Włócznia Wojownika

1
Można by powiedzieć, że nic w tym miejscu specjalnego. Ot, kolejny odcinek zdawałoby się bezkresnej pustyni udekorowany pasmem wzniesień i gór. Ale nie dla kogoś takiego jak Meneroth syn Maregoth'a. Ten wielki jegomość, który właśnie wracał z podróży, która prawdopodobnie odmieni życie nie tylko jego a i wielu innych podobnych mu twardoskórych istnień, wiedział dokładnie gdzie jest.
Za nim kończył się właśnie odcinek pustyni, nad którym zachodziło krwawo słońce a przed nim wyrastała charakterystyczna skała zwana przez zdecydowanie większą cześć orków „Włócznią Wojownika” i faktycznie owa skała przypominała nawet wbitą w ziemię włócznie. Zupełnie jakby jakiś bóg porzucił ją tu dawno temu. Ale nie ona była ważna a to, na co rzucała swój cień. Niewielki przesmyk a raczej przesmyk niewielki dla przeciętnego czarnego orka był drogą prowadzącą w plątanine wzgórz i gór pełnych jaskiń. Meneroth’a jednak ciekawiła tylko jedna. Ta, w której jego plemię mieszkało od… Dawna. Prawdopodobnie najcenniejsza z jaskiń w promieniu wielu kilometrów gdyż w jej głębinach biło niewielkie źródełko wody. Towar równie deficytowy, co gładkolice dziewczęta. Niemniej droga do niej(do jaskini nie do dziewczęcia) była jeszcze odległa i jak charakter orczego myśliwego. Ciężka, szorstka i dzika.
Po przeciśnięciu się już przez szczelinę Czarny Ork ujrzał tonącą już w chłodnych cieniach nocy dolinę, która jak murem otoczona była wysokimi skalnymi ścianami. W jednej z owych ścian była jaskinia oddalona od podróżnych o jakieś sto kilkadziesiąt maksymalnie dwieście kroków. Ot zwykła dziura niby w ogóle nieciekawa gdyby nie fakt, że co jakiś czas widać było w niej błysk światła. Widocznie podróżnik był sprytny i potrafił całkiem nieźle się zamaskować, ale był też wyjątkowo arogancki sądząc, że postanie niezauważony dla mieszkańca tych stron. Już sam ten fakt zakrawał na prowokacje by dać mu lekcję przetrwania.
-Co robimy?-Niski i lekko dudniący głos towarzyszki wyrwał Meneroth’a z zamyślenia. Jak zauważył kontem swego oka, ta już zdążyła ściągnąć z pleców swój własnoręcznie wykonany pozawijany w skóry łuk i nałożyć na cięciwę strzałę z grotem tak postrzępionym, że samo patrzenie bolało.

W tej samej chwili vis a vis jaskini z ogniskiem w innej grocie siedział przyczajony Arguz. Co tu robił? Przede wszystkim czkał i zaczynał się już nudzić. Meneroth i Arguz już kiedyś się spotkali, podczas jednej z wędrówek tego pierwszego i na swój dziwny orkowy sposób wykształcili między sobą coś, co cywilizowane ludy nazywają koleżeństwem. To, dlaczego musieli się rozdzielić jest już sprawą obu panów, lecz mimo to ork albinos po pewnym czasie znudził się samotnym przemierzaniem ziem ich ludu i postanowił zaczekać na powrót swego czarnego towarzysza na drodze prowadzącej do jego rodzinnej wioski, co było sprytnym pomysłem biorąc pod uwagę nastawienie niektórych plemion do obcych nawet własnego gatunku a co dopiero takich odmieńców.
Dlaczego czekał w ziemnej i ciemnej jaskini, gdy po drugiej stronie był ogień? Dla zabawy rzecz jasna. Niema nic lepszego niż ściągnięcie nieostrożnego podróżnika w takie miejsce i zrobienia z nim, co się tylko będzie chciało… A co będzie się chciało zrobić im wszystkim? Robi się coraz ciemniej, niema wiatru by zwęszyć znajomy smrodek i panuje względna cisza nie licząc, co jakiś czas obsuwających się gdzieś kamieni czy przemykających żyjątek zdolnych wytrzymać w tym niegościnnym miejscu.
----------------------------
KP
Mój dziadzio zawsze mówił: "Gdy cie maja wieszać, poproś o szklankę wody. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, zanim przyniosą"

Nauczyciel szermierki zaś:"Nigdy nie zwyciężysz wroga, którego twoja wyobraźnia uczyniła niepokonanym"

Mowa
Elfia mowa
<Myśli>

Re: Włócznia Wojownika

2
Jedno blady ork musiał przyznać... Trzeba mieć anielską cierpliwość do warunków klimatycznych jakie panują na południu. Argûrz dostawał szewskiej pasji od upału, piachu i tego parszywego słońca... Nie, żeby miało to jakoś na niego w większym stopniu wpłynąć, bowiem z jego wytrzymałością ni mróz ni upał mu straszny. Niemniej jednak komfort to już całkowicie inna sprawa. Podróżnych na ziemiach południa było niewielu, więc ciężko było komuś upuścić krwi i zaspokoić żądzę mordu. Blademu orkowi przez głowę nawet nie przeszła myśl, by wracać na północ bez odpowiednich "podarunków" dla Queelag. - Chędożona ździra... Oby los się kiedyś o nią upomniał. - Pomyślał zawistnie ciesząc się, chociaż jednym faktem... Przynajmniej w głowie nic mu nie trajkocze na okrągło. Tak czy inaczej, ciągłe podróże po pustkowiu bez znajomości terenu troszeczkę mu się znudziły, a że zmierzał w tę stronę Meneroth to nic nie stało na przeszkodzie, by znów mu potowarzyszyć. Zresztą wspominał coś o swych planach niezbyt jasno, ale dostatecznie przejrzyście, by brzmiały intrygująco - na tyle, by specjalnie na niego tu czekać... I oczywiście na podróżnych, którym noga się powinie i trafią wprost w jego łapy. Maleńkie żarzące się stróżki lawy spływały co kilka sekund z ostrych końcówek opancerzonych palców. Czekał niczym nocny myśliwy na swą ofiarę, która wpadnie w jego sidła... Nie należy jednak ukrywać, iż w trakcie całego tego czuwania w jego głowię odgrywała się prawdziwa filozoficzna debata. Ot na zabicie czasu i nudy, a przy okazji chciał się nacieszyć wolnym umysłem jak najdłużej tylko się dało. Był to też dobry moment, by rozważyć ewentualną przyszłość, która w żadnym stopniu nie zapowiadała się kwieciście. Przynajmniej humor mu dopisywał, a to w jego przypadku nie lada osiągnięcie. Tak czy inaczej, aby zająć czymś ciało błękitnooki chwycił kamień i zaczął roztapiać go w swych dłoniach stróżkami lawy i ognia... A, gdy się roztopił i przybrał stan ciekły brał następny - także, więc siedział i torturował kamyczki, a w oczach orka tańcowały płomienie bliskie i dalsze w jaskini którą bacznie obserwował. Migoczące gwiazdy ustępowały czystemu niebu raz po raz by znużony ork w końcu ruszył w swą stronę.
z/t
ODPOWIEDZ

Wróć do „Czarcie Góry”