Droga na Wschód

76
POST BARDA
Zola z pewnym oporem podążyła za radami Awarena dotyczącymi darcia materiału jego potarganej już i tak szaty. Pierw poszedł prawy rękaw praktycznie po samo ramię – trzask dartego odzienia droższego zapewne od tego, co mają na sobie wszyscy razem wzięci był nieprzyjemny dla uszu. Gdy zaś delikatna tkanina została oderwana od reszty, niewolnica zajęła się ratowaniem tego, co zostało z nogi elfa. Pierw wybrała miejsce ponad bezpośrednią raną, owijając prowizoryczny bandaż wokół i zawiązując na mocny supeł, ograniczając w ten sposób dopływ krwi. Następnie rozerwała kolejny rękaw, tym razem owijając czystszą stroną bezpośredni kawałek skóry, który się rozerwał. Szybko opatrunek zaczął nasiąkać, ale przynajmniej nie był już tak bardzo podatny na zakażenie, o które tutaj było piekielnie łatwo.

Na razie wystarczy, ale pewnie trzeba będzie potem ją urżnąć. Nic dobrego z takiej rany nie wyjdzie — powiedziała zatroskanym tonem, ciszej, jak gdyby nie chciała bardziej nastawiać reszty współwięźniów na pomysł jednego z nich. Poklepała maga po ramieniu, uśmiechając się pokrzepiająco i wstała, wycierając zakrwawione dłonie o własne łachmany. Jej mina natychmiast się zmieniła, na grymas podobny temu, który towarzyszył jej przy słownej potyczce z Brutem.

To kupimy sobie czasu — rzucił rzeczony ork, uśmiechając się krzywo i złowrogo w stronę Awarena, szybko tracąc na rezonie, gdy Zola spojrzała nań.

Więcej czasu kupi nam twoje spasione cielsko, jak gnolle będą musiały się z nim szarpać.

No, to w takim razie jak nasza elfia księżniczka chce nam pomóc się stąd wydostać i nie zostać zjedzonym przez te bestie? — zapytał kpiącym tonem ten sam rozmówca, który sekundę wcześniej proponował rzucenie elfa na pożarcie gnollom.

Spoiler:

Droga na Wschód

77
POST POSTACI
Awaren
Nawet pomimo znalezienia się w absolutnie tragicznej sytuacji, Awaren wciąż nie potrafił zmusić się, aby nie kwilić w duchu nad zdzieranymi z niego fragmentami przyodzienia. To były naprawdę drogie, wyjściowe szaty... Jedna z dwóch, które zwykł zakładać wyłącznie w naprawdę ważnych interesach, spotkaniach bądź w ramach uczczenia jednego z lokalnych świąt. Wydał na nią naprawdę sporą część swoich skromnych, odkładanych z trudem na boku oszczędności. Co za strata. Co za marnotrawstwo.
- ...nie mam pojęcia, ile dni minęło i ile jeszcze minie. Co, jeśli pomyślą, że uciekłem? Czy oddadzą innym moje rzeczy? Odsprzedadzą je? Co, jeśli już to zrobili? Czy to znaczy, że po powrocie nie będę mieć nawet skrawka porządnie wyglądającego odzienia? Ushbar na pewno nie będzie szczędził nóg, jeśli go w ten sposób zawstydzę... Gdybym chociaż zdołał odzyskać kostur. ... Muszę zdecydowanie odzyskać kostur. Ah. Byłoby miło, gdybym po drodze nie stracił tej nieszczęśliwej nogi... - mamrotał do siebie cicho pod nosem, robiąc jedynie krótkie przerwy na syki, jęki, tudzież zaciśnięcie zębów tu czy tam, gdy Zola opatrywała jego nogę. Był to dobry i sprawdzony sposób elfa na odwrócenie uwagi od bólu, nieprzeszkadzający jednocześnie skupić się na innych, istotnych rzeczach w otoczeniu - w tym wypadku obserwowaniu pomagającej mu młódki. Gdyby ból dało się zagadać, Awaren praktykowałby to niczym nową formę dyscypliny.

Awaren nie znał się na medycynie polowej. Nigdy nie musiał się na niej znać i częściej niż nie, posyłał nieme wyrazy współczucia wszystkim tym, którzy musieli stosować tego rodzaju, prymitywne metody opatrywana uszkodzeń ciała. Teraz jednak, gdy jego magia nagle przestała być niezawodna? Z głodem w przeszklonych oczach przyglądał się temu, co wyprawiała nad jego noga Zola. Nawet jeśli robiło mu się słabo i kilka razy zobaczył parę czarnych plam, nawet jeśli pot zalewał jego kark i czoło zimnymi strumieniami, wciąż zamierzał wyciągnąć z tego zdarzenia tyle, ile tylko potrafił.
- Hahahaha...? - zaśmiał się histerycznie na komentarz prawdopodobnej-pół-goblinicy, samemu również ściszając głos do niezbędnego minimum. - N-Nie ma problemu. Dziękuję. Dziękuję... Bardzo ci dziękuję, Zola. Jesteś najlepsza. A-Ale z tym odcinaniem części ciała jeszcze poczekajmy? Jestem naprawdę dobry w naprawianiu takich szkód, wiesz? Gdybym tylko miał tę nieszczęsną wodę...
Wbrew istniejącemu ryzyku, mógłby przynajmniej spróbować oczyścić ranę. Będzie musiał o tym pomyśleć, gdy tylko znajdą stąd wyjście, a dookoła nie będzie kręcić się masa dzikich bestii i jeszcze dzikszych HUMANOIDÓW.

Przełykając ciężko ślinkę, gdy Brut ponownie skierował na niego swoją uwagę, Awaren co prawda nieco koślawo, ale i w pośpiechu zaczął zbierać się z zimnej posadzki.
- Postarajmy się na początek nikogo nie rzucać na przynętę??? - zaproponował z początku odrobinę słabo, stając tak blisko Zoli, jak to tylko możliwe. - Te stworzenia nie starają się najeść. Nie zabijają dlatego, że są głodne - kontynuował, tym razem pewniej i głośniej, skoro miał u boku przynajmniej jedną osobę, która, jak na razie stała po jego stronie. - Będą to robić tylko i wyłącznie dla czystej żądzy krwi! Im więcej jej przeleją, tym dziksze się staną! Nie widzicie, co dzieje się na zewnątrz? - drżącą co prawda ręką, ale za to z użyciem odpowiedniej dozy dramatyzmu, wskazał zakratowane okienko celi. Niech to cholera, on sam nie miał bladego pojęcia, czym była ta piekielna anomalia na niebie, ale nikt mu nie zabronił udawać, że jest inaczej! Podobnie było z gnollami. Awaren nie potrzebował faktycznej wiedzy (jakkolwiek frustrował go jej brak) na żaden z tych tematów. Wystarczyło jedynie zgrywać się na wszechwiedzącego i pewnego swoich słów - w czym był akurat dobry. Był dobry w mleniu ozorem zarówno wtedy, gdy trzeba, jak i wtedy, gdy nie trzeba. Obecnie zaś należało mleć i być przy tym zwyczajnie przekonującym.
- N-Nikt się stąd nie wydostanie, jeśli nie będziemy współpracować! - tym razem oskarżycielsko wskazał mężczyznę, który robił do niego głupie miny i poddawał w wątpliwości jego możliwości. Nieważne, że co do tego drugiego miał chwilowo rację. - Jestem pewien, że widzieliście, jak ukryłem się wcześniej pod całunem magii - dodał, oczywiście szybko opuszczając rękę, bo na prowokacji bynajmniej mu nie zależało. - Mogę... Ukryć nas wszystkich - zerknął w stronę krat i korytarza, sprawdzając, czy wcześniej przepłoszony ranieniem w oko gnoll nie kręcił się w pobliżu. - Wyprowadzić po cichu.
Wow. Kiedy był ostatni raz, gdy aż tak nakłamał w żywe oczy? Nieważne. Istotne było wyłącznie to, by wszyscy opuścili celę i aby również sam mógł ją opuścić. Jeśli wcześniej udało mu się podtrzymać zaklęcie, przy odpowiednim szczęściu zdoła w odpowiednim momencie ukryć siebie i... Być może również Zolę?
Foighidneach

Droga na Wschód

78
POST BARDA
Awaren używał mocnych słów, aby tylko uratować swoją skórę. Część z nich nie docierała do końca do świadomości współwięźniów, którzy raczej sceptycznie podchodzili do tego, że jakieś dzikie zwierzęta atakowały dla samego faktu ataku – niczym wilkołaki, czy niektóre bardziej myślące istoty. Jeden, czy dwóch niewolników jednak przejęło się wizją rozszarpania, a przeważnie wystarczyło jedno ziarno niepewności, by zasiać jakąś wizję.

Kolejne słowa uderzyły mocniej. Faktycznie, migająca, znikająca i pojawiająca się co chwila sylwetka była wcześniej widoczna dla współwięźniów, więc słowa elfa były jak najbardziej podparte dowodami. Ba, nawet lata na dworze cesarskim u boku księcia pomogły i tak jawne kłamstwo, jak obietnica ukrycia ich wszystkich przed wzrokiem gnolli zapadła w umysłach przerażonych bądź co bądź, zdesperowanych ocaleńców. Słodkie kłamstewka były tym, czego potrzebowali i w celi dało się nawet usłyszeć pomruk zadowolenia i aprobaty.

Tylko Brut zdawał się intensywnie myśleć nad czymś, jakby przetwarzał każde słowo wolniej, niż nawet przeciętny ork. Podrapał się po czuprynie i chyba doszedł do konkluzji, zaś Awaren zrozumiał, że znowu dał wtopę – bo najwyraźniej to, co stało się w naprzeciwległej celi, w niej też zostało i chutliwy ork nie wiedział o prawdziwej płci pięknej istoty. Może w innych okolicznościach, gdyby szybciej się dowiedział, byłoby mu wszystko jedno, lecz kto nie czułby się oszukany wiedząc, że pod kiecką nie czekają nań mokre zakamarki, a coś wręcz przeciwnego?

Nosz kurwa! — warknął, ruszając na elfa ze wściekłą miną. Widząc to, Zola stanęła ponownie między panami, strosząc się i ściskając mocniej łyżkę, ale tym razem Brut nie wahał się i gdy dziewczyna nie ustąpiła, jednym zamaszystym ruchem przydzwonił jej w twarz, odrzucając drobną istotkę całkiem na bok.

Droga na Wschód

79
POST POSTACI
Awaren
Ośmielony pozytywnym rezultatem tu i ówdzie, Awaren nerwowo uśmiechnął się pod nosem, z nadzieją rozglądając się po wychudzonych twarzach niewolników. Dobrze było móc przynajmniej na moment zająć głowę czymś innym, niż jeno paskudnym bólem promieniującym od nogi, czy opuchlizn i siniaków na twarzy, że o paskudnym paleniu w drogach oddechowych nie wspominając. Naprawdę miła odmiana.
- Jeśli tylko wszyscy zachowają spokój, wymkniemy się stąd kompletnie niepostrzeżenie! - zapewniał zatem dalej, chcąc zachęcić więcej osób. Żelazo należało wszakże kuć, póki gorące!

Być może już wcześniej, ot nawet ze zwyczajnej przezorności, zacząłby niepokoić się zadumaną miną Bruta. Mając jednak przy swoim boku Zolę, Awaren poczuł się na tyle bezpieczny, że kompletnie zdecydował się zignorować dalszą obecność olbrzyma w pobliżu. Szczerze wolał na niego wcale nie patrzeć i jeśli istniała taka możliwość, z chęcią ją wykorzystywał. Na samo wspomnienie tego, co chciał nawyczyniać z nim ork już DWUKROTNIE, wnętrzności gotowe były same się poprzestawiać. Kompletnie bez potrzeby używania do tego cudzego przyrodzenia, jako narzędzia! Ekhm. Tak czy inaczej, skupiony na nowym wyzwaniu, jakim było przekabacenie na swoją stronę tak wielu współwięźniów, jak tylko się dało, elf nie oczekiwał nowego wybuchu gniewu ze strony Bruta. Nie na tym etapie w każdym razie.

- Zola?! - krzyknął oszołomiony, gdy, nie wiedzieć nawet w którym dokładnie momencie, pół-goblinica postąpiła kilka kroków przed niego tylko po to, żeby zaraz potem zostać posłaną potężnym ciosem na ziemię.
Pozbawiony wsparcia oraz kompletnie wystawiony na dalsze przejawy agresji, Awaren poczuł, jak jego drobne ciało sztywnieje w przestrachu. Nie miał najmniejszych szans w tego typu starciu. Ze swoją pooraną nogą, nie mógłby nawet marzyć o próbie odskoczenia bądź uchylenia się przed ewentualnym ciosem! Powinien paść na kolana i błagać o przebaczenie? Bardzo wątpliwe, żeby zadziałało w przypadku tego konkretnie brutala. Co zatem powinien zrobić? Co mógł zrobić? Cóż... Do jego spanikowanej głowy przychodziło tylko jedno rozwiązanie - kontynuowanie pieprzenia wcześniej zaczętych głupot poprzez nowy teatrzyk.
- Ty... - wskazał Bruta jeszcze bardziej niż wcześniej drżącym palcem. - Ty-...! Co ty wyprawiasz?! Postradałeś rozum na dobre?! - krzyknął oskarżycielsko, modląc się w duchu do każdego jednego boga i bożka po kolei, żeby go oszczędził przed własną. - Tak, jak tamte bestie?! J-Jeśli mnie skrzywdzisz, wszyscy tutaj pomrzecie! Czemu to do ciebie nie dociera?!
AAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaAAAAAaaaaaa! - krzyczał do siebie w myślach niczym mała dziewczynka, zastanawiając się, czy wcześniej sam zemdleje, czy pomoże mu w tym jednak orkowa pięść.
Foighidneach

Droga na Wschód

80
POST BARDA
Awaren był pewny jednej rzeczy – że w starciu z brutalem, jakim był ork, nie miał żadnych szans. Nasuwało się nawet pytanie, czy w pełni własnych sił byłby w stanie to zrobić – wszakże jego zaklęcia nie były czysto ofensywne, by móc konkurować w tak niewyrównanym pojedynku. Tutaj nawet Zola nie mogła pomóc, a przynajmniej w tej chwili, gdy dopiero się zbierała z podłogi, prawdopodobnie przed oczami mając mroczki. A przecież nawet uciec nie miał jak elf, skoro na zewnątrz szalały gnolle, a on sam miał zabandażowaną byle jak nogę, która jeśli nie zostanie porządnie opatrzona w najbliższym czasie, może zostać zastąpiona przez jej drewniany odpowiednik.

Został mu tylko język, którym operował całkiem dobrze do tej pory, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? Będąc w swej półleżącej pozycji, nad sobą mając wściekłe cielsko Bruta, zaczął mówić, oskarżając go o bezmyślną brutalność i niejako uzależniając resztę od siebie do reszty, ciągnąc tym samym przykrywkę, którą zaczął wcześniej. Świat chyba lubił igranie z nimi w trakcie jego przemów, bowiem na podkreślenie jego słów, gdzieś w skomplikowanej sieci tuneli rozległo się dzikie, pierwotne wycie rozszalałych bestii.

Brut zawahał się przez chwilę, jakby faktycznie rozważał słuszność swej wściekłości. To właściwie wystarczyło, by Zola zwlekła się z kolan i doskoczyła do orka, a za jej przykładem ci zdrowsi niewolnicy, którzy uwierzyli Awarenowi. Razem odciągnęli mężczyznę od niedoszłej ofiary i wcisnęli w kąt, szarpiąc się z nim mocno. Słowa elfa musiały chyba dotrzeć nawet do tej łepetyny, bowiem Brut został w swoim miejscu, jedynie łypiąc groźnie na delikatną, elfią twarzyczkę wykrzywioną w grymasie przerażenia.

Zaraz dwójka innych współwięźniów podeszła do Czarodzieja i podniosła go. Jeden ork pozwolił oprzeć się nawet o swoje ramię. I tak też doradca książęcy stanął, w rozszarpanych szatach, z raną ociekającą ciągle krwią i piekącą jak diabli, z umorusanymi, zielonymi twarzami wpatrzonymi w jego własne lico. Nie licząc Bruta i Zoli, która właśnie wyglądała ostrożnie przez kraty, więźniów było sześciu, każdy przekonany o tym, że elf ich wszystkich uratuje.

Nie ma na razie tych gnojków. Wiesz, gdzie jest twój kij? Co musimy robić, żebyś zrobił nas wszystkich niewidzialnych? — zapytała, podchodząc z zakrwawioną łyżką, wpatrując się wielkimi oczami w Awarena i oczekując dalszych instrukcji, skoro sytuacja została uspokojona.

Droga na Wschód

81
POST POSTACI
Awaren
Klepiąc się w domyśle po ramieniu w niewypowiedzianych nigdy gratulacjach, elf ciężko opuścił ramię, pozwalając podnieść się wyciąganym do niego rękom. Nie miał nic przeciwko dodatkowej pomocy i chętnie wspierał się na każdym, kto tylko mógł mu się zaoferować. Zapach niemytych ciał oraz widok brudu pod cudzymi paznokciami, były na tym etapie najmniej wadzącymi mu czynnikami. Zwłaszcza gdy ich właściciele dawali mu jakąkolwiek szansę odciążenia ranionej nogi.
Żeby jednak przypadkiem nikt nie odniósł błędnych wniosków - Awaren wcale nie miał ochoty opuszczać celi. Najchętniej położyłby się teraz pod jedną ze ścian, dając odpocząć nodze, zżerającym go nerwom oraz podchodzącemu pod samo gardło sercu. Być może nawet zastanowiłby się poważnie nad użyciem własnej uryny do zdezynfekowania ran oraz wykorzystania ich dalej w procesie leczenia. Jakkolwiek niesmacznie by to brzmiało, nie byłoby dla niego pierwszyzną. Z doświadczenia wiedział, że działało. Ekhm. Choć rzecz jasna nie zastosował tej metody na samym sobie... Nigdy nie był dostatecznie zdesperowany ani pozbawiony środków.
Rzucając w stronę zebranych dookoła krótkie, acz jak najbardziej szczere podziękowania, i to każdemu z osobna, zwrócił wreszcie twarz w stronę wracającej do nich Zoli. Nie wyglądało na to, żeby Brut wyrządził jej trwałą krzywdę, co przyjął z ulgą, której świadomie pozwolił odmalować się na twarz. Ponieważ nie miał obecnie jak odciągnąć jej na bok w celu przekazania informacji, którymi niekoniecznie zamierzał dzielić się z resztą, wyglądało na to, że musiał najpierw ponownie ruszyć głową z bardziej bogatą w szczegóły aranżacją dalszej strategii działania.
Kiwając energicznie głową, zwilżył czubkiem języka wyschnięte i, o zgrozo, najwyraźniej pęknięte od jednego z ciosów zadanych przez Dreka usta.
- Wygląda na to, że do wyjścia z kopalni prowadzi tylko jedna droga - zaczął ostrożnie. - Wychodząc z tego korytarza i kierując się na zewnątrz, będziemy musieli przejść tą czy inną drogą przez pomieszczenie, w którym gobliny kolekcjonowały wszystko, co zagrabiły. T-Także broń! Na pewno widziałem tam broń. I moją laskę. Nie będziemy musieli nadkładać więc trasy, żeby ją odzyskać, zapewniam!
W myślach powtarzał sobie, że wszystko będzie dobrze, bo przecież musiało być. ...Racja?
- M-Możemy to zrobić na dwa sposoby. Najważniejsze jest w każdym razie, żeby trzymać się blisko! - upomniał, a raz jeszcze zyskując więcej pewności i przekonania we własne słowa, odważył się spojrzeć po wszystkich bez strachliwego wciskania głowy między ramiona. - Mogę iść w środku, z jedną osobą asekurującą, trzema z przodu, dwoma po bokach i dwoma z tyłu. B-Będę mógł równomiernie rozłożyć na nas zaklęcie - lub przynajmniej zobaczyć, czy coś takiego w ogóle zadziała, choć oczywiście nadal nie planował marnować energii na podtrzymywanie czegoś obszarowego, gdy jego zdolności kontroli stały pod znakiem zapytania. W najgorszym wypadku musiał zostawić wszelkie próby na samego siebie. Opcjonalnie siebie oraz Zolę, o ile wszystko nie stanie w płomieniach lub nie siknie strumieniami krwi, gdy tylko opuszczą celę.
- Inaczej z kolei, poza jedną osobą, której wciąż potrzebuję do asekurowania mnie w trakcie marszu... O-Oczywiście, chodzi przez cały czas o to, żebym nie stracił koncentracji...! - wyjaśnił z naciskiem, wyciągając słabo rękę i chwytając nagląco przedramię Zoli. - Możemy ustawić się i maszerować parami, jedna za drugą. Idąc na samym końcu, widząc przed sobą wszystkich, których ma chronić moja magia, nie tracąc was z oczu, nieco łatwiej będzie mi stworzyć iluzję niewidzialności. Wymagałoby to jednak większej odwagi od idących przodem. Nie możecie krzyczeć, kiedy zobaczycie któregoś z tych stworów, rozumiecie? Mogę wyciszyć nasze kroki, ale nie zamaskuję wrzasków.
Chociaż bardziej pasowała mu druga opcja, wydawało mu się lepszym pokazać, że nie są zupełnie skazani na jego dyktaturę ani naciski tylko dlatego, że miał ich domniemanie ochraniać. Chciał również stworzyć złudzenie osoby umiejącej działać na różnych frontach. Persony faktycznie zdolnej wyciągnąć ich z tego szamba.
Foighidneach

Droga na Wschód

82
POST BARDA
Nikt zdawał się nie przejmować zbytnio personalnymi podziękowaniami, zbywając tylko z machnięciem ręki porównywalnym do odganiania muchy słowa Awarena. Nawet niewolnicy nie traktowali go zbyt poważnie, nie z jego manierą jąkania się i naturalnej aury służalczości, która nie była w krwi zielonoskórych... i technicznie Wysokich Elfów, chociaż jakimś cudem znalazła się w żyłach tegoż osobnika. A jednak słodkie szepty, które wlewał do ich uszu, zalęgały się w umysłach prostych bądź co bądź więźniów, skłaniając ich do współpracy z elfem. Nikt bowiem nie potrafił tak słodzić, jak on.

Wizja broni podniosła na duchu zgromadzonych, którzy przytaknęli na te wieści całkiem energicznie. Dało im to nadzieję, że jednak uda im się przeżyć łapankę i dziwne zaćmienie trawiące gorące piaski pustyni Urk-hun. W równym skupieniu słuchali także dalszego planu, który zakładał dwie opcje – każda z nich zaś była raczej tragiczna w skutkach dla zgromadzonych wokół, chyba że Awaren zdoła podtrzymać tak dobrze i tak długo zaklęcie. Poza tym nie wiedział, ile gnolli jest w korytarzu i na górze, a także na zewnątrz, więc jeśli najgorsze scenariusze się spełnią, może się okazać, że jego małe poświęcenie jednostek nie będzie wystarczające.

Zola przez chwilę dała potrzymać swoje ramię, zanim wyszarpnęła się i podeszła do drzwi, raz jeszcze z przezornością kukając przezeń. — Wyleziemy razem, dobra? W kółku, prościej chyba ci będzie nas ochronić — rzuciła, zaś niewolnicy przytaknęli, powoli zbierając się przy drzwiach. Część była poszarpana od pazurów gnolla, a ponadto większość była wycieńczona i wychudzona, więc o ile nie zajmowali dużo powierzchni, to nie będą w stanie walczyć zbyt długo. Nie będą także zbyt długo przynętą, jeżeli wszystko pójdzie źle. — Wyłazimy, póki pusto.

Brut odbił się od rogu, w którym stał wściekły i napuszony, przedzierając się na przód i z głośnym skrzypnięciem otwierając drzwi. Za nim dużo ciszej wyszła Zola, a tuż po tym jeden z orków, który go podtrzymywał. Zaraz wyszła kolejna dwójka, a i w końcu przyszła kolej na niego i jego oparcie w postaci rosłego zielonoskórego z łatwością trzymającego go przy sobie. — Zhug — przedstawił się cicho, jakby miało to coś zmienić. Tuż za nimi wyszli ranni, w tym jeden goblin, co było całkiem rozsądne, jeśli o tym myśleć. Gnoll zamknięty w jego celi raczej się stamtąd nie wydostanie, a to trójkę z przodu będą pierwej szarpać.

Wszyscy szybko ustawili się w proponowanej przez doradcę pozycji – Brut i dwóch innych orków stanęło z przodu, z iście markotną miną, po prawej stanął Zhug i jakiś inny ork, po lewej była Zola, a z tyłu pozostali. — No dawaj, czaruj — szepnęła, szarpiąc go za pozostałości szaty. Gnoll po lewej stronie wyczuwszy zgromadzenie na korytarzu zaczął ujadać wściekle, najwyraźniej kończąc już z ciałem Dreka. Na górze, w kantorku gobliniego watażki dało się także słyszeć kolejne ujadania, zaś w słabym świetle schodów na górę widoczne były krwawe ślady. I nie wiadomo było, czy to krew z rany bestii, czy czyjaś inna.

Podłoże pod stopami niewolników zatrzęsło się, wywołując lawinę kurzu i drobnych odłamków sufitu, które poodpadały przez wstrząsy.

Droga na Wschód

83
POST POSTACI
Awaren
Gdyby środki i samo środowisko na to pozwalały, Awaren chętnie zaproponowałby rozegranie wszystkiego na spokojnie i powoli, zdobywając wcześniej w miarę możliwości więcej informacji dla dobra logistyki. Wysłanie kogoś na zwiady byłoby wręcz idealnym rozwiązaniem! Problem w tym, że aż nadto naiwnie było wierzyć, że ktokolwiek tutaj zgodziłby się podejmować podobne ryzyko. Czas również działał na jego niekorzyść. Zniecierpliwieni współwięźniowie zawsze przecież mogli zdecydować, że dużo lepiej jednak będzie zaryzykować z wróceniem do planu z żywą przynętą, a tego przecież ponad wszystko by nie chciał!

Tracąc kontakt fizyczny z Zolą, który stanowił dla niego swego rodzaju wsparcie psychiczne, elf jeszcze bardziej zatęsknił za zawsze pewnymi i dobrymi do obejmowania w kryzysowych sytuacjach nogami Ushbara. Czy w ogóle dane mu będzie jeszcze kiedyś się na nich uwiesić, błagając rozpaczliwie ich właściciela, aby wstrzymał się z planem zabicia czegoś nowego dla sportu, zanim przynajmniej pobieżnie nie zerknie lub nie podpisze tego, czy tamtego stosu formularzy, nad którymi wcześniej Awaren zarywał przecież noc? Czasami niemal z frustracją zastanawiał się, czy cesarski syn nie robi tego, tylko i wyłącznie z czysto sadystycznych pobudek, ale teraz... Teraz naprawdę za tym tęsknił i nie miało to bynajmniej nic wspólnego z żadnymi, masochistycznymi skłonnościami! ...Prawdopodobnie? Tak czy inaczej, czułby się z całą pewnością lepiej, gdyby mógł przycisnąć do piersi przynajmniej swój ulubiony kostur.

Wychodząc z celi w towarzystwie odrobinę bardziej przyzwoicie zachowującego się orka (Zhuga, huh - łatwe do zapamiętania i jeszcze szybszego, bardzo prawdopodobnego zapomnienia w najbliższej przyszłości), Awaren z nerwowym uśmiechem pokiwał mu głową.
- Awaren - odwdzięczył się, wątpiąc jednocześnie, aby miało to dla któregokolwiek z nich faktyczne znaczenie.
Zrzucając ciężar swojego ciała w maksymalnej - a więc i tak niewielkiej - dawce na nowego towarzysza u boku, elf tylko raz wzdrygnął się na dźwięk ujadania z sąsiedniej celi. Mocniej chwytając ramię Zhuga, rozejrzał się po swoim otoczeniu, upewniając się, że wszyscy idą ciasno przy sobie. Zabawne... Już nawet przywykł do wszechobecnego smrodu niemytych ciał. A może po prostu o tym zapomniał?
- Z-Z-Zamierzam! - zapewnił szybko Zolę, gdy ta zaczęła go poganiać. - Pozwól mi się tylko skoncentrować.
Zaklęcie kameleona nie było dla niego na co dzień nadmiernie wymagające. Lata ćwiczeń pozwoliły mu opanować je niemalże do perfekcji. Rzadko też stosował je na tyle długo, aby przesadnie wyzuć się z energii magicznej w trakcie korzystania zeń. Zaćmienie niemniej ewidentnie wpływało na jego możliwości, skutecznie utrudniając kontrolę - jak zresztą doświadczył wcześniej. Stosowanie go męczyło, gdy usiłował zbiec z jego pomocą wcześniej przed gnollem. Czując jednak zrywy otaczającej go wówczas magii, zamierzał zakładać, że jakkolwiek niestabilna i kapryśna, mogła zarówno niekontrolowanie słabnąć, jak i rosnąć na sile. Jeśli ta teoria miała rację bytu, istniała realna szansa, że jego zaklęcie mogło się tak samo szybko rozproszyć, jak i zyskać na mocy. Jakim natomiast kosztem? Na jaką skalę? To iluzoryczne zaklęcie nie powinno mu wyrządzić fizycznej szkody. Ponownie - teoretycznie! Mogło za to pozbawić w bardziej realnym założeniu przytomności, gdyby wyciągnęło z niego na raz całą energię... Zdecydowanie nie powinien ryzykować, dopóki nie musiał!
Zdeterminowany postawić wszystko na jedną kartę, z poważną miną zaczął mamrotać, recytując po elficku pierwszy lepszy, absolutnie przypadkowy wierszyk z dzieciństwa. Miało tylko wyglądać i brzmieć, jakby robił coś mistycznego, tak? Nawet gdyby ktokolwiek z tutaj obecnych wychwycił jakieś słowo i zdołał je zrozumieć, całość nadal powinna brzmieć dostatecznie dziwnie i skomplikowanie dla nieobytego w elfickich metaforach. Hej, przynajmniej ładnie się rymowało!
Kończąc, sam zadrżał nieco i to bynajmniej nie przez wstrząsy wyczuwalne pod nogami.
- Przepraszam, jeśli ktokolwiek poczuł, że zrobiło mu się przez moment odrobinę chłodniej - odezwał się cicho, ale dostatecznie wyraźnie, aby nikomu nie umknęły jego słowa. - Generalnie żadne z was nie powinno poczuć niczego nadzwyczajnego poza tego typu dyskomfortem. Nie szkodzi, jeśli nie widzicie po sobie żadnej różnicy! Mam nadzieję, że nie wyobrażaliście sobie, że znikniecie sobie nawzajem...? To by nie miało sensu... Ah, jeśli wszyscy są gotowi, możemy ruszać. B-Byle cicho i nie za szybko. Nie chcę się potknąć i przerwać zaklęcia.
Aż sam do końca nie wierzył w to, co robił. Starał się w każdym bądź razie mieć cały czas baczenie na Zolę. Gdyby wszystko miało zacząć się sypać, i nie miał wcale na myśli stropu nad ich głowami, chciał móc wyciągnąć ją z tego bagna tak, jak ona wcześniej jego.
Foighidneach

Droga na Wschód

84
POST BARDA
Zhog mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi na podanie imienia elfa, skupiając się raczej na obserwacji otoczenia. Reszta także spięta do granic możliwości tkwiła, stawiając swe życie na szali trzymanej przez Awarena, ufając mu pomimo warunków, w jakich się poznali. Nikt nie wiedział, że przy pierwszej lepszej okazji mag chciał wykorzystać grupę do kupienia sobie czasu, poświęcając ich życia, by uratować swe własne.

Recytacja wierszyku nie zajęła dużo czasu, a i zgromadzeni tutaj nie wyglądali na lingwistów, by wychwytywać kolejne słowa rymowanki. Rozglądali się tylko po sobie zdenerwowani, nie wiedząc właściwie, czego się spodziewać. Spięci, co jakiś czas patrzyli po własnych ciałach, dłoniach, a potem i po innych. Gdy zaś ten zakończył inkantację, cichutki szmer wydobył się z ich ust. Dopiero wyjaśnienie, tak pięknie zełgane, pomogło w uspokojeniu ciżby, która do reszty zaufała mężczyźnie, zawierzając tym samym własne życie.

Tak cicho, jak tylko mogli, grupa ruszyła w stronę wyjścia, zastanawiając się, co zastaną w pomieszczeniu, gdzie wcześniej urzędował goblin. Powoli acz konsekwentnie wszyscy szli schodami, a ciche powarkiwania, jęki i bulgotanie dochodziło do ich uszu. Zaś wchodząc do pomieszczenia, gdzie trzymano narzędzia Awarena, wszystkim rzuciła się w oczy jatka, która musiała się rozegrać na początku tego krwawego dnia.

Kilka zielonych ciał było rozrzuconych po pomieszczeniu – a za nimi ciągnęły się krwawe smugi, jeszcze stosunkowo świeże. Przy samych ciałach były sporej wielkości kałuże krwi, natomiast jeszcze obok widniały flaki z rozdartych brzuchów, rozszarpane kończyny... w powietrzu oprócz metalicznego zapachu charakterystycznego posoce dało się wyczuć także smród przerażenia, jakim były zwieracze puszczane tuż przed śmiercią.

Jeden ork będący strażnikiem jeszcze dogorywał, niemrawo próbując schować z powrotem jelito, opierając się o kufer z cennymi rzeczami ukradzionymi niewolnikom, zaś za nim, na wejściu do starego tunelu, rozgrywała się walka gnolli. Atakowany był ten, którego poraniła Zola, zaś dwóch innych rzucało się, podgryzając go wściekle, jakby wyczuwając jego nieporadność, ranę. Być może to po prostu był zapach świeżej krwi? Kto wie, bowiem nie dane nikomu było dłużej się zastanawiać nad logiką zachowania dzikich bestii, gdy strażnik uniósł głowę, patrząc bezpośrednio na grupę. Zaczął coś gulgotać, ale mając w płucach krew, nie było to zbyt zrozumiałe. Zaczął za to charczeć, co zwróciło uwagę bijących się gnolli. Jeden z nich ruszył pierw uchem, potem odwrócił pysk, a na końcu zawył przeraźliwie, podobnie do jego pobratymców, gotowych do kolejnej jatki. Wszystkim skapywała z pysków jucha, jeden z nich miał nawet niezidentyfikowany kawałek między zębami.

Jeden z gnolli wskoczył zaraz na stół, a dwóch pozostałych bez wahania zaszarżowało w stronę ukrytych niewolników. Między Awarenem, skrzynią i wyjściem aktualnie znajdowała się jedna bestia, a także przypuszczalnie kolejna rzeź. Zbiegowie zaklęli i zaczęli się rozpierzchać, widząc co się święci, chcąc dopaść do wyjścia bądź znaleźć jakąś broń. Zhog natomiast nie puścił na razie Awarena, stojąc zdezorientowany.

Droga na Wschód

85
POST POSTACI
Awaren
Jeśli się nad tym dobrze zastanowić, dostatecznie dużym pozytywem było już dla nich dotarcie do głównej komnaty bez zwracania na siebie wcześniejszej uwagi. W każdym razie tak właśnie sądził Awaren, dopóki rzeczywiście się tam nie znaleźli.
Pusty żołądek elfa przekoziołkował kilka razy, choć ten ani nie odważył się odkleić od silnego ramienia towarzyszącego mu orka w celu zatkania nosa, ani też nie zamknął oczu, którymi przeskakiwał dziko od jednego, zapierającego dech widoku do drugiego. Nie miał nigdy tej wątpliwej przyjemności oglądać żadnego pola bitwy, a tym bardziej pola rzezi. I chyba było mu całkiem dobrze bez wiedzy na temat tego, jak się one w rzeczywistości przedstawiały. Czy istniał jakiś sposób na wybiórcze czyszczenie pamięci? Rytuał z użyciem odpowiednich roślin i proszków? Zdecydowanie powinien zainteresować się tematem, gdy już jakimś cudem zdoła to przeżyć. W innym wypadku, jak nic będzie miał z tej przygody koszmary na kolejne miesiące. Koszmary gorsze nawet od tych, w których zmieniano go w szpetnego gnoma albo golono na łyso.

Drżenie ciała oraz strach nie były na szczęście silniejsze od instynktu samozachowawczego elfa, który wiedział, że nie może tutaj stracić głowy. I na to będzie miał czas, o ile dane będzie mu przeżyć. Analizując zatem w przyspieszonym tempie najważniejsze punkty w pomieszczeniu oraz zachodzące gwałtownie zmiany w sytuacji, jeszcze mocniej zakleszczył przy tym palce obu dłoni na ramieniu Zhoga.
- Ukryj nas przed niepożądanym wzrokiem! Ukryj nas przed wzrokiem bestii!- wykrzyczał poprawną inkantację, zdeterminowany, by tym razem objąć zaklęciem siebie oraz towarzyszącego mu orka. Ponieważ pokierowana stadną paniką Zola prysnęła zbyt szybko, by mógł ją w porę złapać, pozostawało mu liczyć, że nie da się dorwać w pierwszej kolejności. Co za dziwny sentyment.
- Skrzynia! Zhog, Zola! - szarpiąc orka za ramię, by pokierować ich we właściwą stronę i jednocześnie mając nadzieję, że usłyszy go i młoda pół-goblinica, spróbował zachęcić towarzyszącego mu mężczyznę do ruchu, przy okazji powtarzając zaklęcie, o ile nie podziałało wcześniej.
Chaos, jaki rozgrywał się dookoła, powinien im kupić dość czasu. Choćby zaklęcie zadziałało zbyt potężnie lub zbyt słabo... Skrzynia była blisko! A w niej i kostur! Jeśli go zdobędzie... Korzystanie z rezerwuaru mogło być drobną przesadą, zwłaszcza gdy magia szalała, ale z drugiej strony, czy nie znajdywali się w dostatecznie szalonej sytuacji, aby wykorzystywać wszystkie dostępne środki???
Foighidneach

Droga na Wschód

86
POST BARDA
Zaklęcie rzucone przez Awarena za pierwszym razem w ogóle nie zadziałało. Czuł przepływ magii, ale złośliwość losu bywa okrutna i tym razem życiodajna mana po prostu omijała jego ciało, wyginając się jak prostytutka, gdy sięgał po nią swym szóstym, magicznym zmysłem. W tym czasie ofiara, którą złożył dzikim bestiom, w najlepsze wrzeszczała i biegała jak opętana. Biegnący od lewej skazaniec, chcący dopaść chyba jakiegoś ciała, został rozszarpany przez jednego z gnolli, który dopadł z wściekłą miną do jego gardła, rozrywając je i biegnąc dalej, oblizując się i ciągnąc za sobą strużkę krwi. Po przeciwległej stronie dwóch niewolników dopadło jakiegoś starego kilofa i próbowali obronić się przed kolejną bestią, machając ciężkim narzędziem na lewo i prawo. Środkowy gnoll zaś skoczył na innego biedaka, który osłonił się ramieniem, właśnie bezlitośnie rozszarpywanym przez zwierzę. A Brut zaś właśnie wybiegał w stronę ciemnych tuneli – gdzie – tego już nie było wiadomo. Zola gdzieś zniknęła.

Za drugim razem Kameleon zadziałał i Awaren to wiedział. On i Zhog zostali osłonięci, ale jednocześnie w trzewiach poczuł, że magia przyczepiła się doń jak rzep do psa i elf zaczyna wysysać z niego źródło żywiołu, którym się posługiwał – wodę. W sekundę zrobiło mu się bardziej sucho w gardle, skóra zszorstniała, a w głowie się zakręciło... nie mówiąc już o tym, że jego ciało zapłonęło nieprzyjemnymi ciarkami, wywołując także mdłości.

Ork głupi nie był i przykleił się do inwalidy, który na nim zaczynał wisieć. Pociągnął go do kufra ostrożnie, mijając największe ogniska walki. Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy Czarodziej poślizgnął się na kałuży krwi rozlewającej się powoli z ciała niewolnika, przestając panować nad zaklęciem do reszty. Magia skumulowała się chyba w jego głowie, bo zaczęło mu w niej niebezpiecznie buczeć, a i wyczuł metaliczny, słodki smak na ustach i wilgoć w nosie i uszach.

Do kufra dotarli, ale pod rannym, zmęczonym elfem uginały się już nogi i praktycznie runął na skrzynię. Zhog wziął to, co było najbliżej – krzesło – i zza pleców Awarena dało się słyszeć trzask pękającego drewna. A skrzynia była zamknięta. Na wielką kłódkę, która mogłaby pasować do pęku, który miał przy sobie Drek... pęku, który zostawił prawdopodobnie w drzwiach celi, a po który powrót nie miał już sił. Nawet jakby chciał, nie potrafił zapanować nad zaklęciem wyzuwającym go z wody, a gdy odwrócił się, by zobaczyć orka, widział tylko strzępki lewitującego krzesła walczące z gnollem.

Uratuj nas! — usłyszał znikąd znajomy głos, którego właścicielka wypełzła spod stołu. Zola trzymała w dłoniach klucze, których zapomniał elf, właśnie przekręcając na szybko wszystkie z nich, dopóki szczęknięcie zamka nie oznajmiło, że droga wolna. Otwierając zaś wieko, Awaren ujrzał nawet więcej niż potrzebował – jego kostur był tam chamsko upchany, a wraz z nim kilka innych fantów, które mogłyby się każdemu przydać.

Świat zaczął jakoś tak śmiesznie wirować...

Droga na Wschód

87
POST POSTACI
Awaren
Szok spowodowany przez obracające się po części również przeciwko niemu samemu zaklęcie sprawił, że elf zapowietrzył się w pierwszym momencie, mocno spazmatycznie za to łapiąc kolejne oddechy. Nie od razu zrozumiał, co dokładnie się dzieje. Całę szczęście i to dotarło do niego dostatecznie szybko, aby nie zwlekać zbytnio z dalszymi działaniami.
Wbrew osłabieniu, piekielnemu uczuciu palenia oraz wyginającymi go co rusz odruchom wymiotnymi (nie żeby mógł z siebie wypluć coś poza żółcią na tym etapie...), Awaren zdołał zachować na tyle przytomności umysłu, aby nie puścić masywnego ramienia orka. Stawiając nogi, niczym nowo narodzony jelonek, dał się ciągnąć w upragnionym kierunku.

Nie był pewien, w którym momencie zaklęcie zostało przerwane. Nieważne, jak mocno starał się skupić, porażające zmysły bodźce szczwanie to uniemożliwiały. Nie wspominając już o tym, jak okropnie wirował i rozmazywał się obraz dookoła nieco, gdy tylko próbował.
Świat w ułamku sekundy stał się okrutnie niesympatycznym miejscem, w którym wszystko zdawało się go atakować, a już zwłaszcza jego własna magia, zdająca się wyżerać z jego ciała ostatnie soki. Nie, nie tylko zdawała się. Ona rzeczywiście to robiła! Pomyśleć, że coś tak pięknego, coś, co kultywował i z czym bratał się całe życie doczesne, mogło również krzywdzić go równie podle.

Wtem bolesny prąd otrzeźwił go nieco, ciągnąć się od nogi w górę i wzdłuż kręgosłupa, wyciągając z niego siłą ochrypły, przeciągły jęk. Kiedy wylądował na podłodze?! Kiedy wylądował tuż przy skrzyni?! Gdzie-... Oh. Wyglądało na to, że Zhog porzucił go na rzecz tłuczenia bestii, huh...?
Pomimo bólu, przez chwilę miał ochotę się zaśmiać, acz i ta minęła, wraz z natrafieniem palcami na kłódkę uniemożliwiającą dostanie się do skrzyni.
- ...co? - wystękał, tępo i z niedowierzaniem wpatrując się w zdradziecki kawałek metalu.
Nie mógł nawet powstrzymać fali pochłaniającej jego witalne siły magii, a i tak niedane mu będzie otrzymać przynajmniej minimum satysfakcji z zostania rozszarpanym ze swoim ulubionym kosturem w dłoniach?! Co za chory żart!
Wszyscy zostaną zjedzeni. Co on sobie w ogóle myślał? Trzeba było siedzieć w celi do końca tego szaleństwa, modląc jeno o to, aby tunele nie zawaliły im się przedwcześnie na głowy!

Ze zmęczeniem rozglądając się dookoła, prawie pozwolił sobie odpuścić tę tragiczną walkę z wiatrakami, gdy na ratunek niespodziewanie przyszła Zola. Haha... Kiedy zwinęła klucze...?
Pochylając się ociężale nad otwartym mu tuż pod nosem kufrem, rzeczywiście dostrzegł w nim swój kostur. Jego nigdy niegasnący w kryzysowych sytuacjach promyczek. Zwłaszcza gdy akurat wypaliły się wszystkie świece, a on wciąż miał raporty do dokończenia. Niewyobrażalnym było, jak wiele zdawał się ważyć ten stosunkowo lekki przecież przedmiot, gdy Awaren starał się go wyswobodzić i ustawić w pozycji stojącej. Koniec końców musiał pomóc sobie, opierając go o dno oraz jeden z boków skrzyni.
- Zamknąć... Oczy... Uhh, wszyscy zamknąć oczy...! - krzyknął ochryple, choć przypominało to raczej bardzo zniekształcony skrzek, który dodatkowo haratał obolałe gardło elfa. Mało istotny szczegół.
Zamykając własne, przytknął czoło do drewnianego trzonka, z ogromnym trudem siląc się na sięgnięcie w pierwszej części do rezerwuaru, zanim spróbował przekierować wypełniającą go i starającą się wyeksploatować do reszty energię magiczną ku katalizatorowi. Jego rezerwuar powinien być przepełniony zasobem magicznym. Na co dzień nie miał wiele czasu ni sposobności wykorzystywania magii i z tego powodu od otrzymania kostura, pamiętał, aby przed snem zawsze zamagazynować odrobinę.
Jedynym celem Awarena było tu i teraz wytworzyć światło o takim natężeniu i rażeniu, aby oślepić wszystko i wszystkich dookoła. Ostatnia, smutna deska ratunku.
Foighidneach

Droga na Wschód

88
POST BARDA
Wokół działa się rzeź. Jedni niewolnicy próbowali uciekać wgłąb tunelu, gdzie znajdowało się wyjście - co prawda na gorące piaski pustyni, gdzie grzało czerwone słońce widoczne wcześniej z okienka ich celi, ale na pewno poza kopalnią było lepiej niż w środku, gdzie nieszczęśników rozrywały gnolle, nierobiące tego nawet dla pożywienia - dla czystej, sadystycznej zabawy i smaku krwi sikającej z rozerwanych tętnic tych, którzy nie zdążyli umknąć przed ostrymi zębiskami. Inni natomiast próbowali walczyć, tak jak Zhog - siłować się, czy używać otoczenia jako broni. Z jakim skutkiem, tego nie można było do końca określić.

Czując, jak z sekundy na sekundę energia opuszcza jego ciało, Awaren oparł się o swój kostur, mając wiedzę, że rezerwuar magii w nim szaleje, chce wydostać się na zewnątrz i potrzebuje tak naprawdę tylko iskry. Jego krzyk zaś był zbyt słaby, by ci dalsi mogli to usłyszeć - a przynajmniej ci, którym się udało do tego momentu przeżyć. Tylko Zola natychmiast wróciła pod stół, twarz wciskając ziemię, zaś Zhog, którego nadal nie było widać oprócz resztek krzesła lewitujących w powietrzu chyba też zrozumiał, bo drewno poleciało w stronę gnolla, a zaraz słychać było też głuche tąpnięcie. I ostatkiem sił Awaren stworzył światło. Energia z kostura wręcz wybuchła, tworząc oślepiającą jasność rozlewającą się po całym pomieszczeniu. Nawet z zamkniętymi oczami Awaren czuł, jak palą go gałki ocznej, a w powiekach miał wręcz biel. Przez chwilę tak trzymał się na nogach, zanim te nie ugięły się przed nim z powrotem, a on zapadł w słodką, wyzwalającą ciemność.

Kiedy już świadomość powracała, czuł się... No, lepiej. Nadal miał sucho w ustach, ale na czole czuł coś mokrego, chłodnego, co przylepiało się doń i w tym momencie było najlepszym uczuciem pod słońcem. Przytłumione dźwięki także do niego dochodziły - jakieś rozmowy, ruch. Miał ochotę poleżeć tak dłużej, odpocząć, ale pragnienie nie ustawało, a i zaraz też ktoś nieelegancko nim potrząsnął, wymuszając otworzenie oczu.

Suche powieki skleiły się od nadmiaru światła i niedostatku wody. Przed sobą jednak widział zarys sufitu, popękanego, tego samego, który widział przed omdleniem. W nosie nadal czuł zapach metalicznej krwi, ale pod głową miał chyba jakaś poduszkę albo szmatę. Obróciwszy nią, gigantyczny ból wydobył się z jego skroni, wywołując niechciany jęk. Mógł jednak zobaczyć, jak zmieniła się sceneria od tego, co ostatnie zapamiętał.

Trzech niewolników, w tym Zola i Zhog siedzieli skuleni pod przeciwległą ścianą. Dwóch orków w porządnych zbrojach, jeden z toporkami po bokach, drugi z włócznią, stali i rozmawiali przy nich, wyjątkowo spokojni. Trzeci przerzucał właśnie martwe cielska gnolli w jakiś róg, zaś czwarty nachylał się nad Awarenem, z gniewną miną gapiąc się na elfa.

- W końcu kurwa - rzucił, po czym bezceremonialnie przytknął mu manierkę do ust. Czarodziej wyczuł tam wodę, która zaczęła skapywać mu z brody, gdy ją pił. Gdy zaś napój się skończył, ork schował naczynie, zostając przy elfie. Odzyskawszy część świadomości, Awaren mógł więc zidentyfikować nie tyle twarze wybawców co ich emblematy - należące do straży pałacowej cesarza Urk-hun i jego synów.

- I tak jesteśmy w czarnej dupie, bo jest burza piaskowa, więc możesz poleżeć. Zaraz ktoś się zajmie tą nogą - powiedział opryskliwym tonem ork, zanim inny się do niego odezwał.
- Co robimy z tą trójka? Bierzemy na sprzedaz czy od razu zarzynamy?

Droga na Wschód

89
POST POSTACI
Awaren
Gdzieś na skraju gwałtownie zatraconej świadomości, życie Awarena jakby przeszło mu pod zaciskanymi powiekami. Walka z zachowaniem przytomności była ewidentnie skazana na porażkę. I czy to przypadkiem nie oznaczało, że, nawet jeśli jego zaklęciu się poszczęści, nie będzie bynajmniej jednym z tych, którzy na tym skorzystają? Jakoś wątpił, żeby komukolwiek chciało się go wlec do wyjścia, choćby gnolle tymczasowo udało się oślepić. Co za ironia od losu.
Kuląc się maksymalnie w sobie, uczucie bólu, oślepiająca biel oraz dziwna ulga spowodowana opuszczającą jego ciało falą dzikiej energii były ostatnim, co zdołał zarejestrować.

Powolne powracanie do pełnej świadomości nie było tym, czego oczekiwał. Podobnie zresztą, jak i znacznie mniej dokuczliwa ilość dolegliwości oraz... Oh... Co za godne wychwalenia pod niebiosa uczucie chłodu oraz wilgoci na skórze! Chciał w pierwszym odruchu podnieść ręce i przycisnąć dłonie do miejsca będącego źródłem wytchnienia, jednak początkowa ociężałość w kończynach zdawała się nazbyt dominująca i w ogólnym rozrachunku niewarta świeczki. Tylko to męczące uczucie pragnienia-...
- ...hHh! - wydał z siebie ochryple w sprzeciwie na niedelikatną próbę zmuszenia go do otworzenia oczu. Było mu dobrze tak, jak było. Poważnie. Gdy bodźce ze świata dochodziły do niego tylko w połowie, a on sam wciąż tkwił w swoim niepoprawnym letargu pomiędzy snem a jawą... Wszystko było lepsze i nieco mniej przytłaczające. Niestety, podobnie, jak to miało zawsze miejsce każdego dnia pracy pod Ushbarem, jego wewnętrzny, wyuczony pracoholik kazał mu wstać nawet wtedy, kiedy ciało bardzo, bardzo, BARDZO tego nie chciało.
- Będę rzygać... - jęknął, czując przeszywający ból głowy i musząc kilkakrotnie zmusić się do licznych prób mrugnięć, aby jego powieki wreszcie załapały, w czym tkwi ich obowiązek. Uhhh. Co za okropne uczucie. Nawet nadmiernie upojony winem podczas orkowych biesiad z tego czy innego powodu, nigdy chyba nie obudził się w równie parszywym stanie.
- Nie... Nie będę... Ha... Haha. Nie mam czym... - zamamrotał słabo, powoli i ostrożnie usiłując zorientować się wreszcie w sytuacji, rozglądając dookoła.
O. Zola i... Zhog? Nazywał się Zhog, racja? Czemu siedzieli tak daleko i... Chwila. CHWILA MOMENT!
Nagle poruszony najnowszą rewelacją, wbrew obrzydliwemu, tępemu łupaniu w czaszce, obrócił głowę nieco szybciej, niż powinien, by wlepić szeroko otworzone oczy w nachylającego się nad nim twarz orka.
- Ty...! Wy-...? - wydusił ledwie słyszalnie i zakaszlał, łapiąc się drżącą dłonią za gardło. Bolało. Bolało. Bolało. Efekty uboczne zaklęcia wciąż były nadto odczuwalne. Nadto ewidentne. Nie można było go więc chyba winić za pazerność, jaką okazał, gdy tylko przytknięto mu do ust manierkę pełną cudotwórczej cieczy.
Awaren chciwie żłopał, aż nie opróżnił naczynia doszczętnie. Dopiero wtedy, łapiąc kilka próbnych oddechów oraz usiłując się rozeznać, czy nadal czuje ten sam, palący ból w drogach oddechowych, spojrzał na najbliższego ze swoich wybawców z większą dozą przytomności.
- Co... Co robi tu cesarska staż...? - zapytał z początku z pewnym trudem. - J-Jak znaleźliście to miejsce? Ah! - nagle czując napływ ogromnej fali ulgi, wyciągnął rękę i spróbował złapać pierwszą lepszą część przyodzienia orka przed sobą, zaciskając na niej palce. - Szu... Szukaliście mnie...?
Nie ma mowy. Nie ma mowy... Racja? Chyba że chodziło o... O-o schwytanie go, jako zbiega?! Jako zdrajcy?! Tylko nie to! Nie zdradziłby! Nigdy nie odważyłby się zdradzić! Niezależnie od powodu, dla którego Karlgardzcy strażnicy się tutaj znaleźli, zadbali o to, aby nie zmarł z wycieńczenia. A to już co!
- Oh... Burza? To... - zawahał się i puszczając orka, cofnął drżące ręce, układając je blisko siebie na klatce piersiowej. - To bardzo... Niekorzystne... Huh. Co... Co z Zaćmieniem w takim razie?
Czy nadal trwało? Nie, gdyby tak było, prawdopodobnie dawno byłby martwi, racja? Jak długo był nieprzytomny? Nadal czuł się absolutnie nie do życia, więc nie potrafił do końca stwierdzić, czy jego stan jest efektem wciąż trwającego osłabienia, czy czegoś jeszcze innego. O rany. Gdyby nie zmęczenie oraz ogólne odwodnienie jako takie, zapłakiwałby się teraz mimo wszystko z radości.
- Niewolnictwo jest nielegalne poza granicami Varulae... - rzucił w automatycznej odpowiedzi, za co niemal naszło go, aby odgryźć sobie język. Tylko dlatego, że jego usługi były ważne (a przynajmniej tak mu się wydawało??) dla jednego z wyżej postawionych dziatków cesarza, nie znaczy to od razu, że mógł pozwalać sobie na zbyt wiele. Oh, prawdopodobnie mógłby, gdyby nie był aż takim tchórzem i zdawał sobie z tego w ogóle sprawę. Tymczasem, zerkając nerwowo w stronę usadzonych pod ścianą Zoli oraz Zhoga, elf przełknął nerwowo ślinkę.
- Miałem na myśli...! - spróbował raz jeszcze. - T-Tamta dwójka! - spróbował w miarę możliwości wskazać palcem. - Byli tu tak samo nielegalnie przetrzymywani, jak ja...! Prawdopodobnie porwani i wzięci w niewole wbrew prawu Urk-hun! Pomogli mi podjąć ucieczkę i dzielnie walczyli w bestiami! - kontynuował zaangażowany, zanim kolejny atak kaszlu spowodowany nadmiernym pośpiechem nie zaatakował.
Foighidneach

Droga na Wschód

90
POST BARDA
Awarenowi udało się pochwycić kawałek spodni orka, gdy wyciągnął rękę w niedowierzaniu. Nie był na jawie sennej, jeśli kiedykolwiek przeszło mu to przez myśl – czwórka ubranych w insygnia cesarskie strażników kręciła się wokół pomieszczenia, każdy zajęty czymś innym. Teraz, gdy Awaren otrzymał pomoc w postaci manierki z wodą, mógł zauważyć więcej szczegółów dotyczących scenerii. Krew powoli tężała na podłodze – gdzieniegdzie lśniły rdzawe kałuże, ale znajdowały się tam też smugi z przeciąganych po podłodze ciał. Nie obyło się także bez resztek wnętrzności, których wojownikom nie chciało się już sprzątać. W rogu, gdzie jeden z nich właśnie targał ciała, były zarówno te bestii, jak i poległych niewolników. Cztery truchła rzucone były byle jak, z brakiem poszanowania zmarłych. Dopiero teraz elf zauważył, że nigdzie nie widzi Bruta.

Zaćmienie? Od kilku godzin nakurwia. Niedawno też rozhulała się burza. Nie wyłazimy stąd, dopóki się nie uspokoi. Wystarczy, że w zwykłym okresie jest niebezpiecznie, a teraz jeszcze pewnie czerwie powyłaziły i inne paskudztwa — ork wzdrygnął się, wstając z kucek. Skinął na jednego ze stojących przy niewolnikach, tego z toporkami, który podniósł coś ze stołu i podszedł do Awarena... a raczej do jego nóg. Podkasał jego brudną, rozerwaną szatę i rozciął nożem prowizoryczne bandaże, sycząc na widok rany. Zacmokał i zamruczał coś do siebie po orczemu, zanim wyciągnął z sakwy fiolkę z przezroczystą substancją, świeże szmaty, igłę i nić. Pierw przetarł zwykłą wodą łydkę, ścierając tym samym zaschniętą krew, a dopiero potem odkorkował butelkę i powoli polał po rozszarpanej skórze. Zapiekło i to bardzo, gdy prawdopodobnie coś oczyszczającego wdarło się do rany, aż ogniki stanęły w oczach elfa. Dopiero potem zaczął zszywać prowizorycznie wszystkie rozcięcia.

Wypowiadając tę oczywistość, jaką była nielegalność niewolnictwa w rejonach innych niż Varulae, orkowie równie automatycznie ryknęli śmiechem. Najszczerszym, najbardziej bezczelnym śmiechem. Zola, Zhog i trzeci bezimienny złapany spojrzeli najpierw na Awarena, potem na strażników, nie mówiąc ani słowa, lecz ukradkowe spojrzenia tej pierwszej jasno mówiły, że oczekuje jakiegokolwiek ratunku. — No, może se być oficjalnie zakazane, i tak wszyscy mają to w dupie — rzucił ostały pilnujący jeńców ork, a reszta mu zawtórowała. Dopiero późniejsze wyjaśnienia Czarodzieja bardziej skłoniły mężczyzn do refleksji.

Słuchaj — zaczął ten, który przywitał Awarena bukłakiem wody, najwyraźniej kapitan drużyny. — Mamy jedno zadanie. Doprowadzić cię żywego do Ushbara. Gówno nas interesuje reszta i ciebie też niech nie interesuje. A jak jesteś taki chętny do pomocy to śmiało, nawet teraz mogę ich wypuścić, skoro są wolnymi obywatelami Urk-hun — ku potwierdzeniu swych słów podszedł do Zoli, chwytając ją pod ramię i stawiając momentalnie na nogi. Dziewczyna szarpnęła się, ale szybko zauważyła, że opór jest bezcelowy, gdy w grę wchodziła czysta orcza siła. Zhog widząc to drgnął, chcąc wstać, ale włócznik ostrym końcem swej włóczni przyszpilił go skutecznie do podłogi. Trzeci niewolnik siedział skulony z głową w kolanach, wiedząc, że i tak cokolwiek powie, nic nie da.

Wróć do „Zachodnia baronia”