Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

16
Dźwignął się z łóżka tak, jakby to była jakaś kara i powłócząc leniwie nogami, skierował do drzwi komnaty. W drodze jeszcze złapał przepoconą koszulę, zbliżył do twarzy, ale zaraz stwierdził, że ta nie nadaje się już do niczego, toteż cisną nią w kąt. Korzystając z okazji, rzucił jeszcze okiem po pomieszczeniu, pobieżnie ocenił poczynione szkody i z pewną dozą niepewności zwrócił uwagę, czy aby nie brakuje mu niczego istotnego. Bądź co bądź nadal nie potrafił w pełni zaufać drugiej osobie, nawet po tym co właśnie go spotkało.

- Chwila, idę! - rzucił przez ramię, jednocześnie szukając jakiegoś okrycia.


Mimowolnie wracał myślami do tych upojnych chwil w towarzystwie jednookiej brunetki. Jej wyznanie budziło w nim różne uczucia - czuł się nie wątpliwie skołowany takim obrotem spraw, nieco zmartwiony, ale w tym samym czasie i podekscytowany, a nawet... szczęśliwy. Nie był świadom, że na jego twarzy gości delikatny, choć niewątpliwie szczery uśmiech. Wkrótce później znalazł jakieś w miarę czyste odzienie, ubrał się pośpiesznie, poklepał żywo po twarzy co by odgonić ospałość i chwycił za klamkę.

- Olivier? O co chodzi? - zapytał, spodziewając się jakiejś kolejnej katastrofy, a tym samym nadal poprawiając koszulę w portkach.

Sygn: Juno

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

17
W drzwiach stanął złotousty gagatek. Podpierawszy framugę dłubał źdźbłem trawy w zębie, nie zauważając, że hetman tejże zbójeckiej zgrai właśnie otworzył przed nim wrota. Chwilę zajęło nim otrząsnął się z nie wiedzieć jakiego letargu. Ochoczo przekroczył próg i z uśmiechem na ustach powitał rządzącego goblina, który wtenczas grzebał we własnych portkach. Olivier widział różne rzeczy, więc taki obraz w żaden sposób nie zgorszył go. Prawdę powiedziawszy nie przejął chłopa w ogóle. Był zaaferowany czymś zgoła innym. Rozglądał się nerwowo po izbie, wzrokiem sięgał rozłupanego biurka.

- Hmm, kończy się opał. - mruknął pod nosem, lecz tak cichutko, że zagłuszyło go brzęczenie much. Arno nie usłyszał niczego.

- Szefie - zaczął bez owijania w bawełnę - dogadałem się z tym knurem z wioski, jak poleciłeś. Nawet się ucieszył, że ktoś go odwiedził. - dodał niepotrzebnie. - No ale, wiesz... Chłopaki ciężko pracują. Klaus nie daje im chwili wytchnienia. A tam w wiosce są takie sztuki. Mówię Ci, szefie! No, nie ma jak się do nich wybrać, podróż trochę zajmuje. Może moglibyśmy je tu sprowadzić albo najmować na jakiś czas? - pytał drapiąc się po karku, przez co wyglądał na skrępowanego.

Kurwy w Czarcim Forcie były wisienką na torcie problemów, z którymi zmagał się Arno. Pomysł w istocie głupi niósł jednak pewną ideę. Ideę, jaką mógł wykorzystać goblin, wszakże w wiosce nie żyły wyłącznie rządne złota kurtyzany.

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

18
Zielony niby słuchał Oliviera, ale gdy w jego głowie ni stąd, ni zowąd zakiełkowała zupełnie nowa idea jakoś przestał przejmować się tym, co złotousty miał mu do przekazania. Odwrócił się tyłem do najemnika zostawiając za sobą otwarte drzwi, pogładził nierówny zarost w zamyśleniu i tak przechadzając się z wolna po komnacie tworzył w myślach plan. Nowy, śmiały pomysł, który o ile wypali niechybnie umożliwi temu chaotycznemu przedsięwzięciu, jakim był Czarci Fort, postawienie kolejnego kroku na drodze do samowystarczalności. Mieszaniec, oczywiście, już na samo wyobrażenie tego co mogło pójść nie tak odczuwał ból żołądka i migrenę, które raczej nie powinny wystąpić w jego wieku... no, chyba że faktycznie żywili się już resztkami resztek.

"Kurwa mać, weź się w garść chłopie! Jak wszystko zagra może ruszymy z pracami w kopalni, a jeśli nawet coś się spierdoli po drodze to sięgniemy po niezawodne metody i zaczniemy od tego samego miejsca, co wcześniej." - skarcił sam siebie i zaraz entuzjastycznie klasnął w dłonie.

- A wiesz co? To może nawet nie być taki głupi pomysł! - zwrócił się do mężczyzny, po czym bez dalszej zwłoki rzucił się do biurka, chwycił żywo za pióro i pośpiesznie, choć z pewną dbałością począł pisać na pergaminie. Formułka, którą zawarł przynajmniej jego zdaniem powinna być wystarczająca, aby dać przybocznemu fortel wymagany do realizacji tego, co sam sobie wykoncypował. Naraz uniósł w powietrze sporządzone zawiniątko jakby to były klucze do jakiego skarbca, potruchtał do swojego gościa i z nieskrywanym uśmiechem wręczył mu pismo zagadując jednocześnie:

- Przywdziej co tam masz najlepszego, wsiadaj na koń, weź naszych najprzystojniejszych trepów i pędź do tej wioski, do sołtysa, przekaż, że w swojej wspaniałomyślności wystawiam ucztę z zabawą jutro, o zmierzchu, by sąsiedzkiej gościnności dać świadectwo.


Nie czekając ani chwili dłużej na jego reakcje zielony przywdział buty i w try miga zbiegł po schodach nieomal lądując po drodze na brodzie.

- Sariel! - wydzierał się pełen energii - Wystawiamy ucztę, chcę, żebyś nadzorowała jej organizację. Nie musi być to nic niezwykłego, ale ma oczarować wieśniaków z sąsiedniej wioski na północ. Zwołaj też pozostałych przybocznych, czas bym wyłożył karty na stół.

Gdy jakiś czas później zyska sobie uwagę podwładnych oraz przedstawi koncepcje odświętnej zabawy, a być może i zasłyszy pierwsze protesty przeciw tak śmiałym przejawom dobrej woli, Arno gestem dłoni poprosi o spokój, by zaraz wytłumaczyć swoje zamiary:

- Brakuje nam rąk do pracy, a niedługo również żywności, by wykarmić wszystkich. - tu z niesmakiem spojrzy w stronę Cetris, na której barkach spoczywała odpowiedzialność za przynajmniej tymczasowe zapewnienie strawy - Nie chciałem uciekać się do podstępu, ale dobrobyt nas wszystkich oraz funkcjonowanie tej placówki cenie sobie znacznie bardziej, niż jakiekolwiek wartości moralne i fantazje o wiecznym statusie quo. - rzekł rozglądając się po twarzach zebranych. Bez pośpiechu podszedł do starego komina, wyciągnął kawałek węgla i począł ilustrować na gołej ścianie przebieg swojego planu.

- Oto co zrobimy: podzielimy najemników na dwie ekipy; jedna z nich będzie odgrywała rolę ochroniarzy i dbała o bezpieczeństwo zebranych, tu liczę na umiejętności organizacyjne Sariel oraz wdzięki Oliviera. - tu Arno zwraca się do cwaniaczka - Miałeś z nimi najwięcej styczności, ergo wzbudzasz największe zaufanie także, jak rozumiesz potrzebuję cię na miejscu w roli mojego reprezentanta. - i znowu do wszystkich -W rzeczywistości ta ekipa będzie odpowiedzialna za odcięcie drogi ucieczki naszym gościom, gdy dam stosowny sygnał. Tymczasem Volgar i Klaus zbiorą pozostałych, wezmą ze sobą wozy, konie, a następnie ruszą do wioski w tajemnicy, pod osłoną nocy i zadbają o to, by ci, którzy zostali w domach również dołączyli do naszych gości. Możecie utworzyć krąg wokół osady, aby upewnić się, że nikt nie zbiegnie z miejsca zdarzenia, choć nie wątpię, że Klaus będzie doskonale wiedział jak zaplanować taką akcję. Chcę również byście skonfiskowali ich żywność oraz wszelkie dobra, które prezentują sobą jakąś wartość. Moim życzeniem jest byście nie uszkodzili budynków oraz samych wieśniaków, choć zdaje sobie sprawę, że przy takiej okazji może nie obyć się bez ofiar, upraszam jedynie byście zachowali względny rozsądek. Jeśli wytrzebimy zbyt wielu będę zmuszony posłać do pracy także naszych ludzi, a wolałbym tego uniknąć. - westchnął po długim monologu - Naszym celem jest wzięcie w niewolę całej wioski bez alarmowania okolicznych sił oraz przejęcie ich majątku. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem myślę, że w przeciągu najbliższych dni, tygodni powinniśmy zapewnić sobie dostateczną stabilność i przejść do realizacji pozostałych celów. To wszystko... na co czekacie? Rozejść się i do roboty łajdaki, pokażcie mi, na co was stać, pokażcie, że jesteście warci każdego gryfa, który na was wyłożyłem. W tym miejscu zaczyna się nowa historia Czarciego Fortu, sprawcie, że będę z was dumny!


Po tych ostatnich słowach Arno odetchnie z ulgą, a zaraz przypomni sobie, że wciąż nie wydał żadnego polecenia Cetris, oczywiście zrobił to celowo, bo chciał z nią porozmawiać bez świadków. Zwróci się do niej z nieskrywanym zawodem:

- To, co się stało, już się nie odstanie. - naturalnie miał na myśli jej ostatnią absencję i brak oczekiwanych rezultatów - Zapomnij o tym, popełniłem błąd ufając ci z zadaniem, które najwidoczniej było ponad twoje możliwości. Nie chciałem uciekać się do tych... metod, jednak nie pozostaje mi już nic innego. Twoim zadaniem będzie organizacją uczty od strony wizualnej - ozdoby, aranżacja wnętrza i tym podobne, po wszystkim dołączysz do mnie. Będziesz moim bezpośrednim ochroniarzem, a co więcej... - tu zrobił wymowną pauzę - ...chcę, żebyś na własne oczy ujrzała konsekwencje swoich czynów.

Po wszystkim zielony wróci do swojej komnaty, by ogarnąć się należycie, a potem będzie osobiście nadzorował przebieg przygotowań.

Sygn: Juno

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

19
Cetris uważnie przysłuchiwała się słowom zielonoskórego. Elfka stała z przełożonymi w wstęgę na piersi rękoma, nie podnosząc wzroku. Krzywo ścięte pasemka czerni okalały jej gładką i bladą twarz, zasłaniając pełne jak u rusałki oczy.

Nie wierzę — rzekła powoli elfka — Nie wierzę, że można być tak głupim. Na tej ziemi nie rośnie nic. Trujące opary znad siarkowego bagna wyplewiły zwierzynę i zatruły roślinność. Ale ty tego nie zrozumiesz. Jesteś taki sam jak inni, jak tamci ludzie — dodała przecierając zwilgotniałe oczy.

Vulnificus! — leśna magiczka z sykiem wydobyła mięsistą lianę z rękawa. Pnącze oplotło się wokół szyi goblina. Niczym diabelskie sidła wyciągało z niego resztki tchu. Arno raptownie stracił orientację, czuł że krew nie dopływa do mózgu, że jego zielona karnacja robi się coraz bardziej sina.

Jej włosy powiewały jak smocze skrzydła, w dłoni trzymała eteryczne pnącze. Zaparta nogami, szarpnęła błyskawicznie ręką. Bat pociągnął goblina. Zakręcił na pięcie kilka piruetów, po czym rąbnął z impetem o glebę! A gdy powietrze ponownie zagościło w płucach, krew zawrzała w żyłach, spostrzegł jak Cetris wycofuje się. Powolne kroczki jeden za drugim. Była coraz bliżej wyjścia.
Gdyby ktoś wiedział o tym incydencie...

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

20
Zaraz po tym jak elfka sprowadziła go do parteru zielony począł wić się, miotać i charczeć w panice niby wieprz, którego lada moment czekało spotkanie z rzeźnickim tasakiem. W nagłym impulsie rzucił się do zacisku na szyi walcząc o każdy, nawet najsłabszy oddech, a im bardziej próbował wyzwolić się, im bardziej wiercił się, tym więcej tracił sił. Niedługo później poczuł, że zbliża się kres jego możliwości i lada chwila odpłynie w niebyt. Właśnie wtedy bat poluźnił pętle, a on dławiąc się potwornie stopniowo odzyskiwał panowanie nad sobą.

Ty suko... — wykrztusił z siebie resztką sił tak cicho, że sam już nie był pewien, czy te słowa faktycznie wyszły z jego ust. Nie zwlekając sięgnął dłonią do krtani, co by rozmasować obolałe miejsce, a zaraz potem podniósł się z ziemi na równe nogi i tak skrzywiony spoglądał w stronę oddalającej się Cetris.


Starał się myśleć jasno, jak człowiek: w oparciu o logikę, czy zdrowy rozsądek, niemniej szalona gonitwa myśli, której zaczynał ulegać podpowiadał coś zupełnie innego:

"Zdradziła nas... zdradziła i podniosła na nas rękę! Za kogo ona się ma?!" - rozmyślał stawiając pierwsze, niepewne kroki w jej kierunku - "Próbowałem z nią rozmawiać! Dałem szansę! Ba! Starałem się być miły, otwarty na sugestie, ale nieee... wolała spieprzyć do lasu! Schować się! Miała gdzieś to, że niemal przymieramy głodem! Do diaska!" - oczy miał wybałuszone, mięśnie napięte do granic, zębami zaś aż szurał ze złości. Przyśpieszył kroku.
"Nie odchodź ode mnie. Nie odchodź ode mnie. NIE ODCHODŹ ODE MNIE! - powtarzał w kółko. Z nienawiścią. Z paniką.

Potem pamiętał już tylko gniew, jaki w tamtej chwili nim zawładnął. To, co zrobił było pozbawione zarówno logiki, jak i zdrowego rozsądku.


Oto porzucił dalsze rozważania i natychmiast zerwał się do biegu. Liczył, że gdzieś po drodze zauważy jakiś nóż kuchenny na blacie, pozostawiony przez kogoś widelec lub cokolwiek innego, co w miarę możliwości nada się do wymierzenia kary krnąbrnej dziewusze. A jeśli nawet nie miał co liczyć na podobne szczęście gotów był korzystać z pięści, kłów, czy choćby i magii, byle tylko dopiąć swego. Chciał wykorzystać element zaskoczenia, wskoczyć jej na plecy tak szybko jak to tylko możliwe, powalić na ziemię nim użyje tych swoich przeklętych elfich sztuczek i raz po raz dźgać jej drobne ciało. Bez opamiętania.

NIGDY MNIE NIE LEKCEWAŻ! — wydzierałby się przez zaciśnięte zęby — NIGDY SIĘ ODE MNIE NIE ODWRACAJ! NIGDY! ROZUMIESZ?! NIGDY! — miał gdzieś, czy chlusnęła na niego krew, czy dziewczyna jeszcze dycha, czy też to wszystko dzieje się tylko w jego głowie, a on sam dawno stracił przytomność. Zazwyczaj starał się przecież działać sensownie, dążyć do jak największej korzyści, ale z jakimś śladowym zrozumienia sytuacji, z empatią, a tu? Tu kierowały nim jedynie prymitywne instynkty, nieodparta potrzeba dominacji nad innymi... jak u pospolitych, zacofanych goblinów. Przemoc i gniew - tylko tyle i aż tyle.

Miał gdzieś co się stanie z nią, z nim. Mogą ich rozdzielać, może paść z wycieńczenia. Obchodziło go tylko to, żeby dać upust nagromadzonym emocjom i choć raz nie poczuć się jak śmieć, za którego wszyscy go mieli.

Sygn: Juno

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

21
Rzucił się ku uciekinierce, która znikała w jasnym korytarzu mieniącym się blaskiem górującego słońca. Ale miast chwycić ją i pokryć swym zielonym cielskiem, złapał wyniesiony kurz wartko przebieranych elfich stópek. Przed nosem śmignęła pięta i zdawało się, że plan schwytania elfiej elementalistki legł w gruzach.

Arno otrząsnął się z osłupienia, zaparł ręce i zgiął kolano, klękając na rozklekotanym parkiecie w centrum twierdzy. Od razu pojął bowiem, że wypuścił ptaszka z klatki. Ale to nie przeszkodziło goblinowi w ponowieniu gonitwy. Przemknął przez korytarz, a potem starą spiżarnię. Kolejny tunel zawalony starymi miotłami, skrzyniami i zardzewiałymi przyrządami ogrodniczymi, o które potykał się co rusz. Widział jak Cetris powoli znika z pola widzenia, czuł, że choć niespętane ma gardło, zaczyna mu brakować tchu.

Krzyczał głośno. Prawie bełkotał, wyciągając przed siebie ręce, niczym dziecko chcące złapać wiejskiego kota.

Usłyszał, że coś chlupie, że szeleści brzęk metalu, że ktoś klnie z cicha. Faust wyprysnął z zaułku przed elfkę, przez moment prezentując się goblinowi w całej miłej dla oka okazałości. Raptem porwał miecz i z sykiem wydobył go z pochwy, obracając żelazem nad podziw zręcznie. Trwało to moment, po którym elfka opadła na kolana, a obok niej bezwiednie wylądowała odcięta ręka. Krew trysnęła z ramienia, naznaczając karminem skalną ścianę i blond włosy rycerza. Cetris osunęła się na bok, odchodząc skąpana w fontannie własnej posoki.

Faust oblizał splamione krwią wargi, po czym wymownie spojrzał na przywódcę i kolejno na odciętą kończynę.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

22
Kiwając się niebezpiecznie z nogi na nogę mieszaniec dość ślamazarnie, choć z wyjątkowym dla siebie uporem podążał śladem zbuntowanej Cetris. Wzrok miał zamglony jakby wszedł w jakiś trans, żółte ślepia tępo wbite w ziemię, oddech zaś płytki, rwany zdradzał niebagatelne zmęczenie. Zdawało się, że chłopak w ogóle nie odnotował obecności kanibala, ani tym bardziej czynu, którego ten dokonał. Gdy dotarł już do zwłok nie ozwał się nawet słowem, oparł się tylko o kolana pochylając nad jej dogasającym truchłem i przyglądał w ciszy. Jedynym co wydobyło się teraz z jego ust było rzężenie podobne starcom, których płuca ledwie domagały po latach zaniedbań.

Dopiero po krótkiej chwili zielony wytarł twarz o rękaw, wciągnął dosadnie gila i ni stąd, ni zowąd chwycił za odciętą kończynę, padł na kolana, a następnie począł gniewnie uderzać w martwe lico dziewczyny. Zdawało się, że ten rozpaczliwy akt męczył go nawet mocniej niż sama gonitwa. Jego twarz nabierała rumieńców, koszula poczęła lepić się do ciała, niemniej emocje, które kołatały się w nim najwidoczniej bardzo domagały się podobnej chwili wytchnienia.

Plask

Plask

Plask

Im mocniej uderzał, tym bardziej brodził w jej krwi, tym bardziej zatracał się w dogasającym gniewie. Jego umysł był zupełnie pusty, pozbawiony myśli. Jedyne co się dlań liczyło to ten moment katharsis, chwilowego wyzwolenia z okowów własnej słabości - paranoi, kompleksów i sprzecznych emocji. Żałował tylko, że to nie jemu przyszło ukrócić żywota tej upartej dziewuchy. Tak bardzo chciał wyładować na niej swój gniew, niemniej zmuszony był zadowolić się tym, co z niej pozostało. Gdy niemal zabrakło mu już sił w łapach, wstał chwiejąc się jak podrzędny pijaczyna i zaczął kopać żałośnie trupa. Wkrótce jednak całkiem zrezygnował. Przez jakiś czas zipiał wpatrzony w swoje "dzieło", a gdy na powrót się opanował wreszcie odnotował obecność niegdysiejszego zakonnika. W nagłym i nie do końca zrozumiałym impulsie podał mu odciętą rękę, by zaraz poklepać po ramieniu i rzec ze słabym uśmiechem na ustach:

Dziękuje ci, Klaus. Uczyniłeś jak należy, nie zapomnę ci tego. - następnie westchnął i dodał - Muszę się odpowiednio przygotować na przybycie naszych gości. Proszę zajmij się Cetris... - gdy wymówił jej imię z kącika oka popłynęła mu pojedyncza łza, którą natychmiast spróbował ukryć. - ...najlepiej bez zwracania na siebie nadmiernej uwagi. W swoim czasie wyjaśnię wszystkim to nieporozumienie, ale... jeszcze nie teraz... po prostu nie chcę zaprzątać im głowy podobnym nieszczęściem, szczególnie że jesteśmy w trakcie poważnego przedsięwzięcia. Zobaczymy się później... jeszcze raz dziękuję.

Jak powiedział tak zrobił. Przy pierwszej sposobności przemył się, a następnie odział, doposażył i przystąpił do koordynacji planu z poziomu fortu. Nie miał ni jak sposobności na rozmyślanie o sensie tego co uczynił, goniły go teraz zupełnie inne powinności.
Ostatnio zmieniony 31 sie 2020, 19:03 przez Iskariota, łącznie zmieniany 1 raz.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

23
Dawny zakonnik Klaus zasalutował po słowach włodarza.

Nie zostanie po niej żaden ślad — syknął niczym wąż przez spierzchnięte wargi, po czym dodał normalnie — nawet kosteczka.

Kilka dni później.

Po zachodzie słońca mury Czarciego Fortu przekroczyli goście z sąsiedniej wioski. Arno obserwował ich z najwyższej wieży.

Serce łomotało w piersi, krew szumiała w skroniach, ręce trzęsły się odrobinę. Opanował je, zaciskając pięści. Uspokoił się za pomocą wolnych wdechów i wydechów. Rozluźnił ramiona, poruszył zesztywniałym ze zdenerwowania karkiem i zszedł do sali bankietowej.

Izba pełna była ogni. Różnych ogni - nieruchomych ogni olejnych lamp i ruchomych ogni pochodni na ścianach i świec na stołach. Noc rozbrzmiewała pobliskim śpiewem bab, skandowaniem tłukących gliniane kufle mężów, okrzykami i wiwatami ich dzieci. Ze ścian zwisały zawieszone na przerdzewiałych uchwytach do pochodni skóry niedźwiedzi czy lisów. Zakrywały dziury w ścianach zamku, z których wiało ciepłem i smrodem znad siarkowego jeziora. Nie przeszkadzało to jednak przybyłym. Grali głośno na lutniach i tamburynach, a ci, którzy nie grali, pałaszowali wypełnione po brzegi miski na prostokątnych stołach w środku sali. Sielanka...

Zjawili się z cienia, z ciemności. Czarni, zamaskowani, zwinni jak szczury. Strażnicy i ochroniarze goblina. Schodzili ze schodów, wyłaniali się zza zasłon. Trzask! Ktoś zamknął drzwi zwracając uwagę zgromadzonych. Muzyka ścichła, nieświadomi dotąd prostaczkowie rozejrzeli się dookoła. Przerażeni obecnością straży, cofnęli się o krok, stając ramię w ramię niczym ławica ryb, na którą polują drapieżniki.

Co tu się wyprawia? — podniósł głos sołtys wioski.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

24
Oczekiwanie, zielonemu wydawało się nawet gorsze od samego zadania. Wypatrując gości z najwyższej wieży, stukając palcami ze zniecierpliwienia w kółko zadawał sobie te same pytania:
"Czy uczyniłem wszystko co do mnie należało? Czy nie pominąłem aby czegoś ważnego?" - w gruncie rzeczy trudno było mu się dziwić. Znał swoje "szczeście" jak mało kto, toteż naturalnym dlań było, że powątpiewał, a i do podwykonawców miał raczej ograniczone zaufanie. Co więcej powodzenie całej akcji bądź co bądź miało zawarzyć na wszystkim co do tej pory udało mu się stworzyć. Jeśli szybko nie wyśle robotników do kopalni dalsze opłacanie najemników zrobi się problematyczne, by nie powiedzieć niemożliwe. Nadomiar złego to w jego gestii leżało rozwiązanie kryzysu żywieniowego i naturalnie miał już pewien koncept jakby to wszystko miało funkcjonować. Odpowiedni podział pracy, nadzór plebsu, system kar służący zachowaniu dyscypliny... Arno dobrze wiedział jak złamać i nagiąć do swojej woli owe bogom ducha winne duszyczki. Pierwej jednak, musiał dorwać je w swoje łapska, a to znowu nie było tak proste. Wszak jedno sprowadzić do siebie nieświadomych niczego wieśniaków, a drugie upilnować, by żaden nie wyrwał się w poszukiwaniu pomocy u swego możnowładcy, tudzież z misją rozpowiadania wszem i wobec jakież to ogromne nieszczęście spotkało jego ziomków. Im mniej świat wiedział o poczynaniach mieszańca, tym większa szansa, że zdążą przygotować się na wszelkie czekające ich z tego tytułu nieprzyjemności. Wszak prędzej, czy później pewnikiem ktoś zechcę mu tę niezmąconą niczym wolność odebrać. Sęk tkwił w tym żeby odwlec podobne zapędy, nadać im właściwą narracje i jeśli to możliwe skutecznie wpoić "poddanym" ich nową rolę.


Snuł się więc nasz bohater to tu, to tam. Czasem podparł brodę w zamyśleniu, czy oparł się o balustradę, by zaraz uderzyć gołą pięścią w ścianę, gdy jego własne rozważania zapędzały go w kąt i frustracja brała górę nad chłodną kalkulacją. Raz nawet, gdy przyjrzał się bliżej opuchniętej dłoni dostrzegł za paznokciami resztki zeschniętej, elfiej krwi. Szybko wróciły wspomnienia niedawnego zajścia i znowu zastanawiał się Arno, czy aby na pewno wybrał najlepsze możliwe wyjście z sytuacji, a także ile będzie go kosztować bliska współpraca z byłym zakonnikiem? Żałował śmierci Cetris, ale jeszcze bardziej żałował tego, że przestała mu ufać, rozmawiać z nim, a w rezultacie czego oboje stali się sobie wrodzy. Jej zależało przede wszystkim na korzyściach płynących dla środowiska, on zaś zobowiązany był zapewnić dobrobyt wszystkim nim spróbuje zrobić coś więcej dla matki natury. Być może nie było tu łatwych rozwiązań i podobna współpraca znajdywała się daleko poza zasięgiem półgoblina. No i jak zareagują pozostali, gdy dowiedzą się co uczynił? Czas pokaże kto miał racje, niemniej dla młodego Verga na zawsze będą to gorzkie, trudne wspomnienia. Być może nie powinien ulegać tak emocjom, być może mógł zachować się lepiej...

***
Jakiś czas później miała miejsce długo oczekiwana uczta. Stół był suto zastawiony, muzyka wypełniała sale, ogień wesoło tańczył na ścianach, a jednak Verg przyglądał się wszystkiemu z górnego piętra, ukryty pośród cieni. Po prawdzie to napawał się beztroską przybyłych, bo wiedział, że już niedługo nadejdzie kres ich rzeczywistości i początek zupełnie nowej, tej, którą im zaplanował. Poniekąd był zdumiony tym jak łatwowierni stali się gdy ugościł ich pośród ruiny i poczęstował resztkami tego co miał.
"Ludzie to wyjątkowo dziwny gatunek." - pomyślał, a następnie skinieniem palca dał pozostałym sygnał do akcji, toteż nie zwlekając strażnicy obstawili wszystkie możliwe drogi ucieczki. Pośród jęków przerażenia oraz płaczu dzieci trzasnął zamek wrót dając jednoznaczny sygnał, że oto nadszedł kres ich wolności. Tymczasem Arno zszedł na parter bez niepotrzebnego pośpiechu - powoli, trzymając się poręczy. Nie wiedzieć czemu harmider oraz narastający strach towarzyszący wtargnięciu jego ludzi poniekąd budził w nim dziwny spokój. Czuł, że ma władze nad cudzym losem, że może zmienić czyjeś życie bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji. Oczywiście wiedział, że to kłamstwo, ale i tak napawał się tą ułudą jak narkotycznym doznaniem, pragnął go.

Witajcie w Czarcim Forcie - odezwał się naraz rozkładając szeroko ręce tak, jakby chciał wyściskać sołtysa za to, że zrobili wszystko to czego od nich oczekiwał - Ja nazywam się Arno Verg, ale od dzisiaj możecie mi mówić "Szefie", cieszę się mogąc was gościć w tych skromnych progach. - to powiedziawszy zdjął kaptur prezentując się w całej okazałości. Postanowił nie zważać na ich oburzenie, jęki zdziwienia, strachu i wrócił zaraz do swego monologu.

Przyznam się, że początkowo chciałem żyć z wami w sąsiedzkiej przyjaźni. Pić miód, pomagać przy żniwach i takie tam, ale... zostałem zdradzony, podle zdradzony przez kogoś, komu zawierzyłem z ważną misją... i tak znaleźliśmy się tutaj. - westchnął ciężko - Skuć ich. - a po chwili przekrzykując się przez tłum dodał - Od dzisiaj będziecie pracować dla mnie. Mężczyźni trafią do kopalń, podczas gdy kobiety będą pracowały w polu. Będziecie żyli pod nadzorem moich ludzi, spali gdy wam pozwolę, pracowali gdy tak powiem, zaś ucieczka lub niesubordynacja będzie karana bardzo dotkliwie. Gwarantuje wam, że jeśli przewini jedna osoba mój gniew odczują wszyscy... ale porozmawiajmy o pozytywach! - naraz uśmiechnął się jak dobry wujek i podejmując z goła inny ton, weselszy, kontynuował:

Przede wszystkim jesteście teraz moją własnością i nikt nie będzie z wami zadzierał. Odpowiadam za was, czy tego chcecie, czy nie. Co więcej lojalnych mej sprawie spotka odpowiednia nagroda - zaczniemy skromnie, ale z czasem będę mógł zaoferować wam znacznie więcej niż to co mieliście do tej pory. Prawdopodobnie macie jeszcze mnóstwo pytań, niemniej w swoim czasie przyjdzie czas na odpowiedzi. Cieszę się, że gościliście u mnie dzisiaj, że najedliście się do syta, bo jutro czeka nas sporo pracy, mamy mnóstwo zaległości, eh. Moi ludzie wskażą wam miejsce spoczynku i zadbają o bezpieczeństwo. Dbajcie o siebie, śpicie smacznie i nie zawiedzcie proszę moich oczekiwań. Widzimy się już niedługo, moi drodzy. - następnie dał sygnał by przejść do finalnej części planu, sam zaś wrócił na piętro skąd obserwował postępy. Tęsknie wyglądał też w stronę wioski, rozmyślając nad tym jak poszło pozostały.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

25
Arno Verg powitał przerażonych widokiem bandytów mieszkańców, zwróciwszy wszelką ich uwagę na sobie.

Matko, spójrz! Jaszczurka! — krzyknął głośno chłopiec wskazując palcem na kroczącego po schodach w dół półgoblina.

Żaba! — szarpnęła za spódnicę babkę dziewczynka, szybko żałując wypowiedzianych słów, bowiem babka zdzieliła ją po łbie otwartą dłonią.

Smok, tatku! Gdzie ma skrzydła? — ojciec zakrył szybko usta synowi.

Rodzicie próbowali uspokoić dzieci, których widok zielonoskórego pobudził niebywale. Trzymali je blisko, karcili i zasłaniali usta, gdy intrygant przechodził do wyjaśnień. Kilka chwil plus natłok słów i wszystko stało się jasne.

Ha-ha-ha — przerwał niezręczną ciszę sołtys wioski, a za nim, jak fala, roześmiała się cała sala.

Taki kurdupel będzie mi mówić, co mam robić? Patrzajta no ludziska! Zebrał żołnierzyków i chce nas porwać. Ha-ha-ha — parsknął ponownie, opluwając swój tłusty drugi podbródek.

Tłum chichotał bez opamiętania, tylko dzieci stały zamarłe, nie rozumiejąc co się właściwie stało.
Spoiler:

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

26
Przez moment mieszaniec poczuł nieznośne ukłucie gdzieś w środku, jakby mu ktoś wepchnął szpilki do gardła albo gwoździe w rzyć. Wyzwiska i śmiech prostaczków były raczej do przewidzenia w podobnej sytuacji, niemniej Arno zaczął już zapominać jak to jest być wyszydzanym przez plebs. Wszak ostatnimi czasy wystarczył kaptur na głowie albo pięść wymierzona w stronę pierwszego lepszego śmieszka co by uciszyć wszelką rozweseloną hałastrę. Co więcej, po dotarciu do Czarciego Fortu takie sytuacje jawiły się raczej rzadkością - bądź co bądź płacił swoim ludziom jak należy, a i pewnikiem musieli nawyknąć do jego niecodziennej facjaty. Wyglądało jednak na to, że na próżno oczekiwał zrozumienia od maluczkich, widać potrzebna im była odpowiednia reprymenda. Przykład, który da wesołkom właściwą sugestię postępowania w tej nowej, pięknej rzeczywistości.

Pierwej jednak młody Verg począł śmiać się razem z wieśniakami. Z jednej strony bawiła go ich prostota i brak zrozumienia dla sytuacji oraz jawne igranie z jego cierpliwością, z drugiej zaś jakby nie było czuł poddenerwowanie, a momentami wręcz dławiący gniew, tak że nic innego poza szczerym śmiechem mu nie zostało. Nie mógł przecież pozwolić sobie na okazywanie słabości, a i żadne słowa też raczej nie dotrą do takiej gawiedzi, toteż z nerwów rżał jak wszyscy inni wokoło.

Postąpił kroku w stronę zgromadzenia sam trzymając się za brzuch, a niekiedy nawet czyniąc głupie miny w ich stronę co by podsycić ten wesoły rwetes. Wreszcie podszedł do sołtysa na tyle blisko na ile mógł by zaraz zarzucić mu ramię jak kumplowi do kieliszka i wtem ozwał się ledwie powstrzymując rozbawienie:

Doceniam wasze poczucie humoru! Macie jaja, prostaczki, żeby tak rżyć ze mnie! To wam przyznam! Pozwólcie jednak, że dam wam drobny pokaz moich możliwości! - naraz z nagła przyłożył zieloną łapę do gęby sołtysa, zbliżył usta do jego uszu i wyszeptał - Płoń.

Zamiarem półgoblina jakkolwiek nie było spopielenie mężczyzny i pozbawienie żywota, bo to w jego mniemaniu byłaby zbyt dotkliwa kara, a przy tym wielce nieopłacalna tak z perspektywy biznesowej, jak i zaprowadzenia względnej dyscypliny pośród nowoprzybyłych. O nie, Arno chciał jedynie odcisnąć na jego twarzy stosowne piętno, które już zawsze będzie przypominało tak jemu, jak i wszystkim innym, że nie warto szydzić z kogoś o tak odmiennej aparycji, bo kto wie... może akurat włada magią ognia?

Chłopak upewnił się co do włożonej w czar energii, dopilnował aby nic go nie rozproszyło i wymierzył stosowną karę. Jeśli zaś wszytko przebiegnie zgodnie z jego planem odejdzie o krok od grupki, ostentacyjnie wytrze dłoń o szmatę leżącą na stole i wciąż rozbawiony zwróci się do reszty:

Jeszcze ktoś chce zobaczyć magiczną sztuczkę? Mam ich całe mnóstwo! Możemy tak się bawić do samego rana, hahaha... no dalej! - po chwili zmęczony pokazem odetchnie i doda - No dobrze... pośmialiśmy się, wymieniliśmy uprzejmościami, a teraz zbierajcie się do łóżek. A i jeszcze jedno! - tu naraz spoważnieje - Nie miejcie złudzeń prostaczki... nie macie dla mnie teraz żadnej wartości. Uciekinierów będzie czekać długa i bolesna śmierć, podżegaczom będę wyrywał jęzory, a gdy i to nie pomoże nie poprzestanę aż zostanie po nich jeno kadłubek pozbawiony kończyn. Nieposłusznym oraz nieproduktywnym odbiorę smak życia, rodzinom dzieci. Oj biedaczki... nawet nie macie pojęcia. Mam bardzo bogatą wyobraźnię, hahaha.... - następnie da sygnał do wkroczenia najemnikom, szybko ich poinstruuje co robić, a następnie nie zważając na okoliczności wycofa się nieśpiesznie na piętro skąd będzie obserwował swoje dzieło.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

27
Panie... — zaczerwienił się i zająknął sołtys wsi. Goblin z wyniesioną przed siebie ręką czekał długo, wstrzymując oddech, pilnie wytężał słuch. Dłoń spokojnie i martwo leżała na twarzy człowieka, obejmując wargi, brodę, policzki, nos, a także wyżej czoło. Od skóry zaniosło stęchłym, nieprzyjemnym smrodem. Odór palonej skóry przepełniał komnatę. Zdawało się, że przesiąka wszędzie. Ktoś zgiął się w odruchu wymiotnym. Inny zakaszlał cichutko. Ale panowała generalna cisza. Nikt nie pomyślał zaśmiać się, bo ostatnie słowo należało do goblina. Zasiał strach w sercach prostaczków, tak szybko maszerujących pod nadzorem bandyckiej straży do nowego domu. Opuszczona osada górników już czekała. Czekały rozklekotane chaty, żeby naprawić w nich drzwi czy okna. Czekały zimne łóżka wypełnione słomą, by rozgrzać ją ludzkim ciepłem. Czekały jałowe ogródki, w których od lat nie rosło nic poza chwastami. Lecz nade wszystko czekała kopalnia. Stara i zapomniana. To tam zaciągnięto chłopów i starszych chłopców.

*** Zima na przełomie 89 i 90 roku III ery.

Zimy bywały wietrzne, lecz deszczu nie upatrywałby tu nikt znający prawa natury. Ulgę spieczonym w słońcu mieszkańcom Czarciego Fortu niosły zachodnie wiatry. Tak wilgotne i chłodne, przepełnione morską bryzą, która docierała aż tutaj, do północnego pasażu Czarcich Gór. Mówiono, że ciężkie powietrze zatrzymuje żrące opary znad siarkowego bagna. Powietrze coraz mniej drapało w nozdrzach, a oczy niemalże przestały łzawić. Arno nie wiedział jednak czy jest to sprawka wilgotnych wiatrów, czy zielonoskóry najzwyczajniej przyzwyczaił się do toksycznych warunków w jego zapomnianym królestwie. Pewnego dnia wybrał się na spacer, by osobiście zajrzeć do kopalni u podnóża góry.

Obrazek

Ziemia drgała pod nogami, gdy Verg schodził niżej ciągiem schodków i sztolni. Zewsząd wystawały deski, wzmacniane grubymi kłodami. Okalały wielki dół z każdej strony. Ułożone były w spirale, ale i w linii prostej. Niektóre łączono kolejnymi poprzecznymi mostkami, dając patrzącemu z góry efekt niemalże pajęczyny. Roiło się tu od sztolni i dziur, wystarczyła chwila nieuwagi, by spocząć na dnie którejś ze skomplikowanym złamaniem. Część dziur pokrywały zbutwiałe deski, które przysypane łupkowym pyłem niemal nie różniły się od podłoża. Nieostrożne stąpnięcie na coś takiego było niebezpieczne. Najęci do pracy chłopi kroczyli tędy jak zaczarowani. Jakoby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wiedzieli dokładnie, którędy winni iść. Nie patrząc pod nogi unikali dziur, których goblin nie spostrzegłby zapewne pod łupkowym okryciem. Za to spostrzegł, że z góry obserwuje go nadzorujący pracę Klaus. Niegdyś zakonnik, dziś dzień z pokrytym skrzepłą krwią batem, pilnował porządku w kopalni. Wydobywano tu żelazo pod postacią krwistoczerwonego hematytu, bogato przyozdabiającego ściany wielkiej dziury, ale również w formie drobnoziarnistego, żółtawego limonitu, głęboko skrytego w sztolniach. Mniejsze rudy wynoszono w materiałowych plecakach na powierzchnię, co większe - transportowano dźwigiem naprawionym przez najętych z Eroli inżynierów. Dalej minerały na wozach ciągniętych przez osły trafiały do osady, gdzie kowale przetapiali je w stal. Na południu ze świecą było szukać złóż żelaza. Czarcie góry były jedynym poznanym miejscem, skąd wydobywano metal, a legendy głosiły, że góry skrywają także pokłady adamantu i złota. Czarni orkowie od setek lat toczą bój z szarymi krasnoludami o dostęp do tych kopalni. Niewielu wpadło na pomysł, aby zabrać się do góry od strony północy. A ci, którzy to uczynili, umknęli przed toksycznym wiatrem znad siarkowego bagna. Goblini najeźdźca zajął fort i oby świat nie dowiedział się o prowadzonych w nim pracach, bo wtedy świat zechce sięgnąć po bogactwa skrywane w górach.

Obrazek
***
Z początkiem zimy w kopalni zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Robotników ubywało. Ślad po nich ginął, zupełnie jakby zapadali się pod ziemię. Coraz częściej uszom goblina dobiegały skargi, które dotąd, pod silnym przewodnictwem Klausa, nie miały miejsca. Pewnego dnia chłopi zbuntowali się, atakując najemników. Lecz bunt szybko stłumiono, zaś zapał winowajców ugaszono w iście zakonnym stylu. Z każdym dniem do huty trafiało mniej żelaza i morale nie zwiększała choćby całonocna chłosta. Ludzie skarżyli się, że w kopalni straszy, że z czarnych jak noc pierwszego dnia zimy nor wychodzą białe zjawy. Wabią mężów senną pieśnią, a potem przemieniają ich w skałę.

Był wieczór.

Ogień w palenisku ogromnego komina wygasał, w halli zrobiło się ciemniej. Wiejący od gór wicher świszczał w szczelinach murów, wył, wdzierając się przez nieszczelne okiennice Czarciego zamku. Arno, Sirael i Olivier pochylili się nad sprawami fortu.

Psiakrew! — Olivier nie wytrzymał, wstał i łyknął cały ale z dzbana. Kolejni ludzie odmówili kupna wyrabianej od niedawna w forcie stali i kutego z niej oręża. Ślisko-usty nie znał się na prowadzeniu interesów, ale miał dar do klepania ozorem. Już niedługo miał zamiar udać się na północ, gdzie bojowe nastroje piętrzyły się jak piana u wściekłego psa. Być może tam znalazłby kupca...

Spichlerz pustoszeje. — odezwała się skryta w cieniu Sirael. W forcie ponownie brakło strawy. Zapasy wieśniaków powoli kończyły się. Opuszczone przezeń pól nie było komu uprawiać.

Mamy większy problem niż puste brzuchy warchlaków z wioski. — bąknął Olivier, kończąc dzban piwa. — W kopalni, kurwa, straszy!

Jednooka kobieta nie weszła w dyskusję z wciętym z lekka zabijaką. Ostatnio stała się jeszcze bardziej małomówna niż dotychczas. Oderwała plecy od ściany i przeszła przez izbę.

Poradzimy sobie z tym, mój panie. — niepewnie położyła dłoń na ramieniu Arno, delikatnie szepcząc mu do ucha.

A jak! — huknął Olivier, przerywając subtelną chwilę, którą próbowała zbudować podwładna goblina. — Słuchaj — zwrócił się do niej dziarsko akcentując sylaby. Machał pustym dzbanem, jakby przemawiał przed tysięczną publiką. — Ani ty, ani ja nie wiemy, co siedzi w tych zasranych górach. Ale — czknął i dzban wypadł z ręki, tłukąc się pod stopami. — Upsss! Ale znam kogoś — kontynuował — kto może nam pomóc. Pozwól mi panie udać się za fort. Za dwie noce przyprowadzę ci czarownicę. Cacuszko — cmoknął w palce — przepędzi zmory raz dwa.

Decyzja należała do Arno.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

28
Obrazek


"Ile to już czasu minęło?" - rozmyślał młody Verg spoglądając przez okno - "Pamiętam, że mniej więcej o tej samej porze kilkanaście lat temu zawitaliśmy z taborem do Grenefod. Ah, cóż to były za czasy..." - rozmarzył się wspominając szczenięce lata. Oczami wyobraźni widział pola skryte pod białą pierzyną, samotną gospodę na rozstaju dróg oraz dym buchający z kominka. Ba! Mógł wręcz przysiąc, że pamięta każdą przyśpiewkę, rzępolenie starych skrzypiec, tańce do utraty tchu i ciepły kapuśniak, którym raczono trupę tuż przed wyruszeniem w dalszą drogę. Podobne obrazki były w jego dotychczasowym życiu raczej rzadkością, niemniej Arno pielęgnował każdy z nich, traktował niczym skarby. Oczywiście bywało i tak, że mniej lub bardziej świadomie wzbogacał owe retrospekcje o zupełnie nowe niuanse, czasami całe wątki. Mimo to podświadomie czuł, że niemal każdy, kto udzielił im gościny prędzej czy później spotykał się z uszczerbkiem na zdrowiu, bądź utratą kosztowności. Nie przeszkadzało mu to jednak, by powrócić myślą do tych chwil, gdzie pomiędzy znojem podróży a harówką odkrywał, czym jest dziecięca beztroska.

...przepędzi zmory raz dwa. — słowa Oliviera wyrwały go z zamyślenia tak nagle, jak uszczypnięcie z błogiego snu. Rozeźlony zamknął na moment powieki licząc w duszy, że może jeszcze jakoś przywoła ten zimowy pejzaż, ale nic to. Wspomnienia uleciały w niebyt, a on tymczasem pozostał w Czarcim Forcie, gdzie normą, nawet w owym czasie zimowego przesilenia jawiły się skwar, duszności i siarkowe wyziewy... do których właściwie zdążył już nawyknąć. Wszak egzystując w tym piekielnym klimacie z dnia na dzień przyzwyczajał się do jego uroków jak ot, chociażby piekące piaski, gdzie bez obuwia zsyłał krnąbrnych robotników, czy padlinożercy, na których dla rozrywki i wprawy ćwiczył szycie z łuku. Wystarczyła odrobina cierpliwości by mieszaniec zrozumiał, że wszystko w tym zapomnianym przez bogów miejscu może znaleźć dla siebie praktyczne zastosowanie.

Masz wolną rękę — odezwał się po namyśle — ...ale zawczasu wyznacz kogoś na swoje miejsce. Nie chcę, żeby w czasie twojej nieobecności doszło do przepychanek o to kto ma cię zastąpić. Jestem pewien, że sam najlepiej będziesz wiedział kogo wybrać, a i jeszcze jedno! — uniósł palec zwracając jego uwagę — Wróć do nas bez szwanku i pamiętaj proszę, by utrzymać to miejsce w ścisłej tajemnicy. — po tych słowach wstał zza stołu, by zaraz podejść do okna z widokiem na kopalnie. Chwilę przyglądał się robotnikom rozmyślając nad ich losem, cierpliwie poczekał aż Olivier opuści sale, po czym przywołał do siebie Sariel.

Przekaż Klausowi, że moim życzeniem jest by pracujący w kopalni poruszali się w parach. W ten sposób nawet jeśli jeden z nich zaginie drugi być może będzie w stanie powiedzieć nam coś więcej o okolicznościach tego zajścia. Jeśli zniknięcia będą się powtarzać trzeba będzie wyznaczyć strefy, gdzie zdarza się to najczęściej i nakazać ich unikanie. Co się zaś tyczy żywności... — tu zawiesił głos i zmarszczył brwi. Po prawdzie nie był do końca pewien gdzie powinien szukać źródła pożywienia. Mógłby wprawdzie spróbować hodowli, ale jakie zwierzęta zechciałyby żyć w takim nieurodzaju? Mógłby też kopać ziemię w poszukiwaniu wody, ale mówiąc szczerze nie miał o tym zielonego pojęcia. — ...rozeznaj się, jak radzili sobie z tym problemem poprzedni panowie tych ziem. Mam nadzieję, że uda ci się coś znaleźć, a jeśli okaże się to niemożliwe wróć do mnie niezwłocznie.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

29
Olivier wyjechał następnego dnia, jak i Sirael, która zniknęła nie wiedzieć gdzie.

Nad Czarcim Fortem zawitały chmury. Deszcz lał dniami i nocami bez przerwy. Prawdziwe oberwanie chmury. Wszyscy powitali ulewę jak największe błogosławieństwo. Deszcz ten był ciepły i aromatyczny, pachniał zielskiem, latem, błotem i kompostem. Sprawiał im istne katharsis. Woda, która obmywała zaczęła po dłuższym czasie drażnić. Strumienie lały się między żłobieniami, wpadając wprost do górniczej jamy. Ale to nie powstrzymywało ludzi przed opuszczaniem domostw. Ożywczy deszcz dodawał otuchy po całym roku skwaru. Powietrze zdawało się czyste i takie lekkie, nieskażone.

***
Puk, puk — coś zahukało w drzwi. Nim Arno Verg przeciągnął się i otworzył oczy, w jego izbie stała jak zawsze wyprostowana z poważną miną Sirael. Było wcześnie rano, tak przynajmniej czuł goblin, spojrzawszy na wkradające się przez czerwone zasłony światło. Leżał na dużej białej poduszce wypełnionej gęsim puchem. Jego z lekka owłosione zielone nogi wystawały spod kołdry i wtedy hetman Czarciego Fortu pojął, że najwyraźniej nie tylko nogi oddychają świeżym powietrzem. Poczuł jak ożywczy wicher zza okna muska jądra i kurczy fallusa...

Przysiągłby, że pozornie niewzruszona kobieta oblizała wargi.

Panie mój — półgłosem odezwała się, zaraz chrypiąc nieśmiało — sprawdziłam to, o co mnie prosiłeś. Poprzedni mieszkańcy uprawiali zwierzynę, ale wynieśli się zaraz po skażeniu siarkowego bajora. Żadna zwierzyna czy roślinność nie chce tu od tej pory rosnąć. To nie kwestia klimatu — wyrecytowała jednym tchem calusieńką wypowiedź. Obserwowała swojego szefa, był mu wierna, oddana - tego był pewien. Sirael jak nikt inny żyła dla Arno, nie odwrotnie. Bacznie śledziła każdy jego ruch, zupełnie jakby zapamiętywała go na zaś, by w chwili samotności móc odtworzyć wizerunek pana.

Jest jeszcze coś, panie — dodała — Olivier wrócił.

***
Słońce ledwo muskało szczyty gór, a na zewnątrz padał lekki deszcz. Arno w towarzystwie Sirael i kilku wybranych najemników wyczekiwali na dziedzińcu przed zamkiem. W końcu w bramie zarżał koń z Olivierem na grzbiecie. Rozradowany chłopek roztropek niemal nie pozdrowił zebranych niczym król, gdy w ostatniej chwili wzniesioną dłoń przyłożył do policzka miast nią zamachać. Ostatniy wyczyn Arno, gdy niemalże spopielił twarz sołtysa, można zaliczyć do grona tych nieobliczalnych, a jeśli włodarz potrafił fiksować, należało unikać ku temu okazji. Nawet wyszczekany Olivier stał się spokojniejszy, zwłaszcza w stosunkach z goblinem.

Najważniejszy nie był zaś powrót Oliviera. Liczyło się to, kogo w istocie przyprowadził. Za jego karym ogierem ciągnęła się z wolna jabłkowa klacz o mało szlachetnych rysach. Miała grube kopyta i duży zad. Niezbyt głęboka w kłębie niosła mikrej postury osóbkę.

Ogier prychnął, szarpnięty za wodzę - stanął. Olivier zeskoczył z siodła chybkim ruchem i poprawił wymiętoloną koszulę.

Panie i panowie, oto Celesta Umbra. Czarownica, która pomoże nam... — głosił jak na kazaniu, gdy kobieta wyjechała przed szereg, zakrywając Oliviera zadem klaczy.

Pomóż mi — zawołała melodyjnym głosem, ażeby ściągnął ją z konia.

Kobieta miała ostry i zadarty nos, a jej fioletowe oczy były przenikliwe i jakby lekko zgorączkowane. Kasztanowe włosy miała rozpuszczone w taki sposób, że okalały ramiona. Ostry makijaż ładnie podkreślał jej oczy i usta, nieźle prezentowały się też rozcięta do pół uda srebrnoszara sukienka, cieniuteńka narzuta na ramiona z perłowej krepy i długie skórzane buty za kolano przepasane czarnym sznurkiem. Całość interesująco akcentował skórzany naszyjnik z karminowym klejnotem na szyi. Rzeczy iście zdumiewające - majteczki delikatne jak pajęczynka i prawie sięgające majteczek pończoszki, w sposób niewiarygodny trzymające się ud bez podwiązek.

Celesta Umbra — podkreśliła, wyciągając dłoń przed twarz Arno celem jej ucałowania. — Czarodziejka i kapłanka Drwimira i jego potomków — spojrzała jeszcze raz na Oliviera, dając mu jasno do zrozumienia, że ostatni raz nazwał ją czarownicą.
Obrazek
Deszcz przybrał na sile. Ciemne chmury zakryły słońce, zaś dziedziniec spowiła szarówka dnia. Dystyngowana czarodziejka niecierpliwiła się. Być może spękane dziedzińce nie należały do ulubionych miejsc pertraktacji. Włodarz winien odpowiednio ugościć damę nim przejdzie do interesów. A sprawa duchów w kopalni była iście paląca.

W tym wszystkim na uboczu stała Sirael. Po prawicy Arno głośno wzdychała. I choć miała tylko jedno oko, jej spojrzenie zabijało. Celesta nie przypadła wojowniczce do gustu.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

30
Obrazek


Dwa jajka na patelni, kilka plastrów boczku i pół bochenka chleba - o tym marzył Arno gdy trzeci dzień z rzędu przyszło mu raczyć się korzonkami, grzybami z okolicznych lasów oraz plackiem pszennym, który smakował wyjątkowo gumiaście. Krzywił się, choć nie narzekał, wszak co by mu to dało? Jeść trzeba, a przecież nie mieli wielkiego wyboru. To nie tak, że z nieba spadnie im cud, prawda?

Kap... kap... kap... - wtem jego uszu dobiegł cichy, powtarzający się dźwięk. Z początku myślał, że to Volgar wrócił z chłopakami z patrolu, a echo ich kroków niosło się przez cały fort, tudzież, że znowu ktoś krzyczy z kopalni, że mu licho nogę urwało. Krótko mówiąc: olał to. W tamtej chwili potrzebował wszystkich pokładów swej woli, by jakoś zmusić się do pałaszowania tej przeklętej kompozycji rodem z fenistejskiego jadłospisu. Raz za razem obracał maślaka widelcem rozważając już nawet w duszy, czy tak jak Klaus nie przerzucić się na ludzinę.

"To przecież nie może być aż tak złe." — pomyślał, po czym nabił na widelec kawałek kapelusza, zbliżył do ust i w tym samym momencie poczuł dobrze znaną woń. Skrzywił się, bo przypomniał sobie miałki smak i nudną konsystencję, ale gdy jego żołądek głośno zaprotestował przed odstawieniem talerza na bok zebrał wszystkie siły i wepchnął sobie maślaka do buzi. Wtem poczuł chłodną bryzę na twarzy, a że nie spodziewał się deszczu to pomyślał, że ktoś ma tyle odwagi, by pluć na niego dla żartu. W następnej sekundzie jak oparzony zerwał się ze stołka na równe nogi, wypluł grzyba, a mierząc sztućcem przed siebie jakby to był miecz zawołał:

Podła kanalio! Jak śmiesz- — przerwał od razu, bo ukazał mu się widok tak niespodziewany jak dziewica w domu uciech. Padało i to nie byle jak, istna ulewa!

Zielony postąpił kroku, potem znowu, aż wreszcie wybiegł na balkon. Momentalnie zmókł cały, ale nic to! Radość była tak wielka, że współmierna chyba tylko do jego apetytu na wieprzowinę. Szybko podbiegł do krawędzi tarasu i począł drzeć się na swoich ludzi, którzy wciąż przyglądali się niebu w osłupieniu:

Na chuj wlepiacie gały?! Łapać za wiadra i beczki łachudry! Zbierać czym się da, a potem zabezpieczyć i do piwnicy, i żebym nie musiał wam tego powtarzać! — to powiedziawszy odstąpił od krawędzi, a następnie zwrócił twarz ku górze, bo chciał poczuć na skórze przyjemną wilgoć.

"No... i to lubię."


***
Zbudziło go pukanie, ale miast wstać albo odpowiedzieć zaczął omackowo szukać noża co by potraktować nim drzwi lub tego, kto śmiał zakłócać jego spokój o tak nieludzkiej porze. Nim pomyślał rzucił nim niedbale, choć czuł, że z jego zdolnościami mógł raczej liczyć na pudło. Nie raz ostrze odbijało się od framugi tudzież miast dotrzeć celu jakimś cudem lądowało na biurku. Jak było faktycznie, o tym zadecydować musiał już los.

Wkrótce potem delikatny powiew sprawił, że mężczyzna zwinął się bardziej w kłębek, zmrużył oczy. Wyglądało na to, że nadszedł kres jego odpoczynku. Przeciągnął się z cichym jękiem, a w tej samej chwili dostrzegł Sariel.

Dzień Dobry? — rzucił ochrypłym głosem, po czym pozwolił dziewczynie mówić dalej. W miarę jak opowiadała o swoich odkryciach mieszaniec zebrał się z łóżka, zbliżył do krawędzi, po czym zasłaniając cienką poszewką jedynie przyrodzenie rozejrzał się za koszulą i parą czystych portek - umyślnie igrał z jednooką świecąc tyłkiem, prezentując swoje nagie ciało niemal w całej okazałości. Z jednej strony robienie innym uszczypliwości po prostu leżało w jego naturze, z drugiej zaś musiał być ze sobą szczery: podobała mu się i to bardzo. Być może rzadko to okazywał, ale to dlatego, że był ostrożny w obdarowywaniu innej osoby uczuciem. Nigdy nie zapomniał jak okropni potrafią być ludzie, jaki wstręt budziła w nich odmienność, choć wobec tego człowieka czuł coś zupełnie innego niż nienawiść.

Olivier wrócił. — brzmienie jej głosu sprawiło, że uśmiechnął się nieznacznie. Przy niej czuł się lepszą osobą, choć nie chciał tego głośno przyznawać. Wmawiał sobie, że dystansuje się do niej dla dobra ich reputacji w forcie, niemniej jak tylko minął ją zmierzając w stronę drzwi zbliżył usta do jej ucha i czule szepnął:

W takim razie nie pozwólmy mu dłużej czekać.

Szkoda, że nie obudziła go trochę wcześniej.


***
Stali na zewnątrz, w rządku, jak dziadki oczekujące powrotu pani-matki do domu. Arno irytował się oczekiwaniem chyba najbardziej spośród obecnych, niemniej wiedział, że jako włodarz tych ziem miał w obowiązku zachowywać się jak przystało na pozycję, którą "urzędował". Pojawienie się Trefnego Gryfa na horyzoncie potraktował jak dobry omen dla jego szybko topniejącej cierpliwości, bądź co bądź opanowanie nie należało do jego mocnych stron. Widząc zaś z daleka jego wygłupy przeklął w myślach moment, w którym zdecydował o tym, że to właśnie on będzie reprezentował interesy fortu. Strach pomyśleć, czego musiała doświadczyć nieznajoma w ciągu tego czasu, który spędzili razem.

Wkrótce później dostrzegł ją w całej okazałości. Nie wiedział, czy to ciekawość, czy faktycznie jego serce zabiło mocniej na widok czarodziejki. Jej uroda, nietuzinkowy styl, pogarda dla błazenad Oliviera... budziły w nim nie tylko pewną dozę szacunku, ale i autentyczny podziwu. W tamtej chwili poczuł się jakby znalazł szafir w chlewie.

Wtem wyciągnęła dłoń. Zielony chciał zachować się jak należy, zaimponować jej. Znał ten gest! Być może nie był wzorem cnót, a o słowie "etykieta" słyszał jedynie w kontekście tego, że mu jej brakuje, niemniej widział już jak ludzie wykonują podobny znak. Nie mógł być przecież gorszy od pierwszego lepszego dworzanina! Zebrał odwagę, zrobił pół kroku w jej stronę i stanowczo uścisnął dłoń, potrząsnął nieznacznie patrząc prosto w oczy - tak, jak to robią handlarze, a następnie dumnie rzekł:

Arno Verg — przedstawił się, choć nie ufał jej na tyle, by mówić o swej profesji — ...a to są moje świnie- To znaczy moi towarzysze! — widocznie za długo rozmyślał o porównaniu z szafirem i chlewem. Poczuł, że mógłby zapaść się pod ziemie, ale postanowił robić dobrą minę do złej gry. Pośpiesznie przedstawił kobiecie resztę, zaznaczając ważną rolę Sariel w funkcjonowaniu placówki, po czym już oficjalnie dodał:

Witamy w Czarcim Forcie! — po tych słowach zaprowadził ją do właściwej części przybytku. Szybko poinstruował pozostałych by zajęli się jej koniem, przygotowali strawę (nieco lepszą niż to próchno, na które sam był skazany), pokój gościnny. Oczywiście szybko zapomniał o Olivierze i już zagadywał kapłankę Drwimira o to jak minęła jej podróż oraz w jaki sposób może umilić jej pobyt. Wszystko to robił z wyjątkową dla siebie uprzejmością, dziwne, że nigdy wcześniej nie traktował drugiej osoby w taki sposób. Zastanawiał się, czy to tylko troska o interesy tak przez niego przemawiała i czy aby nie robi się zbyt pobłażliwy wobec zupełnie obcej persony, zbyt miły. Przecież miał nieufność we krwi!

Sygn: Juno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Czarcie Góry”