Południowa Brama

1
Jak wskazuje nazwa, brama umożliwia wjazd do miasta od południa i jest drugą co do wielkości w Ujściu. Prowadzi do niej most zwodzony, pod którym znaleźć można szereg wbitych w ziemię, zaostrzonych pali. Na zachód rozciągają się połacie wysokiej trawy, na wschód zaś wije się mur miastowy, po którym, co kilkadziesiąt kroków, przechadzają się strażnicy miejscy.

Przez bramę nieustannie przepływają karawany kupieckie otoczone przez najemnych stróży, wszelkiej maści podróżni, nierzadko obwieszeni bronią, a także trupy cyrkowe, rycerstwo z południa Keronu, Orkowie, Gobliny i inne, najróżniejszej rasy i płci istoty.

Tuż za bramą stał spokojnie DerDrake, Goblin czystej krwi, obecnie wyglądający bardziej na podróżnika-obdartusa, aniżeli przedstawiciela tej starożytnej rasy. Buty, spodnie, tunika i płaszcz były brudne od kurzu, który niemal nie opadał na ruchliwym trakcie, tobołek na ramieniu ciążył, a w dodatku trzeba mieć oczy dookoła głowy, gdyż Ujście słynęło z całych gildii złodziejskich, których mniejsi i więksi przedstawiciele nieustannie pracowali na chleb.
- Wracaj tu, gnoju! Zawszony nieludź! Straże, straże! Łapać go! Kurważ, za co ja tu płace podatki, brać go!


DerDrake spojrzał w tamtym kierunku i dostrzegł źródło hałasu. Był to gruby wielmoża, ubrany w atłasowy płaszcz barwy błękitu. Pomiędzy tłumem przeciskało się niewielkie stworzenie, niższe nawet od Goblina, choć on do olbrzymów się nie zaliczał. Niziołek. Prawdopodobnie z sakiewką grubasa.

Strażnicy w błękitach, być może osobista straż, już ścigała złodziejaszka, ale nijak im był do jego zwinności i sprytu. Klucząc pomiędzy wozami, a czasem i pod nimi, przestępca szybko zniknął wszystkim z oczu. Zewsząd zbierała się straż miejska, okradziony głośno mówił o nagrodzie za znaleźne i jeszcze większej nagrodzie za głowę Niziołka, a mieszkańcy miasta powoli tracili zainteresowanie sprawą. To właśnie było Ujście, a DerDrake miał je przed sobą i tylko od niego zależało, co zrobi dalej.
Spoiler:

Re: Południowa Brama

2
DerDrake stał obserwując całe zdarzenie z ciekawością.W pewnej chwili mignęła mu twarz niziołka, jego błękitne oczy i włosy koloru słomy.Widać było, że cieszy się życiem.Niziołek znikł za rogiem a grubas zaczął wykrzykiwać coś o nagrodzie.-Czy chcę zakończyć życie, które sprawia tyle radości temu niziołkowi?-Pomyślał DerDrake.-W sumie nawarzył piwa, niechże je teraz pije.-DerDrake powoli, nie spiesząc się, podszedł do wielmoży.-Mówiłeś coś o jakiejś nagrodzie?-Zapytał.-Bo ja byłbym chętny, tylko żeby ta nagroda była warta wysiłku.

Re: Południowa Brama

3
Gruby mężczyzna spojrzał z góry na Goblina. Wyglądał na człowieka, który nie przepada za nieludźmi. Znać to było po grymasie, który zagościł na jego twarzy na widok DerDrakea. Zmierzył wędrowca od stóp do głów, po czym skinął głową.

- A jakże! Setka sztuk złota dla tego, kto przyniesie mi głowę złodzieja wraz z moją sakiewką! Setka, powtarzam!

Ludzie jednak nie przejawiali zainteresowania nagrodą. Krzyki nie wzbudziły niczyjego zainteresowania, poza DerDrakem. Być może nikt nie chciał się w to mieszać, a może po prostu to była tu codzienność. Tymczasem wrócili strażnicy okradzionego. Uzbrojeni w piki i odziani w błękitne szaty, bezradnie kręcili głowami.

- Jak kamień w wodę, mój panie. Nikt nic nie widział, nikt nic nie wie. Straż miejska też go szuka, ale chwilowo bez rezultatów.
- Nie wiem, po co ja was trzymam, zasrane darmozjady! - Po tych słowach odwrócił się na pięcie i odszedł, nie zaszczyciwszy Goblina spojrzeniem.
- Ja to bym sobie dał z tym spokój - rzucił przechodzący obok mężczyzna, biednie odziany z kilkudniowym zarostem i głębokimi zmarszczkami. - Grubas co chwile obiecuje różne nagrody, głównie za rzeczy niemożliwe, jak i ta. Odpuść sobie, chłopcze.

Der został więc na środku ulicy z dwoma sprzecznymi informacjami i koniecznością podjęcia jakiejkolwiek decyzji.

Re: Południowa Brama

4
DerDrake zaczął się zastanawiać.Suma stu złociszy to raczej abstrakcja, chociaż...-Co było w tej sakiewce?-Zapytał.Czekając na odpowiedź grubasa rozglądnął się dookoła.Niziołek wbiegł w jakąś wąską uliczkę.Tuż obok jej wylotu znajdowała się karczma o raczej obskurnym wyglądzie, goblin nie dostrzegł jej nazwy.-No więc?-Spytał grubasa.

Re: Południowa Brama

5
Grubas odszedł jednak już i nie słyszał pytań Goblina. Tak samo i jego strażnicy. Cóż pozostawał wolny wybór, albo próbować ścigać złodzieja, albo odpuścić sobie poszukiwania i zagłębić się dalej w miasto.

Spoiler:

Re: Południowa Brama

6
-Cholera, co za ludzie.-Pomyślał DerDrake.-Ja do niego mówię, a ten se idzie, jakbym był z powietrza.
No cóż, skoro on ma mnie w dupie, to jak jego też.
-Tak rozmyślając Der skierował swe kroki do karczmy.Z bliska wyglądała jeszcze bardziej obskurnie, cegły, z których była zrobiona, obluzowały się gdzieniegdzie, a drewniane drzwi ledwo trzymały się na zawiasach.Goblin wszedł do środka, a przy okazji zauważył, że w drzwiach nie było progu.W środku, tak jak się spodziewał, było duszno i tłoczno.
W jego bezpośredniej bliskości znajdowało się trzech obdartusów, od których zajeżdżało alkoholem, oraz jeden krasnolud, mniej więcej wzrostu Dera, z podniszczonym toporem bojowym w ręku.Nagle goblin poczuł, że ktoś lub coś dotyka jego tobołka.Obrócił się błyskawicznie, ale w tym samym momencie domniemany złodziej, który, jak Der zdążył zauważyć, był ludzkim chłopcem w wieku około trzynastu lat, obrócił się i co sił w nogach uciekł.Goblin wzruszył ramionami i zaczął się przepychać do lady karczmy, za którą stał karczmarz.Karczmarz był niskim i łysym człowiekiem z brązowymi wąsami.Dookoła stały stoły, przy których siedziało naprawdę sporo klientów.Przy jednym z nich Der zauważył dwa gobliny rozmawiające o czymś przyciszonym głosem.Podszedł do nich i zapytał -Można się przysiąść?

Re: Południowa Brama

7
Lokal cieszył się złą sławą, całkowicie zresztą zasłużenie. Niemal pewnym było, że to tutaj spotykała się śmietanka przestępczego półświatka Ujścia. Lokal był okropnie zaniedbany, smród wydawał się wręcz przytłaczający, ale Der dał radę jakoś to przeboleć.

Przeczesując wzrokiem budynek, trafił w końcu na swoich współplemieńców. Niewiele myśląc, zbliżył się do nich. Aby tego dokonać, musiał przebić się przez ciasną, śmierdzącą i gadatliwą ciżmę, ale po pewnym czasie odniósł sukces. W końcu zagadał. Oba Gobliny spojrzały na niego, po czym jeden z nich przemówił;
- Ha! Kiep ten, kto swojaka nie przyjmie do stołu. Siadaj.

Ten, który przemawiał, był nieco wyższy, miał paskudną bliznę biegnącą przez lewe oko, oraz tylko połowę prawego ucha. Iście weteran wojenny. Jego towarzysz wyglądał na nieco tylko młodszego, żadnych blizn na twarzy nie miał, ale, podobnie, jak jego kompan, ubrany był w skórzany pancerz, lekki, szyty na miarę.

- Skąd i dokąd? - zapytał młodszy z Goblinów.

Re: Południowa Brama

8
-> Zajazd pod drzewem


W duchu Rennel ucieszyła się z dalszej obecności barda. Może i nie znała go zbyt dobrze, nawet nie miała okazji zamienić z nim słowa, dzisiaj czy wczoraj, ale ulżyło jej, gdy postanowił zostać z nimi. Nie będzie się musiała martwić, co się z nim stało. Może nawet się z nim zaprzyjaźni? Nie wyglądał na gbura czy nawet złego człowieka. Uśmiechnęła sie do niego lekko, gdy gobliny go przyprowadziły do ostatniego wozu. Patrzyła, jak oddaje swój dobytek. Zastanawiała się, czy nie wygląda zbyt dobrze na niewolnika, nawet fałszywego. Ona prędzej, brudna i zmarznięta, wychudzona, skulona i przestraszona. Wyglądała chyba teraz jak siedem nieszczęść.

Zaskoczona wytrzeszczyła oczy na łańcuchy, które wyciągnęli kupcy. Zmroziło jej krew w żyłach, bardziej niż zimno na polu. Zeskoczyła z wozu i cofnęła się przed goblinami. W jej oczach mozna bylo ujrzeć lekki strach i niepewność. Właśnie sprawili, że jej bezgraniczne zaufanie wobec nich zostało zachwiane. Zastanowiła się, dlaczego trzymają w wozach niewolnicze łańcuchy. Raczej nie przewożą codziennie swoich kompanów, żeby ich ochronić przed orkami. Wciąż im ufała, ale to było lekko podejrzane, że mają takie coś w skrzyni. Postanowiła wyłożyć wszystkie karty na stół.

- Dlaczego wozicie ze sobą niewolnicze łańcuchy? Po co wam to? - spytała, spoglądając po ich twarzach. W jej głosie był strach. Nie podobało jej się to. Zdecydowanie nie podobało. Bez względu na odpowiedź, jaką omamiły ją gobliny, założyła posłusznie łańcuchy, ostatecznie starając się im zaufać. Westchnęła cichutko i spojrzała po sobie żałośnie. Miała szczerą nadzieję, że nie robi głupoty.

Mijali pola uprawiane głównie przez gobliny pracujące pocie czoła, aby przynajmniej niektórzy mieszkańcy Ujścia nie umarli z głodu poprzez oblężenie kerońskich wojsk. Rennel nie rozglądała się zbytnio na prawo i lewo. Siedząc na wozie, usadowiła się między dwoma mężczyznami, próbując sie dzięki nim ogrzać choć troszeczkę. Całkowicie straciła humor. Zmarkotniała i tylko co jakiś czas podnosiła głowę, spoglądając zaniepokojona i wystraszona na miasto. Łańcuchy jej ciążyły, przypominały o tym, że być może okazała sie być łatwowierna. Dojeżdżając do miasta, przeleciała wzrokiem po truchłach. Dreszcze przebiegły jej po ciele. Zaraz po tym ujrzała zgniłe głowy nabite na pal, straszące swą zdeformowaną formą. Ujrzawszy je, Rennel wydała bliżej nieokreślony dźwięk mający chyba oznaczać odrazę, a może strach i automatycznie odwróciła głowę i wtuliła ją w ramię Dandre, nie chcąc oglądać tego obrzydliwego widoku. Dopiero gdy zaczęła się rozmowa między trzema strażnikami a Noblusem, odważyła się zerknąć. Orkowie nie wyglądali na zbyt przyjemnych, byli uzbrojeni i chyba wrogo nastawieni. Przez głowę przemknęła jej myśl, że byłoby cienko, gdyby coś się zaczęło. Ona by chciała uciec, a będąc połączoną łańcuchami z Dandre, nie była pewna, czy by jej się to udało. Była w wielkiej kropce, zdana na łaskę goblinów, zarówno ona, jak i bard.

Przyglądała się z zaciekawieniem sytuacji, ruchom goblinów, słowom przez nich wymawianych. Zachowywały się nieco inaczej niż zwykle, ale może po prostu przystosowywali sie do sytuacji, w której się znajdują. W każdym razie wyglądało na to, że będą sprawdzać wozy. W pewnym stopniu Rennel byla ciekawa, co takiego tam jeszcze mają prócz tych przeklętych łańcuchów. Teraz spodziewała się po nich chyba wszystkiego, choć wciąż miała nadzieję, że po prostu dramatyzuje i to rzeczywiście tylko szopka na pokaz. A podobno nadzieja matką głupich.

Wjechali w końcu do Ujścia i skierowali się strażnicy. Mieli tam chyba sprawdzić, co takiego przewożą gobliny. Rennel doskonale wiedziała, że nie może zgrywać jakiejś paniusi czy ogólnie wolnego człowieka. Czy w ogóle potrafiła teraz zachowywać się z godnością? Raczej nie. Ona nie musiała udawać niewolnicy. Była tak przestraszona i tak marnie wyglądała, że nikt na pewno nie będzie podejrzewał tej skulonej na siedzeniu, drżącej dziewuszki. Pytanie tylko, co z bardem?

Re: Południowa Brama

9
- Mam szczerą nadzieję, że dla mnie także będzie to przyjemne doświadczenie. - uśmiechnął się szeroko, po czym wzruszył ramionami na dalsze słowa goblina - Rozumiem. Nie kryję do niego urazy, nawet jeśli czasem może wydać się, że jest zgoła inaczej. Jestem tu nowy, zwaliłem się na was znikąd... - no, właściwie to oni się na niego zwalili, gdy spokojnie siedział sobie w karczmie, ale cóż z tego! Szczególnie, że ostatecznie to przecież bard postanowił z nimi podróżować. - Nie mogę dziwić się jego niechęci.
Oczywiście, melodią, słowem i pieśnią służę z miłą chęcią. A w razie potrzeby i mieczem mogę pomachać, jak już powiadałem, nie noszę go dla ozdoby.
Hym... coraz bardziej ciekaw jestem persony Detona.
- mruknął, wydąwszy lekko usta. Wiedział, że cynizm, nieufność i cięty język raczej z niebytu się nie biorą. Wszystko ma gdzieś swoje źródło. - Taak... Jestem tego świadomy. - mruknął, rzeczywiście nieco zdziwiony kolorem słów. Przecież to oni byli zieloni! Hym, zapewne wszystko zależy od punktu patrzenia.
Dalsze słowa Noblusa zbył milczeniem, marszcząc lekko brwi. Niewolnictwo? Że co? On ma udawać zakutego w kajdany niewolnika? Ledwie powstrzymał wzdrygnięcie się z odrazą. Już dość miał w życiu łańcuchów, nie garnęło go do kolejnych. Stać się na chwilę, nawet na niby, cudzą własnością... Oj, jakże mu się to nie podobało!
Ale chciał się dostać do Ujścia. Nawet jeśli nie miał tam zostać, a jedynie rozejrzeć się trochę. Ciekawość zawsze ostatecznie brała w nim górę.
- Dobrze. - rzekł tylko, dość obojętnym tonem, choć w duszy gotował się na samą myśl o byciu zakutym w kajdany.


Wozy zatrzymały się, a Dandre przez moment siedział na swoim miejscu bez ruchu, walcząc z oceanem wspomnień, zalewającym jego głowę. Nie podobało mu się to, co miało się za chwilę stać, oj nie...
Zeskoczył ze swojego miejsca, uprzednio zabierając ze sobą lutnię i ruszył w stronę ostatniego wozu. Rennel już tam siedziała, wyglądała raczej nieszczęśliwie, choć jej uśmiech bardzo szybko zatarł to wrażenie. Bard oczywiście uśmiechnął się ciepło do dziewczyny i skinął jej lekko głową. No, może teraz będą mieli przynajmniej okazję, by chwilę ze sobą porozmawiać. Miał doń parę pytań! Nadal bardzo ciekawiło go, co taka dziewczyna jak ona robi w karawanie z goblinami. Toć wydaje się taka delikatna, niepasująca zupełnie do trudów podróży...
Z niechęcią ponownie oddał swój miecz goblinom. Nie żeby im nie ufał... Po prostu źle mu było bez znajomego ciężaru żelaza przy pasie. Szczególnie, że zaraz miał wejść w przysłowiową paszczę lwa i nie będzie miał się jak bronić. Miał oczywiście nadzieje, że w ogóle nie będzie trzeba się przed czymkolwiek bronić... Jednak miecz przy pasie z pewnością dodawał pewności siebie.
Z lekkim grymasem na twarzy oddał też swą lutnię, spoglądając nań tęskno.
- Tylko, na Bogów, ostrożnie z instrumentem! Bo ukatrupię! A powieka mi nawet nie drgnie, zaprawdę! - powiedział jeszcze, patrząc po zielonych towarzyszach podróży.
W końcu usiadł na wozie i dał się skuć. Raz jeszcze odepchnął od siebie nieprzyjemne wspomnienia, by odpowiedzieć za gobliny.
- Dobry handlarz, to handlarz gotowy na wszystko, panienko. - stwierdził, wzruszając ramionami. Słyszał w jej głosie nutkę strachu... zresztą, Rennel wyskoczyła z wozu, patrząc po swych towarzyszach z lekkim strachem i niepewnością.
Och, jakież biedne to dziewczę! Niczym młoda, zalękniona sarenka, co to przypadkiem z lasu na trakt wyskoczyła i nie wie co się dzieje.
Chyba chciał coś powiedzieć. Tak, był niemal pewien, że jakieś słowa pojawiły się na końcu jego języka, lecz w końcu nie zostały wypowiedziane. Siedział na wozie i spoglądał z pewną melancholią na kajdany na swych nadgarstkach i nogach. Szarpnął parę razy rękoma, a łańcuch szczęknął metalicznie. Bard westchnął ciężko... a wozy ruszyły.

Po chwili milczenia nachylił się w stronę dziewczyny, której najwyraźniej także nie podobało się ich położenie.
- Nie bój się. Te kajdany są przecież po to, by cię chronić, dzięki nim inni zieloni raczej nie zwrócą na nas większej uwagi. - uśmiechnął się lekko. Postawił sobie za cel, by choć trochę podnieść dziewczę na duchu. - Zresztą, spójrz na te gobliny... - mruknął cicho - ... nie pozwolą, by choćby włosek ci z głowy spadł. Ten Lostek nawet na mnie spode łba patrzy, a przecież taki niewinny jestem! - zaśmiał się cicho - Będzie dobrze... Tak dobrze, jak tylko może być w Ujściu. - dodał jeszcze, po czym odchylił się od dziewczyny i zaczął patrzeć po okolicy.
Na podmokłych plantacjach pracowali goblińscy rolnicy. Byli zbyt zajęci harowaniem w pocie czoła, by zwrócić większą uwagę na przejeżdżający wóz. Bard zastanawiał się jak wygląda teraz sytuacja z żywnością w mieście. Pokręcił powoli głową, wzdychając cicho. Z pewnością jest ciężko. Wszędzie jest dość ciężko...


W końcu dotarli do południowej bramy. Pamiętał, że w czasach świetności... Hym. Czy można w ogóle mówić o świetności Ujścia? To miasto zawsze było marginesem Keronu, pełnym morderców i złodziei... Mówmy więc o tak zwanych "lepszych czasach", jeszcze sprzed okupacji orków. Pamiętał, że niegdyś przez tą bramę przetaczały sie całe tabory kupców... Lecz teraz było zupełnie inaczej. Most zwodzony był opuszczony, a do samego miasta najpewniej dopuszczano tylko zielonych handlarzy.
Dookoła fosy znajdowały się naostrzone pale, a na niektórych z nich mieszkali sobie rezydenci, zapewne pamiątki po ostatnim oblężeniu. Stare kości bieliły się tam w najlepsze, a nikomu nie chciało się czegoś z tym zrobić.
Bard spoglądał na to ze smutkiem, lecz nic nie mówił, nie wzdychał nawet. Oto wojna, oto bitwa... a przynajmniej jej echa.
- Może lepiej nie patrz...? - mruknął do Rennel, bo coś mu mówiło, że dalej będzie tylko gorzej. Chociaż, właściwie to może lepiej by zobaczyła, jak to wszystko wygląda? Świat nie jest milusi i piękny.
Dojechali do bramy, a tam czekał na nich kolejny, jeszcze wspanialszy widok. Gromada głów, wbitych na pale... Najpewniej byli to niegdyś opozycjoniści, teraz będący przykładem dla innych. Ich zdeformowane przez zgniliznę czaszki wyraźnie mówiły "nie walcz z nami, bo skończysz jak oni". Albo jeszcze gorzej!
W końcu odwrócił wzrok. Był obyty ze śmiercią i z okrucieństwem, jednak nie miał zamiaru przyglądać się temu choćby i chwilę dłużej, niż trzeba. Wzdrygnął się na myśl o tym, że mógłby skończyć podobnie, gdyby zrobił coś nie tak.
Dziewczyna najwyraźniej nie posłuchała i spojrzała na te okropności. Wydała z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk i wtuliła się w jego ramię. Jakoś odwzajemnił gest, starając się podnieść ją choć trochę na duchu. Ręce miał skute, więc oparł głowę na jej głowie i szepnął do niej;
- Spokojnie, my tak nie skończymy... Mówiłem, byś nie patrzyła. Czasem lepiej oszczędzić sobie okropności... - ach, jakże chciałby być tego pewien! W jego głosie na próżno byłoby szukać choćby cienia wątpliwości, jednak w duszy barda było zgoła inaczej.


Spoglądał spod półprzymkniętych powiek na orków, chyba kłócących się o coś z goblinami. Och, jaki ten język jest brzydki! Jaki kanciasty, jaki warczący! Jak stado psów, szczekające na siebie nad ochłapem mięsa.
Szybko opuścił jednak wzrok. Niewolnikowi raczej nie wypada wgapiać się w strażników, powinien być wystraszony i rozedrgany. Ciężko było mu odepchnąć na bok swą dumę i pewność siebie, jednak dokopał się do pokładów strachu w nim drzemiących i skulił się nieznacznie.
Och, tylko on sam wiedział, jakże trudno jest mu wyzbyć się tej buty, tak dla niego charakterystycznej! Jakże trudno odciąć się od pewności siebie! Nigdy nie potrafił tego zrobić, nawet wtedy gdy naprawdę powinien. Nie raz oberwał przez to o wiele bardziej niż powinien. Ale tym razem stawka była o wiele większa. Głowy tracić z pewnością nie chciał! Bo co innego naigrywanie się ze strażnika więziennego, a co innego denerwowanie Orka.
Milczał, bo niewolnik odzywać się nie powinien. Siedział w miarę spokojnie, nie podnosząc wzroku za bardzo, a oni przejechali przez bramę i skierowali się w stronę jakiegoś budyneczku, stojącego nieopodal. Tam najpewniej strażnicy mieli przejrzeć towary, przewożone przez goblinów.
"Zachowujcie się jak niewolnicy".
Zacisnął mocno szczęki, drgnął poirytowany... Po czym względnie się uspokoił... Choć dusza nadal bolała, a krew w żyłach płonęła.
Obrazek

Re: Południowa Brama

10
Uśmiech barda dodał jej trochę otuchy, choć było to tylko parę ziarenek w morzu piasku. Wciąż czuła się niepewnie, strachliwie i na dodatek było jej zimno. Drżała lekko na ciele i nawet zęby trochę jej szczękały. Bała się. Dla niej było to normalne. Bała się zdrady ze strony osób, którym zaufała. Odruch jeszcze sprzed kilku lat, kiedy to została wystawiona do wiatru. W sumie, czy sama tuż po tym nie zrobiła identycznie? Cóż, było to jednak innym odruchem, odruchem strachu przed konsekwencjami. To nie to samo. Tutaj może stać się coś gorszego. Bała się również tego, co ją spotka w mieście i czy da radę wytrzymać tam, dopóki nie ruszą w dalszą podróż. Teraz jej wypad do Ujścia stał się skrajną niedorzecznością. Nie wyobrażała sobie, co teraz by zrobiła, gdyby miała tam zostać. Nie, strach musiała pokonać małymi kroczkami, nie rzucając się na głęboką wodę.

- Co nie zmienia faktu, że to dziwne... - powiedziała, odnosząc się do komentarza Dandre. Lekko ją zdziwiło to, że mężczyzna przyjął łańcuchy o wiele lepiej od niej. Nie znał goblinów tak dobrze jak ona(choć rzecz jasna ona także nie znała ich zbyt dobrze, choć nieco lepiej od barda), więc teoretycznie powinien nie ufać im. A tu właśnie on przekonywał ją do kupców. - Ale oni tak je mieli... Nie wiem już, co myśleć - pożaliła się Rennel, spoglądając na kajdany na swoich dłoniach, ciążące jej i przypominające o wszelkich zdradach, jakie w życiu spotkała - te, które ona wywołała i ta, która ją spotkała i zapoczątkowała ten podły los. Na jego słowa o niewinności uśmiechnęła się leciutko.[/b]

Mimo rady Dandre, aby nie spoglądała na truchła, przejeżdżała po nich wzrokiem, na żadnym z nich nie zatrzymując się dłużej. Nie chciała przyglądać się każdemu z nich, ale pobieżnie na nie patrzyła. Co chciała przez to osiągnąć? Cholera ją wie. Po prostu rzucała okiem na te ciała. A potem pojawiły się głowy i Rennel nie wytrzymała. Musiała odwrócić wzrok, głowę. Trafiło na trubadura. Szczerze powiedziawszy ten drobny gest z jego strony i słowa zabarwione taką pewnością siebie bardzo jej pomogły, podniosły trochę na duchu. Nie odezwała się, tylko wtuliła mocniej głowę w jego ramię, zaciskając kurczowo oczy i wyobrażając sobie coś całkiem odwrotnego do zgniłych części ciała nabitych na pal. Tkwiła tak, napawając się jego opanowaniem, które szczerze powiedziawszy bardzo jej w tej chwili pomagało. Westchnęła cichutko, żałując w tej chwili wszystkiego, co kiedykolwiek zrobiła źle i przez co w tej chwili musi to przeżywać.

Dojechawszy do bramy, otworzyła oczy i lekko uniosła głowę, spoglądając na pogawędkę. Potem z powrotem wtuliła się w bark Dandre. Uznała, że może tak udawać, póki nie znajdą się sami. Będzie to wyglądało bardziej wiarygodnie, że niby młoda, wystraszona dziewczyna szuka oparcia u swojego brata, przyjaciela w niedoli... No i to jej pomagało, mężczyzna, w którego się wtulała, nawet nie mógł sobie wyobrazić jak bardzo. Czuła się bezpieczniej. Ufała mu. Był w końcu jej towarzyszem łańcuchów. Rennel była niesamowicie łatwowierna, aż za bardzo. Cóż, była też strachliwą panienką, która pragnęła kogoś, o kogo mogłaby się oprzeć mentalnie, kogoś odważnego, kto dodałby jej otuchy. A Dandre nadawał się do tego idealnie.

11
Ponownie wzruszył ramionami, słysząc odpowiedź Rennel. Cóż... Dandre także był nieco zaskoczony, widząc łańcuchy przewożone przez goblinów, jednak zaraz pomyślał sobie o złotej zasadzie biznesu. Jeśli możesz się wzbogacić na jakikolwiek sposób, zrób to i bądź gotowy na wszystko.
Więc może i ta gromadka "wesołych" zielonych ludków postanowiła się doposażyć na wypadek, hym, nowej okazji zarobkowej? Uparcie starał się wmówić Ren, że to banda poczciwców, lecz Bogowie mu świadkami, że sam nie był tego taki pewien. Starał się jednak patrzeć na wszystko tak optymistycznie, jak tylko się dało. Bo nieufność i strach tylko by przeszkadzały, prawda? Lepiej spróbować im zaufać, bo dotychczas nie dali im powodu, by tego nie robić.
- Dziwne, nie dziwne... Lepiej spróbować spojrzeć na to z... hym, jaśniejszej strony i pomyśleć, że dzięki tym niesamowicie wykończonych, wygodnych jak nic na świecie kajdanom dla niewolników, możemy spróbować dostać się do tego parszywego miasta bez większych problemów. - uśmiechnął się lekko, odwracając na moment głowę, by wyjrzeć za wóz.
Zaraz jednak ponownie wrócił spojrzeniem do dziewczyny.
- To może lepiej przestać myśleć na moment i dać się powieść dobrym przeczuciom? - mruknął jeszcze.


Po jego słowach otuchy dziewczyna jeszcze bardziej wtuliła się w ramię barda, a ten starał się nie okazać w jakikolwiek sposób strachu, czy niepewności. Ot, siedział spokojnie, nadal opierając głowę na jej głowie i milczał, starając się emanować pewnością siebie. To przecież nie było tak trudne dla dobrego aktora!
Dojechali do bramy, więc nieco zmienił rolę. Nadal starał się wyglądać w miarę pewnie, by dodawać otuchy młodej dziewczynie, wtulonej w jego ramię, jednak dołożył to tego szczyptę strachu i niepewności, nieodzowną dla ludzi których życie zależne jest od kogoś innego. Tak więc skulił się nieznacznie, wbił wzrok w ziemię za wozem i milczał, nie śmiąc się odezwać.
Do czasu...
- Sukinsyny... - mruknął pod nosem, odruchowo szarpiąc lekko łańcuchami na dłoniach. Jakże tego nie znosił! Bogowie!
Obrazek

Re: Południowa Brama

12
Noblus wydawał się zdziwiony lękowym zachowaniem dziewczyny na widok łańcuchów. Na początku zupełnie nie zrozumiał jej zachowania, a dopiero po chwili zaśmiał się. I wbrew pozorom nie ze swojej nowej towarzyszki, którą planował zakuć w żelastwo wraz z bardem. Wręcz przeciwnie. Śmiał się z samego siebie. Dla niego posiadanie tego typu przedmiotów w skrzyni było czymś oczywistym i zupełnie nie zaskakującym. Podróżowali od wielu lat między miastami całej Herbii. Tylko Archipelag nie miał okazji ugościć trójki dość specyficznych goblinów o barwnych historiach. Pod wpływem wszelakich doświadczeń, często dziwacznych sytuacji i zaskakujących zleceń od nietypowych jegomości, osiągnęli wiedzę na tematy podróżowania. Mieli więc przedmioty, które z pozoru nie przydatne, ostatecznie przydawały się w drodze. Z tymi brzęczącymi kajdanami wiązała się wiele anegdot, ale również świeża opowieść.

- No tak. Zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, że może się to wydać zaskakujące dla was – stwierdził, po czym dodał – Prezentuje wam niezwykłe kajdany. Powiedziałbym, że nie każdy niewolnik może poszczycić się takim dodatkiem do ubioru. Zostały stworzone dla pewnych wiedźm z Babiej Góry. Są zaklęte za pomocą jednych z najpotężniejszych czarów ówczesnych czasów. Blokują umiejętności czarowania, ale również są niezwykle wytrzymałe. I co najważniejsze nie da się ich ściągnąć w inny sposób, jak za pomocą tych samych dłoni, które je założyły. Wielki inkwizytor, który założył na dłoniach wiedźm kajdany zmarł. I nikt nie mógł ich już uwolnić. Dopiero ściągnięto je z kościotrupa. Wtedy trafiały na nadgarstki wielu innych złych ludzi. Ich ostatnim właścicielem był pewien wilkołak. Biedak nie mógł się wyrwać. Wył w niebogłosy, ale żelazo nie chciało ustąpić pod naporem jego ogromnych łap. W sumie było pięć takich egzemplarzy. Dwa należą do Zakonu Sakira. Jedne zaginęły.

- A te dwie pary są obecnie u nas i wykorzystujemy je jedynie do łapania ludzkich naiwniaków. Więzimy ich i sprzedajemy. Super interes. – powiedział zażenowany całą sytuacją… Deton (kto inny mógłby rzucić takim komentarzem).

- A tak poważnie wykorzystujemy je do łapania bardziej niebezpiecznych stworzeń humanoidalnych. Niekiedy są to istoty bardziej ludzkie, niż można byłoby się wydawać. Mamy pewnego elfa, który pracuje na uniwersytecie w Oros, który sowicie wynagradza nas za każdego złapanego odmieńca. Prowadzi liczne badania na rożnych okazach. Jest to trochę barbarzyńskie, ale on rozwija naukę. Może odnajdzie lekarstwo na likantropię lub wampiryzm – wtrącił się w całą dyskusję Lostek, który zamierzał trochę zmniejszyć napięcie. Nie chciał przecież, żeby dziewczyna zrezygnowała z podjętej decyzji. Bardzo chciał, żeby została pośród nich. Nie po to przecież zapamiętywał listę zakupów, aby teraz zostawić ją w Ujściu.

Dopiero teraz dwójka ludzi spojrzała z większym zainteresowaniem na żelazne łańcuchy, które przed chwilą spoczęły na ich nadgarstkach. Wydawały się zwyczajne, ale nie znajdował się tutaj typowy zamek. Po zamknięciu wydawały się być jednym trwałym kawałkiem metalu, którego nie dało się otworzyć. Goblin jednak zdradził im sekret. Teraz jedynie Noblus będzie w stanie uwolnić ich. Było to w pewien sposób niebezpieczne. Tylko jedna osoba na całym świecie mogła ich rozkuć. Nie miały na sobie żadnych run, ani dziwnych znaków, które mogły sugerować o drzemiącej w nich potężnej magii. Z pewnością, gdyby byli bardziej wrażliwi na moc, potrafiliby wyczuć ją.
*** Przed budynek wyszedł przerośnięty goblin, który prawdopodobnie był tak samo mieszańcem jak ich wojowniczy towarzysz. Ten jednak zupełnie nie przypominał Lostka. Również wyrośnięty, ale bardziej brzydki. Miał wielki rozkwaszony nos i nieproporcjonalne mięśnie do swojej głowy. Z dziwnych przyczyn miał bardzo małe kły, które zazwyczaj była charakterystyczną cechą zielonych. W ocenie orków, jak również ich mniejszych braci- można byłoby stwierdzić, że jest brzydki. Nawet człowiecze oczy potrafiły powiedzieć, że był odrzucający.

Burknął coś w skrzeczącym języku i otwartą dłonią zawołał do siebie przywódcę karawany. Ten pewnie zeskoczył z wozu i skierował się do środka. W tym czasie otworzyła się drewniana brama, w której mieli dokonać przeszukania towarów. Wjechali kolejno do środka. Było to szerokie pomieszczenie, w którym znajdowały się różnego rodzaju skrzynie, beczki i dużo rozrzuconego siana. Miejsce było oświetlone potężnymi kopcącymi sufit lampami, które dawało bardzo intensywne światło.

Czekało na nich już komitet przywitalny w postaci dwóch orków, którzy nie wydawali się szczególnie charakterystyczni dla dwójki ludzi. Choć zupełnie inne fryzury mieli i mieli wiele różnic na twarzy dla nich jakby tacy sami. Co innego goblin, który stał pomiędzy nimi. Był o wiele niższy od typowego przedstawiciela tej rasy. Świadczyło to o jego wieku. Twarz miał niezwykle pomarszczoną o nieprzyjemnej zgniło-zielonej cerze z licznymi brązowymi przebarwieniami. Miał ogromne sterczące uszy, które wydawały się nasłuchiwać wszystkiego. Na jego wielkim spiczastym nosie miał nałożone miedziane okulary. Był chuderlawy, a na sobie miał ubrane dość dobrej jakości ciuchy. Jeden z jego wystających kłów był posrebrzany w 2/3. Musiał niegdyś go ułamać, a chcąc ukazać swój status uzupełnił brakujący element drogocennym metalem.

Zbliżył się kolejno do każdego z wozów i pobieżnie przeszukiwał poszczególne skrzynie. Nie sprawdzał wszystkiego. Najpierw wypytywał Detona o zawartość poszczególnych towarów, a później wybierkowo sprawdzał jego prawdomówność. Podchodził od poszczególnych skrzyń, podstawiał sobie drewnianą rozstawianą drabinkę o trzech szczeblach i sprawdzał. Wszystko zapisywał w księdze. Przy otwieraniu skrzyń pomagały mu dwa dryblasy. Żaden z orków nie odzywał się. Pełnili tutaj rolę pomocy. Ostatecznie zbliżył się do niby-niewolników.

- Shu-ni dele ba noko? – zrobił zniesmaczoną minę patrząc się wprost na mężczyznę, którego ocenił z góry na dół.


- Agla Se de Nuri-nara.
– odrzekł żywiołowo Deton i wyjął zza pazucha lutnię mężczyzny.



- Ale dele noko brango delino? Jugo de Nuri-nara?
– a po chwili jego wzrok padł na dziewczynę, a na jego twarzy zagościł kpiący uśmiech – Nadali noko?


- Sami szodo droko ahaj nadali noko bali Lostek. – klepnął po plecach hogoblina i uśmiechnął się do nadzorcy.

- Agaj. No nati. – było to ostatnie słowo, które padło z jego ust. Wszystko zanotował. Rozmowa skończyła się. I było po problemie. Mogli opuścić strażnicę.

Ruszyli teraz w stronę centrum Ujścia. Dołączył do nich Noblus, który wydawał się zadowolony. Zresztą wszyscy byli zadowoleni. Obyło się bez żadnych zbędnych problemów. Nikomu nic się nie stało. Przeszli bramę i kontrolę, a teraz był czas, aby opuścić to miasto.
*** Ich wóz znów prowadził Lostek. Nie mogli prowadzić głośniej rozmów, ponieważ jechali nadal rządkiem. Tym bardziej było to wskazane, ponieważ mieli ciasne ulice miasta. Nie było tutaj wielkiego ruchu, jak miało to miejsce kiedyś. Ulice były jakieś opustoszałe. Co chwilę można było dostrzec patrole zielonych. Uzbrojone orki bądź gobliny maszerowały, szerząc zgrozę. Niewielu ludzi kręciło się. Sklepy i wszelkie lokale były oblegane przede wszystkim przez rządzącą rasę. Ludziom nie było śpieszno do zabaw. Nie mieli również zbyt wiele pieniędzy, aby pozwalać sobie na przyjemności. Żyli tutaj w ciągłym strachu. Mogli go dostrzec w oczach przechodniów, którzy śpieszyli się do pracy. Prowadzili jednak zwyczajne życie. Wychowywali dzieci. Zajmowali się robotą. Warsztaty, piekarnie i wszelkiego rodzaju cechy były otwarte i prowadzono w nich produkcję. Nie można jednak było nie dostrzec biedy. Odbiła ona piętno na mieszkańcach. Wielu nosiło stare dziurawe ciuchy, brudne i typowe dla niższych warstw. Rzadko było tutaj zobaczyć osobę normalnej budowy lub otyłą. Większość osób była wychudzona. I choroby zagościły w niejednym domu.

- Z każdym dniem marnieje to miasto – dosłyszeli komentarz Detona, który zwrócił się niezadowolony do przywódcy karawany.

- Wszystko w porządku? – szeptem zapytał się zaniepokojony Lostek o dziewczynę. Nie interesował się zupełnie stanem drugiego człowieka, który odgrywał rolę niewolnika. – Nie denerwujesz się za bardzo? Będziemy teraz zmierzać do portu, aby dowiedzieć się o najbliższym statku, który nas zabierze z Ujścia. Jesteś z nami zupełnie bezpieczna. My razem z Detonem pojedziemy na drobne zakupy.

Re: Południowa Brama

13
Oczy Rennel robiły się tak duże, jak talerze w czyjejś jadalni, gdy słyszała, w co dała się zakuć. Serce waliło jej tak szybko, że miała ciągle wrażenie, że zaraz jej wyskoczy z piersi. Potrząsnęła nimi, próbując sobie wyobrazić, co by się stało, gdy Noblus nie dajcie bogowie umarł. Gobliny czasem nie miały taktu. Rennel była tak strachliwa, że czasem nawet głupie żarty odbierała zbyt poważnie i przez to często dawała się na nie nabierać. Nawet nie pomogło jej zapewnienie, że zakuwają w nie tylko istoty niebezpieczne. A co, jeśli byłaby takim dajmo na to wilkołakiem, gdyby okazało się, że w drodze na pustynie Urk-hun takowy ją ugryzie...? Co wtedy zrobiłyby gobliny? Zakułyby ją i oddali szalonemu profesorowi, aby mógł eksperymentować na niej? Cóż, wtedy wrocilaby do Oros. Czarne były myśli młodej dziewczyny zakutej w tajemnicze kajdany i idącej na pewną zgubę.

W końcu karawana minęła bramę i okropne widoki, aby natrafić na kolejne, niezbyt przyjemne dla oka widoki, czyli brzydkiego hobgoblina. Lostek w porównaniu z nim był misterem Herbii. No ale cóż, nie dane było się nastolatce zastanawiać dłużej nad urodą obydwu mieszańców, gdyż zostali oni zaproszeni do tego jakże ekskluzywnego lokalu, którego oświetlenie tak się kopciło, że co jakiś czas pewno kogos stad wynoszą, zmarlego z powodu zaczadzenia. W szopie czekał na nich chyba jakiś goblini bogacz. I w tym momencie w Rennel przebudziła sie na sekundę złodziejska żyłka. Popatrzyła spod ramienia Dandre z lekkim zainteresowaniem na srebrny kieł, zastanawiając się, ile takie cos by kosztowało w gryfach. Zaraz jednak z obrzydzeniem pozbyła się tej brudnej myśli - miała być porządną dziewczyną, a nie wracać do starych grzechów. Zaczęła więc słuchać goblińskiej rozmowy, co i rusz zerkając to, co sie dzieje. Wciąż była przestraszona, może nawet przerażona. Ale jak już kiedyś zostało wspomniane, była niczym szara myszka, co to z pozoru jest zwyczajną, niewinną, ale w głębi... bywa kolorową osobą z mroczną przeszłością. Oczywiście interesowało ją, co też wyczyniają tamte gobliny. Najpierw skrzynie, oczywiście... a potem niewolnicy. Przecież nie mogłoby się obyć bez pytań, co tutaj robią skuci ludzie.

Najpierw to Dandre poszedł na odstrzał nadzianego zielonoskórego kurdupla. Ten otaksował go wzrokiem, jakby był jakimś interesującym towarem - jak klient, który sie zastanawia, co też wybrać, może tego, a może tą... no oczywiście, Deton coś tam powiedział, wyciągając lutnię barda, po czym inspektor odczepił sie od niego. Swoją drogą reakcja mężczyzny na widok swojego instrumentu musiała być ciekawa. Ren miała tylko nadzieję, ze nie wybuchnie i nie zniszczy całego planu albo i nie-planu. Kto wie, co tam planowały gobliny?

Potem to słodka, przerażona nastolatka była na celowniku goblina. Rennel wyglądała na niewolnicę, więc wiekszych problemów ze swoją osobą nie widziała. No i rzeczywiście, kupcy jakoś to załatwili. Jakoś, czyli powiedzieli coś, co półelfka mogła tylko podejrzewać. Bo ten zaprawdę uroczo uśmiechający się pan o coś zapytał. A ci... coś odpowiedzieli, przy czym dziewczyna wychwyciła dwie rzeczy: zwrot nadali noko oraz imię Lostka tuż po tym, jak ci potwierdzili ten zwrot. Przy czym Deton klepnął hobgoblina w plecy. To naprawdę było podejrzane.

Na szczęście kontrola się skończyła i chyba nikt do niczego się nie przyczepił. Cała grupka ruszyła więc w miasto, ku większemu jeszcze niebezpieczeństwu. Rennel w końcu podniosła głowę z ramienia Dandre i uśmiechnęła się do niego przepraszająco. Skuliła się na siedzeniu i obserwowała zepsucie ogarniające Ujście. Domy pełne chorych mieszkańców, rygor na ulicach, tabuny orków i goblinów penetrujący przestrzenie publiczne... to miasto zostało przeżarte na wskroś zepsuciem, a wojska Keronu nic sobie z tego robią. Tylko czekają, aż rywale z Urk-hun pomrą z głodu. A wraz z nimi biedni, niczemu winni ludzie...

- Nic nie jest w porządku - burknęła Rennel, pochlipując cichutko. Troszkę łez się jej zebrało w zielonych oczętach. - Ci ludzie cierpią, a ja nic nie mogę z tym zrobić. Bo sie boję, bo jestem tchórzem, który nic nie potrafi dobrze zrobić! Jestem do niczego - stwierdziła na końcu żałosnym tonem. Moze to była wina jej miesięcznego krwawienia, a może po prostu zrobiło jej się żal tych ludzi. - Nie chcę się bać...

Re: Południowa Brama

14
Śmiech Nobulusa zaraz po pytaniu dziewczyny o kajdany, jakoś nie nastroił barda zbyt optymistycznie. Momentalnie po raz kolejny przypomniały mu się całe rzesze opowieści o goblinach, o tym jakie to z nich szczwane bestie i jak bardzo zależy im na utrudnianiu życia biednym ludziom. A nuż ta gromadka zielonych stworków, tylko udawała względnie miłych i przyjaźnie nastawionych, by zakuć ich w te kajdany bez większych kłopotów i niepotrzebnego "nadszarpywania towaru", a później wystawić gdzieś na targu i opchnąć za dobrą sumkę?
Goblin w końcu przestał się śmiać i opowiedział pewną historię związaną z kajdanami. Dandre przyjął kamienną twarz, choć drgnął lekko, szczerze skonfudowany. Bynajmniej nie podobała mu się myśl o niezniszczalnych kajdanach na jego nadgarstkach. Raz jeszcze szarpnął lekko łańcuchami, czując, że cisną go coraz bardziej.
Zaklęte, niezniszczalne kajdany na czarowników i groźne bestie w łapach gromadki goblińskich kupców, podróżujących po świecie... Kto by pomyślał? Skąd oni to do cholery wytrzasnęli? Udało im się zakupić je na jakimś rynku, a może Noblus wziął je z uniwersytetu? Bard zmarszczył czoło, strapiony.
- Och, świetnie. Dobre ceny chociaż na tym zbijacie? - odparł, słysząc słowa Detona. Jakoś... jakoś chwilowo uszła mu ochota na większe przekomarzanie się z nim.
Myśl o tym, że gobliny nie mają wcale takich dobrych intencji, powoli dochodziła do głosu w jego głowie. I nie podobała mu się ani trochę...
Ale cóż mógł zrobić? Na tą chwilę; nic. Został już zakuty i to co się z nim stanie zależy tylko od tych zielonych ludków...
Westchnął ciężko i przymknął oczy. Pokiwał jeszcze głową, spojrzawszy spode łba na Lostka.
- Jakiż szczytny cel... - mruknął... po czym zmarszczył lekko brwi. W istocie, szczytny cel. Ciekawe tylko jak wyglądają badania tego elfa? Bard widział w swoim życiu paru takich "ambitnych badaczy"...
Jego wzrok powoli zsunął się na kawał żelaza, krępujący jego ręce. Dopiero teraz dostrzegł pewną znaczącą różnicę między tym urządzeniem, artefaktem, cholera wie co to właściwie jest, a normalnymi kajdanami. Otóż... nie było tu zamka. Po zatrzaśnięciu się na jego rękach, przedmiot wyglądał niczym jednolity kawał metalu...
Świetnie. A więc los jego i tej dziewczyny jest teraz w stu procentach w rękach Noblusa. Bogowie, oby mu się nagle nie zmarło!
Nachylił się lekko w stronę Rennel.
- Niezniszczalne, magiczne kajdany... Jeszcze nigdy nie byłem skuty czymś takim! - starał się żartować, choć na koniec głos nieco ugrzązł mu w gardle. Odchrząknął cicho. - Bogowie... skąd oni to wytrzasnęli? - mruknął jeszcze pod nosem. Ale to pytanie do goblinów... na później.


Karawana minęła bramę i podjechała do budynku, w którym miała odbyć się kontrola towaru. Można by pomyśleć, że najgorsze widoczki już za dwójką podróżnych, w końcu zostawili za sobą głowy nadziane na pal i trupy z czasów oblężenia, których jakoś nikt nie chciał pozbyć się z innych zaostrzonych pali, tym razem pod mostem prowadzącym do miasta... Jednak wcale tak nie było, oj płonne to nadzieje! Tym razem zmysł estetyki artysty podrażniła okropna, zaprawdę, okropna facjata półorka, który stał przed budynkiem, do którego zmierzali.
- Ohoho, jaki piękniś! - mruknął, wręcz zafascynowany, a w oku coś błysnęło mu żywo. Czyżby Dandre, tak przecie czuły na piękno wszelakie, okazał się zamiłowanym turpistą? Nie! Po prostu miał wreszcie z czego pożartować. A to dobrze, prawda? Światu potrzebni są śmieszkowie ku pokrzepieniu serc. - Spójrz jaka to niesamowita istota! - zwrócił się cichutko do Rennel. Wolał nie zwracać na siebie większej uwagi. - Toć on nawet w ichnim kanonie piękna musi sięgać dna. Jaki biedak, aż serce się kraja... A oczy same chcą uciec z oczodołów. - widać było, że chciał jeszcze pociągnąć temat, jednak w pewnym momencie nagle zamilkł i ponownie przyjął pozę zbitego niewolnika. Głupio tak śmieszkować, gdy jest się zakutym w magiczne kajdany, siedząc praktycznie w paszczy groźnej bestii.
Piękniś burknął coś w swym niesamowicie przyjemnym dla ucha języku i machnął dłonią na przywódcę karawany. Bard odwórcił wzrok, słysząc dźwięk otwieranej bramy i zajął się spoglądaniem na swoje ciut ubłocone buty.


Pomieszczenie do którego wjechali było dość spore i szerokie, a w środku znajdowały się różnego rodzaju skrzynie, beczki i trochę rozrzuconego siana. A więc pokój kontrolny dla przejezdnych kupców... A także zarekwirowane towary, jak mniemał. W środku było dość jasno, a to dzięki potężnym, kopcącym pod sufit lampom... Uech, okropność. Dandre czuł, że gdyby posiedział tu dłużej niż trzeba, to pewno zaraz wyplułby płuca. Nie lubił dymu.
Raz jeszcze odważył się nieco wyprostować i spojrzał na trójkę zielonych, czekających na nich w środku. Dwóch siepaczy, zupełnie przeciętnych dla barda orków i jeden goblin, który różnił się od nich diametralnie...
Był dość stary i wyglądał co najmniej odpychająco z tymi swoimi ogromnymi uszami. Bogaty strój i posrebrzany ząb, sprawił że bard od razu określił go mianem Szui. Na pewno był to jakiś cholerny, zrzędliwy cwaniaczek!
Szuja łaziła od skrzyni do skrzyni, sprawdzając towary wraz z dwójką dryblasów. Wszystko zapisywał skrzętnie w księdze... Bard odwrócił wzrok w jakiś czas przed tym, jak goblin zbliżył się w końcu do niego.
Młody mężczyzna bardzo starał się nie patrzeć na zielonoskórego, bo wiedział, że w jego spojrzeniu pokory i strachu za grosz! Kątem oka dostrzegł Detona, wyciągającego zza pazuchy jego ukochaną lutnię i od razu zacisnął lekko szczęki. A niech ten sukinsyn spróbuje ją sobie zabrać...
Nie spróbował. Bogom dzięki. Odetchnął z ulgą i przymknął lekko oczy, nie wsłuchując się zupełnie w dialogi zielonoskórych.
Szuja pokręciła się jeszcze chwilę przy Ren, po czym raz jeszcze zapisała coś w swej księdze... A ich wizyta tutaj zakończyła się. Już po paru chwilach ponownie znaleźli się na ulicach Ujścia.


Nie był to niestety moment na odetchnięcie z ulgą. Miasto zdało mu się jakby opustoszałe, zapewne większa część ludzkich mieszkańców siedziała w swoich domach, nie chcąc się wychylać bez potrzeby... Zupełnie inaczej zapamiętał to miejsce... Sposępniał lekko. Nigdy mu się tu nie podobało, Ujście zawsze było jedną wielką meliną, jednak... żywą meliną.
Teraz na ulicach miasta widywał niemal wyłącznie patrole zielonych, maszerujących tu i ówdzie. A gdy już w zasięgu wzroku pojawi się jakiś ludzki obywatel, okaże się brudny, obdarty i wychudzony. Okropność.
Westchnął cicho, po czym zamknął oczy, wsłuchując się w odgłosy wozu.
Poczuł, że Ren w końcu podniosła głowę z jego ramienia, więc skinął jej głową i uśmiechnął się lekko.
- Jaki to ogromny kontrast między tym co pamiętam, a tym co widzę... - mruknął ni to do siebie, ni to do Detona.
Lostek zwrócił się do dziewczyny, a bard dalej siedział bez słowa, oparty głową o ściankę wozu... i myślał. Bo myślenie, to przecież taka ludzka rzecz.
Obrazek

Re: Południowa Brama

15
Ich wozy przejeżdżali przez szeroką ulicę miasta, która zmierzała do głównego rynku miasta. Zwała się po prostu Targową, choć bieg swój rozpoczynała prawie od południowej bramy miasta i otaczały ją różnej maści kamienice. Część znajdujących się na parterze sklepów zostało zamkniętych i przerobionych na lokale mieszkalne. Inne zaś stały zupełnie puste, okradzione z mebli i zabite deskami. Ujście wiele straciło na zamknięciu się na inne kultury. Z drugiej strony nie trzeba było się dziwić, że podjęto taką decyzję. Wojna toczona z Keronem była wyniszczająca dla zielonych, ale nie mogli ustąpić. Król Aidan nigdy nie zgodziłby się na przejęcie portu przez Urk-hun. Nikt nie zamierzał prowadzić żadnych pertraktacji. Namiestnik miasta Shar-agar nie zamierzał nawet rozmawiać z ludźmi. Nie było nawet z kim, gdyż nigdy nie wysłano posłańca. Ludzki władca nigdy nie przyznałby się do ostatecznej porażki i nie zaproponowałby dyplomatycznego wyjścia z tej sytuacji. Byłby w stanie zapłacić duże pieniądze za oddanie w ich ręce Ujścia. To miasto jednak nie było na tyle warte, aby ukorzyć się przed zielonymi. Zupełnie inaczej widział to brat obecnie panującego. Jakub sugerował zawarcie porozumienia

Sam Shar-agar był generałem, który rządził miastem ciężką ręką. Wprowadził liczne patrole straży, która nachodziła mieszkańców we własnych domostwach i poszukiwała spiskowców; publiczne egzekucje, pełniące rolę zastraszania; godzinę nocną, której przestrzegać musiała cześć zielonoskórych. Wprowadził rangi mieszkańców, które dawały im większe prawa. I to wzbudzało nawet wśród swoich wiele oburzenia, gdyż najwyższe stanowiska uzyskiwali jedynie orkowie. Większość goblinów zaś musiała pocieszać się prawami mniejszymi od swoich rosłych braci, ale wyższymi od zwykłych niezielonych. Niektóre gobliny tylko zyskiwały najwyższe tytuły z racji interesów prowadzonych w mieście. Namiestnik miasta miał więc również dużo przeciwników i w taki sposób istniały, aż dwie siły opozycyjne. Jedna działająca w podziemiu za sprawą największych gangów niegdyś działających w Ujściu. Druga bardziej jawna, na czele której stały wpływowe gobliny w tym kapłan Usala- Rad-dar i przewodniczący Izby Kupiecko-Rzemieślniczej Tudh.

Miasto było osnute ponurym płaszczem. Na ulicach nie widać było wielu mieszkańców. Więcej było zielonoskórych, którzy zmierzali do swoich miejsc pracy lub prowadzili patrol. W brudnych zaułkach można było dostrzec żebraków i wynędzniałych ludzi. Gdzieniegdzie jednak można było dostrzec jakiegoś elfa, człowieka lub Niziołka, który odziany był w kolorowy strój, zupełnie odcinający się od szarości Ujścia. Jedno było pewne. Portowa miejscowość wiele straciła przestając być centrum handlu morskiego między Keronem, Archipelagiem i Urk-hun.

- Wszystko w porządku? – zapytał się Lostek. Pozostała dwójka goblinów prowadziła niezbyt głośną dyskusję między sobą, a ich głosy nie docierały do nich.

W końcu dotarli do Głównego Rynku.
*** Wszystko się tutaj zmieniło. Zupełnie inny świat niż za czasów przed wprowadzenia zielonej władzy. Na bogatym fundamencie kultury Ujścia rozwinęło się zupełne nowe społeczeństwo, które prowadzone było przez goblinów i orków. Dziewczyna nie miała okazji poznać tego miejsca za czasów jej świetności, gdy zwano je „Miastem Grzechów”. Dandre jednakże mógł przyjrzeć się wszystkim zmianom, które trawiły port niczym rdza metal. Nie wszyscy jednak równie ostro określiliby ową metamorfozę. Bystry wzrok barda potrafił dostrzec w tym niezwykłość świata, który rządził się podobnymi prawami jak przyroda, która zawsze dążyła do pewnej równowagi. To jak pojawiający się nowy gatunek w lesie, który wykorzystuje istniejącą faunę i florę. To jak dzika roślinność, która pochłania porzucone pozostałości po ludzkiej cywilizacji. Tak samo i przedstawiciele Urk-hun zaadaptowali do swoich potrzeb owe budowle i place.

Długie ulice, które z czterech stron rozchodziły się z głównego placu, nie były jak dawniej oblepione straganami, w których sprzedawano tanie produkty czy jarzyny. Nieraz można było tutaj się natknąć na licznych oszustów, którzy sprzedawali buble lub oferowali szarlatańskie usługi. Nie było tutaj szmuglerów, którzy na ladach prezentowali kradzione przedmioty, ani starych cyganek wróżących z fusów i dłoni, ani handlarzy rupieciami. Cały teren handlowy skurczył się i skupił dookoła centralnego placu. Teraz tam znajdowały się nieliczne stoiska. Nie wszystkie prowadzone były przez okupantów (choć ciężko było ich tak nazwać, ponieważ od dwóch lat sprawowali nieprzerwane rządy). Oferowano tutaj różnego rodzaju zboża, zioła, owoce i warzywa. Większość z nich były niedojrzałe i niewielkich rozmiarów. Podkreślić jednak trzeba było fakt, że znajdowały się tutaj egzotyczne produkty, które sprowadzane były z gorących zachodnich ziem. W wielu koszach znajdował się ryż, który był teraz podstawowym elementem diety mieszkańca Ujścia. Na jednym straganie podstarzały goblin prezentował różnego rodzaju alkohole, które produkował za pewne w swoim mieszkaniu. Miał nalewki i wina różnego rodzaju. Ceny miał różnorakie i z pewnością dostosowane dla każdej kieszeni. W innym miejscu ludzki kowal wystawiał swoje produkty, oferował podkuwanie koni i naprawę stalowych przedmiotów. Gdzieindziej młoda kobieta sprzedawała gliniane naczynia własnej roboty. Były naprawdę oryginalne. Kolorowe w fantastycznie złożone wzory. Obok znajdowała się sprzedawczyni ciuchów i ozdób ciała. Tu również można było dostrzec charakterystyczną barwność, której wcześniej nie dostrzegli. Materiały, z których wykonywano stroje były pstrokate i intensywne. Z jednej strony prezentowały modę zaczerpniętą z pustynnych zakątków, ale z drugiej strony miał być to sposób ucieczki od codziennej szarości. W innym miejscu elf kołodziej prowadził swój interes, a w pobliżu stara kobiecina przygotowywała specyfiki lecznicze.

Na końcu jednej z ulic, w części której znajdowały się liczne magazyny, stał potężny budynek gildii kupieckiej. Miejsce niegdyś nadzorujące wszelkie interesy w Ujściu i zrzeszające licznych przedstawicieli społeczności handlarzy. Teraz przejęte przez sprytnych goblinów, którzy otworzyli tam Izbę Kupiecko-Rzemieślniczą. Miejsce prowadzące ostrą politykę. Wprowadzono tutaj wiele zakazów i obostrzeń. Niezieloni sprzedawcy i czeladnicy mają zakaz prowadzenia handlu produktami niebezpiecznymi- tzn. nie wolno im produkować i wystawiać broni, substancji żrących i wybuchowych oraz wielu innych rzeczy. Nadzorują również handel poszczególnymi produktami i ich jakość. Nie można tutaj znaleźć felernych towarów, ponieważ takowy handlarz od razu zostaje ukarany potężną grzywną lub więzieniem. Niedozwolony również jest handel ludźmi, choć posiadanie niewolników nie jest zakazane. Dodatkowo nałożono na ową warstwę społeczną liczne podatki, które mają wesprzeć rozwój miasta. Za wszystkim stoi zamożny goblin z Karlgardu- Tudh Malenik. Pogłoski chodzą, że jest przeciwnikiem orczej tyranii. Dzięki swojemu bogactwu ciągle utrzymuje się na swoim stanowisku, ale dla bezpieczeństwa zawsze otacza się najemnikami. Bard kiedyś nawet słyszał pewne plotki, że próbował pertraktować z działającymi w podziemiach gangami, aby dokonać przewrotu na obecnej władzy i pozwolić na goblińskie rządy w Ujściu.

Na końcu drugiej z ulic znajdują się mieszkania kupieckie. Tutaj również można dostrzec pewne zmiany i w tym te dobre wynikające z wtrącania się do władzy Tudh’a. Otrzymanie statusu kupca wiąże się z trudem, a później z przymusem płacenia licznych podatków i nadzorem. Każdy jednak niezależnie od rasy przedstawiciel owej warstwy społecznej otrzymał własny dom. A wszyscy wiedzą, że ta dzielnica Ujścia zawsze należała do lepszych.

Trzecia ulica prowadzi do strażnicy, która jest symbolem strachu w całym mieście. Czwarta zaś jest największa i prowadzi do pozostałych części miasta. Właśnie nią teraz jechały wozy Noblusa wraz z kuzynostwem i dwójką „niewolników”. Trzeba podkreślić że było tutaj trochę więcej życia niż w pozostałej części miasta. Z rynku korzystali nie tylko zieloni, ale również liczni przedstawiciele innych ras. Nie było tutaj również tak wielu mizernych ludzi, jak wcześniej widzieli. Niezieloni bardzo odróżniali się, ponieważ nosili jaskrawe stroje. Nikt jednak nie zabraniał im ubierania się w pstrokate ciuchy. Stąd rynek mienił się w pomarańczach, turkusach, chabrach, karmazynach i amarantach. Na twarzach ludzi jednak ciężko było znaleźć szczere uśmiechy, choć przecież starali się żyć jak dawniej. Najbardziej charakterystyczne jednak było to, że nie widzieli jeszcze żadnych dzieci, prócz małych goblinów. Większość orków nie pozwalała pałętać się po ulicach swoim pociechom przede wszystkim z powodu ostrego wychowania. Niezieloni zaś starali się nie wypuszczać dzieci dla bezpieczeństwa. Teraz jednak coś się zaczęło dziać. Cześć mieszkańców zbierała się dookoła rynku, pozostawiając na moment robione zakupy. Inni zaś jak najszybciej chcieli uniknąć obecności w tym miejscu. Jedna kobieta nawet odbiegła truchtem w boczną uliczkę jakby przerażona.

Oni w tym czasie zmierzali w stronę gildii kupieckiej i musieli przejść przez samo centrum rynku. I wtedy im oczom ukazał się ten przeraźliwy widok. W samym środku Placu znajdowało się podwyższenie. Niektórzy zwali to miejscem strachu. Obecnie majdan pełnił rolę nie tylko miejsca handlu, ale również egzekucji. Na deskach stała trzydziestoletnia kobieta o ognistych włosach, bladej cerze i głębokich czekoladowych oczach. Niewielkie różowe usta miała zaciśnięte w zawiści i przerażeniu. Miała na sobie ubraną bufiastą z delikatnego materiału kobaltową koszulę z odsłoniętymi ramionami, słomkowe spodnie, a na biodrach przepasaną korową chustę. Ręce miała związane z tyłu, a na szyi włożoną pętle sznura. Zaraz miała zawisnąć. W pobliżu niej na stołku stał paskudnie wyglądający goblin i trzymał w długich dłoniach kartkę.

- Nie patrzcie lepiej. – powiedział Lostek zaciskając niezadowolony zęby. Nie chciał, aby patrzeli na nich przez pryzmat tego obrazu i zachowanie ich pobratymców. On wiedział, że nie każdy zielony był taki sam. Oni jednak mogli utożsamiać ich z tym całym okropieństwem. – To Brudny Język. Odczytuje wyroki wszelkich działaczy podziemia, których uda im się złapać.

- Ta nikczemna kobieta, Lucja Herenza, która zwana jest Lwią Lilią, działała przeciwko Prawej i Sprawiedliwej władzy Ujścia, a tym samym przeciwko wszystkim obywatelom miasta! – zaczął czytać goblin na podwyższeniu. W jego głosie było perfidne zadowolenie i patetyzm – Jest winna głoszeniu nieprawdy w swoich obrzydliwych pieśniach! Jest winna podburzaniu ludzi do nieuzasadnionej rewolucji! Jest winna drwienia z Straży Miejskiej! Jest winna planowaniu zamachu na placówkę Straży Miejskiej! Została skazana na śmierć przez powieszenie.

Rozległ się szmer. Niektórzy lamentowali, inni prezentowali swoje oburzenie, niektórzy głosili kazania na temat głupoty kobiety, która nie potrzebnie wychylała się przed szereg, ale byli również bierni obserwatorzy, którzy z braku rozrywki oczekiwali aktu śmierci. Nikt jednak nie śmiał krzyknąć słowa sprzeciwu. We wszystkich panowało przerażenie.

- Najgorsze jest to, że nic nie możemy zrobić. – skwitował to wszystko zasmucony hopgoblin prowadzący wóz wraz z Dandre i Rennel. Czy oby na pewno nie byli w stanie nic zrobić?
*** Wzrok dziewczyny krążył po wszystkich budynkach, ludziach i całym przytłaczającym krajobrazie Ujścia. Nie tak mogła sobie wyobrazić to miejsce. Nawet dla zielonych nie była to wielka chluba. Ren jednak zwróciła uwagę na coś jeszcze. Od pewnego czasu za ich wozem szedł znajomy goblin. To był ten ze srebrnym kłem. Na jego twarzy widać było mieszane emocje. Z jednej strony zadowolenie z drugiej jakąś złość. Miał dziwnie koślawy chód nawet nienaturalny jak na przedstawiciela jego rasy. Dziewczyna mogła przypuszczać, że choruje na kręgosłup. Trzymał w dłoniach jakąś kartkę i definitywnie zamierzał o czymś ich poinformować. W momencie kiedy doszli do rynku, na którym zaraz miała dokonać się egzekucja, zatrzymał się i zwrócił swój wzrok na scenę. Zabsorbował go owy widok. Z drugiej strony widziała to u wszystkich osób stojących na Placu. Prawdopodobnie nie można było opuścić rynku przed końcem tego spektaklu. Brudny Język potrzebował widowni.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”