[Nad Zatoką Krzyża] Las pełen sosen

1
Zbiorowość czarnych orków odmówiła Luu'shai sukursu i uznała krzewione przez nią nowatorskie idee za wiarołomne, haniebne. Nie chciano tam ani zmian, ani osób, które o zmianach marzą. A Luu istotnie śniła o przebudowaniu wartości w swoim narodzie, została więc przemocą zmuszona do opuszczenia rodzinnego koczowiska, do zostawienia Czarcich Gór za sobą. Zdeterminowana, udała się zatem w stronę człowieczego mienia, w stronę potężnego Keronu. Zaciekawiona światem poza Urk-Hun, przewędrowała przez całe Martwe Wzgórza. Po drodze obserwowała uważnie zmieniające się otoczenie. Widziała kanciaste, surowe ziemie przechodzące z wolna w równe i porosłe trawą przestrzenie. Doceniała panoramę Królestwa. Bardziej znużona niż zmęczona marszem, szukała schronienia przed nudą w osadach. Choć dostała się do paru wiosek, to niemalże z każdego obozowiska przepędzano ją pochodniami oraz szczuto psami. Mimo, że obiecała nie narobić nikomu problemów i oferowała wieśniakom swą pomoc, nie pozwalano maruderce zostać nawet do rana. Luu szła więc bezustannie, czasem po ścieżkach, a czasem przez ciemne puszcze. Raz jeden udało się czarnoskórej znaleźć dach nad głową. Małe, nienazwane miasteczko nadrzeczne powitało orkową pannę bez psioczenia, chlebem oraz solą. Ale nie bezinteresownie. Bezinteresowność nie leżała bowiem w naturze człowieka. W zamian za żarcie i kawałek materaca szamanka musiała zaopiekować się dziećmi starego kowala, które dorwała znienacka krwotoczna gorączka. Luu miała szczęście, że znała to choróbsko i posiadała stosowne zioła. Bez trudu uratowała dzieciarnię. I w ten sposób uratowała również sama siebie. Śmierć któregoś z bachorów mogła wzbudzić przecież złość mieszkańców. Złość, którą czarnoskóra poznała zawczasu – świecące czerwienią pochodnie oraz szczekanie psów.

Bohaterka obudziła się w sosnowym borze. Noc przepędziła w szałasie z konarów drzew i mchu. Zmarzła na kość, ale nie dostała przeziębienia, za co dziękowała swojej przezorności. Zapas rumianku i mniszków marniał z dnia na dzień. Skórzana torba z prowiantem, którą zabrała z domu, pozostawała obecnie prawie pusta, mimo to po napchaniu sianem sprawdzała się doskonale jako poduszka. Luu zabrała swą skromną chudobę. Zniechęcona i sterana, pomaszerowała przez puszczę. Szła tak przed siebie, zanurzona w rozważaniach, świstach ptaków oraz wiatru, aż wtem harmonię dźwięków przerwało ostre końskie rżenie przeplecione wrzaskiem.

Wierzchowiec pokazał się w krzakach po prawej. A na nim jeździec. Zwierz w cwale przedostał się przez busz, skacząc tuż tuż przed twarzą Luu'shai. Czarnoskóra poczuła odór potu, a na ramieniu coś mokrego. To piana, która uleciała sierściuchowi zza zębów. Pędzące stworzenie warczało w panice równie donośnie, co osoba siedząca mu na karku. Podróżniczka odruchowo powędrowała za nimi wzrokiem i z przerażenia aż oniemiała. Rumak postradał równowagę, zarzuciło nim w bok tak, że zadem trzasnął o drzewo. Uderzenie zachwiało nim ostatecznie, więc poleciał na usianą korzeniami ziemię. Jeździec nie miał szans na pozostanie w strzemionach, on takoż zrównał się z runem. Z naruszonego starodrzewu poderwała się pod niebo chmara ptaków – wron. Przez moment całe zamieszanie ucichło. Krakanie ptactwa przebrzmiało, a wrzeszczenie przeobraziło się w bolesne skamlenie zarówno konia oraz konnego. Wałacha szarża pechowo posłała na pień połamanego świerku. Pasażera natomiast, podstarzałego człowieka z zarostem, prosto w różane krza straszące cierniami. Facet miał widocznie pogruchotane ramię. Złamanie otwarte. Poświadczała to stercząca znad barku kość. Luu stała z boku i z niedowierzaniem patrzała na ową przedziwną scenę.

Co powinna zrobić?
Obrazek

Re: [Nad Zatoką Krzyża] Las pełen sosen

2
Swego rodzaju wędrówka ludów - tak można by podsumować obecne życie naszej orczycy, które wyraźnie zaczynało jej nieco doskwierać. Kto by pomyślał, że chęć do zmiany społeczeństwa ściągnie na nią taki los? Sama podróż, możliwość zobaczenia świata była czymś wspaniałym, jednak trudy takiego życia dość szybko stały się jasne. Samotność. Ludzie zdecydowanie nie przywykli do widoku czarnych orków na swych ziemiach, po części Luu'shaika rozumiała ich starach - sama nie wiele wiedziała o tych "człowiekach" do niedawna jedyną inną rasą, którą widywała były w większości martwe krasnoludy zagrażające pozycji orków w Czarcich Górach. Obcowanie z tymi istotami było niezwykle irytujące, ofiarujesz im pomoc a ci i tak patrzą na ciebie wilkiem, no cóż najwyraźniej tak to już musiało być.

Noc w borze czarnoskóra z pewnością nie mogła nazwać komfortową, jednak nie było czasu by narzekać - trzeba było ruszać dalej, do kolejnej zapyziałej nory pełnej niewdzięcznych ludzi. Kto by się spodziewał, że tym razem zamiast nudnego marszu Luu spotka taki cyrk? Szamanka co prawda nie znała się na jeździectwie jednak z całą nie powinno to tak wyglądać, spłoszone zwierze zdawało się nie do opanowania, co do diaska tak je wystraszyło? Mniejsza o to, co z człowiekiem? Przeżył - kobieta nie wiedziała czy to dobrze czy źle, znając ich naturę pewnie zaraz oskarżą ją o to wszystko, ale czy to z własnej dobroci bądź głupoty orczyca zbliżyła się do nieszczęśnika uważnie się mu przyglądając.
- W porządku?
Zapytała, chociaż dobrze już znała odpowiedź na to pytanie.
“You get what anybody gets - you get a lifetime.” - ― Neil Gaiman

Re: [Nad Zatoką Krzyża] Las pełen sosen

3
Paniczne, smutne muczenie poturbowanego konia przeszkadzało Luu w porozumieniu się z brodaczem. Z przedziurawionego boku wierzchowca uciekała ciemnoczerwona krew i mieszała się z brudną ziemią. Dookoła walała się porozrzucana, oderwana od pnia kora. Wiatr szumiał w koronach drzew i mieszał się z zawodzeniem poharatanego zwierzęcia. Zanim zmartwiona czarnoskóra podeszła do nieszczęsnego człowieka, on zdołał się już – choć nie bez trudu – odczołgać od ozdobionego różami, ciernistego krzaka. Siedział teraz pod drzewem, które przed momentem zostało przez niego staranowane i starał się zatamować posokę broczącą wolno z rozwalonego barku. Twarz oraz ręce miał całe poprzekłuwane kolcami z kwiecistego krzewu. Luu'shaika zachowała w sakwie nieco dekoktów oraz przeciwbólowego ziela, mogącego pomóc paneczkowi w przetrwaniu nieciekawego urazu. On sam nie dopraszał się ratunku. Może nie chciał się narzucać, a może przez doznane obrażenia nie wiedział jak dobrze dobrać słowa. Na szczęście szamanka miała serdeczną duszę i samowolnie postanowiła starannie go ozdrowić – na miarę swoich możliwości.

Nie narzekam — powiedział tamten po cichu. Teraz, z bliska, nie prezentował się aż tak staro, choć wciąż doskwierało mu zmęczenie. Luu dostrzegła na plecach rannego połamaną kuszę. Broń musiała rozpaść się w skutek uderzenia o ziemię. U pasa jeździec miał uwiązaną pochwę z mieczem oraz paczkę pocisków do samostrzału, ale nawet z orężem nie stanowił żadnego niebezpieczeństwa. Nie, skoro miał tak poważnie połamane ramię. — Możesz coś dla mnie zrobić? Nie każ Szubrawcowi konać w bólu — mężczyzna wskazał ruchem oczu na wierzchowca. — Weź miecz i skończ to bezboleśnie, niech się biedak nie zadręcza ku uciesze Usala...

Jestem Athelstan — dodał zaraz potem. — Mam tu niedaleko chatę.

Re: [Nad Zatoką Krzyża] Las pełen sosen

4
Czarnoskóra raz jeszcze przyjrzała się mężczyźnie, musiała się upewnić, że wszystko z nim w porządku. Doprawdy, ciężko stwierdzić czy to szczęście czy pech dla samej orczycy, że się na coś takiego natknęła. Może uda jej się nieco odpocząć w jego chacie? Cóż, takie przynajmniej były nadzieje Luu'shaiki, w tym momencie musiała jednak skupić się na bardziej przyziemnych sprawach. Koń... faktycznie nie było powodów by zwierzę cierpiało, jednak co potem? W sensie co z ciałem? Powinni je tu zostawić? A może Athelstan będzie chciał go pogrzebać? Szkoda dobrego mięsa...
- W porządku.

Odparła krótko, starając się nie rozmyślać o smaku smażonej koniny. Orczyca pewnie chwyciła miecz jeźdźca i zbliżyła się to zwierzęcia. Nie była pewna czy ma zrobić coś specjalnego, pożegnać Szubrawca? Powiedzieć mu jakieś miłe słowa? Cóż, raczej nic z tego. Luu położyła swą lewą dłoń na koniu i mocniej złapała za rękojeść - była gotowa zadać czysty cios mający przebić się przez mięśnie zwierzaka prosto do jego serca.
- Luu'shaika.
Odpowiedziała już po chwili, tematu chatki jednak nie skomentowała, choć liczyła na zaproszenie.
“You get what anybody gets - you get a lifetime.” - ― Neil Gaiman

Re: [Nad Zatoką Krzyża] Las pełen sosen

5
Orkowa dama, zgodnie z zamiarem, raz jeszcze zerknęła na rannego brodacza, chcąc mieć pewność, że nic mu się nie stało, ale po rekonesansie doszła do wniosku, że jednak coś tam z niego ucieka – trochę krew z niezatamowanego ramienia, a trochę dusza, chcąca dostać się przedwcześnie do wiecznie ciemnego, pośmiertnego świata. Luu, szamanka, uzdrawiaczka, miała doświadczenie w osadzaniu duchów z powrotem na Herbii, posiadała moc, która pozwalała hamować krwotok oraz zwracać niemotom zdrowie. No i miała w torbie parę sztuk ekstraktów i miksturek, a każda z nich, stosownie zastosowana, umiała działać cuda. Ostatecznie, miała w ręce miecz. Ładne, stalowe, runiczne ostrze ze zdobieniami na trzonie i zbroczu. Jednakowoż, zobowiązana prośbą Athelstana, czarnoskóra podeszła zawczasu do zbiedzonego umieraniem konia. Choć miała nieraz brzeszczot we władaniu, choć nie raz mordowała zwierzęta w swoim koczowisku w Czarcich Górach, to czegoś podobnego jeszcze nie uskuteczniała. W końcu zaciukanie chlewnego knura to nie to samo, co humanitarne, niebrudne odebranie komuś ostatniego tchu. Luu'shaika obrała, owocnie, dobrą metodę uśmiercenia. Pchnięcie w samo serce posłało wierzchowca w domenę Usala momentalnie i niemalże bezboleśnie.

Boleśnie natomiast wrzeszczał facet spod drzewa. Luu przeniosła na niego zainteresowanie, przedstawiła się i czekała na to, co się stanie. Athelstan uśmiechnął się – prawdopodobnie, bo trudno rozeznać uśmiech na mordze uwalonej błotem – a potem przesunął się nieco na bok. Szamanka mogła dostrzec, że złamanie zaczęło poważnie puchnąć. Należało temu przeciwdziałać. Sam rekonwalescent postarał się o swe dobro i zabandażował ranę skrawkiem swego ubrania. Ale to nie starczało. Luu musiała mu pomóc w opatrzeniu barku. Siedząc pod świerkiem, mężczyzna wskazał na bohaterkę. Jego ręka drżała nieznośnie jak żebrak na mrozie.

Jest mi niezmiernie miło — powiedział dość wesoło. — Potrzeba mi pomocnika. Szubrawiec, sama rozumiesz, nie może mnie uratować, ale tobie się to uda, czarnoskóra koleżanko. Weź tamte dwa drewienka i choć z nimi do mnie. Trzeba unieruchomić złamane ramię. Kość nie może się ruszać. W końskich sakwach mam puzderko z maścią. Je też możesz mi tu dać. No i miecz. Proszę. Zwróć mi miecz...

Re: [Nad Zatoką Krzyża] Las pełen sosen

6
Trzeba przyznać, iż orczyca była pod wrażeniem opanowania Athelstana, większość ludzi pewnie w swej panice i bezradności zalała by się łzami a tu proszę, widać nie wszystkie człowieki to płaczliwe łamagi. Zachowując ciszę, Luu starała się odkryć kim dokładnie był ów mężczyzna, patrząc na ostrze, którym chwilę temu pozbawiła życia rumaka można uznać, iż nasz pechowiec nie należy do biedoty, nie każdego stać na taki kawałek stali.
- Spokojnie...
Odparła kobieta odkładając miecz przy Athelstanie po czym zebrała potrzebne drewienka i puzderko z maścią.
- Proszę. Nie ruszaj się, zajmę się tym ale może zaboleć.
Dodała po chwili zabierając się za usztywnienie kończyny mężczyzny, w końcu raczej nie był w stanie samemu się tym zająć. Oczywiście Luu'shaika uważała by nie wyrządzić swemu pacjentowi żadnej większej krzywdy, jednak delikatności nie jest czymś z czego szamanka słynęła.
“You get what anybody gets - you get a lifetime.” - ― Neil Gaiman

Re: [Nad Zatoką Krzyża] Las pełen sosen

7
Kosztownie zdobione ostrze rannego człowieka znalazło się znowu w jaszczurze, a on odetchnął z otuchą. Brzeszczot musiał mieć dla niego sporawą wartość, na pewno znacznie większą niż cena materiałów oraz trudu kowala. Athelstan sprawne ramię zacisnął mocno na pochwie miecza, a połamane oddał na warsztat szamance. Wrażenie opanowania, podziwiane przez czarnoskórą, nie ustało nawet na moment i twarz brodacza nie zmieniła się nawet trochę pod naporem rosnącego zmęczenia oraz bolesnego koszmaru. Bandażowanie, choć kosztowało sporo czasu, nie sprawiało Luu problemów. Dowiązanie dwu drewienek miało zapobiec przemieszczaniu się kości, a zarazem ustrzec nieszczęśnika przed kalectwem za parę wiosen, po zrośnięciu się roztrzaskanego barku. Przez pierwsze chwile wiązania mężczyzna hardo obserwował czarnoskórą podczas babrania się w szmatach i krwi. Potem zebrało mu się na nudności – pewno na widok tego, co miał pod skórą – więc przestał patrzeć na pracę Luu'shai i wzrokiem przemierzał niezmierzone połacie lasu. Pod koniec montowania prostego temblaka zabrał się za puzderko z dziwną maścią. Orkowa panna nie znała mocnego zapachu zielonkawego kremu, nie rozeznała więc składu wonnego smaru. Athelstan zdawał się wiedzieć doskonale, co za zioła tam nawciskano, bo bez oporów wsmarował pokaźną dawkę w nieschowaną pod bandażami część ramienia. Lekarstwo zdziałało niemalże od razu, a on z trudem wstał spod drzewa i ostrożnie zmacał kurowaną ranę.

Świetna robota — powiedział nieraźno, ale za to szczerze. — Przepraszam, że musiałaś brudzić się mą krwawicą. No i za to też składam ci serdeczne podziękowania, choć pewnie dla orków babranie się czerwienią to nic strasznego. Na razie mogę dać ci słowa i może garść złota, bo prócz tego w sakwach nie mam nic cennego, ale chodź ze mną do dworku, to będzie z ćwierć dnia marszu, a dam ci coś właściwszego, co zechcesz. — Brodacz przetrząsał uważnie sakwę po sakwie, od czasu do czasu kładąc palce na karku martwego Szubrawca i mierzwiąc mu ubłoconą sierść. W końcu nieborakowi udało mu zebrać zawartość toreb do dużego plecaka — Chodź ze mną, proszę. Poznasz moją wdzięczność, zostaniesz u mnie na pewien czas, będziesz moim gościem... — dodał potem i z bagażem na plecach skierował się w stronę ciemnego muru drzew.

Wiatr świszczał cicho, bawiąc się z ptakami w berka. Po kniei niosło się echem hukanie sów oraz trzeszczenie konarów. Luu, mimo natłoku zdarzeń i wrażeń, czuła się dość dobrze, wręcz beztrosko, otoczona zewsząd przez naturę. U siebie, w Urk-Hun, doświadczała jeno twardego kamienia oraz gorąca prażącego nieustannie słońca. Teraz docierało do niej coś nowego. Owiewana zimną dmuchawą oraz kuszona szelestem koron świerków zamieniała stare wspomnienia na nowe, ciekawsze. W końcu poczuła Keron całą sobą. Odrzucana przez wieśniaków i przeganiana, musiała wiele znieść, zanim dostała od Bogów szansę. A szansa ta, uśmiechnięta, stała właśnie przed nią.

Re: [Nad Zatoką Krzyża] Las pełen sosen

8
Hmm, tak zdecydowanie Athelst był wytrwałym mężczyzną, jednak jakiekolwiek rozważania orczycy zostały szybko zastąpione nadzieją na kilka przyjemniejszych chwil, wdzięczność pechowca oznaczała prawdopodobnie ciepły posiłek, może nawet jakieś uzupełnienie zapasów - Luu miała dość prostu tok myślenia, zapewne większość ludzi pomyślała by w tym momencie o złocie czy innych bogactwach jednak czarnoskóra nie czuła żadnej miłości do tego kruchego kruszca, poza tym nawet nie miała by gdzie go wydać. Tak też wdzięczność kojarzyła jej się z bardzo przyziemnymi sprawami. Kobieta nie skomentowała w żaden sposób propozycji Athelsta a jedynie kiwnęła głowa i monitorując ruchy człowieka wędrowała cicho u jego boku. Możliwe, że powinna jakoś podtrzymać rozmowę, jednak nie bardzo wiedziała od czego zacząć, w końcu po dłuższej ciszy, zrelaksowana otaczającą ją cudną zielenią, rzuciła pytaniem
- Dworek... - Twój dom, mieszkasz tam sam? ...Większość ludzi nie cieszy się na mój widok.
“You get what anybody gets - you get a lifetime.” - ― Neil Gaiman

Re: [Nad Zatoką Krzyża] Las pełen sosen

9
Zmęczoną twarz Athelstana rozerwała dziwna maska powstała przez niezamierzone zmieszanie uśmiechu zadowolenia z bolesną miną spowodowaną zranieniem. Brodacz nie chciał stać obok zwłok swego wierzchowca, nie zamierzał też zmuszać Luu do sterczenia w ich otoczeniu, zatem przemaszerował parę kroków w stronę prawie niewidocznego szlaczku, stworzonego przez nieostrożne zwierzęta pośród traw oraz krzów. Po drodze zebrał on do sakw resztę przedmiotów, które niedawne zderzenie z drzewem porozrzucało wszędzie dookoła.

Rozmowa w sercu lasu, zwłaszcza nad ciałem martwego konia, to niedobra idea. Jegomość wiedział to doskonale. Od zawsze dużo mawiało się po karczmach na temat band grasantów i hordach monstrów. Sporawa część takich opowiastek zakładała, że to właśnie w puszczach takich jak ta można spotkać rzeczone niebezpieczeństwa. Athelstan nie chciał narażać ani siebie, ani szamanki na niekonieczne nieszczęście. Strzeżonego bogowie strzegą – powtarzał sobie to często, choć teraz akurat nie powiedział nic. Snuć swe baśnie zaczął nieco potem, podczas pochodu przez borek pełen sosen. Czarnoskóra panna dowiedziała się przeto, że włodarz mieszka we dworku sam wraz z paroma parobasami. Okazało się dodatkowo, że brodacz jest od dawna wdowcem, a mała własność ziemska należała zawczasu do jego narzeczonej i dostała mu się we władanie prawem po testamencie. Ponoć pierwotnie szczęście bardzo mu patronowało, co ostatnio prawie wcale się nie zdarza. Farciarz stał się znienacka pechowcem, za dowód czego uznać można niedawne zdarzenie z udziałem Szubrawca oraz wiecznie zielonego świerka...

Wracałem akurat do dworku z polowania — powiedział mężczyzna, tocząc swe opowiadanie — aż tu niespodziewanie coś trzasło tak hucznie, że aż mi konia nastrachało. Wałach runął przed siebie i nie podołałem go zahamować. Leciałem na złamanie karku, a potem źle zerwałem wodze i zaszarżowałem wprost na drzewo. Resztę znasz. Uratowałaś mnie, nie ma co. Jeszcze się odwdzięczę. Ciekawi mnie jeno, co czarnoskóra wiedźma z Czarcich Gór porabia na zachodzie Królestwa, nadto sama, bezbronna, zmizerniała. Co cię tu sprowadza?
Spoiler:

Re: [Nad Zatoką Krzyża] Las pełen sosen

10
Wieść, iż cały ten dworek nie jest przesadnie zaludniony ucieszyła orczycę, która w między czasie wysłuchała wszystkiego co miał do powiedzenia Athelstan. Czyli faktycznie był to zwykły pech, cóż zdarza się nawet najlepszym. Gdyby to Luu była postawiona w podobnej sytuacji to pewnie mogło by się to skończyć dużo gorzej, wszak jeździectwo nie było jednym z jej talentów a wyglądało na całkiem trudne. W momencie gdy z strony mężczyzny padło pytanie dotyczące czarnoskórej, ta nie była pewna co powinna odpowiedzieć, w końcu jednak postanowiła powiedzieć prawdę - a raczej jej skróconą wersję.
- Konflikt poglądów. Musiałam opuścić swój lud dla "ich dobra". Wędruję by znaleźć nowy dom, nie tylko dla mnie ale i mych braci, którym odechce się wojny.

Tia... cel czy też marzenie orczycy wydawał się nieco dziwaczny - szczególnie dla tych, którzy znali naturę czarnych orków, jednak Luu pragnęła wierzyć, iż kiedyś znajdzie podobnie myślących przedstawicieli swojego gatunku. Po swych słowach kobieta zamilkła, nie bardzo wiedziała w jaki sposób podtrzymać rozmowę, była to cecha nad jaką definitywnie musiała popracować. Dopiero po dłuższej chwili rzuciła krótkim pytaniem.
- Ty... nie boisz się mnie? Mało kto reaguje tak spokojnie na mój widok.
“You get what anybody gets - you get a lifetime.” - ― Neil Gaiman
ODPOWIEDZ

Wróć do „Gryfie Gniazdo”