[Shura'gaard] Osamotniona góra

1
Zachodnia Baronia - rozdarta w połowie Rzeką Bólu - rozciąga się w przestrzeni rozpostartej pomiędzy dwoma łańcuchami górskimi. Od północy tę część Urk-Hun ogranicza ściana Gór Czarcich, od południa zaś zamknięcie stanowi pasmo Shura'gaard - zbudowane w przewadze z pomarańczowych, rozgrzanych niegasnącym słońcem skał pustynnych. Sięgające do chmur partie tego górskiego kompleksu są wiecznie skąpane w aurze gorąca i okropnego skwaru. Pośród otoczonych piachem wzniesień wzrasta ponad niższe wzgórza jedno - różniące się od pozostałych w każdej prawie kwestii. Wierch - noszący słuszną nazwę osamotnionej góry - porasta bowiem bujna zieleń w postaci drzew oraz krzewów. Ogarnięte trawiastą powłoką wzgórze odcina się na tle kamiennego, spieczonego terenu. Niepasujące do naturalnego krajobrazu wzniesienie nie jest oznaczane na mapach. Trudno doszukać się też wzmianek o nim w niepoświęconych odpowiednim tematom księgach. Osamotniona góra wśród orkowego ludu znana jest jako miejsce odprawiania obrzędów, a wśród wiedźm z całego herbiowego świata - jako punkt organizowanych raz na jakiś czas sabatów.


Callisto przeniosła się STĄD.

Nad osamotnioną górą rozbrzmiała łagodnego usposobienia burza. Nagromadzenie cumulonimbusów, pełznących po nieboskłonie wraz z wiatrem, zwiastowało pewnie deszcz. To zdarzało się dość nieczęsto w rejonach owładniętego słońcem oraz mocą południa Urh-Hun. Wbrew temu, co się gada, przed burzą nie nastała wcale cisza. Rozmowa czterech wiedźm niosła się bowiem echem, schodząc po zboczach wzniesienia jak kamienne osuwisko. Callisto - leżąc na twardej ziemi - w blaskach świadomości umiała rozpoznać pojedyncze słowa. Mimo to, złożona ze skrawków zdań konwersacja nie przedstawiała żadnego sensu. Panna Morganister mogła się jednak spodziewać, że sterczące nad nią postaci rozmawiają właśnie na jej temat. Ponieważ ostatni czas czarnowłosa wiedźma przesiedziała w ciemności podziemnego świata, niedobrze reagowała teraz na prażące gorąco. Inne zewnętrzne bodźce tolerowała jednak bezproblemowo, pewnie z powodu zaćmionego postrzegania. Zamroczenie okazało się więc zarówno przekleństwem, jak i swego rodzaju błogosławieństwem dla zmęczonej oraz pokrwawionej apostatki. Rana na ręce, zadana z rozwagą i ostrożnością właściwą aktom samookaleczenia, dawno przestała ociekać juchą. Ale czerwień na palcach oraz rękawie pozostała. Na pewno nie będzie łatwo ją sprać. Szum odezwał się w głowie Callisto, dając do zrozumienia, że jest nieciekawie. Dziwne trzeszczenie nie chciało przestać trzeszczeć, ale czarownica poczuła się wcale dobrze. Wraz ze zdolnością nieprzejmowania się bólem wróciła pełnia świadomości. Na przekór osłabieniu oraz rażącemu po oczach światłu podniosła powieki. Przez słoneczną smugę dostrzegła nad sobą cztery twarze.

- Budzi się... - powiedziała pierwsza twarz z ładną barwą głosu.

- Nareszcie, nareszcie... - dodała następna twarz z ustami pomalowanymi czerwoną farbą.

- Nie można czekać... - odpowiedziała na to trzecia.

Czwarta nie mówiła nic.

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

2
Twarde, niegościnne podłoże powoduje, że otumaniona potęgą nieznanej magii, Callisto budzi się ze snu. Pustynne burze doraźnie wyostrzyły leżące na ziemi kamulce, na tyle, że teraz niejeden wbija się w różne części ciała kobiety. Dyskomfort wywołał pobudzenie, a co za tym idzie ocucenie.
Skoro ocucenia nadszedł czas, naturalne iż Callisto otworzyła oczy. Powieki jeszcze szybciej się zamknęły niż otworzyły. Promienie gorejącego słońca nie są miłym powitaniem dla osoby, która jakiś czas temu spędziła w podziemiach. Mus przeprowadzić kilka prób, zanim naturalnie, ślepia zaczną odbierać bodźce wzrokowe. Pomimo problemów z widzeniem w uszach tuła się szum. Z różnych stron słychać bełkoty, jakie z sekundy na sekundę zdają się być coraz to wyraźniejsze. Im więcej czasu mija, im bardziej dochodzi do siebie, tym więcej rozumie i więcej ją boli, drażni, irytuje.
Stąd na twarzy gości grymas wkurwionej zrzędy, poprzebijany nieogarnięciem wiejskiego żula na kacu. Jeden ostatni wdech spokoju i do życia powraca w pełni świadoma. Teraz dostrzega, jak nad jej personą wiją się cztery jednostki. Dokładnie nie rozpoznaje ich, chociaż coraz lepiej widzi. Twarze stają się wyraźniejsze. Czy znowu wpadłam w kłopoty?- pomyślała.
Po tym ujawnia się zmysł słuchu, za pomocą którego wnioskuje, iż osobistości wyczekują jej przebudzenia. Nie ma na co czekać, trzeba wziąć byka za rogi, byleby nie chcieli się mierzyć. Teraz nawet najprostsze zaklęcie obróciłoby się przeciwko twórczyni.

- Co się stało? Gdzie ja jestem? Zapytała, rozcierając powieki.

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

3
Częściowo świadoma swego słabego stanu, Callisto zachowała się roztropnie, odraczając zmęczenie i pozwalając sobie na wolne oraz konsekwentne zwalczanie niedogodności. Ostrożne przechodzenie na drugą stronę, ze świata podziemia do świata ze słońcem i chmurami, przestało sprawiać wiedźmie trudności. Dostosowawszy wzrok do blasku zawieszonego na niebie, kosmicznego kandelabru, mogła wreszcie pozwolić oczom na dokonanie rekonesansu. Choć w ciągu ostatnich sekund przez twarz pani Morganister przeleciało całe mnóstwo uczuć, to obecna maska odpowiadała za zdezorientowanie. Bohaterka czuła prażące gorąco na skórze, docierała do niej suche buczenie wiatru oraz zapach spieczonego piachu - a jednak leżała w otoczeniu zielonego gąszczu, ozdobionego trawą i zalanego szumem drzew. Drzew, które nie rosną przecież w takich warunkach. Drzew, które rzucają szarawe cienie. Jednak to nie okolica - niedopasowana do przeczuć - tak bardzo zdziwiła Callisto. Odpowiedzialnością za to obarczać można bowiem cztery dziwne postacie...

- An nath Shura'gaard - powiedziała pierwsza. - Jesteś na osamotnionej górze, rzecz jasna. - To ten głos odezwał się wcześniej dźwięcznie, obwieszczając pobudkę Callisto. Jego posiadaczka ukazała się nad wiedźmą. Wpierw jako czarna plama, a potem w normalnej postaci z kolorami oraz konturami. Nieznajoma, ubrana w futrzaną narzutę skrojoną na podobieństwo włochatego płaszcza, odróżniała się od otoczenia nawet bardziej niż porastająca wzniesienie zieleń. Nie pasowała. Choć powiedziała jeno parę słów, z czego część brzmiała dla Callisto niezrozumiale, to dała świadectwo swojego ładnego głosu. A on brzmiał w uszach wiedźmy jak dzwoneczek.

Druga osoba z dziwnego grona, będąca - tak jak pozostałe - kobietą, sterczała gdzieś obok nóg pani Morganister i uśmiechała się od ucha do ucha. Wciąż zaćmiona Callisto nie mogła dokładnie ocenić ani wieku, ani wzrostu owej postaci, ale każda z tych wartości mówiła jasno, że nieznajoma jest jeszcze dzieckiem. Rumiana, pozbawiona skaz buzia, ogromne oczka, różowa cera - to z pewnością podrostek. Jednak Callisto poznała ją wcześniej po głosie, a on na pewno nie należał do bachora. Dorosłe brzmienie kontrastowało się z uroczą twarzą oraz niedorosłym ciałem.

- Powiedz, skąd jesteś? - Do świadomości czarnowłosej dotarła obecność trzeciej postaci. Patrząc na nią spod wianuszka rzęs, Callisto dostrzegła chudą i zmarnowaną matronę. Zmarnowaną, ale wciąż nie za starą. Ciemna skóra oraz koślawe, nieco spłaszczone oczka nieznajomej pozwalały dowiedzieć się czegoś o jej pochodzeniu. Wielobarwna szata, oprawiona w kwiatowe zdobienia dodatkowo potwierdzała to, że korzenie miała ona gdzieś na Archipelagu.

Czwarta z czerech znów nic nie powiedziała.

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

4
I mimo że oczy przyzwyczaiły się do wszechobecnego promieniowania gwiazdy, to skóra chętnie wróciłaby do podziemnej kąpieli. Blada powłoka ciała, wysokiej elfki nie jest przyzwyczajona do tak intensywnego nasłonecznienia. W dodatku skąpy ubiór również nie pomaga w okrywaniu ciała przed działaniem słońca. Zachciało jej się latać półnagiej po podziemnych wieżach, dobrze że chociaż tutaj jest ciepło. Tutaj- no właśnie, Callisto usłyszała jakoby jej osoba znalazła się, gdzieś w Shura'gaard. Tyle zrozumiała i mniej więcej wiedziała, gdzie się to miejsce znajduje. Luki w nauce geografii objawiły się po raz pierwszy w życiu kobiety, dlatego dodatek o osamotnionej górze, w ogóle nie pomógł określić dokładniejszego położenia. Wniosek jest jeden- "przeniosło mnie daleko na południe...".
Wszystko zaczęło łączyć się w logiczną całość. Kosztem krwi, obudzono potężną magie, za sprawą której trafiła właśnie tutaj. Od razu w głowie zrodziły się insynuacje, że cztery kobiety muszą mieć jakiś, w mniejszym lub większym stopniu, kontakt z magią. Podejrzenia Callisto potwierdzała obecna lokacja- klimat pustynny, powietrze suche niczym płomienie na wietrze, a dookoła porośnięty gaj.
Warto zaznaczyć, iż niezgranie w głosie oraz wyglądzie jednej z pań, intrygujące odzienie kolejnej, jak i matrona w kolorowej szacie, również wzbudzały podejrzenia.
Nie dowie się więcej, jeśli nie nawiąże kontaktu, ale pierw czas na rozprostowanie kości. Cherlawa elfka podparła się na swoim kosturze, aby z jego udziałem wstać na nogi. Po przyjęciu jako tako pionowej postawy, wytrzepała dolną część sukni i poczęła odpowiadać.

Skąd ? Ja nie mam domu, już od dawna. Ciągle w podróży jestem, o Pani. Zanim trafiłam na to wzniesienie, byłam w gościnie u pewnego człowieka o imieniu Sindir. Tam aby zdobyć nieco języka, pokusiłam się o pakt z księgą. Za informację zapłaciłam krwią. Wtedy podniosła dłoń, tak by wszystkie widziały jej świeżą bliznę. No i nie wiem w jaki sposób, ale jestem tutaj. Tutaj z Wami. Dodała niepewnie.
A miano me Callisto. Was jak zwą? Rozejrzała się dookoła, dopytując z zagubioną mimiką. To nie jest naturalne wzniesienie? Czyż nie?

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

5
Pionowa poza pozwalała Callisto na znacznie dokładniejsze rozeznanie się w otoczeniu. Wsparta na kosturze, miała wreszcie sposobność omieść wzrokiem to i tamo. Jednakowoż - jak sama wkrótce potem uznała - niewiele pozostało do zobaczenia. Stercząc z nogami w trawie, czarnowłosa wiedźma widziała - oprócz dobrze znanych drzew oraz krzewów - rozpostarte dookoła wzniesienia prześcieradło pomarańczowego piachu. Skwiercząca z gorąca ziemia otaczała osamotnioną górę zewsząd - tak samo jak ocean otacza z każdego kąta znanego świata zielone od wodorostów plaże Da'Kattok. Czarownica pluskała się więc w promieniach bezkresnego słońca i próbowała zebrać od czterech postaci jakieś wiadomości odnośnie... czegokolwiek.

- Jestem Beata z Mrozostawu - powiedziała ta w futrze, powierzając Callisto pierwszą pewną wiadomość. A w zasadzie, to jeno skrawek. Obdarzona naprawdę ładną barwą głosu kobieta stała opodal i nie spuszczała wzroku z rdzawoczerwonej krwi na nadgarstku ostrouchej. Dość elegancka jak na posiadaczkę włochatego płaszcza - jasnowłosa i widocznie smutna panna pozwalała się obserwować. Odziana w skórzane, przewiązane rzemieniami ubrania, musiała się nieźle pocić w blasku świecącego kolosa.

Choć znajomość map nie okazała się potrzebna do określenia położenia pasma Shura'gaard, to już oznaczenie Mrozostawu w granicach któregoś z państw sprawiała wiedźmie trudności. Wnosząc po nazwie oraz futrach na barkach spoconej - miejscowość ta znajdowała się gdzieś na zmrożonej śniegiem oraz strachem przed plagą demonów Północy. Jednak czarownica nie miała co do tego pewności. Zresztą, pewnie nie bardzo ją to zaabsorbowało, skoro miała na teraz do poznania jeszcze parę osób.

- Meara'ne au Ramones du Tan'carva - przedstawiła się otoczona kolorową szatą dama z Południa.

- Możesz ją zwać Ramoną - odezwała się z dorosłą tonacją młoda panienka. - Ja jestem Ceres i pochodzę z Everam - dzieweczka wskazała palcem w stronę, gdzie prawdopodobnie zbudowano jej rodzinne miasto. Callisto nie musiała wędrować wzrokiem w miejsce wskazane przez dorośle brzmiące dziecko, wiedziała bowiem, że dostrzeże jeno piaskowe wzgórza oraz niebieskie niebo. A skoro tak, to miała czas, żeby zerknąć na samą mówiącą postać. Mała głowa, obrośnięta pokręconą siecią jasnego włosia oraz duże jak u szmacianego niedźwiedzia oczka. Słowem - urocza dzieweczka, marzenie każdego zboczonego króla abo zakonnego dziada. Ładna, nie ma co, a jednak dziwnie niedopasowana do tego niedorosłego ciała.

Czwarta postać znów nie powiedziała nic. Ba - żaden odgłos nie dostał się z jej usteczek. Callisto miała jednak szansę na dokładne dość na nią zerknąć. Rudowłosa panna siedziała na pniu powalonego drzewa z beznamiętną twarzą. Oczka miała puste, bezbarwne. Ramiona, nieschowane pod koszulą - blade jak alabaster. Na kolanach kucnęła jej wiewióra - równie ruda, co ona sama. Zwierzak siedział nieruchomo w zwałach bawełnianego ubrania i skrobał pazurem po skorupie leżącego obok orzecha. Ruda nie patrzała na Callisto - w końcu za młodu postradała wzrok na skutek nieudanego czaru. Podobnie jak słuch oraz mowę. Czarnowłosa wiedźma wiedziała to, ale nie wiedziała - skąd. Po prostu zdała sobie sprawę, że ma w pamięci wiadomość o losie rudowłosego stworzenia.

- Hm... Sindir... coś mi to mówi - powiedziała Meara'ne zwana Ramoną.

- To ten staruch, którego zapewniałaś, że zostaniesz żoną jego bachorów - podpowiedziała Ceres.

- No tak, racja. Znasz tego dziada, wiedźmo z Keronu? - Zwróciła się ciemnoskóra do Callisto.

Żadna z panien nie zainteresowała się zanadto wzmianką o krwawej daninie.

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

6
Trzeba przyznać, że cztery kobiety zrobiły na Callisto dobre pierwsze wrażenie. Są zróżnicowane pod wieloma względami, potrafią się wypowiedzieć i po prostu intrygują kruczowłosą. Mimo że ślepy rudzielec nie wywołuje u wysokiej elfki współczucia czy innej emocji, to jest jej ona obojętna. Nie gardzi nią, ani nie uważa za wroga, gdzie zawsze potępiała kaleki- próżna suka.
Reasumując Callisto ma do czynienia z rudą kaleką, Beatą z mroźnej północy, Ramoną z Archipelagu oraz Ceres z okolic- przynajmniej tak to zrozumiała. Dziewuchy dobrze znały wspomnianego czarownika, także naturalne było powiązanie istniejących faktów. A wydedukowano, że Callisto ma do czynienia albo z czarodziejkami, co było mało prawdopodobne, albo z czarownicami. Nadnaturalna żyzność gleby w drastycznych warunkach środowiska, dziwne (niepospolite) ubrania, tajemniczość oraz ten wewnętrzny głos, podsuwają jedną myśl- jesteś pośród swoich. No ale, nie raz była pośród jednostek magicznych i kończyło się to miernie. Jednakże, jeśli nie zdecyduje się na głębszą interakcję, niczego nie wyniesie ze spotkania. Wiedziała wiele na temat magii (mistycyzm), toteż mniema, iż ma do czynienia z pewnego rodzaju zlotem, istot o nadprzyrodzonych zdolnościach.
W dodatku interesował je temat niezłomnego pomiotu, magicznej abominacji, która utrzymywała się przy życiu tak długo, że już dawno powinien pozostać po nim pył. Niestety, magia jaką operuję Sindir pozwoliła wieść niemalże wieczny żywot, tym samym skazując odwiecznych wrogów maga na katuszę.

- Znam go, chociaż nasze początki nie należały do najmilszych. Powiedziała, cmokając w usta. Powiedzmy, że wygłupiłam się ze swoim celem. Niegdyś spuściłam na jego towarzyszy kilka błyskawic, wywiązał się ezoteryczny bój, lecz Sindir darował mi życie. Zaprowadził do swej wieży i chciał wykorzystać, niemniej jednak nie mam pojęcia w czym byłam mu potrzebna. Obiecywał wielkie rzeczy- no ale jak widać, chyba się przeliczył z planami, bo ów czas bytuję z wami, drogie panie.

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

7
Nagromadzone przeczucia oraz sprawne dochodzenie faktów pomogło Callisto dotrzeć do podstawowego wniosku - czarownica obcowała z czarownicami. To dawało pannie Morganister spore pole do działania, pozwalało bowiem na znacznie swobodniejsze prowadzenie rozmów oraz na odnalezienie swego miejsca w zgromadzeniu. A miejsce czarnowłosej - sądząc po zaufaniu jakim obdarowała ją każda z wiedźm - znalazło się na równi z resztą. Podczas konwersowania Callisto traktowano dobrze i z pewną dozą respektu oraz zrozumienia. Jedna z czarownic - jasnowłosa mieszkanka Mrozostawu - zamartwiała się z początku raną na jej ręce - ale tak beztrosko, że skaleczenie uznawała pewnie za równie normalne, co zadane nożem podczas ćwiartowania gruszek. Nastawienie pozostałego zrzeszenia apostatek również napawało ostrouchą otuchą oraz zadowoleniem. W otoczeniu nowo poznanych wiedźm czuła się trochę jak w domu, którego - jak sama zresztą powiedziała - od dawna już nie posiadała. Dziwne i z pewnością nie do końca losowe spotkanie wprawiało Callisto w zaskoczenie, ale jeno do czasu. Rozważanie scenariusza - a więc tego, co mogło się stać oraz tego, co na pewno się stało - zapewniało pannie Morganister duchową równowagę i mentalną trzeźwość. Choć spadające z nieba gorąco utrudniało nieco poskładanie kawałeczków zdarzeń w rozsądną całość. Sprowokowana przez Ramonę rozmowa o czaromiocie, u którego notabene czarnowłosa została srodze doświadczona, weszła wreszcie na sensowne gadanie. Zaciekawione postacią Sindira czarownice śmiechem oraz wesołością zareagowały na słowa Callisto - a to mogło oznaczać, że za nic mają sobie jego moc, przez bohaterkę uważaną za nieopanowaną i nieograniczoną. Mogącą przeciwstawiać się prawom znanego świata.

- To do niego podobne - powiedziała Beata rozbawioną nutą głosu.

- Wiem jak to jest - westchnęła matrona w kwiatowej szacie. - Jak sobie drań coś ubzdura, to nie można go od tego w żaden sposób odwieść. Mnie też chciał sobie zagarnąć. Obeszło się bez porwania oraz rzucania gromami. Na szczęście.

- Zakochałaś się w staruchu! - Wrzasnęła Ceres i ponownie buchnęła śmiechem. - Zerwałaś z nim dopiero jak chciał od ciebie bachora. Ale miałam radochę jak kazałaś mu ruchać owce i trzasnęłaś w niego dzbanem wina. Trochę szkoda dobrego wermutu, ale mina tego dziada... - młoda mieszkanka Everam nie mogła sobie darować i przerwała prześmiewczą przemowę na rzecz pociesznego rechotania.

- No dobrze, dość już tego - urwała Beata. - Wiedźmo z Keronu, mam rozumieć, że znalazłaś się tu nie z uwagi na sabat?

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

8
Dywergentne losy panny Morganister powoli zaczęły odchodzić w niepamięć, kiedy to na jej drodze stanęły zdrowo rąbnięte czarownice. Mimo że Callisto nigdy nie była typem śmieszka, pośród wiedźm czuła, iż może popuścić pasa w sferze kreowania żelaznej damy. Po prostu poczuła się swojsko. Całe życie otoczona złotymi klatkami, rygorami, regułami- ów czas bytuje pośród wolności słowa i rozpusty. Czyżby nadszedł nowy początek? Dziewka bardzo tego chciała, lecz wciąż w podświadomości chomikowała przekonanie- nie ufaj nikomu, nawet sobie. Frymuśny tandem czarownic napaja jednak optymizmem, przeto sama wysoka elfka porzuca prostolinijną projekcję ust na rzecz owalnych kącików w mordce. Callisto czuje się nieco zmieszana i przytłoczona tym frywolnym, gnuśnym podejściem ze strony pań. Najwyraźniej będzie potrzebować czasu, ażeby dostosować się do kraczących, czasem bezsensu, wron. Za czasu, pertraktacje przebiegły obiecująco. Implikuje to do dalszej konwersacji, nieco bardziej otwartej, jednakże wciąż ostrożnej i bacznie poddawanej analizie.

- Od Ciebie chciał bachora, mi konia ukradł. Wspomniała, przy czym chwilowy uśmiech zszedł, jak starzec po zawale z tego świata. Callisto chciała wyrazić swój żal po stracie wierzchowca, lecz z boku wyglądało to raczej komicznie. Wiedźmy nawijały o arcydziwnej relacji z nawiązaniem do rodzenia dzieci, a wysoka elfka wyjeżdża o stracie jakiegoś tam konia.
Nie dziwota, że po chwili sama zrozumiała jaką gafę strzeliła i z burakiem na ryju poczęła chichotać. Chyba zaczęła nabierać luzu pośród towarzyszek, wszak nikt nie deprecjonował już jej persony- jak to miało miejsce u Sindira.
Teraz wypadało udzielić odpowiedzi na ostatnie z pytań. Trzeba przyznać, że zepsuta dziewka chciała skłamać i rzecz, jakoby celowo się tutaj pojawiła- ale po co? Skoro magiczne siostry były wobec niej otwarte, dlaczego Callisto miałaby zachowywać się inaczej. - Nie miałam pojęcia, że się tu znajdę. Jakiś łysy pedał podrzucił mi książkę za sprawą, której jestem z wami. Nieudolnie musiałam otworzyć portal- Pff- wzruszyła ramionami, dalej dopowiadając z entuzjazmem - Niemniej jednak jestem tutaj. Mamy sabat, więc na co czekać. Co robimy?- zatarła ręce.

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

9
Napompowana wodą chmura przeleciała nad osamotnioną górą i na moment zasnuła cieniem wierch wzniesienia. Ruda niema czarownica podniosła wzrok na niebo, tarmosząc siedzącą na swoich kolanach wiewiórę. Wesoła aura osłabła nieco i przez szum drzew przedzierało się echo niedawnego rechotania oraz śmiechów. Dmuchanie gorącego wiatru wprawiało całe wiedźmie zgromadzenie w radosną niemrawość i dawało im poczucie bezwładu. Tu - na krańcu znanego świata - nic nie zmuszało ich do działania. Czas nie miał znaczenia. Konieczność stawała się po prostu słowem, a nie pierwotną zasadą. Callisto doskonale odczuwała jak zbiera się w niej moc. Jak opuszcza ją zmęczenie, a w stworzoną przez nie pustkę wtacza się jasna świadomość własnego jestestwa - przekonanie o braku zagrożenia, oswobodzeniu od niebezpieczeństwa i sposobności do odetchnięcia. Każda z wiedźm podzielała te odczucia. Poświadczała to ich stanowczość, swoboda oraz doprawiona brakiem zażenowania otwartość. Callisto dostrzegła w nich tę cechę i czuła się zobowiązana do odwzajemnienia się podobną postawą. Choć ostrożność wciąż pozostała w pannie Morganister obecna, to odeszła w cień i nie przeszkadzała w nawiązaniu porozumienia z czarownicami. A porozumienie dało się nawiązać bezproblemowo poprzez rozmowę oraz dzielenie się humorem. Choć kerońska wiedźma za osobę koleżeńską uchodzić nie mogła, to z czterema siostrami związała ją pewna zależność - niepodobna do żadnego z doświadczeń, które Callisto miała na swoim koncie.

- Teraz trzeba nam czekać - powiedziała Ceres znudzoną barwą głosu. - Na resztę.

- To prawda. Jesteśmy pierwsze, ale nie ostatnie - dodała Beata z uśmiechem.

- Można nanieść drewna i zrobić palenisko... - zaproponowała Ramona.

Nastała potem cisza została potraktowana jako zgoda.

Pomarańczowe i czerwone płomienie - roztańczone na wietrze - wzmocniono czarami. Panna Morganister widziała jak odziana w skórę panna sprawnie rozstawia ognie na szczapach oraz wzmaga je ruchem jednego palca. Mała Ceres podeszła wtenczas do rudowłosej i pomagała w dokarmianiu siedzącego z nią zwierzaka. Zerwała z tego powodu parę borówek z krzaka rosnącego obok jednego z drzew. Panna Meara'ne została wraz z Callisto i patrzała na wznoszącą się z przodu ścianę przerzedzonego lasu. Trwało to trochę czasu. Ramona szturchnęła Callisto w ramię i wskazała obszar przed sobą. Znad drzew uniosła się chmara ptaków. Przez gęste krza przedarła się grupa różnorakich osób, wielobarwna kompania składająca się prawdopodobnie z wiedźm oraz czarowników. Puszcza zatrzeszczała. Grupa różnego rodzaju i pochodzenia rasowego stworów znalazła się w otoczeniu ogniska. Wtem Ramona uniosła ramię i pokazała na zachmurzone niebo. Jasnoniebieskie sklepienie przecinało parę smug. Morganister skoncentrowała się na nich i dostrzegła następną czwórkę postaci. Ku zaskoczeniu - jeno jedna z nich za środek transportu obrała miotłę. Reszta leciała nad ziemią na stołeczkach abo taboretach. Frunące meble to ostatnie, co Callisto spodziewała się zobaczyć. Wkrótce również one dołączyły do zgromadzenia. Na górze rozpalono kolejne paleniska i zaczęto ciche gwarzenie. Wzgórze ogarnęło zamieszanie spowodowane sporawą ciżbą. Oprócz Callisto oraz jej koleżanek, na wzniesieniu znalazło się dodatkowe dwadzieścia stworzeń - bo nie każde z nich można nazwać osobą.

- Zaraz się zacznie... - powiedziała Beata, podchodząc do swoich towarzyszek.

- Nareszcie... - dodała Ceres. Rudowłosa stała z boku, uczepiona jej rękawa.

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

10
Callisto wiele czytała ksiąg, pism i papirusów na temat zlotów czarowników. Jedni nazywali je sabatami, lecz literatura akademicka bardziej dociekliwie opisywała to zagadnienie. Drobiazgowo rozbijali spotkania skażonych magią- przynajmniej tak pamiętała to wiedźma, kiedy zmuszano ją do studiowania magii w Nowym Hollar. Księgi opisywały praktyki magiczne, odprawiane przez złaknione krwi kobiety, które spotykają się nocą, przemieniają w wilki lub inne dzikie zwierzęta i sieją postrach wśród ludzi. Z czasem Zakon Sakira uzupełniał literaturę w nowe drastyczne szczegóły, jakoby zloty obejmowały mordowanie dzieci, kanibalizm. Wysoka elfka pamiętała również, że w wierzeniach twierdzi się, iż niezależnie od praktykowanych na sabatach lubieżności, ich cel jest jeden- obrazić Sakira i wiarę. Pakt z czartem stanowi zgodę na uczestnictwo w odwróconym porządku świata. Podczas niektórych sabatów rzekomo odmawiano od końca wyznanie wiary w sakira, udzielano błogosławieństwa czarnym kropidłem, bezczeszczono zakonne relikwie. Na synagogi trzeba było przybyć, miejsca bywały różne i często trudno osiągalne. W tym celu heretycy stosowali transmutacje w piekielne stwory o skrzydłach szerokości korony drzewa, niebezpieczne portale. Jednakowoż meble i miotły jako środek lokomocji, nawet w literaturze traktowano jako legendę. Opisywano, iż można zmusić rzecz do lotu o ile nasmaruje się ją odpowiednią maścią. Receptur owego diabelskiego preparatu było wiele. W jednej pojawiły się: skóra węża, jaszczurki, pióra wróbla, przepiórki i żabki skrzek. W innych: tojad, wilcza jagoda, cykuta, srebrnik, tatarak, liście topoli, pietruszka, krew nietoperza oraz tłuszcz z świeckich niemowląt. Pomimo tego, Callisto sądziła, że wszystko jest jedną wielką bujdą, że nie można latać na miotle. Dziś zmieniła zdanie, zrozumiała jak niepojęty jest świat, nawet dla niej- specjalistki w sztukach mistycznych. Poddenerwowana i poirytowana, chciała w końcu zobaczyć jak wygląda prawdziwa synagoga. Ciekawiło ją, co będą robić. Rzucą klątwę na miasto, przyzwą demona, zjedzą niemowlaki? A może skończy się na dzikiej orgii z całowaniem w odbyt łącznie. Nie była ona typem zabawowej dziewki, więcej radości sprawiłoby knucie złowieszczego planu lub sprawianie komuś bólu. Nie można zmarnować szansy uderzenia w ludzkość, która tłamsi czarownice i im podobnych. Z taką armią, Callisto mogłaby rozpocząć wojnę z przeklętym zakonem Sakira, na myśl o którym od razu robi się niedobrze. Dlatego zniecierpliwiona czeka, bacznie obserwuje nowych przyjaciół, z nadzieją że zaraz wyjaśni się cel zlotu.

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

11
Panna Morganister - w czas nauk w Akademii Magicznej w Hollar - miała dostęp do bardzo ograniczonej wiedzy z zakresu czaroznawstwa zakazanego. Na prowadzonych przez staromodnego aż do bólu maga spotkaniach nie omawiano kwestii ważnych z punktu widzenia początkującego Czarodzieja. Bo którego adepta obchodzi sztuka zabroniona? Ha! Pewnie każdego, ale władza uczelniana, otoczona siatką propagandowego działania oraz przestraszona ciężarem żelaznej ręki Zakonu Sakira podawała studentom bezpieczne wiadomości wolne od pokus. Gadanie na temat sabatów - traktujące o wzajemnym konsumowaniu się oraz bezczeszczeniu tego i owego, również uprawianiu seksu ze zwierzętami - miały swoje korzenie w pogadankach bardów oraz bajeczkach opowiadanych dzieciom nad poduszką. Żadna z takich bzdur nawet nie otarła się o prawdę. Ale Callisto miała to szczęście - w odróżnieniu od większości zindoktrynowanych studentów akademii czarodziejstwa - że na własne oczy mogła doświadczyć wiedźmowego zrzeszenia. Panna Morganister znajdowała się teraz bardzo daleko od Nowego Hollar i równie daleko od notatek oraz studenckiego okresu. Obecnie stała naprzeciwko płonącego stosu drwa - będącego od dawien dawna symbolem śmierci wielu apostatów - w otoczeniu wieszczek, nekromantów oraz stworów zgoła innego zawodu. I czuła się tu jak w domu.

Poddenerwowanie uszło z Callisto jak woda z przedziurawionego wiadra. Wiatr zawiał mocno, dając znać czaromiotom, że oto msza się rozpoczęła. Palenisko prawie niezauważalnie przebarwiło się na pomarańczowo. Gdzieś wśród gawiedzi odezwał się głos. Wiedźma z Keronu nie wiedziała jednak do kogo należy ni skąd dochodzi. Jednakowoż mówca stał gdzieś opodal i deklamował - z początku dość cicho i niepewnie. Z trudem dało się poznać jego szept. Potem miarowo narastał i stawał się donośniejszy. Gwar rozmów oraz rechotów ustał jak na rozkaz i ponad dwudziestu apostatów różnej narodowości zawarło się w zgodzie nicniemówienia. Głos zdawał się dobiegać zewsząd. Ze strzelania palącego się drzewna, z szumu drzew, z dzwonienia pochowanych w trawie żuków. Trwało to moment. Potem nastała zupełna cisza i panna Morganister wiedziała już kto przemawia. Szumu, strzelanie i dzwonienie. Nie istniało żadne z nich. Stercząca obok Callisto rudowłosa niemowa - mówiła. A każde stworzenie słuchało.

- Zmęczone dusze - powiedziała z pełną mocą dziewczęcego brzmienia. - Czas rozpocząć nasze spotkanie. Przepraszam, że zwołałam was tu, na kraniec świata, bez wcześniejszego uprzedzenia, jednak sprawa ta nie może czekać. Potrzeba mi... moim braciom i siostrom... waszego wsparcia. Zostałam oszukana. Lud mój stał się marionetką Nieprawdziwego Boga. Stało się tak przez moją winę. I przez wstrętną miłość, którą każde z nas gardzi jak truchłem szczura w domu swoim. Proszę was, posiadacze magicznego talentu, zobaczcie cóżem zdziałała chęcią miłowania i zmażcie moją grzeszną pieczęć swą pracą oraz poświęceniem. Błagam. Patrzcie...

Czarnowłosa zamknęła oczy. Wcale nie chciała tego zrobić. Jednak musiała. Po prostu.

Świat schowany pod powiekami okazał się bardzo różnić od tego pozostającego na zewnątrz. W ciemności panowała cisza. Drzewa - ogromne jak zamkowe wieże. Krza - gęste jak nocna czerń. Kamienie - ustawione po okręgu. Sanktuarium druidów. Akurat o nich Callisto naczytała się sporo. Poznała ich magiczną strukturę. Kamienie. Koło. Ale jego opiekunów - brak. W środku ktoś stoi. Dziewczyna? Tak. Biała suknia. Znajomo rude włosy. Płacze. Nie. To nie ona. Callisto płacze i nie może przestać. Dlaczego? Świat pod powiekami ciemnieje jeszcze bardziej. Kolory stają się słabsze. Obraz gaśnie. Potężne drzewa kurczą się w sobie, a krza tracą zieleń. W kręgu coś wiruje. Ptak? Wtem pojawia się On - Nieprawdziwy Bóg. Jednak jest Bogiem. Callisto prawie krztusi się płaczem. Rudowłosa macha do niego. Podaje mu rączkę. O nie... Nie... Nie! On składa na niej pocałunek.

- Dam ci gwiazdę z nieba - mówi i uśmiecha się. - Powiedz, droga Raszko... Chcesz jedną z nich?

- Chcę każdą... - mówi rudowłosa, stercząc na powrót w blasku paleniska.


Czarnowłosa otworzyła oczy. Musiała. Nie mogła dłużej wytrzymać.

Panna Morganister nie może przez moment zebrać się w garść. Nie może uporządkować uczuć. Wreszcie dochodzi do siebie i zauważa, że jako ostatnia nie stoi w pozie pionowej. Reszta - wieszczki oraz nekromanci i inne stwory są na ziemi. Wzniesienie przesłania gromada nieświadomych swego ducha skorup. Trucheł? Może paru z nich umarło. Pozostała część jest bez świadomości. Ale Callisto aż za dobrze rozumie, co właśnie zaszło. Choć może jej się zdawać, że wcale tak nie jest. Ruda Raszka słania się na nogach i upada na ziemię. Pada obok swoich koleżanek - wiedźm z czterech stron świata. Ogniska dogasają w chmurach szarego smogu. Nocne niebo jest przerażająco czarne. Tak samo jak przepalone drwa na stosach. Callisto z Keronu stoi na wierchu pogrążonego w mroku wzgórza zwanego osamotnioną górą i jest samotna. Dookoła niej panują bezgłos oraz pomroka. Dobrana i nierozłączna para strachów.

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

12
W końcu mają miejsce czary i to czary przez duże "C". Umiejętność pokazywania przeszłości nie należy do łatwych sztuk tajemnych. Jednakże, ruda kaleka, którą wcześniej Callisto pominęła- bowiem przypominała piąte koło u wozu- teraz manewruje umysłami zgromadzonych.
Pierw skupia na sobie uwagę, ażeby dalej złożyć obraz- straszny obraz. We łbie mącą się myśli, w oczach szumi wiatr- stworzono projekcje. Instruowana wolą rudej czarownicy, przedstawia zajście, jakie miało miejsce między nią, a pewnym potężnym osobnikiem. Nazywa go nieprawdziwym Bogiem.
Widnieje kręg druidów i typowa dla wschodniego skrzydła roślinność. W ułamku sekundy wszystko szlag trafił. Albo prorok zabawił się istotą ludzką albo są to naprawdę potężne czary, które przerosły nawet jej twórczynię. Tak czy siak, Callisto odczuła projekcję na własnej skórze- fizycznie oraz psychicznie. Dusiła się i płakała, tak jak panna w kręgu. Miała szeroką percepcję wizji, fakty są konwergentne chociaż nie oczywiste. Przeprowadzali rytuał, być może coś gorszego. On musiał ją wykorzystać. Na wszystkim cierpi natura, której żyzna zieleń uchyla się przed potęga mroku. Co tam zaszło? Co żeś głupia uczyniła? - myślała kruczowłosa elfka.
A gdy powieki wzniosą się do góry, dookoła same truchła. Wszyscy polegli, leżą nieprzytomni lub martwi. Zgrozo, to prawda, że magia może dać ci skrzydła lub powalić na ziemię. Ależ co to? Callisto jako jedyna pozostała na nogach, tak jakby przetrwała ten cały test. Zatem idzie wnioskować, iż nie było żadnej iluzji, jednie gromowładna magia. No a wysoka elfka, nieugięcie stoi. Dumna z siebie, chociaż nieświadoma, już szczerzy się niczym królowa świata.
Marna półtusza właśnie poległa, a ja przetrwałam. Muszę być wyjątkowa- mniemała o sobie.
[img]http://33.media.tumblr.com/78918a1b2173 ... qz4rgp.gif[/img]

Szyderczy uśmieszek znosi fala nadciągającego żywiołu. Chłodny, nieprzyjemny wiatr przygasa ogień, jednocześnie rozwiewając długie włosy i wywołując niekontrolowane łzawienie. Niebo stało się sine, a zewsząd czuć czerń. Nadchodzi szara godzina i wtedy samotność implikuje strach.
Ostatnią poległą jest Ruda Raszka, dlatego do niej zwraca się rozhisteryzowana "księżniczka ciemności". Z rąk wypuściła kostur, by klęknąć i móc pochwycić rudowłosą za ramiona.
- Obudź się! No obudź się kurwa!- miota nią jak szatan. Do przodu i do tyłu, w lewo i prawo. Raszka wije się w silnym uchwycie Callisto. - Co narobiłaś?! Obudź się! Co mam zrobić? Co się dzieje?- pytała w szale. Potem, tak jakby sama do siebie dodała- Jesteśmy zgubieni... - rozgląda się dookoła, ale poza mrokiem mało widać.

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

13
Wzniesienie usłane kwiatami oraz ciałami apostatów z wolna wracało do normalności - choć to słowa akurat nie bardzo pasowało do obecnego kazusu. Parę osób powstało i próbowało bezskutecznie zachować pionową pozę. Część z nich siedziała na trawie z nogami pod brodą. Ktoś mamrotał coś cicho pod nosem. Osamotniona góra sprawiała na ten moment wrażenie miejsca zniszczonego starciem magów. Lub może raczej sowicie zalewaną biesiadą. Biorąc po uwagę to, co działo się z czarownikami, niedaleko im wcale do gości na kacu. Callisto zdała sobie nawet sprawę z tego, że ktoś po jej prawej stronie właśnie puszcza pawia. Choć z powodu ciemności nie miała co do tego pewności, to smród przetrawionego żarcia przekonał ją wkrótce potem. Potrząsając Raszką i wzbudzając w ruch burzę rudego włosia, panna Morganister wrzeszczała wniebogłos. Ale nie ona sama - ktoś ze zgromadzenia również darł się jak stara szmata. To pewien nekromanta, którego imienia nie znała nawet jego własna mać. Czaromiot dostrzegł swego kuma martwego z twarzą umazaną piachem i to z tego powodu opanował go strach. Zaraz potem Callisto mogła obserwować bezimiennego oraz paru jego naśladowców jak z przerażeniem zsuwają się po stromiźnie zbocza. Ona jednak została. Callisto została. Dumna z siebie i gardząca tchórzostwem, starała się dotrzeć jakoś do Raszki - która to okazała się sprawcą całego tego zamieszania.

Raszka dała się bez problemu rozbudzić. Szarpanina na pewno pomogła zwrócić ostrouchej świadomość.

- Przepraszam... - z ust rudowłosej uszło to jedno słowo. Pozostałe Callisto odnalazła wewnątrz siebie. Raszka znów pokazała jej to, co chciała powiedzieć, za pomocą obrazów. - Moc tego miejsca... taka sama jak w kręgu... To mnie zdekoncentrowało... Za dużo osób naraz... Przestań mnie wreszcie szturchać... Auć...

Musiała minąć jeszcze chwila nim Raszka doszła do siebie. Siedząc na trawie i patrząc na leżące wszędzie dookoła bezwładne ciała przechodziła co rusz od szoku do stanu pustego niedowierzania. Nie chciała pogodzić się z odpowiedzialnością. Panna Morganister stała tuż obok i miała sposobność to zaobserwowania jak łagodna buzia rudowłosej zmienia się w maskę niemego zasmucenia. Coraz to więcej wiedźm oraz wieszczek wstawało z zielonego posłania i spora część z nich ustawiała się właśnie dookoła Raszki. W końcu to właśnie ona zapoczątkowała tę dziwną krewę. Tę oraz inną - znacznie bardziej brzemienną w skutkach. Choć ze zgromadzenia odeszło jeszcze parę osób - część z nich zwiała do domów, a część do świata Usala - to rudowłosą otaczało obecnie nieco ponad szesnaście osób. Każda z nich miała zaniepokojenie namalowane na mordzie. Zaniepokojenie zmieszane z rozpaczą.

- Przepraszam was - mowa ostrouchej rozbrzmiała pod czaszkami uczestników nieudanego sabatu. - Nie wiem, jak do tego doszło i nie wiem, co się stało. Moja moc mnie przerosła... Ja naprawdę nie wiem, co mam zrobić. Nie oddam wam braci ni kumów. Nie znam takich czarów. Ale nadal potrzeba mi waszego wsparcia. Proszę was. Fenistea już teraz goreje i wkrótce zapłonie reszta znanego nam świata. Nie możecie tego nie widzieć. Zagrożenie wisi nad Herbią. Proszę was... błagam...

Przez gawiedź - jak dreszcz po karku przestraszonego człowieka - przeszła fala pomruków niezadowolenia. Żaden z apostatów nie chciał się odezwać. Może żaden z nich nie miał do tego moralnego upoważnienia. A może żaden nie chciał narażać się na gniew rudowłosej. W końcu przed jakimś czasem - Callisto nadal nie wiedziała jak wiele godzin miała za sobą - ona sama znokautowała ponad dwadzieścia osób i parę z nich posłała do zaświatów. Wtem znalazł się ktoś z odwagą. Postać w brudnoszarej szacie stanęła nad Raszką i wskazała na nią palcem. Ten gest miał w sobie dozę oskarżeń oraz zarzutów. Ruda musiała to odczuć - posmutniała jeszcze znaczniej.

- Nie dostaniesz od nas nic - powiedziała nieznacząca postać.

Przeważająca większość zgromadzenia stanęła murem za anonimowym kuratorem. Sprawa Raszki zdawała się skończona już na starcie. Ruda nie miała poparcia nawet wśród swoich koleżanek. Beata, Ceres, Ramona. Żadna z nich nie pomogła. Żadna z nich się nie pokazała. Może któraś umarła? Może uciekła? Nieważne. Raszka musiała radzić sobie bez nich. Ale nie sama. Panna Morganister stała przecież obok i choć jeszcze nie uważała się za spowinowaconą - to została już uznana przez całość sabatu za osobę sterczącą po nieodpowiedniej stronie muru. Została odrzucona i naznaczona znamieniem niechcenia. Znów została bez domu.

- Zabieraj stąd tę szmatę - powiedział sędzia w brudnoszarej szacie do Callisto. - I niech was ziemia pochłonie.

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

14
Przejście jednowymiarowego zaklęcia do świata rzeczywistego, wiąże się z dezaprobatą otoczenia- nawet tak otwartego jak orzeknięci przez zakon, heretycy. Z jednej strony nie można im się dziwić, wiele wycierpieli, a także kilka osób zginęło przez projekcję Raszki. Z drugiej zaś strony, to nielegalni czarownicy, powinni być przygotowani na ból, wyzwania i przeszkody. Callisto przekonała się po raz kolejny, że nie ważne w jakim środowisku przebywa. Wszędzie dominuje tchórzostwo i cherlactwo.
Tak niewiele jest jednostek godnych noszenia głowy wysoko. Podejście wysokiego elfa nie wynikało z jej chęci niesienia pomocy Raszce, a raczej z ambicji- czerpanie radości z samej wartości wyzwania.
No tak, Callisto była typem masochistki, która w imię wyższych celów, potrafi zacisnąć żeby i robić wszystko, byleby osiągnąć cel. W ogóle dziwna to dziewka. Niegdyś, kiedy to żyła w chacie czarownika, który wykorzystywał ją seksualnie, czerpała przyjemność z mordęgi. W jej mniemaniu, łoże boleści uszlachetnia.
Wiele się dzieje, mrok wciąż lewituje dookoła, część czarownic znika w popłochu. Pozostali zataczają okrąg, ażeby osądzić rudowłosą kalekę. Przypadkiem Callisto stoi w kręgu obok niej. Przecież nie miała zamiaru pomagać kalece, po prostu chciała uzyskać odpowiedź. No a teraz, teraz zgromadzenie orzekło kobiety winnymi. I nie byłoby nic dziwnego w zachowaniu kobiety, gdyby odeszła od Raszki. Typowe zachowanie dla samolubnej elfki. To też niesprawiedliwy osąd, co najwyżej wzburzył kobietę.
Była ona typem awanturniczki i dawno nie wdała się z nikim w pyskówkę. W końcu los chciał, że podstarzały sędzia przekroczył linię tolerancji. " Zabieraj stąd tę szmatę" i zamiast podnieść Raszkę, kobieta sięgnęła po swój diabelski kij. Niewiele myśląc, jak to ona, posłużyła się bronią w celu pouczenia ów mędrca. Dzierżący w obydwu dłoniach obuch, pierw powędrował płaską stroną w nos dziada. Na tyle hucznie, iż ten zamroczył się delikatnie. Jeśli los pozwolił, za pierwszym aktem poleci następny. Mianowicie, zamaszysty miot w bebechy- górną partią kostura. Na skutek podrażnienia brzucha, mąż pochyla się. Ciągnąc farsę uderzeń, Callisto bierze spory zamach laską, taki żeby finalnie zdzielić nią przez plecy. O ile wszystko poszło zgodnie z planem, podczas ostatniego aktu agresji padną słowa.

[img]http://stream1.gifsoup.com/view7/468190 ... thor-o.gif[/img]

- Nie będziesz mi rozkazywał, patałachu. Wynoś się! - Rozejrzała się dookoła. - Ktoś jeszcze? Ktoś jeszcze chce coś powiedzieć, wy kreatury?
I schyliła się po Raszkę. Objęła ją jedną ręką, dalej przedzierając się przez krąg czarownic oraz czarowników. Chciała jak najszybciej oddalić się od tych nikczemników. Dopiero w trakcie ucieczki, zrozumiała swoje zachowanie. Lekki cykor nawiedził myśli, lecz stało się. Gdyby ktoś postanowił walczyć, tak się stanie. Ewentualnie zasłoni się Raszką i ucieknie.
Ostatnio zmieniony 23 sty 2017, 17:38 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: [Shura'gaard] Osamotniona góra

15
Buntownicza i butna natura Callisto znów dała o sobie znać. Noszona przez nią w sercu pogarda - będąca cechą właściwą dla ostrouchów takich jak ona - odezwała się wnet brutalną chęcią zmasakrowania starca narzucającego wiedźmie wolę swą oraz zebranego na wzniesieniu luda. Kostur znajdował się dość niedaleko. Leżał wśród zielonego gąszczu traw. Panna Morganister dorwała go nagle - w akcie zdenerwowania, doprawionego dozą normalnego i zrozumiałego wkurwienia. Ozdobiona demoniczną mordą laga przecięła powietrze. Drewno świsnęło cicho, mieszając ten dźwięk ze świstem wiatru. Koniec pręta z mocą trzasnął starucha w nos - a to spowodowało krwawą fontannę. Zalane czerwoną cieczą nozdrza dziada rozszerzyły się z gwałtownością. Zaraz potem czerep czarta uderzeniem w trzewia odebrał staruchowi resztę powietrza spod żeber. Czarownik poleciał na ziemię z rzężeniem i zaczął tarzać się w piachu. Zostawiał za sobą rozchlapaną posokę. Zgromadzona za nim gawiedź zatrzęsła się. Ktoś nawet wrzasnął. Żaden z nich nie zmienił jednak położenia stóp - żaden nie zabrał się za poskładanie staruszka. Wzrok Callisto spiorunował członków sabatu na moment zanim zerwała się ona do biegu.

Panna Morganister szarpnęła Raszkę i zmusiła ją do nagłego wstania na nogi. Zaszokowana dzieweczka z trudem zdołała ogarnąć zamiar Callisto. Mimo to - udało jej się nie runąć podczas pędu przez porośnięte wrzosem zbocze wzniesienia. Czarnowłosa poruszała się na przedzie. Rudowłosa tuż za nią. Wtem magiczna zbieranina obudziła się z dziwnego letargu sprowokowanego atakiem Callisto. - Kurwa! - Odezwała się wrzawa. - Zamordowała go! - Podsumowała los potraktowanego kosturem dziada jedna z wieszczek.

Obok ucha czarownicy z Keronu przeleciała mała ognista strzała. Tracąc pęd pocisk zleciał na trawę. W ślad za nim poszło jeszcze parę czarów. Kawał kamienia trzasnął w drzewo sterczące obok, rozrzucając dokoła oderwaną korę. Callisto w biegu zerknęła przez ramię. Pogoń nie zmierzała w ich stronę. Członkowie zgromadzenia ograniczali się widocznie do ciskania czarów - nie zależało im na starciu z panną Morganister. Abo raczej z Raszką. Patrząc wciąż za siebie wiedźma dostrzegła jeszcze jeden pocisk. Czarna smuga czegoś, co sunęło nad ziemią jak ciemna chmura, podążała za nią z zawrotną żwawością. Zgodnie ze swoim postanowieniem, wiedźma postanowiła zastawić się Raszką przed ciosem. Na szczęście - Callisto miała go dziś sporo - rudowłosa również znała się trochę na czarach. Wrzasnęła coś głośno i wtem mroczna chmura buchnęła, a potem się zdezintegrowała, zwracając czarownicom bezpieczeństwo.

- Już... zaczekaj... - powiedziała Raszka, z trudem łapiąc powietrze w płuca. - Już nas nie gonią... Przestań biec...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia baronia”