Dom na uboczu miasta

1
***Kontynuacja akcji STĄD***

Dla Teliona nawigacja po Everam nocą wydawała się niesamowicie zawiła. Pomimo tego, że miasto wielkością nijak się miało do kerońskich stolic to wszystkie budyneczki i wąskie uliczki wydawały się takie same, a spowicie wszystkiego mrokiem na pewno nie ułatwiało rozeznania. Ba, mogło się Telionowi wydawać, że jeden z kaktusów mijali już drugi raz! Uqira jednak zdawała się poruszać po tych przejściach niczym ryba w wodzie, nie wahając się ani razu przed tym, w które miejsce skręcił. Zalety bycia wieloletnią mieszkanką portowego miasta wychodziły tutaj jak na dłoni. Wszędzie dookoła było bardziej pusto, niż Telion pamiętał szukając drogi do tawerny, toteż nikt nie zwrócił na ich dwójkę uwagi.

Zajęło im to może osiem minut. Telion mógł zauważyć, że znajdują się w pobliżu miejskich murów, jednak nie sposób nawet określić, czy była to część północna, wschodnia czy południowa. Zabudowa tutaj nie była tak wysoka jak bliżej centrum a efekty zaniedbania Everam jako portu były dość widoczne. Jednak jako miasto o wielowiekowej, handlowej historii Everam nie miało wielu ruder czy byle-jak wykonanych domów mieszkalnych. Jeden z takich budynków znajdował się prawie tuż przy murze, który nad nim górował i do którego zdawali się kierować. Z początku niepozorny domek z płaskim dachem, wykonany z podobnego kamienia co kamienice dookoła Bladego Wampira. Do wejścia głównego, oświetlonego skromną latarnią, prowadziło kilka stopni. Uqira potrzebowała pomocy Teliona, by się na nie wdrapać. Gdy dane było jej chwilę odsapnąć kobieta podniosła knykcie i zapukała w drewniane drzwi. Zrobiła to dość nietypowo, bowiem najpierw uderzyła powoli i mocno dwa raz, po czym odczekała trzy sekundy i wystukała jakiś pokomplikowany rytm przeplatany interwałami przerw. Nie w sposób było tego powtórzyć po jednym zobaczeniu.
Nic się nie wydarzyło. Stali tak chwilę, czekając na efekty tego pukania. Nawet Uqira zdawała się popaść przez chwile w zwątpienie. Jednak oboje lekko podskoczyli, gdy usłyszeli szczebiotanie mechanizmu metalowego zamka. Po chwili drzwi zostały uchylone, a w niepewnie utworzonej szparze pojawił się wąski fragment kobiecej. Dwójkę przybyłych zlustrowało ciekawskie oko, a nad nim jawił się metalowy łańcuszek, który bez wątpliwości blokował możliwość szerszego rozwarcia drzwi.
- Kogo to po nocy niesie? - rozległ się niemiły głos.
- Czy małżonek śpi? - zadała pytanie Uqira.
Twarz za drzwiami prychnęła delikatnie śmiechem.
- Jak zabity. - Drzwi zamknęły się, by zaraz zadzwonił zdejmowany łańcuszek, po czym ponownie otworzyły się, tym razem w pełnej swej okazałości. Oboje weszli powoli do środka.

W sieni panował półmrok dawany przez kilka świec rozpalonych na kamiennym, niskim stole. Wokół niego stały dwie kanapy. Oprócz tego niewiele się tu znajdowało - jakiś stalowy, również zapalony świecznik, jeden dywan pod stołem, jakieś drewniane skrzynie i nic poza tym. W dalszej części sieni, za kanapami, znajdowały się idące ku górze schody, a za nimi, jak wydawało się Telionowi, kolejne schody, tylko prowadzące w dół.
Mężczyzna skoncentrował się jednak na postaci, która otworzyła im drzwi. Była to trochę młodsza od Uqiry kobieta, o długich, kasztanowych, zadbanych włosach, przytrzymanych przez prostą czarną opaskę, co by nie wpadały jej do oczu. Ubrana w ładną zwiewną suknię w bordowym odcieniu i kwadratowym dekolcie. Biust teraz zdecydowanie bardziej się jej wybijał, gdy miała skrzyżowane ręce i patrzyła na ich dwójkę spod ukosa.
- Kogo żeś przywiała? - mówiła bardzo konkretnie.
- To przyjaciel. - pośpieszyła z wyjaśnieniem Uqira. - Chyba zechce nas wesprzeć.
Ciemnowłosa przyjrzała się mocniej Telionowi, obserwując kolejno jego twarz, jego włosy, ubranie i broń przy boku. To ostatnie chyba wywołało jej niepokój, bowiem skrzywiła się, chociaż... może to była reakcja jako podsumowanie oględzin. Uqira mocniej wsparła się o Teliona. Chyba wycieńczenie coraz bardziej dawało się jej we znaki.
- Co on taki jasny? Przybłęda spoza miasta? - rzuciła niemiło. - Czego od nas chcesz? Co o nas wiesz?
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dom na uboczu miasta

2
POST POSTACI
Nie tracąc czasu, szli razem, wsparci jeden o drugiego. Kobieta ze względu na zmaltretowanie, Telion z obawy o zagubienie się w istnym labiryncie bezładnie pobudowanych domostw. Starali się trzymać murów, by skryci w ich cieniu jeszcze mniej rzucać się w oczy przypadkowo napotkanym osobom. Za każdym razem, kiedy Uqira postanowiła się przechylić na jedną ze stron, by zmieni kierunek marszu, podtrzymujący ją mężczyzna chwytał się o powierzchnię ścian i podobnie jak w gospodzie, zostawiając na nich tłuste smugi, gdyż w jego wolnej ręce wciąż obracał kawałkami nadpalonych drewienek, krusząc je i brudząc spodnią część dłoni, jak gdyby z każdym zmielonym odłamkiem wyzbywał się stresu i nerwów. Zabawa ta trwała niedługo, bowiem po pokonaniu ostatniego z niezliczonej ilości zakrętów, ukazał się cel ich podróży.

- A więc to tu - uśmiechnął się w myślach.

Stanęli oto przed wejściem na pozór niczym niewyróżniającego się domostwa. Wyczekując, aż wleczona ze sobą, niedoszła zabójczyni złapie nieco oddechu, Telion po raz ostatni ubabrał sobie dłoń, a resztę zalegających mu w kieszeni płaszcza drewienek wytrząsł, pociągając kilkukrotnie za materiał i dyskretnym pociągnięciem buta po ziemi, pogrzebał je w piasku.

- Dasz radę czy cię ponieść? - zapytał się wcale nie bez szyderczego tonu, w międzyczasie mocno przyciskając rękę do muru chatki, jakby i jego samego, ta krótka przebieżka pozbawiła z sił.

Wreszcie stanęli u wrót, które lata świetności miały już z dawna za sobą. Po wystukaniu tajemnego szyfru, drzwi lekko się uchyliły i po krótkiej wymianie zawołań, których geneza wydawał mu się mieć oparcie w rzeczywistości, wreszcie wpuszczono ich do środka.

Wnętrze prezentowało się dosyć surowo. Wyglądało raczej na dziuple do okazjonalnych schadzek, aniżeli zwykłe miejsce do codziennej egzystencji. Brakowało tu wszelkich wygód, a jedyną rzeczą, na jaką warto było zwrócić uwagę, stanowiła obłożona miękkim materiałem kanapa. Na tej też kanapie postanowił ułożyć opadłą z sił Ulqirę, samemu zaś nie ważąc się poczynić samowolki, tylko odsunąwszy się na odległość paru kroków, stał niemal na baczność i w milczeniu, pozwalając się zlustrować wzrokiem gospodyni.

- Spokojnie, w moich dłoniach to bardziej ozdoba niż broń - uspokajał ją, gdy zauważył, że na moment zawiesiła wzrok na szabli.

Dalsze słowa kobiety nie należały do najprzyjemniejszych, ale też nie wydawało się znowuż dziwnym jej podejście do przybysza. Telion zdążył pojąć małą wojnę płci, jaka trawiła wnętrza Everam, toteż nie zraził się cierpkim powitaniem. Tylko z wielką cierpliwością i zrozumieniem wysłuchiwał komentarzy, przy tym dając sobie chwilę, na dokładniejsze oględziny nieznajomej, która na pierwszy rzut oka, choć ostra w słowach, z wyglądu prezentowała się wcale przyzwoicie.

-Pochodzę z centralnego Keronu, stąd ta cera - odpowiedział z lekkim uśmiechem na ustach w celu załagodzenia sytuacji. - Twoja koleżanka i jej znajome postanowiły się zabawić w niecodzienny sposób, w jednej z tutejszych spelun, za co musiała odpokutować - przeniósł na moment wzrok na obrzmiałą twarz Ulqiry. - Problem w tym, że kara może i adekwatna... przynajmniej na tutejsze standardy - rzucił z obrzydzeniem. - To jednak w mojej ocenie nazbyt... brutalna i męcząca? - przyznał, rozkładając ręce i wzruszając ramionami. - A co do waszej sprawy, to nic nie wiem. Słyszałem tylko plotki, że mają was za zimnokrwiste morderczynie lub... - zawahał się, czy aby na pewno mógł powiedzieć, co ma na myśli. - ... spragnionych bolca wściekłych bab - uciął z nagła, nie do końca będąc pewnym czy właśnie nie rozjuszył byka. - W każdym razie, ja nic do was nie mam - rzekł, mijając się z prawdą, lecz dla zachowania pozorów, postanowił wymazać z pamięci zajścia sprzed kilku godzin. - Jedynie co chcę, to wydostać się spod buta niejakiego Abrara i tyle, a że nadarzyła się okazja do wzajemnej pomocy, to... - postanowił nie kończyć, bo wydawało mu się, że nie trzeba reszty dopowiadać.

Dom na uboczu miasta

3
POST BARDA
Uqira pozwoliła się "odstawić" do kanapy. W końcu nie miała powodów do stawiania ku temu oporów, wręcz przeciwnie. Gdy tylko usiadła na meblu momentalnie się rozprężyła i pozwoliła sobie na swobodne acz powolne oddychanie. Kobiecie w jej wieku z pewnością nie można było przypisać najwyższej kondycji fizycznej. A może to była jej reakcja na zyskanie poczucia bezpieczeństwa?
Całe to przenoszenie czarnowłosa kobieta obserwowała z taką samą, nieufną miną, jakby bała się, że w każdej sekundzie Telion może coś odstawić. Nie można też było się jej dziwić. Telion zdołał w trakcie przyuważyć, że kobieta przy tej ładnej sukience miała przypięty do przeplatającego ją pasa sztylet w pokrowcu. Ciekawym, czy w jej przypadku też była to bardziej ozdoba.

Telion powiedział parę słów, które nieznajoma zdawała się analizować w pełnym skupieniu, przy tym jej nieprzyjemna aparycja delikatnie łagodniała, jak wtedy gdy otwierając drzwi wspomniała o "śpiącym mężu".
- Spelun... Czyli to chłopaki Delfera Cię tak załatwiły, moja droga? - zwróciła się w kierunku Uqiry, nie tylko z troską co z pewnym rozbawieniem.
- A żeby... Sam szef mnie przyjął na rozmowę. Ja niestety dalej popełniam grzech bycia starą... Ale on walczył o swoją Nazrin jak młody lew.
- Naprawdę? O... "swoją" Nazrin? - zaakcentowała przedostatnie słowo po czym prychnęła z pogardą. - Żałosne.

Telion rozłożył ręce a kobiety słuchały go dalej. Gdy wspomniał o ostatnim sposobie na nazwanie Krwiopijnych Żmij jego rozmówczyni zaśmiała się tylko lekko.
- Ile razy ja to już słyszałam... Ale dobrze, niech nas sobie dalej lekceważą. Dzięki takiemu podejściu możemy sobie swobodnie operować od roku i co najwyżej mogą sami sobie obciągnąć.
Humor kobiety jednak przestał być taki pogodny, gdy usłyszała o wydostaniu się spod buta Arbara. Krzyżowane ręce z lekka opadły a jej postawa nachyliła się w stronę brodacza, jednak nie było to dalej zbyt blisko. Wciąż potrzebowałby przynajmniej dwóch długości swojej ręki, by do niej sięgnąć.
- Co? To Arbar wrócił do miasta? I pod nim służysz? - zapytała w zdziwieniu.
- Potwierdzam. Sama go widziałam. - przytaknęła Uqira, oddychając już coraz lepiej. - Ten młodziach jest marynarzem na jego statku, z tego co zrozumiałam.
- Statku... Arbar ze zdrajcy stał się morskim wilkiem. I jeszcze miał czelność wrócić do Everam? Nie powiem, robi się w tym mieście coraz ciekawiej... I dobrze, bo zaczynało wiać nudą.

Twarz kobiety ponownie wróciła to wyrazu trochę bardziej rozbawionej całą tą sytuacją; było to aż niepokojące. Ponownie zlustrowała Teliona od góry do dołu, jednak teraz oględziny zwieńczone zostały uśmiechem półgębkiem.
- Och, ależ nadarzyła się okazja i bardzo jestem Ci wdzięczna, że z niej skorzystałeś. Proszę, może usiądziesz? - wskazała na taboret niedaleko kanapy, na której siedziała Uqira. - Jesteśmy oczywiście wdzięczne za przyprowadzenie naszej koleżanki, niemniej Arbar... Co to za statek, na którym mówisz, że jesteś u Arbara? Czego chcą w naszym... spokojnym Everam?
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dom na uboczu miasta

4
POST POSTACI
Początkowe napięcie związane z pojawieniem się mężczyzny wśród przedstawicielek klanu tutejszych amazonek powoli znikało. Mało tego, przerodziło się wręcz w luźną, a nawet z mała wesołą atmosferę. Gospodyni lub trafniej rzecz ujmując, strażniczka tajnego przejścia zdawała się nabierać ufności co do brodacza lub przynajmniej nie zamierzała go zabić za przypadkowe potknięcie czy niejednoznaczny ruch.

Kobiety wymieniły prędko między sobą parę zdań, z których Telion wychwycił kolejne, zastanawiające rzeczy.

- Mówisz tak, jakby Nazrin nie był jego biologiczną córą, czyż nie? - postawił pierwsze z pytań, czuły na dziwną artykulację słowa "swoją".

Oczywiście wolał się upewnić co do czego, gdyż wciąż mając przed oczyma zaciętość z jaką Delfer walczył o młodą, szczerze powątpiewał w to czy zabieganie o bezpieczeństwo nie-swojego dziecka leżało w jego interesie. Możliwe też, że krył się za tym jeszcze inny sekret, którego przybłędzie nawet się nie śniło, ale jak mniemał, zaraz się o tym przekona.

Dalej robiło się już tylko ciekawiej. Zarówno jak i w przypadku Ulqiry, wypowiedzenie imienia pierwszego oficera nadzwyczaj poruszyło nieznajomą kobietę. Wręcz zaczęła emanować radością, gdy do jej uszu doleciały fakty o tym, że jeden z jego podwładnych zagościł u jej drzwi.

- Zdrajcy? - zdziwił się mężczyzna. - Chyba nie bardzo rozumiem - przyznał szczerze.

Dalsze słowa szatynki wręcz go zaniepokoiły, co zresztą uwidocznił przez kilkukrotne przestawianie nóg w miejscu, niczym ten przestraszony koń, który lada chwila miał wystrzelić z miejsca. Chociaż jej wrogość z pozoru ustąpiła, Telion postanowił zachować między nimi dystans. Nie skorzystał ze sposobności i nie zasiadł na wskazanym miejscu. Zbyt wiele się wydarzyło, by mógł od tak pozwolić sobie na chwilę relaksu i opuszczeniu gardy, a w dodatku wrodzona ostrożność skutecznie przestrzegała go przed zbyt szybkim zaufaniem komukolwiek, zwłaszcza, że aktualnie miał do czynienia z wyrachowanymi mordercami.

- Zwykła galeon handlowy, nic więcej
- odrzekł zgodnie z prawdą. - A ciągną nas interesy, rzecz jasna - co też nie mijało się z rzeczywistym powodem.

Więcej informacji nie podał mniemając, że rozpaczliwy los załogi mógłby zadziałać na niekorzyść całej sprawy, a nawet jeśli udało im się wreszcie ruszyć, będzie lepiej, jak mało kto się dowie o ich obecności w porcie, tym bardziej, jeśli będą to rewolucjoniści o zamordystycznych zapędach.

- W każdym razie - przerywając ciszę, jaka na moment zapadła, poprawił niedbale zwisający z jego barków płaszcz, wciągnął koszulę w spodnie i prostując sylwetkę zaproponował dalsze kroki. - Powinniśmy się stąd ewakuować. Jak sądzę, Delfer postawi całe miasto na nogi i rozegna po najbliższej okolicy zwiadowców. Musieli się już zorientować, że nas za długo nie ma - zauważył słusznie. - Nie chciałbym, aby nas tu znaleźli, bo wtedy Abrar mnie powiesi za dezercję, a dla was szybka śmierć będzie błogosławieństwem - wyrażając obawy, poddał presji kobiety i ponaglał je do powzięcia dalszej ucieczki.

Dom na uboczu miasta

5
POST BARDA
Choć atmosfera z pewnością była mniej gęsta to nie można było mówić o pełnym rozluźnieniu. Ciężki oddech Uqiry wciąż wypełniał przestrzeń tego jakże skromnego w uposażenie pomieszczenia. "Pani Gospodyni", jeśli tak można było ją nazwać, popatrzyła na Teliona z wyraźnym niezrozumieniem na twarzy.
- Co? Nie, ona jego córa, to pewne... Znałam z resztą jego byłą żonę. Bardziej chodzi mi o to jak ją traktuje. - Telion mógł poczuć lekki niepokój, gdy kobieta spojrzała na chwilę na podłogę a palcami jednej ręki zaczęła bawić się przebierając na rękojeści swojego sztyletu. - Jak własność. Wykorzystuje dziewczynę, by ciężko harowała w tym burdelu dla rozochoconych mend... Naprawdę niewiele brakuje, by wrzucił ją na to pięterko z kurwami. To nie jest dobre miejsce rozwoju dla tak młodej i inteligentnej damy. - wróciła do Teliona wzrokiem uśmiechnęła się lekko. - U nas jej będzie lepiej. Zobaczysz.

Niesamowitym było, jak potężnie oddziaływało na mieszkańców Everam imię oficera. Działało prawie niczym dobrej rangi zaklęcie, które zmieniało nastrój wszystkim dookoła i otwierało nowe możliwości. Czy rozsądnym było posługiwać się nim tak często? Tylko czas mógł pokazać, ale na razie ciekawość zdawała się dominować nad rozsądkiem.
- A więc nie znasz historii Arbara? W sumie nie dziwię się. Po co chwalić się przed swoimi podwładnymi czymś, co by mogło nadwyrężyć jego reputację? Choć z wami, piratami, to nigdy nie wiadomo. Jest to też poniekąd geneza naszej działalności, więc posłuchaj uważnie.
Pani Gospodyni nałożyła nogę na nogę i oparła się o swoje kolano dla wygody.
- Cała afera wydarzyła się jedenaście albo dwanaście lat temu. Arbar jest wnukiem Ikkeny, jednego z bardziej respektowanych członków naszej everamskiej Rady Starszych. I to, uwierz mi, był jedyny geront, którego szło jakoś szanować. Reszta to zgrzybiali, uparci starcy. Przez nich właśnie Everam, dla naszych ludzi niegdyś symbol odejścia od tradycji i progresu, stało się taką zapadniętą dziurą.
Arbar wdał się w swojego dziadka. Reszcie rady jednak nie podobało się jego innowacyjne podejście do rzeczywistości i silne kształcenie go na przyszłego nestora swojego rodu. Bali się go.

- Ja jestem przekonana, że uknuto spisek. Mało kto zna szczegóły, ale pewnego dnia Arbar został oskarżony o romans ze służącą, pomimo tego, że był już przyrzeczony innej. Podobno dodatkowo okradali miejski kufer, gdyż planowali wspólną ucieczkę i rozpoczęcie wspólnego życia. Służąca przyznała się do winy. Normalnie wydalono by ją z miasta wprost na pustynię, ale skoro i tak nie planowała tu zostawać i w dodatku była kobietą niskiego stanu zarządzono jej egzekucję. W mieście zapanowało ogromne oburzenie, ale nic to tych staruchów nie obchodziło. Na szczęście los utarł nim nosa. W dniu, gdy kat ostrzył swój topór dziewczynie jak i Arbarowi udało się zbiec z miasta. Jednak od tamtej pory ród Ikkeny został pogrążony w hańbie. Dlatego nazywany jest tu "zdrajcą". Wszystko, co jeszcze było dobre w Everam wyparowało w przeciągu miesięcy, a nasze miasto... No sam widzisz, do jakiego stanu to wszystko zostało doprowadzone.

Kobieta postała ze swojego miejsca i popatrzyła się w kierunku swojej kamratki z pełnym przejęcia spojrzeniem, którego Telion nie mógł się spodziewać w tej chwili. W swoim wyglądzie miała coś podniosłego, patetycznego. I tak samo dalej przemawiała.
- Nie walczymy dlatego, że mamy taki humor. Dlatego, że "brakuje nam bolca" i wkurwiają nas faceci. Walczymy z niesprawiedliwością, która dotknęła tamtą kobietę. Która dotyka każdego, kto śmie chcieć żyć trochę inaczej, niż życzy sobie tego geroncja. Walczymy też o przyszłość Everam, które upada na naszych oczach, ale którego mieszkańcy są zbyt dumni albo zbyt leniwi, by dostrzec problem.
Nastąpiła w sieni chwila ciszy. Uqira zdawała się być poruszona sowami swojej przyjaciółki, bowiem jej oddech uspokoił się i wpatrywała się w nią jak w jakiś najświętszy obrazek. Telion w tym czasie niestety nie usłyszał żadnych odgłosów ewentualnej odsieczy, która poszłaby jego śladami, co mogło być dość niepokojące. Szczególnie, ze nastrój w tym małym budynku na uboczu miasta zmienił się diametralnie.
- Chcesz naszej pomocy? Chcesz uciec z nami teraz, zanim Delfer dosięgnie Cię za to, co zrobiłeś?- powiedziała stanowczo. - Dobrze, ale gwarantuję Ci, że bez naszej pomocy nie przejdziesz przez Pustkowia. Najpierw musisz pomóc nam, a uratowanie mojej drogiej Uqiry to dobrzy początek. Działaj z nami albo gnij w everamskim lochu. Co ty na to?
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dom na uboczu miasta

6
POST POSTACI
Zwieńczenie wyjaśnień kobiety co do wątpliwości o ojcostwie Delfera wobec Nazrin zaniepokoiło Teliona. W tym uśmiechu radości z nabycia kolejnej członkini grupy bojowniczek o lepsze jutro wyczuł coś niepokojącego. Jego uwadze nie uszło również chwycenie rękojeści sztyletu, jaki strażniczka tajemnego przejścia trzymała przy pasie. Może i urojone obawy podpowiadały, że przyłączenie Nazrin do Żmij miało odbyć się na dwa sposoby. Pierwszy z nich po dobroci, a drugi pod przymusem. Niestety, za zwiększonym prawdopodobieństwem wystąpienia drugiej opcji przemawiał sposób, w jaki młódkę postanowiono ze sobą zabrać. Normalnie wyglądałoby to w ten sposób, że ta wymknęłaby się ukradkiem z domu i to bez wszczynania niepotrzebnego teatrzyku w samej oberży. Skoro jednak postąpiono tak, a nie inaczej, chęć dobrowolnego wstąpienia w szeregi rewolucjonistek można było poddawać dyskusji. Tej myśli jednak mężczyzna nie wygłosił na głos. Cała sprawa mocno mu tu śmierdziała, lecz na razie jeszcze nie posiadł wystarczającej ilości informacji, aby wydać właściwy osąd. Zapewne wkrótce będzie mu dane spotkać się z uprowadzoną i po jej reakcji przekonać się co do słuszności swoich podejrzeń lub zupełnie je rozwiać.

- Nie jesteśmy piratami - oburzył się, gdy rozmówczyni chyba wcale nie omyłkowo się przejęzyczyła, by za chwilę zamilknąć, gdy tamta wspomniała, że i one się wywodzą z tejże profesji.

Na tę wzmiankę marynarz się lekko skrzywił i przeklął z cicha los, że ten znów wepchnął go w to towarzystwo. Wiedział bowiem
z doświadczenia, iż typy spod ciemnej gwiazdy są tak samo godni zaufania, jak pozostanie w jednym pokoju z oswojonym niedźwiedziem.
Z początku wszystko nawet jest dobrze, do czasu, aż niedźwiedź nie zgłodnieje lub nie zrobi się czegoś, co potraktuje jako próbę ataku na niego. Rozsądek zatem podpowiadał, aby zachować spokój i tak samo, jak w przypadku niedźwiedzia i tutaj nie robić niczego głupiego, a przynajmniej do czasu, aż nie pojawi się alternatywa droga do ucieczki.

Pozostawiając czarne myśli za sobą, z wielkim zainteresowaniem wsłuchiwał się w dalsze słowa. Oparłszy plecy o chłodną ścianę, zaplótł ręce na piersi i wgapiając się w kamienną posadzkę, rozmyślał nad każdym posłyszanym wydarzeniem z historii oficera.

Postępowe podejście, silne poparcie ludu i wywoływany strach wśród pozostałych członków rady. Uknucie spisku wydawało się tylko kwestią czasu i dość cwanym posunięciem, co by nie mówić. Skoro pozostałym członkom rady nie bardzo się widział, należało go usunąć. A w porównaniu do pospólstwa, zwykły mord nie wchodził w grę, gdyż rychło z tego powodu nastałyby zamieszki i samosąd z rąk popierających go ludzi.

- Więc mówisz, że posłużono się fałszywą wzmianką o zakazanej miłości? - skomentował pytaniem, na które w rzeczywistości nie pragnął usłyszeć potwierdzenia. - Zakazana miłość... - powtórzył jeszcze raz, tylko tyle, że znacznie ciszej, przenosząc przy tym wzrok z podłogi na ścianę. Pięści samowolnie mu się zacisnęły, a oczy zmętniały, jakby ich właściciel na moment stracił kontakt z rzeczywistością i dryfował w sferze wspomnień. - Tak, ale kontynuuj - otrząsnąwszy się w końcu z letargu, poprosił o dalszą część opowieści.

Kiedy wreszcie kobieta przestała mówić, Telion rozluźnił splot, wydając jednocześnie donośne westchnienie.

- Jak dobrze, że powziąłem nogi, zanim i mnie spotkało coś podobnego
- palnął bezmyślnie, wnet zdając sobie z tego sprawę. - Znaczy...e... ten...w sensie na okręcie łatwo popaść w niełaskę u pozostałych kamratów, a gdy oni powezmą spisek, można skończyć na desce - próbował wyjść z opresji, na prędko wymyślając pierwszy lepszy powód. Towarzyszący przy tym uśmieszek i głupkowate czochranie się po włosach miało sugerować nie mniej mało poważne podsumowanie całości. W innym przypadku jeszcze mu brakowało tylko wypaplanie tajemnicy swojego prawdziwego pochodzenia i statusu, co w tym momencie, mogło tylko przysporzyć mu więcej problemów.

Po wszystkim przeszli do konkretów. Przed Telionem otwierały się dwie drogi. Jedną z nich było wycofanie się z pierwotnie obranej ścieżki, działania jako podwójny agent i tymczasowego przyłączenia się do Klanu Żmij, jako ich męski członek, by później móc ruszyć dalej w nieznane. Miał też do wyboru trzymanie się wcześniej obranego planu. Poznanie lokalizacji gniazda i pozostawieniu subtelnych wskazówek dla goniących za nimi najemników Delfera, a później patrzenie na rzeź, jaka z pewnością będzie miała miejsce, gdy wrogo nastawione do siebie grupy, zetrą się w boju, raz na zawsze rozstrzygając długoletni konflikt.

Co by jednak nie wybrał, możliwe konsekwencje będą na pewno dotkliwe. Musiał zatem rozważyć co mu się bardziej opłacało. Zostać wrogiem numer jeden klanu wyszkolonych zabójców, o ile ktoś z ich ugrupowania przeżyje lub być ściganym listem gończy w całym Everam oraz zostanie okrzykniętym mianem dezertera, a przy tym stracenie dotychczasowego źródła utrzymania i domu, który stanowił aktualnie pojedynczy okręt.

- Tu śmierć i tam śmierć - znów wyszeptał niby bez sensu. - Niech będzie - orzekł. - Poprę waszą sprawę moją osobą i pomogę wam - postanowił, pewny w głosie, lecz w umyśle zostawiając sobie furtkę planu awaryjnego, gdyby wydarzenia przybrały inny obrót.

Dom na uboczu miasta

7
POST BARDA
Kobieta o czarnych włosach, której imię nie zostało jeszcze wypowiedziane, wyglądała teraz bardzo dumnie i patrzyła na Teliona trochę z góry. I mógł odnieść wrażenie, że nie była wyłącznie kwestia jej postawy. Nie zrobiła sobie nic z jego skrzywienia na nazwanie ich grupy "piratami", wręcz zdawała się czerpać z tego jakąś satysfakcję.
- Czy fałszywą... Nikt tego nie wie. - odrzekła na pytanie Teliona, niezależnie od tego czy było postawione retorycznie czy nie. - Na tym polega cała tajemniczość osoby Arbara. Tym bardziej dziwi jego przybycie tutaj.
Ironiczny uśmieszek oraz podniesienie jednej brwi towarzyszyło kobiecie, gdy Telion wykazał swoje zagmatwanie i prawie ujawnił, skąd wziął się na pokładzie Czarnego Gamonia. Na szczęście tego akurat nie skomentowała.

Marynarz wykazał przed kobietami swoją chęć przyłączenia się do Żmij. Ich reakcja ta to nie była jakąś spontaniczną radością czy wyrazem ogromnego zdziwienia. Wręcz przeciwnie, wydawała się nijaka. Czarnowłosa spojrzała na swoją koleżankę półleżącą na kanapie pytającym wzrokiem.
- No ja nie wiem. - odrzekła Uqira. - Zdradził z taką łatwością Arbara i Delfera, a wystarczyło mu się tylko napić. Jaka gwarancja, że zostanie przy nas ? I że czegoś nie kręci?
- Teraz mi to mówisz? - nieznajoma wykazała swoje niezadowolenie i ostentacyjnie westchnęła, szczypiąc się między oczami. - No to po co był ten cały teatrzyk? Bezużyteczny, jak cała reszta. Miejmy to już za sobą.
Telion miał za mało czasu, by przetworzyć nagłą zmianę nastroju czy zrozumieć znaczenie wypowiadanych słów. Zanim był w stanie dobyć swojej broni nagle tępe metaliczne uderzenie rozeszło się bólem z tyłu jego czaszki. Czarnowłosemu sień zawirowała przed oczami i ledwo powstrzymał odruch wymiotny, zanim bezwładnie upadł na posadzkę i stracił przytomność.

***

Powoli cuciły go dwie rzeczy. Pierwszą był ogromy ból u podstawy czaszki, zanim zdążył w ogóle otworzyć oczy. Drugim było jakieś szturchanie i szepczący, męski głos.
- Ej, ej! Wstawaj! Wstawaj, błagam. Wstań, co ci?
Na początku Telion próbował otworzyć oczy, ale miał wrażenie, że nic to nie daje. Czyżby utracił wzrok? Wszędzie widział nieprzeniknioną czerń. Nie był w stanie dostrzec, kto go szturcha. Dopiero po chwili zorientował się, że wokół niego panuje po prostu mrok.
Leżał półprzytomny, oparty plecami o jakąś ścianę czy... metalowe pręty. Przed jego obliczem rysowała się dość niewyraźnie w tym świetle twarz młodego mężczyzny.
- O świetnie, żyjesz! Już się bałem, że tu z trupem siedzę. Ciebie też dopadły? Wsadziły do tej klatki?
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dom na uboczu miasta

8
POST POSTACI
Takiego obrotu spraw nie przewidział. Zanim się połapał, o czym plotą kobiety, nastąpił atak z zaskoczenia.
Z tego powodu nie był wcale a wcale zadowolony. Nie minęło kilka godzin i po raz wtóry pozbawiono go przytomności. Dziw był, że jego biedna głowa zniosła to bez większego uszczerbku, co można tylko przypisać wyjątkowemu szczęściu.

Rozmasowując obolały czerep, mętnym wzrokiem próbował odnaleźć się w nowej sytuacji. Gdzie był i kto do niego mówił. Ciężko określić. Nieprzenikniony mrok odcinał pole widzenia niemal tuż przy końcówce nosa. Czuł jedynie twardą posadzkę pod sobą, zimny kawał metalu na plecach i oczywiście nieznośne pulsowanie w głowie.

- Zabiję... wyrwę flaki gołymi rękoma i powieszę je za nie.... - odgrażał się srodze na swoich oprawcach. - Frajer ze mnie - swędził.

Co by nie mówić, żal miał również do siebie. Jakże mógł sądzić, że wszystko gładko pójdzie. Zdaje się, że tylko według niego samego zaufanie da radę uzyskać w przeciągu chwili, pomimo darowania komuś życia. Ta jego łatwowierność nie raz o mało nie wpędziła go do grobu. Jeśli będzie mu dane dalej chodzić po tym świecie, powinien nauczyć się dokładniej wybadać, z kim przyszło mu do czynienia, nim pierw wyciągnie dłoń. Dobrze przynajmniej, że potraktowano go jako pijanego. Może, gdy uznają, że wytrzeźwieje, nabiorą o nim innego zdania, ale teraz pozostało mu czekać. Na co? Sam tak naprawdę nie wiedział.

Stało się i trudno. Zamierzając pochwycić dwie sroki za ogon, sam został pochwycony i wpakowany do klatki. W dodatku już uprzednio zajętej.

- Kim, żeś jest i gdzie my jesteśmy? - zapytał grubiańsko, co mu się nie zdarzało zbyt często, jednak gniew, jaki nim nastawał, sprawiał, że Telion zapomniał o dobrych manierach.

Pomny na stan tuż po przebudzeniu z pierwszej drzemki, nie wstał na nogi, co by znów nie paść jak długi na ziemię, a przynajmniej do chwili, w której nie przestanie mu się przewracać przed oczyma. O ile w ogóle mu świat wirował, gdyż w tej ciemności nie mógł określić nawet i tego. Obmacawszy zatem rękoma najbliższą przestrzeń, nietrudno mu było nie zauważyć, że został pozbawiony oręża. Zarówno nowej szabelki, jak i prostego kozika.

- Oczywiście, zabrały wszystko - westchnął ciężko, kierując głowę w górę. - A niech kto! - Uderzył pięścią w więzienną kratę i śmiejąc się przez przysłowiowe łzy, popatrzył w miejsce, gdzie spodziewał się zastać towarzysza niewoli. - Długo tu siedzisz? - podjął temat z braku laku. - Wypuszczają przynajmniej na spacer czy coś? Ile w sumie nas pilnuje i jak ciebie tu wciągnięto, hm? - bzdurnych pytań nie było końca, lecz cóż innego mu pozostało, jak tylko zająć się gadką dla zabicia czasu.

Dom na uboczu miasta

9
POST BARDA
"Współwięzień" Teliona lekko się odsunął, gdy ten zaczął kierować swoje groźby o wyrywaniu flaków. Nie mógł przecież wiedzieć, że nie są kierowane do niego, jednak prędko się zorientował o co chodzi.
- Nie no nie przejmuj się, te babki potrafią nieźle zmanipulować człowieka. Ale cóż może począć bezbronny amator kobiecego piękna?
Głowa z pewnością miała prawo boleć marynarza, co odczuwał dosadnie. Na szczęście jego wzrok powoli przyzwyczajał się do panujących ciemności. Znajdował się w żelaznej, pordzewiałej klatce. Nad nim siedział w podobnym do niego samego wieku mężczyzna o rozwichrzonych włosach w kolorze ciemnego blondu i bez cienia zarostu. Ubrany był w jakieś ekstrawaganckie, ale strasznie brudne i potarmoszone ubrania w niebieskim kolorze. Cóż, teraz to bardziej ciemnoniebieskim.
Po panującym chłodzie i kamiennych ścianach można było wywnioskować, że znajdują się w jakiejś piwnicy. Jedyne źródło światła dochodziło ze schodów prowadzących na górę, gdzie blask nieśmiało wpadał przez szczeliny drzwi.

Gdy Telion zdawał się odzyskiwać jasność zmysłów i umysłu mężczyzna odsunął się od niego. Za zadane pytanie o swoją tożsamość wyprostował się dumnie, choć wciąż w pozycji na klęczkach, oparł piąstki o biodra i śmiało odrzekł:
- Jestem Don Nathan Nicodeme da le Besion z Meriandos, a to jest mój sekretny loch uciech! - rozłożył szeroko ręce jakby coś pokazywał. Nastała jednak chwila niezręcznej ciszy, toteż mężczyzna szybko zrezygnował ze swojego pajacowania i ponownie pochylił się nad marynarzem.
- A przynajmniej tak mi powiedziały, gdy mnie prowadziły do tego domu... Wybacz, chciałem trochę rozładować napięcie. Już drugi dzień siedzę tu sam i fajnie do kogoś otworzyć gębę. Nie jest to mój loch uciech, kłamałem. Ale imię jest jak najbardziej prawdziwe. Z pewnością słyszałeś.

Niestety, ale Telion trafnie zauważył, że nie ma przy sobie żadnej broni. Nie mógł też nigdzie znaleźć butelki z alkoholem. Poza tym wyglądał na nietkniętego. Oczywiście, nie licząc potwornego bólu głowy i poczucia, jakby mógł w każdej chwili zwymiotować. Trochę jak katar, na który się zbiera, ale który nigdy nie nadchodzi. Frustracja była naturalną reakcją, a mężczyzna siedzący z nim w klatce zdawał się to rozumieć.
- Co Ci zabrały? Coś cennego? Bo mnie na pewno godność... na chwilkę, ma się rozumieć. - odparł Don Nathan Nico... jak mu tam.
- Ach, spacer! Żar południowego słońca! Ileż bym dał by zaznać ich słodyczy choćby jeden raz, nim sczeznę w tak okropnych warunkach! Bez urazy.

Ciemność przeszkadzała coraz mniej. Telion był już w stanie dostrzec drzwiczki ich małego więzienia a także strukturę ścian w owej piwnicy. Jedna była zastawiona jakimiś równo poukładanymi, niezapyziałymi od kurzu skrzyniami. Na drugiej z kolei dostrzegał pojedyncze, błyszczące małe punkty. Tylko jak coś mogło błyszczeć w takiej ciemności?
- Nie wiem, ile ich jest, widziałem tylko dwie. Uroczą elfią młódkę, która mnie tu zaciągnęła z tawerny na "ofertę specjalną" oraz drugą, niezbyt przyjemną z charakteru kobietę, ale za to zdecydowanie przyjemną z aparycji. Już liczyłem na ciekawy rozwój wydarzeń, a tu... Łup! Zamknęły w klatce jak jakieś zwierze. Mnie? Dona Nathana Nicodema da le Besion? Nie do pomyślenia! - oburzył się gniewnie.
- Ciebie, rozumiem, też omamiły swoim nadnaturalnym urokiem everamskiego temperamentu? Nie martw się, chłopie. Jeśli już umierać, to właśnie z takiego powodu!
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dom na uboczu miasta

10
POST POSTACI
Mężczyzna rozmasowywał obolałą część głowy, z której promieniował ból od uderzenia i gdy już prawie odczuł ulgę, wnet pożałował, że ośmielił się zadać bzdurne pytania. Jego współwięzień okazał się niemiłosierną gadułą. Natłok słów uderzał marynarza, wywołując kolejną dawkę otępiającego bólu.

- O czym ty bredzisz? - z niezbyt miłym ustosunkowaniem odparł na potok wyjaśnień, których właściwie sam sobie zażyczył.

Dalej było już tylko gorzej. Don - bo tak postanowił po prostu nazywać go Telion - musiał w jego ocenie powoli odchodzić od zmysłów z powodu przebywania w ciasnym miejscu, bez źródła światła lub co gorsza, najzwyczajniej wyrażać nadmierną radość z poznania nowego kolegi.

- Telion - przedstawił się krótko, wyciągając dłoń w przyjaznym geście. - Twoje imię nic mi nie mówi - powiedział prosto z mostu - Chociaż... - zmarszczywszy brwi i kierując wzrok w bliżej nieokreślony punkt na suficie, starał się odszukać pamięcią znajomy człon jego godności. - Meriandos... Skądś to kojarzę. A tak! - Pstryknął palcami, gdy wreszcie nasunęło mu się na myśl odpowiednie skojarzenie. - Znałem kiedyś kogoś z Meriandos. Matka Gizella, Gizdela czy jakoś tak. Pracowała w lazarecie w Nuln - przypomniawszy sobie o tej wyjątkowo przychylnej osobie, zebrało mu się na westchnienie. Nie mógł przecież zapomnieć tej skromnej służebnicy i jej podopiecznych kapłanek. Wszakże to dzięki niej dostał się do zamku, gdzie wreszcie dane mu było spotkać tamtejszego władcę i zarazem swego osobistego wuja. Wciąż też pamiętał, że za to jest winien jej przysługę, za którą najprawdopodobniej nigdy nie będzie miał okazji odpłacić.

- Mniejsza o to - Machnął ręką, jakby chcąc odgonić jakże nieistotny temat. - Nie mam zamiaru tu zgnić. Masz jakiś pomysł, na wydostanie się stąd? - mówiąc to, jednocześnie odwrócił się w stronę drzwiczek klatki, szarpiąc za nie i badając ich wytrzymałość.

- Zabrały broń, oczywiście. Odsuń się, spróbuję wyważyć drzwi
- to powiedziawszy, obrócił się na plecy i wsparty o łokieć, popełzał na drugi koniec celi. Stamtąd podkurczył nogę i z całych sił kopnął w zamek, raz drugi i kolejny. Powtórzył tę czynność wielokrotnie, chcąc w ten sposób wyłamać rygiel. - Pomóż mi albo poszukaj czegoś w zasięgu ręki, co by nam mogło pomóc się wydostać. Co jest w tych skrzyniach i tak się mieni na drugiej ścianie?- Telion niczym prawdziwy kapitan statku w czasie sztormu wydawał zdroworozsądkowe polecenia. Nie czas tu na pogaduchy, jak widział to Don, lecz na działanie.

Zrobiwszy małą przerwę, desperacko rozglądał się po ciemnej suterenie. Nic jednak prócz tego, co dostrzegł wcześniej, nie rzuciło mu się w oczy. Kawałek żelastwa, młot lub nawet gwóźdź byłby tu pomocny. Wystawiwszy rękę przez otwór w klatce, szukał nią po omacku czegokolwiek, wnet wpadając na kolejny pomysł.

-Choć tu do mnie
- rozkazał. - Spróbujemy ruszyć klatkę. Może jakaś ze skrzyń jest otwarta i znajdziemy coś przydatnego lub po drugiej stronie celi się wala jakiś rupieć - wyjaśnił pokrótce.

W założeniach plan był prosty. O ile klatki nie przytwierdzono do podłogi, we dwóch bez problemu mogli ją ruszyć, rzucając się z jednego boku na drugi. Tym oto sposobem mogli jeździć po niemal całej dostępnej powierzchni, a dzięki sporym otworom pomiędzy prętami, sięgnąć ręką na tyle, by móc za coś chwycić.

- Gotowy?- Telion upewnił się, że ten drugi wiedział, o co chodzi. - Musimy zrobić to razem i w miarę sprawnie, zanim ktoś do nas zajrzy, sprawdzić co wyrabiamy. Jasne? No to na trzy. Raz... dwa... trzy - I natarł całym ciężarem ciała na przeciwną ściankę.

Dom na uboczu miasta

11
POST BARDA
Don Nathan nie zdawał się urażony tym, że Telion nie śmiał o nim słyszeć. Chociaż w tej ciemności ciężko było odczytać jakiekolwiek ludzkie emocje z twarzy rozmówcy. Nie mniej na wzmiankę o kobiecie z Meriandos z pewnością zareagował z entuzjazmem.
- Ach, czyli mamy tutaj konesera zakazanych owoców! Panny stanu duchownego to z pewnością, hmm... Wyzwanie, czyż nie? Kto co lubi. Jestem przekonany, że na spotkanie ze mną szybko pożałowałaby przyodziania habitu, czyż nie?
Dziwaczny, mało taktowny mężczyzna rozejrzał się dookoła na pytanie o ucieczkę, jakby właśnie nauczycielka zapytała go o zadanie domowe, którego zapomniał wykonać.
- Wydostać się? Stąd? To znaczy, no oczywiście, że mam plan! Miałem takowy i doprecyzowywałem go do perfekcji, aczkolwiek zajęty byłem... układaniem epitafium. Cóż by było po mojej śmierci, jak plan by zawiódł, gdyby nikt nie dowiedział się, jak wspaniałe miałem życie? Dobry wojownik jest przygotowany na każdą ewentualność. Gdyby tylko w okolicy znalazł się węgiełek i kawałek pergaminu... - odpowiedział, nie wnosząc nic wartościowego do ich sytuacji.

Telion, na szczęście, starał się myśleć trzeźwo. Choć konstrukcja klatki wydawała się nadwyrężona zębem czasu to niestety spełniała swoją funkcję dobrze, co wykazały dokładniejsze oględziny drzwiczek i zamka. Niemniej próbę wyważenia zawsze było można podjąć. Telion z całych sił kopał w konstrukcję licząc na przełom, niestety takowych sił nie miał w tej chwili za dużo... Cztery silniejsze szarpnięcia własnym ciałem a jego głowa zawirowała jak na najgorszym kacu na świecie, a w przełyku poczuł palący posmak wydostającego się niedawnego piwa. Na szczęście nic nie wydostało się na zewnątrz, choć było blisko.
- Ciiiszej! Po co ten raban robisz? Chcesz, żeby tu zeszły? Aż tak spragniony ich towarzystwa nie jestem. Pamiętaj, że zawsze możemy poznać się lepiej sami! - zawołał współwięzień. Ciężko było Telionowi powiedzieć, czy to jemu w tej chwili nie szło wydawanie poleceń, czy to Don Nathan był wyjątkowo nieskłonny do ich wykonywania. Prawda jednak przyszła szybko.
- A co ja tam wiem, co w skrzyniach. Może mają tu swoje zapasowe suknie? Ojej, myślisz, że będą się przy nas przebierać?

Góra klatki wydawała się w dobrym stanie. Dolna strona jednak z pewnością przeszła już swoje. Była mocniej wygnieciona, co Telion mógł stwierdzić po omacku, jednak co konkretnie jej dolegało ciężko było powiedzieć. Dodatkowo przy swoim szturchaniu drzwi miał wrażenie, że konstrukcja nie jest przytwierdzona mocno do podłoża i chyba... ruszyła się minimalnie.
Don Nathan pokręcił coś pod nosem marudząc coś niezrozumiałego ale ostatecznie podszedł do Teliona, skoro na ten moment była to najatrakcyjniejsza rzecz do robienia w tej chwili. Mężczyźni zbliżyli się do siebie. Marynarz mógł wyczuć od waćpana, oprócz potu i zmęczenia, lawendową nutę perfumy oraz jego lekko słodkawy oddech.
- Musimy? Raczej mało to da. Nie wolałbyś spędzić czasu na wspomnieniach i kontemplacji? A może ktoś po nas przybędzie z odsieczą?
Don Nathan był mało pomocny w przepychaniu klatki, ale masa to masa. Telion próbował z całych sił i rzeczywiście! Klatka przesuwała się.
Ale dobra passa nie trwała długo. Ostatnie staranowanie ściany klatki spowodowało, że ta niebezpiecznie zabalansowała na swojej krawędzi. Dla błędnika mężczyzny było to zdecydowanie za dużo. Telion stracił równowagę i poleciał na swoje własne plecy, przez co klatka ponownie stanęła na swojej podstawie i z głośnym, metalicznym piskiem odbiła się od ściany, przy której stała pierwotnie. Ostatecznie ich położenie nie zmieniło się, a Telion leżał na ziemi.
- Na bogi! Nic Ci nie jest? - zapytał z wyraźną troską Don Nathan. - Czy to pierwsze oznaki szaleństwa?

Wnet w ich piwnicy zrobiło się całkiem jaśniej. Leżący Telion mógł dostrzec, że źródło światła u szczytu schodów znacznie się rozszerzyło, rzucając, dosłownie, więcej światła na ich sytuację. Rzeczywiście znajdowali się w kamiennej, czworokątnej piwnicy. Ustawione naprzeciwko nich skrzynie były dość pokaźnych rozmiarów, głównie wykonane z drewna z metalowymi uchwytami na skrajach. Jednak oprócz nich znajdowały się tu kufry, sterty materiałów i jakieś niezidentyfikowane beczki.
Z kolei błyszczenie na ścianie po ich lewej stronie okazało się wywołane przez czarne, prawie że obsydianowe klejnoty, które wbite były w kamień ściany. Nie tworzyły według Teliona żadnego konkretnego wzoru, ale faktycznie miały niesamowicie silne właściwości do odbijania światła.
Wraz z chwilą rozjaśnienia przyszedł też powód do niepokoju. Z otwartych drzwi dobiegł ich znany Telionowi głos, jednak jeszcze nie miał okazji usłyszeć go w tak oschłej manierze.
- Co wy tam wyprawiacie, durne małpiszony?!
Po schodach rozległy się kroki, a po długiej sukni Telion był w stanie od razu powiedzieć, kto idzie do nich z odwiedzinami. Wysoka, ładna kobieta, która powitała go, gdy wszedł do tej chaty, teraz podeszła do nich klatki i przeszywała mężczyzn wzrokiem.
- Ile razy mam Ci idioto powtarzać, że nie ma tu wyjść do toalety ani obiadu. Czego w koncepcji "uprowadzenia" do jasnej cholery nie rozumiesz?
- Tego, że nie ma Cię tu ze mną, moja droga.
Kobieta zamachnęła się pięścią do góry. I choć nie miała fizycznie możliwości uderzenia mężczyzny przez barierę w postaci klatki to ten odruchowo i tak wykonał unik niczym przestraszona uliczna psina.
- A temu co żeś zrobił? - wskazała kobieta na leżącego i bladego Teliona. - Już zdążyłeś go wykończyć? Ledwo godzinę siedzicie razem! Żywych was potrzebuję, rozumiesz? Żywych.
- Ty, chłoptaś! Wstawaj. - krzyknęła do marynarza.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dom na uboczu miasta

12
POST POSTACI
Próby desperackiego wydostania się z potrzasku spełzły na niczym. Konstrukcja klatki, mimo że wiekowa, to jednak wciąż spełniała swoją rolę. Nie pomagał też stan marynarza. W żołądku wciąż zalegały mu resztki gazującego piwa, które przy każdym gwałtowniejszym ruchu po trochu ulatywały przez usta, a w połączeniu z zawrotami głowy dawały efekt podobny do dobrze znanego kaca.

Opadłszy z sił, uwalił się na plecy, aby nabrać nieco tchu. Ułożył zmęczone dłonie na twarzy i przesuwając nimi ku górze, odgarnął przylepione do czoła kosmki włosów. Durne komentarze Dona w niczym tu nie pomagały, a tylko wzmagały narastający w nim gniew i gdyby nie wycieńczenie, z pewnością sieknąłby amatorowi kobiecych ciał przez łeb na opamiętanie. Skoro Nathan miał plan idealny, to dlaczego wiąż, tu tkwił? Jaka szkoda, że obiekty jego pożądania były jednocześnie powodem sytuacji, w jakiej się znalazł. Najwidoczniej życie jako niewolnik chyba przypadło mu do gustu. Telion doprawdy nie wiedział, co się dzieje w jego głowie. Czy przyszło mu przebywać z zupełnym kretynem czy też opóźnionym w rozwoju dzieciakiem, który dopiero odkrył, że to, co zwisa między nogami, nie służy tylko do szczania?

- Pederasta mi się trafił, no nie wierzę - pomyślał, kiedy tamten zasugerował bliższe poznanie się. Gdyby aktualnie przebywali na okręcie, bosman z pewnością jużby szczerzył okrutnie zęby, a w ręku ukręcał bat. Takich jak Don, traktowano na równi z podżegaczami do buntu i gdyby miał wyjątkowe szczęście, skończyłoby się tylko na czterdziestu batach w innym przypadku, cóż... jego żywot prędko by się zakończył.

Abstrahując jednak od praw panujących na okręcie, wciąż tkwili przecież w klatce. Marne życzenie niespodziewanej odsieczy było tak samo prawdopodobne, jak nagła skrucha porywaczek. Nawet jeśli pozostawione tłuste od sadzy ślady dłoni doprowadziłyby grupę ratunkową, to w gruncie rzeczy skończyłoby się najprawdopodobniej na kilku krwawych ofiarach, a później sprawca całego zamieszania musiałby się gęsto tłumaczyć za swoje poczynanie. I ten drobny szczegół utkwił w umyśle wilka morskiego na tyle głęboko, iż do pozostaniu uratowanym akurat w tym momencie niezbyt mu zależało.

-Nikt po nas nie przyjdzie, nikt nie wie, gdzie jesteśmy
- rozwiał utopijną nadzieję pachnącego kwieciem kobieciarza.

Wnet i na przekór jego słowom piwniczka rozjaśniała a w wejściu ukazała się postać. Przyzwyczajone do mroku oczy mężczyzny w pierwszej chwili potraktowały stojącą u góry personę jak niebiańskiego wybawiciela, dając złudzenie o przybyciu wysłannika bogów, by ten zabrał marnego ducha do zaświatów.

Wkrótce jednak się okazało, że to nie żaden wysłannik, a ich ciemiężycielka. Pełna wściekłości zeszła na dół i patrząc na nich z pogardą, poczęła rugać za hałas, jaki tworzyli. Po krótkiej i jakże wymownej wymianie zdań z Nathanem jej uwagę przykuł ledwo kontaktujący z rzeczywistością Telion, do którego zdawały się jakoby nie docierać kierujące ku niemu słowa, co w gruncie rzeczy może i w pewnym stopniu było prawdą.

Musiała minąć dobra chwila, zanim zdecydował się podnieść, ale tylko na tyle, by usiąść lekko zgarbionym na zadzie z wyciągniętymi do przodu nogami.

- Jeśli chcecie nas żywych, to weźcie go ode mnie, bo albo ja, albo on z mojej ręki wykituje - rzekł ledwie słyszalnym głosem. I nie imało się to wielce z prawdą. Don działał mu na nerwy, a sprawiając wrażenie niezbyt silnego, Telion podejrzewał, że zaduszenie go nie powinno stanowić większego problemu. Oczywiście to, że mówił w ten sposób, nie znaczyło jednoznacznie, iż zamierza popełnić jaką zbrodnię. W pewnym stopniu żywił nadzieję, że niezwykle oschła kobieta okaże na tyle łaski, by móc ich rozdzielić, a gdy to się stanie, wyniknie z tego nowa okazja do ucieczki lub co lepsze, wreszcie postanowią go przenieść do gniazda, gdzie z pewnością nadarzy się nie jedna okazja do powzięcia dalszych kroków w realizacji planu lub wpadnięcia w jeszcze większe kłopoty.

Dom na uboczu miasta

13
POST BARDA
Gniewna z początku kobieta, obserwując poturbowanego Teliona oraz przestraszonego Dona Nathana, zaczęła tracić na przerażającej aparycji. Zamiast tego zaczął pojawiać się prześmiewczy uśmiech, który po chwili przerodził się w szczery, donośny śmiech. Jej niski tembr głosu rezonował doskonale z akustyką piwnicy. Choć jego zmysły nie działały teraz na najlepszych obrotach, Telion odniósł wrażenie, że wcześniej zauważone kryształy na ścianie... zareagowały na jej śmiech. Jakby króciutko zajarzyły się mdłym światłem, by za chwilę zgasnąć. A może to były tylko omamy?

Kobieta w sukni spojrzała na mężczyzn i z podśmiechiwaniem skomentowała ich sytuację.
- Miałam obawy, że będąc we dwójkę w tej klatce nabierzecie chęci na spróbowanie ucieczki, ale na szczęście efekty są dużo zabawniejsze. A to podobno my nie potrafimy współpracować w sytuacjach kryzysowych.
Don Nathan, widząc uradowanie kobiety, z jakiegoś powodu nabrał odrobiny pewności siebie, przez co wyprostował się z pozycji skulonej.
- My? Uciec? Ależ moja droga, my grzeczni i potulni jak baranki! Tylko kolega nieco jest zdezorientowany i chyba odwodniony... Skoro nie chcesz, byśmy tu skonali, to czy moglibyśmy prosić o chociaż tyle?
Kobieta spojrzała na niego z góry, zadzierając nosa. Chwilę w tej pozycji myślała, a ostatnie rzucenie okiem na realnie bladego Teliona w końcu pomogło jej podjąć decyzję.
- Za chwilę wracam. Tylko nie próbujcie niczego głupiego, bo naprawdę was zaciukam. - wysyczała przez zęby.
Po tych słowach skierowała się w stronę schodów i po chwili zamknęła drzwi, ponownie pozostawiając mężczyzn w piwnicznym mroku.

Leżenie służyło Telionowi. Zawroty głowy ustały a nędzne resztki żołądkowej treści przestały niemiłosiernie wirować. Jednak faktycznie odrobina wody by mu nie zaszkodziła.
Don Nathan Cośtamcośtam chyba poruszył się w stronę Teliona. Marynarz mógł po chwili nawet usłyszeć jego oddech nad swoją głową.
- Mój przyjacielu, odważnyś, aleś ździebka niecierpliw. Grajmy na zwłokę, zaufaj mi. Na pewno nas znajdą, ja to wiem. Na razie dalej udawaj chorego, dobrze? Świetnie Ci to wychodzi! - powiedział, chyba nie mając świadomości, że Telion nie za bardzo udaje swój stan.
- To powiesz mi, jak Cię tutaj zwabiły? Bo jeśli nie przez burdel, to... jak inaczej? Podobno wielu już tu trafiło, zanim zabrały ich zabrały... Tylko cholera wie, gdzie ich zabrały.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dom na uboczu miasta

14
POST POSTACI
Drzwi ponownie zostały zamknięte, a mrok spowił dwójkę więźniów. W porównaniu do widocznie ożywionego Dona Telion pozostał niewzruszonym. Chociaż jego stan w rzeczywistości nie był aż tak zły, jakim przedstawił go jego nowy kumpel, a skutki drugiego tej nocy uderzenia w czerep już niemal przeszły w zupełności, wolał pozostać w pozycji leżącej, by zregenerować siły na podróż, jaka miała ich rzekomo czekać. I dobrze. Przyzwyczajony raczej do otwartych przestrzeni i ciągłego ruchu, nie mógł dłużej znieść siedzenia w zamknięciu i to w dodatku tak irytującym towarzystwie.

- Jeśli ktoś coś tu znajdzie, to będą to zwłoki. Najpewniej nasze! - wycedził przez zęby, widocznie sfrustrowany.

Nathan miał jakiś plan w zanadrzu, którym niezbyt chciał się podzielić. Za to sądząc po jego stoickim podejściu do sytuacji, w jakiej się znalazł, ewidentnie żywił nadzieję w jego powodzenie. Zupełnie tak samo jak jego kompan tuż przed tym, jak trafił do karceru. Wystarczyło w zasadzie jedno zdanie, aby wszystko poszło jak krew w piach. Jakże i Don mógł być zupełnie pewien tego, że akurat mu się powiedzie? Nie wyglądał on na stratega, ani też nie wykazywał nadprzyrodzonych umiejętności. Zasadniczo jego fizjologia sprawiała wrażenie mało rozgarniętego młodzika, beztroskie dziecko bogatych rodziców, któremu zawsze wszystko uchodziło na sucho.

Kim by on nie był i jaki wspaniałomyślny plan ułożył, do czasu otworzenia klatki, nic nie zdziała. Swoje żałosne teksty, jakie kieruje do stręczycielki, działają prędzej na jej nerwy, aniżeli faktycznie pobudzają do litości. Zresztą nie tylko jej nerwy, ale i Teliona również. I gdyby nie poczucie ogólnego zrezygnowania oraz późniejszy przymus przebywanie z trupem, już dawno dokonałby aktu mordu, w końcu miał już ich kilka za sobą, następny nie zrobiłby mu większej różnicy.

- Nie jestem dziwkarzem -rozgoryczony, odparł cierpko na ostatnie z pytań. - Zlitowałem się nad losem jednej z nich, kiedy zdołali ją pojmać, związać i uczynili z niej worek treningowy - zaczął wreszcie sypać - Sądziłem, że pomoże mi się wydostać z tego miasta, ale jak widzę... powinienem dać suce zdechnąć - gorycz przelewała się z myśli do ust. Gorycz spowodowana w głównej mierze własną naiwnością. Ile to już razy do tego doszło? Musiał się w końcu nauczyć, że z przestępami się nie dyskutuje, ich się bezwzględnie eliminuje. I tego powinien się trzymać, gdy następnym razem będzie miał ku temu okazję.

Dom na uboczu miasta

15
POST BARDA
Don Nathan zdawał się nie być poruszony szorstkością swojego klatkowego kompana. I choć fizyczne siły Teliona faktycznie wracały to jego psychika wciąż była wystawiona na próbę.
- Ależ jakie piękne byłyby to zwłoki! Szkoda, że nie na długo, ech... - powiedział, cokolwiek mając na myśli.
- Dziwkarz... Takie nieładne słowo. Jednak jeśli prawdą jest co mówisz, to szlachetny z Ciebie mąż! Szkoda, że więcej nie ma takich na świecie, kobiety miałby z pewnością lżejszy los, a może w samym Everam byłoby spokojniej...
Styl mówienia Don Nathana cechował się dziwną, podniosłą i przeteatralizowaną manierą. Irytacja zdawała się naturalną reakcją na taką personę, chociaż ktoś mógłby uznać to za zabawne. Nie było jednak nikomu do śmiechu będąc zamkniętym w nieznanej piwnicy.

Odrobina światła ponownie rozeszła się po pomieszczeniu, kiedy to znajoma im postać zeszła po schodach, niosąc w obu rękach niewielki gliniany dzban z wodą. Naczynie na styk przechodziło przez pręty klaty.
- Macie. Żebyście przestali nas uważać za jakieś barbarzynki. - dodała z przekąsem.
- Barbarzyńsko oszałamiająca tylko twa uroda. - ukłonił się Don Nathan po czym wziął dzbanuszek i sam wypił połowę wody, widocznie zapominając, że przecież prosił o przyniesienie jej dla Teliona. Zreflektował się jednak, prawiąc coś o manierach po czym pozwolił się napić również Telionowi. Woda idealnie łagodziła pieczenie w przełyku oraz zatrzymała wiercenie w żołądku.

Tę chwilę spokoju przerwało pewne poruszenie na górze schodów. Spoglądając w tamtą stronę Telion dostrzegł, że znajoma twarz patrzy w ich kierunku i mówi coś niemrawo.
- Pani? Azara... mówi, że już wszystko gotowe. - oznajmiła Uqira. Teraz była umyta i miała świeże ubranie, jednak zdecydowanie nie doszła do siebie jeszcze po całej tej ucieczce z tawerny Delfera.
- No wreszcie, ileż można! Niech zejdzie w takim razie. - nakazała, po czym spojrzała na swoich więźniów spod ukosa z niepokojącym... uśmieszkiem. - Towar przygotowany do drogi.
Don Nathan spojrzał na Teliona pytająco, jakby oczekiwał wyjaśnienia tych słów. Jednak czego oczekiwał? Minęło parę chwil i rozległy się kroki na schodach. Nie tylko jednak Uqiry, ale też... kogoś jeszcze. Pobudzony nagłym poruszeniem Telion dostrzegł zmierzającą w ich stronę sylwetkę niedużego wzrostu. Ciężko było określić ją innymi słowami, bowiem cała była zanurzona w długim, podróżnym płaszczu, który sunął się po ziemi. Twarzy, spowitej w całości kapturem, również nie było jak dostrzec.
- Potencjalna siła robocza. - kobieta w sukni poklepała róg klatki jakby prezentowała najlepszy na sprzedaż mebel. - Kiepskiej jakości, ale ostatnio było cienko, więc... lepsze to niż nic.
Postać w kapturze bez słowa podeszła bliżej klatki. Z pewnością można było wywnioskować, że ich obserwuje, ale w drugą stronę było to znacznie utrudnione. Telion był ledwo w stanie dostrzec jej oczy. Miałby w sobie coś niepokojącego, przeszywającego... jakiś dziwny poblask. Zupełnie jak te kamienie na ścianie. A właśnie... Czy te przed chwilą nie zajaśniały?
- W... witamy uprzejmie. - przerwał grobową ciszę Don Nathan, choć jego przebojowość i nieuzasadniona pewność siebie też zdawała się być teraz wystawiona na próbę. - Chciałbym zapewnić o naszej najlepszej i zdecydowanie nie małej wartości, jednak w obecnych warunkach...
Jego wypowiedź przerwało szybkie i drastyczne pociągnięcie do ściany klatki. Telion aż odskoczył na ziemi. Jednak nie widział, żeby jakakolwiek ręka pociągnęła za jego towarzysza. Dłoń tajemniczej postaci uniesiona była ledwo na wysokość jej klatki piersiowej i emanowała z niej jakaś magiczna aura. Don Nathan próbował oderwać swoją obolałą twarz od wbijającego się mu pręta, jednak zaklęcie trzymało po porządnie.
- Dziwny. - zachrobotał nieprzyjemny, jednak zdecydowanie damski głos. - Coś nie tak z nim. Jakiś taki... Niestabilny.
Zaklęcie puściło a Don Nathan upadł na posadzkę ich więzienia. Postać następnie odwróciła się do Teliona, lustrując go dokładnie. - A ten... - już zdawała się wyciągać do Teliona swoją długą rękę...

Niespodziewanie huk zatrząsnął całym budynkiem. Wszyscy zebrany w piwnicy zdawali się zareagować z zaskoczeniem. Po chwili też rozległy się ciężkie pośpieszne kroki większej ilości ludzi. Zakapturzona postać spojrzała w kierunku schodów.
- Wtargnęli! - wykrzyknęła nieprzyjemnie. Zarówno Pani jak i Uqira popatrzyły po sobie w przerażeniu. Odgłosy kroków zdawały się zbliżać w stronę piwnicy.
- Zabierz nas stąd. Szybko! - krzyknęła kobieta w sukni. Trzy Żmije podbiegły do dziwnej ściany, która przykuła uwagę Teliona. Kilka szybkich ruchów dłoni tajemniczej postaci i kamienie na ścianie zajarzyły się żywym, czerwonym blaskiem. Po chwili na ścianie pomiędzy kamieniami zaczął formować się przedziwny wzór. Trwało to może pięć sekund. Nerwowe kroki zdawały się już wchodzić do piwnicy gdyż nagle Teliona i Don Nathana oślepił mocny, czerwony blask. W uszach pojawiło się nieprzyjemne dzwonienie. Gdy już byli w stanie otworzyć oczy magiczny symbol na ścianie zniknął, a wraz z nim... trzy kobiety. Pozostała po nich tylko smuga dymu i nieprzyjemny odór siarki.

Po chwili po schodach zaczęli schodzić kolejni ludzie. Telion był w stanie rozpoznać między nimi mundury straży miejskiej jak i może dwóch widzianych wcześniej u Delfera najemników. Jednak najważniejszym jednak okazał się idący na samym końcu jego znajomy ork i członek załogi, Ber'zegi.
- Tu jesteś. - odpowiedział, jednak jakby wcale się nie radował z tego powodu, że znalazł swojego kamrata. - W coś się do cholery wpakował, młokosie?
To był do tej pory największy przejaw troski orka, jakiego Telion doświadczył z jego strony podczas całej swojej kariery na statku. Ber'zegi jak i jeden z najmitów zaczęli zajmować się zamkiem, próbując zdjąć go z drzwi klatki brutalną siłą. Niestety trochę im to zajmowało. Można byłoby oczekiwać, że Don Nathan zaraz zacznie wychwalać swoich spodziewanych wybawców pod niebiosy, jednak ten... nagle okazał się dziwnie niemrawy. Leżał tak samo jak Telion na ziemi a jego powieki właśnie mimowolnie opadały.
- Macie coś, Ber? - odezwał się kolejny znajomy głos. Arbar zdawał się wkroczyć do budynku wraz z całą resztą.
- Mam szczyla! Próbuję go uwolnić! - odkrzyknął ork. Telion mógł z radością oczekiwać na uwolnienie z tej przeklętej klatki, jednak zaraz po swoim towarzyszu w niedoli również i jego zaczęło nachodzić dziwne znużenie. Dopiero teraz zorientował się, że wypita woda pozostawiła po sobie gorzkawy, zielny posmak. Zanim jego kamrat zdołał roznieść mechanizm zamka Teliona ogarnął głęboki sen...

**Akcja przenosi się TU***
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein
ODPOWIEDZ

Wróć do „Everam”