Re: Droga na Wschód

31
Kiedy wszyscy czterej wsiedli na łódź, wszedł z nimi także krasnolud z jakimś wielkim badylem, ze trzy razy większym od niego. Odepchnął nim barkę od brzegu i wreszcie wydarzyło się to, na co czekali od rana - wypłynęli! Tymczasem gnom zawołał jeszcze za nimi:
- Aha, byłbym zapomniał... Za dodatkowe trzydzieści zębów możecie dostać do ekipy śpiewającego krasnoludka, który umili wam tę podróż! - i zaczął "śpiewać" swoim skrzekliwym głosem: - Gdzie dziewczyny gorące jak piaski na pustyni? W Urk-huuuun...

Re: Droga na Wschód

32
Bruudz'th spojrzał ze współczuciem na krasnoluda. Co to za cyrki... pomyślał.
Ale wkrótce otrząsnął się ze wszystkich myśli dotyczących przystani. Złapał się za ręce i wyciągnął ramiona oraz plecy tak że aż zatrzeszczało.
- W razie czego budźcie mnie - powiedział ork w zasadzie do nikogo konkretnego i przesiadł się z ławki na deski pokładu, opierając się o wewnętrzną stronę burty. Zsunął nakrycie głowy na oczy i ziewną potężnie rozkoszując się bujaniem łodzi.

Re: Droga na Wschód

33
Zmęczony całodniowym staniem w słońcu Bruudz'th zapadł w głęboki sen. Nic mu go nie naruszało, bo wody Rzeki Bólu były dzisiaj wyjątkowo spokojne. Jednak noce, jak to na pustyni, były dosyć zimne. Kiedy wreszcie się obudził, czuł się jakby siedziało przy nim stado cielaków, które nieustannie go lizały. Była ziemna noc. Rashudi i Debros grali w kości, a mag przy wątłym płomieniu świecy czytał jakiś zwój. Nic nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie mogło stać się coś wyjątkowego.
- Jeszcze ze dwie godziny i będziemy na miejscu - oświadczył wiosłujący krasnolud.

Re: Droga na Wschód

34
Ork zamrugał oczami. Nie wiedział czy to obudził go chłód, czy słowa krasnoluda. Popatrzył chwile na gwiazdy dając sobie chwilę na rozbudzenie. Potem sięgnął do tobołka i wyciągnął gęste futro, które zarzucił sobie na ramiona. Strzepnął ze spodni jakiś nieokreślony pył po czym wstał, przeszedł na dziób łodzi i oglądając spokojnie okolicę oddał się błogiej przyjemności oddawania moczu za burtę.
Gdyby nie rzeka znajdowaliby się teraz w sercu pustyni. Już niedługo przed nimi Czarne Mury. W tle za miastem strzelały ku niebu Czarcie Góry, prawdziwy dom czarnych orków, odnoga gałęzi jego zielonego rodu.
Gdy skończył strzepnął, wciągnął do spodni co miał do wciągnięcia i stał dalej na dziobie oglądał brzegi rzeki ciesząc się lekkimi podmuchami wiatru na twarzy.

Droga na Wschód

36
Obrazek

Ciche skrzypienie desek, miarowy tętent wielbłądzich kopyt i niewyraźne słowa rozmowy - to właśnie te dźwięki zbudziły Awarena. Powoli odzyskiwał świadomość, a wraz z nią jak się okazało narastał pulsujący ból z tyłu głowy. Coś było nie tak, czuł to, ale nie potrafił jeszcze dobrze ocenić sytuacji. Mógł podejrzewać, że leży na boku w dość niewygodnej pozycji i na czymś umiarkowanie twardym. Czasami coś nim trzęsło, czasami lekko opadał, wznosił się albo suną bezwładnie ciałem gdy jego oparcie zmieniało kąt nachylenia. Szybko do niego dotarło, że dłonie ma skrępowane za plecami, a nogi ciasno związane sznurem przy samych kostkach. Gdy otworzył oczy ukazała mu się ciemność, wkrótce zrozumiał, że prawdopodobnie ktoś nałożył mu na głowę lniany worek... w dodatku taki nie pierwszej świeżości, uh.

Sięgając pamięcią wstecz przypominał sobie miasto oraz spacer alejkami o zachodzie słońca, a później... pustka. Pulsujący guz znowu dał o sobie znać - był tym mocniej dokuczliwy im bardziej wracała mu świadomość.

...no i słuchaj, mówię ci! Chciał wskoczyć na krzesło, ale wyrżnął tak orła, że poleciał jak długi na łeb, na szyje! — wtem rozważania niedoli przerwał mu zachrypnięty, męski głos.

Co ty pierdolisz, tak w trakcie występu? — odezwał się drugi z rozmówców.

No przecie mówię! Poszedł prosto w tłum i tak se ryj obił, że poczerwieniał cały. Spierdolił się na oczach całego miasta!

Hahaha, co za pierdoła!

Heh... żebyś tylko to widział, Zbysiu.

Sygn: Juno

Droga na Wschód

37
Awaren miewał w swoim życiu wiele bardziej i mniej przykrych pobudek. Zwłaszcza przez pierwsze lata niewoli. Zdarzało się też nie tak znowuż z rzadka, że następowały one w akompaniamencie bólu w kilku częściach ciała na raz. Z tego też powodu obecny stan rzeczy nie byłby aż tak dziwny, gdyby nie fakt, że ostatnimi czasy w grę wchodziło przede wszystkim rwanie w plecach - efekt notorycznego zasypiania przy biurku i na stosach papierów. Powodem bólu głowy mógłby być oczywiście Ushbar, ale ten z kolei niezbyt często używał swoich pięści do sprowadzaniu go do porządku. Preferował ku temu pracę nóg, zaś gdy już rzeczywiście podnosił którąś pięść, ta trafiała w 9 na 10 przypadków w sam czubek Awarenowej głowy.
Dodanie dwa do dwóch nie było w ogólnym rozrachunku nadmiernie trudne. Ciasno skrępowane dłonie i worek na łbie zdawały się same kończyć historię, która jemu urywała się gdzieś w momencie całkiem przyjemnie spędzanego, wolnego wieczoru-... No dobrze. W porządku. Może nie tak do końca wolnego. Istniała całkiem spora szansa, że w jego skromnej komnatce wciąż zalegał przynajmniej jeden stosik dokumentów, z którym powinien uwinąć się w przeciągu kolejnego obrotu księżyca. Zachód słońca był jednak tego dnia tak bajecznie malowniczy i-... O niemiłościwy Drwimirze! Która właściwie była godzina?! Ile czasu minęło? Jak długo był nieprzytomny? Czy jego porywacze wiedzieli, co będzie, jeśli nie zdąży z przygotowaniem i zaserwowaniem na czas śniadania?!
- Ughh... - jęknął cicho i spróbował przekręcić się na plecy, starając jednocześnie oddychać bardziej ustami niźli nosem, by, na tyle na ile to możliwe, unikać wzdychania zapachu materiał okalającego twarz. Nie było to najgorsze, co przyszło mu wzdychać, ale już sam dotyk na skórze brzydziła go niezmiernie. Aż sam koniec końców nie wiedział, czy łzy napływające do oczu były efektem strachu, czy raczej reakcją na woń wora.
Musiał coś zrobić. Musiał coś zrobić! Musiał wrócić do Ushbra! Musiał wrócić i przeprosić za opóźnienie w pracy! A aby to zrobić, również musiał nie dać się wcześniej zabić i wywieźć licho wie gdzie! W porządku! Da sobie radę! Wdech i wydech, Awarenie! Wdech i wydech! Przecież przeczuwałeś, że ten dzień kiedyś nastąpi! Przeczuwał, a mimo tego opuścił gardę.
Pochłonięty przez kilka dłuższych chwil swoją własną rozpaczą, elf półświadomie rejestrował wymianę zdań potencjalnych porywaczy. Nie było w niej niestety nic, co mogłoby go naprowadzić na jakikolwiek trop.
- Um... Uh. Prze-Przepraszam...?- odezwał się nieco bardziej piskliwie, niżby sobie tego życzył. - Przepraszam bardzo?? Mam wrażenie, że zaszła pomyłka??? Hahaha. Czy to jakiś żart? Bardzo zabawny. Bardzo... Zechciałby mnie ktoś podnieść? Albo chciaż rozwiązać? Proszę? Od tego kołysania robi mi się trochę niedobrze! Naprawdę niedobrze! - nerwy zrobiły swoje i Awaren oczywiście dostał typowego dla siebie słowotoku. Być może jednak to wszystko to naprawdę jedna wielka pomyłka! Czy istniała na to szansa? Miał ogromną nadzieję, że tak!
Foighidneach

Droga na Wschód

38
Słyszysz Zbysiu? Jedna się obudziła. — wtem dla całej trójki zapadł moment konsternacji — No to, co robimy?

"Co robimy? Co robimy?" — przedrzeźniał jeden drugiego — Walimy gonga na ryj i jedziemy dalej, a co byś chciał?!

Dobra, dobra, już nie spinaj się tak.

Pytasz się jakbyś robił to pierwszy raz, nie będę ci wiecznie wszystkiego tłumaczył!

Niedługo później dało się słyszeć jak jeden z mężczyzn zmienia pozycję na wozie, zbliża się do elfa i już w chwilę później solidne uderzenie piąchy po raz kolejny odcięło Awarena i po raz kolejny świat osnuł się w mroku.

***
Obrazek


Fetor. Smród odchodów, zwierząt oraz inne, nieprzyjemne zapachy mieszały się w powietrzu w woń tak złożoną, tak nieprzyjemną i ostrą, że na naszego pięknolicego długoucha zadziałała ona niemniej skutecznie co sole trzeźwiące. Foighidneach uniósł powieki, a jego oczom ukazało się ciasne pomieszczenie, którego ściany wykonano z litej skały, tudzież prostych, ale wytrzymałych bloków skalnych. Do środka tego pokoiku zaglądało tylko jedno źródło światła, którym była ledwie tląca się pochodnia. Jej mizerny blask dochodził gdzieś zza krat, które w tym przypadku pełniły funkcję zamkniętych wrót więzienia.

Patrzcie, obudziła się. — jego uszu docierały liczne urywane szepty.

Piękna pani... bardzo piękna...

Cicho, bo cię usłyszy.

Czy elfie mięso jest smaczne? Skąd oni w ogóle wzięli elfa?

Dopiero po chwili wytężania wzroku oraz przyzwyczajania oczu do wszechobecnej ciemności Awaren spostrzegł, że w istocie nie jest sam. W niewielkiej celi znajdywało się jeszcze przynajmniej kilkoro, głównie czarnej maści ludzi, potężny czarny ork łypiący nań z przeciwnego kąta i... nastoletnia dziewczyna o zielonym odcieniu skóry. Ta ostatnia trzymała się raczej na uboczu jedynie ukradkiem spoglądając w stronę elfa. Wyraźnie starała się nie rzucać w oczy, choć z jej nietypową jak na okoliczności karnacje pewnikiem znalazła się już niegdyś w pozycji podobnej do tej, w której obecnie był nasz protagonista. Ślady blizn na jej ramionach i twarzy skrytej pośród tłustych, czarnych włosów sugerowały, że wiele już wycierpiała, zaś zamglone, żółte ślepia dowodziły, że żyje w tych progach od bardzo dawna.

Tymczasem pozostali - zmizerniali i zaszczuci więźniowie kurczowo trzymali się ścian, bądź skupiali w niewielkich, najwyżej trzyosobowych grupkach. Zdecydowana większość unikała wzroku elfa jak ognia, co niektórzy jakkolwiek liczyli na to, że ich spojrzenia zetkną się z nowym nabytkiem. Wszak pośród więziennej społeczności Awaren już uchodził nie tylko za dziwadło, ale za dziwadło o gładkiej skórze i pięknych, długich włosach, które pachną lepiej niż większość tu obecnych. Stąd też tak łakome spojrzenia co niektórych, stąd urywane komentarze. Mężczyzna czuł jak atmosfera wokół niego gęstnieje, czuł, że zbliżają się kłopoty - nie wiedział jeszcze tylko z której strony.

Witaj słodka, mówią mi Brut, to ja rządzę tym miejscem. — burknął wreszcie potężny baryton z przeciwnego krańca pomieszczenia. Głos ten należał do czarnego orka, który łypał na elfa jak drapieżnik, który niebawem zaatakuje kulejącą sarnę i zaciągnie za szyję w ciemny kąt, by tam ją pożreć. — Zabłądziłaś bardzo daleko od domu, na pewno nie potrzebujesz pomocy? — w tym miejscu Brut zrobił pauzę, by za chwilę kontynuować — Myślę, że z odpowiednim nastawieniem możemy bardzo się zaprzyjaźnić i, co więcej, pomóc sobie nawzajem, o tak.

Sygn: Juno

Droga na Wschód

39
Robiąc wielkie oczy, których nikt i tak nie mógł dostrzec przez wór zarzucony na głowę, Awaren w pierwszej chwili niemalże krzyknął triumfalnie. Koniec końców to wszystko naprawdę było tylko jedną, wielką pomyłką! Ktoś inny, zwłaszcza tak dumny, jak to tylko Wysokie Elfy w tym świecie bywają, wciąż gotów by był oburzać się o czyn tak upokarzający, jak pomylenie płci. Nie Awaren natomiast. Bądź co bądź nabywał do tego dystansu przez ponad 42 lata. Zanim jednak dobrze nacieszył się swoim odkryciem, czy choćby zacząć wyjaśniać błąd popełniony przez porywaczy, ci już na głos i absolutnie niedelikatnie zasugerowali ponowne ucieszenie jego osoby. Kto, na bogów, porywał piękną kobietę i od razu chciał ją oszpecać, celując w twarz?! N-Nawet, jeśli rzekoma kobieta nie była wcale kobietą, to wciąż... WCIĄŻ było to zbyt nieroztropne! Niepoważne! Głupie!
- Nie, nie, nie, nie, nie...! - zaczął cienkim głosem, acz co najmniej o oktawę wyżej w nowym napływie paniki, wijąc się przy tym w więzach niczym robak. - Chwileczkę! Stop! Nie rozumiecie! Nie jestem-...!
I tyle było z jego wyjaśnień.

Jeśli wcześniejsze oprzytomnienie było co najmniej nieprzyjemne z uwagi na sensacje zapachowe, doprawdy ciężko powiedzieć, jak dokładnie powinien określić wrażenia kolejnego przebudzenia. To niezupełnie tak, że był jakoś koszmarnie przewrażliwiony. Gdy trafił do Varulae, między gobliny i ich niewolników, przez pierwsze dni w ogóle nie potrafił utrzymać jedzenia w żołądku. Między orkami też różnie to bywało, prawdę powiedziawszy, ale do ostrego zapachu przepoconych wojowników lub cebulowych oddechów szamanów dało się przez lata przyzwyczaić na tyle, by w pewnym momencie nawet oczy przestawały łzawić. Awaren uważał to za spore osiągnięcie. Jego rasa miała tendencje do wykazywania naturalnego przewrażliwienia na liczne czynniki. Poziom, jaki osiągnął, nie okazał się w każdym razie dostatecznie wysoki, aby wraz z pobudką nie wygięło go od razu w odruchu wymiotnym, niczym kota.
Zrywając się do siadu z czerwonymi i przeszklonymi jak raz oczami, elf szybko zaczął dociskać materiał długiego rękawa do dolnej części twarzy w usilnej próbie odcięcia smrodu drogi do nosa i ust. Średnio mu to pomogło, prawdę powiedziawszy. Kilkakrotnie musiał przełknąć to, co zdążyło mu podejść do gardła, uparcie zaciskając usta w cienką linię, by powstrzymać się od wymiotów. Posmak znajomej, kwaśnej goryczy był obrzydliwy, ale wciąż lepszy w jego własnym, nieco pokręconym mniemaniu, niż zarzyganie posadzki-... Podłogi. K-Kamiennej...
Potrzebował chwili, aby łzy cofnęły się na tyle, by móc wyraźnie przyjrzeć się swojemu otoczeniu. To, co jednak zobaczył, błyskawicznie natomiast przywrócił jego oczom łzawy efekt i tym razem Awaren nie starał się powstrzymać strumieni przed popłynięciem mu po twarzy.
Lochy. Wypisz-wymaluj - LOCHY jak nic! Nawet jeśli nigdy żadnych nie widział, nie potrzebował wiele, aby móc to stwierdzić! A czy do lochów nie trafiali przypadkiem więźniowie?! Więźniowie, których poddawało się rutynowym torturom?! Awaren nie był dobry w znoszeniu bólu! Do tego akurat lata doświadczenia nigdy nie zdołały go przyzwyczaić! Twarz nadal bolała po ciosie, jaki zadano mu kilka godzin temu!
Kopiąc nogami grunt, przesunął się w stronę najbliższej ściany, dopóki bezpiecznie mógł wcisnąć w nią plecy. Oczami dziko miotał od prawej do lewej, od jednego towarzysza niedoli do drugiego. Było źle, było źle, było źle, było bardzo źle! Śmierdziało, było zimno, a reszta więźniów z całą pewnością miała wszy i licho jedno raczyło tylko wiedzieć co jeszcze! O nie! Nie, nie, nie, NIE! Nie zamierzał przechodzić przez to wszystko jeszcze raz! Nie po to harował jak wół przez ostatnie sześć lat, żeby teraz wracać do punktu wyjścia!
Serce elfa wciąż łomotało dziko, ale panika zaczęła nabierać bardziej kontrolowanego wyrazu. Awaren często panikował, niekoniecznie nawet mając ku temu dobry powód, więc był w temacie obeznany. Najważniejsze, by zupełnie nie tracić głowy i nie zacząć pleść bez sensu. Naplecie się, gdy już wróci do Karlgardu. Uczepiony z całą pewnością rozdrażnionego i usiłującego go z siebie strzepnąć Ushbara, o ile wcześniej ten go nie zamorduje.
Przyciągając nogi do siebie i próbując nie dawać się jeszcze bardziej zastraszyć mamroczącemu otoczeniu, elf raz jeszcze potoczył spojrzeniem po twarzach, które mógł jako tako dojrzeć w półmrokach, na dłużej zatrzymując się na najbardziej odstającej od pozostałych więźniach dwójce. Dziewczyna... Pół-goblinka, być może? Jej stan nie prezentował się zbyt dobrze i Awaren, mimo dreszczy, jakie wywoływał w nim widok oraz wyobrażenie sytuacji, w jakich musiała doznać ran, potrafił równocześnie jako mag i człowiek głodny wiedzy docenić odporność jej organizmu. Fakt, że nie zabiło jej żadne zakażenie w miejscu, jak to, był naprawdę godny podziwu! Drugim obiektem godnym zainteresowania był ork. Czarny ork! Nawet w Karlgardzie byli rzadkim widokiem! Foighidneach mógł natomiast popełnić zasadniczy błąd, przyglądając mu się zbyt długo...
Niemal podskakując na dźwięk głosy olbrzyma, Awaren szybko spuścił wzrok na kamienną posadzkę oraz własne, wciąż przyodziane w lekkie buty stopy.
- Umm... - wydał z siebie cicho i niepewnie, przygryzając wargi, by nie zacząć jednego ze swoich monologów. Poprzedni, nerwowy zryw skończył się pięścią na twarzy. Spokojnie, spokojnie. Bycie branym za kobietę nie zawsze było złe. I czy bezwstydnie nie zdarzało mu się wcześniej wykorzystywać podobnych sytuacji?
Postanawiając chwilowo odwlec w czasie uświadomienie wszystkich wszem i wobec, z jakiej przedstawicielem płci mają faktycznie do czynienia, Awaren ostrożnie podniósł wzrok na Brunta.
- Awaren - wypalił kulawo, zanim zebrał się w sobie i spróbował ponownie. Jego głos brzmiał dość melodyjnie z natury, gdy nie piszczał nadmiernie i nie krzyczał, dlatego zazwyczaj nie musiał nadmiernie wysilać się nad jego modulacją. - J-Jestem Awaren. - powtórzył powoli, kręcąc się nerwowo i to spuszczając, to znowu podnosząc na wielkoluda oczy. - Możesz mi powiedzieć, co to za miejsce? Dokąd mnie zabrano i dlaczego? Dlaczego... Wszyscy tu siedzimy? Za co?
Obecność orka pomiędzy pozostałymi więźniami była najbardziej niepokojąca. Chłop był jak ten dąb! Jakiej siły trzeba było, żeby go tutaj zamknąć? Tak czy inaczej, potrzebował informacji. Musiał wiedzieć, gdzie trafił, jeśli chciał obmyślić ucieczkę i powrót do domu. Dom, huh? Wow. Brzmiało całkiem dobrze.
Foighidneach

Droga na Wschód

40
Twarz czarnego orka na moment zastygła w niemym wyrazie, jednak trudno powiedzieć co nim tak zaszokowało. Czy przeszło mu przez głowę, że obiekt jego zainteresowań może w istocie być wyjątkowo urodziwym, ale jednak mężczyzną? A może to melodyjny głos Awarena to sprawił, że zalotnik tylko mocniejszym zapałał uczuciem do elfa? Może piękna mowa tym razem zadziałała zdradziecko sprowadzając na długoucha pewne kłopoty? Wtem... uśmiech zagościł na twarzy Bruta! Serdeczny? Być może, jakkolwiek nieszczery. Za takim uśmiechem nie mogły kryć się dobre zamiary, tyle nasz protagonista mógł wydedukować sam.
Mężczyzna zaczął zbliżać się, ostrożnie.


Oczywiście, że mogę ci powiedzieć, Awaren. Cóż za pytanie! — odparł z (udawanym?) entuzjazmem — Takie miejsca noszą wiele nazw: spiżarnia, piwnica, magazyn... teraz rozumiesz? Przeznaczenie w każdym razie mają zawsze to samo... to przechowalnia niewolników.

Czarna, zwalista góra muskuł była właściwie już tak blisko Foighidneacha, że ten doskonale czuł na sobie ciężkie orcze sapanie. Różnica w ich masie, czy wzroście w tamtej chwili stała się jeszcze bardziej odczuwalna. Nagle Brut delikatnie objął plecy elfa skutecznie odcinając mu drogę ucieczki, podczas gdy drugą ręką zdecydowanie pochwycił jego ramię. Nim Awaren zdążył zareagować poczuł jak obcy mężczyzna na początku lekko, wkrótce coraz śmielej popycha go w stronę ciemnego kąta, z którego przyszedł. Nasz bohater pojął, że bez względu na to jak wiele sił włoży w opór niczego on mu nie przyniesie. Pod tym względem twarde, żylaste dłonie jego oprawcy w pewnym stopniu przypominały te należące do Ushbara. Jeśli w dodatku faktycznie kryły w sobie podobną krzepę perspektywa oswobodzenia się naturalnie mogła odejść w zapomnienie.

Widzisz wiele osób, głównie goblinów, żyje z handlu niewolnikami, ale takie praktyki nie wszędzie cieszą się powszechnym uznaniem. Dlatego łowcy niewolników przeważnie dysponują jakąś dziuplą na odludziu, gdzie zwożą towar i przechowują do czasu, aż nie trafi się kupiec.

Długouchy spostrzegł, że w miarę jak zbliżał się do złowieszczego kąta kolejne cienie poczęły sięgać jego stóp... kolan... bioder... Czyżby w tym nowym, pozbawionym światła miejscu miał poznać nowy mroczny epizod swoich przygód? Co w tym ponurym miejscu miał mu do pokazania potężny ork? Czy tak właśnie umiera nadzieja?

Teraz twoja kolej, by zrobić coś dla mnie.

Czy to odpowiedni moment, żeby zacząć panikować?
Spoiler:

Sygn: Juno

Droga na Wschód

41
Nie uważał, żeby jego odpowiedź zawierała cokolwiek innego poza najbardziej neutralną formą grzeczności, a mimo to, cokolwiek zrobił, zrobił to najwyraźniej tak dobrze, że aż źle. Czuł to na całym ciele, które aż zesztywniało na widok uśmiechu zaserwowanego mu przez orka. Awaren nie był głupi, ani też tak naiwny, na jakiego często wyglądał. Dobrze wiedział, co mogło kryć się za podobnymi gestami. Brut zresztą również do przesadnie subtelnych nie należał w swoich zagraniach. Odpowiadając na zaczepkę, bardziej czy mniej intencjonalnie okazał mężczyźnie zainteresowanie, którego prawdopodobnie nie okazywano mu tutaj po dobroci czy też chętnie i tym sposobem dobrowolnie wkroczył na bardzo cienki lód. Mówiło się jednak trudno! Potrzebował informacji, a o konsekwencje swoich wyborów będzie się martwił później!
...A przynajmniej tak się w duchu pocieszał do chwili, w której Brut nie zaczął nieubłaganie zbliżać się w jego kierunku, wywołując nagłe pragnienie zostania wchłoniętym przez ścianę za plecami. Wielka szkoda, że nigdy nie nauczył się podobnej sztuczki.
Długich uszu nadstawiał jednak uważnie, chłonąc sprzedawane mu wiadomości niczym gąbka. Z jednej strony niemalże miał ochotę zakląć i tupnąć nogą w dziecięcym poirytowaniu, bo ile razy można było trafiać w niewolę? Czy nie wyczerpał już życiowego limitu? Pewnie nie, zważywszy na długość życia jego gatunku. Nie mam czasu na przechodzenie tego po raz kolejny, jęczał w duchu, powstrzymując chęć złapania się za głowę. Czekały na niego ważniejsze sprawy! Ushbar na pewno nie zostanie nowym cesarzem bez odpowiedniej motywacji. I kto dopilnuje, żeby w końcu przeprowadzono inspekcje magazynów? Ostatnio widział tam kilka szczurów, a ze szczurami nie ma żartów! Głowy na pewno polecą, jeśli dobiorą się do zapasów zboża. Poza tym miał się upewnić, że ktoś wreszcie wyjdzie z pomysłem konserwacji pawilonów mieszkalnych przy centralnym placu. Ostatnio spory kawałek tynku niemal spadł mu na głowę. Ah! Nie zdążył nawet dojść do tego, kto fałszuje liczby w księgach rachunkowych i...
- Iik! - pisnął cienko, gdy niespodziewany dotyk wyrwał go z zamyślenia. Kiedy dzielący ich dystans zmniejszył się do minimum?!
Orkowie faktycznie nie słynęli z taktu ni subtelności, ale jakkolwiek wiele aluzji nie zdarzało mu się dostawać, doliczając do tego klepnięcie w tyłek to tu, to tam, tak nigdy chyba nie został postawiony w równie niezręcznej, co i niekomfortowej sytuacji, jak obecna. Agresywne zaloty mogły być dla ich rasy standardem, jednak rzadko już w tych czasach zdarzało się, aby wyglądały, jak jednostronna próba upolowania zwierzyny!
Dreszcze będące dalekimi od pozytywnego doznania przeszły go od palców stóp po czubek głowy. Nie był nawet w stanie oblać się rumieńcem zażenowania, ponieważ cała krew najpewniej odpłynęła mu z twarzy. Oczywiście zaparł się nogami praktycznie machinalnie, ale równie dobrze mógł oszczędzić sobie wysiłku, widząc, jak marne przyniosło to efekty. To jest - nie przynosiło ich wcale. W chwilach, jak ta, elf podjąłby normalnie ostateczność i zaczął krzyczeć wniebogłosy, wzywając na pomoc Ushbara - co samo w sobie wystarczyłoby, aby odpędzić wszystkich agresorów w otoczeniu, pozostawiając jedynie pustą przestrzeń. Karlgard był jednak daleko, a imię jego pana nic dla nikogo nie znaczyło w ciemnej celi i świadomość tego wprawiła go w przypływ nowej paniki.
- Ja...! Chwila!
Myśl, Awaren! Myśl, na wszystko, co święte!
- Nie chcesz się stąd wydostać?! "Pomóc sobie nawzajem"! Tak jak powiedziałeś?! - zaczął wyrzucać z siebie w pośpiechu, rozglądając się po twarzach innych więźniów w poszukiwaniu wsparcia. - Ja...! Posiadam odpowiednie talenty! Mogę nas wydostać, ale na strażników wciąż potrzeba silnych rąk!
Wykrzykiwanie tego typu zapewnień na pewno nie było mądre, ale w tym momencie chciał jedynie wyratować swój chudy tyłek z opresyjnej sytuacji.
Foighidneach

Droga na Wschód

42
Ależ ja to rozumiem, Awaren! Niedługo przecież sam poznam się na tych twoich talentach. No chodź, chodź! Nie bój się, moja ty śliczna elfia księżniczko, nie ma czego. — rzekł Brut brzmiąc przy tym tak przymilnie jak tylko potrafił. Sytuacja nie wygląda najlepiej dla naszego protagonisty. Żadne argumenty nie docierały do jego oprawcy, a cienie upiornego kąta właściwie całkiem spowiły twarz elfa nieubłaganie wieszcząc mu pewien koniec. Ciała obojga mężczyzn były w tej chwili tak blisko siebie, że długouchy doskonale czuł bicie serca swojego towarzysza, jego pot, ciężki, miarowy oddech. Czuł też chłód ściany, do której boleśnie przyciskał go Brut, ukradkowe spojrzenia współwięźniów oraz dużą muskularną dłoń powoli zsuwającą się z jego bioder w kierunku pośladków, a także gruby palec sięgający w głąb-

Bonk! Bonk! Bonk! — naraz cały loch wypełnił głośny, nieprzyjemny odgłos drewnianej pałki uderzającej o metalowe kraty.

Brut! Co do chuja?! — dało się słyszeć skrzekliwy, męski głos — Ile razy mamy ci powtarzać, żebyś nie uszkadzał towaru?! Czy ty jesteś taki ciemny, na jakiego wyglądasz?! — wtem gdzieś w tle rozbrzmiał zdarty rechot kogoś innego. Brut odwrócił się w stronę wyjścia, ale nie odezwał ani słowem, jedynie tępo wpatrywał się w dwa parszywe gobliny wygrażające mu zza krat. — Jeszcze raz wywiniesz taki numer i zamkniemy cię z bestiami! Jebany amant.

Ork tymczasem w dalszym ciągu nie odpowiadał na kąśliwe uwagi strażnika. Oczywiście w jego ślepiach dało się dostrzec furię, zaś zaciśnięte pięści i głębokie oddechy jednoznacznie sugerowały, że gdyby tylko mógł rozerwałby zielonego konusa i jego towarzysza na strzępy. Jakkolwiek nie uczynił tego, a jedynie powłóczył nogami w kierunku innego kąta. Wyglądało na to, że Foighidneach znów był bezpieczny.

Dobra miernoty! — po raz kolejny wydarł się goblin, otwierając przy tym ze szczękiem przyrdzewiałą furtkę. W odróżnieniu od swego kompana, który dzierżył teraz dwie pałki owy gadatliwy jegomość u swego boku miał chochle i stare drewniane miski, a na ziemi tuż obok czarny gar z zupą wielki jak on sam — Podano do stołu. No dalej, nie ociągać się! Nie zamierzam tu stać do jutra!

Jak się okazało dwa razy powtarzać nie musiał. Z początku oczywiście zapanował niemały harmider, ale już lada moment wzdłuż ścian więzienia ustawiła się jedna, długa kolejka, w której każdy cierpliwie czekał na swoją kolej. Ewidentnie ten element gobliny miały dobrze przewałkowany - nikt nie chciał ryzykować ich zemsty, a może przede wszystkim pustego żołądka.

... i gdy tak Awaren przyglądał się wciąż wszystkiemu w lekkim osłupieniu naraz czyjaś dłoń pochwyciła go za nadgarstek i przyciągnęła do siebie z taką siłą, że elfowi aż zakręciło się w głowie. Ciężko opadł tyłkiem na ziemię, a za plecami poczuł znajomy chłód więziennej ściany. Jego głowa odruchowo ruszyła w ślad za chudą, bladą dłonią, która teraz kurczowo (i odrobinę boleśnie) ściskała jego rękę. Oczom elfa ukazała się ta sama zaniedbana dziewczyna o długich, czarnych, przetłuszczonych włosach, skórze w odcieniu trawy cytrynowej i o bliznach, których ni jak nie mógł skryć kawałek szmaty tu pełniący funkcję odzienia.

Zola. — rzuciła tak cicho, że niemal niezrozumiale — Mówią mi Zola. — przedstawiła się ponownie, a jej zdarty głos stał się odrobinę pewniejszy. Nie trudno było zauważyć jak unika jego wzroku. Być może zawstydzał ją swym wyglądem, a być może zwyczajnie bała się narazić Brutowi, trudno orzec. Ewidentnie wahała się co począć dalej. Iść za ciosem? Wycofać się? Nie, na to było już chyba za późno. Wkrótce sięgnęła dłonią gdzieś z drugiej strony i poszurała po podłodze małą drewnianą miską do połowy wypełnioną czymś, co imitowało pożywienie.

Dla ciebie. — rzekła krótko, acz z nutą ekscytacji. Usta miała ściągnięta, a wielkie oczęta bezwstydnie wpatrzone w każdy jego ruch. Pewnikiem zastanawiało ją, czy nasz bohater przyjmie dar posiłku, czy doceni starania i wyciągniętą doń rękę.

To prawda? To, że masz talenty... że możesz pomóc? — wyparowała nagle — Ja... ja chce... — wyglądało na to, że szukała właściwego słowa, ale jakoś nie potrafiła go znaleźć. Po chwili zniecierpliwiona wskazała palcem na wąskie okienko tuż pod sufitem lochu i ciemne nocne niebo za nim. Chciała wolności.

Czy ja... mogę pomóc? — zapytała nieśmiało.

Sygn: Juno

Droga na Wschód

43
Co-... Nie! Nie TAKIE talenty miał na myśli! Co do czorta?! Czy umysł tego orka naprawdę potrafił podążać tylko jedną ścieżką?! Czy po prostu zupełnie go wyłączał z użytku, kiedy w grę wchodziły interesy jego przyrodzenia??? Nawet jeśli jego gatunek nie słynął z bystrości, Awaren zdążył przekonać się, że nie był również na tej płaszczyźnie kompletnie stracony. Być może czarni orkowie byli jednak bardziej prymitywni, odizolowani za tymi swoimi murami, niechętni do goszczenia kogokolwiek i trzymający się starych zwyczajów? Elf nie był niestety chwilowo w sytuacji dostatecznie komfortowej do poświęcania temu tematowi większej uwagi.
Głos w skrajnym przerażeniu zamarł mu w gardle, a to doprawdy nie działo się często. Podobne przypadki mógł policzyć na palcach jednej tylko dłoni.
Nie chodziło wcale o poczucie wstydu. Bywał niejednokrotnie mylnie brany za konkubinę i, szczerze, gdy w grę wchodziło przetrwanie bądź osiągnięcie upragnionego celu, prawdopodobnie dałby z sobą zrobić o wiele gorsze rzeczy niż TO, z braku wyboru. Być może chodziło po prostu o braku psychicznego przygotowania, a może warunki, w jakich do wszystkiego doszło? Zbyt trudno było mu obecnie zebrać myśli, żeby móc ocenić. Jego całe ciało zesztywniało pod dotykiem, twarz ni to bladła ,ni zieleniała na zmianę, a oczy kompletnie nabiegły łzami.
Przerażające. Przerażające. Przerażające. Obrzydliwe. Nie mógł się na niczym skupić. Chciał jedynie uciec, ukryć się. Byle z dala od dotyku tego degenerata. Co powinien zrobić? Zbierało mu się na wymioty...
I gdy był już pewien, że nie zdoła nawet zebrać się na wykrzyczenie, że wcale nie jest kobietą, zważywszy na gulę zatrzymującą głos w gardle, po drugiej stronie krat pojawili się dość nieoczekiwani wybawcy.

Awaren nie był pewien, kiedy dokładnie skończył z leksza zdyszany na uginających się pod nim nogach i sercem łomoczącym niespokojnie w klatce piersiowej. Nawet głód nie był w stanie przymusić go w każdym razie do ruszenia się ze swojego miejsca. Potrzebował... Chwili. Potrzebował chwili i... Kąpieli. Ostrej gąbki lub piasku. I mydła. Koniecznie potrzebował mydła! Królestwo za mydło i wodę!

Kolejny, cienki pisk wydobył się ze ściśniętego wcześniej gardła elfa, gdy bez ostrzeżenia został pochwycony i pociągnięty. Dlaczego wszyscy w tym miejscu wydawali się obierać go za cel?! Czy nie wystarczyło, że był nim już prawdopodobnie w Karlgardzie?! Czy nawet w celach więziennych niedane było mu uniknąć tego losu?
Wolną od uścisku na nadgarstku ręką osłonił w obronnym ruchu twarz, zerkając nerwowo na swojego nowego oprawcę ponad nadgarstkiem. ... "Oprawczynię"? Awaren zamrugał szybko kilka razy, chwilowo spychając na bok wciąż mocno trzymające się jego cielesnej powłoki zgorszenie. Naturalna ciekawość była w nim znacznie silniejsza niż to. Mydło nie ucieknie! Ani ono, ani pragnienie zdobycia go!
Taksując "]Zolę" wzrokiem raz jeszcze od góry do dołu, mag mógł poczuć coś na kształt współczucia. Jego własne ciało nie nosiło zbyt wielu blizn po niewolniczym życiu tylko i wyłącznie dzięki zaklęciom leczącym.
- A-Awaren. - zdecydował się spróbować raz jeszcze, skoro tym razem los postanowił podstawić mu kogoś z dużo bardziej poddańczą naturą. - Czy... Mogłabyś? - zapytał nieco niepewnie, ale łagodnie i grzecznie, spuszczając wzrok z twarzy dziewczyny na wciąż zaciśnięte na jego nadgarstku palce. Ah, jak nic zostanie po tym ślad. Jego ciało było zbyt podatne na uszkodzenia i urazy. Jakkolwiek wychudzona, Zola wciąż wydawała się całkiem silna? Na pewno silniejsza od niego samego w każdym razie. Zanotowane. O! Czy właśnie usiłowano go przekupić? Strawą?! Wow. To jeszcze mu się chyba nie zdarzyło! Co prawda zawartość miski wydawała się dość obrzydliwa w porównaniu do tego, do czego był przyzwyczajony, ale trzeba robić dobrą minę do złej gry! W tym zawsze był dobry! Uśmiechając się więc mimo całego podenerwowania, Awaren pokiwał głową i sięgnął do posiłku. Da radę! Nieważne, jak paskudne w smaku nie byłoby tutaj jedzenie! Przełknie i z całą pewnością zdoła się po tym uśmiechnąć, choćby smak wykręcał mu wnętrzności!
- Dziękuję! T-To bardzo miłe z twojej strony! - komplementował między siorbnięciami, nie spuszczając z niej błyszczących żywo oczu. No i proszę! Jednak był ty ktoś, kto słuchał! Aahhh! Tak, tak, tak!
- Mm! - przytaknął ochoczo, tym razem ściszając jednak głos do konspiracyjnego szeptu. Na razie był bezpieczny dzięki interwencjom goblinów, niemniej sytuacja sprzed kilku chwil upewniła go, że jego los nie stał pod zbyt wielkim znakiem zapytania w tych murach. Potrzebował się stąd jak najszybciej wydostać. - Nawet nie wiesz, jak dobrze jest słyszeć, że ktoś naprawdę przykuwa uwagę do tego, co mówisz! - pochwalił entuzjastycznie. - Ty też chcesz się stąd wydostać, racja? Oczywiście, że tak. Kto chciałby gościć tu dłużej niż to koniecznie, racja? - zaśmiał się odrobinę histerycznie, starając się przy okazji kątem oka zlokalizować obecną pozycję Bruta. W miarę możliwości wolałby pozostać poza zasięgiem oczu i uszu tego orkowego typa.
- P-Przepraszam, w nerwach zawsze mówię za dużo i za szybko - dodał szybko, tym razem absolutnie celowo spuszczając wzrok. Tak, mówił dużo i zazwyczaj za dużo, gdy presja sytuacji go przyciskała, ale przynajmniej zdawał sobie z tego sprawę. - Co to ja...? Racja. Wydostać się. Widzisz, jest miejsce, do którego muszę wrócić. Osoba, której wciąż jestem potrzebny. - pokiwał żywo głową, starając się samemu wierzyć we własne słowa. - Jestem pewien, że zapewni ci dobre życie, jeśli dowie się, że mi pomogłaś.
Kłamstwo. A może nie do końca? Awaren czuł się trochę źle, pobudzając w niej te nadzieję. Z drugiej jednak strony nie mógł pozwolić sobie na porażkę. Jeśli chciał się stąd wydostać, potrzebował sojusznika.
- Znam się na magii - wyszeptał już zupełnie cicho, zmuszając Zolę do nachylenia się w jego stronę, jeśli chciała go dobrze słyszeć. - Mogę nas stąd wyciągnąć, ale potrzebuję dowiedzieć się o tym miejscu czegoś więcej. O strażnikach. O rozmieszczeniu pomieszczeń. O godzinach w jakich przychodzą nas karmić. O tym, co musi się wydarzyć w celi, żeby ktoś zechciał ją otworzyć. Czy... Możesz mi powiedzieć cokolwiek na ten temat?
Foighidneach

Droga na Wschód

44

Zola z wielką uwagą przyglądała się temu jak zawartość drewnianej miseczki znika w ustach gładolicego. Z jednej strony czyn ten sprawił, że jej twarz zaczęła nabierać koloru, życia. Można chyba nawet posunąć się do stwierdzenia, że stała mu się jakby bardziej ufna. Z drugiej jakkolwiek strony policzki Awarena zdawały się blednąć. Wkrótce poczuł, że robi mu się słabo, a całe ciało przechodzi zimny dreszcz. Niewątpliwie jego dystyngowany żołądek nigdy wcześniej nie miał do czynienia z czymś równie odpychającym. Zapachem przypominało to najgorsze pomyje, konsystencją wyjątkowo rozwodniony gulasz, a w smaku... może o smaku lepiej nie mówić. Czy przyjdzie mu zatem zapłacić cenę za to poświęcenie? Czy to doświadczenie ma szanse zaważyć na jego losie? Prawdopodobnie nie, aczkolwiek udało mu się wzbudzić czyjś szczery uśmiech, a to wciąż ważne osiągnięcie.

Ah, nie chciałam! — odparła na jego prośbę o rozluźnienie uścisku, po czym natychmiastowo wypuściła z dłoni elfi nadgarstek. Po krótkim rozmasowaniu obolałego miejsca poprzedni ból jawił się już tylko wspomnieniem. Co by jednak nie powiedzieć o Zoli trzeba było jej przyznać, że w istocie miała więcej pary w łapach niż szpiczastouchy jegomość.


Wkrótce później Foighidneach zaangażował się w dłuższy monolog. Zielonoskóra przyglądała się mu z niemal dziecięcym entuzjazmem w oczach, żywo potakując na każde jego stwierdzenie, bądź zapytanie. Być może nie zrozumiała każdego słowa, które padło w ostatnim czasie, ale nie można jej było odmówić emocjonalnego zaangażowania w elfie knowania. Gdy jednak pojawiły się pierwsze pytania, a tuż po nich rozmówca wpatrywał się w towarzyszkę niedoli oczekując odpowiedzi ta delikatnie mówiąc zmieszała się, nie wiedząc właściwie jak zaspokoić ciekawość długoucha.

Ja, ja... — błądziła wzrokiem po celi jakby w poszukiwaniu odpowiedzi — Ja umiem, yyy... ja umiem się bić! — rzuciła niezupełnie cicho, wznosząc przy tym ochoczo pieść, a gdy zrozumiała, że źle dobrała ton głosu do sytuacji zaraz nachyliła się zażenowana, skryła usta w dłoniach i znacznie ciszej dodała — ...kraść, zamki otwierać, nawet nożami rzucać i no... takie tam.

Uśmiech samozadowolenia nie utrzymał się jednak na jej twarzy zbyt długo, gdyż po świdrujących oczach Awarena zaczęła podejrzewać, iż wciąż nie dała mu wszystkich odpowiedzi, jakich potrzebował. Zamyśliła się chwilę przyglądając kolejce do garnca z zupą, zwróciła uwagę na dwóch zielonych strażników i zaraz wypaliła:

Strażnicy! — i znowu ciszej — Są mali i zieloni. Przynoszą zupę rano i jak jest ciemno. — odpowiedziała z nieskrywaną dumą. Do tej pory nasz bohater mógł już dojść do wniosku, że Zola raczej nie była typem myśliciela. Oczywiście posiadała pewne atuty, ale w tym duecie zdecydowanie to elf robił za mózgowca.


Awaren? — znów odezwała się nieśmiało, jakby chciała się upewnić, że dobrze wymawia jego imię — Musisz być silny, żeby mieć tu coś do powiedzenia. Więźniowie i gobliny są podobni, słuchają tylko silniejszych od siebie, sprytniejszych, ale nie przejmuj się... — nagle wyciągnęła ku niemu dłoń i niczym małe dziecko swojego bezbronnego pupila pogłaskała go po głowie — ...zawsze masz mnie.

Dobra ptaszynki, starczy wam tej pogawędki! — wtrącił naraz jeden z goblinich strażników zbliżając się do ich dwójki — Ty, Idziesz z nami. — szturchnął nogą siedzącego na ziemi elfa — A ty... — Zola najeżyła się jak zaalarmowane zwierze i pokazała mu dwa rzędy bardzo ostrych zębów — Brr... — wzdrygnął się — ...wracaj do kąta, kundlu. — po tych słowach mężczyzna szybko uniósł pałkę jakby miał wymierzyć jej cios, a gdy Zola zaczęła się wycofywać opuścił ją i dodał z kpiącym uśmieszkiem — No, tak myślałem. A ty... ruchy! — skwitował tempo długoucha, po czym dźgnął go pałką w plecy zmuszając do szybszego przebierania nogami. Wkrótce opuścili cele, a znajome wrota zatrzaśnięto w akompaniamencie zgrzytów.

Obrazek

Gdy Awaren znalazł się na korytarzu szybko zrozumiał, że placówka, w której go przetrzymują wcale nie jest więzieniem w klasycznym tego słowa znaczeniu. Miejsce to było w istocie niezwykle zaniedbane - bardziej nawet niż na standardy lochu, czy kryjówki goblinów. Paliła się tylko co druga albo i trzecia pochodnia, a większość tak zwanych cel miast ludzi składowała jakieś pudła, beczki i inne towary. Nietypowym zdawało się też to, że niektóre odnogi głównego korytarza były właściwie całkiem zawalone, a przez to niedostępne. Wszechobecne pajęczyny, czmychające wzdłuż ścian szczury, belki podtrzymujące sufit, no i standardowo wszechobecny piasek... a więc bardziej to ruina, niźli forteca.

Szybciej lala! Stary chce cię wycenić, hehehe...

Szybciej, szybciej, bo pogonię cię zapasową pałką!

Zapasową? Czemu ja takiej nie mam?!

Tępaku, przecież chodzi o penisa!

A, no tak... muahahahahah... — rechotały w najlepsze dwa gobliny prowadząc przed sobą elfa.


Niedługo później ten sam korytarz doprowadził ich do większej, dobrze oświetlonej sali. Pomieszczenie to przypominało coś w rodzaju prowizorycznej noclegowni obecnie jednak pełniącej więcej funkcji. Znalazły się tu oczywiście hamaki podwieszone do wsporników, sterta narzędzi górniczych w tym stare, wyszczerbione kilofy i kilka łopat, dwa wywrócone wózki kolejowe, a tuż obok nich sędziwe tory biegnące dalej w głąb jednego z dwóch korytarzy. Gdzieniegdzie walały się hałdy ziemi albo resztki zdemolowanych mebli np. krzesła, czy mosiężny żyrandol. Poza ich trójką w pomieszczeniu znajdywało się jeszcze trzech innych, zielonych niemilców. Dwóch siedziało w kącie - dłubali w piasku kijkami zdaje się grając w jakąś grę, trzecim był sędziwy jegomość liczący złote monety przy jedynym niezniszczonym meblu tj. przy stole.

Obrazek


No nareszcie, kwiatuszku... — wycharczał nie tak młody już goblin, zacierając przy tym dłonie — Słyszałem, że trafiła nam się ekstraklasa, ale nie sądziłem, że jest aż tak dobrze. No dalej, słoneczko. Śmiało! Podejdź no do starego Dreka, nie każ mu czekać.

Zaglądając za siebie Awaren dostrzegł dwóch znajomych strażników, którzy dostrzegłszy jego niepewność pomachali mu przed nosem pałkami jasno dając do zrozumienia czym zakończy się opór. Tym samym została mu tylko droga przed siebie, droga do spotkania z Drekiem. Obchodząc stół, za którym siedział stary goblin nasz bohater zwrócił uwagę na dwa bardzo interesujące aspekty najbliższego otoczenia szefa bandy. Pierwszym co wpadło mu w oko były księgi i to nie byle jakie, bo notatniki rachunkowe, w których gobliny spisywały przychody, wydatki, listę towarów, a nawet krótką bazę klientów. Wszystko to naturalnie opatrzone kleksami, przekreśleniami, niepozbawione błędów ortograficznych, kwiatków takich jak "niefolnik","sóma" albo "zpszedano". Co więcej! Nasz protagonista zręcznym okiem dostrzegł ogromne błędy w rachowaniu, które jednoznacznie świadczyły o tym, że nikt z tu obecnych nie znał się na finansach tak jak on. Co by jednak nie powiedzieć o tej smutnej lekturze, być może nie była ona tu wcale najciekawszym znaleziskiem bowiem tuż za stołem ustawiono niewielką skrzynię, do której wrzucono całą własność zagarniętą uprzednio więźniom. Poza rozmaitym orężem, kosztownościami, pożywieniem, czy zdobnym odzieniem swoje miejsce znalazł tu również kostur Awarena, a także jego nożyk do papieru. Wszystkie przedmioty były na wyciągnięcie reki.

Chodź, chodź... niech no ci się przyjrzę, kochanieńka. — zachęcał herszt.

Spoiler:

Sygn: Juno

Droga na Wschód

45
Skręcając się w środeczku, lecz wciąż będąc w stanie zachować przyklejony do tracącej zdrowe kolory twarzy uśmiech, Awaren obiecał sobie, że jeśli wróci do Karlgardu cały, dorwie się do części spiżarni, w której trzymali suszone daktyle i orzechy. Zagrabi ich, ile zdoła, a później wybłaga dwie godziny na kąpiel, w której trakcie pozwoli swojej magii działać, oczyszczając ciało i umysł ze wszystkich wspomnień związanych z Brutem i spożytą przed sekundą breją...
Czy jedzenie, jakie dostawał za swoich pierwszych, niewolniczych dni, było równie złe? Na pewno nie tolerował go najlepiej i niejednokrotnie zwracał podtykany mu pokarm, zbyt przyzwyczajony do posiłków z wyższej półki. Niestrawność była mu w tamtym okresie dużo większym wrogiem niż zbierane razy lub przypadkowe złamania. Jeśli spojrzeć na to z perspektywy czasu, miał sporo szczęścia, że nie wyzionął ducha z odwodnienia. Część z tego zawdzięczał zapewne silnej więzi z żywiołem wody, który pomagał mu absorbować wilgoć choćby i z powietrza. Najwięcej w tym wszystkim jednak było siły woli, która nie pozwalała mu po prostu położyć się i umrzeć.
Siła woli, siła woli... Ah, proszę, niech będzie i teraz dostatecznie silna, łkał w duchu Awaren, z coraz większym trudem powstrzymując odruchy zwrotne. Jego organizm naturalnie wiedział lepiej, co dla niego odpowiednie i dawał mu to dość jasno do zrozumienia. Wyrzyganie popłuczyn było łatwiejsze i zdecydowanie rozsądniejsze niż pozwolenie, aby żołądek je przetrawił i popchnął dalej. Wiedział to. Oczywiście, że wiedział. Widząc jednak, jak wiele pozytywnych reakcji uzyskał tylko przy pomocy tego jednego gestu, jakim było osuszenie miski, nie chciał zaprzepaszczać swoich szans na zdobycie użytecznego sojusznika. Mógł to zrobić! Mógł i zamierzał! Co go nie zabije, to go-... To go nie zabije. Miał nadzieję... Ugh, Ushbar był srogim panem, ale nigdy go nie głodził i nie karmił byle czym.
- Nie szkodzi, nie szkodzi! Przywykłem do dużo gorszych rzeczy, haha! - ocierając lekko tylko zaczerwienioną od uścisku skórę, Awaren zaśmiał się nerwowo, dziwnie ciepło jednak wspominając, ile to razy nie był wleczony za poły szat korytarzami lub nawet schodami, przerzucany przez ramię albo niesiony pod pachą jak wór ziemniaków tylko dlatego, że był zbyt wolny lub zabrakło mu sił. Zazwyczaj rzecz jasna wynikało to z jego koszmarnego biadolenia i czepiania się nóg pewnego orka. ... Czy celując pierwotnie z Burta, chciał sobie to podświadomie zastąpić? Miał nadzieję, że nie.

Zola... Jakby to powiedzieć? Nie była najbardziej lotnego umysłu. Miało to zarówno plusy, jak i minusy. Elf postanowił na razie skupić się na pozytywniejszych aspektach tego stanu rzeczy.
Wydostanie się z kryjówki handlarzy niewolnikami, jakkolwiek na to nie spojrzeć, wcale nie było najtrudniejszym z zadań, jakie na niego czekały. Bez wiedzy o położeniu tego miejsca, a także odpowiedniego środka transportu, ucieczka wciąż skazana była z góry na porażkę. Tak samo skazana była dla niego na porażkę ucieczka w pojedynkę, bez odpowiedniego wsparcia siły i wytrzymałości fizycznej. Poza tym dziewczyna umiała otwierać zamki! Otwierać zamki!!! Pal licho warty! Najwyraźniej wcale ich tutaj nie mieli, skoro gobliny przychodziły ich jeno nakarmić dwa razy dziennie. Cesarski pałac był po tysiąckroć lepiej pilnowany, a on wciąż potrafił wchodzić i wychodzić niezauważony, jeśli miał ku temu potrzebę.
Kiwając głową za każdym razem, gdy Zola podawała mu bardziej i mniej istotne informacje, kolejno rozszerzał lub ukrócał dostępne opcje. Prawdopodobnie zamyślił się nieco za bardzo lub na zbyt długo, bo zanim zdołał coś znowu powiedzieć, poczuł nagle obcy dotyk na czubku głowy. Wzdrygnął się na niego z przyzwyczajenia i prawie uniósł w obronnym ruchu ręce, zanim spostrzegł, że to wciąż tylko jego nowa, zielonkawa kamratka. Dotyk nie należał do tych ciężkich i często bolesnych, do jakich przywykł.
- Racja... - mruknął jeszcze ledwie słyszalnie, zanim rozmowę przerwał niezapowiedzianie jeden z goblińskich strażników.
"Słuchają tylko silniejszych od siebie, sprytniejszych", powtórzył zaskakująco trafnie naśladujący Zolę głos w jego głowie, gdy w pośpiechu, acz nieco chwiejnie przez nieodstępujące mdłości podnosił się z ziemi przy małym wsparciu najbliższej ściany. Być może będzie w stanie to wykorzystać. Spokoju niemniej wciąż nie dawała mu świadomość, że byle gobliny były w stanie utrzymać w ryzach kogoś pokroju Bruta., a przecież, gdyby ten kawał chodzącego mięsa chciał, jak nic zmiażdżyłby każdego z nich bez większego wysiłku. Dlaczego więc dotąd nie spróbował?
- Niedługo wrócę - pomachał krótko Zoli, robiąc dobrą minę do złej gry.

AAAAaaaaaaaaaaa! Dlaczego akurat teraz?! Co było nie tak z tym beznadziejnym wyczuciem czasu?! Czyżby postanowili go przenieść do innej celi, po tym, co zrobił Brut?
Zestresowany do granic możliwości oraz wciąż targany nudnościami, elf przystanął za najbliższym zakrętem i... Tak. Koniec końców jednak postanowił zwrócić zawartość żołądka. Uff! Od razu lepiej! Kto by pomyślał! Hm? Wspomnieli coś o wycenie?
Przecierając z obrzydzeniem usta rękawem, ruszył ponownie, poganiany równie niesmacznymi co głupimi żartami. Kompleks pomieszczeń był... Dużo mniej skomplikowany, niżby tego oczekiwał. Poza tym wyglądał na naprawdę stary i prawdopodobnie jedynie wykorzystywany przez gobliny dla wygody.

Goblin, Drek, przed którego oblicze go przyprowadzono, był prawdopodobnie dużo starszy od pozostałych. Zbliżając się do niego powoli, Awaren dyskretnie rzucał spojrzeniami na wszystko dookoła, aż jego oczy nie zaczęły latać jak oszalałe, od dostrzeżonego w skrzyni nieopodal kostura, do księgi rachunkowej leżącej przed hersztem zielonej szajki. Powinien... Uświadomić ich? Odnośnie omyłki w sprawie oceny jego płci? Kostur od Ushbara... Co za brak szacunku, żeby wrzucać go co razem z innymi śmieciami do jednej skrzyni...! Musiał go jak najszybciej odzyskać. Ale księgi... Księgi rachunkowe... Dlaczego wydawały się nosić w sobie jeszcze więcej błędów niż te, z którymi miał do czynienia w Karlgardzie?! Czy jako gobliny, nie powinny móc prowadzić ich z dużo większą pieczołowitością?!
Kostur. Księgi. Kostur. Księgi...
Awaren wziął głęboki wdech, przyspieszył kroku i bardzo, bardzo cicho uderzył płaskimi dłońmi o stół, przy którym siedział Drek, pochylając się gwałtownie nad najbliższą księgą z bólem wymalowanym na licu i lekko drgającymi ustami.
- Jak... Jak możecie... - zaszlochał, drżącym palcem jednej ręki wskazując na słupek wprowadzonych sum. - Jak możecie prowadzić interesy, nie znając nawet podstawowych cen rynkowych?! Dlaczego jest tutaj aż tyle błędów?! I kim jest "Giena"??? Nie ma mowy, żeby wyciągnąć aż tyle za dostawę suszonego mięsa i garstki owoców?! - krzyczał cienko, płaczliwie i bardzo, bardzo autentycznie cierpiętniczo elf, padając przed stołem na kolana. - Proszę... BŁAGAM! Niech mi ktoś da pergamin i pióro! Nie odejdę stąd, dopóki tego nie poprawię!
Foighidneach

Wróć do „Zachodnia baronia”