Droga na Wschód

46
Jak tylko elf położył dłonie na blacie stary Dreka wstał z siedzenia i pewien, że oto więzień mu się nadstawia do inspekcji począł zbliżać się do niego lekko przy tym kulejąc. Spojrzenie miał chciwe, wbite w nadstawiony tyłek długoucha, blade usta oblizywał jak na widok pieczonej szyneczki, a dłonie świerzbiły go niby ślepego miłośnika czytania pierwsza księga napisana brajlem. ...i jak to mówią "już był w ogródku, już witał się z gąską", gdy wtem jego uszu dotarł dźwięk, który w podobnych okolicznościach skutecznie niweczy męski entuzjazm na kobiece kształty - płacz. Rzewne łzy Awarena spływały po policzkach wprost na drewniany stół, a ryk rozpaczy niósł się echem tak donośnie, iż z pewnością słyszeli go pozostali więźniowie.

Gobliny zgłupiały.

Wartownicy, którzy go przyprowadzili spoglądali po sobie z lekką paniką i bezradnością, Drek jak oparzony zakrył uszy, zacisnął zęby, zaś dwaj pozostali oprawcy spłoszyli się jak przestraszone koty i potykając o własne nogi czmychnęli gdzieś wzdłuż torów, byle dalej od tego jazgotu. Tym samym tragedia notatników rachunkowych okazała się dla goblinów większym utrapieniem niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Niech ktoś jej zawrze tę mordę, bo nie ręczę za siebie! — na to hasło starego herszta jeden z wartowników pośpieszył do Foighidneacha i zaczął go szturchać pałką, a że reakcji specjalnie żadnej u niego nie widział zamachnął się tak, że prawie stracił równowagę i...

NIE! — wydarł się Drek i nagle stanął między nimi jednocześnie zbierając na twarz uderzenie drewnianą pałką. Bonk! Z jego czoła popłynęła ciemno-czerwona struga krwi, zaś począwszy od nosa przez przerwę między ślepiami po sam czubek głowy wiódł teraz różowy, pulsujący ślad. Sędziwy nikczemnik aż zaczął trząść się ze złości. Bez słowa wyrwał pałkę podwładnemu, przytrzymał oburącz i spróbował złamać na kolanie, acz zaraz wyszło na jaw, że takiej krzepy w rękach nie posiadał. Raz, drugi spróbował tego samego, a gdy spostrzegł, że nie złamie w ten sposób owego narzędzia jeszcze bardziej poirytowany cisnął nim w najbliższą ścianę, toteż laga zaraz upadła i smutno potoczyła się po ziemi.

Niech to zaraza! Ile razy mam wam powtarzać, kurwie bękarty?! Nie niszczcie towaru! — wydzierał się poirytowany — Nikt nie zapłaci za kalekiego elfa!

W końcu machnął ręką na młodego, a ten czmychnął skulony po swoją pałkę i obśmiany przez innego rówieśnika wrócił na dawną pozycję. Stary w tym czasie przetarł twarz rękawem koszuli i zniecierpliwiony burknął:

Przynieście jej węgiel i parę czystych szmat, niech ma jakieś zajęcie. — a po chwili dodał bardziej sam do siebie — Nie będzie mi byle niewolnica po kajetach kreśliła. — jak powiedział tak się stało. Wkrótce Awaren miał już dla siebie materiały do pisania i księgi do wglądu, a stary herszt, wracając w tym czasie do tego, na czym mu przerwano... sięgnął po centymetr i zaczął dokładnie mierzyć elfa. Obwód bioder, długość nóg, ilość palców... trochę to trwało, bo po każdej przymiarce mężczyzna zmuszony był biec do stołu, aby utrwalić otrzymany wynik. W pewnym momencie, gdy musiał dokładniej obejrzeć tę piękną twarz nakazał więźniowi usiąść, gdyż różnice w ich wzroście zdecydowanie całemu procesowi nie sprzyjały. Zerkając ukradkiem do poprawek, jakie długouchy sporządzał węglem przywódca coraz śmielej odrywał się od "wyceny" by więcej uwagi poświęcać sprawdzaniu rzeczonych zapisków.

Inaczej uczył mnie papcio kozy liczyć. — wtrącał swoje trzy grosze, jakkolwiek nie wadząc elfowi w obliczeniach — Ta dwójka wygląda jak moja siódemka, hehe... a nie, czekaj, to chyba moja piątka. Nieważne. Co się szczerzysz?!

Trudno powiedzieć, czy wiedza, jaka płynęła z owych notatników w czymkolwiek się naszemu protagoniście przysłużyła. Nie znalazł on żadnej podpowiedzi dotyczącej miejsca, w którym mogli się znajdować, żadnej informacji odnośnie tego, w jaki sposób nikczemna banda zniewoliła czarnego orka, żadnych znajomych nazwisk, ani nawet pojedynczej wzmianki o tym skąd brali prowiant. Jedyne co udało mu się potwierdzić to, że gobliny przy każdej niemal transakcji są robione w konia, zaś wymiana za beczkę taniego kleju, czy kiść bananów w ich mniemaniu była zupełnie uczciwą za choćby i najlepszego niewolnika. W pewnym sensie Awaren widział w tym wszystkim podupadający biznes, dla którego jedynym zbawieniem mógł okazać się szereg reform. Niestety gobliny nie były znane z pracowitości, ani przystępnego charakteru.

No, no... któż by podejrzewał, że trafi nam się jajogłowa. — Drek siedział teraz po przeciwległej stronie stołu podpierając brodę ręką i przyglądając się obliczeniom elfa — Słuchaj no piękna, ubijmy interes. Dostaniesz dwukrotnie większy przydział zupy i osobną celę, a w zamian będziesz mi pomagała w prowadzeniu ksiąg, co? Może pożyjesz trochę dłużej w takich warunkach, hehehe... — zaśmiał się nikczemnie.

Sygn: Juno

Droga na Wschód

47
Wydostanie się z goblińskiej niewoli, było priorytetem, z kolei powrót do Karlgardu jedyną opcją, jaką brał pod uwagę. Na osiągnięcie żadnego z dwojga nie mógł jednak liczyć bez pomocy dodatkowych rąk. Był na to zbyt słaby. Zbyt tchórzliwy. Pozostawienie za sobą drogocennego kostura oczywiście również nie wchodziło w grę. Czy dało się to osiągnąć w najmniej wymagający ryzykowaniem utraty głowy sposób? Zdaniem Awarena, zawsze jakiś istniał.
Im dłużej przebywał w towarzystwie goblińskich handlarzy niewolnikami, tym więcej możliwości dostrzegał. Nie było wśród nich nikogo lotnego czy na pierwszy rzut oka wyraźnie silniejszego od reszty, a sam herszt tej bandy zdawał się trzymać władzę jedynie z pomocą potęgi swojej chciwości oraz pragnienia wzbogacenia się. Co przy zestawieniu z jego beznadziejnymi umiejętnościami rachowania wydawałoby się śmieszne, gdyby nie było zwyczajnie przykre. Prawie tak przykre, jak wyniki widniejące w księdze rachunkowej oraz mnogość towarzyszących im błędów ortograficznych, od których to widoku serce aż mu kruszało.

Choć spodziewał się zaskoczenia, nie sądził, że jego zachowanie spowoduje aż takie zamieszanie, a tym bardziej że obejdzie się ono bez manta. Gdyby nie był słabowitym i strachliwym sobą, zapewne wykorzystałby sytuację, by dorwać się do skrzyni z dobytkiem. Zamiast tego jednak, przyklejony klatką piersiową do stołu, wielkimi oczami obserwował znad własnego ramienia, jak Drek osłania jego mizerną sylwetkę własną, wcale niewiele lepszą. Tak, tak! Proszę, nie pozwól mnie bić! Jestem za ładny, żeby tak brzydko umierać!
Postanawiając mimo wszystko nie wyprowadzać nikogo z błędu co do prawdy o jego płci, Awarenowi aż podniosły się wyżej jego długie uszy, gdy usłyszał, że naprawdę dostarczą mu stosownych materiałów. Co prawda miały być to jedynie węgiel i szmaty, ale wciąż dawały mu dostatecznie dobre pole do popisu! Kto powiedział, że nie docenią go za coś więcej, niż tylko urodę?
Wycierając więc ponownie łzy z twarzy i przestając wreszcie pokładać się w tragedii na blacie, elf wyprostował się i uśmiechnął do Dreka w przypływie nowej energii. Jak często nie narzekałby na nadmiar roboty, w gruncie rzeczy lubił być zapracowany. Bycie potrzebnym, dawało mu poczucie bezpieczeństwa oraz pewnej stabilizacji w życiu, które przez zbyt długi czas przebiegało bardzo chaotycznie. Co mogło być zresztą lepsze niż możliwość oglądania drzew słaniających się pod ciężarem owoców jego ciężkiej pracy?
Mając wszystko, czego potrzebował, elf przysunął sobie najbliższą księgę i zaczął szybko wprowadzać poprawki. Wreszcie trafił na dobrze znane mu tereny! Wielka tylko szkoda, że węgiel nie dawał mu możliwości dostatecznego popisania się kaligrafią... Skacząca dookoła niego sylwetka podstarzałego goblina była co prawda nieco rozpraszająca, ale Awarenowi również zdarzało się pracować w gorszych warunkach niż te. Tam, gdzie mógł i gdzie zostało mu miejsca, dodawał od czasu do czasu własne uwagi na temat wahań rynkowych wśród danych towarów.
- Huh? O-Oh! Przepraszam! Nie szczerzę się! Nie szczerzę wręcz wcale! To tylko tiki nerwowe! Nic, czym należy się przejmować, haha...!
Drogi panie... Z przykrością muszę stwierdzić, że pana papcio znał się na liczbach w takiej samej mierze, w jakiej mamuty pustynne znają się na tańcu i śpiewie.
Wczytując się w księgi oraz zapiskami, spodziewał się prawdę powiedziawszy wyłapać nieco więcej przydatnych informacji. Ponieważ jednak niestety trafił w ręce porywaczy absolutnie niemających pojęcia o fachu, za który się brali, nie prowadzili oni nawet transakcji rzadkimi towarami, które mogłyby mu podsunąć pojęcie o regionie, w jakim przebywali.
Pochylony dotąd nad odświeżanymi notatkami, na dźwięk propozycji mag gwałtownie poderwał głowę, wywalając na goblina swoje, i bez tego duże oczy. Wizja podwójnej porcji wcześniej spróbowanej beri, nie była zbyt zachęcająca i coś przewracało mu się w żołądku na samą myśl. Co innego natomiast obietnica osobnej celi, gdzie nikt niepowołany nie położyłby na nim rąk.
- Naprawdę? Tylko za pomoc przy księgach? W kuchni też mógłb-... mogłabym co nieco zaradzić w takim razie! - zaoferował grzecznie, czując się diabelnie dziwnie, zmuszony do używania formy żeńskiej. Miał tylko nadzieję, że po wszystkim tak już mu nie zostanie. - Panie... Drek? - zagadnął zaraz ponownie, spuszczając oczy na kawałek węgla, jaki wciąż pozostał mu do użytku i starając się nie zerkać nerwowo w stronę przyciągającego znowu jego uwagę kostura. Nie mógł na razie żądać zbyt wiele. Ani prosić o zbyt wiele. Ani wymagać zbyt wiele. Ale wciąż mógł rzucać kuszącymi sugestiami. - Jednej rzeczy wciąż nie rozumiem. Skoro chcecie ubić na mnie dobrą cenę, czemu nie odsprzedać mnie mojemu dotychczasowemu panu? Mowa przecież o cesarskim patronacie. Nie wydaje się wam, że i tak nie znajdziecie na mnie lepszego kupca...?
Oby Ushbard nigdy nie dowiedział się, że podrzucił za jego plecami podobny pomysł.
Foighidneach

Droga na Wschód

48
Słysząc propozycję elfa Drek już otwierał usta, już unosił palec jakby lada moment miał mu dobitnie uzmysłowić ile to niewolnik ma do gadania w kwestii prowadzenia biznesu. Już zaaferowany zrywał się z krzesła pewnikiem, by rzucić na "dzień dobry" właściwą sytuacji wiązanką, gdy wtem... zastygł. Bez słowa opadł z powrotem na siedzenie, zaraz podparł głowę ręką i ze wzrokiem utkwionym w blat stołu rozmyślał intensywnie.

A może by tak wysłać którego... — gadał sam do siebie zdaje się zapominając przy tym, że wciąż nie był sam — ...do wieczora może wróci, hmm... — wyraz jego zamyślonej twarzy właściwie nie zdradzał zbyt wiele. Równie dobrze mógł rozważać sens rzeczonego przedsięwzięcia, co przeliczać (w miarę swoich możliwości) potencjalne zyski. W każdym bądź razie nie zganił elfa, ani nie zbył z miejsca, co mogłoby sugerować, że tamtemu udało się pobudzić goblinią wyobraźnię.

A ty co tu jeszcze robisz?! — rzucił naraz herszt jakby go kto zlał wiadrem zimnej wody — Wypierdalaj mi stąd w podskokach pókim dobry! — to powiedziawszy zagwizdał i gestem dłoni przywołał do sobie tych samych strażników, którzy wcześniej przyprowadzili szpiczastoucha ze wspólnej celi.

Zabierzcie ją stąd i wsadźcie do zapasówki, a ty... — zbliżył doń twarz, po czym z kwaśną miną rzucił — ...lepiej dobrze się wyśpij, złotko, jutro czeka nas sporo pracy.


Niedługo później Foighidneach był już prowadzony z powrotem w głąb tegoż samego, słabo oświetlonego korytarza co wcześniej. Na koniec wędrówki jakkolwiek "zaproszono" go do zupełnie innego lokum - znacznie mniejszego, pozbawionego okna, ale zarazem bez niechcianego towarzystwa i o raczej neutralnym zapachu w zestawieniu do poprzedniego smrodu jakiegoś tuzina zapuszczonych, cuchnących niewolników stłoczonych we wspólnym lochu.

Słodkich snów! Hehehe! — rzucili ironicznie strażnicy, po czym zatrzasnęli kraty i ze śmiechem na ustach powrócili do swoich.


***
Obrazek


(polecam zapętlić)


Awaren nie wiedział, czy tym, co go obudziło był owy przejmujący niepokój, który nagle nim owładną, czy też liczne szmery docierające jego uszu. Obudził się wprawdzie w tym samym miejscu, w którym zasnął - zimnej, nieprzyjemnej celi, lecz... tym razem coś było zdecydowanie inaczej. Powietrze zdawało się cięższe, a jego współtowarzysze niedoli z poprzedniego mamra teraz chaotycznie gromadzili się i przepychali wokół niewielkiego okienka na zewnątrz, by dostrzec coś po drugiej stronie. Zarówno Zola, Brut, jak i reszta pojmanych z niezwykłym uporem wpatrywali się w jeden punkt, gdzieś za kratami. "Szczęśliwie" dla elfa więzienie, w którym się znalazł miało niezły widok na ten niewielki wycinek sąsiedniej ściany, który w tym przypadku jawił się jakby kluczowym punktem całego poruszenia.

Co by nie powiedzieć długo nie musiał czekać, by poznać źródło rwetesu. Gdy gdzieś tam za kratami, zza oddalonego horyzontu wyłonił się czarny dysk obleczony płonącą, pomarańczową łuną niemal każdemu przeszło przez myśl, że ten astrologiczny ewenement raczej nie jest zwiastunem ogromnego szczęścia i dobrobytu. Jak się okazuje te obawy nie były bezpodstawne. Dotąd gęste i nieprzyjemne powietrze stało się wręcz żrące, boleśnie palące - także dla naszego bohatera. Kilka osób niespodziewanie padło na ziemie zwijając się z bólu, kilka zwyczajnie zasłabło, garstka zaledwie wciąż miała zdolność, by na niebo spoglądać. A to, co widzieli było dla nich trudne do zrozumienia - słońce i dwa księżyce w jednej linii, schowane jedno za drugim. Niebo osnute mrokiem, bezgwiezdne i ta łuna zgniło-pomarańczowa emanująca z podwójnego zaćmienia. Choćby i dla Foighidneacha był to widok jedyny w swoim rodzaju - zjawisko, które nawet dla takiego znawcy jak on było tak nieprawdopodobne jak to, że spotka uczciwego goblina, czy orka, który stroni od przemocy. Zaprzeczające przewidywaniom nauki, trudne w interpretacji i ocierające się o boską interwencję w porządek świata - takie właśnie były owe wydarzenia. Najbliższe w skali chyba tylko Nocy Spadających Gwiazd, tudzież Przekleństwu Wieży.

Nie musiało minąć wiele czasu jak upiorną konsternację przerwały nagle dźwięki wycia i ujadania. Jeden... dwa, nie... może trzy? Coś się do nich zbliżało, coś dzikiego, ale nie sposób było określić ani czym to mogło być, ani w jakiej liczbie nadchodzi. Z głębi korytarzy niosło się echo powarkiwań, a wraz z nim niósł się rwetes pośród goblinów, które zbudzone w środku nocy sięgały do broni i biły na alarm.

Skąd tu się wzię- — zakrzyknął któryś z nich, lecz urwał w połowie słowa, a echo znowu poniosło odgłosy ujadania.

Do broni i napierdalać! — krzyknął inny.

Dźwięk wyciąganych ostrzy, zatopionych kłów, skowyt pełen bólu, upadające ciało, gniew i strach niosły się korytarzami lochu, a gdy na moment zapadła cisza i mogło się zdawać, że starcie dobiegło końca naraz z ciemności zaczęło wydobywać się światło. W mgnieniu oka ciemne korytarze zalała fala jasności, zaś chwilę później ogromny huk wypełnił przestrzeń przy okazji wstrząsając przy tym konstrukcją budynku, w którym się znajdowali. Z sufitu sypnął piach, niektóre ściany niebezpiecznie pękły, ale gdy niespodziewany promień światła zaczął przygasać, a huk cichnąć Awaren z radością mógł stwierdzić, że nadal jest cały i względnie zdrowy, a loch jeszcze się jakoś trzyma.

Utrzymajcie pozycje! — dało się słyszeć znajomy głos Dreka, teraz zbliżający się coraz bardziej w stronę obu więzień. Jego kroki, szybkie, niespokojne niosły się głośniej i głośniej, gdy wreszcie źródło hałasu stanęło naprzeciw dawnej i obecnej celi elfa, które właściwie dzielił tylko korytarz pomiędzy. Goblin był zziajany i blady jak ściana, w prawej ręce trzymał kurczowo pęk kluczy, lewą za to miał usmoloną w popiele i zdaje się krwawiącą. Małe roztrzęsione oczka łowcy niewolników biegły to po podłodze to w kierunku kluczy, a także obu cel - zdawało się, jakby Drek zastanawiał się, która z dwóch opcji bardziej mu się opłaca, która paka lepsza.


Wtem z daleka rozbrzmiało wycie, na co herszt gorączkowo zabrał się za szukanie właściwego klucza, a gdy go dorwał zwrócił się w stronę lokum Awarena. Spocony jak świnia i rozdygotany trzy razy próbował bezskutecznie trafić w zamek. Koniec końców powiodło mu się, po czym w jednej chwili otworzył wejście, wbiegł do środka, zatrzasną się z długouchym tamże i przyciskając klucze do piersi usiadł pod najbardziej oddaloną ścianą. Jego ciężki oddech oraz drgawki same przez siebie świadczyły o tym, że stary Drek widział coś o wiele groźniejszego od anomalii pogodowej na niebie. Rozdziawione usta powtarzały kółko:

Gnolle... zaatakowały nas... moi chłopcy... ogień... gnolle... szaleństwo... — był w szoku, a do tego jego osmalona w sadzy dłoń była opuchnięta i krwawiła.

Coś się stało z tym światem - zło budzi się z zakamarków i podchodzi coraz bliżej, a wszystko wokół spowił całun strachu.

Sygn: Juno

Droga na Wschód

49
Czyżby jego zagrywka okazała się porażką? Czy może jednak sukcesem? Awaren nie miał bladego pojęcia, ale na wszelki wypadek i tak skulił się odruchowo, ramionami osłaniając głowę. Trwał tak w napięciu jakiś czas, rzecz jasna nadstawiając swoich długich uszu i zastanawiając się, czy gdy sam mamrocze, również brzmi jak dziwak, dopóki nie zmuszono go do podniesienia się i ponownego stanięcia twarzą w twarz z Drekiem.
Uśmiechając się w nerwach tak szeroko, że aż boleśnie, elf ze szczero-nieszczerym zapałem pokiwał w pośpiechu głową.
- Wyspać się i przygotować! Kocham pracować! Oczywiście! - wypalił jeszcze, po czym dał się wyprowadzić z pomieszczenia z nieco lżejszym sercem. Z jakiegoś powodu wątpił, aby chwilowa praca pod goblinami mogła być cięższa, niż pod orkami. ... Czy naprawdę użył właśnie tego typu doboru słów? Brzmiał niewłaściwie nawet w jego własnej głowie... Ahhh! To nie było teraz ważne! Wciąż musiał znaleźć sposób na odzyskanie swojego drogocennego kostura, zanim ktoś wpadnie na idiotyczny pomysł wykorzystania go w ramach nowej pałki do tłuczenia więźniów, albo gorzej - jako opał!
Zamyślony, prawie nie zauważył, kiedy przekroczył próg zupełnie innej niż poprzednio celi.
- Mhmm~ - odpowiedział prawie melodyjnym pomrukiem, niewiele robiąc sobie z docinków, za to z ulgą stwierdzając, że w tych warunkach nie będzie zmuszony wypluwać z siebie żołądka przy każdym, nieostrożnie zbyt głębokim oddechu. Aha! A więc jednak sukces! Mały, bo mały, ale wciąż lepszy taki, niż żaden! Wielka szkoda, że nie poprosił jeszcze o kubek wody. Mógłby przynajmniej pozbyć się wciąż zalegającego w nich niesmaku i być może jako tako się odświeżyć.
Pochłonięty ponownie własnymi myślami i okutłany maksymalnie we własne ubrania, Awaren nie wiedział nawet, kiedy dokładnie zapadł w sen.

***

Budząc się, elf wyraźnie czuł obecność zimnego potu na skroniach oraz karku, od których to aż wstrząsnął nim głęboki dreszcz. Cokolwiek go obudziło, cokolwiek wzbudziło w nim ten dziwny, irracjonalny niepokój, było dużo silniejsze, niż wizja spóźnienia się ze śniadaniem dla Ushabra - a to już coś!
Rozglądając się w oszołomieniu, rozbudzony nienaturalnie wręcz szybko, Awaren na czworaka zbliżył się do krat celi, skąd lepiej mógł przyjrzeć się podejrzanej ekscytacji pozostałych współwięźniów z boksu naprzeciwko.
Elfi mag z dumą mógł się pochwalić wiedzą na wiele tematów, a jakże! Ściubnąć jej czasami potrafił z najdziwniejszych dziedzin i tematów. Nie było niczym dziwnym, że w swoim szale pożerania ksiąg różnej maści za czasów akademickich, trafił i na te traktujące o astrologii. Znawcą być może jeszcze i nie był, ale znał zarówno podstawy, jak i prawa nią sterujące. Dlatego prawdopodobnie zjawisko, jakie miało miejsce tuż przed jego nosem, a zaraz za niewielkim okienkiem w przeciwległej celi, aż tak nim wstrząsnęło.
Z oczami oraz ustami szeroko otwartymi, w napięciu oraz niezrozumiałym mu przestrachu obserwował dziwy wyprawiające się na nieboskłonie do momentu, w którym zdał sobie sprawę, że oddychanie zaczyna sprawiać mu problem. Z początku zwyczajnie ciężko było mu go złapać, lecz już chwilę później mag zaczął odnosić wrażenie, jakby oddychał nie tyle powietrzem, co jakimś wyjątkowo ciężkim, zalegającym w powietrzu gazem. Gęstym i... Żrącym?!
- A-Ah?! - zachłysnąwszy się z piskiem nową porcją powietrza oraz wizją czegoś w nim rozpuszczonego, sprawiło, że momentalnie rzucił się w tył, z dala od krat, łapiąc za gardło, zaciskając oczy i przytykając długi rękaw do ust oraz nosa. W niczym to jednak nie pomogło. Czyżby było za późno? Nie chciał umierać! Nie chciał umierać! Niechciałumierać!!! Ah, ah! Boli, boli, boli, boli! Co to jest?! Co to jest?!?! Trucizna?! Toksyczne opary?
Zalewając się łzami i wijąc z bólu niczym bardzo duża poczwarka, Awaren w myślach zaczął odmawiać wszystkie znane mu modlitwy, również do wszystkich, znanych mu bóstw w gorących prośbach o zmiłowanie. Nigdy nie należał do nadmiernie pobożnych, ale w sytuacjach jak ta, naprawdę nie pogardziłby boską interwencją.
Sekundy mijały, a ni śmierć, ni więcej bólu niż już doświadczał, nie nadeszło z czasem. Oddychanie wciąż było przytłaczające, wciąż paliło i sprawiało, że miał ochotę miotać się po kamiennej posadzce do utraty sił, lecz i te zostały zmuszone do zebrania się w sobie na wszystkie dźwięki, które gwałtownie rozgorzały echem w otoczeniu.
W dalszym ciągu kuląc się, Awaren wcisnął się maksymalnie w odległy kąt. Serce biło mu jak młotem, lecz nowa obawa obudziła w nim również więcej samozaparcia i woli walki, niż czuł od dłuższego czasu. Przywołując lekki strumień magii, starał się nieskutecznie załagadzać żar w krtani, podczas gdy uszy nadstawione były alarmująco, a oczy dziko latały od prawej do lewej strony krat.
Atak? Ktoś atakował kryjówkę handlarzy niewolnikami? Czy naprawdę mógł mieć tyle szczęścia? I czy aby na pewno wypadało mówić tutaj o szczęściu? Ani to, co odczuwał, ani to, co wciąż bardzo wyraźnie widział za niewielkim okienkiem, gdy tylko spojrzał w tamtym kierunku, nie wydawało się świadczyć o takowym.
Nie udało mu się powstrzymać od krzyku, gdy grunt oraz ściany zatrzęsły się pod wpływem muszącej mieć miejsce w jednym z korytarzy eksplozji. O bogowie, co tu się tak naprawdę wyprawiało?! Zbierając w sobie resztki brawury, której nie było w nim nigdy zbyt wiele, podczołgał się przy samej ścianie nieco bliżej krat, popychany dźwiękiem nieco bardziej znajomego głosu. Nie mylił się, naprawdę należał do tego paskudnego, podstarzałego goblina. Racja, racja, ty paskudne skąpiradło! Ratuj swoją drogocenną-... Eh?
- ... - Awaren zamrugał. Raz, drugi, trzeci.
Naprawdę zamknął się w nim w jednej celi...? Eeeeh?! Zaraz! G-Gnolle? Awaren nigdy żadnego nie widział, ale szkice z bestiariuszy, które z wielką fascynacją zdarzało mu się przeglądać, poddało mu dostatecznie dobry obraz tychże stworzeń. Goblińskie fortyfikacje musiały być w podłym stanie, jeśli tego typu, nisko-inteligentne stworzenia były w stanie wparować tutaj z równą łatwością.
Elf myślał gorączkowo, lecz już nie tak panicznie i rozpaczliwie, jak z początku. Po pierwsze, ponieważ mimo całego dyskomfortu i piekielnego bólu, przez który chciało się wydrapać własne gardło, nic nie wskazywało na to, żeby jego stan miał się jeszcze bardziej pogorszyć. Wciąż też mógł używać magii i nawet bez kostura, miał jej całkiem sporo w zanadrzu. Po drugie, chaos, jaki wyniknął zarówno z ataku, jak i anomalii zaćmienia, nie były mu kompletnie nie na rękę. Zaćmienie... Czyżby to właśnie o to chodziło?
Zerkając nerwowo to przez kraty w stronę korytarza, to znowu na roztrzęsionego goblina, elf zwilżył suche wargi językiem, zanim, wciąż w przykurczonej pozycji, ostrożnie zbliżył się do swojego nowego towarzysza niedoli.
- S-Sir? - odezwał się tak łagodnie, jak tylko umiał wbrew pieczeniu towarzyszącemu mówieniu. - Tutaj jesteśmy bezpieczni. Choć i to pewnie nie na długo. Zwłaszcza... Pan, panie Drek. Z obrażeniami jak te... - westchnął odrobinę ochryple, acz wciąż będąc w stanie zawrzeć odpowiednią ilość dramaturgii w załamywanym geście rąk. - Gnolle z pewnością wyczują krew - o matulu, miał nadzieję, że nie za szybko! - A nawet jeśli nie, tutejsze lochy są naprawdę paskudne! Okropieństwo! Obawiam się, że jeśli nie one, zakażenie zrobi swoje.
Starając się dotrzeć do goblina, Awaren przykucnął niespełna metr od niego. Jego wzrok padł na klucze trzymane mocno przy klatce piersiowej zielonkawego humnaoida.
- Co by pan powiedział na układ, panie Drek? Zupełnie uczciwy, zapewniam! - uśmiechając się przymilnie, Awaren złożył z sobą obie dłonie przed własną klatką piersiową. - Dużo bardziej, niż którykolwiek z tych, jakie miał pan dotychczas okazję zawierać. Mogę to z całą pewnością stwierdzić! Widziałem w końcu wasze księgi rachunkowe. - kiwając samem sobie głową dla dodania animuszu, pozwolił, by lekka, błękitnawa łuna okalała lewą rękę, którą wyciągnął w stronę goblina. Czuł się diabelnie dziwnie i nie do końca komfortowo, ale jednocześnie, wbrew całemu szaleństwu oraz głębokiej obawie - odrobinę podekscytowany? Czy to również jakaś oznaka obłąkania? Miał głęboką nadzieję, że nie. - Pomóżmy sobie wzajemnie? Uleczę pana i pomogę się stąd wydostać. W zamian, chcę informacji. Chcę wiedzieć, gdzie jesteśmy. Chcę znać dokładne położenie oraz to, co się wydarzyło, zanim pan tu przybył. W porządku?
Awaren nigdy nie stawiał żądań. Jego pracą na co dzień było im sprostać. Co za dziwne uczucie.
Foighidneach

Droga na Wschód

50

(polecam zapętlić)

Początkowo silnie otumaniony, a przy tym poważnie przewrażliwiony atakiem Drek zdawał się nie słyszeć słów elfa. Wzrok miał utkwiony gdzieś przed sobą, gębę rozdziawioną i dyszał jakby przegrzał się od nadmiernego wysiłku, a może myślenia. Dopiero gdzieś w trakcie monologu goblin jakby ockną się i z niedowierzaniem odkrył, że jest ofiarą szantażu Awarena. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, jedynie lekki szok. Stary wysłuchał gładolicego do samego końca - jego licznych pytań, rad oraz propozycji.

"W porządku?" — padło wreszcie pytanie... po którym nastąpiła znowu cisza. Drek potrzebował chwili, żeby się zastanowić. Spuścił głowę w dół i zamarł na moment.


W tamtej chwili gdzieś z głębi korytarza doszło ich echo ujadana, złowieszczy dźwięk powoli narastał. Herszt łowców niewolników nieznacznie podskoczył w miejscu. Tym razem zaczął oglądać się za źródłem hałasu, lecz gdy spostrzegł, że gnolli wciąż brak na horyzoncie doskoczył nerwowo do Foighidneacha. Bez słowa złapał go za fraki, przyciągną do ziemi i... zaczął rysować palcem na ziemi pokraczną mapę najbliższej okolicy.

Obrazek

Nawet dla Awarena jasnym było, że "K" oznacza w tym przypadku Karlgaard, zaś "W" Wushoh. Ostatnim punktem w takim razie musiała być...

Opuszczona kopalnia. — wydusił z siebie Drek wskazując brudnym pazurem na ich obecną lokację — Stara i zapomniana, daleko od głównego traktu. Tutaj nawet ptaki nie latają, więc... skąd te gnolle? — w chwili gdy wypowiadał to ostatnie słowo mówił przez zaciśnięte zęby, zebrał w dłoni trochę piasku i zacisną w pięść. Zdaje się, że ponownie odtwarzał w głowie niedawne starcie, przez co targały nim emocje.

Jeden z moich był na warcie, reszta w tym czasie spała. Nagle obudziło mnie palenie w środku. Wybiegłem na zewnątrz złapać oddech i zobaczyłem ciało młodego, niech to diabli! — uderzył pięścią w dopiero narysowaną mapę — Po prostu rzuciły się na niego i zagryzły nim zdążył zareagować. — na moment zamilkł, po czym dokończył ponuro — To nie były zwykłe bestie. Nie szukały pożywienia. Zwykłe gnolle nie atakują w tak otwarty sposób.

Resztę mógł sobie dopowiedzieć - zaćmienie wpływało nie tylko na niego. W jakiś tajemniczy sposób ta niezwykła noc wyzwalała we wszystkich coś, czego o sobie nie widzieli, czego nigdy dotąd nie czuli. Krew pulsowała szybciej, a sama natura magii przeobrażała się na ich oczach. W takim wypadku także monstra i potworności musiały na swój sposób przeżywać ten czas.

Dobrze piękna. — zwrócił się do szpiczastouchego — Zróbmy to po twojemu. — wyciągnął przed siebie zakrwawioną, opuchniętą dłoń na znak tego, że akceptuje jego propozycję.

Spoiler:

Sygn: Juno

Droga na Wschód

51
Starając się wyglądać tak niewinnie, jak to tylko możliwe (o ile mógł wyglądać bardziej niż zwykle...), Awaren czekał cierpliwie. W duchu co prawda aż rozsadzało go od narastającego z niepewności napięcia, ale uśmiech na jego ustach nie przygasł nawet odrobinę. Teoretycznie mediacja oraz pertraktowanie było mu bardzo dobrze znane. Wystarczająco często towarzyszył Ushbarowi na niezliczonych naradach oraz spotkaniach. Inna kwestia, że sam osobiście wypowiadał się w towarzystwie z wyższej półki niezwykle rzadko. Dużo bardziej odpowiadało mu nachylanie się nad orkowym uchem, by szeptem służyć radą, którą później wedle uznania wykorzystywał lub nie.
Presja czasu nie oddziaływała na Awarena zbyt dobrze. Tak samo, jak dźwięki dochodzące z ciemnego korytarza! Oczywiście nie sądził, aby gnolle zdołały ich dopaść zza krat. Nieważne, jak groźne, wciąż należały do stosunkowo prymitywnych. Co również nie znaczyło, że chciał umierać w nieco mniej śmierdzącej celi, zamorzony głodem i pragnieniem. Zaoferowany wcześniej posiłek zwrócił razem z tym, co jeszcze zalegało w jego żołądku sprzed porwania. Czyli, tak czy inaczej, niewiele. Kiszki niedługo z pewnością zaczną grać marsza. Nie, żeby nie był do tego przyzwyczajony. Nikt w Karlgardzie go nie głodził co prawda, acz złym nawykiem sam umiał zaharowywać się na tyle, by kompletnie zapomnieć o jedzeniu czy śnie na dłuuugi czas.

Gdy Drek do niego dopadł, pierwszą reakcją elfa był zduszony pisk. Bo być może przecenił swoje umiejętności i goblin był zbyt dumny, by przyjąć jego ofertę? Nie, żeby słyszał o jakimkolwiek dumnym goblinie, ale ponoć wszędzie istniały odstępstwa od norm. Całe szczęście szybko okazało się, jak bardzo się mylił.
Zatrzymując nasuwające się na myśl błagania o litość, Awaren skupił wzrok na błądzącym po piasku palcu. Uhh, czy to była mapa? Prowizoryczna, bo prowizoryczna, ale, hmm... Jeśli "x" było ich położeniem, a "K" Karlgardem, jeśli zgadywał dobrze, to "W"... Tak, oglądał mapy południa zdecydowanie więcej razy, niż by chciał. W tej linii nie powinno być zatem innego miasta niż Wushoh, racja? Ile dni drogi je dzieliło? Nie był do końca pewny, ale mógł się założyć, że więcej, niż by sobie tego życzył.
- Opuszczona... kopalnia? - powtórzył pod nosem słabo, z trudem powstrzymując się o histerycznego śmiechu. To znaczy, jasne, widział resztki torów typowych dla kopalni, ale sądził, że po prostu znajdują się pod jakąś twierdzą? Dlaczego na pustyni, i to w tak odizolowanym miejscu, w ogóle była jakaś kopalnia?! Oczywiście dobrze było słyszeć, że nie będzie trzeba przedzierać się nadmiernie długo do wyjścia przez kolejne poziomy, ale z drugiej strony, jakby to ująć? Był odrobinę rozczarowany? Nieważne. Jedna dobra wiadomość wcale nie sprawiała, że pozostałe wyglądały w jej świetle lepiej.
Zafrasowany, Awaren pokręcił jeno głową, po czym podniósł się w klęczkach i z nieukrywanym niepokojem spojrzał znowu w stronę okienka w sąsiadującej celi. Jeśli Drek mówił prawdę, a grupa tych dzikich istot po prostu z głodu lub przez nieznaną chorobę nie zamigrowała w te rejony (czy gnolle migrują? W przyszłości na pewno więcej o nich przeczyta!), zbieżność wydarzeń byłaby zbyt wielka, aby uwierzyć w przypadek. Jego gardło również wciąż nie przestawało palić. Nawet w nozdrzach zdawał się odczuwać żar pożerający jego drogi oddechowe.
Słuchając goblina, nie potrafił znaleźć w sobie co prawda znaleźć krztyny współczucia za całą sprawę z porwaniem, ale nadal potrafił marszczyć brwi i spuszczać ze smutkiem wzrok, gdy czuł, że historia tego od niego wymaga. Dobrze było przynajmniej udawać, że się wczuwa. Okazywanie współczucia rzadko zawodziło. Ah, jakże wielką miał nadzieję, że wierzchowce handlarzy jakimś cudem przeżyły wściekłą napaść zwierzołaków! I że na zewnątrz ich samych nie było zbyt wiele!
- Czy... Czy fizycznie różniły się od normalnych gnolli? Cokolwiek je napadło, jedynym rozwiązaniem będzie ominięcie bestii i skierowanie się do wyjścia z kopalni. - słowo "kopalnia" wciąż brzmiało mu dziwnie niesmacznie. - Myślę, że wiem, jak zorganizować pewną dywersję, ale... Potrzebuję odzyskać swój kostur. Um, laskę, którą mi odebrano - dodał tak na wszelki wypadek, gdyby goblin nie zrozumiał. - Jest... Magiczna.
Tylko czy naprawdę zdoła ją odzyskać? Na pewno zamierzał się postarać. Bardziej niż zazwyczaj w każdym razie. Był to w końcu pierwszy, namacalny akt wdzięczności, jakim został obdarowany za swoje usługi i miał jego względem dużo większy sentyment, niż kiedykolwiek odczuł w przypadku kostura zagrabionego mu przy pierwszym zakuciu w kajdany. A był z nim od czasów Akademii!

Ostrożnie podkładając asekuracyjnie jedną dłoń pod przedramię Dreka, skierował rękę tak, aby znajdowała się ranną częścią ku górze. Drugą już lekkimi ruchami przejeżdżał w powietrzu, milimetry nad skórą zielonego konusa. Będąc szczerym, nie zamierzał przesadnie wysilać się, by doprowadzić do kompletnej regeneracji. Jedynie zamknąć ranę oraz częściowo załagodzić ból spowodowany poparzeniem. Sprawić, aby wyglądała lepiej, niż się faktycznie miała. Nieco znieczulić na jakiś czas. Nie chciał i nie zamierzam marnować cennej, magicznej energii na kogoś pokroju Dreka. Nigdy nie znalazłby się w tej sytuacji, gdyby nie chciwość goblina. To, co robił, było słuszną odpłatą za gościnność, z jaką go potraktowano. Efekt powinien się utrzymać przez godzinę, może dwie, jeśli dobrze szacował. Ponieważ rana była i tak zabrudzona, a poparzenia zapewne już doprowadziły do stanu zapalnego... O ile jego niedoszły ciemiężca będzie miał szczęście i wyjdzie stąd cało, być może zdąży otrzymać właściwą pomoc, zanim straci rękę. ...Lub życie.
Awaren nigdy nie przyznałby się do satysfakcji, jaką odczuwał w tym momencie i jaka koiła nadszarpnięte nerwy.
- Czy przez komnatę, w której wcześniej rozmawialiśmy, będziemy w stanie skierować się do wyjścia? - zapytał z nadzieją, bo tą czy inną drogą i tak zamierzał się do niej dostać i wolałby nie musieć się ponownie wycofywać. Zadanie i tak było bardziej ryzykowne, niż miał ochotę przed sobą przyznać.
Gdy skończył, uśmiechnął się niemalże promiennie, po czym powoli podniósł na równe nogi, ostrożnie zbliżając się do krat, przez które zaraz wyjrzał. Zmarnowali dostatecznie wiele czasu. Pozostało tylko...
- ...otworzyć dobrze zaopatrzoną celę - dokończył na głos cichym pomrukiem, przekręcając się i dając Drekowi znak ręką, aby również się zbliżył. Nie, to co zamierzał zrobić, nie było okrutne. Tamci ludzie i tak by pomarli, pozostawieni tu na pastwę losu. W ten sposób dawał im przynajmniej szansę na ucieczkę! - Chce wyciągnąć stamtąd jedną osobę - palcem wskazał drugą celę, po czym ściszył głos i nachylił się do swojego rozmówcy w konspiracyjnym szepcie. - I zrobić małe zamieszanie z pomocą reszty. Jestem pewien, że o-ork, którego tam trzymacie, będzie w stanie zająć gnolle na jakiś czas.
Oh! Tego jednego nie byłoby mu wcale żal!
Foighidneach

Droga na Wschód

52
Gdy Awaren zapytał towarzysza niedoli o gnolle ten zbladł na twarzy, choć mogło to być w równym stopniu spowodowane utratą krwi co jakimś wspomnieniem niedawnego starcia, odruchem strachu. Tym samym goblin zamilkł nagle, przygryzł wargę i dopiero po chwili odpowiedział z niesmakiem:

Posłuchaj mnie piękniutka: robie w biznesie blisko trzydzieści lat, podróżuje po tych piaskach z towarem, wiele razy miałem okazję zobaczyć gnolla. Ot, sierściuch z kłami, łudząco do hieny podobny. Co sprytniejszy to i na dwóch kończynach ustoi, a bywają nawet takie stada co z narzędzi prostych korzystają, broń dzierżą. Zbroje też noszą, jasne, ale te najczęściej zdzierają z trupa. Co by jednak o nich nie powiedzieć wszystkie gnolle to bestie, ale te tutaj są... szczególnie agresywne i bo ja wiem... dzikie jakieś? — tu zrobił pauzę, po czym odniósł się do kwestii kostura — Przede wszystkim jeśli chcesz go odzyskać to musisz mieć dobry plan. Nie wystarczy, że wparujemy tam we dwójkę i wprawimy gnolle w osłupienie swoim kretyńskim pospolitym ruszeniem, o nie. Zapominasz, chyba że ja jestem podstarzałym poganiaczem bydł- znaczy niewolników, a na ładne nóżki i krągły tyłeczek nikogo tam nie naciągniesz, heh. — stary Drek był tak zadowolony ze swoich kąśliwych żartów, że nieomal uśmiechnął się, lecz nim do tego doszło elf zbliżył się, żeby go uleczyć. W pierwszym odruchu stary znowu zrobił minę jakby poczuł stopą łajno w cholewce, ale zaraz przemógł się i zbliżył doń opuchliznę. Po kilku kolejnych minutach niezręcznej ciszy przerywanej jedynie odległym wyciem Foighidneach mógł ostatni raz ocenić rezultat czarów, a przy tym upewnić się, że delikwent nie był aż nazbyt wyleczony.

Szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś więcej. — skomentował przebieg magicznej kuracji, po czym westchnął rozczarowany i poirytowany tym ile dotychczas uzyskał z owej wymiany. Kilka razy zacisnął pięść nieco się przy tym krzywiąc, zaś spytany o drogę wyjścia burkną tylko twierdząco jakby boczył się na długoucha. Ożywił się za to, dopiero gdy gładkolicy wspomniał o otwarciu drugiej celi. Ba! Aż podskoczył w miejscu, odwrócił się nerwowo, a w mizernym świetle pochodni zalśniły żyłki potu spływające po zielonej skroni.

J-Jak to "otworzyć"? — powtórzył dziwnie piskliwym jak dla siebie głosem — P-Prędzej zamknę się tutaj, niż otworzę im! Do reszty zgłupiałaś, dziewucho?! Przecież oni mnie rozerwą na strzępy przy pierwszej okazji! O nie, nie zamierzam brać w tym udziału! Nie, nie i nie! — zaraz po tym oświadczeniu wycie nabrało na sile, przez co goblin ponownie podskoczył w miejscu, choć jakby mniej. Szybko odwrócił się na pięcie plecami do elfa i skrzyżował dłonie na piersi w akcie protestu przeciw jego planowi.

Sygn: Juno

Droga na Wschód

53
Kiwając głową ze zrozumieniem, zdołał nawet zmusić się do cichego, suchego zawtórowania śmiechem w odpowiedzi na paskudne poczucie humoru goblina. Oczywiście cieszył się, że poza przejawami nienaturalnej agresji, gnolle nie okazały się jakimiś dziwnymi, ciężkimi do opisania mutantami obdarzonymi niecodzienną dla ich rasy inteligencją. Tak, wciąż były problemem ciężkim do przeskoczenia w obecnych warunkach, ale wciąż problemem w postaci niskolotnych sierściuchów targanych żądzą krwi. ... Rzecz jasna starał się nadmiernie nie skupiać zanadto na kwestii dotyczącej żądzy krwi. W innym wypadku istniała spora szansa, że sam skończyłby z podkulonym ogonem w jednym z kątów celi, modląc się jeno o zbawienie. Jedynie bogowie raczyli wiedzieć, jak bardzo i bez tego miał ochotę to zrobić.

- Gdybym miał ze sobą kostur i nie przymierał głodem, rezultaty byłby dużo lepsze... - skłamał mamrotliwie, nadymając nieco policzki w częściowo tylko udawanym obruszeniu na tego typu niewdzięczny komentarz. Czapka z głowy by Drekowi nie spadła, gdyby wysilił się na odrobinę wdzięczności! Teraz miał jeszcze mniej zapału do utrzymania przy życiu zielonego paskudy.
Zaskoczony natomiast niespodziewanym zrywem ze strony tamtego, aż sam szarpnął się w tył, nie do końca pewny, czego oczekiwać. Oh, TEGO akurat mógł oczekiwać. Może nie do końca części, w której to dla odmiany goblin piszczał, niczym nieoliwione od dłuższego czasu drzwi, ale wciąż. Gdyby nie chęć płaczu odczuwana za każdym razem, gdy tracił cenne minuty, jakie mógł równie dobrze poświęcić na dalsze planowanie ucieczki, pewnie by się nawet trochę ucieszył, że istnieli na tym świecie tchórze umiejący mu dorównać.
- Panie Drek... - zwrócił się do goblina przymilnie, ale i nagląco, ponownie zmniejszając między nimi dystans, by móc jednym palcem postukać go ostrożnie po ramieniu. Rozglądał się przy okazji po celi, bo być może... Być może leżał gdzieś jakiś dostatecznie duży kawałek gruzu albo kamienia... - Panie Drek, proszę się dobrze zastanowić. Nikt nie będzie miał czasu na myślenie o zemście, jeśli im powiedzieć, że muszą czym prędzej brać nogi za pas, jeśli chcą odzyskać wolność i przeżyć atak na to miejsce. To samo tyczy się przecież nas! Jeśli nie dopadną nas te zwierzęta, możemy umrzeć tutaj z głodu. Co, jeśli nie odejdą? To może być jedyna nasza szansa. - starał się naciskać, przebierając nogami w miejscu i starając się znowu nie rozpłakać w przypływie frustracji.
Foighidneach

Droga na Wschód

54
Goblin powoli odwrócił głowę - usta miał lekko rozwarte, a oczy zmrużone jakby czytał drobny tekst, tudzież wyrażał niepewność. Awaren wciąż jeszcze mówił, gdy ten uniósł wysoko szponiasty, zielony paluch dając znak gładolicemu, aby natychmiast zamilkł. Wtem zapadła chwila konsternacji, po której Drek rzucił pytająco:

"Miał"? — zmarszczył gniewnie czoło, a jego drobne ślepia szybciutko obejrzały sobie elfa od stóp po czubek głowy i z powrotem.

"Miał"?! — tym razem piskliwy głos mężczyzny zdradzał zarówno obrzydzenie, jak i pewien rodzaj żalu za stratą czegoś, co istniało wyłącznie w jego wyobraźni. Z nietęgą miną cofnął się o krok i zasłonił ręką jakby współwięzień miał go uderzyć. Chwilę później te emocje opuściły go zupełnie, skądinąd ustępując narastającej frustracji. Stary spiął się, zacisnął zęby i tym razem uczynił zdecydowany krok przed siebie.

Ty pieprzony pederasto! Próbowałeś nabrać starego Dreka?! Czyś ty z konia spadł?! — wyglądało na to, że niezbyt dobrze przyjął rewelacje dotyczące faktycznej płci Awarena — Rozjebie ci łeb, kanciarzu! — dodał biorąc zamach na długoucha. Krótko później jego pięść zmierzała po łuku w stronę twarzy elfa.

Sygn: Juno

Droga na Wschód

55
Nożeszbyto...!, przebiegło przez myśl nagle niesamowicie blademu elfowi, gdy tylko zdał sobie sprawę z popełnionego nieumyślnie błędu. Na swoje usprawiedliwienie pragnąłby zaznaczyć, że nigdy nie musiał udawać kobiety przez tak niedorzecznie długą ilość czasu! Nie miał okazji praktykować tego typu dywersji! I dlaczego, ah, dlaczego ten przeklęty, stary goblin musiał robić z tego taką aferę??? To przecież nie tak, że przedstawił się jako kobieta! Nie starał się nikogo oszukać odnośnie do swojej płci! Wzięli go za takiego, za jakiego wziąć go chcieli! Gobliny mogły winić jedynie siebie za niepokwapienie się o dokładne sprawdzenie zawartości szat porywanego towaru, za co... Um. Za co był w gruncie rzeczy wdzięczny? Tak czy inaczej, proszę nie zrzucać całej winy na tego biednego, słabowitego elfa i zacząć myśleć o szalejących w kopalni bestiach, sir!

- Pede-...?! P-Przepraszam?! - niemalże zadławił się, usiłując powtórzyć użyte przez goblina słowo. Patrzcie go tylko! Liczyć dobrze do dziesięciu nie potrafił, ale trudne wyrażenia znał, gdy nie trzeba?! - Ja nic-...!!! To nie-...! Aah! - czerwony na twarzy, z piskiem spróbował odskoczyć od goblina tak szybko i daleko, jak to tylko możliwe i jeśli mu się to powiodło, zaraz wycofał się na maksymalną odległość, usiłując stworzyć bezpieczny dystans między ich dwójką. - Czemu to moja wina?! S-Sami wzięliście mnie za kobietę! Co mogłem zrobić?! Gdybym coś powiedział, na pewno byście mnie pobili! Jestem pewien! Czemu wszyscy w obrębie tego regionu muszą być tak bezsensownie brutalni?! - kwilił, rozglądając się po celi nerwowo. - Chcę jedynie nie zostać pokarmem dla gnolli! Czemu musisz tak uparcie to komplikować?! Przecież staram się pomóc!
Oczywiście pomóc przede wszystkim sobie, ale w szczegóły nie trzeba było się aż tak przesadnie wdrążać. Problem w tym, że i bez tego Drek wydawał się obecnie kompletnie nieczuły na logiczne argumenty. I co miał z nim zrobić? Nie umiał się bić i nie miał nawet czym się bronić! Choć być może... B-Być może jeśli zdoła trafić go w ranne ramię? Miał dużo większy zasięg niż goblin. ... Nie, nie, nie, nie, nie...! Zły pomysł! Był naprawdę beznadziejny w siłowych rozwiązaniach! Co robić? Co robić?! Co powinien zrobić?!
Foighidneach

Droga na Wschód

56
Elf zrobił susa do tyłu i wtem... pięść goblina zahaczyła o jego nos sprawiając, że ten odruchowo odwrócił głowę, a nim odzyskał równowagę i zwiększył odległość między nimi poczuł jak przeszywa go pulsujący ból, promieniujący na całą głowę. Wkrótce później odkrył, że z jego puchnących nozdrzy spływa po odzieniu wąska stróżka krwi.

Ej patrzcie! — krzyknął nagle ktoś z celi po drugiej stronie korytarza — Stary Drek tłucze dziewczynę Bruta!

Naraz w kratach sąsiedniego więzienia zaczęli tłoczyć się kolejni niewolnicy żywo interesujący się starciem. Niektórzy gwizdali ochoczo na widok Awarena, inni buczeli na starego, a znaczna większość żywo skandowała z nadzieją, że obie strony się pozabijają. Nie sposób było winić gawiedzi za podobne zachowanie - rozrywek zbyt wielu wszak nie sposób uświadczyć w podobnych warunkach, więc należy z okazji korzystać. Oczywiście była to noc zaćmienia i niektórzy niewolnicy źle znosili owe fatum trzęsąc się po kątach, często w gorączce. Należy też przyznać rację, że widmo dzikich, spragnionych krwi gnolli budziło pewne obawy, lecz w tamtej chwili zarówno aktorzy jak i widownia znajdywali się we względnie bezpiecznych "sektorach". Był to moment nieco upiornej beztroski.

Połam jej nadgarstki!
Przypierdol!
Ugryź go! Ugryź! — skandowali w najlepsze nie bacząc na niesprzyjające okoliczności.

Widocznie przekleństwem mądrości Foighidneacha było to, że tylko on rozumiał powagę sytuacji. Każdy inny wolał skupić się na doczesnych rozrywkach, niż poświęcić czas i środki na rozwiązanie problemu. Nawet pośród tych kilku gapiów Awaren zauważył dwie znajome twarze. Pierwszą z nich była oczywiście uśmiechnięta buzi Zoli wciśnięta między kraty i z pięścią w górze zagrzewająca go do walki. Można powiedzieć, że była jego największą fanką, choć znali się zaledwie od paru godzin. Właściwie coś podobnego można by rzecz też o Brucie, którego masywna czarna gęba górowała nad ściśniętym tłumem spozierając na walkę z widocznym rozdrażnieniem. Koniec końców ork mógł tylko patrzeć.

Tymczasem Drek odzyskał równowagę po pierwszym zamachu i już zaczął łapać zadyszkę. Bądź co bądź wiele brakowało mu z dawnej formy, więc musiał nadrabiać temperamentem. A tym, co go napędzało był gniew, a ten wymagał użycia każdego mięśnia poza mózgiem właśnie, toteż czerwony na gębie, podjarany juchą i samą walką darł się na niego goblin:

Nie będę słuchał tych kłamstw! To, co robisz jest niemoralne! — krzyknął handlarz niewolnikami, po czym wystawił przed siebie bark i ruszył taranem w kierunku elfa zamiarem przyciśnięcia go do stalowych krat.

Gdzieś z głębi osnutego cieniami korytarza nasilały się wycia gnolli.

Sygn: Juno

Droga na Wschód

57
Wydając z siebie ni to kwik, ni wrzask bólu, Awaren z załzawionymi oczami sięgnął oburącz to swojej twarzy, zataczają się. Z towarzyszącym mu uczuciem okropnego pulsowania w całej głowie, nie do końca w pierwszej chwili wiedział, gdzie dokładnie oberwał ani skąd wzięła się krew. Przede wszystkim tam była i samo to już stanowiło dostateczny powód do obaw! Umieram! Umieram! Tym razem jak nic umieram! Zginę, jako dziewica! Zginę, zatłuczony przez... Przez bęcwała nieumiejącego dodać prawidłowo siedem do dwóch...! Na dodatek ledwie sięgającego mi do bioder i...!
Elf odciągnął dłonie od twarzy, by móc na nie spojrzeć wielkimi oczami. Tak, była tam krew. Tak, twarz wciąż bolała, jak cholera, ale... Pięść Dreka nie mogła równać się choćby w jednej czwartej z pięścią Ushbara, nawet gdy tamten jedynie upominająco siekał go przez potylicę lub ramię, nie wkładając w to zbytnio serca. I czy przez pierwsze lata swojej służby między orkami, niedelikatność oraz nieprzemyślana brutalność zarówno jego pana, jak i jego pobratymców nie doprowadziły do przynajmniej kilkunastu przypadkowych złamań? Doprawdy, gdyby nie parał się magią uzdrawiającą, byłby dziś połamanym na wszystkie strony kaleką - o ile w ogóle wciąż stąpałby wśród żywych. Po tym wszystkim zostanie zatłuczonym przez byle goblina, było praktycznie policzkiem. Na dodatek rannego goblina. Jakkolwiek niepewny był swoich sił, jakkolwiek słaby w tego typu przedsięwzięciach i tchórzliwy, wciąż nie chciał rozstawać się z życiem w równie mizerny i godny pożałowania sposób. W ogóle nie chciał, prawdę powiedziawszy. Nie planował. Nie przez kolejne trzysta plus lat.

Nie był pewien, czy okrzyki dochodzące z sąsiedniej celi zagrzewały, czy raczej przyprawiały go o kolejny skręt żołądka, ale widok nieco rozmytej przez łzy, słaniającej się (Oh...?) postaci Dreka, dał mu pewną nadzieję.
Odrobinę przygarbiony, czując za sobą przenikliwy chłód metalu, elf z szalenie wybijającym rytm sercem oraz duszą na ramieniu czekał, aż goblin ponownie przejdzie do ataku. Mógł nie być silny, ale wystarczy, żeby był tym razem trochę szybszy. Widział tego typu zmagania więcej niż raz, choć nigdy sam oczywiście nie brał w nich udziału. Widział zapasy w orkowym wykonaniu i wiedział, że wykorzystanie siły przeciwnika przeciwko niemu było może i trochę podłe, ale zawsze skuteczne. Dlatego właśnie czekał, aż Drek ruszy na niego ze wszystkim, co tylko miał, niczym ten rozjuszony mamut, by uskoczyć nieco niezgrabnie w bok, gdy tylko będzie dostatecznie blisko. Jeśli nie mógł walczyć z użyciem siły, wciąż mógł próbować z używając głowy! A o ile nie wyrżnął po drodze w swojej własnej nieporadności i goblin z impetem sam skończył uderzając w kraty, Awaren nie czekał i spróbował posłać w niego niezdarnego kopniaka albo dwa... A-Albo i trzy, celując w miarę możliwości w ranione wcześniej ramię.
Foighidneach

Droga na Wschód

58
Rozpędzony goblin mknął na elfa i gdy ten nagle wykonał unik dla wszystkich stało się jasne, że staremu nie uda się już zmienić kierunku szarży, ani zatrzymać. Drek minął Awarena, obejrzał się na niego ze zdziwieniem i wyrzutem, zaczepił łokciem o jego ramię, a następnie obaj panowie stracili równowagę. Zielony napastnik poleciał jak długi ślizgając się po ziemi prawie do samych krat. Poszurał gębą o podłogę wzbudzając niewielkie tumany kurzu, by ostatecznie zastygnąć w tej pozycji z tyłkiem nieco wypiętym ku górze.

W tym samym czasie nasz fatalista oberwał, z impetem odwrócił się na pięcie nieomal zahaczając głową o sufit, zachwiał się niby marynarz na okręcie, ale koniec końców odzyskał równowagę i z ledwością utrzymał się na obu nogach. Co prawda nie można było mówić o kompletnym sukcesie, gdyż delikatny jegomość zdecydowanie czuł jak rośnie mu guz na ramieniu - po tym na pewno będzie siniak. Ruszanie ręką w takim stanie... było oczywiście możliwe, ale oh, cóż to był za ból. Może lepiej podmuchać?

Wtem nadszedł moment, gdy skandowanie z sąsiedniej celi przycichło, a każdy wypatrywał jakież obrażenia odniósł herszt łowców niewolników. Niedługo pył wiszący w powietrzu opadał zupełnie ukazując elfowi i gapiom dość żenujący obrazek. Stary goblin wciąż leżał na boku, trzymał się za rozcięte kolano dmuchając w nie i mamrocząc przy tym do siebie:

Aua... aua... jak boli... niech mi ktoś pomoże... sam nie wstanę. — długouchy przez chwilę mógł pomyśleć, że widzi łzę ściekającą z żółtego oka, ale właściwie nie mógł być tego pewien. Z drugiej strony był doskonale pewien tego co dochodzi jego uszu od strony "widowni".

Buuu! Żenada!
Jesteście do niczego! — wyli powoli odchodząc do swych kątów zawiedzeni spektaklem, a choć starcie faktycznie wzbudzało więcej współczucia, niż emocji to należało zauważyć, że spośród tej dwójki to elf stał zwycięsko na obu nogach. A więc... brawo?

Drek z kolei dalej ubolewał nad swym losem.

Sygn: Juno

Droga na Wschód

59
Krótki okrzyk, jaki wydał z siebie elf, wynikał raczej z zaskoczenia uderzeniem oraz oszołomienia wprawieniem ciała w ruch obrotowy, aniżeli faktycznego bólu. Ten ostatni dotarł do niego dopiero po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, jaki wywołał nieoczekiwanie udany manewr - zakończony wyłożonym na ziemi goblinem.
- Ughh... Khe! - stęknął boleśnie i zaraz zakaszlał od nadmiaru pyłu w powietrzu, odruchowo też chwytając się za ramię, by w przestrachu przejechać po nim kilka razy opuszkami palców w te i z powrotem. Dźwięk łamanych kości był mu aż nadto dobrze znany, ale nie wszystkie kości musiały się od razu łamać w kontakcie z dużą siłą! Pęknięcia były jeszcze gorsze! Zdradliwsze! Nikt nie miał prawa się go czepiać, jeśli w pierwszej chwili bał się choćby i kiwnąć palcem obolałej ręki!
Bolało. Bolało jak cholera! Dlaczego świat tak bardzo kochał otaczać go brutalnością? Czyżby karał go za opuszczenie rodzinnego miasta? Porzucenie rodziny? Zerwanie zaręczyn? Awaren może i faktycznie nie był do końca dumny ze sposobu, w jaki to rozegrał, ale wiedząc, jak obecnie prezentowała się sytuacja w Nowym Hollar, tym bardziej nie potrafił nadmiernie żałować swoich decyzji.

Dochodząc wreszcie do wniosku, że, jakkolwiek bolesne, uszkodzenie ramienia nie było trwałe, elfi mag wreszcie przerzucił urażone spojrzenie na wciąż zalegającego na zimnym kamieniu Dreka. Patrząc na niego... Zwiniętego i jakby jeszcze mniejszego, sam nie do końca pewny był emocji, jakie go nawiedziły. Nietypowa zamiana ról była zarówno satysfakcjonująca, jak i dezorientująca. Nie przestając rozcierać pobolewającego miejsca, Awaren postanowił ostrożnie się doń zbliżyć.
Wcześniej nadmiernie pobudzony adrenaliną, elf tylko częściowo świadom był ryków dochodzących z celi naprzeciwko. Teraz natomiast, oprzytomniając, negatywne wizgi działały na niego niemalże onieśmielająco, ale jednocześnie bardziej znajomo i poprawnie niż wiwaty.
- Kto niby chciałby aplauzu od bandy obdartusów...? - mruknął sam do siebie jak najbardziej świadom własnej nieszczerości. Był dziwką, gdy w grę wchodził choćby i najmniejszy przejaw aprobaty skierowany w jego stronę, okej? I tak, owszem, świetnie zdawał sobie z tego sprawę! Po prostu starał się nie dopuścić do siebie zawodu, o jaki przyprawiała go negatywna reakcja widowni! To pierwszy raz, gdy wygrał jakikolwiek pojedynek siłowy! Nieważne jak bardzo mierny! Czy naprawdę nie mógł znaleźć się nikt, kto zechciałby go zaszczycić ciepłym słowem?
Nieco naburmuszony, ścierając wierzchem dłoni krew spod nosa, zanim wrócił do rozcierania bolesnego punktu na obitym ramieniu, Awaren wreszcie stanął zaraz nad goblinem.
- Panie Drek... - odezwał się zmęczony. - Proszę oddać mi klucze do celi. Nie zrobię panu większej krzywdy, jeśli mi je pan po prostu odda.
Foighidneach

Droga na Wschód

60
♫ kula płomieni/zemsta ♫
(wybierz jeden, polecam zapętlić)
Jak tylko elf zbliżył się do goblina szybko spostrzegł na jego twarzy uśmiech, który stawał się coraz to szerszy, a wręcz złowieszczy. Zdążył wypowiedzieć ledwie dwa słowa, gdy wtem niegodziwiec zarechotał wrednie i obrócił się na plecy. W dłoni, którą wcześniej ukrywał teraz lewitowała niewielka sfera szalejących zielonych płomieni - kula nie większa od orzecha. Mimo że to była tylko chwila Awaren błyskawicznie zrozumiał co właśnie miało miejsce: ten lśniący obiekt to było właśnie zaklęcie, które dopiero miało zostać aktywowane. Trudno orzec jakiego efektu winien się spodziewać, ale najpewniej miałby mieć związek z magią ognia. Tylko tyle i aż tyle mógł stwierdzić uczony na podstawie krótkiej obserwacji. Resztę musiał dopowiedzieć sobie już sam.

Obrazek


Wbrew pozorom Drek wcale nie był zwykłym mazgajem - nie odstawał od elfa tak w tchórzostwie, jak i kanciarstwie. Bez chwili wahania wyciągnął rękę ku twarzy naszego bohatera, po czym pewny siebie rzucił:

Igni! — to, co stało się w następnych sekundach docierało do Awarena stopniowo.

Najpierw oślepiła go erupcja światła, krótko później ogłuszył donośny huk, bardzo podobny do tego, który słyszał wcześniej. Oczy piekły niemożebnie, w uszach piszczało tak bardzo, że odruchowo zakrył je dłońmi, a niedługo zgiął się nawet w pół jakby mu kto sprzedał piąchę w bebechy. Skądinąd podobne zdawałoby się trudne doświadczenia były przede wszystkim wynikiem szoku. Po prawdzie fizycznie gładolicy był cały i zdrowy... przynajmniej wobec powszechnych standardów. Nie minęło parę minut jak zmysły protagonisty zaczęły do niego w jakimś stopniu powracać. Powoli otworzył powieki, ostrożnie opuścił ręce i zaraz pojął, że cały jest w... sadzy? Czarnym pyle? Poza tym nieszczególnie ucierpiał.


Inaczej sprawa miała się z Drekiem. Stary leżał w tej samej pozycji, w jakiej jeszcze niedawno przyszło mu rzucać przebiegły czar. Był kompletnie nieprzytomny, acz podobnie na wzór towarzysza niedoli ubabrany od stóp do głów w czerni. Tym, co szczególnie zwróciło uwagę Foighidneacha była ponownie opuchnięta dłoń, ta sama, którą tak niedawno mu przecież uleczył. Jakby niespodzianek było mało zielonemu brakowało teraz kilku palców - małego, serdecznego oraz pół środkowego. Krew lała się wąskim strumieniem po ziemi, a klucze przy pasie mężczyzny zalśniły w bladym blasku pochodni.

W tym mrocznym czasie dla amatorów i laików magia była wyjątkowo nieprzewidywalna, a co za tym idzie bardzo niebezpieczna.

Spoiler:

Sygn: Juno

Wróć do „Zachodnia baronia”