Nad brzegiem Gryfiej Rzeki
: 18 lip 2018, 22:05
Giermek i kasztelanówna z Gryfiego Gniazda pędzili konno poprzez zalane popołudniowym słońcem równiny. Blask wiszącego nisko słońca zalewał im oczy. Złota godzina.
W trawie grały świerszcze, a znad wijącej się łagodnie rzeki niósł się rechot żab. Spod kopyt Skoczka i Góry uskakiwały raźno koniki polne, a ponad kępami rozkwitłej niedawno, słodko pachnącej białej koniczyny fruwały małe motylki o modrych skrzydełkach. Polny szczaw wypuścił już pierwsze kwiaty, jednak nie zdążyły one jeszcze przybrać poważnego odcienia ciemnej czerwieni - na razie były jeszcze blade z delikatnym rumieńcem. Jak dworskie panienki. No ale nie jak ona, nie jak Dieran. Ona była albo jak ogień, albo jak ten blask, który zalewał wszystko, oślepiał, wszystkiemu nadawał swój kolor i nie pozwalał zauważać nic poza sobą.
Łąka szeleściła nieprzebranym bogactwem kwitnących traw. Miotełki, kłosy, wiechy, pałeczki. Srebrzyste, płowe, zielonkawe albo te pokryte fioletowym pyłkiem. Tysiąc kształtów, tysiąc kolorów. Unosił się z nich pyłek, którego drobiny tańczyły w słonecznych promieniach. Było bajkowo. Łąka przypominała Harmanowi jakieś ogromne, zaludnione przez maleńkie istoty, zatłoczone, tętniące życiem miasto.
Raz po raz jeźdźcy mijali podobny do białego obłoku krzew dzikiego bzu. Dieran raz nawet chciała uzbierać sobie naręcze jego kwiatów, ale wyrzuciła z obrzydzeniem wszystkie gałązki, kiedy zobaczyła, że od spodu oblazła je chmara jakichś drobnych robaczków. Jej śmiech niósł się pod złotym niebem jeszcze długo.
— Tam się zatrzymamy — zarządziła, wskazując miejsce na skraju starego lasu, gdzie omszałe drzewa sięgały korzeniami koryta rzeki. — Tam nad wodą, gdzie kończy się las. Widzisz? Patrz. Tam jest ukryty taki kawałek piaszczystej plaży, rosną tam poziomki, na te drzewa można się wspaniale wspinać, nawet wisi tam taka huśtawka na długich sznurach, z której można wskoczyć do wody! Ciekawe, czy jest już dość ciepło, żeby się wykąpać! Jak myślisz?
W trawie grały świerszcze, a znad wijącej się łagodnie rzeki niósł się rechot żab. Spod kopyt Skoczka i Góry uskakiwały raźno koniki polne, a ponad kępami rozkwitłej niedawno, słodko pachnącej białej koniczyny fruwały małe motylki o modrych skrzydełkach. Polny szczaw wypuścił już pierwsze kwiaty, jednak nie zdążyły one jeszcze przybrać poważnego odcienia ciemnej czerwieni - na razie były jeszcze blade z delikatnym rumieńcem. Jak dworskie panienki. No ale nie jak ona, nie jak Dieran. Ona była albo jak ogień, albo jak ten blask, który zalewał wszystko, oślepiał, wszystkiemu nadawał swój kolor i nie pozwalał zauważać nic poza sobą.
Łąka szeleściła nieprzebranym bogactwem kwitnących traw. Miotełki, kłosy, wiechy, pałeczki. Srebrzyste, płowe, zielonkawe albo te pokryte fioletowym pyłkiem. Tysiąc kształtów, tysiąc kolorów. Unosił się z nich pyłek, którego drobiny tańczyły w słonecznych promieniach. Było bajkowo. Łąka przypominała Harmanowi jakieś ogromne, zaludnione przez maleńkie istoty, zatłoczone, tętniące życiem miasto.
Raz po raz jeźdźcy mijali podobny do białego obłoku krzew dzikiego bzu. Dieran raz nawet chciała uzbierać sobie naręcze jego kwiatów, ale wyrzuciła z obrzydzeniem wszystkie gałązki, kiedy zobaczyła, że od spodu oblazła je chmara jakichś drobnych robaczków. Jej śmiech niósł się pod złotym niebem jeszcze długo.
— Tam się zatrzymamy — zarządziła, wskazując miejsce na skraju starego lasu, gdzie omszałe drzewa sięgały korzeniami koryta rzeki. — Tam nad wodą, gdzie kończy się las. Widzisz? Patrz. Tam jest ukryty taki kawałek piaszczystej plaży, rosną tam poziomki, na te drzewa można się wspaniale wspinać, nawet wisi tam taka huśtawka na długich sznurach, z której można wskoczyć do wody! Ciekawe, czy jest już dość ciepło, żeby się wykąpać! Jak myślisz?