Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

61
Mistrz Gry

Myśli pół-goblina pędziły z mocą wiatru, kiedy zastanawiał się, jak podejść do sprawy i złapać czarodziejkę. Fakt był taki, że nie wiedział, jaką wartość miał Gryf dla jej osoby, szczególnie zważywszy na jej ciężki charakter. Arno postanowił jednak zaryzykować i zamiast przeczesywać bagien w poszukiwaniu, jak to pięknie ujął w swoich myślach, igły w stogu siana, postawił wszystko na jedną kartę. Wydawszy rozkazy znaleziono jakiś pień, wbito go w ziemię, szarpnięto Olivierem i uwiązano go do niego, kneblując. Oczywiście nie obyło się bez niejasnego mamrotania ze szmatą w ustach i rzucania się na lewo i prawo, ale nie było to coś, z czym jego ludzie nie daliby sobie rady.

I tak też z więźniem przywiązanym do pala i skrytymi za wydmami najemnikami, Arno Verg zaczął realizować kolejny element swojego planu. Wrzeszczał w niebyt, wzywając skrywającą się w okolicy czarodziejkę do ujawnienia się i uratowania swego brata. Jednak gdy czekał dobre kilka minut i odpowiadała mu jedynie wtłaczająca się do uszu cisza, zaczął grozić. Spaleniem okolicy, która nawiasem mówiąc była bardzo podatna, szczególnie tutaj, na ewentualne pokazy piromancji.

I znów odpowiedziała mu cisza przeplatana jedynie pojedynczymi podmuchami wiatru. Celesta Umbra nie pojawiała się – być może miała gdzieś brata, a być może... kto wie. Zdesperowany Arno odkneblował Oliviera, chcąc zachęcić go do rozmowy i płaszczenia się przed nim, na dodatek przygotowując jedną z ognistych sztuczek. Widząc na jego dłoni języki ognia, Trefny Gryf szarpnął się w swoich więzach, jakby poprawiał swoją pozycję.

Ja się kurwa na to nie pisałem — powiedział, gdy tylko miał wolne usta. W jednej chwili wokół goblina rozkwitła chmura dymu, blokując mu tymczasowo widok i gryząc nieco w nos, aż musiał zakasłać. Zobaczył tylko jakąś sylwetkę metr przed nim, która dziwnie się wykręca i po chwili znika z widoku.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

62
Ja też nie. — odburknął — Zastanów się: kto doprowadził do tej sytuacji? Ja?! — parsknął śmiechem raczej sam do siebie, przecież to właśnie on ratował sytuacje... przecież nie mógł być "tym złym", nie? Wiedział przecież jak to wygląda. Olivier związany i przymocowany do pieńka, najemnicy ukryci w okolicy, czekający na sygnał, a wreszcie płomień iskrzący w jego dłoni, odbijający się w ślepiach niby zwiastun nadchodzącego nieszczęścia.

"Każdy jest bohaterem własnej opowieści, co?" — pomyślał Arno, lecz po prawdzie nigdy nie był dobrym protagonistą - w końcu nie posiadał sprawnego kompasu moralnego. Nie dostrzegał zła, gdy działo się tuż przed jego oczami (czy nawet z jego ręki), ani tym bardziej nie odróżniał dobra. Wielokrotnie był świadkiem kradzieży, czy mordu, widział sądy z szafotem, widział wielką odwagę, kłamstwa i przyjaźnie, a jednak nigdy nie mógłby powiedzieć, która z tych rzeczy jest jednoznacznie dobra lub zła. On po prostu nie oceniał tak sytuacji.

Świat, jaki znał nie był ani cnotliwy, ani pozbawiony skrupułów. Świat jak znał jawił się ogromną piaskownicą, w której każdy chce się dobrze bawić, sypać piaskiem i lepić zamki. Oczywiście w swoim czasie wiele piasku zawłaszczono, zaś pewne miejsca w piaskownicy zdecydowanie przesiąkły moczem, jednak w gruncie rzeczy każdy bawił się jak potrafił. A on? Nie był w tym towarzystwie nikim szczególnym - miał swoje demony, swój nieprzystępny charakter, ale zależało mu wyłącznie na nieobarczonej przykrościami "zabawie w piasku". Tym bardziej że w końcu znalazł dla siebie cichy kącik w Czarcich Górach i już kombinował jak tu sobie umilić resztę parszywego życia.

Nie trudno więc zrozumieć irytację zielonego oraz jego poczucie racji w sytuacji, gdy czarodziejka go okrada, a on tę zgubę chce odzyskać. W tej opowieści nie mógł być czarnym charakterem. Wymierzał sprawiedliwość tym, którzy kradli od niego! To prawda, że bywał nieco surowy wobec dwulicowych popleczników, ale przecież dał Gryfowi szansę, żeby naprawić spowodowane straty i odzyskać utracone zaufanie. W przeciwnym razie... na co mógł mu się jeszcze przydać?

W tej logice nie brakowało rozsądku, brakowało empatii.

Tym niemniej gdy Arno ujrzał wokół siebie tajemniczy dym nie zastanawiał się długo i uczynił to, co podpowiadał mu instynkt.

Płoń! — wydarł się rzucając inkantacje czaru, po czym skierował języki ognia w kierunku domniemanej lokacji Oliwiera. — Płoń! — powtórzył głośniej, gniewnie jakby to miało dodać siły zaklęciu, choć dobrze wiedział, że magia nie działa w ten sposób - po prostu dawał upust emocjom. Właściwie nie widział czym był owy dym, ale stara mądrość zawsze mówiła, że gdy próbują z tobą niecnych sztuczek to najpierw wal gonga w ryj, a dopiero potem pytaj jak to się robi. Brutalna siła mogła czasami być najlepszą odpowiedzią (lub najgorszą, kto wie).

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

63
Mistrz Gry

Dywagacje Arno godne filozofów z Oros – o jego miejscu w świecie, o świętym spokoju, którego pragnął jak nigdy w życiu, o piaskownicy życia, do której połowa społeczeństwa szczała właściwie pod siebie, nie przejmując się niczyimi poletkami. A jednak on sam znalazł swoje własne, małe poletko – o które chciał zadbać pomimo swoich wad, ale co chwila ktoś mu przychodził, kopał w wieże zbudowane z piasku i właściwie srał do środka. Święty spokój... tyle chciałby mieć pół-goblin. A i tego nie mógł uzyskać.

Kiedy więc przed jego oczami, w jego nosie i gardle pojawił się dym, który zasłaniał mu pole widzenia, włożył całą swoją furię w jedno zaklęcie, które miało spalić Oliviera i ukarać go za zdradę. Zapomniał jednak o jednym – ogień żywi się emocjami, jest wręcz uosobieniem tychże emocji... a furia jest jego drugim imieniem. I tak pierw z palców Arno wyskoczyły pierwsze płomienie, które pognały do przodu, a gdy tak wściekły wrzeszczał po raz drugi to samo zaklęcie, kierując swa złość w jednym kierunku, coś w nim pękło... i wybuchło.

Usłyszał wrzask i momentalnie sam poczuł suchość w ustach. Przez chwilę stracił kontrolę nad tym, co się wokół niego dzieje i języki ognia objęły co najmniej pal, gnając dalej. Dym powoli się rozpraszał, dzięki czemu goblin widział Gryfa, który jakoś uwolniony właśnie szedł na czworakach z palącymi plecami. I nie musiał rozszerzać inkantacji, by żywioł był silniejszy. Wystarczyły emocje, a wraz z nimi uciekała woda z ciała mężczyzny. Najpierw była wspomniana suchość w ustach, potem zaczął mrugać oczami, próbując je nawilżyć, jakby dym wszedł do środka, potem nastąpiło palące pragnienie... aż w końcu zaklęcie zostało przerwane i wokół niego pozostała tylko spalona ziemia, palący się drągal, Olivier próbujący ugasić płomienie na swych barkach i trójka najemników otaczająca ich wszystkich, myśląca chyba, że to czarodziejka przybyła na wezwanie Arno.

Arno Vergowi natomiast kurewsko chciało się pić.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

64
Rezultat, jaki uzyskał nie był do końca tym, czego się spodziewał, niemniej wyłaniając się z obłoków dymu pomyślał, że w gruncie rzeczy chyba wciąż jest cały. Krztusił się podle to prawda, ale nadal miał wszystkie palce. Co więcej, wtedy właśnie jego oczom ukazał się żałosny widok płonącego Oliwiera, próbującego umknąć na czworakach. To ten obrazek utwierdził Arno w przekonaniu, że stare mądrości w istocie są najlepsze. Opłacało się walić w ryj, teraz należało zapytać...

Co to za sztuczka? — piromanta zdążył odrobinę się ogarnąć i zaraz pośpieszył do swojego przypieczonego kompana. Szybko zastąpił mu drogę, po czym przykucnął obok jego twarzy, żeby mogli porozmawiać. Krótko po tym jak padło pierwsze pytanie zaczął się krztusić.

"To odwodnienie... suchość w mordzie mi nie służy." — pomyślał, po czym bez dłuższego zastanowienia sięgną po butelkę najprawdziwszego fenistejskiego wina, zębami odkorkował naczynie i zwilżył usta w smaku upojnych elfich winogron. Odetchną z ulgą, po czym ochrzanił Gryfa:

Próbujesz przede mną spierdolić, smarku? Czy ty nadal nie rozumiesz, w jakie gówno się wjebałeś? — Arno pozwalał, żeby płomienie na jego plecach wciąż się paliły. Nie gasił ich, liczył, że to będzie dobra lekcja dla chłopaka.

Ode mnie się nie kradnie, nie zdradza. — zrobił pauzę, żeby te słowa zachowały się w pamięci Oliwiera — Chcesz zabić kogoś w biały dzień? Twoja sprawa. Chcesz zgwałcić córkę sołtysa? Bardzo proszę, ale ani kurwa myśl zrobić coś wbrew mnie! — ostatnie słowa wycedził przez zęby, przechylił butelkę i rozlał część alkoholu nad tlącymi się w ogniu plecami Gryfa. Mieszańcowi właściwie nie zależało aż tak na zdrowiu podwładnego, zdecydowanie bardziej cenił sobie jego oddanie - choćby to wykute w ogniu.

Będziesz mi od teraz wierny jak pies, zrozumiałeś? — kontynuował swój monolog — Pomożesz mi schwytać swoją siostrę albo uczynię twoje życie takim cierpieniem, że będziesz błagał mnie o śmierć na kolanach. Nie rozumiesz? Wisi mi ten cały naszyjnik z klejnotem, Celesta może go sobie wziąć... — "choć nie jest to wymarzony scenariusz" — ...i wsadzić w dupę. Znieważyliście mnie i ktoś musi teraz ponieść za to konsekwencję, stać się przykładem dla reszty. Zastanów się dobrze, Oliwier, czy na pewno chcesz być tą osobą?

Zaczął dyskretnie rozglądać się za czarodziejką.

Wierz lub nie, ale jestem bardzo zdeterminowany, żeby zadbać o swoją reputację. Bardzo.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

65
Mistrz Gry

Olivier na razie i tak nigdzie się nie wybierał, wrzeszcząc i próbując tarzać się po ziemi, ugaszając powoli palące jego plecy płomienie. Odpowiedzi na pytanie na razie nie uzyskał, ale wypowiadając je, poczuł, że za chwilę chyba umrze z odwodnienia - i aby temu zapobiec, wyciągnął noszoną ze sobą flaszkę fenistejskiego wina, natychmiast biorąc potężny haust. Trunek odrobinę pomógł nawilżyć usta, ale Arno czuł, że będzie musiał chyba wychłeptać pół beczki wody, żeby ugasić pragnienie.

Gryf był przytrzymywany przez goblina, który na dodatek podsycał ból i płomienie winem rozlewanym po jego plecach. Minus tej sytuacji był taki, że zaalarmowani wrzaskami, ogniem i unoszącym się znad pala dymem najemnicy otaczali właśnie scenę, pędząc na swoich koniach, więc z zasadzki właściwie w tym momencie było nici. Ale za to brawurowa ucieczka Oliviera nie poszła zbyt dobrze, zważywszy na szalejącą na jego plecach pożogę.

Spojrzenie mężczyzny było rozbiegane i szalone, wyglądał, jakby słowa Arno docierały do niego z opóźnieniem, jeśli w ogóle. Ten jednak nie zamierzał ułatwić samej sytuacji mężczyźnie, perorując na temat wierności dla swego pana i urażonej dumie. Pod koniec tej szalonej przemowy Trefny Gryf złapał za rękę goblina, ściskając ją zdecydowanie zbyt mocno - chwyt typowy dla kogoś, kto bardzo się boi bądź coś go boli. Zawył i próbując wspiąć się na Verga, zaczął mamrotać ze łzami w oczach:

- BĘDĘ, BĘDĘ WIERNYYYY! - jego zawodzenie przywodziło na myśl konającego psa, którego banda dzieciaków skopała. - TO ONA MI KAZAŁA, JA SIĘ NA TO NIE PISAŁEM. OBIECAŁA WOREK ZŁOTA, ŻEBY TYLKO JĄ TU PRZYPROWADZIĆ I WRZUCIĆ DO KOPALNI TO DIABELSTWO! PROSZĘĘĘĘ, UGAŚ! - płomienie dopalały się powoli na barkach Oliviera i było widać powoli paskudną ranę, jaka się tworzyła. Swąd spalonego ciała mieszał się z siarkowym powietrzem i przypalonymi ubraniami, które aktualnie były przyklejone do ciała chłopaka. Widok nie był przyjemny. - TO ONA KAZAŁA, JEJ TU NIE MA, KAZAŁA TU Z TOBĄ PRZYJECHAĆ, ŻEBY KUPIĆ JEJ CZASU!

A to... było interesujące.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

66
Mieszaniec zacisną gniewnie zęby, po czym spluną w stronę płonących pleców Oliwiera. Był zniesmaczony widokiem podwładnego, ale ostatecznie chwycił go za włosy, pociągnął i uniósł twarz, by zajrzeć w jego przestraszone ślepia.

"Tu" to znaczy gdzie?! Mów! Gdzie znajdę Celestę?! Co zrobiliście z tym naszyjnikiem? — dopytywał.

Teraz gdy odkrył kolejne dno tej farsy zamierzał wyciągnąć z przypalonego braciszka wszystko to, czego potrzebował do posprzątania bałaganu, jaki zgotowali mu razem z siostrą. Wiedział, że zbyt długie przesłuchiwanie nieszczęśnika mogłoby skończyć się dla niego fatalnie, dlatego kątem oka starał się monitorować jego stan zdrowia zgodnie ze swoją ograniczoną wiedzą medyczną. Po cichu miał nadzieję wyczuć moment, w którym będą zbliżać się do punktu bez powrotu. Naturalnie wolał mieć kogo torturować po powrocie w razie gdyby wszystko miało wziąć w łeb, niźli pozwolić mu zdechnąć na odludziu nim zielony dojdzie sedna sprawy. Nikt nie powinien uciekać w ten sposób przed jego gniewem w objęcia kostuchy - to doprawdy rozczarowujące, nawet pośród tchórzy i złodziei.

Potrzebował konkretów - bez tego nadal błądzili po omacku. Nie mógł mu odpuścić, nie dopóki nie wiedział wszystkiego.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

67
Mistrz Gry

Arno nie wiedział nawet, że człowiek może wydawać takie skomlące dźwięki. W oczach Oliviera, gdy goblin przysunął go sobie do twarzy, widział przede wszystkim palący jego plecy ból, który odbierał mu może nie tyle chęć do życia, co umiejętność jakiegokolwiek myślenia. I w tym momencie prawdopodobnie w umyśle Gryfa jawiła się tylko myśl, żeby albo usunąć się w słodki niebyt, albo umrzeć.

Patrząc zaś na zasłonięte maskami twarze jego pozostałych ludzi, widział w nich strach i chyba litość dla fircyka, chociaż na razie żaden nikt nie odzywał się słowem. Rozglądali się za czarodziejką chyba nazbyt mocno, unikając akcji z torturowanym Gryfem. Mocniej ściskali bronie, a ich konie też niespokojnie tupały w miejscu i prychały – chociaż im mogły przeszkadzać raczej odgłosy wydawane przez mężczyznę.

Ona... nigdy... nie uciekła. Tutaj... była dywersja — wybełkotał Trefny Gryf. Arno widział, jak po jego twarzy ciekły łzy, a chociaż ogień, krótki acz intensywny, właśnie się dopalał ukazując okropne spustoszenie na jego barkach, to wcale to nie pomogło Olivierowi. Wręcz przeciwnie, chyba tyle bólu w życiu nie czuł nigdy, bo właśnie zemdlał, padając twarzą w spaloną glebę. Nie był martwy, bo Arno by to widział, ale na pewno był kompletnie nieprzydatny, chyba, że Verg chciałby go jakoś cucić i nadal przepytywać.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

68
Zielony od dawna wiedział co jest dla niego istotne, a co jest w stanie poświęcić. W tym kontekście dwulicowy, acz utalentowany podkomendny był znacznie niżej w hierarchii niż reputacja szefa bandy. Wciąż czuł się odrobinę rozgoryczony ganianiem w polu, ale przede wszystkim był rozczarowany zachowaniem Oliwiera. Mimo swojej bezwzględności nawet Arno miał jakieś emocje i w tym przypadku ukuł go widok marnującego się potencjału. Nie takiego przeznaczenia chciał dla Gryfa, ale coś mu podpowiadało, że i ta lekcja może przynieść jakieś owoce.

"Zobaczmy ile jest warte twoje słowo." — westchną, a następnie zebrał się z klęczek, wyprostował, po czym rzucił do swoich ludzi na koniach:

Ugaście płomienie, ogarnijcie go — nie brzmiał na przekonanego, ale mimo wszystko uważnie obserwował ich poczynania — Wszyscy na koń, natychmiast wracamy do fortu! — obwieścił chwilę później.

Zaraz po wyruszeniu zapytał o bukłak z wodą, zaś przez resztę drogi powrotnej milczał i oszczędzał siły. Miał wiele na głowie, ale jakoś nie czuł potrzeby, żeby dzielić się przemyśleniami z najemnikami. Znacznie bardziej preferował gdy siedzieli cicho i robili to co do nich należało. Wpatrując się w ocean piasku Verg powtarzał sobie prosty plan działania, który ułożył w głowie:

"Oliwier od teraz powinien wracać do zdrowia w niewoli, zakuty w podziemiach fortu do czasu naszej następnej konfrontacji. W międzyczasie wezmę jeszcze dwóch ludzi i ruszę na poszukiwania w kopalni, wcześniej nakażę Sariel postawić straże, wypatrywać uciekinierki i trzymać resztę za jaja pod moją nieobecność." — takie przynajmniej miał zamiary, ale mimo wszystko wiedział, że jest uzależniony od kaprysów losu.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

69
Mistrz Gry

Jak rozkazał Arno, tak jego ludzie zrobili. Ktoś zszedł z konia i dogasił tlące się resztki skóry i ubrań na plecach Gryfa i dosyć niezgrabnie przerzucił sobie przez siodło. Goblin wspiął się na inną kobyłę i tak drużyna ruszyła w drogę powrotną. Bukłak, który miał jeden z jego ludzi, natychmiast został opróżniony, a i tak wydawał się mężczyźnie, że to nie wystarcza, by ugasić jego pragnienie. Jego żywiołowość potrafiła być przydatna do zastraszania bądź ustalania porządku, ale miała też swoje minusy w postaci paliwa dla niekontrolowanej magii.

Gdzieś mniej więcej w 3/4 drogi napotkali jednak niespodziewanego gościa. Był to najemnik, który pędził na łeb na szyję, o mały włos nie spadając z konia, gdy próbował się zatrzymać przed dowódcą. — W kopalni jest tragedia! Cokolwiek tam siedzi, wpadło w szał i wylazło z niej prosto na fort. Wszyscy panikują — na jednym oddechu wyrzucił z siebie wszystko, wskazując dłonią na mury niedalekiej już fortecy. Pozostali natychmiast spięli konie i pognali za kompanem prosto do środka, gdzie słychać było jakieś krzyki.

Po wjechaniu na dziedziniec pierwsze, co rzuciło się w oczy Arno, to kilka leżących ciał. Jeden z nich był poduszką na strzały, drugi jeszcze dychał, ale krztusił się własną krwią, trzymając się za przecięte gardło. Trzecia była przyszpilona do jakiejś drewnianej ściany włócznią, zwisając martwo. Ostatni... właśnie wypadał z okna samego fortu z przeraźliwym wrzaskiem. Większość najemników była zaalarmowana i biegali z wyciągniętymi broniami, każdy zbliżając się w stronę głównego budynku.
Spoiler:

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

70
Arno przyglądał się całemu poruszeniu z niesmakiem. W gruncie rzeczy nie obchodził go skrócony żywot tego, czy innego najemnika - śmierć wszak mieli wpisaną w profesję. Skądinąd obserwując truchła nabite strzałami, przygwożdżone włóczniami, czy wreszcie oceniając pozostałe zniszczenia widział w tym chaosie inwestycję, która miała coraz mniejszą szansę, by się zwrócić. A przecież przeznaczył niemal wszystkie oszczędności na rzecz zbrojnej ekipy i nieruchomości właśnie. Ot, klasyczne szczęście mieszańca - wystarczy, że zostawił fort na kilka chwil bez opieki, a jak tylko wrócił (oczywiście) wszystko stanęło na głowie. Trepy śpieszące to tu, to tam niby drób o czerep skrócony, wrzawa, krzyki, krew... nie tak wyobrażał sobie życie na odludziu! Zacisnął więc zęby i uderzył pięścią w najbliższą ścianę co by dać upust emocjom, po czym dał wszystkim znać, że gospodarz wrócił do domu:

Co tu się do chuja drwimira odpierdala?! — wrzasnął na tyle głośno by dobrze usłyszał go każdy w zasięgu wzroku, zaś przy nadarzającej się okazji pochwycił pierwszego lepszego delikwenta i z charakterystyczną sobie uprzejmością zażądał wyjaśnień.

Ty! Gadaj co wiesz o kreaturze! Jak wygląda?! Lęka się czego i gdzie jest Sariel do czorta? Miała pilnować tego kurwidołka pod moją nieobecność. — ostatnie zdanie rzucił raczej do siebie. To było wielce niepodobne do jednookiej by pozwoliła na taki rozwój wydarzeń.


Zamyślił się. Po prawdzie samego młokosa (i jego ewentualną gadaninę) miał głęboko w poważaniu, niemniej słuchał go jako tako grzebiąc z pasją w rynsztunku. Wiedział, że w zaistniałej sytuacji raczej nie wspomoże się czarami, co by nie było wciąż odczuwał dyskomfort po ostatnich harcach. Tym samym winien był gdzie indziej okazji szukać do lepszego opanowania sytuacji. Sztylet, łuk i kołczan musiały wystarczyć mu w konfrontacji z nieproszonym gościem, co zaś tyczy się zasobów ludzkich...

Czego leziecie jak świnie na rzeź? Okrążcie budynek! Zajmijcie wąskie przejścia, sam bestie wykurzę! — to powiedziawszy ruszył w kierunku zgiełku naprężając strzałę na cięciwie. Mocny był w gębie - to prawda, ale pot spływał mu po plecach strumieniami na myśl o czekającym go niebezpieczeństwie. Planu nie miał za grosz, stąd pozostało mu kombinować na bieżąco i straty możliwie ograniczać.

Początkiem chaos i końcem chaos... — szepnął pod nosem i ruszył naprzeciw nieznanemu.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

71
Mistrz Gry

Ściana odpowiedziała zdartą skórą na kłykciach i delikatnym ukruszeniem tynku. Arno zaś nie musiał wcale się ruszać zbytnio i łapać jakiegoś zaaferowanego strażnika, bowiem po jego wybuchu złości i poetyckim okrzyku ktoś sam do niego podbiegł. Zalany pytaniami, wskazał na fort ręką trzymającą krótki miecz i powiedział: — Ja nie widziałem jej na oczy, ale to jej sprawka. Tamta trójka zaczęła szaleć, jeden po drugim, rzucać się na nas, dopókiśmy ich nie uspokoili... no śmiercią. Jeden umierał, to drugi zaczynał szaleć. Sariel sama pobiegła do środka gonić to... cokolwiek to jest — półgoblin zaczął wykrzykiwać kolejne polecenia, a najemnicy zaczęli odpowiednio się przegrupowywać. — To chyba opętuje? Nie wiem, jak to ująć. Jakiś górnik tocząc pianę w gębie przybiegł tutaj, rzucił się na jednego i tak to potem było.

Przygotował łuk, nakładając strzałę na cięciwę, gotów do naprężenia jej i wystrzału w kierunku potencjalnego zagrożenia. Jego ludzie stali już, kilkunastu, a kolejni się zbierali, okrążając powoli fort i przygotowując się na wyjście... czegoś. Arno odmówił modlitwę do bóstwa, którego imię było plugawe dla większości społeczeństwa i wszedł przez otwarte drzwi do środka, prosto w chłodny labirynt. Słyszał czyjeś krzyki i przekleństwa dochodzące z piwnicy – jednej kobiety i czegoś mało ludzkiego. Ten pierwszy brzmiał zadziwiająco jak Sariel, co ewidentnie nie wróżyło dobrze.

Schodząc na dół, zerknąwszy ostrożnie do korytarza, Arno nie zobaczył niczego, ale krzyki zdecydowanie były bliżej... i dochodziły z pracowni czarodziejki. Tam też drzwi były szeroko otwarte, chociaż brakowało mu mocno światła. Jeśli postanowiłby przybliżyć się i zerknąć cicho, co dzieje się w środku, widziałby dosyć przerażającą scenę.

W półmroku rozświetlonym pojedynczymi kagankami Sariel klęczała przed zjawą z koszmarów, jakie czasami mogły nawiedzać niespokojny umysł. Eteryczna istota stała nad kobietą i niejako się z nią... scalała? Tak można było wywnioskować po powietrzu, które drgało wokół nich. Mieszaniec słabo widział, co dokładnie dzieje się na twarzy jego prawej ręki, ale na pewno musiało to być przerażenie. Tymczasem gdzieś z tyłu krzątała się inna postać – drobna, przypominająca do złudzenia pewną czarodziejkę. Nikt z nich na razie nie zauważył podglądającego ich półgoblina.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

72
Jak długo zielony zastanawiał się jakiż to misterny plan stoi za całym tym rozlewem krwi, tak długo nie mógł zrozumieć czemu to jego zawsze spotykają takie sytuacje. Wszak jedyne czego szukał na południu to jakaś spokojna dziupla, co by się zaszyć przed światem i co w rezultacie otrzymał? Śmierć, głód oraz zupełnie nowe problemy z zaufaniem.

"Do licha, czy to wszystko ma w ogóle jakiś sens?" — rozważał bez mała zestresowany, krocząc po omacku w ciemnościach — "Czuje jakbym gnał za wiatrem z przepaską na oczach... jakbym w każdej chwili mógł złapać zefir za ogon albo spektakularnie wyrżnąć orła."

Był rozczarowany tym jak niewiele wciąż wiedział i jak mało mógł przewidzieć. W gruncie rzeczy wszystko, co dotychczas robił było zaledwie reakcją, tak naprawdę nie rozumiał motywów czarodziejki, ani zjawy. Ich posunięcia zdawały się pozbawione logiki, trudne do przewidzenia. Koniec końców zmuszony był postępować w zgodzie z własnym przeczuciem, a to z kolei oznaczało, że jego powinnością było odzyskać kontrolę nad swoim domem i przykładnie ukarać niegodziwców. Przełknął tym samym gul zalegający w gardle, postąpił jeszcze parę kroków w nieznane, gdy naraz jego oczom ukazała się Celesta w towarzystwie eterycznego ducha, który to z perspektywy Arno poważnie zagrażał Sariel.

"Niech to diabli." — zaklął w myślach podnosząc pocisk na wysokość oczu. Wątła ręka drżała, gdy celował w zjawę, a grot delikatnie kołysał się między przerazą i podwładną. Z jednej strony bardzo zależało mu na jednookiej, ale nie miał żadnej pewności, że fizyczny obiekt uczyni jakąkolwiek krzywdę duchowi, co dopiero jak wpłynie na scalanie. Emocje targały nim, z wściekłości przygryzł wargę. Chciał wystrzelić, lecz jego palce zastygły. Wtem coś wzięło nad nim górę i nim zrozumiał co czyni zaraz skulił się z łukiem, po czym ostrożnie zaczął zbliżać się do granicy światła, możliwie blisko całej trójki. Potrzebował obrać lepszą pozycję do oddania strzału, jednocześnie nie wychylając się z cienia, gdzie miał jakąkolwiek przewagę nad intruzami.

Krople potu rosiły się na jego czole. Czuł, że jeśli ma coś uczynić to winien był się śpieszyć. Tym samym licząc, że nikt go nie dostrzeże zaczął ponownie napinać cięciwę, ostrożnie wymierzył, uspokoił oddech i strzelił... mierząc w czarodziejkę, a konkretniej dobrze widoczne miejsce, którego uszkodzenie mogłoby wywołać szok, czy utratę przytomności. Verg liczył, że pojedynczy strzał zlikwiduje przynajmniej jedno zagrożenie, jednak gdyby to nie odniosło skutku pomknąłby możliwie bezszelestnie szukać nowej kryjówki. Wyglądało na to, że jego plan od teraz obejmował oddawanie pojedynczych strzałów z możliwie bliska i spieprzanie przed wrogiem w poszukiwaniu nowego schronienia, taka... gra w chowanego? Tylko obie strony próbują się wykończyć?

"To ci zabawa!" — zakpił z własnego pomysłu.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

73
Mistrz Gry

Sytuacja była co najmniej patowa. Z jednej strony widział niewyraźną sylwetkę zjawy, której zarysy mieszały się z przerażoną Sariel, a z drugiej długie, czarne włosy i drobną sylwetkę wiedźmy, która go oszukała. Naciągnął przez chwilę cięciwę, celując w... ducha? Po chwili zastanowienia zrozumiał jednak, że jego strzał może nie przynieść takiego efektu, jaki by chciał. Zluzował rękę, aby nie spudłować poprzez zbyt długo naciągniętą cięciwę i po chwili kucając na granicy drgającego światła, ponownie założył strzałę, napiął łuk i wycelował prosto w Celestę.

Puszczając palce trzymające pocisk, poczuł nagle, jak robi mu się słabiej. Nagle zakręciło mu się w głowie, a świat zawirował pod jego stopami. Raz oddanego strzału cofnąć jednak nie można było i Arno widział, jak strzała mija jego cel o milimetry, muskając ramię czarodziejki. Usłyszał trzask tłuczonego szkła i przeciągłe, upiorne wycie zjawy.

Celesta z jego pozycji w cieniu zatoczyła się na stół, odwracając się twarzą do wyjścia. Dotknęła najpierw ramienia, potem wierzchem dłoni przejechała po czole, zaś na samym końcu jej spojrzenie padło na strzałę delikatnie drżącą, wbitą w ścianę za nią. — Arno? — powiedziała, a półgoblin po raz pierwszy wyczuł niepewność w jej głosie. Drżał i był słabszy, niepodobny do wcześniejszej pewności siebie, jaką cechowała się wiedźma. — Wychodź, porozmawiamy sobie. Och, ależ mi gorąco. Trenowałeś nowe zaklęcie? Brawo... — kolejny łoskot. Celesta próbowała się podnieść z blatu, ale strąciła jedną ze swoich skrzynek na ziemię. Syknęła,ponownie się opierając biodrem o kant i nachylając, wodząc spojrzeniem po mroku, w którym zbój się krył.

Co zaś do niego... także zaczął odczuwać nagłe fale gorąca, które emanowały z niego. Skóra zaczęła go swędzieć, by po chwili delikatnie piec. Wrażenie to mógł przyrównać do gorączki, której okazjonalnie się nabawiał. Tymczasem zjawa szarpnęła protegowaną Arno, zostawiając ją w spokoju i zaczęła szamotać się wokół, jakby została czymś porządnie zdezorientowana.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

74
Cienka stróżka krwi popłynęła po ramieniu czarodziejki i nagle młody Verg poczuł przejmujący chłód w środku, może nawet... panikę? W tamtej chwili zrozumiał, jak niewiele brakowało, by zadał jej poważniejsze obrażenia, jak blisko był od tego, by ją stracić. Wystarczył wszak jeden celny pocisk, aby pozbawić ducha jej wątłe ciało. Czy na pewno tego chciał?

Rozwarł usta - oddech miał niespokojny, drżał. Właściwie nie wiedział, czy to z powodu tego upierdliwego skwaru (jak podejrzewał), który tak mu się dawał we znaki, czy to emocje tak nim telepały. Z jednej strony czuł, że w starciu z samą zjawą może mieć bardzo niewielkie szanse, z drugiej jakiś nagły emocjonalny odruch kazał mu się dobrze zastanowić, czy aby na pewno chce walczyć z Celestą. Bądź co bądź mieli wspólną historię, ba! Zielony czuł mięte do tych fioletowych oczu, do kasztanowych, długich włosów. Jej klasa, styl i atmosfera tajemnicy, jaką tworzyła wokół siebie wprost oczarowała prostaczka, jakim był Arno.

Przygryzł wargę słysząc jej niepewny głos i zupełnie nieświadomie zaczął wyciągać doń rękę. Chciał wyjść z cienia, porozmawiać, chciał wierzyć, że mogą znaleźć konsensus. Właściwie to na niczym tak mu nie zależało jak na tym, by zażegnać ów kryzysowy stan, zrozumieć czemuż miało służyć to wszystko. Może mógł jakoś pomóc? Zmienić coś? Mógł po prostu wyjść do niej...


Wtem bolesne pojękiwania Sariel zadziałały nań jak sole trzeźwiące. Nagle przypomniał sobie kto był z nim niemal od samego początku tej śmiałej inicjatywy na południu. Przypomniał sobie wspólny trud, wspomniał zaufanie, które wbrew wszystkiemu zrodziło się między nimi, wbrew jego ponurej naturze i pokracznej facjacie. Dotarło do niego, jak wiele zawdzięczał jednookiej, jak wyjątkowa była ich relacja, wszak... poza nią nie miał nikogo.

"Co ja wyprawiam?" — pomyślał, po czym opuścił dłoń, którą sięgał Celesty — "Kretyn"

Cofnął się w cienie, zagłębiając jeszcze bardziej w mrokach fortecy. Czuł frustracje i powoli rosnące zmęczenie. Z pochmurną gębą, bez słowa, a przy tym możliwie ostrożnie zmienił pozycję do oddania strzału. Wciąż był skonfliktowany, gdy ponownie napinał cięciwę, ale teraz już wiedział, jakie są jego priorytety. Celował tam, gdzie według niego powinno znajdować się serce Umbry. Odetchnął i wypuścił pocisk.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

75
Mistrz Gry

Niepodobnym i zarazem kuszącym był głos Celesty, która nawoływała Arno do siebie, chcąc zwodzić jego osobę do siebie niczym syrena nieostrożnego marynarza. Skryty w cieniu półgoblin dał się przez chwilę porwać jej postaci – znęcony jej figurą i wspólną przeszłością, klasą, jaką reprezentowała oraz wspólną, całkiem przyjemną zresztą przeszłością. Brzmiała tak niepodobnie do jej przeważnie egoistycznego głosu, że łatwo było mieszańcowi uwierzyć, że naprawdę chce porozmawiać.

Potem zaś zjawa wyrwała ze swego uścisku Sariel, która upadła na klęczki, ciężko oddychając, drżąc na całym ciele. Przerażone spojrzenie skierowała w stronę drzwi, gdzie krył się Verg... i być może nawet to wyrwało go z zaklęcia, jakie rzuciła na niego wiedźma. Przypomniał sobie, że owijała go sobie wokół palca i chociaż imponowała mu w jakiś sposób, to nie ona tkwiła wiernie u jego boku i nie ona odzywała się doń z szacunkiem. To Sariel stała przy nim i wykonywała każde jego polecenie. Ba, prawdopodobnie wskoczyłaby za nim dosłownie w ogień, gdyby musiała.

Celesta była bezpańskim kotem, który traktował Arno jak sługę, zaś Sariel wiernym psem zapatrzonym w swego właściciela.

Strzała świsnęła, cięciwa zabrzęczała, gdy półgoblin określił swoje priorytety. Nie dotarła jednak do celu; zjawa, szamocząca się w jednym miejscu, nagle zawyła przeciągle, potęgując narastający ból głowy bandyty i chyba uszkadzając mu przy tym uszy, po czym ku jego zaskoczeniu, rzuciła się przez stół, w stronę Celesty, przenikając materię i wchodząc w linię strzału. Pocisk zwolnił gwałtownie i potoczył się zaraz po tym po blacie, zaś istota dopadła wściekle Czarodziejkę, która panicznie zaczęła się odsuwać od niej. Zaczęła machać w powietrzu dłońmi, inkantując nieznane Arno formułki, ale zdziwienie na jej twarzy i przerażenie jasno mówiło, że coś się jej nie udało. Oparła się plecami o ścianę, ponownie zaczynając rzucać zaklęcie, podczas gdy zjawa ciągle wrzeszcząc, objęła kobietę swymi eterycznymi ramionami.

Sariel zerknęła tylko za siebie, po czym powoli podnosząc się z klęczek, z wyraźnym zmęczeniem zaczęła wycofywać się z pracowni. — Arno? — jęknęła, opierając się o futrynę i szukając swego pana skrytego w piwniczym cieniu. Celesta szarpała się ze zjawą, kończąc ponownie inkantację jakiegoś zaklęcia. Z Arno zaś było coraz gorzej, jakby nagle dopadła go jakaś zaraza.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Czarcie Góry”