Varshoruaq

1
Z terenu zielonego wchodziło się na kamienisty grunt, przypominający łożyska rzeki bez wody. Były to wzgórza i wynurzające się z piaszczystych kopców lub porozrzucane wśród osypisk skały. Wąwozy obficie obrastały suche, twarde kępy jerychońskich róż, w czasie deszczów zamieniających się w khory, w których rosły cierniste, karłowate krzaki. Przestrzeń pustynno-skalna była ogromna. Pomarszczony od wiatru piasek i upał nie do zniesienia towarzyszyły mieszkańcom nawet w czasie astronomicznej zimy. W Czarcich Górach, jak we wszystkich krajach południowych, nie było zmierzchu ani świtu. W środku dnia słońce, mieniąc się w złotych zorzach, przechodziło na drugą stronę nieba. Wówczas wzgórza pustyni pokrywały się srebrnym oparem, różowe obłoki ze światła posuwały się naprzód popychane wiaterkiem. Powietrze stawało się przesycone różowym blaskiem - aż trzeba było mrużyć oczy. Pola przybierały liliowy odcień, a odległe wzgórza barwę ametystu. Gdy zapadała czarna noc, zaczynały się nocne ułudy. Nad ranem niebo przybierało barwę muszli perłowej, chmurki barwiły się złotem i na wysokiej płaszczyźnie zza obłoków wybuchało słońce i rozświetlało widnokrąg.


Czasem bywało tak, że tumany pyłu w jednej chwili zakrywały niebo i słońce, powstawał rudy mrok. W powietrzu czuć było woń czadu węgli, a po chwili gruby piasek opadał. W powietrzu zostawał czerwony pył, pokazywała się chmura, z której wystrzelały dwa słupy przypominające kominy – były to wiry piaszczyste. Następował huk, unosiły się kłujące kłęby żwiru, ogromny wicher wyjąc poruszał masy żwiaru, słychać było odgłosy śmiechu, szlochu - złudy. Wraz z rozszerzającą się ciemnością pojawiały się grzmoty. Po jakimś czasie wiatr ucichał, nastawała cisza i z nieba spadały pierwsze krople deszczu. Jednak było to rzadkością.


[img]http://oi64.tinypic.com/25im14i.jpg[/img]


I kto mógł zamieszkać nieogarnięty areał Czarcich gór? Czarni orkowie, tylko oni zdolni do najbardziej rygorystycznych warunków, postanowili zapanować nad górą, piaskiem oraz słońcem.
Wybudowana stosunkowo niedawno osada - Varshoruaq to forteca zbudowana w celach militarnych, jako punkt kontrolny w orczo-krasnoludzkich sporach. Wystawiona na front bywała niejednokrotnie celem ataków bladoskórych brodaczy, których aktywność w minionych miesiącach znacząco wzrosła. Grupy krasnoludów zbliżają się do murów Varshoruaq, lecz nigdy nie udało im się zdobyć twierdzy. Czarni orkowie sprawnie przepędzają antagonistów, m.in. dzięki szerokiemu polu widzenia, które zapewniają im wieże obserwacyjne. Usytuowane ponad poziomem dają wgląd w nizinny względem twierdzy teren. Dostatecznie wcześnie poinformowani o nadciągającym zagrożeniu, mają czas na przygotowanie się, co jednocześnie udaremnia zaskoczenie ze strony okupantów. Przeto twierdza Varshoruaq jest tak cennym obiektem, wciąż pożądanym przez krasnoludy.

Re: Varshoruaq

2
W drodze do Varshoruaq Był skwarny dzień, a Or czuł, że odnalezienie rodzinnych stron zdaje się nieosiągalne, tak samo, jak opady deszczu, którym mógłby zwilżyć wysuszone usta. Bywał tutaj za dziecka, zanim przepadł bez śladu. Po traumach związanych z ludźmi w końcu pojawia się w Czarcich Górach, lecz bez pozytywnej perspektywy na odnalezienie współbratymców. Słońce biczuje z każdym krokiem, jakby gnało po skarb. Ork powoli przestaje tracić orientację w terenie, o ile takową w ogóle posiadał. Pustynia zdaje się nie mieć końca, zaś droga prowadzi jakby pod górkę, co w efekcie jeszcze bardziej męczy bestię. Cisza, spokój i słońce.

W końcu coś szeleści, z małych krzaków pod górami dobiegają charczące odgłosy, jakby wrzącej cieczy. Or pierwotnie zwraca na to uwagę, lecz odnalezienie domu jest na tyle silne, iż po pewnym czasie urozmaicenie dźwiękowe przestaje być ważne. Znowu cisza, spokój i słońce. Tylko dlaczego zza pleców wyrasta cień? Przecież gwiazda dzienna jeszcze nie zachodzi. Niewiele myśląc, Or przekręca łbem, zauważając, jak niski gagatek sunie w jego stronę. Łysol z czarną brodą do pępka dzierży w dłoniach krótki topór. Duże ostrze po obu stronach godzi odbitym światłem w oczy orka, przez co na chwilę traci orientację. Nie mija kolejna chwila, by napastnik stał może metr za plecami. Cóż począć? Wyłącznie szybka reakcja pozwoli uchronić ciało przed porąbaniem. A szkoda, bo sępy już krążą z wymalowaną na dziobach ucztą.

Re: Varshoruaq

3
Mrużąc oczy zranione niespodziewanym błyskiem gniewnej gwiazdy oczy, Or instynktownie sięga po swój przerośnięty miecz. Polegając wyłącznie na odruchu, który od dawna próbował wyćwiczyć, po omacku chwyta za jelec rozgrzanej broni.

Starając się przezwyciężyć nagromadzony żar rękojeści boleśnie wypalający ranę na dłoni, wyszarpuje on ostrze z pochwy. Znajomy syk trącego metalu o skórę roznosi się po okolicy akompaniując uderzeniom gnanego wiatrem piasku. Mimowolny ryk furii oraz bólu wydobywa się z głębi gardła. Otwarte usta ukazują rzędy ostrych jak brzytwy zębów o niepokojącym kształcie.

Nie mając wiele pozostałego czasu na reakcję, ork zagina tor lotu wyskakującej klingi, zakrzywiając go tak by od razu móc wykonać cięcie w okolicy gdzie ostatnio prawdopodobnie znajdował się oponent. Przy odrobinie szczęścia powinno to zranić przeciwnika. W najgorszym przynajmniej przestraszy.

Nie przerywając akcji wykonywanych rękoma, automatycznie choć trochę bezwiednie zaczyna szurać stopę o podłoże, cofając lewą nogę do tyłu. Przynajmniej w teorii powinno to choć minimalnie zwiększyć dystans od karła, przy okazji zapewniając lepszą pozycję do walki. Nim źrenice ponownie odzyskają sprawność może się wiele zdarzyć.

"Zdecydowanie nie będzie to miłe."

Re: Varshoruaq

4
Błyskawiczna reakcja na akcję, miała w zamierzeniu zaprzestać dalszemu podburzaniu do otwartej zwady. Ogromne ostrze z sykiem rozcina rozgrzane powietrze, poprzez zaprezentowany balans orczych bioder. Wyciągany i kierowany prostopadle do pionu dzierżącego, miecz ma w zamierzeniu zatopić krańce w wierzchniej powierzchni krasnoluda lub w gorszym wypadku, po prostu spowodować jego uskok, nadając tym samym bardziej komfortowe rozstawienie - oko w oko.

Syk tnącego powietrza ściął się z dźwiękiem skwierczącej na rozgrzanym piasku cieszy. Karminowe wężyki popłynęły po szyi, zalewając odzienie krasnoluda strumieniem mniej lub bardziej krwawych plam. A to dlatego, że wyprowadzony wcześniej atak zahaczył o krtań południowca. Balansujące w powietrzu ostrze, rozcina zaostrzonym krańcem napiętą skórę szyi. Tym samym odchylona głowa rozszerza ranę pod wpływem zewnętrznych sił i łeb utrzymywany jest wyłącznie na kręgosłupie.
Krasnolud pada na kolana, by po chwili upaprać rozjeżdżoną gardziel piachem.

Leży w plamie krwi, tak jakby spał po hultajskiej popijawie współbratymców. Dopiero teraz Or zauważa, że w plecach krasnoluda zatopiono gruby bełt . Wiktoria nie trwa długo, bowiem właściciel kuszy raptownie uchyla rąbka tajemnicy, ukazując się. Fortunnie jest to inny ork. Podobnego wzrostu i zbliżonych wymiarów, lecz włosy są o wiele krótsze, zaś ciało pokrywa mnoga liczba blizn rozmaitych rozmiarów. Bestia biegnie zza zaułka, powoli zwalniając przed Orem i martwym krasnoludem. W końcu zatapia nogi w piachu, by agresywnie przewiercić cię wzrokiem.
- Achogsh douk! - zaryczał chropowatym głosem - dobre cięcie, arghh! Nie musiałem strzelać z kuszy - oznajmił przeszukując ciało martwego brodacza.
- Skąd się wziąłeś? Nie znam cię? - dyszał mocno, kiedy to chwycił prawą ręką za ramie trupa, jednocześnie lewą topił w jego brodzie. Co rychlej rozłożył dłonie w przeciwnych kierunkach, podczas gdy napięty krąg nie wytrzymał i pękł. W lewej ręce zawisł krasnoludzki łeb.
- Urun! - rzucił łbem w ręce Ora - jest twój!
Najwyraźniej zdobył szacunek brata. Z łbem jako trofeum mógł zyskać także szacunek innych braci, o ile poznany ork zaprowadziłby go do osady. Wszystko na to wskazywało, bo pozbawione głowy ciało spoczęło na plecach czarnoskórego, tak jakby miał w zamierzeniu gdzieś je przetransportować.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Czarcie Góry”