[Pośród Wzgórz Rahion a Gryfią Rzeką] Bezimienne ziemie

1
Srebrny dysk w w akopaniamencie rozgieżdżonego nieba pojawiał się, a to zaraz znikał za kłębami ciemnych chmur. Pełnia nie wróżyła nic dobrego. Ostudzała zapał nawet największego śmiałka. Blask Mimbry nie zdołał przegnać wszystkich cieni. To właśnie one, te całkiem małe jak i diabelnie wielkie, mogły skrywać potworności, których za dnia nikt nigdy nie widywał, które pojawiały się tylko w koszmarach.

Jednakże gdy nieboskłonem znowuż władały chmury na ziemi zapadał mrok tak gęsty, iż niemal można było pokroić go nożem. Wciągnąwszy przed siebie dłoń traciło się ją z pola widzenia. Ginęła w ciemności. Krocząc w tej czarni, niemal po omacku, zapominało się o największym zagrożeniu jakim niewątpliwie były wykroty w trakcie oraz tuż przy nim gęsto osadzone drzewa.

Świerszcze koncertowały.

Wędrowiec targany przez niepokój, chłód, oraz głód, samotnie przemierzał leśne ostępy. Zapomniana przez świat i bogów droga rokowała większe nadzieje niż główny gościniec. Tam na pewno nie miałby co szukać. Tam nikomu nie uprzykrzały się bestie i bestyjki. Tam prędzej niż zlecenie dostałby pałką po głowie od jakiegoś rozbójnika.

Bądź co bądź decyzja, choć już podjęta, powoli przeradzała się w błąd. Błąd, za który można zapłacić życiem. Planowo gdzieś przed zachodem słońca spomiędzy drzew miała się wyłonić osada. Tymczasem zapadł już zmrok, a miejsca do bezpiecznego postoju jak nie było tak nie ma. Co więcej podróżnik został zmuszony do zejścia z wierzchowca (w końcu nie chciał po ciemku wpaść na byle przeszkodę), tym samym diametralnie przełożyło się to na prędkość wędrówki.

Wtedy, kiedy już zwątpił i już rodziły się myśli o spędzeniu nocy w tej gęstwinie, pojawiło się coś co wyłowiło go z marazmu. Zamarł mimowolnie. Jakieś góra dwa sążnie od niego, na samym środku drogi, znajdowało się coś, czego nie potrafił określić. Nie dostrzegał ruchu. Słyszał jedynie sapanie. Złowrogie?
.

Re: Bezimienne ziemie [pośród Wzgórz Rahion, a Gryfią Rzeką]

2
Ciemność nadeszła znacznie szybciej niż Ajwan zakładał, klął teraz na siebie. Jak byle żółtodziób zabłąkał się nocą na nieznanej drodze. Koń szedł coraz wolniej i wolniej nerwowo machając głową, próbując uchwycić ostatnie promienie światła, które nieubłaganie odeszło. Zapadł nieprzebrany mrok.

Ajwan zsiadł z konia, nie miał zamiaru pogarszać swojej sytuacji o rozbity nos, i konia ze złamaną nogą, tym bardziej że mimo głodu nie specjalnie przepadał za koniną. Myśliwy miękko stanął na nogach, i uchwycił konia za uzdę, która udało mu się znaleźć w mroku. Ajwan rozejrzał się dookoła i wstrzymał oddech... czym jest to uczucie? Jakiś nieopisany rodzaj niepokoju.

Ajwan wpatrywał się w otaczająca go ciemną przestrzeń. Ale nie widać było nic, trudno było odróżnić świat od jakiejś sennej mary. Bez znaczenia czy oczy były otwarte czy zamknięte - widać było dokładnie to samo. Jednak myśliwy słuchał, słuchał czekając aż wzrok lepiej przywyknie do ciemności.

Jednak słuch zawsze jest tak samo ostry, nie musi się przyzwyczajać do mroku, i ten właśnie zmysł chłonął w tej chwili cały ogrom dźwięków nocy, dla wprawnego słuchacza nie było problemu w rozróżnianiu odgłosów nocnych zwierząt, jednak tłem do tego wszystkiego była cisza, ogromna, hucząca, przytłaczająca taka która nie pozwalała myśleć, ściskała lodem serca nawet najodważniejszych. Ajwan przełknął ślinę, gdy ujrzał delikatne zarysy traktu powoli poprowadził konia.

Do tej pory usilnie odpychał myśl o pozostaniu tutaj na noc, może dla tego że oznaczałoby to dla niego przyznanie sie do błędu; lub jak sam sobie tłumaczył, ognisko może ściągnąć jakieś diabelstwo. Jednak teraz wyraźnie dostrzegł że nie ma sensu pchać się niemal na oślep nieznaną drogą. Gdy tak myślał usilnie wpatrując się w ciemność, usłyszał dźwięk który nie pasował do reszty. Ciężko powiedzieć co to było, i jak interpretował to jego mózg. Jednak było to tak niedopasowane do reszty, tak wyróżniające się z tradycyjnych dźwięków nocy że niemal waliło w twarz słowami "Stój"

Ajwan nie widział nic, jednak uważnie słuchał, słyszał złowrogi pomruk, który dobiegał gdzieś z przodu, powoli puścił uzdę, i zwolnioną w ten sposób ręką powędrował do klingi miecza, który zwisał mu u pasa. Nie wiedział czym jest to nowe zagrożenie które tak niespodziewania przed nim wyrosło, nie chciał wykonywać gwałtownych ruchów, więc jedynie trzymał miecz w pogotowiu. Myśliwy postawił jedną nogę do przodu w kierunku z którego spodziewał się ataku, w taki sposób że pewnie stanął na nogach. I wyczekiwał na dalszy rozwój wydarzeń.

Re: Bezimienne ziemie [pośród Wzgórz Rahion, a Gryfią Rzeką]

3
Świerszcze nie ucichły choć podróżnik mógł mieć takowe wrażenie. Wsłuchiwał się w tajemniczy dźwięk tak intensywnie, iż reszta bodźców przestała do niego docierać bądź docierała okrężną drogą. Sapanie okazało się... właśnie sapaniem. Co ciekawe ludzkim. Człowiek, najpewniej mężczyzna, przypuszczalnie leżał na drodze konając. Ajwan teraz doskonale słyszał łapczywe chwytanie powietrza.

Koń niespodziewanie zarżał, niechybnie przerażony. Wierzchgnął wyrywając wodze z rąk pryncypała (który ledwie chwilę temu odruchowo za nie złapał) i w cwale pognał przed siebie. Został zaalarmowany zapachem i nie było co do tego wątpliwości. Podróżnik jednak nie czuł nic, a nic. Ponadto wyczekiwał ewentualnej ofensywy od frontu. Dopiero ruch zza jego pleców przekonał go o błędzie. Błędzie poważnym, jeśli nie ostatnim.

W instynktownym porywie, na poły niezdecydowanym, dobył klingi i odwrócił się. A w każdym bądź razie spróbował odwrócić się. Długi szpon oponenta zbił ostrze, a rykoszetem haczył ramienia mężczyzny. Ajwan mimowolnie wydał z siebie dźwięk, ni to skowyt ni to stłumiony wrzask. Zatoczył się do tyłu tym samym unikając kolejnego ataku.

Przeciwnika nie widział, jednakże był pewien, że do małych nie należy.

Jeśli uznać poprzedni akt za nieświadomy bądź świadomy jedynie częściowo, Ajwan teraz odzyskał trzeźwość umysłu. Nie musiał, bo zresztą nie było na to czasu, analizować sytuacji jednocześnie gnać meandrami domysłów. Po prostu wiedział, iż miał wybór oraz czas na jego podjęcie mniejszy niż przerwę pomiędzy jednym, a drugim uderzeniem serca.
.

Re: Bezimienne ziemie [pośród Wzgórz Rahion, a Gryfią Rzeką]

4
Ajwan wiedział że nie ma czasu na nic, na zastanawianie się, na myślenie, trzeba było działać, szybko zdecydowanie, instynktownie. Niemal mechanicznie. W ułamku sekundy który pozostał mu na działanie podsumował wszystko co wiedział o przeciwniku.

Poruszał sie bezszelestnie, co było dziwne o tyle że Ajwan chwile wcześniej wysilił słuch, i z pewnością usłyszałby kroki łap za jego swoimi plecami. Chyba że przeciwnik nie posiadał łap... chwile wcześniej coś sparowało jego cios mieczem coś jakby długi palec, musiał byc otoczony pancerzem skoro cios został sparowany. I jeszcze koń, coś musiało go spłoszyć, tylko co? Z pewnością nie hałas, to musiało być coś innego, coś czego myśliwy nie zauważył, może jakiś nagły ruch, albo ten smród który nagle się roztoczył. To wszystko mogło dać tylko jedną odpowiedź. Jakieś przerośnięte robactwo. Robactwo które lubi atakować od tyłu.

To wszystko przeleciało Ajwanowi przez głowę szybciej niż strzała, a później trzeba już było działać. Gdyby miał przy sobie jakieś źródło światła to sprawa byłaby łatwiejsza. Ale nie miał tego komfortu. Jeśli był to robak to z całą pewnością ślepy nie był, jednak nie kierował się wzrokiem. Co znaczy że widział szybciej od Ajwana, żeby zdobyć przewagą myśliwy musiał byc szybki. Rzucił sie błyskawicznie do przodu, i wykonał atak mieczem w taki sposób by wbić go w potowra i przyszpilić go ostrzem do ziemi.

Re: Bezimienne ziemie [pośród Wzgórz Rahion, a Gryfią Rzeką]

5
Można przypuszczać, iż (niemal) natychmiastowa szarża myśliwego niejako była ruchem dobrym, jednakże niewystarczająco dobrym. Co prawda oponent został wyprzedzony w swych poczynaniach, aczkolwiek na nic to się zdało. Miecz nie napotkał oporu. Ciężki, przenikliwy dźwięk oznajmił, że ostrze prześliznęło się po czymś równie twardym, najpewniej pancerzu. Co więcej siła włożona w atak pociągnęła mężczyznę wprost na przeciwnika.

Dopiero teraz Ajwan mógł się przekonać o ogromie swego przeciwnika. Tak, musiał być to stawonóg, wyjątkowo wielki, bowiem przypuszczalnie dorównujący wzrostowi myśliwego. Myśliwego, który teraz powoli stawał się ofiarą. W każdym bądź razie niewiele brakowało.

Gdzieś nad jego głową kłapnęły szczęki. Czuł, aż nadto bliżej nieokreślony odór, nie wspominając już o twardym tudzież chropowatym oskórku. Jakby tego było mało ciepła, kleista ciecz nie wiedzieć skąd znalazła się na rondlu kapelusza, dłoni trzymającej miecz i co gorsza za kołnierzem.
.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Gryfie Gniazdo”