Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

31
Prowizoryczne ognisko w środku izby rzucało jasność na spękane mury zamku w Czarcim Forcie. Ułożone w piramidę klocki drewna płonęły w kamiennym wyżłobieniu otoczonym lichą płytą. Dopiero pod ścianami stały równie zaniedbane, co przedsionek zamku, meble. Rozklekotane szafy, skrzynki, a nawet duże beczki z ciemnego okopconego drzewa. Wielka bieda, której nie skomentowała zapewne obyta na salonach czarodziejka. Chociaż to miejsce uwłaczało pojęciu smaku, przyprowadzona przez Oliviera magiczka, nota bene ubrana jak luksusowa kurwa, zdawała się ignorować otoczenie. Z wyciągniętymi przed ogień dłońmi stała, wsłuchawszy się w słowa goblińskiego gospodarza. Brakowało czerwonego wina, wygłaszania głębokich prawd i filozofii, nawet tych egzystencjalnych. Ale nie zabrakło wódki.

Gorzałkę rozlano do kubków w ciszy i skromności. Spojrzano sobie w oczy i wypito. Z nie mniejszym dostojeństwem. Celesta Umbra odchrząknęła, powiodła wzrokiem po ścianach, upewniła się, czy aby są tutaj sami. Byli. Rozmowa w cztery oczy, ale najpierw - wódeczka.

Gorsze niż siki goblina! — kubek roztrzaskał się pod nogami, po tym jak czarodziejka wypuściła go entuzjastycznie z dłoni. Jeśli miał być to żart, to był leciwy, ale nie przejęło jej to. Zdawało się, że nie przejmuje jej i Arno, chociaż doskonale wyczuwała jego zaburzoną aurę. Nie tylko magiczną, ale nade wszystko psychiczną.

Jeśli Olivier mówił prawdę, nawiedziły was duchy? — srebrnoszare spojrzenie spod gęstwiny rzęs przeszyło goblina na wskroś.
Problem w tym, że duchy ot tak po prostu nie nawiedzają kopalni. Przekląłeś kogoś nim zakończył żywota? — szukała odpowiedniego słowa, coby nie powiedzieć, że wyzionął ducha. — Może złożyłeś przed kimś obietnicę, której nie dotrzymałeś, a zjawa dopomina się o swoje po śmierci? — perorowała subtelnie, jak malarz pociągający pędzlem po płótnie.

Z ociągnięciem podeszła bliżej trzymając w dłoni ukwieconą gałązkę róży. Nie spuszczała goblina z oczu. Dokładnie śledząc każdą jego część ciała. — Jesteś czaromiotem! — odparła wreszcie, zbliżając różę do twarzy. By nie spostrzegł podniecenia i fascynacji, które ją ogarnęły. Rychło pochwyciła dłoń mężczyzny, w której jeszcze chwilę temu grzał gorzałę. Na wewnętrznej stronie położyła gałązkę z kwiatem.
Ohh. Tsy, tsy, tsy — zaciumkała jak do bobasa, po czym zamknęła dłoń goblina z różą w środku. — Prymitywna magia. Dziecięca rzekłabym. Niewielka moc i jeszcze mniejsza kontrola sił.

Kiedy Arno ponownie rozluźnił palce, kwiat sczerniał, zaś gałązka uschła.

Celesta spojrzała na niego z góry - była wyższa, acz drobniejsza. I wtem jak za dotknięciem różdżki wróżki zrozumiał, że kobieta nie zjawiła się w forcie bezinteresownie. To nie typ filantropki. Znaj swą cenę, mocium panie.
Spoiler:

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

32

Przy stole siedzieli jak para rozwodników podczas swojej ostatniej wspólnej kolacji - w ciszy i skupieniu, od czasu do czasu łypiąc na siebie z dwóch różnych krańców stołu. Niezręczny spokój przerywało jedynie trzaskanie w kominku oraz wycie za oknem, któremu niekiedy towarzyszyły odgłosy nadchodzącej burzy. Biorąc pod uwagę ową kompozycję wynikającą z ich otoczenia, można było odnieść wrażenie, że zostali sami. Zdani wyłącznie na własne towarzystwo, zapomnieni przez resztę świata i kto wie? Może właśnie tak było? Może znany świat przestał istnieć, a oni przegapili ten apokaliptyczny moment ukryci w ruinach, w jakiejś dziurze, która równie dobrze mogła nie istnieć na żadnej mapie. Może byli ostatnimi żywymi na całym tym kontynencie i pili jedyną gorzałkę, jaka światu ostała?

"Bogowie uchrońcie."

W każdym razie właśnie takie myśli chodziły po głowie Arno i w gruncie rzeczy nie miał jakiegoś większego powodu do narzekań. Cenił sobie to wrażenie osamotnienia, a przynajmniej do chwili, aż Celesta zaczęła przypominać mu o swoim istnieniu. Zielony od razu skrzywił się, ale nie zamierzał dawać jej znać jak bardzo irytuje go ludzka ekspresywność. Patrzył na nią spode łba i osądzał w duszy wzorem kundla, który musiał zadecydować, czy nowo napotkany, nieznany mu dotąd człowiek może stanowić źródło zagrożenia.

Żebyś wiedziała. — wymamrotał pod nosem w odpowiedzi na jej komentarz, a następnie w jednym szybkim ruchu wychylił całą zawartość kielicha, po czym krzywiąc się jeszcze mocniej odłożył naczynie na blat, wszak nie było ich stać na nową zastawę. Oczywiście od razu pożałował, że zbagatelizował inwestycje w alkohol, bo jakby nie patrzeć w przypadku obecnego gospodarza, jak również jego świty stanowił on produkt absolutnie pierwszej potrzeby.

Duchy? — odpowiedział pytaniem na pytanie — Ta pogłoska krąży pośród moich ludzi już od jakiegoś czasu, ale z tego co wiem nie ostał się żaden świadek, który byłby w stanie ocenić jej rzetelność. — tu zamyślił się na moment, wsparł dłonią podbródek, zaś żółte ślepia wbił w posadzkę. Chwilę kontemplował słowa czarodziejki, aż w końcu uniósł twarz, by zaszczycić ją surowym spojrzeniem. — Groziłem wielu osobom, ale przekleństwa? Był w sumie jeden typ... — zacisnął pięść wspominając Oriego — ...teraz spoczywa pogrzebany pod gruzami. Co zaś tyczy się obietnic... — tu zawahał się, zamilkł. Raptem nie tak dawno stracił Cetris, której swego czasu dał gwarancje, że spękane skwarem ziemie pokryje bujna zieleń, jednak czy faktycznie dziewczyna mściła się na nim za grobu? Wątpliwe. Poniekąd była jeszcze jedna osoba, której niegdyś dał swoje słowo - Osrit, stara wiedźma. Była bodajże jego najwierniejszym wspólnikiem w czasie napadu, a jednocześnie budzącym największe uprzedzenia względem higieny, zachowania w towarzystwie.

"A mówią, że to tacy jak ja nie mają standardów, też mi coś." - wspomniał odrobinę rozbawiony, niemniej szybko przywołał się do porządku przypominając sobie o obecność gościa. Dalej nie wiedział, czy może jej ufać, chociaż w gruncie rzeczy nie miał innego wyboru. Była jego jedyną opcją na pozbycie się owych "duchów" i musiał się z tym liczyć.

Choć nie przyczyniłem się do tego bezpośrednio, niedawno zginęła moja towarzyszka. Swego czasu złożyłem też obietnicę starej wiedźmie, ale nie wyjawiła mi swojego życzenia, toteż nie byłem w stanie go spełnić... szczególnie po jej nagłym odejściu.


Gdy dziewczyna podeszła bliżej poczuł, że powinien być ostrożniejszy. Wzbudzała w nim dziwną mieszankę uczuć - fascynacje i niepewność, podziw i coś na kształt głęboko skrytego strachu. Miał wrażenie, jakby brnął lichą szalupą prosto w sam środek wiru wodnego, od którego nie sposób oderwać wzroku. To jak się poruszała, jak mówiła do niego... to było coś zupełnie nowego, coś, czego wcześniej nie doświadczył.

Czaromiotem? Różnie mnie nazywano, ale takiej obelgi jeszcze nie słyszałem — zaśmiał się pod nosem, a gdy pochwyciła jego dłoń poczuł jak wzrasta w nim obawa. Nie był gotowy na fizyczny kontakt, co więcej w pierwszym odruchu chciał wbić jej nóż w oko, rzucić jakąś wiązanką, na szczęście w porę ugryzł się w język, powstrzymał prymitywne instynkty. Rozwarł powoli dłoń i ujrzał zwiędły kwiat.

Płoń — rzucił od niechcenia zamiarem spopielenia rośliny.

Wkrótce później usłyszał kolejny komentarz dotyczący jego osoby, ale tym razem już nie wytrzymał. Zerwał się nagle i żywo wskoczył na krzesło, tak, że jedną nogą opierał się na podłokietniku, drugą na siedzeniu. Płomienie wciąż tliły się jego dłoni, gdy pochwycił ostrze, które zaraz skierował ku niej. Jego zarumieniona twarz wyrażała oburzenie.

Jak śmiesz mnie obrażać?! Za kogo ty się uważasz, kobieto?! — i tyle z jego uprzejmości, przynajmniej się starał.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

33
Goblin przerwał grę, wyszczerzył się i z pianą w ustach rzucił ku czarodziejce. Zgrabnie objęte za rękojeść ostrze syknęło przez powietrze, ciachając je jak masło aż zaświszczało. Powitana gorącym płomieniem i sztyletem, czarodziejka odchyliła się do tyłu.

Wszyscy nieludzie zgodnie zachowywali rezerwę wobec ludzi. Ludzie odpowiadali nieludziom podobną monetą, ale wśród nich też bynajmniej nie obserwowało się integracji.

Prymitivo — rzekła po Karlgardzku nie spuściwszy krańca ostrza z oczu, lecz jej głos nie był już taki wyrazisty jak podczas wypunktowywania wad goblinowi.

Okopcone mieszanką brązów i zieleni, a także podkreślone czarną kreską oczy przeskoczyły z sztyletu na ognistą kulę. Kąciki warg uniosły się delikatnie do góry.

Expanso — dotąd fioletowe jak najdroższy ametyst oczy zamigotały czystym złotem. Jasność buchnęła w tęczówkach oraz na dłoni Arno. Trzymany na wodzy płomień począł piętrzyć się, warczeć, syczeć. Powiększał swe rozmiary kilkakroć aż ostatecznie przeskoczył nieproszony na nadgarstek. Dalej wspinał się paląc owłosioną skórę przedramienia. Objął łokieć i w końcu całe ramię. Goblin stracił kontrolę nad roznieconym przez czarownicę płomieniem. Spanikowany wstał, próbując odrzucić niedający się poskromić żywioł. Czuł, że jeszcze kilka sekund, a zielona skóra zrobi się bardziej brązowa, tak jak upieczone prosie.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

34
Obrazek

"Niewielka moc i jeszcze mniejsza kontrola." - słowa czarodziejki dudniły w uszach mieszańca niby najsurowszy wyrok. Nawet jej dobrze nie znał, a z miejsca poczuł się jak dzieciak, któremu odmówiono marzeń o wielkości. Z przerażeniem i pewną fascynacją obserwował destruktywny żywioł oblekający wbrew niemu zieloną dłoń, łokieć, ramię, śmiało zmierzający ku twarzy. Serce waliło mu młotem, skóra piekła niemożebnie, rumieniła się, czerwieniła nienaturalnie, aż począł roznosić się swąd niby palonym wieprzem. Sytuacja była opłakana, nagląca, a on tymczasem stał jak wryty, sparaliżowany przez niemoc, zagubiony w panicznych głosach, które przekrzykiwały się nawzajem w jego głowie:

"Ratuj się!", "Uciekaj!", "ZRÓB COŚ!" - krzyczały i właściwie miały racje. Oczywiście mógł rzucić się na ziemię, turlać po posadzce wzorem wariata, któremu jednak życie było miłe, ale nie.

Ty... suko. — wysyczał przez zaciśnięte zęby ledwie powstrzymując krzyk pełen cierpienia. Z pewnym oporem uniósł spoconą gębę, by spojrzeć wprost na jej lico, zajrzeć gniewnie w głębie fioletowych oczu. Napięta twarz Verga wyrażała ogromny ból, jednak sprawny obserwator byłby w stanie dojrzeć coś więcej niż samą mękę. Dziki, pierwotny gniew, ale i niezwykła determinacja zawładnęła nim wzorem potężnej klątwy. Blask płomieni odbijał się w jego żółtych ślepiach wieszcząc żądzę zemsty.

Ja ci pokażę kontrolę. — rzucił ochryple, choć nie mógł mieć żadnej pewności na powodzenie tego co sobie umyślił.

"Cisza!" - warknął na wewnętrzne głosy, które odpowiedziały mu milczeniem - "Oto oddaje się w ręce twoje. Początkiem chaos i końcem chaos." - pomodlił się w duszy do umiłowanego bóstwa, po czym sięgnął po całą swą odwagę, całą siłę woli i wszystko to, co w sobie miał, by tylko okiełznać żar trawiący jego ciało. Chciał zebrać do otwartej dłoni owe magiczne płomienie, cofnąć ich ekspansje, skupić wszystko w jednym punkcie, a następnie wzmocnić nimi własny czar i wystrzelić językiem ognia prosto w swojego gościa.

Płoń... płoń... płoń, płoń! Płoń! PŁOŃ! — przekrzykiwałby się przez skwierczenie nie bacząc już na żadne konsekwencje. Dość tych gierek! Dość podchodów! Nikt nie będzie z niego szydził, nie gdy on ma coś do powiedzenia! Chciał słyszeć jej krzyki, błagania, zobaczyć jak miota się po ziemi trawiona przez żywioł. Zamierzał napawać się tą chwilą, podziwiać, gapić, a gdy wreszcie ocknąłby się z amoku chwyciłby od niechcenia za misę na pomyje i wylał zbawiennie na dziewczę tocząc gorzkie słowa reprymendy:

Nigdy mnie nie lekceważ. — a tym samym powtórzyłby zwrot, którym niegdyś pożegnał Cetris.

Był wycieńczony, ale jednocześnie czuł ulgę, wewnętrzny spokój, jakiego dawno nie zaznał. Nie żałował tego co jej uczynił, żałował, że go do tego zmusiła.

"Nareszcie trochę ciszy."

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

35
Verg stanąwszy pośrodku izby pozwolił płomieniom kąsać prawą kończynę. Oczy zamknięte, głowa w dół, że podbródek styka się z piersią i sztywne jak dwa pale wbite w ziemię nogi. Iście teatralna postawa, a raczej wspaniały popis kontroli bólu.

Celesta z zaciekawieniem przyglądała się całemu przedstawieniu. Wstała, sięgnęła krzesła jedną ręką i szurając nogami po parkiecie oddaliła się od płonącego goblina. Potem odgarnęła włosy, podciągnęła perłową suknię z rozcięciem na pół uda, by koniec końców zasiąść na rozklekotanym siedzisku z nogą na nodze. W tym czasie Verg poczynił niewielki postęp. W przeciwieństwie do płomieni, które zajęły materiał na plecach, a także piersi. Swąd palonego mięsiwa rozszedł się po okolicy, prawie zmuszając czarodziejkę do zgięcia się w odruchu wymiotnym.

Płoń, wykrzykiwał. Płoń, machał ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, to też zapewne celował w samą Celestę Umbrę, która oddaliła się w obawie przed zajęciem przez karminowe języki.

No płoniesz, płoniesz! — przytaknęła, widząc jak goblin usilnie walczy z magią, o której w istocie nie ma pojęcia. Siła magiczna to jedno, ale jej kontrola, nauka o magii w magii — inny świat. I tego tu bezsprzecznie zabrakło. Wiedzy, praktyki, umiaru i odrobiny pokory. Bo magia uczy pokory. A wołanie do patrona? Podniosły krzyk płonącego ciała trudno nazwać wołaniem, choćby było najszczersze. Kapłani latami doskonalą ducha, by móc czerpać z wiedzy, a także darów umiłowanego bożka. Odprawiają mnogie rytuały, składają liczne ofiary... Ktoś nie odrobił kilku ważnych lekcji o życiu.

To ma być ta kontrola? — kontynuowała tortury. Kąciki warg lekko podniosły się, uwydatniając zamalowane różem poliki. Nie wytrzymała, chociaż czarodziejki znane były z powściągliwości. Pełna gęba śmiechu, parsknięć i równych białych zębów, jak perełki z dna morza. Chichrała się bez opamiętania, widząc marne próby Verga.

La fin!* — wyciągniętą przed pierś dłonią zamerdała, jakoby nawołując płomień. W tejże chwili Arno odczuł ulgę. Języki przestały tańczyć. Zrobiły się malutkie i cienkie, prawie niewidoczne. Skóra skwierczała coraz mniej, lecz wciąż bolała. Czuł to, widział rumienie.

Podłoga skrzypiała. Celesta zerwała się szybciutko, tłukąc obcasem.

Dobry przywódca to mądry przywódca. Wie czego nie wie i kto to wie. — odparła z przekąsem, wyciągnąwszy pomocną dłoń w kierunku powalonego na kolana goblina.
Spoiler:

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

36
Pojedyncze języki ognia wciąż dogasały na jego opalonej, skwierczącej skórze, gdy ujrzał wyciągniętą ku niemu dłoń czarodziejki.

Spojrzenie mieszańca wyrażało wiele emocji: złość, zagubienie, nieufność, a nawet pewien rodzaj podziwu. Rozbiegane, roztrzęsione źrenice przypominały ślepia wystraszonego kundla, który w każdej chwili mógł wyskoczyć przez okno, nawet jeśli oznaczało to ślepą ucieczkę w objęcia grawitacji. Chwile nawet zastanawiał się nasz zielony terrorysta, czy aby nie było to dla niego najlepsze wyjście, ale nim już podjął decyzje o ulotnieniu się z miejsca sromotnej porażki resztki rozsądku podpowiedziały mu, że nie powinien dawać kobiecie większej satysfakcji, że pochopne działania mogą być tym, czego się po nim spodziewa.

Tym samym w odpowiedzi na uprzejmy gest wyszczerzył kły i zaczął powarkiwać na kobietę. Myślał nawet, czy aby jej nie ugryźć, skoro akurat nadarzała się okazja, ale duszy musiał uznać wyższość jej zdolności, swój nie najlepszy stan oraz fakt, że raczej nic dobrego nie wyszłoby z takiej interakcji. Mimo wszystko nie zamierzał skorzystać z pomocy - zamiast tego spuścił nieco z tonu, a nie tracąc jej z oczu, otrzepał się z resztek żaru, wstał z ziemi o własnych siłach i zupełnie ją zignorował, wyminął. Gdy już pokonał kilka kolejnych kroków otrząsnął się jak kundel po spacerze w deszczową pogodę, po czym ruszył do wiadra z wodą, jakkolwiek po drodze kopiąc brutalnie krzesło, na którym do niedawna siedział, wszak musiał dać upust nagromadzonym emocjom, taka już natura awanturnika. Jego zamiarem było przemycie się po tym jakże godzącym w męskie ego przedstawieniu. Przecenił swoje możliwości i to znacząco, choć z drugiej strony nie zamierzał z tego powodu użalać się nad sobą, był zwyczajnie zły i rozczarowany.

"Dobrze, że ta hałastra tego nie widziała." — pomyślał wyciągając misę na blat i przelewając doń wodę, twarz miał zamyśloną, smutną, acz czasami przebiegał przez nią wyraz krótkiej złości jakby wspomnienie płomieni wracało do niego, nawiedzało go — "Jebane gówno." — przeklął, a następnie guzik po guziku zdjął z siebie koszulę ukazując naznaczone bliznami ciało.

Więc? — burknął w jej stronę — Masz mi coś do powiedzenia?

Nie patrzył na nią. Wzrok miał spuszczony w dół jak byle smark, którego matka zmuszała do przeprosin na oczach całej rodziny, boczył się. Wolał patrzeć na swoje mizerne odbicie w tafli, niźli natrafić na jej fiołkowe oczy i narazić się na nową falę wstydu. Warknął cicho na swój obraz utkwiony w wodzie, po czym zdeformował go zanurzając w nim dłonie. Powoli i z niezwykłą jak dla siebie pieczołowitością obmył spieczoną skórę w tym samym czasie dając Celeście sposobność, by wyjaśnić swoje czyny oraz przybliżyć właściwy cel wizyty, bo jakoś nie do końca dawał wiarę, że przybyła tylko po to, aby im pomóc.

Po tym jak się odświeży miał zamiar odziać się ponownie w pierwszy lepszy, niespalony ciuch.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

37
Zdawało się, że odmawiając czarodziejce w jej fiołkowych oczach dostrzegł błysk nienawiści. Ale mógł to być tylko odblask chybotliwych płomieni świec. Bez względu na kłębiące się pod ta ciemną czupryną emocję, Celesta uspokoiła się już na tyle, by nie zaczepiać Verga słówkami, ni zaklęciami w formie reprymendy. Z przybyciem do Czarciego Fortu musiała wiązać pewne nadzieje. Nikt do końca nie wiedział, w czym ów nadzieje pokłada.

Na dziś niewiele — powiedziała nad wyraz sucho. Kobieta z pozoru zawadiacka i harda z iście dworską etykietą uniosła perłową suknię ponad poziom świecących od egzotycznych mazideł kolan. Z spiętrzoną w fałdki garsonką dobyła leżącej po przeciwnej stronie izby torby. Skórzany worek leżał na regale tuż obok zakurzonych i pokrytych pajęczyną kandelabrów. Celesta wsadziła do środka rękę, coś zabrzęczało, i wróciła.

Zatężony wyciąg z bagiennika pajęczego — machnęła zakorkowaną kolbką o kolistym dnie przed nosem odświeżającego się goblina. Po ściankach naczynia spełzała lepka, zielona maź, spiętrzona w trakcie wartkiego truchtu kobiety. I chociaż eliksir zatkano trocinowym korkiem, ożywczy zapach mięty silnie przeciskał się do nozdrzy.

Smaruj tym rumienie przez trzy kolejne doby — nie odważyła się wsadzić kolby do ręki goblina, choć bezspornie miała na to ochotę. Grzecznie odłożyła eliksir na stole obok miski. Tym razem powoli, bez nerwowych stąpnięć, dobyła torby, a potem zniknęła w korytarzu prowadzącym do podziemi bez pożegnania.

***

Siedem dni później.

W starym laboratorium zamku u podnóża Czarcich Gór unosił się zapach będący mieszaniną woni drewna, zwilgotniałych dywanów, topiących się świec i kilku rodzajów perfum. Specjalnie dobranej mieszanki zapachowej używanej przez Celestę Umbrę, która w zapomnianą rupieciarnię tchnęła nowe życie. Nikt nie wiedział bowiem, że pod ziemią zamku niegdyś znajdowała się prowizoryczna pracownia naukowa lub coś ją imitującego.

Arno przekroczył próg laboratorium.

Obrazek

Mógł jej nie trawić, lecz niechaj mu język sczernieje, jeśliś pokusi się nazwać czarodziejkę bezguściem tudzież beztalenciem. Jeśli to była magia, to najwyższej klasy. Iluzja? A może wyczucie smaku powiązane z ciężką pracą? Efekt był rewelacyjny. W podziemiu płonęły wysoko osadzone pochodnie, dodając ruinom ciepłego światła, którego źródłem został również marmurowy komin. Tuż przy kominku stały miękkie fotele, a dalej długa kanapa na kilka osób. Wszystko okute skórą koloru świeżo ściętej trawy. Podobnie jak zasłony oraz dywanik do wycierania butów przed wejściem. Nie zabrakło regałów, z czego tylko w jednym znajdowały się książki i to dość szeroko rozstawione, jakby fort cierpiał na deficyt literatury. Dwa pozostałe, równo co do linijki na każdej półce, przyozdobiły dopasowane kolorystycznie eliksiry w słoiczkach i flaszeczkach. Pod ścianą stały miotły wyznaczając granicę kuchennego kąciku, gdzie na czarnym okrągłym stole bulgotały alembiki, kolby oraz jeden mały kociołek na trójnogu. Przez wyczarowane w ścianie okno wpadało zielone światło, współgrając z porastającym witraż mchem.

Przy wejściu na Arno czekały ułożone w stos prezenty. Były to zdatne do użytku znaleziska po poprzednim właścicielu izby. Kilka eliksirów i dziwaczne pudełko niewiadomego przeznaczenia - gobliński bulbator. W oko rzucały się niewątpliwie specyfiki takie jak: fenistejskie wino, flaszka fałszywej śmierci czy magiczna flaszka. Wszystkie z doczepionymi etykietami, z lekka nadszarpniętymi i pożółkłymi, lecz wiadomości nań zawarte jasno określały efekty działań.

Verg? — podniosła się z kanapy na widok niespodziewanego gościa. W dopasowanej do jej krągłych acz jędrnych jak pomarańcze piersi koszuli czytała książkę. — Wytrzyj buty, proszę. — speszona szukała kapci z białego zająca, które jak na złość zniknęły pod sofą.

Wprawdzie południe dawno minęło i było po obiedzie, to Celesta bezprecedensowo prezentowała się w nocnej koszuli, a sięgała jej ledwo do ud. Rzuciła książką w kupę pozostałych na biurku.

Wiem, jak rozwiązać problem nawiedzonej kopalni, ale najpierw porozmawiajmy o zapłacie — kąciki ust powędrowały z lekka w górę, falowane dziś włosy opływały lewę ramię, gdy czarodziejka z przełożonymi w wstęgę na piersi rękoma oparła się o kanapę.
Spoiler:

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

38
Nie spodziewał się takiej uprzejmości z jej strony, a właściwie niczego się nie spodziewał, po tym jak go upokorzyła (lub też po tym jak sam się upokorzył). Gdy postawiła przed nim słoik z zieloną mazią spojrzał nań z nieskrywanym zdziwieniem, a następnie zerknął niepewnie ku niej i z powrotem na słój.

Dzię-dziękuje. — rzucił nieśmiało, niewyraźnie, jakby mamrotał sam do siebie.

Po tym jak go zostawiła samego w jadalni ostrożnie otworzył naczynie, powąchał zawartość, zbadał na tyle na ile potrafił i z widocznym lękiem nałożył trochę na dwa palce, by wkrótce później delikatnie rozsmarować substancje na rumieniu.

"Może ona wcale nie jest taka zła?" — przeszło mu mimowolnie przez głowę, ale zaraz skarcił się w myślach, bo zdał sobie sprawę, że pewnikiem ulega jej przekupstwu i subtelnym walorom wąskiej sukienki. Odgonił od siebie te myśli, zaś dopinając ostatni guzik rozejrzał się po pomieszczeniu z lekkim niesmakiem. Syf, jakim się otaczał nie był mu niemiły, niemniej przeczuwał, że jeśli nie będzie w stanie utrzymać jakiegoś standardu w samym forcie to jak niby ma wytyczać normy podwładny? Nawet dla takiej osoby jak on istniały pewne granice tego, jakim pierdolnikiem można się otaczać. Basta! Za dużo dał im luzu, zbyt wiele pobłażał!

Chwilę później przewiązał szmatkę przez czoło, skrzyknął kilku chłopaków, Sariel oraz tego bumelanta, Oliviera i nakazał wszystkim wziąć się za porządki. Zadaniem ekipy było ogarnąć syf na terenie całego budynku - przetrzeć kurze, rozświetlić korytarze, śmieci oraz zdezelowane meble przeznaczyć na opał. Wszystko, co się nadawało do codziennego użytku miało znaleźć właściwe sobie miejsce, stare dywany trzeba było wytrzepać, kurze zamiecione pod beczki wyrzucić za bruk. Arno nie zamierzał tolerować leserstwa - na ospałych i narzekaczy sypał kamyki, które naładowane magiczną energią eksplodowały pod nogami z hukiem na wzór fajerwerków. Po wszystkim obwieścił zmęczonym pomagierom, że czeka ich nagroda w postaci nieco większego przydziału żywności, jak również dodatkowej godziny wolnego, wszak pracowitych trzeba nagradzać, a on o tym dobrze wiedział.

Podziwiając swoje dzieło z rękami skrzyżowanymi na piersi poczuł się nieco lepiej psychicznie. Postanowił też, że w przyszłości za stan budynku będą odpowiadały dzieci, starcy oraz niezdolni do ciężkiej pracy fizycznej niewolnicy.

***
Był późny wieczór, Arno zbierał się do snu. Akurat usiadł na krawędzi swojego łoża, gdy poczuł jak każdy jego mięsień woła o odpoczynek - miał za sobą niezwykle pracowity dzień. Celesta zaczynała się zadomawiać w nowym miejscu pracy i oczywiście nie obyło się bez rewelacji.

"Ona po prostu musi żyć w centrum uwagi, bez tego więdnie." — pomyślał z ociąganiem ściągając z siebie buty, a następnie dziurawe onuce — "Niby jesteśmy tak różni od siebie, a jednak coś mnie do niej pcha. Ciekawość? Magia? Cholera wie."

Mieszaniec akurat miał się kłaść do wyra, gdy wspominając fioletowy oczy Umbry przypomniał sobie o zgoła innym fiolecie. Odrobinę tknięty wstał na równe nogi i z lekkim zaniepokojeniem ruszył do biurka, pośpiesznie zajrzał do szufladki, potem kolejnej, aż natrafił na tę właściwą. Od razu zanurzył dłoń w mrokach pojemnika, by zaraz wyciągnąć z nich purpurowy kamień obleczonym trzema złotymi wężami. Miał go w posiadaniu od dawna, a konkretniej rzecz biorąc od dnia, w którym umknął z Oros. Wspomnienia zalały go jak fala zimnej, morskiej wody, a dreszcz momentalnie przebiegł po plecach. Owo zawiniątko stanowiło zdaje się jedyną pamiątkę, jaka mu została po pamiętnym napadzie... no jeśli oczywiście nie liczyć malunku, który zawiesił na otwartej szafie, a do którego w wolnych chwilach ćwiczył rzucanie nożami.


Obrazek


"Czym ty właściwie jesteś?" — zamyślił się wbijając żółte ślepia w artefakt —"Tyle krzyku... tyle śmierci... i o co?"

Postanowił poświęcić nieco czasu na lepsze zrozumienie tajemniczego znaleziska i naturalnie w pierwszej chwili spróbował je przygryźć, ale gdy materiał postawił opór Verg stwierdził, iż nie było to bynajmniej pożywienie, ani licha podróbka, jakich w tych czasach nie brak. Wkrótce zaczął inne eksperymenty - wystawił kamień na działanie światła, kompletnych ciemności, ostrożnie podgrzał nad świeczką, wrzucił do kubka z wodą, alkoholem, wreszcie postanowił zawiesić go przez szyję na niewielkim łańcuszku. Przyszła pora na dwie ostatnie próby, jeśli i one nie zadziałają Arno zmuszony byłby polegać na cudzej pomocy, a to przyszłoby mu z migreną i bólem żołądka, bo nie znosił dzielić się z innymi swoimi świecidełkami.

Tak więc pierwsze podejście obejmowało próbę sięgnięcia kamienia samą myślą. W gruncie rzeczy nie wiedział, czy tak działa telepatia, ani czy jest do niej zdolny, ale po ostatnim nieszczęściu jakie mu się przytrafiło z płomieniami postanowił spróbować wszystkiego, byle tylko drugi raz nie robić z siebie takiej lebiegi. Musiał wiedzieć, na co go stać, jakim arsenałem dysponuje oraz jak wykorzystać go w stu procentach.

"Halo?" — zagaił wewnętrznym głosem, który miał nadzieje skierować w stronę materii — "Jest tam kto?" — zapytał, odczekał trochę, a że poczuł się jak wariat postanowił od razu przejść do kolejnej próby.

Miał zamiar użyć na kamyku nieco swojej magii, sprawdzić, czy wyczuje w nim jakieś magiczne właściwości, skrytą moc. A jeśli i to by nie podziałało skierowałby nań wąski, niemal nieznaczny strumyk energii co by sprawdzić jak zareaguje szlachetny nabytek.

Koniec końców zmęczony pójdzie spać.

"Na dziś starczy tych badań."

***

Obrazek

Mijał czwarty dzień jak w progi jego przybytku zawitała Celesta. Od kiedy obwieściła mu, że zamierza zająć piwnice i przerobić ją na własną modłę nie przypominał sobie, by mieli okazje się spotkać. Powoli zaczynało do niego docierać, iż kobieta może zagrzać tu nieco dłużej niż z początku podejrzewał, ale nic to. Szybko machnął ręką na nią i jej wymyślne plany wobec podziemi - miał własne sprawy na głowie. Rano przywdział płaszcz z kapturem, wziął ze sobą menażkę pełną wody i ruszył ochoczo w stronę pustkowi. Przed wyjściem przekazał dowodzenie Sariel, po czym poinformował, że prawdopodobnie nie ujrzy go do wieczora. Jego celem było pierwsze lepsze miejsce, gdzieś w połowie drogi do Siarkowych Bagien, toteż wlókł się w zimowym skwarze, który umilał mu jedynie chłodny zachodni powiew nadciągający znad zatoki. Gdy sam fort wydawał mu się już niewielkim zarysem, a na horyzoncie pojawiły się owiane złą sławą moczary rzucił na ziemie podróżną torbę, menażkę, noże i inne szparagały, które tu przytaszczył, po czym w ciszy, spokoju zaczął swój trening. Po prawdzie nieco wstydził się zipać i sapać w pobliżu Sariel, czarodziejki, czy chłopaków - nie chciał, żeby widzieli jak się męczy, jak walczy o każdy kolejny oddech - stąd właśnie ta wycieczka.

Plan miał za to banalny.

Schował się pod kawałkiem niemal pionowej skały, co by w razie urwania chmury nie być wystawionym na deszcz, usiadł krzyżując nogi, w wygodnej pozycji, a następnie wyciągnął przed siebie dłonie i szepnął:

Płoń. — na co wedle jego pojmowania powinny odpowiedzieć mu dobrze znane języki ognia. Po krótkim namyśleniu postanowił też spróbować czegoś, czego nie robił nigdy wcześniej — Expanso? — dodał raczej dla hecy, niźli w oczekiwaniu, że odkryje coś nowego. Być może papugowanie po czarodziejce coś mu da? Ewentualnie nauczy się jak to jest naśladować ekspertów bez właściwej amatorowi kurateli.

Arno pamiętał, że zawsze, gdy korzystał z tej, czy innej sztuczki magicznej polegał na nagłej, emocjonalnej reakcji i ta strategia w obliczu Umbry nie sprawdziła się jednak wcale. Zielony wciąż nie wiedział jak działa cudowna mechanika, którą rzekomo zawdzięczał bogom, ani jak rozwijać owy dar. Czuł niemniej, iż winien podejść do tematu na spokojnie, poświęcić mu odrobinę czasu.

"Nawet jeśli niczego nie pojmę, nie uczynię żadnych postępów... to może przynajmniej będę wiedział, jakie zadawać pytania." — powtarzał w duchu, gdy raz za razem starał się zmniejszyć zasięg żaru, a przy tym ograniczyć przepływ energii do niezbędnego minimum. Nie zamierzał doprowadzać się na skraj wycieńczenia, zamiast tego co jakiś czas robił przerwy, sięgał po menażkę, a gdy jego oddech robił się wyjątkowo niespokojny stawiał na medytacje i ciche rozważanie swojej sytuacji. Zaglądał w głąb siebie, badał pokłady swojej mocy, starał się określić jak wiele jej wykorzystuje, jak szybko odnawia. Parę godzin później odkrył, że wszędzie wokoło szaleje ulewa, wiatr zacina nieprzyjemnie, zaś od czasu do czasu niebo przecinają błyskawice.

Mam nadzieję, że zbierają tę jebaną deszczówkę, bo w przeciwnym razie będą pili z kałuży jak już nadejdzie koniec zimy. — westchnął cicho i zebrał się do dalszej drogi.

Przed wyruszeniem do domu (ku zdziwieniu, zaczynał przyzwyczajać się do tej nazwy) postanowił poświęcić jeszcze trochę czasu i chociaż rzucić okiem na bagna, o których tyle słyszał. Zawczasu oczywiście przełożył parę szmat przez gębę co by uniknąć drażniących wyziewów, schował lico pod przykryciem kaptura i tak przygotowany kroczył w te pędy na północ.

Na miejscu postanowił zachować się możliwie ostrożnie i najpierw obejrzeć teren z wysokiej wydmy, a gdyby jawił się mu niespecjalnie niebezpiecznym wkroczyłby doń zachodząc od zachodu, od strony nawietrznej. Niewielki rekonesans, jaki by sobie urządził ograniczyłby do niezbędnego minimum co by nie kusić wrogiego mu losu. Intratne miejsca, wyróżniające się nałożyłby w pierwszej wolnej chwili na zdobytą uprzednio mapę, a na wychodne zgarnąłby nieco ziemi do pustej menażki, co by przyjrzeć jej się lepiej po powrocie. Czy tutejsza gleba była trująca? Czy tu coś może urosnąć? Czym są owe wyziewy i czy może na nich skorzystać? Tyle pytań, a odpowiedzi tak mało.

Dłużej nie zwlekał, odwrócił się na pięcie i już nie było po nim śladu. Ciepła kąpiel... lub obojętnie jaka kąpiel - oto co mu się marzyło w drodze powrotnej.

***
Przekraczając próg laboratorium Verg poczuł się jakby wkroczył do jakiejś niezwykłej, baśniowej krainy. Nie tylko fascynowała go wszelaka alchemia, ziołoznawstwo, ale i dodatkowo nie miał zielonego pojęcia, do czego mogła służyć część owych narzędzi, którymi dysponowała czarodziejka, czy też fort. Oczy iskrzyły mu się jak znawcy morskiej otchłani na irioskim targu rybnym, palce świerzbiły jak wtedy, gdy po raz pierwszy zajrzał do oroskiego skarbca, a serce zabiło mocniej jak na widok... no nieistotne. W każdym razie nieomal ruszył ze śliną na gębie do naczyń i moździerzy, gdy w porę oprzytomniły go słowa kapłanki Drwimira. Z nieskrywaną odrazą oraz cichym powarkiwaniem zdjął obuwie, by przywdziać wygodne kapcie. Po prawdzie czuł się jakby kobieta robiła sobie z niego żarty, ale nie zamierzał komentować tych nowoczesnych zasad kultury, czy też zachowania porządku. Skinieniem głowy podziękował za ciapy, a że było u niej dość chłodno zaraz podszedł bliżej kominka, wyciągnął przed siebie dłonie.

Widząc jak pomiędzy jego palcami tańczą płomienie od razu przypomniał sobie o niedawnym treningu, niemniej wolał jeszcze o tym z nią nie rozmawiać, przynajmniej póki nie będzie pewien, że jest o czym. Chciał zagaić o tym czego dowiedział się z amatorskich badań bagiennego podłoża, jednak zdążyła go uprzedzić.

"Zapłata?" — pomyślał i wtem skrzywił się jednocześnie spoglądając na Umbrę wzorem markotnego szczyla, którego rodzice wołają z dworu do mycia, bo biega usmarowany łajnem, błotem. Odwrócił się od niej w stronę ognia, tak że zdawało się, iż znowu się obraził, po czym wybąkał stojąc do niej tyłem:

Ciekawe... no więc? Co ktoś taki jak ja może zaproponować komuś takiemu jak ty, co? — burknął świadomy pustek w jego własnej sakiewce. Musiał być przygotowany na targowanie, wszak jeśli zarząda gryfów raczej nie będzie miał jak się wypłacić. W ostateczności w grę wchodził jeszcze blef, ale czy chciał grać tą kartą?

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

39
***

Serce łomotało mu w piersi, krew szumiała w skroniach, ręce trzęsły się odrobinę. Opanował je, zaciskając pięści. Uspokoił się za pomocą wolnych wdechów i wydechów. Rozluźnił ramiona, poruszył zesztywniałym ze zdenerwowania karkiem. Nauka czarowania za miastem kosztowała go sporo wysiłku. Musiał przedrzeć się przez piaszczyste wydmy w mżawce, którą zesłała zima. Jedyne pora roku na tych piaszczystych sawannach, gdy pogoda zmienia się diametralnie. Cały zimowy okres z nieba spada ulewa, a potem mży przez kolejne tygodnie. Dalej przychodzi wiosna, ale nie różni się zbytnio od skwarnego lata czy jesieni. Wtedy jest najzwyczajniej gorąco.

I szedł tak po tej zwilgotniałej pustyni, a lepki piasek przylegał gdzie tylko mógł. Ciężkie onuce tonęły w nim niczym w dzikim bagnie z dżungli Kattok. Skryty za skałą zasiadł na zielonym zadku, by rozpocząć lekcję. Inkantacja czarów ognia wobec wszechobecnej wilgoci nie była czymś łatwym, ani przyjemnym. Wzniecany kilkakroć płomień przygasał raptownie, nie mogąc się prawidłowo rozwinąć. Jak tylko Verg wzbudzał gorejące w nim pokłady energii, te buchały i kurczyły się, znikając po wewnętrznej stronie dłoni jakby ich nigdy nie było.

Za skalą szumiały poruszane wiatrem trawy. Był zły, bardzo zły. Zirytowany i znużony żmudną nauką. Konflikt ognia z wodą był już niemal przesądzony. Do czasu, gdy zasięgnął po zaklęcie, którym kilka dni wcześniej potraktowała go Celesta Umbra — magiczne Expanso wyskoczyło z czeluści gobliniej gardzieli, a wtem dogorywający płomień spiętrzył się jak piana na mleku. Języki zawrzały na dłoni dziesięciokrotnie powiększając swe rozmiary. Poczuł przyjemne ciepło, któremu nie straszna była mżawka czy przelotny deszcz. To rozbudzone płomienie, zdolne pochłaniać wszystko, co stanie na ich drodze...

***

Znalazł się na wyprażonych słońcem wrzosowiskach, których nie godził ani zachodni wicher ani deszcze. Od razu dało się miarkować, że był to niegdyś wielki las. Spękane konary, wyżłobione korzenie, martwe zielone dywany. Wokół siarkowego bagna istniało życie - kiedy? Dawno, nie sposób było to określić, a teraz żółty dym zalewał całą okolicę. Patrząc na wystające z piasku czaszki, żebra i miednice, sięgnął po jego próbkę do szklanej flaszeczki. Opary dusiły i piekły w oczy. Choć chwiał się na nogach od zawrotów głowy, odjechał gdy tylko solidnie wypełnił naczynie.

***

Po pierwsze chciałabym tu dłużej zagościć, bo nie ukrywam, że brakło mi towarzystwa takiego pospólstwa — zachichotała, choć żart był leciwy. Kto wie, jakie pobudki kierowały rzeczywiście czarodziejką. Ktoś z jej talentem oraz wyglądem winien znaleźć miejsce wszędzie, choćby na dworze królewskim, gdzie mogłaby radzić w sprawach arkan. A jeśli było wręcz odwrotnie? Jeśli Celesta nie chciała zostać odszukana. Pragnęła zapaść się pod ziemię, co po prawdzie zapewniał Czarci Fort na odludziu. Pytanie - po co? Tego nie wiedział, a zaskoczyły go bardziej żarzące kwestie.

Odstąpiwszy od kanapy, minęła ją z lekka jak niejaka wodna nimfa czy rusałka. Uskoczyła bioderkiem w przeciwnym kierunku, ledwie - tyci tyci - muskając obicie zwiewną koszulą nocną. Krój o kolorze perłowej masy rozwiewał się na boki w takt jej wyszukanych stąpnięć, w taki sposób, że widział jej delikatne jak pajęczynka białe majteczki. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że spostrzegł coś więcej, co bardziej rumianego i brzoskwiniowego, ale nie, to nie mogło być to.
Kopalnia może przynieść niebawem kolosalne zyski, chciałabym... — pochyliła się wtem nad stołem, a jej dorodne piersi zadygotały w ledwie okalającym je dekolcie. Przeszywające fioletowe spojrzenie z zarośniętej siwym mchem brody goblina wartko przeskoczyło na kępę włosów na jego piersi i zdobiący ją wisiorek. Malutka kulka z najpełniejszego fioletu jaki widziała otoczona trzema głowami złotych węży o wspólnym początku. Amulet unosił się i opadał z rytmem oddechów Verga, a Celesta jak zahipnotyzowany zabawką kotek podążała nań wzrokiem.
Eee — zająkała się, przełykając szybciutko ślinę. — Po prostu gościna tutaj jest wystarczającą zapłatą — perorowała już wyprostowana, spoglądając na zasiadającego przy kominku mężczyznę z góry — rozwiązanie problemu duchów w kopalni to nie lada wyzwanie, w sam raz dla czarodziejki takiej jak ja — uśmiechnęła się szeroko, rozplotła przeplecione na piersiach dłonie i zasiadła na fotelu przy kominku, tuż obok Arno.

Spoiler:

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

40
Gdy oznajmiła mu jak bardzo ceni sobie towarzystwo (jak to określiła) pospólstwa i że właściwie zależy jej, by zostać tu nieco dłużej, nie dał wiary jej słowom. Była zbyt dumna, zbyt uzależniona od luksusu, by znaleźć jakąś wartość w tej zatęchłej dziurze, którą młody Verg zwał domem. Mimo wszystko jego nieposłuszne serce zabiło mocniej na wieść o tym, iż właśnie to miałoby stanowić zapłatę za usługi czarodziejki.

"Uspokój się, to tylko głupia dziewucha." — skarcił się w myślach, choć w głębi duszy wiedział, że nie zgadza się z tym stwierdzeniem — "Kochałeś już jedną kobietę to prawie odrąbała ci ramię, rozkochałeś drugą, a teraz co? Ślinisz się do kolejnej? Nonsens!"

Powoli odwrócił twarz od ogniska i kątem oka, dyskretnie jakby się zdawało, zerknął na nią siedzącą na kanapie. Jej gładka skóra, zwiewny ubiór były czymś niespotykanym w owym miejscu nieustającej harówki. Pośród najemników strzegących ich bezpieczeństwa w skwarze i ulewie, pośród niewolników pracujących w pocie czoła była niczym diament rzucony przed świnie albo róża, która wyrosła na oborniku. Arno wiedział, że kobiety jak ona są szczególnie niebezpieczne i wcale nie miał tu na myśli jej talentu do magii. Budziła jego niepokój i co ważniejsze czuł, że absolutnie nie powinien je ufać, ale... działała na niego w taki sposób, którego nie pojmował, nie potrafił nazwać. Jego spojrzenie wręcz karmiło się widokiem jej długich nóg, szerokich bioder, wąskiej talii, obfitych piersi, a gdy dotarł do twarzy, a ich spojrzenia skrzyżowały na ułamek sekundy zarumienił się cały, natychmiast odwrócił wzrok i gdzieś w środku niemal umarł ze wstydu. Nagle zrobiło mu się tak ciepło, że żar kominka zdawał się być wyjątkowo nieznośny.

R-rób co chcesz! — burknął chowając twarz tylko głębiej w połach płaszcza. Absolutnie nie chciał jej pokazać jak na niego działa, ale stety lub niestety nie potrafił właściwie ukryć swoich intencji. Onieśmielony przez uczucia, których nie rozumiał wbił wzrok w płomień i zupełnie zatracił w gonitwie myśli. Kim ona dla niego jest? Kim w takim razie jest Sariel? Czego oczekuje po nich? Czego one oczekują? Czy musi między nimi wybierać, a jeśli tak to czy jest w stanie?

"Tak, nie, nie wiem, kurwa! Aaaarrgh! Przestań odpływać!" — czuł się jak byle smark, którego bogobojna matka przyłapała na masturbacji. Postanowił ugryźć się w język, żeby skupić myśli na czymś innym, niźli owe dwie kobiety, które zdawały się mieć nad nim nawet większą władzę niż jakikolwiek bat, czy monarcha. Nienawidził czuć się od nich zależny, spętany przez własne serce, przez te gorejące w nim emocje. W normalnych okolicznościach rzuciłby je wygłodniałym kundlom na pożarcie, aby zakończyć ten upierdliwy dylemat, ale z jednej strony nie mieli tu żadnych domowych zwierząt, a z drugiej z boleścią musiał stwierdzić, że chyba nie jest w stanie już podnieść na nie ręki. Czyżby więc znowu wpadł w te same sidła? Czy znowu stanie się zależny od drugiej osoby tak jak w przypadku Viven? Na myśl o tym, jak bardzo był do niej przywiązany czuł paraliżujący strach. Całe życie pokładał w niej ogromną nadzieję, która koniec końców sprawiła, że nie był w stanie jej odmówić, ani nawet obronić się, gdy zaatakowała go w narkotycznym szale. Jeszcze nie tak dawno przyrzekł sobie, że nie pozwoli innym ranić się w ten sposób, ale w gruncie rzeczy nie miał pewności jak zareagowałby gdyby stanęli twarzą w twarz.

Bał się... bał się otworzyć na innych, bał się miłości. Nie był w stanie pojąć tych uczuć, ale wiedział, że działają jak potężny urok, a na końcu zawsze sprawiają mu ból. Czasami była to powierzchowna rana, która piekła najwyżej kilka dni, a czasami obrażenia były niewidoczne, ukryte i wtedy cierpienie trwało znacznie dłużej.

Ponieważ ugryzienie się w język nie przyniosło mu oczekiwanego rezultatu omiótł wzrokiem sale w poszukiwaniu alkoholu, musiał się napić. Gdy w końcu jego spojrzenie padło na tacę, na której stała niewielka flaszka i trzy pucharki pomaszerował do niej sztywny jak kij od miotły, zdjął rękawice, pochwycił za szyjkę, i począł wlewać sobie napitku nie zważając na to, czy Celesta zamierzała go zgromić za taką samowolkę. Wtem dostrzegł, że jego ręka drży, na co zaklął w myślach, ale jednak dokończył polewać. Już miał wychylić z ulgą kielich, gdy uderzyła go myśl, iż równie dobrze mógł pić z nią, a nie obok niej. Szybko, choć równie niepewnie przygotował kolejną porcję trunku, usiadł przy okrągłym stoliku i zanurzył się w fotelu. Jeden pucharek ustawił na krawędzi, bliżej niej, z drugiego wychylił spory haust i postawił przed sobą. Wtedy właśnie wstała do niego płynąc w powietrzu niby nimfa wodna albo inne cudowne stworzenie. Verg gapił się na nią jak koń na kostkę cukru, cokolwiek robiła, robiła to tak, że nie potrafił spuścić z niej wzroku. Po chwili zaczęła mówić coś o kopalni i zyskach, ale nie słuchał, a gdy jej wzrok powędrował z jego twarzy w okolice klatki piersiowej, poczuł drobne duszności, lecz dostrzegłszy, że nie patrzy na niego, a na coś, co posiada nieco mniej zawstydzony zakrył się, co by też przysłonić tak ważny dla niej amulet i wycedził przez zęby:

Oczy mam tutaj. — nie był pewien, czy czar chwili prysł, ale jego zazdrość o kawałek fioletowego kamyka zdecydowanie zadziałała otrzeźwiająco. Wysłuchał jej, a potem postanowił zagaić o dwie sprawy, które pozwolił sobie zostawić na sam koniec tej rozmowy:

Byłem na Siarkowych Bagnach. — obwieścił — Coś jest nie tak z tamtą okolicą, więc zebrałem do menażki bagienny muł, chcę go zbadać. Pozwolisz, że skorzystam w tym celu z twojego laboratorium? — cierpliwie poczekał na jej odpowiedź, po czym chwycił za kielich, upił nieco, a odstawiając go na blat kiwnął w stronę mizernej biblioteczki i ponownie zagaił:

Nie chcę być wścibski, ale... właściwie to chcę i będę. Użyczysz mi jakiejś lektury ze swojej skromnej kolekcji? — uśmiechnął się w jej stronę. Liczył na coś pouczającego, jednak w gruncie rzeczy poczytałby cokolwiek, po prostu dawno już tego nie robił.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

41
Oczywiście — powiedziała Celesta Umbra, poprawiając koronki na dekolcie, gdy włodarz skarcił ją słowem. Kryjąc fioletowe oko za koszulą spostrzegł, jak błysk w liliowych tęczówkach dogasa. Być może wzdrygnęła brew, zatrzęsła się warga, ale czoło, policzki, cała facjata jaśniała wymalowaną uprzejmością.

Fortunnie dla niej cisza nie trwała długo. Spacer ślepi po suficie w akompaniamencie strzelających w kominku kłód zakończył się nim rozpoczął na dobre. Zielonoskóry wyciągnął zza pazuchy fiolkę ze skażoną ziemią, pochodzącą z siarkowego bagna dookoła, którego nie utrzymał się żaden żywy byt.
Czarodziejka wysunęła lśniące łydki i wyprężyła się niczym kot. Dłonią objęła dłoń goblina z naczyniem.

Nie kłopocz się, pozwól mi zbadać je-e-j zawartość — westchnęła jękliwie gładząc o wiele masywniejszą od niej rączkę. Czuł jak delikatne niczym dziecięce paluszki, opuszki smyrają strudzone i spękane dłonie. Upojna chwila, pomyślał. Alkohol, kominek i piękna kobieta na usługach. Nim się zorientował, czarodziejka odstawiała fiolkę na półkę z pozostałymi eliksirami. Najwyraźniej nie planowała od razu wziąć się do pracy. Spytał zatem o lekturę, wszakże była magiczką, a on czaromiotem. Nic nie tracił chcąc liznąć podstawy czaroznastwa, których uczono wyłącznie w ozdobnych akademiach magii. Podniosła wymownie brew. Tym razem na paluszkach przemknęła do regału. Zaparta o regał skryła w nim głowę. Zielon widział wyłącznie obijające się od półki piersi, które lada chwila mogły wypaść ze skąpej koszuli i jej odstający acz foremny tyłeczek.
Apsik — kichnęła wznosząc tuman kurzu.

W dłoni dzierżyła dwie książki. Jedną zieloną o zniszczonej okładce, a drugą szarą - większą - ze złotym wykończeniem nici.
To — uniosła zieloną zdobycz — są podstawy mistycyzmu. Rozdział pierwszy - geneza magii. Rozdział drugi - vitae. Rozdział trzeci... — perorowała wymieniając z pamięci kolejne fragmenty lektury.

Trzask! Księga wylądowała z impetem na stoliku. Celesta minęła fotel, stała na wprost przed rozgoszczonym przy kominku szefem.
A to — objęła obiema dłońmi czarne tomisko — jest anatomia ras. Ludzie, elfy, krasnoludy, orkowie i gobliny — uśmiechnęła się przekraczając strefę intymności. Z rozsuniętymi na boki nogami, powoli i subtelnie zasiadła okrakiem na swym włodarzu. Ledwie mieścili się na skórzanym foteliku. Czuł jak jej pupcia opiera się o jego uda.
Autorka tekstu doszła do ciekawych danych. Zapewne umierasz z ciekawości. Rozdział trzyna-a-sty poświęcono rozmiarom przyrodzeń samców poszczególnych ras i — otworzyła przed nim księgę w taki sposób, że nie widział jej twarzy — najmniejsze penisy mają elfy. Skala u ludzi jest niejednoznaczna. Ale! — cytowała — "fallusy zielonoskórych są długie i twarde, częściej przypominają prącie ogiera niżeli człowieka..." — książka spadła na podłogę.

Nigdy nie byłam z zielonoskórym kochankiem — powiedziała niewinnie jak mała dziewczynka, po czym wsadziła palec do wilgotnych usteczek.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

42
Zielony obserwował czarodziejkę z fascynacją, której nie sposób było ukryć. Gdy się schylała zupełnie nieświadomie podnosił się z fotela, żeby tylko lepiej przyjrzeć się jej walorom, zaś gdy do niego mówiła poświęcał tak wiele uwagi jej słowom, że rychło zapominał gdzie byli i w jakim celu się spotykali. Kopalnia? Książki? Kogo to obchodzi? Mając przed sobą tak upojny, tak zniewalający widok nie sposób było myśleć o czymkolwiek innym poza pożądaniem.

Wtem Celesta wskoczyła na jego kolana niby mała dziewczynka, która oczekuje, że ktoś jej przeczyta bajkę na dobranoc. Arno nawet nie przypuszczał, że kobieta potrafi być tak bezpośrednia i kto wie, być może nie było to zupełnie bezinteresowane zachowanie z jej strony, ale kompletnie o to nie dbał. Co więcej, anegdoty anatomiczne, którymi go raczyła sprawiały, iż mieszaniec czuł jak w jego spodniach coś rośnie, a siedzenie w wygodnym dotąd fotelu staje się wyjątkowo niekomfortowe.

Była tak blisko, niebezpiecznie blisko. Jej słodki zapach oraz woń delikatnych perfum upajały go do tego stopnia, że zaczął z trudem łapać oddech. Z pewnością musiał wyglądać jak wygłodniały drapieżnik, któremu podsunięto związaną, bezbronną sarnę, a jednak sam już nie był pewien kto tu na kogo poluje. Nim się spostrzegł porzucił wszelką nadzieję na zdystansowanie się do kapłanki, a gdy z jej ust padło słowo "kochankiem" zareagował impulsywnie. Jedną rękę położył na jej biodrze, drugą zaś ujął drobny podbródek, oderwał ją od lektury, nachylił się i złożył namiętny pocałunek - było już za późno, żeby się wycofać. Chciał jej, potrzebował, żądał.

Gdy wciąż byli złączeni w pocałunku ostrożnie podniósł ją ze swoich kolan, zaraz potem odsunął nogą stolik i zaniósł do łóżka, na które rzucił ją, cokolwiek zważając, by nie zrobić jej tym krzywdy. Przez moment jeszcze lgnął do niej nachylony, wsparty o zagłówek aż oderwał się, by zrzucić płaszcz i koszulę.

Zawsze musisz mnie prowokować... — rzekł nie odrywając wzroku od jej fiołkowych oczu — ...dość tego.

W jego ślepiach aż zaiskrzyło, zaś w kąciku ust pojawił się szelmowski uśmiech. Umięśniona klatka podnosiła się i opadała w równym tempie podczas gdy dłonie zmierzały do okolic paska. Krótkim, zręcznym ruchem zielony uwolnił, a następnie zsunął portki, z których wydostał nabrzmiałe przyrodzenie. Nie minęła nawet chwila jak mężczyzna zanurzył się w objęciach czarodziejki, lecz miast wejść w nią od razu pobiegł dłonią w dół, poniżej pępka i wsunął palce w jej muszelkę. Czuł wilgoć i bijące od niej ciepło, czuł jak się pręży, jak cicho pojękuje gdy ten dociera w kolejne zakamarki. W pewnej chwili musiał się oprzeć o przylegającą ścianę, żeby nie stracić równowagi, gdy ta ciągnęła go do siebie wbijając paznokcie w plecy. Po kilku kolejnych minutach pieszczot, stymulowania jej sutków oraz urywanych pocałunków poczuł, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu.

Jesteś moja. — wyszeptał tuż przy jej uchu, po czym wszedł powoli, ale stanowczo. Prawą rękę trzymał za jej talią, unosił i przysuwał w miarę jednostajnego, coraz to szybszego tempa. Lewą dłoń wplótł we włosy i podtrzymywał jej główkę, którą miał tuż przy policzku. Gdy robiła się zbyt głośna całował ją, gdy błagała, żeby zwolnił, nie słuchał - oto cena, jaką się płaci za prowokowanie kogoś takiego jak on. Nie minęło kilka kolejnych minut, gdy mężczyzna poczuł, że zbliża się dla niego moment ekstazy. Wkrótce później doszedł w niej bez słowa ostrzeżenia, przylegał jeszcze jakiś czas, aż wreszcie zszedł z niej nadal zipiąc równie ciężko co kochanka.

Nie odezwał się ani słowem w czasie gdy oboje z trudem łapali powietrze, zaś gdy dziewczyna próbowała wstać z łóżka pochwyciłby ją za rękę i przyciągnął z powrotem.

Jeszcze z tobą nie skończyłem. — rzekłby tonem nieznoszącym sprzeciwu. Sariel nauczyła go w swoim czasie kilku ciekawych sztuczek, toteż zielony absolutnie nie zamierzał poprzestawać na jednym razie. — To będzie długa noc.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

43
Nie przerywaj! — krzyczała, przecierając czoło przedramieniem, bo na rękach miała drobne krople potu z pleców zielonego ogiera.

Lekko mrużyła liliowe oczy, choć jej wzrok sprawiał mu przyjemność. Zamaszystym ruchem bujała biodrami, nieoczekiwanie ułatwiając mu pracę. Tytanicznym wysiłkiem przyjęła TO, co miał jej do zaoferowania niemalże w całości. Nie było łatwo, lecz po pewnym czasie klucz pasował do zamka idealnie. A gdy myślała, że przekręcił drzwi na dobre, goblin niczym podstępny złodziejaszek otworzył ja ponownie i ponownie...

Nie była na to gotowa. Ona i jej wilgotna przyjaciółka. Pożądanie kpi sobie z rozsądku, a teraz musiała kosztować ubitej śmietany po kilkakroć. Jej oczy zrobiły się ciemniejsze i głębsze pod osłoną rzęs. Oddychała szybko, ale głęboko. Piersi okryła wilgotna warstwa potu, niewiadomego pochodzenia. Złączyli się wszystkim. Potem, śliną i owocami.

Początkowo ona wyciągała ręce, obejmując mu ramiona. On dotykał jej ramion. Twarze zbliżały się bez ociągnięcia. A potem owoce zderzyły się i doszło do kataklizmu. Kolejnego i kolejnego.

W końcu pisnęła. Dotąd entuzjastycznie i z impetem rozkładane nogi poczęły uciekać na boki, jakby spłoszył dziką zwierzynę. Arno w mig ocenił i wykorzystał sytuację. Nie dał jej uciec. Rzucił ręce, oburącz przytrzymując jej wątłe ramiona. Jęknął, kopnięciem wyprężonej nogi podrzucił jej kończyny wyżej. Celesta krzyknęła, lecz nie słyszał, bo zawarła łydki na jego uszach. Jęcząc spazmatycznie, zawróciła głową po poduszce. Zielony jęknął raz jeszcze, nisko i przeciągle. Nie puszczał jej gibkich ud. Trzymał mocno, by kończyć niekończącą się robotę.

Nagle wydała z siebie trudny do sklasyfikowania głos: ni to jęk, nie to westchnienie, ni to krzyk. Miała już dość. Błagała, by przestał, by pozwolił jej odejść. Nie słyszał, nie chciał słyszeć. Jak zaszczuty ogar nie skończył, dokąd nie zatopi kłów w ofierze. Białe kły weszły w mięsiwo po raz ostatni. Padł po długim maratonie. Padł jako zwycięzca.

***
O poranku obudziła go wilgoć na pośladkach. Czuł jak coś mokrego lepi się do skóry. Zaniepokojony zerwał się w te pędy, a gdy w pół siadzie zajrzał między nogi, ujrzał plamę krwi. Wiedział, że krew nie należy do niego. Wielka plama naznaczyła deseniem karminu zieloną skórę kanapy. Rozejrzał się po izbie. Przy kominku siedziała ona. Odświeżona, ubrana, pachnąca ambrą i różną. Siedziała okrakiem, w niepodobny do siebie sposób.

Wstałeś już — odstawiła czytadło na bok. — Mam dzisiaj sporo pracy. Przyjdź jutro wieczorem, spróbuję przedstawić moje rozwiązania w sprawie kopalni. To twoja książka — wręczyła zielonemu równie zieloną co jego przepocona skóra księgę tyczącą o podstawach magii. Swego rodzaju abc czarodzieja. Uśmiechała się, choć była niewątpliwie zniecierpliwiona, prawie zgorączkowana. Miał wyjść. Już, teraz. Najwyraźniej nie doceniła ogiera, na którego się porawała.

***
Czuł się wyśmienicie, jak nigdy dotąd. Mknął niepostrzeżenie, niczym szczur, podziemnym korytarzem, a potem wiekowymi schodami na górę. Kiedy minął próg wielkiej sali, zza rogu wyłoniła się sylwetka innej kobiety.

Zda się na coś ta czarodziejka? — spytała z przekąsem Sariel. — Nie ufam jej — dodała, odprowadzając swego pana do jego komnaty.

Na miejscu opisała bieżącą sytuację fortu. Pogoda była zbawieniem. Połączenie robotników w pary skutkowało rzadszymi atakami "duchów". Nic nadzwyczajnego nie działo się za czarcimi murami. Czy była to cisza przed burzą?

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

44
Zaśmiał się w duszy widząc jak dystansuje się od niego, choć po prawdzie nie miał prawa narzekać, wszak nie należał do przesadnych romantyków, toteż podobnie jak czarodziejka nie odczuwał szczególnej potrzeby dalszego pogłębiania znajomości. Skinął głową na znak zrozumienia, po czym zebrał swoje manatki, odzienie, medalion i zniknął za drzwiami. Ubierał się pośpiesznie - jedną ręką podciągając portki, drugą dociskając książki do piersi co by nie poleciały na bruk.

***
Szedł lekko przez korytarze Czarciego Fortu, jakby sami patroni przydali mu skrzydeł. W istocie czuł się znacznie lepiej niż... kiedykolwiek wcześniej?

"Przerażająca to siła, którą dzierżą kobiety..." — pomyślał, a gdy wtem jego oczom ukazała się Sariel, wspomniał raz jeszcze — "...doprawdy przerażająca."

Jej widok wzbudzał w nim jakieś dziwne, nowe, a przede wszystkim nieprzyjemne uczucia - jakby coś ciążyło mu okrutnie na klatce i cisnęło ku ziemi. Nie rozumiał tego, nie wiedział czym są te emocje, ale miał ich szczerze dość po tym jak jeszcze chwilę wcześniej gotów był tańczyć z radości. Czy właśnie tym było poczucie winy, o którym jego rodzina właściwie nie miała żadnego pojęcia? W tej gałęzi Vergów chyba wszyscy pozbawieni byli kręgosłupa moralnego.

"Paskudne doświadczenie!" — przemknęło mu przez myśl, choć kompletnie nie miał pojęcia jak pozbyć się tego zbędnego balastu, ani co też mogło być jego źródłem.

Przekonamy się jeszcze o tym... może wniesie do fortu coś więcej niż własny kuper. — odpowiedział niezbyt przekonany, a gdy wspomniała o swoich obawach wobec czarodziejki zaśmiał się nieznacznie, acz serdecznie i zaraz ścierając łzę z kącika oka dodał — Hah, no i słusznie! Nie powinnaś ufać nikomu, ot co! — wtem teatralnie wskazał ręką na otaczające ich okolice — Jesteśmy w tym wszystkim razem i musimy się wspierać, ale nawet na jeden moment nie myśl o tym, by przymknąć oko na pozostałych. Możemy razem śpiewać przy ognisku, łupić, dzielić i rządzić, ale wszyscy tutaj, włącznie ze mną, to największe szuje, jakie udało się zgromadzić. Prawi, czy mądrzy nie zapuszczają się w głąb tych terenów, jeno skazańcy, mordercy, tudzież inne zakały społeczeństwa.

Doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak brzmi, jakby rysował kijem linię na ziemi, a potem burknął: "za tym punktem nikt nie jest mile widziany, nie życzę sobie nikogo po drugiej stronie tej granicy". Oczywiście, że to nie było dla niego proste!

Zrobił krok w jej stronę, odgarnął dłonią kosmyk włosów zasłaniający bliznę po utraconym oku i pogładził czule po twarzy:

Wiesz, że jestem gotów wskoczyć za tobą w ogień? Oddam obie ręce, nogi, a nawet kutasa, jeśli trzeba, byle zadośćuczynić wyrządzonym ci krzywdom. Będę czołgał się po ziemi jak ten wykastrowany kadłubek z kikutami, ale przybędę ci z pomocą, gdy będziesz jej potrzebowała. — naraz przytulił ją do siebie, jak nie on i szepnął do ucha — ...ale bardzo proszę nie próbuj mnie zdradzić, Sariel.

***
Resztę dnia spędził na lekturze księgi otrzymanej od kapłanki Drwimira. Składanie liter nie szło mu być może tak dobrze jak przed kilkoma miesiącami, gdy miał okazje czytać listy gończe i nawoływania Zakonu Sakira do nawrócenia na "jedyną słuszną drogę", ale w miarę upływającego czasu czuł, że coraz lepiej idzie mu odszyfrowywanie treści. Nowe pojęcia, rady, zalecenia, a także trafne wtrącenia i osobliwe uwagi Celesty spisane na krawędziach stronic dawały mu wgląd w świat, o którym tak naprawdę wiedział niewiele więcej od pierwszej lepszej osoby. Mistyczny egzemplarz właściwie wspominał tylko o najważniejszych nowinkach, o podstawach, acz była to wiedza, która uzupełniała jego braki w sposób satysfakcjonujący.

W pewnym momencie postanowił nawet, że zanotuje najważniejsze odniesienia do magii ognia, co by kiedyś wrócić do tych zagadnień, które w szczególny sposób dotyczą jego "boskiej" strony, daru od istot wyższych od niego samego.

***
Gdy wrócił do podziemnego laboratorium Umbry pierwszym co uczynił, poza cichym wślizgnięciem się przez próg jej komnaty było bezpośrednie zapytanie, o kwestie, która nie dawała mu spokoju już od dłuższego czasu:

No więc? Zamierzasz mi powiedzieć, co ujrzałaś w tym purpurowym kamieniu? — zaraz wskazał na zwisający mu z szyi nabytek, który niegdyś przytargał z samego Oros — Odkąd tu przybyłaś puszysz się jakby wszyscy byli ci coś winni, ale jak tylko zobaczyłaś to cudeńko straciłaś tę pewność siebie, więc...? Powiesz mi, o co chodzi? Zaczynają męczyć mnie już te podchody.

Był markotny. Frustrowała go jego własna nieświadomość i niezdolność do znalezienia właściwych odpowiedzi. Równie dobrze mógł nosić przy sobie tykającą bombę albo jakiś klucz wiodący ku zgoła innej domenie, ale jak miał o tym stwierdzić przy tak mizernej wiedzy w owej materii? Potrzebował odpowiedzi i chciał je uzyskać natychmiast.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

45
Podstawy magii nie należały do literatury, po której warto było oczekiwać rumieńców na polikach. Tomidło prawiło o magii jako takiej, opierając się szerzej na dywagacjach autorów oraz analizie suchych definicji, niżeli inkantowaniu zaklęć. Wszelako opisywano magów, którzy wykorzystują ją jako narzędzie do naginania rzeczywistości ku swej woli i wyobrażeniom. Lecz nie tylko od siły woli zależały zdolności czarującego. Nie każdy wszakże posiadał ów dar, a - jak znalazł Arno w podręczniku - podłoże magii było bardziej organiczne niżeli duchowe.

...Vitea, funkcjonuje w języku alchemicznym jako bioplazma magii. Pierwszy raz została uzyskana w skomplikowanym procesie alchemicznym pod koniec II Ery przez orczego uczonego Hev’thara z Karlgardu. Do pierwszych badań wykorzystano eterum ogników oaz, które zapewniają im życie, w wyniku czego świecą intensywnym światłem. W niewielu księgach znajduje się właściwie opisany proces. Polega on na początkowym skropleniu pod wpływem bardzo niskiej temperatury eterum. Kolejne etapy przetworzenia są niejasne, choć ich efektem jest pozbycie się zbędnych cząstek, uzyskaniu wysokiej temperatury i naładowaniu produktu wysoką energią. W efekcie uzyskuje się twór bardzo charakterystyczny. Niekształtna masa, przypominająca stanem gaz lub ciecz. Najlepszym określeniem byłoby użycie tutaj lotna ciecz. Wypuszczona z pojemnika unosiłaby się w powietrzu, utrzymując się w skupieniu, wytrącając ewentualnie fragmenty w postaci kul. Wydaje się jednak niestabilna i brnąca do ciał żywych. Zbliżywszy do niej dłoń można zaobserwować proces przyciągania i delikatne wyładowania energetyczne. Koloru wyrazistego fioletu, który jednakże przeobraża się w odcienie purpury, granaty, czerwieni czy różu. Była to czysta energia...

...późniejsze odkrycia wykazały, że każdy organ i każda tkanka żywa posiada właściwość produkowania bioplazmy magii. O dziwo jej szczątkowe elementy można znaleźć w roślinach, grzybach, porostach czy owadach. Świadczy to no tym, że jest to istotny wskaźnik rozróżniający materię ożywioną od nieożywionej...

...istoty nieczarujące posiadają w sobie pierwiastek magiczny. Różnią się jednak między sobą intensywnością procesów. Wykazał również, że istoty posiadające wybitnie rozwinięty system samoregulacji bioplazmy żyją o wiele dłużej...

...Ogniki, feniksy, żywiołaki i wróżki. Są to istoty o najwyższym poziomie syntetycznej bioplazmy, którą można w niewielkich ilościach wyeksploatować w postaci eterum...

Goblin dowiedział się również, że książkowy podział mistycznej siły reprezentuje więcej, niżeli elementarne żywioły. Nazwa żywiołu określa szeroko pojętą płaszczyznę tudzież kierunek, w którym magia może podążać. Żywioły symbolizują uczucia, są manifestacją duszy czarodzieja, jaka poprzez określone zaklęcia pozwala jej się zmaterializować...

Bardzo intrygujący okazał się rozdział VIII - poświęcony dywagacją na temat nadużywania magii. Magia, tak jak wysiłek fizyczny, potrafi zmęczyć petenta. Pokłady energii są ograniczone i wymagają uzupełnienia, regeneracji. Nazbyt szafowanie zaklęciami może skończyć się tragicznie, bowiem magia chętnie obraca się przeciwko ją przywołującemu. Los tych, którzy drwili z magii bywa straszny, gdyż ta jest groźna jak ogień. Kto o tym zapomni, ten się sparzy.

Ostatnie kartelusze zdawały się zgoła inne. Ad externum, gobliński czaromiot trafił na kilka przykładów wyczerpująco opisanych zaklęć. Najprostszych z prostych form skondensowanej energii, która posłużyć może dziecku sięgnąć dzbanek z ciastkami wysoko na półce lub otworzyć zaryglowane od środka drzwi.

I tak oto doszedł do ostatnich stron.


Obrazek

Zaklęcie Pipendo — próba zgromadzenia energii w formie bliżej nieokreślonej materii. Zaklęcie Pipendo określane mianem "przesuń, posuń" pierwotnie służyło koncentracji na wybranym obiekcie celem uwidocznienia drzemiącej w czarodzieju vitea. Pierwsi nauczyciele zmuszali młodych adeptów do materializowania drzemiącej w nich mocy. W opanowaniu drzemiącego wewnątrz wigoru stosowano techniki medytacji, lecz żadna z nich nie wpłynęła znacząco na efekt zaklęcia. Skumulowanie energii w jednym punkcie za sprawą narządu wzroku jest trudne nie tylko dla początkujących adeptów, ale również starszych czarodziejów. W celu lepszej kontroli magii zaleca się rozstaw rozluźnionych w stawach rąk powyżej linii pępka, nie przekraczając przy tym poziomu obojczyka w płaszczyźnie radialnej. Subtelne ruchy nadgarstka toczone w takt skupianej magii pomagają w jej uzewnętrznieniu. Warty nadmienia jest fakt, iż okres przywołania energii jest wprost proporcjonalny do siły gromadzonego na dłoniach czaru. Zbyt długa próba utrzymania eterycznej mocy na smyczy wiązać może się z jej eksplozją.

Efekty uboczne nieprawidłowego gromadzenia energii to m.in.:
- ból w stawach śródręczno-paliczkowych i łokciowych
- niestrawność
- łysienie plackowate
- stłuczenia i złamania w skutek eksplozji

Jak nadmieniono we wstępie, uzewnętrznione vitea bywa niestabilne, toteż wskazaniem do rozproszenia energii jest jej uwolnienie. Temu służy inkantacja PIPENDO. Wypowiadając głośno zaklęcie należy pamiętać o wyraźnym zaznaczeniu liter "p" i "o", w przeciwnym wypadku kula energii nie odłączy się od źródła i eksploduję. Uwolniony pokład sił manifestuje się w formie błękitnego deszczu zamkniętego w kuli, której wymiar zależy od umiejętności czarującego oraz czasu kondensowania energii. Odkryto, że kula Fipendo w niedługim kontakcie z obcym obiektem wpływa również na niego. Przy czym okres lotu jest odwrotnie proporcjonalny do siły efektu. W bezpośrednim kontakcie zaklęcie Fipendo przekłada eksplozję na siłę mechaniczną.

Efekt ten ma zastosowanie w:

- odpychaniu przeciwników
- przewracaniu i popychaniu obiektów
- niszczeniu drobnych przedmiotów

W istocie młodzi czarodzieje wykorzystują zaklęcie Pipendo do posuwania bagaży, usuwania z drogi głazów, przeganiania ptactwa lub wciskania przycisków. Aby nie zostać trafionym zaklęciem, można odbić je w stronę rzucającego za pomocą zaklęcia tarczy, jak i wielu innych zaklęć. Istnieje także opcja, aby tego zaklęcia po prostu uniknąć...

... dopiero zaawansowani czarodzieje potrafią rozwinąć pierwotną siłę nieokreśloną żadną domeną do jednego z pięciu podstawowych żywiołów. Tak oto dochodzimy do transformacji nieopisanego protoplasty w ściśle opisany twór, który schematycznie przedstawiono poniżej.

Żywioł wody transformacja w kulę wody
Żywioł powietrza transformacja kulę powietrza
Żywioł ognia transformacja kulę ognia
Żywioł energii transformacja w piorun kulisty
Żywioł ziemi transformacja w kamienny pocisk

Kombinacja żywiołów daje możliwość stworzenia hybrydy wiążącej różne efekty, o ile te nie wykluczają się wzajemnie doprowadzając do autodestrukcji inkantowanego tworu...

A potem zasnął znużony.

***
Jesteś rozgorączkowany — rzekła marszcząc ekspresyjnie czoło po oskarżeniach zielonoskórego. — Kamień jest po prostu — zawahała się — drogocenny jak mniemam. Nieczęsto spotyka się takie błyskotki.

Szybko urwała kontakt wzrokowy złapany na wstępie. Zwrócona plecami majstrowała coś przy biurku, na którym stało wielkie okrągłe lustro.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Czarcie Góry”