[Wielkie Wydmy] Opuszczona oaza

1
Obrazek
Zawalona szczerkiem osada, schowana naturalną metodą w zwałach pustynnego wzgórza, otoczona murem z piaskowca oraz drewna, opuszczona, niezamieszkana, pusta. Oaza stawia opór atakom potworów oraz zachłannego czasu. Zburzone zabudowania stanowią schronienie dla wędrowców. Mnóstwo osób szuka ścieżek do tego miejsca, chcąc znaleźć opokę przed nadchodzącą burzą lub zapadającą nocą, a jednak żaden nie odnalazł w sobie chęci do zamieszkania tam na stałe. Nienazwana wioseczka jest po prostu przystankiem w drodze przez Wschodnią Baronię. Choć świetność tego miasteczka dawno przeminęła, to jej wspomnienie nie umarło i od czasu od czasu daje o sobie znać.


Płomień z paleniska, tańcząc wesoło na kawałach suchego drewna, rozlewał cienie na ścianach ciasnego, prostokątnego pomieszczenia, będącego dawniej domem dla niezamożnego mieszkańca, a teraz — bastionem dla panny Morganister. Noc nadeszła niespodziewanie. Słoneczko — a raczej to paskudnie prażące słońce — zostało wnet zastąpione przez blade postacie Zarula oraz Mimbry. Wraz z ciemnością pokazało się ochłodzenie. To niesamowite, że za dnia na terenach Urk-Hun można skwierczeć z powodu waru, a nocą temperatura spada i zagraża wędrowcom przeziębieniem. Ale cóż począć? Tak to właśnie Bóg Stwórca poustawiał w swej bezkresnej dorzeczności, a więc jego dzieciom nic tu zmieniać. A jednak Callisto, robiąc nieco na przekór zamiarom Kreatora, nie zamiarowała marznąć i narażać się na chorobę. Dlatego też siedziała obok buchającego skrą pod powałę stosu drwa, ogrzewając swe zlodowaciałe ręce.

Pewnie w takiej pozie przesiedziałaby aż do rana — ale wtem ciszę nocnego świata rozdarło donośne wrzeszczenie.

Re: [Wielkie Wydmy] Opuszczona oaza

2
Krzyk, pisk, wrzask wychodzą z mroku wszechobecnej nocy. Tyle doznań już zesłano, a los taszczy kolejne kłody. Zwykłe ćwierkotanie ptaszyn budzi obawy, toteż krzyki mogą doprowadzać do frustracji. Wszędzie zasadzki, wszędzie spiski. Do czego doprowadziły one Callisto? Jak wpłynęły na percepcję wysokiej elfki?
Przecież już minęło tych parę trudnych lat. Czy tak się toczy świat? - zapytała samą siebie. Pieszczoty szare tych udręczonych dni odpowiednio kształcą postawę czarownicy. Czas nie tylko odbija piętno na fizjologii kobiety, ale nade wszystko wywiera nacisk na zwęgloną egoizmem duszę.
Tyle przeszła, tyle widziała i zrozumiała. Winna wyważyć w końcu drogę pomiędzy piekłem tym i rajem. Ale drogi nie widać - niczego nie widać, stąd wartko piach przykrywa ogień. Ktoś sięgnął po materiałowy worek. Ostatnie spojrzenie w stronę dobiegających dźwięków.
- Nie żal mi, nie żal mi... - rzuciła bez emocji z sennym przekąsem, po czym obierając przeciwny do odgłosów kierunek, poszła w świat. Przez góry, lasy i padole. Po wiedzę tajemną, bo tylko ta ukoić może niewiedzę o sobie.

Re: [Wielkie Wydmy] Opuszczona oaza

3
Pustynia. Bezkresne piaski. Nieskończone fale złocistych wydm, na których swoje cielska wygrzewają wielkie jaszczury. Nigdzie nie ma dróg, które mogłyby zaprowadzić do najbliższego miasta. Jedynie słońce swoją wędrówką na nieboskłonie, wskazuje kierunki świata. Nawet ono nie jest łaskawe dla podróżników. Z nieba spływa żar. Powietrze jest suche i gorące, drażni nieprzyjemnie nozdrza. Najgorszy jest brak wody. Nigdzie nie ma potoku, który ukoił by spragnione, spierzchnięte usta. Do tego nawet nie ma do kogo otworzyć ust. Zresztą człowiek nawet nie ma ochoty rozmawiać. Jedzie w nieznaną stronę. Samemu się nawet nie wie dokąd niesie na grzbiecie wierzchowiec. Czy przypadkiem nie kluczy się ciągle wokół tych samych terenów. Przelatujące na niebie sępy nie dodają otuchy. Człowiek ma uczucie, jakby słyszał ich szepty przy uchu „Zdechnij wreszcie”.

Podróż przez Urk-hun nie należał do najlepszych doświadczeń czarownicy. Callisto wielce była związana z wodą, jej moc również w pewnej części opierała się na zaklęciach, które czerpały z owego żywiołu. Tutaj czuła się sucha, słaba, odcięta od źródła. Jej zmysły poszukiwały oazy. Oczy wypatrywały jakiejkolwiek zmiany otoczenia. Wszędzie jednak widziała złocisty piach. Na szczęście miała jeszcze duchowy zmysł- wiedziała, że zmierza w dobrą stronę. W końcu musi dotrzeć do celu. Gdzieś tam musi być studnia, w której odnajdzie ukojenie. Nie była przyzwyczajona do tak długiego pobytu na gorących ziemiach goblinoidów. Sama nawet nie wiedziała, co ją teraz wiedzie. Instynkt przetrwania, czy boska dłoń przeplatała jej los na krośnie. Chciała ruszyć dalej. Znaleźć to przeznaczenie.

Ziarnko piasku z mozołem wspięło się na krawędź wysokiej wydmy, wpychane lekkim wiatrem ze wschodu. Zanim dotarła tam Callisto ono z pędem powędrowało w dół. Dziewczyna jednak nie śledziła jego podróży. Było tu wiele ziarenek piasku, które równie bardzo zasłużyłyby na jej zainteresowanie. Coś innego jednak było teraz ważne. Wraz z dotarciem na szczyt wydmy, ujrzała w oddali jakieś ruiny. Stare miasto lub jakaś twierdza, albo świątynia. Z tej odległości nie była w stanie określić, jaką rolę niegdyś pełniło to miejsce. Przez jej ciało przeszedł dreszcz ekscytacji. Sama nie była w pełni pewna co go spowodowało. Czy była to ciekawość co znajduje się w tych pozostałościach dawnej cywilizacji, jakie skarby skrywają, jaką wiedzę, czy był to odruch czysto fizjologiczny- nadzieja, że właśnie tam odnajdzie źródło wody. Przez chwilę nawet zwątpiła, czy obraz przed jej oczami jest prawdziwy. Dużo słyszała o zwidach na pustyni, spowodowanych przemęczeniem, odwodnieniem i gorącym powietrzem. W środku jednak wierzyła, że nie jest to fatamorgana. Nie przebyła tak długiej podróży, aby teraz dać się oszukać własnym zmysłom.

Re: [Wielkie Wydmy] Opuszczona oaza

4
Wiatr unosił niespokojnie złociste ziarnka piasku, które mieniły się w promieniach ogromnej tarczy słońca. Było gorąco. Suchą piekącą twarz muskały masy ciepłego powietrza i wdzierały się nieprzyjemnie do ciała, drażniąc drogi oddechowe. Pożoga lała się niemiłosiernie z nieba. Otaczały ich bezkresne piaski pustyni. Nieskończone fale. Martwe morze, pochłaniające szczątki istot, które zmarły z głodu i pragnienia lub zostały pozostawione przez drapieżnika. Błękit nad ich głowami przeszyło kilka tańczących gliaków- niewielkich ptaków o czerwonych dziobach, szarych głowach, ciemnych przepaskach na skrzydłach i czerwonoróżowym nalocie na sterówkach i spodzie ciała. Jedyne żywe istoty, które spotkali ostatnio w czasie swojej podróży. Byli daleko od jakiegokolwiek miasta, a nie istniały tutaj drogi, które mogłyby prowadzić ich ku jakiemuś skupisku ludzi. Na szczęście mieli pewne zapasy jedzenia i wody.

Kilkanaście dni temu opuścili oazę, która była przyjemną odmianą od okrutnych Wielkich Wydm. Spędzili tam jeden dzień, aby zregenerować siły i przygotować się do dalszej drogi. Badacze byli zmęczeni. Sam Auriel odczuwał trud przedsięwzięcia. Nie wiedział, że na swoje barki wziął tak odpowiedzialne zadanie. Był w stanie jednak ponieść poważne konsekwencję, aby osiągnąć swój cel. Odnalezienie sekretu przodków. Mimo wszystko nie był przygotowany na tak trudne warunki, a jednak najbardziej uzdolnionym magiem spośród potomków rodu. Natura bywa nieubłagalna nawet wobec właściciela tak wielkiej mocy. Dlatego nie odmówił odpoczynku. Spędzenie niecałej doby w cieniu palm i starych chat było przyjemną odmianą od grzbietów wielbłądów i piasków. Uzupełnili również dzbany z wodą, która wręcz gotowała się w promieniach słońca. Miał spokój i czas, aby przemyśleć wraz ze swoimi doradcami plan dalszego działania. Do tej pory spędzili wiele czasu na pustyni. Miał wrażenie jakby błąkali się w nieskończoność, a jednak czarnoskóry mężczyzna doprowadził ich do obiecanego źródła ulokowanego w opuszczonym mieście. W jednej z lepianek, która pełniła teraz schronienia dla podróżników, przedyskutowali możliwe umiejscowienie świątyni.

Wysoki elf był przyzwyczajony do wygód, więc wyprawa naprawdę mu doskwierała. Nie dawał jednak tego po sobie poznać. Czuł jednak ból w kręgosłupie, nogach, a nawet zadku od podróży w niewygodnym siodle wielbłądów. Piasek miał zupełnie wszędzie i nabawił się wielu otarć. Piekące słońce wysuszyło jego skórę, która zaczęła nieprzyjemnie pękać. Nie mieli wystarczająco maści, aby ciągle miał natłuszczone ciało. Zresztą to również nie było dobre rozwiązanie. Przyzwyczajony do wschodnio-kerońskiego klimatu, czuł się tutaj jak wrzucony na rozgrzany olej. Paskudna pogoda. Jego wargi przypominały wyschnięte brzegi rzeki, a włosy kupę siana. Nie poddawał się jednak. Nie marudził. Brnął razem z całą ekspedycją do przodu. Stąd nic dziwnego, że nie potrafił sobie odmówić choć trochę przyjemności w zaciszu oazy. Kąpiel w letniej wodzie, spożycie porządniejszego posiłku z upolowanego ptactwa, napojenie się mlekiem kokosowym i nałożenie na ciało powłoki ochronnej z kopry. Niewielki raj pośrodku złocistego morza, kusił swoimi darami i byłby skory pozostać jeszcze dzień. Musieli jednak prędko wyruszyć za sugestią przewodnika. Zbliżała się burza piaskowa, która nie mogła ich zastać nawet w oazie. Według wyliczeń Sada, wynajętego w Wushoh mężczyzny, mogli nadrobić czas i ominąć niebezpieczną zamieć. Nawet Auriel stawiał ponad własną pychą doświadczenie i usłuchał się jego rady. Dzięki temu ominęli zagrożenia.
*** Za ekspedycja zorganizowaną przez Auriela Ao podróżowali ludzie wysłani przez Ilotha, którzy mieli nadzorować jego poczynania. Prawdopodobny spadkobierca rodu słynął z wyniosłości i typowej wysokoelfickiej dumy. Gardził bardzo często przedstawicielami innych ras uważając ich za mniej rozwiniętych od długouchych. Nie obawiał się o jego życie, ponieważ był mistrzem czarowania. Jego sławny w całym Saran Dun ognisty smok, potrafiłby poradzić sobie ze zgrają bandytów, a nawet grupą dobrze uzbrojonych żołnierzy. Bardziej martwił się o stosunki dyplomatyczne z innymi rodzinami szlachetnymi, kupcami lub państwami. Szalejący czarodziej na obcych terenach mógłby doprowadzić do poważnej wojny. Wystarczającym konfliktem było Ujście między Keronem a Urk-hun. Nie potrzebowali kolejnych problemów. Tym bardziej, że głowa rodu była osobą ugodową, chcącą żyć ze wszystkimi w dobroci. Uważał, że największym przekleństwem byłoby życie w ciekawych czasach. Był zwolennikiem pokoju. Auriel zaś był czasem zbyt nierozważny i emocjonalny. Potrafiłby wywołać więc wojnę z powodu honoru.

W towarzystwie kilku magów pełniących straż rodu Ao oraz wynajętych wojowników, podróżował Savia. Był to starszy od Auriela członek rodu, choć nie miał prawa nosić ich nazwiska, ani tytułu. Był przygarnięty przez Ilotha jako mały chłopiec i dzięki niemu wykształcony na świetnego skarbnika, negocjatora i skrybę. Pomagał ojcu w wielu ważnych kwestiach. Często musiał wyciągać dziedzica z tarapatów, choć nie łączyła ich szczególna więź. Można byłoby powiedzieć, że nawet nie przepadali za sobą. Savia był na tyle wierny swojemu opiekunowi, że nigdy nie przeciwstawił się żadnej z jego decyzji i przysiągł, że będzie sprawował opiekę nad jego synem.

Wynajął jeszcze będąc w Wushoh Białego Szakala. Członka orczego plemienia nomadów, którzy rozpadli się w wyniku wojen. Byli jednakże znani z dobrego znania pustyń. Czasem mówiono na nich węszące psy. Często za ich usługi płacili ludzie, których bliscy zaginęli w Wielkich Wydmach. Często udawało im się odnaleźć owe osoby, choć nie zawsze żywe. Znali faunę i florę pustyni. Znali również prawa, którymi rządziły się piaski. Był to najlepszy wybór, aby podróżować za Aurielem, nie budząc jego podejrzeń.

Wszystko szło dobrze, aż do momentu zbliżającej się burzy piaskowej. Biały Szakal wiedział, że nie będą w stanie jej ominąć. Zboczenie z drogi zamieci nie było możliwe. Najlepszym sposobem było zatrzymanie się w oazie, z której pół dnia wcześniej wyruszyła ekspedycja poszukiwaczy. Ukryli się w glinianych szałasach i przeczekali anomalię pogodową. Stracili jednak ślad po Aurielu.
*** Początki historii sięgały czasów, kiedy Auriel wpadł do podziemnych krypt. Odnalazł tam stary manuskrypt Az’kalt sięgający czasów I ery. Zawarte w nim tajemnice na temat potężnego Rytuału Boskiego Imperatora zupełnie owładnęły jego umysł. Poświęcił wiele czasu, aby poszukiwać cennych informacji na ten temat w całej Herbii. Okazało się, że była to bezskuteczna praca, ponieważ nigdzie nie znalazł wskazówek dotyczących rozwiązania zawartej tam zagadki. Sam na podstawie wielu ksiąg skonstruował hipotezę, ale nie miał szansy jej zweryfikować bez odpowiedzi na resztę pytań.

Nie był świadomy, że nawet jego ojciec potrafi się mylić. Manuskrypt okazał się jedynie wskazówką, niż zwojem przekazującym tajemną moc. Błądził przez cały czas po omacku, wierząc w źle przetłumaczone słowa. Miał przed sobą jedynie traktat szamana starożytnej cywilizacji, który mówił o jednym ze swoich znalezisk na taranie pustyń Urk-hun. Dowiedział się tego pewnemu goblińskiemu wykładowcy z Uniwersytetu z Oros. Oj nie łączyły ich sympatyczne relacje, ale Noblus okazał się wielce zaciekawiony znaleziskiem. Za sowite wynagrodzenie zaoferował elfowi pomoc w rozwiązaniu zagadki. Zielonoskóry profesor odszedł z uczelni, ale zaczął podróżować po świecie. Pewnego razu, gdy odwiedził Nowe Holar, przyniósł na ręce szlachetnie urodzonego mężczyzny pewien pergamin. Należał on do obłąkanego czarnoskórego mężczyzny, któremu słońce wypaliło oczy. Powiedział, że podczas tułaczki po pustyniach odnalazł pewne ruiny. Noblus był pewien, że to miejsce poszukiwane przez Auriela. Ostrzegł jednak, że złociste fale lubią pochłaniać w swoich odmętach całe cywilizacje i odsłaniać tylko raz na kilka lat wspomnienia dawnej potęgi.

Savia i starszy brat Auriela kpili z niego, że dał się oszukać jakiemuś goblinowi. Oczywiście nawet insynuacja takich wydarzeń bardzo rozgniewała mężczyznę i doszło w domu do poważnego konfliktu. Rodzeństwo od tamtej pory nie zamieniło, ani jednego słowa. Ojciec zaś bardzo zaniepokoił się tym wydarzeniem. Spadkobierca zbyt łatwo ulegał swoim emocjom. Nie kontrolował siebie i łatwo dawał się sprowokować. Za bardzo na przyszłą głowę rodu Ao. Te wątpliwości Ilotha jeszcze bardziej sprowokowały Auriela, tym bardziej, że ojciec wysłał brata do Irios, aby pobierał nauki od pewnego maga. Przecież nawet jeżeli przeczytałby milion tomów ksiąg, nie będzie dorównywał jego potędze. Był tego pewien.

Pergamin był bowiem tylko namazanym obrazkiem przez szaleńca na wielbłądziej skórze. Zupełnie nie był przekonujący, choć w chwili opowieści Noblusa wydawał się jak dobra wskazówka. Musiał jednak podjąć wyprawę. Chciał udowodnić im, że się nie mylił. Stawił na dobrego konia w tym wyścigu. Podjął więc prędko wyprawę, choć nie zdradził szczegółów podróży. Savia jednak był na tyle sprytny, że opłacając szpiegów i ludzi ciągle dreptał mu po piętach. Zebrał grupę uzdolnionych naukowców z Keronu. Wszyscy byli przedstawicielami rasy Wysokich Elfów. Wśród nich był profesor tajemnych języków, odkrywca katakumb pod Nowym Holar, historyk starożytności, lingwista i geograf, który zajmował się przemianami herbiańskich ziem na przedziale wszystkich trzech er. Poza nimi była grupa robotników, którzy niepierwszy raz brali udział w takich ekspedycjach.

W Wushoh znalazł znawcę Wielkich Wydm. Czarnoskóry przewodnik Sada zaoferował swoje usługi za nie małą kwotę. Obiecał, że może pomóc odnaleźć ruiny. Podkreślił jednak, że nawet bez realizacji celu bierze 50 zębów za jeden dzień spędzony na pustyni. Za dotarcie do celu zaś chciał dodatkowe 500 zębów. Była to wielka cena, ale nieznaczna z tym, co mogli napotkać na swojej drodze.

Przygotowani do podróży w pełni zaopatrzeni z wielbłądami, namiotami i trzema czarnoskórymi nomadami wyruszyli w głąb pustyni. Początkowo wszyscy byli pewni swojego celu. Przez bardzo długi czas jednak niczego nie spotkali. Powoli gorące słońce, suchość i piasek zaczęła doskwierać członkom ekspedycji. Najbardziej niezadowoleni byli robotnicy, którzy mieliby zająć się w odnalezionych ruinach kopaniem, przenoszeniem ciężarów i pomaganiem w eksploracji pozostałości po zapomnianych cywilizacjach. Auriel nie wydawał się jednak zupełnie demotywowany trudem, który wkładał w odnalezienie sekretu, który poznał na starym manuskrypcie. Wierzył silnie, że pod zwałami piasku znajduje się prawdziwa moc.
*** Wszyscy łapczywie wypatrywali fragmentów jakiś ruin, albo przynajmniej znaku cywilizacji. Wielu miewało fatamorgany. Jeden z historyków starych pism ruszył na swoim wierzchowców nagle, aby dotrzeć do nieistniejącej rzeki. Miejscowi te halucynacje nazywali Południcami. Duchy przynosiły wędrowcom nieprawdziwe mary przepływającej daleko na wschód rzeki, która dopływała do Varulae. Innym razem ktoś dostrzegł zwierzę, biegnące po szczycie jednej z wydm. Oczy mężczyzny były ogarnięte prawdziwym obłędem. Napojono go i usadowiono na grzbiecie jednego ze zwierząt, ale nie wydobrzał. Czarnoskóry poradził pozostawić go, bo objęła go gorączka wnętrza ziem. Oczywiście nie dziwnym było, że Auriel rozgniewał się na niego wielce i był w stanie wychłostać na oczach wszystkich. Kazał jednego z przedstawicieli wspaniałej rasy Wysokich Elfów pozostawić na pastwę śmierci pośród pustyni?! Był szalony, ale później się okazało, że byłaby to jedynie łaska dla ich towarzysza. Jeden z budowlańców w ciągu krótkiego czasu zaczął wypacać wszystkie płyny, które przyjmował. Jego oczy stały się czerwone, a ciało zaczęło nieprzyjemnie puchnąć. W końcu w wielkich bólach zmarł. Nawet wtedy organizator wyprawy nie potrafił przyznać rację jakiegoś czarnemu podrzędnemu chłoptasiowi.

Wtedy też jakaś mgła zaszła oczy mężczyzny, jak bielmo. Jego dopadł urok piasków. Widział ruiny. Stare miasto, twierdza bądź świątynia. Widział to co chciał. Co umysł podsyłał mu do głowy. Nawet wyobraźnia nie potrafiła jednak dokładnie opisać miejsca. Obraz znajdował się zbyt daleko. Wtedy odezwali się inni. Niektórzy pytali swoich kolegów, czy kolejny raz duchy stroją sobie z nich żarty. Inni wiwatowali głośno rzucając do góry swoje nakrycia głowy, pozwalając aby promienie słońca ich naznaczyły. Niektórzy zerwali się pędem w stronę odnalezionego cudu. Auriel naprawdę widział cel swojej podróży, albo przynajmniej coś co mogło stać się kolejną wskazówką na drodze do realizacji marzeń.

- To naprawdę te ruiny - nie dowierzał sam przewodnik, który podróżował na dromaderze - Jest Pan zadowolony, że dotarliśmy do celu? Burza piaskowa najwyraźniej odkryła fragment jakiś ruin. To tutaj chciał Pan przybyć?

Re: [Wielkie Wydmy] Opuszczona oaza

5
Podróż okazała się bardziej wymagająca niż początkowo zakładał. Po upokorzeniach, których doznał zdecydował jednak zaryzykować i zagrać o dużą stawkę. Teraz ta wyprawa była jego historią – to w nią się wpisał i ona określi czy będzie w stanie triumfalnie zaśmiać się w twarz ojca, czy też ponownie przyjdzie mu przełknąć gorycz porażki. Wiele nocy spędził na rozważaniu i przemyśleniach wpatrując się albo w dach namiotu, w którym sypiał, albo wychodząc na zewnątrz i przypatrując się gwiazdom. Zawsze lubił im się przyglądać. Odkąd był dzieckiem. Fizyczne utrudnienia były drobnostką w porównaniu z emocjami, które się w nim kłębiły. Niewiele rozmawiał z innymi członkami ekspedycji, właściwie to ich nie znał, nie żadnej potrzeby socjalizacji. Osoby trzecie – pozbawione wyjątkowego daru magicznego (a takich tu nie było poza nim) były według niego nudne, irytujące, prostackie, wręcz wulgarne. Ich problemy były proste, podobnie jak cele – zarobić pieniądze i wrócić do swoich domów, nic nieznaczących żywotów i nędznych rodzin. Coraz bardziej oddalał się od innych zamykając na świat, żyjąc w tym, który istniał tylko w jego umyśle, jego wizji przyszłości.
Często wędrował myślami ku ojcu. Dzielił z nim pewne poglądy, podobnie uważali magię za wartość nadrzędną i ich celem było ustanowienie magokracji. Niestety ojciec, mimo iż potężny, osłabł za sprawą czasu i bagażu doświadczeń. Jego przeżycia sprawiły, iż zaczął myśleć jak słabeusz wybierając pokój, dyplomację i zaklinanie rzeczywistości. Elfia rasa nigdy nie będzie mogła odrodzić się w ten sposób. Nawet jeżeli wzniosą mury ludzie prędzej czy później za sprawą demografii przeskoczą każdą przeszkodę i zaleją ich niczym hordy dzikusów, zrównawszy wszystko co piękne, szlachetne i godne podziwu. Wiele ze swoich przemyśleń spisywał chcąc móc pewnego dnia podzielić się z nimi szerszemu gronu odbiorców. Na filozofię jeszcze przyjdzie pora. Teraz musiał zdobyć szorstką, prymitywną w swej ascetycznej prostocie potęgę, którą oszlifuje i ujarzmi. I ta potęga musiała być gdzieś tutaj.
I w końcu ujrzał swój cel, a może jedynie jego fragment, pewien element większej układanki – trudno powiedzieć. Niemniej był to krok do przodu. Słysząc słowa przewodnika przez chwilę milczał. W końcu odpowiedział powoli:
- Nic nie jest do końca pewne, być może to są te ruiny, być może nie. Dowiemy się, kiedy przyjrzymy im się bliżej – Widząc jak część ekspedycji żywo ukazuje swoją ekscytację skrzywił się. Z czego się cieszyli, przecież równie dobrze mogło tam niczego nie być, pytał samego siebie w myślach. – Proszę nakazać im wrócić do szyku i wydać odpowiednie polecenia. Chcę mieć gotowy obóz w bliskiej odległości do ruin przed zapadnięciem zmroku, do nich samych wkroczymy z rana wypoczęci. Skoro czekały tysiące lat to będą w stanie przeczekać te kilkanaście godzin. Jeżeli ktoś waży się do nich zapuścić bez mojej zgody zginie na miejscu – mówiąc to zachowywał się kompletnie obojętnie, nawet ton jego głosu pozostawał pusty niczym wyprany z uczuć. Ktoś go obserwujący mógłby odnieść wrażenie, że komentuje pogodę albo coś równie normalnego.
Sięgnął po bukłak z wodą upijając jej i obmywając twarz. Marzył o chłodnej kąpieli, maściach i okładach na zbolałe ciało. Oby to warte było całego trudu. Musiało.

Re: [Wielkie Wydmy] Opuszczona oaza

6
Czarnoskóry przewodnik grupy, którego mieli słuchać się pozostali członkowie ekspedycji na czas podróży po pustyniach, ruszył galopem przed siebie na rozkaz zleceniodawcy. Przyzwyczaił się już do ostrych i zimnych słów. Tego traktowania innych z góry. Zarządzania ludźmi jak nic nieznaczącymi kukłami, które mogą wykonać jego polecenie lub zginąć. Nie zareagował więc żadnym komentarzem. Tylko jedno usta wygięły się w widocznym grymasie. Za pierwszym razem czuł zagrożenie, gdy podważył jego autorytet. Myślał, że rozgniewany czarodziej go spopieli za pomocą jednego ze swoich zaklęć. Na szczęście wyładować się za pomocą jakiś oszczerstw i obrazowania jego końca, jeżeli zrobi to jeszcze raz. Wszystko jednak było w atmosferze względnego spokoju, jakby nie wyrażał żadnych emocji. Czuć było jednak prawdziwą niechęć do niego.

Na czele grupy zatrzymał swoje zwierzę i głośno zawołał, aż jego głos rozbiegł się na wszystkie strony, zrzucając niesfornie ziarnka piasku z wysokich wydm. Wszyscy momentalnie zareagowali na jego zawołanie i zwrócili swoje głowy ku niemu, zaprzestając wcześniejszych czynności. Nie pierwszy raz zarządza grupą. Wiedzieli więc, że czeka ich ważny komunikat, który został przedyskutowany z Aurielem.

- Niewolno nam przekraczać progu świątyni. Nie wiemy jakie niebezpieczeństwo na nas tam czeka. Osoba, która nie posłucha się tego rozkazu, może zostać surowo ukarana. Naraża bowiem całą grupę na zło, które może mieszkać w tych ruinach. Druga rzecz. Rozkładamy w pobliżu świątyni obóz. Ruszajmy. – przekazał w zupełnie inny sposób decyzję spadkobiercy wielkiego rodu magów z Nowego Holar. Była ona przyjemniejsza i nie burzyła morale. Informacja oddana w słowo w słowo, mogłaby załamać lojalność i przekuć ją w strach. On jednak nie był tak efektywny jak solidarność grupy, gdyż mobilizował nie tylko ich jako jednostki, ale również jako grupę.

W parę godzin udało im się rozstawić koczowisko w niewielkim oddaleniu od kompleksu, który nadal w pewnej części był przykryty piachem. Arystokrata przypuszczał, że gdzieś dalej pod zwałami złocistego piasku skrywały się dalsze części sakralne, ale pustynia odkryła im prawdopodobnie najważniejszą z świątyń. Teraz jednak siedział w swoim niebieskim namiocie o grubym nieprzepuszczalnym namiocie, który uchroniłby go zarówno przed deszczem jak i palącymi promieniami słońca. W środku nie było jednak zbyt dużo wygód. I panował okropny zaduch, choć słońce już chowało się za wydmami. Później zaś nadchodząca noc, przyniesie im chłód. Zupełną odmianę od dnia i równie nieprzyjemna. Choć z dwojga złego czarodziej wolał noce na pustyni.

Dookoła stało wiele białych prostych jurt podróżniczych, w których odpoczywali zmęczeni budowlańcy. Tych kilku elfickich profesorów, wynajętych do zbadania tajemnic skrywających się w Urk-hun, nie brało udział w procesie tworzenia obozu. Zresztą nie potrzebnym było przemęczanie się naukowców, który musieli być jutro z rana sprawni do pomocy w analizowaniu odnalezionych reliktów, napisów w dawnych językach i zagadek. Cała stanica wydawała się niewielka, bo również nie było ich tak sporo. Rąk jednak wystarczyło do pracy. Nie mieli wznosić świątyni, ale pomagać przy eksploracji ruin.

Zaczęło się ściemniać, a więc ludzie przygotowali się do spożywania posiłku. W pożodze południa, gdy słońce najbardziej zerka na poczynania mieszkańców pustyń i jej gości, nie ma się ochoty jeść. Wtedy tylko przyjmuje się wodę w dużych ilościach, aby zaraz ją wypocić przy pracy. Teraz zaś rozłożone na zewnątrz płachty stanowiły prowizoryczną jadalnię, przy której wszyscy z radością napełniali swoje brzuchy suchym prowiantem, owocami odpornymi na ciepło i suszonym mięsem. Niektórzy śmiali się, inni opowiadali przerażające historię na temat potworów mieszkających w Wielkich Wydmach, większość jednak była zajęta rozmową na temat tajemnic, które skrywały ruiny. Na czele tej hałastry zaś stał tutejszy przewodnik, który w ten sposób zjednał sobie ich szacunek. Auriel zaś siedział w najbardziej odznaczającym się namiocie, bo jedynym w kolorze niebieskim i symbolem rodowym nad wejściem, na tle ruin.

Re: [Wielkie Wydmy] Opuszczona oaza

7
Czekając aż obóz zostanie przygotowany otworzył swój dziennik badawczy i zaczął w nim skrobać spostrzeżenia na temat podróży oraz krótki opis drogi jaką przebyli - na wszelki wypadek gdyby kiedyś przyszło mu wracać bez pomocy przewodnika, nie mógł wszakże ryzykować. Usiadł w zacienionym miejscu czekając aż obóz zostanie ukończony spędzając w ten sposób czas. Niekiedy tylko podszedł do kilku z elfich profesorów celem omówienia sytuacji i przygotowania planu badawczego. Jutro musieli zacząć pracę bez żadnych opóźnień. Jednemu z nich, który miał zajmować się rysunkami, powiedział że mógł zacząć szkicować widok ruin z odległości już teraz.
Kiedy jego namiot został przyszykowany wszedł do niego nakazujący, by nikt mu nie przeszkadzał. W miarę możliwości doprowadził się do ładu, oczyścił ciało z brudu, namoczył się, natarł olejkami i maściami, długie włosy starannie przeczesał i zmienił przetartą, przepoconą szatę na lżejszą o barwie turkusu. Siadając na miękkich poduchach skrzyżował nogi i zamknął oczy złączywszy dłonie. Oddał się medytacji wyciszając umysł i własną świadomość. Dryfując po falach drgań energii, która zdawała się być niczym senny szept słyszalny dookoła – trzeba było się tylko na niego otworzyć. Dopuścić do siebie. Echa magii wciąż rozbrzmiewały w tych ruinach jako świadectwo dawno minionych epok. Przeczuwał coś, chociaż nie był pewien czy to przeczucie pochodzi od niego, czy też z zewnątrz. Powoli wpadał w trans zanurzając się we własnej mocy, oddając jej i pozwalając jej obmywać jego ducha. Czuł taką irytację, taki gniew – emocje burzyły się w nim i wzbierały jak huragan. Kiedy myślał o elfiej rasie, o tym czego dokonali jego przodkowie w przeszłości i o tym gdzie znajdowali się teraz czuł wstyd, hańbę, upokorzenie. Zaraza ludzi i innych ras pleniła się i plugawiła świat. Co do tego nie było wątpliwości, ale coraz częściej przyłapywał się na tym, że zaczynał czuć jakąś urazę również do elfów. Dlaczego nic nie robili? Dlaczego trwali w tym beznadziejnym marazmie? Czy elfi duch upadł? Czy można go wskrzesić? A może trzeba zacząć wszystko od nowa? Odtrącił te myśli zaciskając zęby. O co chodziło, o jego rasę czy o samego siebie? Rozumiał, że nie był pewien tak naprawdę własnych motywów. Wiedział że chciał potęgi, większej mocy – w celu odtworzenia chwały elfiej rasy, lecz czy na pewno? A może chodziło tu tylko o niego…
Zadając sobie pytania, na które samemu do końca nie znał odpowiedzi zorientował się, iż zapadł zmrok. Zaczęły docierać do niego odgłosy rozmów na zewnątrz. Westchnął cicho. Otworzył oczy i powoli wstał. Dopiero teraz poczuł panujący wewnątrz namiotu zaduch. Założywszy aksamitne rękawiczki wyszedł z namiotu. Skierował swe kroki ku przewodnikowi.
- Chciałbym coś ogłosić – rzekł pojawiając się bez żadnego ostrzeżenia pośród grupy. – Wraz ze wschodem słońca wyruszymy. Chciałbym, aby nasza grupa poruszała się powoli celem jak najdokładniejszego sporządzenia notatek i raportów. Kadra naukowa zajmie się wszystkimi tymi kwestiami, ale ma im zawsze ktoś towarzyszyć do pomocy i ochrony. Ja zaś wyruszę celem dogłębnego zbadania ruin, aby się upewnić, że nie ma w nich jakiś … niespodzianek – dodał po wymownej przerwie. – Jestem tu chyba jedyną osobą zdolną stawić czoła niebezpiecznym istotom, o których tak tu żarliwie opowiadacie. Jestem przekonany, że w większości są to głupie legendy, ale nigdy nie można być niczego pewnym. Niemniej, o ile rzeczywiście w tych ruinach coś żyje, będzie to dość ryzykowne, dlatego potrzebuję dwóch ochotników do pomocy. Który z was chciałby ze mną wyruszyć w głąb ruin?
Kiedy uzyskałby odpowiedź – lub jej brak – wróciłby do namiotu i zasnął czekając na wschód słońca.

Re: [Wielkie Wydmy] Opuszczona oaza

8
Zatopiony w medytacji wysoki elf snuł się między nićmi magii, gęsto przewleczonymi przez atmosferę dookoła świątyni. Nie trzeba było być czarodziejem, aby wyczuć aurę tego miejsca. Wystający fragment świątyni był jedynie czubkiem całej mocy, która zatopiona była pod piaskami i skupiała się w jednym miejscu. W centralnej sali, która skrywała z pewnością dużą potęgę. To czego właśnie poszukiwał Auriel od tyle czasu. Teraz jednak nie był w stanie przekroczyć granic mocy, a jedynie szarpać struny energii, odchodzących od ruin. Na początku smakował je jak dźwięki wydawane przez utalentowanego barda. Dopiero później zaczął je zgłębiać jak badacz. Nie była to magia, która powszechnie znana była w Herbii. Między zaplatanymi żywiołami jak przędzą, wkradał się mrok. Czerń tak intensywna, że podczas medytacji zaczęła otaczać samego mężczyznę. Nie było to nic przyjemnego. W tych odmętach można było się zgubić, zapomnieć, zatracić poczucie czasu i miejsca, a przede wszystkim utracić własną osobę. Był to jednak tylko przedsmak tego co kryło się za grubymi kamiennymi płytami. Cywilizacja, która wzniosła tą budowlę, musiała obcować z mrokiem. Kojarzył mu się z czymś.
*** - Chcesz zostać moim następcą, a zupełnie nie posiadasz wiedzy. Potęga jest niczym, jeżeli nie jest wykorzystywana rozważnie. Byłbyś najbardziej pustą głową rodu Ao. Porzuciłeś wszystkie uczelnie, z których powyciągałeś jedynie wiedzę o czarostwie. – zaczął kolejne nudne rozważania ojciec, przynosząc przed mężczyzną kolejny zestaw opasłych tomisk na temat czarów.

W takich momentach zupełnie się odłączał i pozostawiał jego komentarze mimo uszu. Postanowił skończyć akademię, aby zadowolić jego ego. Nie zmniejszyło to jednak ciągłych pouczeń i reprymend na temat jego postawy wobec nauk akademickich. Choć trzeba było zaznaczyć, że pod wpływem mijających lat sam zaczął doceniać wiedzę, które potrafiły skrywać księgi. Sam przecież studiował we własnym pokoju stare pisma, które mogłyby go poprowadzić do rozwiązania zagadki starego pergaminu. Teraz jednak czuł obrzydzenie przez te wszystkie dzieła. Był zarzucany zupełnie tysiącami zbędnych tekstów. Miał wrażenie, że ojciec chce go wykończyć z nudów i doprowadzić do ślepoty. Ileż można czytać. Tyle czasu mógłby poświęcić na szlifowanie swojego magicznego talentu zamiast zatapiać się w nędznych podręcznikach i lekturach. Powieści z II Ery, atlasy anatomiczne, kompendia wiedzy…

Wtedy na jego biurku pojawiło się kilka kolejnych mniej lub bardziej ciekawych książek. Pierwszą odrzucił wręcz bez zastanowienia i postanowił nawet nie otwierać jej na pierwszej stronie. Nie byłby w stanie przemóc się, aby zagłębić się w Historii Zakonu Sakira. To było ponad jego cierpliwość. Na później zaś zostawił Keron: Okiem Sałaty, który kojarzył z lat studiowania na Oros. Wtedy w jego ręce padł niewielka książeczka, stanowiąca kopię notatnika Ugora z Grenefod Kraina Mroku. Tytuł ciekawy, ale treść bardzo odbiegała od wyobrażenia studenta.

Zwyczajny zbiór różnego rodzaju tekstów i relacji znudzonego życiem filozofa, który nie miał co robić na stare lata. Nic szczególnego. Różnorodność formy w nim zawarta jednak pozwalała szybko i łatwo przebrnąć przez długie teksty. Człowiek musiał poświęcić dużo pracy, aby dotrzeć do tych źródeł. W tamtej chwili dla Auriela była to jednak błaha próba wyjaśnienia czegoś, co było obce i niebezpieczne. To jak opowieści o starych bogach żywiołów, jeszcze przed rozpowszechnieniem kultu panteonu. Nic wartego uwagi. Było to jednak o wiele lepsze niż zagłębianie się w historycznych opisach wojen, tworzonych przez otumanionych strategów spod Saran Dun.
*** Szedł długim korytarzem trzymając w ręku pochodnię, której blask wydawał się ginąć w wszechogarniającym mroku. Ta ciemność była jak masa, przez którą dłonie elfa przedzierały się jak przez grubo tkaną pajęczynę. Nawet podobnie lepiła się do skóry, pozostawiając nieprzyjemne uczucie. Był jakby w jaskini. Nierówne kamienne ściany i strop, którego nie mógł sięgnąć wzrokiem. Przejście było dość ciasne, że nie mógł w pełni wyciągnąć obu rąk na boki. Towarzyszyło mu uczucie strachu. To samo, które pamiętał z dzieciństwa, ale nie mógł sobie go dokładnie przypomnieć. To samo, które towarzyszyło mu przez całe życie, głęboko uśpione w jego głowie. Nigdy jednak nie opuszczało. Tutaj jakby powróciło i goniło go. O tak. Właśnie. Ono było gdzieś za nim.

Wtedy odwrócił się i nic tam nie zobaczył tylko mrok. Taki najprawdziwszy mrok. Poczuł jego smak na języku. Był gorzki. I zaczął uciekać. Nic tam nie było. Biegł z prawdziwym przerażeniem. Nie bał się tego, że w tej czerni kryje się coś niebezpiecznego. On najbardziej bał się tej nicości. Tego zapomnienia. Mrok wyciągał swoje macki w jego kierunku. Muskały jego ciało bardziej boleśnie niż czyniłby to ogień. Tracił oddech. Biegł bardzo długo. Nie potrafił odnaleźć drogi ucieczki. Ona nie istniała lub był tak bardzo zaślepiony lękiem, że umknęły mu wyjście. Czuł jak magiczne nicie o głębokim odcieniu atramentu, zaczynają go zniewalać w tym świecie. Nie mógł oddychać. Dławił się.

Obudził się cały zlany potem. Dyszał. Płuca miał ściśnięte, jakby przed chwilą naprawdę doświadczył ogromnego wysiłku. Serce waliło mu jak szalone. Nie wiedział czy bardziej przyczyniło się do tego wyczerpanie, czy prawdziwy strach. Ta nieprzyjemna emocja, która zaczęła zatapiać się gdzieś głęboko w jego psychice. Znów znikała. Rozejrzał się po namiocie. Wszystko było na swoim miejscu. Na zewnątrz nadal panowała ciemność. Było chłodnawo jak na pustynię w Urk-hun. Chwilę przed wschodem zawsze temperatura była najniższa. Te wahania między dniem a nocom nie pomagały nieprzystosowanym organizmom elfów w przemierzaniu Wielkich Wydm. To również było męczące. Teraz jednak Auriel nie zwracał uwagę na to. Jego umysł zaprzątany był dziwnym snem, który wydawał się strasznie realistyczny. Przewracał się z boku na bok nie mogąc zasnąć.

Świt. Cała ekspedycja była już na nogach. Część archeologów właśnie przygotowała się do badania wejścia do świątyni. Jeden mężczyzna tworzył rysunki znajdujących się tutaj konstrukcji. Wszyscy jednak oczekiwali konkretnych poleceń od organizator przedsięwzięcia. Profesor Sula, sławny odkrywca katakumb pod Nowym Holar i Theodor będący historykiem starożytności chcieli wraz z czarodziejem eksplorować wnętrze świątyni. Sugerowali jednak Aurielowi, aby zabrać dwóch dodatkowych robotników w razie spotkania na drodze jakiś trudności.

Spadkobierca rodu Ao nie czuł jednak potrzeby, aby cieszyć się organizacją członków jego wyprawy. W młodych promieniach słońca wpatrywał się w pozostałości po starej cywilizacji. Byli pośrodku złocistej pustyni. Oceanu suchego, gorącego powietrza. Kruche czarne skały wystające ponad skórę ziemi niczym złamane kości wielkich bestii. Szepty wszystkich zmarłych z wycieńczenia przemawiające w postaci szeleszczącego wiatru, który unosi ziarna piasku w krótkim walcu. Westchnienie. Nieokiełznana cisza. I one. Ruiny starej cywilizacjizanurzone w otchłani piasku, których historię odkrył na krótko czas. Zanim znów okryje ją grzywa niepamięci bursztynowego pyłu. Żółto-szare piaskowce okaleczone przez wieki, potężnie stoją i zapraszają do swojego wnętrza. Łukowate bramy skrywające sekrety wymazane z historii Herbi. Nikt nie wiedział, co kryły w sobie te stare budowle połączone plątaninom załamań, arkad i krętych schodów, wieńczonych strzelistymi wieżami, których szczyty ułamał wiatr. Kamienni strażnicy w postaci przerażających nieistniejących bestii pilnowały swój dom. Nie było już ich tak wiele, jak kiedyś. Wiele z posągów zostało zdruzgotanych lub okaleczonych. Pozostałe hybrydy pustynnych stworzeń oraz ludzi nadal wyglądały majestatycznie. Miały w sobie coś żywego, choć nadal pozostawały tworami z arkozy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia baronia”