Droga na Wschód

61
Czując, jak zapiera mu dech, a ciało sztywnieje w potwornej zgrozie, Awarenowi przeszło bardzo ironicznie przez myśl, że już dawno nie pomylił się we własnych obliczeniach do tego stopnia.
Dlaczego ktoś tak paskudny, jak Drek, władał podobnie niebezpiecznym spośród wszystkich żywiołów?! Nie, żeby na co dzień dyskryminował brzydkich, pokurczy tudzież mieszanki obu powyższych, ale na chwilę obecną sprawy bardzo się skomplikowały i elf chciałby, aby podobni opisowi byli naturalnie niekompatybilni z jakimikolwiek, magicznymi aspektami!
- Czeka-.... - zaczął słabo, zanim wybuch magicznej energii oraz następujące po nim sensacje kompletnie go nie oszołomiły.

Zaciskając powieki tak mocno, jak tylko potrafił, niezdolny do skupienia choćby pojedynczej myśli przez dominujący wszystko inne, statyczny pisk, potrzebował sporo czasu, żeby dojść do siebie. Więcej, niżby chciał, więcej niż powinien był marnować. Łykane sporadycznie pełnymi ustami głębokie, spazmatyczne wdechy, przyprawiały o spotęgowane wrażenie palenia oraz podrażniania w gardle, zmuszając go do ostrego, suchego pokaszliwania pomiędzy.
Pierwszym co do niego dotarło, gdy nieznacznie otrzeźwiał i zdolny był do jakiego takiego, choć wciąż okropnie ślamazarnego łączenia faktów, było zaskoczenie tym, że wciąż znajduje się w jednym kawałku. Jego szaty i cała reszta osoby umazana była czernią, którą dopiero po dłuugich sekundach zdołał zarejestrować, jako sadza. Oczy i drogi oddechowe piekły, ale wciąż sprawowały swoje funkcje bez zarzutów, co było... Nieoczekiwane - w dużym skrócie. Nic więcej, poza już i tak obolałą wcześniej głową i twarzą jako takimi, nie odbiegało od normy.
Powoli zdolny zaakceptować ten mały cud, wciąż rozkojarzony zwrócił wreszcie przekrwione oczy na goblina, będącego w nie lepszym stanie uwalenia pyłem, lecz fizycznie - znacznie mniej kompletnym. Ah. Jego palce... Kiedy je stracił? Na Drwimira, co się właśnie stało? Myślenie dawno nie przychodziło mu równie ciężko. I czy świat dookoła zawsze był taki cichy? Nieważne. Było lepiej, gdy nie musiał słyszeć niepokojących huków, wybuchów i dołujących gwizdów oraz buczenia dezaprobaty.
Przykucając na drżących nogach, Awaren przetarł brudną twarz i schował ją na moment w dłoniach. Gdzieś na skraju świadomości cichy głosik zdawał się go ponaglać do ruchu i działania, ale szczerze mówiąc, miał jedynie ochotę kazać mu schować swoje zdanie głęboko tam, gdzie światło nie dochodziło. Był zmęczony, obolały i ociężały. Świat był okropnym miejsce, które nie dawało mu chwili wytchnienia. Goblin, który właśnie chciał go zamordować, leżał zaraz obok, wykrwawiając się po nieudanym zaklęciu i...
Rozcapierzając palce, by móc spojrzeć przez nie ponownie na Dreka, elf raz jeszcze wbił wzrok najpierw w ubytki w dłoni, a następnie ranę, która zdecydowanie nie powinna tak szybko wrócić do swojego oryginalnego stanu. Czy... Czyżby popełnił kolejny błąd? Nie, niemożliwe. Był pewien, że zrobił wszystko dokładnie tak, jak należało, a mimo to... Mimo to jego magia... Efekty jego zaklęcia zostały rozproszone? Czyżby efekt nieudanego czaru samego goblina? Nie, nie, nie, to nie miało sensu... A może miało? Wiele rzeczy nie miało dzisiaj sensu, na czele z porwaniem. Ughh, czuł, że to ważne, ale tak okropnie nie mógł i nie chciał się na tym skupić.

- Klucze... - mruknął do siebie markotnie, gdy jego uwagę przykuł wreszcie błysk. Tak, klucze... Klucze do celi. Klucze, których potrzebował. Potrzebował kluczy, żeby... Żeby stąd wyjść. Potrzebował stąd wyjść. Znaleźć się jak najdalej od miejsca, w którym wszystko najwyraźniej chciało jego zguby.
Awaren nie czekał na lepsze zaproszenie i czym prędzej zagarnął pęczek żelastwa, aby następnie zacząć niezgrabnie podnosić się na równe nogi. Czuł się i zapewne wyglądał, niczym świeżo narodzona sarna, nie do końca jeszcze pewna, jak poprawnie poruszać się na swoich długich nogach. Przy trzecim podejściu udało mu się w każdym razie złapać na tyle równowagi, aby ruszyć do drzwi i rozpocząć walkę z zamkiem. Po co goblinom aż tyle kluczy???
Foighidneach

Droga na Wschód

62
Jednostajny pisk stopniowo cichł w miarę jak Awaren zbierał się do kupy. Przez moment mógł odnieść wrażenie, jakby wychodził z długiego, opustoszałego tunelu do miejsca niezwykle gwarnego, a przy tym pełnego odmiennych dźwięków. Na początku uderzyła go wrzawa panująca w sąsiedniej celi. Odwrócił głowę w kierunku zgiełku i ujrzał nieco otępiałych, acz żywo wiwatujących więźniów. Ludzie machali do niego, uśmiechali się, bili brawo, co prawda krzyczeli coś jeszcze, ale aż tak wyraźnie ich nie słyszał. Miło było odnotować również Zolę, która sprawiała wrażenie oczarowanej "potęgą" elfa. Jej wielkie oczy, a także palce zaciśnięte kurczowo na ich wspólnej miseczce, którą przyciskała do piersi przypominały widok mateczki dumnej ze swojej pociechy (choć nieświadomej do końca tego, co się właśnie stało). Gdzieś w tle zbiegowiska majaczyła również sylwetka Bruta, jednak po nim nie było widać ni cienia aprobaty, ni rozczarowania.

Wtedy to do naszego bohatera zaczęły docierać pierwsze, w miarę wyraźne odgłosy:

...ale mu przydzwoniła!
Patrzcie jaka temperamentna! — w tle brzmiały jeszcze inne głosy, niemniej bez dwóch zdań w całym tym zgiełku dominował entuzjazm towarzyszący powaleniu niegodziwca odpowiedzialnego za parszywą sytuację wszystkich innych. Bez dłuższego ociągania, niż to było potrzebne czarodziej zbliżył się do niedawnego oponenta i wyrwał mu pęk posiadający w sumie trzy klucze. Zaraz potem odwrócił się w stronę zamka, włożył weń właściwy kawałek metalu, kraty szczęknęły, ale wciąż trzeba było je pchnąć, by rozchylić wrota i zaznać wolności.

Spoiler:
Wtem z głębi korytarza przedzielającego oba więzienia dało się słyszeć szybkie, a narastające uderzanie łap o ziemie. Nie minęła chwila jak z mroku wyłoniła się para gnolli. Hieno podobne stworzenia wydawały z siebie donośne powarkiwania, które niosły się echem ze zdwojoną siłą. Można by rzec, iż nosiły się jakby rościły sobie pełne prawo do tej kopalni, a wszystkich wewnątrz traktowały jak swoich niewolników, czy też zapasy pożywienia. Były mocno umięśnione, podbiegały bez wahania i robiły wszystko byle tylko zbliżyć się o parę centymetrów do ów ciepłego mięska - z dzikim zacięciem i bez cienia znużenia. Możliwe, że ostatecznie tę dwójkę przywiódł zapach krwi albo pot, ale tego Awaren nie mógł być stuprocentowo pewien. Skądinąd szybko przekonał się, że Drek nie kłamał podkreślając ich agresywność! Bestia, która była nieco bliżej niego bez zawahania rzuciła się do krat obnażając pożółkłe, ostre kły - starała się dostać dłoni mężczyzny przez dopiero otwartą furtkę. Elf musiał reagować szybko, chyba że zamierzał gościć kolejnych niezbyt uprzejmych gości w swojej samotni!
Spoiler:
Spoiler:

Sygn: Juno

Droga na Wschód

63
Gdy dźwięki otoczenia zaczęły do niego pomału wracać, z coraz cięższym sercem musiał przyznać, że będzie jeszcze tęsknił za wcześniejszą ciszą. Nawet jeśli nienaturalna, była w jakimś stopniu kojąca i przede wszystkim na niego nie buczała, i... Buczała?
Podchodząc z kluczami do furtki, Awaren niepewnie podniósł wzrok na zamkniętych po drugiej stronie towarzyszy niedoli. Dziwne... Był pewien, że poprzednim razem wydawali się dużo mniej entuzjastyczni? ...Oh.
- ... - zerkając przez ramię na leżącego we własnej posoce oraz czarnym pyle goblina, szybko zrozumiał, w czym rzecz. Myśleli, że to on spowodował wybuch, czyż nie?
Wracając spojrzeniem do niespotykanie uradowanych na jego widok twarzy, elf nie mógł czuć się zbyt źle, wykorzystując ich omyłkę na własną korzyść. Komu niby szkodziła? Na pewno nie jemu. I czy nie zasłużył na odrobinę uznania? Nawet jeśli oferowanego wyłącznie przez niewolników? Otóż zasługiwał! Jak najbardziej zasługiwał!

Wychwytując pomiędzy przyciskającym się do krat tłumem znajomą i jedyną, mile widzianą twarz Zoli, Awaren uśmiechnął się słabo i pomachał jej jeszcze podzwaniającymi w garści kluczami, zanim nie zabrał się do otwierania celi. Ha! Bingo! I proszę! Teraz wystarczyło tylko otworzyć drzwi i... Nie dać się zjeść?
Zatrzymując się raptownie w połowie ruchu do uchylenia drzwi, elf sztywno przekręcił głowę w stronę, z której doszło go głuche warczenie. Należy przypomnieć, że od czasu felernego incydentu ze stadem dzikich słoni pod Varulae, elfi mag nie miał do czynienia z dzikimi zwierzętami, a tym bardziej bestiami. Nie żywymi, w każdym razie. Ushbar lubił czasami wrócić z polowania z czymś dużym, często uzbrojonym w kły oraz pazury, ale przede wszystkim kompletnie martwym. Coś żywszego może i czasami przywlekano na areny lub miejsca treningowe młodzików, ku radości widzów oraz samych wojowników, ale Awaren pilnował, aby nigdy nie znaleźć się niepotrzebnie blisko. Jego ulubione miejsce w podobnych sytuacjach znajdowało się tuż za plecami swojego orkowego zwierzchnika, dziękuję bardzo! Tymczasem los postanowił rzucić mu prosto na twarz dwa, rosłe gnolle?! I to chwilę po tym, jak otworzył drzwi do celu, w której jeszcze był względnie bezpieczny?! Co to za okrutny żart?!
Elf nie myślał trzeźwo, gdy z niebywale wysokim, zwłaszcza jak na humanoida piskiem wystrzelił do tyłu, byle jak najdalej od krat, przez które mogła dorwać go przyozdobiona w pazury łapska. Palce spazmatycznie zacisnął na kluczach, które z kolei przyciskał do gwałtownie unoszącej się i opadającej klatki piersiowej.
Klucze. Zamek... O nie... O nie, nie, nie, nie! Nie zamknął ich! Nie zamknął drzwi! Nie zamknął! Obawa przed pożarciem i rozszarpaniem była czymś większym i znacznie gwałtowniejszym niż obawa przed uśmierceniem przez pobicie lub trafienie wrogim zaklęciem. Czymś obezwładniającym. W ułamku sekundy sprawiła, że stracił głowę, samemu zachowując się jak zwierzę. Niczym królik, który widział przed sobą jedynie możliwość wzięcia nogi za pas. Z tym że w celi nie było miejsca, aby dalej uciekać. Nie było też nory, w której mógł się ukryć. Ukryć?
Nawet jeśli przed oczami wciąż widniało mu nieruchome ciało Dreka, którego rana na ręku wyglądała, jakby nigdy nie próbował jej zasklepić z użyciem własnej mocy, nie miał większego wyboru i musiał spróbować ponownie. Da radę! Musiał dać! Robił to setki, o ile nie tysiące razy! Miał zapewne sekundy, zanim gnolle zrozumiał, że wystarczy pociągnąć, zanim próbować pchać drzwi do środka, więc...
- Ukryj mnie przed niepożądanym wzrokiem... Ukryj mnie... Ukryj mnie przed bestiami najlepiej, jak tylko potrafisz. - powtarzał inkantacje z zapałem i rosnącą w gardle gulą, palce obu dłoni zaciskając tym razem do bólu na kluczach, aby przypadkiem nie wydały z siebie żadnego, niepożądanego dźwięku ni zgrzytu. Cofał się przy tym drobnymi, ale prędkimi kroczkami za lewy róg od krat.
Foighidneach

Droga na Wschód

64
Naraz kraty zgrzytnęły i z impetem uderzyły w Awarena stojącego najbliżej. Biedaczek upadł na tyłek wydając mimowolny odgłos, toteż bestia odruchowo podążyła za nim czerwonymi ślepiami. Nie minęła nawet sekunda jak oszalały stwór rzucił się doń, wbiegł do środka, po czym jego oczom ukazała się cela uboższa o jedną osobę. Gnoll zdawał się nie ufać własnym zmysłom, więc rozjuszony szukał spojrzeniem kącika, w którym mógł schować się elf.

W tym samym czasie nasz czarodziej siedział na bolącym tyłku, z siniakami i bardzo złym samopoczuciem ukryty jedynie za woalem magii. Mężczyzna dobrze znał czar, którym na ów czas operował, skądinąd tym bardziej zaintrygowało go to, z jakim problemem utrzymywał "Kameleona". Czuł jak coś go piecze od środka, gdy korzysta z zalet niewidzialności. Pocił się, oddychał coraz ciężej, choć nie powinno to być problemem gdyby tylko utrzymał odpowiednio dużo koncentracji, prawda? Niestety długouchy nie wiedział jak dobrze zadziałało jego zaklęcie. Gnoll bezsprzecznie szukał wzrokiem upatrzonej przed chwilą ofiary, toteż pod tym względem inkantacja spełniła swe zadanie, ale czy udało się zakamuflować smród tchórza? Tego nie mógł być pewien.

W końcu futrzany stwór postąpił krok, potem kolejny. Na moment zatrzymał się nieopodal elfa, a ten zyskał okazje, by dobrze przyjrzeć się monstrum. Długie pazury oraz ostre kły bez większego problemu przeorałyby skórę naszego delikatnego pechowca, co więcej psowaty z budowy przypominał bardziej wilka niż kundla, a zapach zgnilizny oraz metaliczna woń krwi utwierdziła ofiarę, że oto górował nad nim prawdziwy drapieżca. W paszczy zwierzęcia wydobył się zgłuszony warkot - być może gnoll czuł zapach elfa, ale nie mógł go dojrzeć, a może po prostu próbował go wystraszyć i wywołać mimowolną reakcję. Tak czy siak, działanie to nie odniosło pożądanego skutku.

Co do?- — zdążył wydusić z siebie Drek, który właśnie odzyskiwał przytomność, zaraz potem padło dzikie ujadanie, a stwór doskoczył do goblina, przygniótł go ciężarem swojego ciała i wgryzł się brutalnie w szyje. Awaren nie widział twarzy herszta za przerośniętego cielska, ale dobrze słyszał potworne krzyki, gdy zwierze zatapiało w nim kły, a posoka lała się niechlujnie po posadzce. Wyciągnięta w powietrze dłoń starca drżała - naprężona, sięgająca do góry jakby w poszukiwaniu przysłowiowej brzytwy. Elf wpatrywał się w nią chwilę jak oczarowany, a gdy spostrzegł, że jej mięśnie powoli wiotczały zebrał się wreszcie na równe nogi i ukrył w swoim kąciku wciąż wpatrując się w koniec handlarza niewolników.


Znajdując się tuż obok otwartych wrót z pękiem kluczy w garści szpiczastouchy rozpoznał kolejny problem na drodze do realizacji jego wielkiego planu. W prawdzie udało mu się zwabić do środka jednego sierściucha i chcąc nie chcąc przekonać go do bliższego zapoznania ze staruszkiem, acz wciąż w holu kopalni grasował drugi z gnolli. Być może był to dobry znak, że zwierz bardziej zainteresowany był szczekaniem na sąsiednią celę, niż grasowaniem po okolic, gdyż w ten sposób stał tylko tyłem do maga, a nie przodem, którym przecież mógł go uszkodzić.
Spoiler:

Sygn: Juno

Droga na Wschód

65
Zaciskając usta i zęby tak mocno, że aż był w stanie poczuć ból promieniujący do zawiasów żuchwy, Awaren modlił się, aby węszący dookoła gnoll nie słyszał jego szaleńczego bicia serca tak dobrze, jak słyszał je on sam. Uczucie czystego terroru, powodowane bliskością wiszącego nad nim stwora sprawiało, że podwinięte aż pod klatkę piersiową nogi trzęsły się niczym galareta. Nijako nie był zdolny tego opanować i mógł się założyć, że gdyby jego pęcherz nie był kompletnie pusty, właśnie w tej chwili oblałby własne portki. Ciekawe, czy zapach uryny zniechęciłby futrzaki, czy wręcz przeciwnie... Nieważne. Nie było pytania.
Powstrzymywanie się od łapania haustów powietrza pełnymi ustami było trudne i kłopotliwe. Podobnie zresztą, jak kontrolowanie paniki, narastającej nie tylko przez bliskość zwierza, ale również nagłego, bolesnego odkrycia, że nie podtrzymując zaklęcia w sposób świadomy, mogło ono rozproszyć się w każdej chwili. Nigdy wcześniej nie czuł niczego podobnego. Jego magia nigdy również nie krzywdziła go w trakcie użytkowania. Nie powodowała dyskomfortu, o ile nie poważył się na jej nadużycie.
Bojąc się, że jego własny strach jeszcze pogorszy sprawę, Awaren tylko przez kilka pierwszych sekund wpatrywał się w hienopodobną sylwetkę, zanim z pewnym trudem zdecydował się zupełnie wstrzymać oddech i zacisnąć powieki. Zbyt blisko. Stwór był zbyt blisko. Jeśli teraz zdecydowałby się po prostu chapnąć paszczą "pustą przestrzeń" przed sobą-... Całe szczęście, w pomieszczeniu nie był sam i jak się okazało, towarzyszący mu goblin postanowił obudzić się w porę, aby przekierować na siebie pełną uwagę gnolla.
Być może ulga, jaką odczuł elf w momencie, w którym bestia rzuciła się na Dreka, nie była poprawna. Być może ziało od niej bezdusznością. To nie było jednak istotne, ponieważ taki właśnie był świat. Okrutny i niesprawiedliwy. Awaren zaakceptował to dawno temu, tak jak zaakceptować mógł bez większego problemu śmierć jednej osoby na rzecz uratowania własnej. Właśnie dlatego, wyczuwając swoją szansę, podniósł się chwiejnie na równe nogi z zamiarem cichego przedostania do wyjścia z celi. Dużo łatwiej powiedzieć, niż zrobić, gdy ściełająca się przed tobą masakra daje ci do zrozumienia, że to twoje wnętrzności i kości mogły być teraz miażdżone i rozrywane. ...Chyba zrobiło mu się trochę niedobrze.
Z trudem i wcale nieprędko odwracając wzrok, elf powoli skierował się do uchylonych drzwi. Sprawy rzecz jasna nie mogły wyglądać jeszcze zbyt dobrze i drugi kolega-sierściuch wolał ujadać przy kratach sąsiedniego pomieszczenia, aniżeli dać się skusić wciąż świeżym truchłem goblina. Oczywiście, po co cokolwiek ułatwiać? Awaren nie mógł niestety liczyć na to, że sprawy jakkolwiek się zmienią , a i nie ufając obecnie własnej magii, która właśnie tu i teraz wylewała z niego siódme poty, nie mógł pozwolić sobie na zbyt wiele ryzyka. Starając się nie dyszeć zatem zbyt głośno, gdy oddychanie samym nosem przestało mu wystarczyć, wsunął się ostrożnie za drzwi, po czym bardzo powoli i bardzo mozolnie zaczął pracować nad cichym wyswobodzeniem prawidłowego klucza spomiędzy zaciśniętych na pęku palców. Nie pomagały potwornie trzęsące się przy tym dłonie, ale był dostatecznie zdeterminowany, aby zamknąć pierwszego z gnolli w celi, by próbować do skutku. Zamierzał wsunąć klucz do zamka i dopiero wtedy pociągnąć okratowane drzwi z powrotem na miejsce, chcąc zminimalizować prawdopodobieństwo niepowodzenia. Czy zdąży jednak je zamknąć? Jeden Drwimir raczył wiedzieć! Nie miał teżpojęcia, jak zareaguje na to drugi futrzak, a dyskomfort związany z utrzymaniem zaklęcia stawał się tą czy inną drogą zbyt doskwierający, aby mógł go wiele dłużej znosić. Potrzebował... Potrzebował dywersji. Potrzebował... Otworzyć drugą celę. Jakkolwiek paskudne by to z jego strony nie było zwłaszcza teraz.
Foighidneach

Droga na Wschód

66
Jak tylko elf wyściubił nosa za rogu pomieszczenia jego oczom ponownie ukazał się dobrze znany widok: kolejny gnoll, choć tym razem ujadający na schowanych za kratami niewolników. Nie zastanawiając się długo nasz "bohater" postanowił skorzystać z nadarzającej się okazji i mozolnym tempem, bardzo, bardzo ostrożnie opuścił próg celi, odwrócił się na pięcie i zacisnął dłoń na wrotach zamiarem ich zamknięcia. Cała procedura, którą umyślił sobie wcześniej przebiegła zgodnie z oczekiwaniami. Skrzydło przesunęło się na zawiasie, udało mu się włożyć klucz do zamka i przekręcić w porę, niestety wszystko to działo się w akompaniamencie potwornego zgrzytu rdzewiejącego metalu.

Przerośnięte sierściuchy nagle zaczęły żywo rozglądać się za źródłem hałasu wyrażając swój niezdrowy entuzjazm głośnym szczekaniem, które w wąskich korytarz kopalni niosło się takim echem, że co wrażliwsi zmuszeni byli zasłonić uszy. Co więcej, w pewnym momencie wzdłuż sufitu korytarza wystąpiło niespodziewane pęknięcie przebiegające wzdłuż jego środka, a z powstałej wyrwy złowrogo posypał się piach. Widać poprzednie dwie eksplozje oraz obecne wokalne popisy czworonogów musiały już mocno nadwyrężyć konstrukcję kryjówki. Na razie nie wyglądało na to, żeby zagrożenie było definitywne - przynajmniej takie wnioski mogły przychodzić do głowy długouchowi. A skoro o nim mowa to nasz protagonista znalazł się w trudnej sytuacji: sam w ciasnym korytarzu w towarzystwie żądnej krwi bestii. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, a jakby nieszczęść wciąż było mało to ów stresująca sytuacja i nagłe chaotyczne darcie wywołały takie zaskoczenie oraz stres u chłopaka, iż na moment zapomniał on o kontroli zaklęcia, co za tym idzie na ułamek sekundy jego czar przestał działać. "Mignął" stojąc tyłem do monstrum i nie wiedział, czy gnoll ujrzał go, czy nie - wystarczyło nie robić nic, żeby się przekonać... a może lepiej jednak zrobić unik?!

Sygn: Juno

Droga na Wschód

67
Spocony już do tego momentu niczym prosie Awaren, w przestrachu skulił się w sobie, wisząc uczepiony palcami na kratach zamkniętych za sobą drzwi celi. Zbyt wiele rzeczy na raz miało miejsce jedno po drugim i zdradziecko skrzypiące zawiasy nie były z tego wszystkiego najgorsze. Z trudem powstrzymując się bowiem od sięgnięcia oburącz do swoich uszu, elf bardzo nieopatrznie, lecz instynktownie odchylił głowę do tyłu, by być świadkiem okropnego widoku - pojawiających się w zastraszającym tempie pęknięć oraz sypiącego się piachu. A wszystko to w akompaniamencie dzikiego zawodzenia. Kto mógł go winić za utratę koncentracji na moment lub dwa?
Całe szczęście rozumiejąc swój błąd aż nadto dobrze, młody elf nie czekał na dalsze, szczęśliwe czy też nie, zrządzenia losu. Puszczając zimny metal, z kluczami ponownie przyciśniętymi jednorącz do klatki piersiowej, skoczył do boku i o ile nic go wcześniej nie dorwało, szybko przebierając nogami, obrócił się w celu dalszego zorientowania w sytuacji.
Foighidneach

Droga na Wschód

68
Elf wykonał skok i niemal w tej samej chwili poczuł nacisk w okolicy żeber, uderzenie, które skutecznie pozbawiło go oddechu. Odruchowo podążył wzrokiem za źródłem cierpienia i zaraz dostrzegł gnolla, który rzucił się nań w impulsie, bez chwili zastanowienia. Prędkość, z jaką zwierze przywaliło w jego ciało spowodowała nie tylko promieniujący ból w klatce piersiowej, ale również skutecznie wytrąciła mężczyznę z równowagi. Nim zdążył jakkolwiek zareagować opadł brutalnie plecami na kraty, a następnie zsunął się mimowolnie, upadł na ziemię.

Spuchnięta, czerwona twarz, nadwyrężone bębenki, nadszarpnięta duma... i jeszcze teraz ten ból jakby mu kto ściskał tors imadłem. Ciężko uwierzyć, że wszystko to było efektem zaledwie jednej chwili nieuwagi, w której mały zielony stwór zarzucił mu worek na głowę i zniewolił jak byle kloszarda, czy trędowatego. Parszywy los zaiste, lecz nasz bohater (raczej) nie zamierzał się poddawać. Otworzył oczy, po czym z radością odnotował brak śladów po pazurach, czy kłach bestii. Oprawca nie wgryzł się w jego wątłe ciało, tylko dlatego, że nie był w stanie określić celu zaledwie po krótkim "mrugnięciu". Co więcej, pojawiający się znikąd elf wzbudził autentyczne zdziwienie lokatorów sąsiedniej celi. Część z nich wytykała go palcami, współczuła, niektórzy zaś zapałali entuzjazmem. Wszak dziewka, która pokonała Dreka przybyła, aby odgonić gnolla, czyż nie? Skądinąd skoro gromadka mniej lub bardziej oddanych fanów widziała go aż tak dobrze musiało to oznaczać, że zaklęcie zostało przerwane, magiczny woal opadł.

Zanim sytuacja zdążyła go jeszcze bardziej zaskoczyć Awaren szybciutko namierzył monstrum, które w onej chwili zaczynało odzyskiwać przytomność. Bydle leżało zaraz obok, na odległość wyciągniętej ręki. Umięśniony i wygłodniały stwór, którego czerwone ślepia właśnie rozwierały się, by z lekkim ociąganiem powłóczyć spojrzeniem po ziemi, następnie zwolnić na sylwetce "Pięknej", a finalnie zatrzymać się na jego smukłej szyi. Gnoll był nieco otępiały, ale na jak długo?

Sygn: Juno

Droga na Wschód

69
Z otwartych do krzyku ust nie wydobyło się nic więcej ponad zduszone stęknięcie, gdy siła uderzenia posłała jego wiotkie ciało na metalowe kraty. Awaren ledwie był w stanie spostrzec potężną, włochatą sylwetkę, zanim raz któryś już tego tylko dnia padł jak długi, walcząc z zamroczeniem, bólem oraz własnym oddechem. Parszywy los najwyraźniej uznał, że jego chuda, elfia dupa nie znajdywała się jeszcze dostatecznie głęboko w tym całym szambie.

Łapiąc gwałtowne, urywane wdechy pełną gębą i krzywiąc się przy tym wszystkim okropnie, na oślep zaczął macać twardą powierzchnię dookoła siebie. Wbrew ogólnemu oszołomieniu oraz zmęczeniu odczuwalnym prawdopodobnie w każdej komórce ciała, kopiąca zaciekle adrenalina i instynkt samozachowawczy były na tyle silne, by wbrew wszelkim przeciwnościom zmusić go do próby dźwignięcia się jeszcze zanim dobrze zorientował się w swojej sytuacji.
Będąc na czworaka i w połowie drogi do podniesienia się, Awaren zamarł na krótką chwilę, gdy zwierzęce ślepia napotkały jego własne. Ah. Oczywiście. Krzyki dochodzące z otoczenia były tak ewidentne... Jego zaklęcie-...
Czując narastającą w członkach od mdlącego strachu słabość, elf zerwał się i o mało co nie potknął o własne, dziwnie gumowe nogi, w próbie dotarcia do zatłoczonej celi. Nie było mowy, żeby dał radę w tym stanie powtórzyć zaklęcie i jeszcze bardziej wątpił, aby zdołał je utrzymać, kiedy sam siebie ledwie utrzymywał obecnie w jednym kawałku. I kto wie, na jak długo? Jego jedyną opcją było dorwanie się do stojących między nim a bandą niewolników krat i próba otworzenia zamka drżącymi szaleńczo rękoma. Do wyboru miał już tylko dwa inne klucze. Co zamierzał zrobić, gdy już tego dokona...? O ILE tego dokona, zanim gnoll ponowi atak i tym razem zdoła dopaść go z użyciem zębów i pazurów? Prawdę mówiąc, sam już nie był pewien.
Foighidneach

Droga na Wschód

70
Rozdygotany, przerażony elf podniósł się z ziemi i od razu doskoczył do drzwi celi. Pośpiesznie wyciągnął pęk kluczy, a następnie drżącymi dłońmi starał się naprowadzić pierwszy z nich do dziury zamka. Po krótkich, acz intensywnych zmaganiach (przeważnie z własnym strachem) kawałek metalu wszedł do środka, lecz zaraz obrócony napotkał opór. Kilku niewolników jednocześnie dało upust swojemu rozczarowaniu, ale zaraz ponaglali niedoszłego wyzwoliciela:

Szybciej mała, szybciej!
Ruchy! Dasz radę! — Awaren z trudem przypominał sobie kiedy ostatnio ktoś tak na niego liczył, tak dopingował. Nie miał jednak sposobności na zachwyty, bo w tym samym czasie rozdrażniony sierściuch potrząsnął łbem, uniósł pysk nad ziemię i z widoczną niecierpliwością zaczął wypatrywać ofiary. Nim jego wzrok zatrzymał się na spiczastouchym ten telepiąc się z emocji włożył we wnękę drugi, zarazem ostatni niewykorzystany klucz, przekręcił i... znowu opór.



Zdążył tylko przekląć w myślach swój los, nim poczuł ostre szarpnięcie i potworny ból lewej nogi. Gnoll doskoczył do niego, a następnie wgryzł się w łydkę głęboko kłami. Ciemna krew spłynęła po paszczy monstrum, podczas gdy dzikie, czerwone ślepia rzucały śmiałe wyzwanie. Stwór był naprężony, każdy jego mięsień napięty. Jak tylko pochwycił kończynę w ułamku sekundy zaczął ciągnąć ofiarę ku sobie, za granicę światła pochodni. Nasz czarodziej momentalnie stracił równowagę i wnet zrozumiał, że jeśli nie zareaguje, wyląduje zaraz twarzą na ziemi. Kątem oka udało mu się dostrzec Zolle, która stała przy kratach sięgając po klucze dyndające z wysokości zamka.

Sygn: Juno

Droga na Wschód

71
W normalnych okolicznościach napastowany stresem podobnego kalibru, prawdopodobnie kontynuowałby standardowe zalewanie się łzami. W normalnych okolicznościach jednak nikt nigdy nie napuścił na niego choćby psa - co tu dopiero mówić o napuszczającym się na niego samodzielnie gnollu! Awaren nie miał więc czasu na płacz (co za skandal!), gdy trzeba było skupić się na zgoła innych działaniach mających utrzymać go przy życiu. Trzeba zresztą nadmienić, że jak na kompletnego wymoczka, szło mu do tej pory całkiem nieźle.
Zagrzewające do boju okrzyki, dały mu wbrew pozorom dużo więcej animuszu, niż sam prawdopodobnie oczekiwał. Gdyby jego umysł był w stanie skupić się na czymś innym, niż walka z własnym, trzęsącym się niczym liść na wietrze ciałem, prawdopodobnie zdołałby przyznać, że chętnie zaznałby tego w przyszłości więcej.

Krótkie uczucie ulgi, jakie nawiedziło go wraz z sukcesywnym wsadzeniem klucza w zamek, nie trwało długo. W gruncie rzeczy ciężko powiedzieć, czy w ogóle zdołało się w pełni zmaterializować, nim zdominowała je kolejna dawka bólu - tym razem porażającego do tego stopnia, że aż sam zawył jakoby zwierz, zanim siła szarpnięcia zaciśniętych w nodze szczęk nie pociągnęła go ku podłodze.
Na kamienną posadzkę zwalił się ciężko, zbyt świadomy wbijanych w mięśnie zębów oraz wizji pewnej chudej, zielonej ręki, spazmatycznie podrygującej w niemej prośbie o pomoc, na którą nikt nigdy nie odpowiedział.
Nie, nie, nie, nie, nie...!!!
Wybałuszając przekrwione oczy, przekręcił głowę, by mimowolnie spojrzeć ponad ramieniem na zamierzającą rozszarpać go bestię. Widok, jaki zastał, dał mu dostatecznego kopa, aby w rozpaczliwej próbie uwolnienia zacząć się miotać i kopać, wykorzystując wolną nogę do celowania w nos, oczy czy cokolwiek dostatecznie miękkiego i delikatnego, aby mogło zaboleć. Rękoma starał się sięgnąć do krat celi, a jeśli te były już poza zasięgiem, bezradnie wbijał paznokcie choćby i w podłogę pod sobą.
Nie chciał umieć. Tak bardzo, bardzo nie chciał jeszcze umierać.
- ZOSTAW! PUSZCZAJ!!! - zdołał zmusić struny głosowe do pracy, by wydrzeć się w stronę zwierza, zdzierając sobie przy tym gardło.
Ah, jak bardzo żałował, że nigdy nie uznał za stosowne przyłożyć się do żadnych zaklęć ofensywnych... Gdyby chociaż miał czas zerknąć do ksiąg zalegających wciąż bezpiecznie w jego pokoju w Karlgardzie, wyniesionych ponoć, nie do końca zresztą legalnie, z tamtejszej Akademii... Karlgard znany był z produkcji wspaniałych Czarnoksiężników. Na pewno znalazłoby się coś nawet dla kogoś tak stroniącego od przemocy, jak on. Czy naprawdę nie było nikogo, kto mógł mu pomóc? Klucze przecież wciąż tkwiły w zamku! Argh!
Foighidneach

Droga na Wschód

72
POST BARDA
Bestia była nieustępliwa. Jak tylko poczuła smak krwi, zaczęła wbijać kły głębiej, podgryzać ciało, a przede wszystkim ciągnąć ku sobie. Łydka i kostka elfa były poharatane, skrawki skóry, mięsiwa zwisały z miejsc ugryzienia, zaś szkarłatna posoka skapywała wąskimi nitkami, czyniąc pod nogami cuchnącą breję niby błoto.

Próba sił była tu raczej próbą przetrwania. Awaren kurczowo trzymał się krat, licząc, że uda mu się znaleźć jakąś sposobność do oswobodzenia i ucieczki, tudzież odwetu na paskudnym kundlu. Co by nie powiedzieć w końcu nadarzyła się taka okazja: wyprowadzony kopniak trafił w bark monstrum, jednak stwór pozostał niewzruszony. Dopiero kolejne, desperackie próby zaowocowały zasadzeniem piąchy w czubek nosa. Gnoll momentalnie odskoczył jak porażony, skomląc i ujadając. Paszcza rozwarła się, puszczając uchwyt, a elf osunął się ciężko na ziemię. Krótko później gdzieś nad głową usłyszał cichy trzask - dźwięk klucza obracanego w zamku. Wejście do celi momentalnie stanęło otworem, po czym ze środka bez zwłoki wyłoniły się liczne, wychudzone dłonie niewolników. Nim mężczyzna zdążył zareagować więźniowie poczęli chwytać go za ręce, nogi, a nawet włosy, uszy byle tylko czym prędzej wciągnąć jegomościa do ciupy. Ból ociekającej krwią, ciągniętej po ziemi kończyny był ostry i wyczerpujący, ale Awaren zmuszony był zagryźć zęby i jakoś wytrzymać niedogodności.

Zarówno rumor, jak i czerwony ślad na podłodze niezwłocznie zaalarmowały gnolla, który widząc jak właśnie umyka mu "posiłek", bez wahania doskoczył do krat, stawiając wszystko na brutalną siłę. Zanurkował w stronę domykających się wrót, lecz ów pierwsze, impulsywne natarcie nie przyniosło mu oczekiwanych rezultatów, skądinąd silnie wystraszyło dobrodziei szpiczastoucha, wynikiem czego odskoczyli oni od krat, dając bestii sposobność do częściowego rozwarcia wnęki i wściubienia łba za próg. Większość gapiów zamarła z przerażania, a ci, którzy mieli choć trochę oleju w głowie, czy miłości do życia w mig pośpieszyli do drzwi napierając nimi na monstrum, które z całych sił starało się wedrzeć do środka przez powstałą wyrwę.

Z początku zdawało się, że więźniowie zyskują przewagę, lecz gdy stwór wkrótce wetknął łapę do środka celi sytuacja zaczęła obracać się na niekorzyść jej lokatorów. Monstrum machało pazurami na oślep jednak to w zupełności wystarczyło - ktoś odskoczył od krat, ktoś inny oberwał po plecach, skóra nieszczęśnika została boleśnie przeorana, a on sam zaraz padł na kolana bez choćby pisku. Wyrwa ulegała powiększeniu, a zachęcony drobnymi sukcesami gnoll począł napierać jeszcze mocniej.

To właśnie wtedy na scenę wkroczył Brut: wysoki czarny ork bez słowa naparł na wrota całym swoim cielskiem. Jego pomoc była znacząca, bo w odpowiedzi bestia natychmiast zawarczała boleśnie, acz złowrogo. W kolejnych sekundach do starcia dołączyła inna, drobna postać, która miast pomagać reszcie zamierzała uderzyć w samo źródło zagrożenia. Bez cienia strachu ruszyła wprost na paszczę, schyliła się, by uniknąć o włos pazurów i kłów, po czym zamachnęła się zręcznie mierząc drewnianą łyżką w oczodół. Zabrzmiał krótki plask, ryk i białe futro splamiła szkarłatna posoka. W ułamku sekundy ranny gnoll odskoczył, umknął w mrok, a więźniowie sprawnie wykorzystali tę okazję, aby zamknąć wrota. Przez moment wszyscy oddychali głośno, niemrawo rozglądając się po sobie, zastanawiając się: "co teraz". To właśnie w owym czasie Awaren i Brut mogli przyjrzeć się stojącej z łyżką w dłoni... Zoli - cicha, nieco zdziczała dziewczyna okazała się niespodziewanym bohaterem tego starcia.

Ty- — zdążył wydyszeć z siebie masywny, ciemny ork, nim ktoś inny ni stąd, ni zowąd podniósł okrzyk zwycięstwa, radości i zaraz większa część niewolników żywo zagłuszyła słowa Bruta. Więźniowie, ci niezmożeni zaćmieniem, otoczyli Zole powodując zgiełk i zamieszanie, wiwatując na jej cześć. Niektórzy nawet opuścili naszego elfa, aby dołączyć do reszty, bądź zająć się sobą. Wtem, znajomy ork postąpił w kierunku rannego Foighidneacha i bez słowa pochwycił go za ramię, po czym zaczął z zapałem ciągnąć po ziemi jak coś, co dopiero upolował. Nie postąpił nawet czterech kroków, gdy ranny Awaren spostrzegł jak wątła dłoń Zoli zdecydowanie chwyta orka za łokieć. Brutal zatrzymał się, spojrzał przez ramię i utkwił wzrok w drobnej dziewczynie, która stała z ociekającą czerwienią łyżką i twardym nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem.

Zostaw. — wycedziła przez zęby. Elf czuł jak mięśnie mężczyzny napinają się, jak jego ciało wrze, jeśli uczony chciał jakoś zapobiec kolejnej krwawej walce to mogła być to jego ostatnia szansa.

Sygn: Juno

Droga na Wschód

73
POST POSTACI
Awaren
Mimo całej niemocy, jaką odczuwał wobec sytuacji, w jakiej się znalazł, Awaren kontynuował miotanie się i wierzganie. Widok coraz bardziej nadszarpywanej w trakcie procesu kończyny był obrzydliwy i bolesny, a kolei ilość opuszczającej jego ciało posoki nie poprawiała szans na wyjście z tego cało, co nie znaczyło, że zamierzał po prostu pozwolić się zeżreć! Nie miał chwili na rozwodzenie się nad tym, jakie mogły być dalsze konsekwencje, ponieważ najpierw musiał ich zwyczajnie dożyć.

Wściekła frustracja ostatecznie przyniosła upragnione owoce i kto by się spodziewał, że gdy sam nie będzie miał już sił, aby odpełznąć od trafionego kopniakiem zwierza, z pomocą pośpieszą mu inni mieszkańcy cel. Na pewno nie Awaren! Fakt, musiał mocno zacisnąć dzięki niej zęby, ale wciąż było to dużo lepsze od dokumentalnego rozszarpania na strzępy.
Chciwie łapiąc pełnymi ustami hausty powietrza, które wciąż niemiłosiernie paliły drogi oddechowe, elf pozwolił sobie na chwilę otumanienia wynikającego z bólu i ogólnych zawrotów głowy. Na wpół świadomie wyłapywał więc zdarzenia z dalszego rozwoju sytuacji, choć i to wystarczyło, aby zmusił się do niemrawych prób odpełznięcia z dala od krat oraz krzyków współwięźniów. Rzecz jasna w swoim stanie daleko odpełznąć nie mógł, jednak tym, co zatrzymało go w miejscu, było wyłapanie niesamowicie zwinnych ruchów Zoli, gdy tylko rzucił za siebie spłoszonym spojrzeniem. Pomyślałby kto, że postać górującego nad nią aż nadto znacząco orka powinna ją przyćmiewać... Nic bardziej mylnego! Pomimo iż Awaren nie był wojownikiem, miał zaszczyt oglądania wielu sparingów pomiędzy takowymi. Niewielu z nich mogło poszczycić się podobnej Zoli zręczności.
Wytrzeszczając oczy na dzierżącą łyżeczkę dziewczynę, elf postarał unieść się nieco na drżących rękach. Prawdopodobnie powinien jej podziękować? Nie tylko jej. Pozostałym również. Nawet jeśli planował poświęcić ich niczym kozły ofiarne dla ocalenia własnego tyłka, nie znaczyło to, że nie wiedział, jak okazywać wdzięczność. Przeszkodziła mu natomiast spora sylwetka Bruta, który niespodziewanie wyrósł przed nim, niczym dąb. Ah... Co do tej wdzięczności... Nie był już wcale pewny, czy chciał ją rzeczywiście okazywać.
- Umm... - wydał z siebie słabym głosem, nie za bardzo wiedząc, czego ork od niego oczekuje, zanim nie został ponownie brutalnie pochwycony i pociągnięty po podłodze?!?! Co do...?!?!?
Awaren pisnął boleśnie, zdrową nogą kopiąc o podłogę w bezradnej próbie protestu na podobne traktowanie. Na nic innego niestety nie miał już sił. Gdyby nie reakcja Zoli kilka sekund później, doprawdy nie chciał wiedzieć, co by się z nim stało. Brut nie był w ogólnym rozrachunku dużo lepszą opcją od gnolla, na to by wychodziło.
Wcześniejsze zamroczenie szybko puściło pod wpływem napiętej atmosfery i tak, jak świadom był w dalszym ciągu traconej krwi, tak jeszcze bardziej narastającego między stojącą naprzeciw siebie dwójką konfliktu. Ostatnie lata spędził między orkami, w porządku? Tego typu rzeczy były na wielu obradach na porządku dziennym. Potrafił wyczuć żądzę krwi, gdy stał w podobnie śmiesznej odległości od emanujących nią osób.
- Stop! - zażądał słabo i raczej cienko, jedną ręką niemrawo klepiąc ściskające go łapsko Bruta, choć błagalne spojrzenie utkwione miał raczej w Zoli. - S-Stop...? Ja... W-Wszyscy jesteśmy po tej samej stronie! - był zbyt obolały i zestresowany, żeby zastanawiać się nad słowotokiem, który zaczął wypływać z niego naturalną koleją rzeczy. - Kopalnia, uhh, kopalnia długo nie wytrzyma... Jeśli tak dalej pójdzie, zostaniemy pogrzebani. Mówię poważnie, rozumiecie? - kontynuował, poklepując dłoń Bruta bardziej stanowczo. - Potrzebuję... Potrzebuję swojej różdżki. Potrzebuję wody i... A-Ah. S-S-Strasznie dużo tutaj krwi, nie sądzicie??? Jeśli stracę jej jeszcze więcej, nie będę mógł wam pomóc się stąd wydostać! Jeśli się pozabijacie, tym bardziej nie będę mógł pomóc! Bez zabijania! B-Bez zabijania i dź-dźgania się sztućcami, proszę... Czy ktoś mógłby mi podać... Wodę?
Jego magia była już dostatecznie zaburzona. Miał nadzieję, że nie będzie musiał jeszcze wymuszać na sobie próby wyciągnięcia odrobiny wilgoci z otoczenia... Prędzej się wykrwawi.
Foighidneach

Droga na Wschód

74
POST BARDA
Przed bezwładnym, poszarpanym ciałkiem nieprzyzwyczajonego do takich sytuacji Awarena rozgrywała się istna wojna spojrzeń. Po jednej stronie stała Zola, nijak już nieprzypominająca wciśniętej w kąt niewolnicy. Jakkolwiek komicznie mogła wyglądać łyżka w jej drobnej dłoni, tak ciągle skapująca z niej krew trochę tworzyła wrażenie niebezpiecznej istoty. Z drugiej strony, Brut ciągle trzymające elfa, czy wedle jego mniemania elfkę, za ramię, był uosobieniem czystej, samczej siły, którą tak ukochali sobie orkowie. Jego dymny kolor skóry zlewał się nieco z półmrokiem celi, z której przebijały się pojedyncze, krwawe promienie słoneczne.

Spryt przeciw sile, tak łatwo można byłoby określić zaistniałą sytuację.

Reszta więźniów nieco przymilkła, bardziej obserwując tamtą dwójkę, niżeli zwracając uwagę na piszczącego Awarena. Z początku jego cienki, nieprzebijający się głos nie robił wrażenia na nikim, nawet na bohaterce poprzedniej sytuacji. Jednak uwaga gromiących siebie wzrokiem w końcu niechętnie skupiła się na sprawcy zamieszania, gdy jakby ku potwierdzeniu jego słów stara kopalnia zadrżała w posadach, sypiąc na czubki głów zgromadzonych kolejne porcje piasku.

Brut zirytowany chyba ciągłym niemrawym poklepywaniem po ręce puścił Awarena, niby niechcący, lecz to wystarczyło, by chłopak wyrżnął o podłogę, niesiony impetem. — Szkoda mi nawet kutasa na nią wyciągać. Zamknij jej mordę, albo ja zaraz to zrobię, uszy mnie już bolą — rzucił, odsuwając się bardziej w stronę krat i zerkając przez nie. Tymczasem Zola uklękła przy elfie, z większą dawką emocji na twarzy przyglądając się zarówno jego twarzy, jak i nodze, którą i on miał szansę teraz obejrzeć... o ile byłby w stanie.

Jego gładka do tej pory, ponętna, elfia łydka była w tym momencie praktycznie rozszarpana. Kawałki skóry zwisały smętnie, w jednym czy dwóch miejscach prześwitywały także surowe mięśnie, a i chyba mignęła tam kość? Albo to rozszalała wyobraźnia Awarena poskutkowała eskalacją rany. Tak czy siak krwawiła ona całkiem obficie i należało coś z nią zrobić. A kolejne słowa Zoli wcale aktualnej sytuacji nie polepszyły.

Skąd chcesz wytrzasnąć wodę? To co dają do kolacji, od razu znika, a ledwo starcza, żeby gardło nie było suche. Musisz na razie wytrzymać bez niej. Tak samo bez tej twojej... różdżki?

Mamy klucze. Jak na razie ta elfia suka narobiła nam więcej problemów, niż pomogła. Rzucimy ją gnollom na pożarcie, a sami stąd spieprzymy, jak będą się nią zajmować — rzucił ktoś spod ściany, czemu metodą owczego tłumu zaczęły zaraz przytakiwać inne osoby...
Spoiler:

Droga na Wschód

75
POST POSTACI
Awaren
Bojaźliwy dreszcz przebiegł po plecach Awarena za sprawą nowego wstrząsu, który i jego samego uświadomił dość dokumentalnie, jak mało mogli mieć czasu, nim to wszystko runie im na głowy. Gnolle, czy może pogrzebanie żywcem? Miał już okazję zasmakować tego pierwszego i szczerze nie spieszyło mu się do powtórki z rozrywki... Co nie znaczyło też, że zamierzał dać się tutaj pochować! Czy już wspominał, że był na to zwyczajnie za młody i za ładny?! Bo był!

Rozpatrywanie kolejnych, czarnych scenariuszy przerwał ostry ból, gdy Brut postanowił zwolnić swój uścisk w najmniej delikatny ze sposobów. Awaren gwałtownie zachłysnął się powietrzem, czując, jak jego zmęczone oczy na nowo zachodzą łzami. Ani potężne rwane w nodze, ani też ogólny ból całej głowy, nie pomagały zebrać myśli.
Z trudem regulując oddech, niechętnie, ale z konieczności przyjrzał się wreszcie swojej nodze, usiłując jednocześnie raz jeszcze przejść do pozycji siedzącej - być może bez nadmiernego naruszania i tak rwącej i palącej kończyny? Pamiętał, że gdy po raz pierwszy zobaczył u samego siebie złamanie otwarte, zemdlał na kilka długich minut. Później rzecz jasna zemdlał raz jeszcze. Dopiero przy trzecim podejściu był w stanie zmusić się do patrzenia na uszkodzoną kończynę dostatecznie długo, aby poprosić kogoś o pomoc w nastawieniu jej (przy czym naturalnie także zemdlał, a jakże). Dopiero po tym udało mu się ją uleczyć. Wraz z kolejnymi wypadkami z udziałem drobnego nadużycia orkowej siły przeciw jego wątłemu ciału, było już łatwiej. W każdym razie tak mu się wydawało po złamanej i przetrąconej żuchwie. Rozszarpana noga jednak wydawała się znacząco podnosić poprzeczkę. Wyglądało to naprawdę źle. Paskudnie. Wyglądało, jak coś, od czego pewniakiem złapie jakieś koszmarne zakażenie i... Ch-chyba nigdy nie widział tylu gołych mięśni na raz?

Zaciskając zęby, Awaren pokręcił krótko głową.
- Potrzebuję... - urwał, unosząc nieco drżące dłonie, lecz zanim skierował je nad nogę, zawahał się. Miał wcześniej problem z utrzymaniem swojej magicznej iluzji, ale zaklęcie, którego szczątkowo użył na goblinie, zostało jakby w pewnym momencie zupełnie zniwelowane. Co, jeśli stanie się coś gorszego? Ale z drugiej strony - czy miał wybór? Bez wody, jego magia działała wolniej i odrobinę mniej efektywnie. Co zatem powinien zrobić?
- Pomóż mi na razie podrzeć rękawy. Proszę? - zwrócił się wreszcie do Zoli, wyciągając słabo w jej stronę jedno ramię i pokazując, jak chwycić za materiał oraz w którym miejscu, aby łatwiej się popruł. - Muszę zawinąć tę nogę.

W duchu mógł przeklinać Bruta i całą resztę niewdzięcznej zgrai, która bez niego przecież wcale nie dostałaby możliwości na wydostanie się z celi. Na głos natomiast mógł tylko... Uh, na pewno nie stawiać się. Na to zdecydowanie brakowało mu jaj.
- Wgłąb kopalni jest ich dużo więcej! - zaprotestował na głos zlękniony, bo w ciszy również nie zamierzał znosić planowania jego zabójstwa. - Nie zbiegną się tu nagle wszystkie, żeby zacząć mnie szarpać. T-To nie są zwykłe bestie! Wybijają już pewnie resztki goblinów i-i z tego, co mówił Drek, zanim sam został zjedzony, podobno są szalone i rzucają się na wszystko i wszystkich! Nie uciekniecie im w ten sposób... A jest ich tam jeszcze co najmniej z tuzin - to ostatnie dodał rzecz jasna już sam od siebie, bo w końcu kto zabroni mu nieco podkolorowywać?
Foighidneach

Wróć do „Zachodnia baronia”