podstępne żmijowce wyskakują na sygnał swej pani, jak tylko antagonista wkroczył na zakazane pole, jej dzieci dobrały się do opancerzonej powłoki. Pierwotnie zdezorientowane nie mogły odszukać odpowiedniej drogi, jednakowoż ich liczebność oraz determinacja sprawiły, iż galopem obaliły pierwszą fortyfikację. Część przybrała formę haków, które w przeciwnych kierunkach rozrywały warstwy chitynowca. Z kolei inna frakcja zaostrzyła krańce, jednocześnie drążąc żywą materią, jaka jest odsłonięta lub zostanie na skutek ingerencji wygenerowanych haków.


Macki ciemności dopadły skarabeusza niczym wygłodniałe wilki bezbronną owcę - nie miał szans.
A Callisto przyglądała się wszystkiemu przez zatuszowane czernią śłepia. Czuła siłę, której nigdy wcześniej nie znała. Odkryła wpływ gniewu na talent czarnej magii. Zmiażdżyła robaka, by dobrać się do jego poczłonowanego cielska. Resztki surowego mięsa wyglądały bardzo apetycznie, zwłaszcza że ściekał po nich soczysty płyn, którego kobieta nie bała się wyssać.
Nie bacząc na konsekwencje, napaja się surowizną oraz płynami ustrojowymi, przeto w organizm wpakowuje wartościowy opał.


Krew ciekła aż pod pancerz. Usta i brodę przykryła karminowa maź, zaś jej wężyki zaznaczyły piętno do granicy biustu. Nasycona, rusza przed siebie, dalej w nieznane ruiny.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

7
Z każdym zaklęciem, z każdą wypowiedzianą inwokacją, z każdym rytualnym gestem, który ma wyzwolić w odpowiedni sposób moc, drzemiącą pod wyschłą skórą czarownicy, jej siła opuszcza ciało. Choć znajduje się bliżej nieokreślonego celu, odczuwa, że oddala się od niego, zostawiając za sobą tlące się łuczywko życia. Największą ironią w tym spektaklu jest potęga, która stanowi jedyne wybawienie - mrok. Choć chroni ją przed bestiami, woła ją ku swojemu światu. Wraz z tupnięciem nogą i wypowiedzianymi słowami, otoczenie się zmieniło. Czarna plama pod jej stopami rozrosła się i wyłoniły się macki ciemności, które powędrowały z niebywałą szybkością w stronę zdezorientowanego pajęczaka. Stworzenie nagle skoczyło i uniknęło pierwszego ataku, ale pewne swojej niedoli, zaryzykowało szarżą wprost na Callisto.

Przez moment kobieta stała się nieobecna w całej walce. Przestrzeń świątyni nie zmieniła się tylko zgodnie z jej rozkazem, coś jeszcze wpłynęło na otoczenie. Ściany świątyni stały się jakby iluzoryczne. Kruche pod naciskiem umysłu. Jakby nie były częścią tego świata, albo jakby czarownica przestała być w rzeczywistości sobie znanej. Nie to jednak wytrąciło ją, przede wszystkim, z rozgrywającym się pojedynku. W różnych miejscach przemieszczały się cienie. Przypominały ludzi, lecz tylko kształtem do nich były podobne. Całe czarne, jakby zanurzone w smole, przemieszczały się niezwykle szybko. Znikały i pojawiały się w nieokreślonych miejscach. W pewnym momencie poczuła niezwykły chłód, co ją wręcz przeraziło. Przed sekundą czuła duszność spowodowaną wysoką temperaturą, która panowała nawet w kamiennych murach ruin. Teraz jednak jej ciało wręcz drżało od nienormatywnego zimna. Przez chwilę przed jej oczami ukazała się twarz. Przerażająca. Nawet doświadczona osoba, którą była, nie potrafiła opanować swojego strachu. Szara twarz z odrywającymi się płatami skóry, jakby rozpadająca się na fragmenty. Wielkie, puste oczy. Zupełnie czarne, ale w ich odbiciu widziała siebie. Nędzną, bezsilna kobietę, która zabłądziła na pustyni i trafiła na nieznane budowle, zapomniane przez czas i tony złocistego piachu. Ta czarownica była inna. Była słaba, w oczach miała lęk. A może taka naprawdę była Callisto? Przez zszyte wąskie usta istoty wydobył się dźwięk, choć bardziej miała wrażenie, że głos zabrzmiał w jej głowie.

- Chodź do nas…
Obrazek
Elfka zamrugała kilka razy i spostrzegła, że znajduje się pod wielkim cielskiem skorpiona. Nie mogła oddychać, bo od ramion była przygnieciona truchłem. Nie wiedziała jednak, jak dokładnie potoczyła się walka. Miała uczucie, jakby podczas niej była zupełnie nie obecna. Dopiero po chwili przypomniała sobie dziwne obrazy, które przerwały jej walkę. Nie potrafiła stwierdzić, czym to było: wizją, innym światem astralnym, halucynacją wynikającą z wymęczenia? Mogła jednak jasno stwierdzić, że zabiła potwora. Jego niewielkie oczy były dziwne. Jakby ludzkie. Przez chwilę miała uczucie, jakby owe stworzenie było bardziej ludzkie, niż ona sama. Odczuwała w jego materii znikającą potężną magię. Coś było nie tak w tym miejscu. Coraz bardziej opanowywał ją niepokój. Czy dobrym wyborem było przekroczenie progu owej świątyni? Coś z wielką siłą ciągnęło ją w te ruiny, a teraz nie mogła stwierdzić, czy była to dobra intuicja. Ktoś mógł rzucić na nią urok i specjalnie chcieć zwabić w to miejsce. W jej głowie ciągle pętlicy się słowa dziwnej postaci „chodź do nas”.

Spoiler:

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

8
Callisto w końcu otworzyła oczy. Gdyby wiedziała, co za obraz przyjdzie jej oglądać, z pewnością powstrzymywałaby powrót na jawę najdłużej jak to tylko możliwe. Przepełnione żalem oczęta raptownie przyswoiły wizerunek przygniatającego monstrum. Oczy przekazały swój własny sygnał, zaś podrażnienia wywołane kontaktem z opancerzeniem skorpiona także dawały o sobie znać.
Muszę stąd wyjść - pomyślała, raptownie wyczołgując się spod owadziej przykrywki. Naturalnie nie obeszło się bez kolejnych zadrapań. Ostra krawędź naderwała część dolnej szmaty, zaś końcówka szczypców zrobiła niewielką szramę na piersi kobiety.


Oswobodzona, niczym skarcony pies podreptała na czterech kończynach pod jedną ze ścian. Tam podciągnęła nogi do korpusu i chowając głowę między nimi popłakiwała.
Łzy ciekły po policzkach i kolanach. Jednakże żadna z kropli nie dała rady ściec na powierzchnię piasku. Wszystkie wysychały mniej więcej w połowie łydki.
Co się ze mną dzieje? - wycedziła przez popękane od suchoty usta. Nie była w stanie pojąć zajścia, które chwilę temu miało miejsce. Potęga, nad którą tak wiele pracowała, opanowanie oraz wyzbycie się współczucia, teraz podcinają skrzydła. Przecież tego uczył ją czarnoksiężnik, nigdy dotąd zaklęcia nie zawodziły.
Callisto poczęła sądzić, iż czarna magią ją po prostu przerosła. Okazała się zbyt silna dla próżnego wysokiego elfa z barwną przeszłością. Myślała, że lepiej było jednak pozostać w Hollar, studiować na uniwersytecie i wieść żywot nudnego mędrca lub dochodowej wróżki. Przygoda w zachodnim lesie, nauki przeklętego starca były wyłącznie pomyłką, wszak jego mądrość zawodzi.
W dodatku ta przerażająca twarz, jej wizerunek nie mógł opuścić głowy czarownicy. Ciągle siedział w niej, ukazując się za każdym razem, gdy otworzyła oczy. Czuła się przegrana.


Sprawy duchowe swoją drogą, ale żołądek zawarczał na tyle mocno, że gdyby nie przyjęta postawa z pewnością osunęłaby się na podłoże. Czyżby kolejny przełom? Nie, Callisto nie zależało już na niczym. Odtrąciła dawne maniery, dlatego bez krzty obrzydzenia dorwała do częściowo otwartego ciała gigantycznego skorpiona. Wnet wyciągnęła z buta nożyk i za jego pomocą odcinała kolejne kawałki bordowego mięsa. Żadna nadzwyczajność, smakowało jak surowy kurczak. Przy okazji poiła się ściekającą krwią potwora. Była ona niebieska i w niektórych miejscach było jej nad wyraz sporo. Kolorowy płyn nie miał własnego zapachu, co najwyżej rozkładające się szczątki wpływały na jego woń. Callisto czuła się, jakby wyjadała resztki ze śmietnika, lecz były one tak smaczne, tak koiły głód i pragnienie, że nie mogła przestać. Dopiero po pełnym nasyceniu wytarła twarz kawałkiem ścierki z torby.
Poczekała aż posiłek ułoży się w brzuchu, a wtedy nic nie mogło jej powstrzymać przed dalszą infiltracją ruin. Bała się, w głowie szalały białe twarze, ale mimo tego szła dalej, bo napędzało ją coś innego. Domena kobiet - ciekawość.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

9
Młoda i dostojna Wysoka Elfka była jedynie widmem starej siebie. Pochłonięta przez niełaskawą pustynię, wyrzuta i wypluta na podłogę, niczym najgorsze ścierwo. Choć jej ciało zaspokoiło swoje potrzeby fizjologiczne, jej prezencja jeszcze bardziej nabrała przerażającego odcieniu. Zupełnego poniżenia. Wychudła i mizerna ze zwisającą na sobie szatą i rozwichrzonymi łamiącymi się czarnymi włosami, przypominała marnego stracha na wróble z zarzuconym starym workiem na zbite w krzyż kije. Nie to było w niej najbardziej odrzucające. Nie były to też popękane wargi, zwilżone jeszcze letnią błękitną krwią skorpionów. Ani szrama na piersi, z której sączyło się z wolna osocze. Najtragiczniejsze w całym tym obrazie był niewytłumaczalny lęk i zagubienie w jej oczach. Dawna pewność i potęga, skryły się na dnie mrocznych źrenic, gdzie nie dociera światło, płonących lamp oliwnych na ścianach świątyni.

Nic jej nie pośpieszało. Nie musiała uciekać przed zmierzchem, ani zawalającym się sufitem. Coś jednak kazało jej pójść przed siebie. Niewidzialna klepsydra odliczała czas, który przebywała w ruinach. Była to jej moc. Nadal miała pokłady energii, którą niedawno posłużyła się w pojedynku z pajęczakami. Nie czuła jednak nad nią pełnej kontroli. Na szczęście wróciły do niej siły bardziej ludzkie. Napoiwszy się płynami fizjologicznymi zabitych stworzeń, odzyskała nie tylko krzepkość ciała, ale również zapasy władzy nad magią wody. Musiała jednak rozsądnie nią dysponować, aby znów nie znaleźć się w patowej sytuacji, w której znajdzie się na skraju śmierci.

Postawiła kilka kolejnych kroków. Nie zwracała uwagi na malowidła na ścianach. Jej cała czujność była skupiona na wyszukiwanu jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. Na jej nieszczęście los ciągle z niej kpił. I nawet w takiej zatrważającej sytuacji, nie zamierzał przestać. Cztery metry przed nią spadł na ziemię z sufitu wielki skarabeusz z wielkim łomotem. W murach pamiątki po starej cywilizacji nie mieszkały zwykłe stworzenia. Były to istoty jedyne w swoim rodzaju, które za pomocą potężnych zaklęć strzegły tajemnic swoich nieżyjących panów. Ich pierwszą wspólną cechą jest nienormatywny rozmiar. Chrząszcz ten mierzył pięć stóp wysokości, a szeroki był na trzy łokcie. Drugim jednakowym atrybutem jest nietypowy wygląd.Stworzenie było kwintesencją kobiecej próżności. Miedziany pancerz, który idealnie wypolerowany, nabierał złocistej barwy, ale miał równiez w sobie coś charakterystycznego. Liczne czarne żyłki nadające egzotyki. W jego oskórku zatopione były wielkie szafiry, mieniące się nie tylko światłem odbijanym od płomieni, ale również magią. Najpiękniejsze były dwa ametysty, pełniące rolę oczu. Wbrew pozoru nie były martwe, jak mają w naturze kamienie szlachetne. Poruszały się i bacznie obserwowały poczynania kobiety. Czarownica lubowała się w różnego rodzaju błyskotkach, ale tego rodzaju klejnot, mógł stać się jej ostatnim. Tym bardziej, że jej szczęki były idealnie przystosowane do rozrywania ciała ofiara z licznymi malutkimi ostrymi spikulami. Kolejnego łączącej je cechy Callisto mogła się tylko domyśleć- niebywała wytrzymałość i siła. Stworzenie jedynie wolno poruszyło się w stronę obcej osoby, zwiedzającej korytarze zapomnianej świątyni.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

10
Zabójstwo- mocna rzecz, ciekawe, jak tego dokonała. Dumała wysoka elfka, gdy szło jej pokonywać kolejne frakcje nieznanych ruin. Uradowana samym faktem, iż przeżyła, a gigantyczne skorpiony odeszły w niepamięć sprawiał, że na jej wycieńczonej twarzy gościł pewien dziwny, ale wciąż uśmieszek. Tak już miała ta sucza poczwara, że potrafiła czerpać przyjemność z najdziwniejszych rzeczy i w najdziwniejszych okolicznościach. Niegdyś ulubioną rozrywką było katowanie leśnych zwierząt za sprawą magii okrucieństwa, z kolei dziś uradowana faktem zmiażdżenia antycznych przeciwników. Naturalnie pomijając fakt spożywania surowizny, picia krwi lub ogólnej prezencji wizualnej dziewki. Niesmak pozostaje jednak, gdy przypomina sobie o drodze zwycięstwa. Utrata kontroli nad zdolnościami boli ją mocno, gdyż całe swoje życie podporządkowała dążeniu do wchłaniania wiedzy tajemnej. Callisto sądzi, iż wyłącznie wiedza tajemna ukoi jej rządzę poznania, wypełni wszystkie pustki i zapewni godny byt. No cóż, tak to bywa, kiedy zagubione, zakompleksione kobiety z parciem na szkło pojawiają się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze.
Niemniej jednak należy poszanować jej determinację oraz upór, poza tymi cechami trudno dostrzec jakichkolwiek pozytywów w żeńskim kawałku mięsa.

Gonitwa myśli rodem z hipodromu zostaje przerwana przez nacierającego z przestworzy owada.
Prezentował się godnie, a jego skok i łomot z tym związany mógł robić nie lada wrażenie.
Callisto zatrzymała się przed bestią, nie mogąc powściągnąć języka.
- Myślałam, że to już wszystkie - rzuciła z nutą ironii - naiwność jest błogosławieństwem głupich.
Kontynuowała zadzierając w typowy dla niej sposób nosa. Lekceważąca postura, ignorowanie zagrożenia- tak, to jej styl bycia.

Obrazek


Miedziany pancerz, liczne kryształy- fajnie - pomyślała. Jednakże to wciąż gigantyczny stawonóg, a bez względu na rozmiar, reguły pozostają te same. Dla czarownicy lepiej było, że zaopatrzono go w luksusowe kamienie, metaliczne pokrywy - mniejszy zakres labilności, mniejsza stabilność, która i tak u stawonogów była ograniczona.
Przy takowym obrocie spraw nie pozostało nic innego, jak sięgnąć po kostur, kolejno malując nim kilka fikuśnych wzorów w powietrzu. Tuż za nimi poleciała inwokacja - Callvorio le Confringo , a z tą związany był natychmiastowy efekt.
Chłód wypełnia trzon rózgi, skondensowany zalicza ukłon przed swą panią, okazując posłuszeństwo
oraz gotowość do działania. Callisto wychyla przedłużenie swojej dłoni, przeto delikatna mgiełka przesuwa się w kierunku skarabeusza. Niebieska poświata zahacza o posturę, pokrywając pancerz warstwą twardego lodu. Akcja dzieje się spokojnie i bez większych ekscytacji, bo kiedy antagonista utraci możliwość ruchu, Callisto rzuci kolejne zaklęcie. Czar o wiele prostszy w obsłudze, wymagający mniej skupienia i energii.
Dynamiczny krok do przodu z wystawioną ręką, jakoby miała powalić potwora barkiem.
- Repulso! - zwiastowało nadchodzącą falę uderzeniową. Mistyczny łomot zderza się z usytuowaną na wskroś kreaturą, roztrzaskując ją na drobne kawałki. Genialne wykorzystanie dwóch zaklęć, jak i anatomicznych ograniczeń stawonoga.
Pomimo dobrej zagrywki, czarownica czuła, że zaprezentowany atak pociągnie za sobą niemiłe konsekwencje. Podświadomie widziała, jak ostre odłamki lecą w kierunku jej twarzy...

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

11
Wprost przed czarownicą stała postać potężnego chrząszcza. Nie spodziewała się, że zacznie poruszać się tak szybko. Jego nogi przemieszczały go z niezwykłą prędkością, jakby były parą mechanicznych odnóż poruszających się w rytm obracających się zębatek. Wielka masa z tą prędkością stanowiła wielkie wyzwanie nawet dla tak obytej w czarach kobiety. Stworzenie jednak nie było przygotowane na starcie z osobą posługującą się poteżną magią. Mroźna plazma zbliżyła się do jego pancerza i go otoczyła. Zaklęcie zmroziło jego cielsko, lecz stworzenie nadal poruszało się z impetem w jej stronę. Ciało raz wprawione w ruch, nie przestanie się samo poruszać. Zmyślne zaklęcie jednak nie do końca sprawdziło się w tym starciu. Tym bardziej, że z niewiadomych dla Callisto powodów nie spełniło swojej funkcji w pełni. W pewnym momencie przestało działać.

Wszystko działo się niezwykle szybko. Czarownica nie miała czasu na zastanowienie. Wyciągnęła rękę przed siebie i wypowiedziała treść kolejnego zaklęcia. Błyskawicznie wybuchła enegia miagiczna, która zebrała pod swoimi palcami, a która skierowana była przeciwko zbliżającemu się potworowi. Jego pancerz pokryty niewielką warstwą lodu pęknął na tysiące elementów wraz z drogocennymi klejnotami. Cześć odłamków wystrzeliła w twarz kobiety, a wielkie cielsko stworzenia uderzyło w nią i odrzuciło na ścianę. Z głośnym łomotem uderzyła o ścianę. Był to dźwięk złamanej prawej łopatki.

Walka się skończyła, choć wielki skarabeusz nadal żył. Leżał nieprzytomny kilka metrów od kobiety zupełnie bezbronny. Bez pancerza chroniącego jego ciało. Czekający na dobicie. Callisto jednak również nie znajdowała się w pocieszającej sytuacji. Choć mogła wygrać ten pojedynek zabijając kolejnym zaklęciem stworzenie, była ranna. Złamana prawa łopatka wywoływała poważny ból oraz przeszkadzała w sprawnym poruszaniu się. Nie mogła jednak poruszać ręką. To było ponad jej siły. Pozostało jej tylko rzucanie zaklęć za pomocą drugiej ręki. Nie tym jednak najbardziej przejmowała się elfka. Z licznych ran na jej twarzy sączyła się krew, która zalewała jej oczy i uniemożliwiała patrzenie. Była oszpecona przez paskudnego chrząszcza w rozmiarze XXXL. Nie będzie już tą samą piękna i dostojną Callisto Morganister. Każdy będzie wytykał ją palcem i szeptając, jaką jest paskudą. Cała ta tragedia z powodu jednego owada, tej paskudnej świątyni, tej pustyni, tej całej Herbii.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

12
Wyborna ironia, rozłupana kość i twarz naznaczona deseniem karminowych wężyków, które leją się po całym ciele. Tak, delikatna skóra twarzy, silnie unaczyniona i unerwiona trąci wydzieliną dostatecznie silnie. Czerwona plama pod nogami z każdą sekundą powiększa swą średnicę, lecz oślepiona elfka nie jest w stanie tego dostrzec. Obezwładniona zastanawia się nad sensem egzystencji. Decyduje o tym, czy ślepota jest wynikiem uderzenia głowy o twarde fundamenty piramidy lub eksplozji odłamków lodu z dodatkiem kamieni szlachetnych. W dodatku ból z łopatki sykiem przelatuje to tu, to tam. Callisto nie jest w stanie skupić się na jednym dyskomforcie, gdyż najzwyczajniej ma ich zbyt wiele.


Znikąd ból twarzy zaczyna narastać, intensyfikuje działanie, a to dlatego, że wbite odłamki lodu, które dokonały szkód, teraz topnieją. Co prawda opuszczają blizny, mieszając się w krwią, ale napływ ciepła wzmaga krwotok oraz odczucie zgryzoty. Poza odpływającymi kryształkami pozostały także nietopniejące minerały. Te z kolei siedzą zaparcie i ni myślą opuścić niegdyś uroczej buzi.
Kruczowłosa nie zawahała się, co rychlej, za sprawą mobilnej kończyny wyciąga kawałki klejnotów. Im bardziej ją boli, tym głębiej zatapia smukłe palce w blizny, drążąc bez zahamowań.
Finalnie nadchodzi moment, w którym sprawcy napaści lądują w gorącym piachu ruiny wzbogaconym frakcją krwi wysokiego elfa maleficara. Raz, dwa, trzy głębokie wdechy i ściera z torby ląduje na twarzy, zakrywając ją całkowicie. W tej pozycji kobieta czuje się dobrze, szmata nasiąka krwią, aż nie jest w stanie pochłonąć więcej i nadaje się wyłącznie do wyrzucenia.

Wędrowiec, wieczny tułacz, żeglarz zagubiony na bezkresnych morzach wśród archipelagu miejsc i czasów. Nim stała się Callisto, zagubiona w poszukiwaniu wiedzy tajemnej: nekromancji, magii krwi, klątw, demonologii. Zagubiona w poszukiwaniu wiecznej chwały, szacunku przez strach oraz luksusów wyrwanych innym siłą. Lub naturalnie zagubiona w poszukiwaniu samej siebie.
A każdy wędrowiec musi iść, nie ważne dokąd, niech po prostu idzie. Do przodu czy do tyłu, bez znaczenia. Potwierdziła te słowa, otóż umieszczając uszkodzoną kończynę w ramieniu torby, wykonała najprymitywniejszy usztywniacz, który chronił prawą rękę przed bólem związanym z nieostrożnym ruchem.

Powoli i ze spokojem wstała z pomocą sprawczyni złamania - ściany. Następnie pochyliwszy się delikatnie, sięgnęła diabelskiego kostura. Dobrą wybrano pamiątkę po zmarłym czarnoksiężniku. Ów kostur z głową diabelstwa zamiast trzonu, pozwala lepiej kontrolować magię, a rzucane przez niego zaklęcia są o wiele efektywniejsze. Co więcej, w obecnej sytuacji stanowi idealną podporę dla pokiereszowanej elfki. Za jego sprawą człapie w stronę winowajcy. Gdy odległość między nią a potworem zdaje się być niewielka, wychyla laskę i kołując kilkakrotnie rzuca czar.
- Callvorio le Confringo
Pierwotna materia przypomina bryłę, żeby po chwili przeinaczyć się do formy podłużnej piki, jaka wysłana, błyskawicznie ląduje w nieopancerzonych wnętrznościach skarabeusza.
Było minęło - pomyślała, podczas wymijania bestii. Znowu coś szeptało jej do ucha, coś ciągnęło do wnętrza, lecz wpływ głosów zdawał się znikomy. Była oszpecona i to się liczyło, a szła, bo szła.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

13
Gdyby kobieta była na otwartej przestrzeni, kąpiąc się w gorącej kąpieli niełaskawego słońca, wśród wszechotaczających piaskach, z pewnością krążyłyby nad jej głową sępy. Bogowie nie byli jej przychylni, albo jej własna ciekawość i nieostrożność doprowadziła wprost na drogę prowadzącą ku tragedii. Nie miała jednak dużo do stracenia będąc w obecnej sytuacji. Zawrócenie byłoby podpisaniem na siebie wyroku, ponieważ dłuższa wędrówka przez pustynię byłaby zbyt wykańczająca. Jedyną nadzieją był skarb skrywany w murach świątyni. Czy będzie w stanie przebyć ten korytarz do samego końca i odnaleźć źródło magnetycznej energii, która ciągnęła do siebie Callisto?

Kolejna istota strzegąca ruin starej cywilizacji padła martwa, a miejsce opuściła znów potężna magia, która zamieszkała w ciałach monstrualnych owadów. Choć czarownica była bardzo osłabiona i coraz mniej zdatna do jakiejkolwiek walki, zwróciła uwagę, że kamień nadal tkwiący w głowie truchła, posiada niezwykłą energię. Pulsuje jakąś tajemniczą mocą, której ciężko byłoby się nie oprzeć. Z drugiej strony wewnętrzne obawy i niepokoje przed śmiercią, wynikające z utraty kontroli nad własną magią i obecną sytuacją. Nie mogła nawet zwierzyć nauką, którą przekazał jej nauczyciel. Mogła teraz tylko zaufać swojemu instynktowi i woli przeżycia.

Kilkanaście kroków od miejsca walki z chrząszczem korytarz się rozszerzał, a po obu stronach znajdowały się posągi przedstawiające półludzi, półzwierzęta. Rzeźby wykonane były z twardego złocistego marmuru, który mienił się w głębokich pomarańczach i przeszywały go białe żyłki. Twarze i cielska były idealnie wyrzeźbione. Dwumetrowe dzieła sztuki musiały zostać stworzone przez wielkich artystów, którzy włożyli w nie prócz godzin pracy, również własną duszę. Callisto jednak czuła pewny strach. Ich oblicza wykonane z perfekcją były jakby żywe. To zaś zwiastowało kłopoty.

Na kamiennej podłodze przed stopami kobiety znajdował się pięknie rzeźbiony napis w nieznanym języku. Przez chwilę wpatrując się w litery obcej kultury zaczęła powoli dostrzegać w nich sens i dźwięki. Jakby w magiczny sposób poznała fragment upadłe cywilizacji. W końcu złożyła słowa w zdanie. „Tylko wychodzący przejdzie drogą nieruszony, jak słońce zachodzące zawsze po tej samej stronie horyzontu.”. Było to ostrzeżenie lub zagadka, którą musiała rozwiązać przed postawieniem kolejnego kroku na drodze ku skarbowi.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

14
Prastare duchy ruin okazały się wrogo nastawione w stosunku do elfiej czarownicy. Z każdą kolejną próbą głębszej infiltracji, traktują ją coraz mniej pobłażliwie. Pierwotnie testując za sprawą pomniejszych insektów, żeby w następstwie zrzucić ich przywódcę lub to, czym był dla nich kryształowy stawonóg. To on winien jest przykrości, to on najbardziej ze wszystkich zbeształ kruczowłosą. To przez niego kroczy oparta o kostur, niczym ludzki starzec. Niespełna mobilności ruchów i z bliznami, jak u ropuchy. Może tak miało być, może właśnie teraz wszystko się zmieni.

W pewnym momencie piasek ustępuje miejsca kamieniu. Solidny parkiet prowadzi przez korytarz, aż poza zwykłą kostką widać coś na wzór wyrytych w skale liter. Jednak nie są to elementy znanego alfabetu, prastare znaki przypominają bardziej runy, niżeli spis czyjejś mowy. Mimo wszystko przypatrywanie się symbolom sprawiło, że dziwnym trafem stały się dla niej czytelne. Powoli i nieskładnie przeczytała na głos
- Tylko wychodzący przejdzie drogą nieruszony, jak słońce zachodzące zawsze po tej samej stronie horyzontu.
Po czym powtórzyła, tym razem szybciej i pewniej.
- Tylko wychodzący przejdzie drogą nieruszony, jak słońce zachodzące zawsze po tej samej stronie horyzontu.
Na jej twarzy zagościł dziwny grymas, jakoby myślała lub wzywała potrzeba fizjologiczna.
- Słońce zachodzi, wychodzi... - mruczała pod nosem. W końcu zrozumiała, jak cyrkuluje gwiazda. Słońce wschodzi i niczym rak kroczy na zachód. Nie czekając długo, obróciła się plecami i uważnie, patrząc od czasu do czasu przez ramie szła tyłem.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

15
Odwróciła się plecami do kierunku swojej drogi i ruszyła „za siebie”. Ludzie, niczym wieczni podróżniczy, przemierzają swoje życie zawsze do przodu. Choć na końcu zawsze czeka ich śmierć. Rzadko odwracają się, aby spojrzeć za siebie. Rzadko zawracają, aby naprawić dawne błędy. Rzadko cofają się, aby pomóc potrzebującemu. Rzadko nawet przystają, aby zastanowić się nad dalszą wędrówką. Callisto jednak na wspak przemierzała korytarz świątyni. Wyglądała trochę groteskowo. Młoda elfka, której los nie oszczędził zdrowia, ani wyglądu, a zarazem potężna czarownica, szła jak rak przez niebezpieczne ruiny starej cywilizacji. Nic jednak nie zagroziło jej życiu.

W pewnym momencie dostrzegła, że posągi strzegące owego korytarza, spoglądały na nią niepewnie. W ich oczach była niecierpliwość lub tęsknota. Za śmiercią lub wolnością. W owym momencie ciężko było wyczytać więcej z marmurowych źrenic. Więcej odpowiedzi na dręczące pytania. Najważniejsze jednak było bezpieczeństwo, a zaklęte monstra nie zamierzały się poruszyć w jej stronę z zamiarem ataku.

Kobieta przeszła cały korytarz bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. To zupełna nowość w owym miejscu. Tutaj nie można było przebyć nawet kilku metrów bez spotkania wielkiego zagrożenia. Teraz jednak kilka pięknych lecz z pewnością potężnych posągów przepuściła nieznajomą podróżniczkę. Zwykli szabrownicy za pewne dawno zostaliby zabici przez ich poprzedników. Musieli mieć więc styczność z osobą nie tylko potężną, ale również mądrą, która rozwikłała zagadkę postawioną na jej drodze. Nie miał być to jednak ostatnia z trudności na jej drodze.

Dalej osłabiona fizycznie, psychicznie i magicznie, podążała korytarzem, który skończył się wielkimi schodami. Przejście kilkudziesięciu stopni w dół będzie kolejnym wyzwaniem dla czarownicy, ponieważ nie była w najlepszym stanie, a upadek byłby niezbyt przyjemny. Nie to jednak powinno ją najbardziej męczyć. Po długim zejściu nie czekała na nią ławeczka w pięknym zadbanym ogrodzie, ani sofa w dobrze urządzonym pokoju, lecz troje zamkniętych wrót. Mogłaby sobie pomyśleć, że jest to koniec. Musi zawracać, ponieważ nawet użycie magii mogłoby przynieść tutaj katastrofalne rezultaty. Za pewne przejścia były chronione magią, a nawet jeżeli udałoby się jej przedrzeć przez masywne drzwi- mogłaby spowodować zawalenie się ruin.

Przed Callisto było postawione kolejne wyzwanie. Nie miała zmierzyć się z nieosiągalnym lecz jej mądrość, znów została wystawiona na próbę. Zmęczona i osłabiona, ale nadal trzeźwo myśląca. Choć w jej głowie szalała przerażająca twarz oraz zwątpienie do swojej mocy.

Wrota boczne były węższe od tych ustawionych na wprost schodów. Prawe były wytopione ze szczerego złota, które nasiąknięte było potężną magią. Z pewnością kilku znamienitych zaklinaczy musiało rzucić na nie swoje uroki. Oba skrzydła tworzyły łącznie twarz gargulca. Ogromne oczy spoglądające łapczywie na ciało wychudzonej kobiety. Wystające diabelskie rogi. Szpetny garbaty nos i para odstających uszu. Najbardziej odznaczała się jednak jego otwarta paszcza z ostrymi kłami. Na szczęście stworzenie jedynie było kunsztowną płaskorzeźbą. Prawie jak kołatka u drzwi. Nad wrotami zaś znajdował się napis: „Przebudź mnie z letargu swoim własnym ciepłem, a przekażę Ci swoje sekrety”.

Druga brama znajdująca się po lewej stronie o podobnych gabarytach, została wykonana z polerowanego ciemno-pomarańczowego kamienia*, w którym znajdowało się wiele złocistych ziarenek, jakby mieniących się w świetle ognia. Nie było tutaj jednak, żadnych klamek, ani kształtów, które mogłyby posłużyć za uchwyt otwierający. Nad nimi również widniał napis: „Tylko w prawdziwej ciemności, odnajdziesz sekretne źródło życia”.

Ostatnie największe wrota, wykonane z czarnego marmuru, przytłaczały swoim majestatem. Nawet potężny atleta nie potrafiłby ich otworzyć, siłą swoich mięśni. I nawet tuzin nie poradziłby sobie. Były monumentalne i osnute potężniejszą magią, niż pozostałe. Tylko nad nimi nie widniał żaden napis. Znajdowało się w nich pięć wypukłych kul, od których wychodziły liczne wyżłobienia w zagmatwanych wzorach, lecz kończyły się zawsze w centrum. Miejscu, które łaknęło magii. Również tej, którą posiadała Callisto. Każda z kul wywoływała inne odczucia. Pierwsza była zimna, aż nienaturalnie kostniały palce. Dotknięcie drugiej powodowała szczypanie oraz uczucie bezruchu, jakby braku kontroli nad kończyną. Kolejna zupełnie wysuszała skórę, aż pękała. Następna była w dotyku lepka i jakby krucha, a owe odczucie przechodziło na czarownicę, jakby jej ciało stawało się niespójne i oddzielało się od siebie. Ostatnia zaś wywoływało najbardziej nieprzyjemne doznanie. Wraz z położeniem opuszka palca na jej powierzchnię wszystkie siły drzemiące nawet w zakamarkach czarownicy, zaczęły ją opuszczać. Uciekać wprost do kamiennych drzwi. Dopiero odciągnięcie ręki od piątek kuli zabrało owo doświadczenie. Tajemna magia przemawiała do niej. Było to ostrzeżenie czy podpowiedź?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia baronia”