Re: Port w Ujściu

61
Wraz ze strzałem w prawą łopatkę Garothmuka, oczywiście Ashet'Hun wykorzystując chwilę dekoncentracji orka, wyswobodził swój prawy nadgarstek, w ten sposób znów zyskując małą przewagę. Najemnik mimo swoich bardzo zacnych zdolności w walce wręcz powinien się choć trochę obawiać spasłego polityka. Przez jego wstręt do broni białej jego szanse w jakiejkolwiek walce prócz bójce od razu spadają, co oznacza, że musi posługiwać się także czym innym niż tylko zwykłą siłą fizyczną. Przeciw wrogowi uzbrojonemu w jakiekolwiek ostrze trzeba wykazać się refleksem, sprytem i zręcznością, bo w innym przypadku nie będzie przyjemnie.

Tak też było i w przypadku Garothmuka. Ashet'Hun wziął zamach swoim jednosiecznym toporem, ale nim zdążył się nim porządnie zamachnąć, najemnik już przy nim był, uderzając go w brzuch. Bashire zgiął się wpół i stracił na sekundę równowagę, cofając się o krok. Na tym jednak pięściarz nie poprzestał i działał dalej - złapał jego lewą rękę i szybkim ruchem znalazł się za plecami Ashet'Huna, tym samym wykręcając ją. Ork warknął niczym zwierzę, do którego zresztą się upodabniał, ale broni nie wypuścił. Szarpnął wykręconą ręką, bezskutecznie. W tym samym czasie goblin na dachu już celował w obydwu mężczyzn, niepewny, co ma zrobić. Trafienie w tej sytuacji Garothmuka byłoby dla niego wielkim ryzykiem, dlatego cierpliwie czekał, aż Ashet się uwolni.

- Ty... zdradziecka... kurwo! - wrzeszczał, szarpiąc się w uścisku Garotha. W końcu, nie zamierzając się poddać, uderzył pięściarza prosto w jego twarz swoją głową. W jednej chwili świat pociemniał mu przed oczami, a w jego nosie coś chrupnęło; w błyskawicznym tempie od narzędzia węchu zaczął promieniować ból, na chwilę mrocząc najemnika. Wystarczyła zaledwie sekunda nieuwagi i chwilowe wytrącenie z równowagi, aby Ashet'Hun się wyswobodził, czując, jak dłoń jego napastnika się delikatnie luzuje. Natychmiast odskoczył od Garothmuka, stając naprzeciw niego i wpatrując się ze zwierzęcą miną. W tym samym momencie świsnął kolejny bełt i trafił w lewą pierś orka, chyba omijając wszystkie ważne organy, szczęśliwie dla najemnika. Ashet'Hun zaśmiał się gardłowo, po czym natychmiast ruszył na niego z uniesionym toporem, gotowym do zadania śmiercionośnego ciosu. Pięściarz miał może dwie sekundy na przygotowanie obrony i otrząśnięcie się z szoku wywołanego krwawiącym nosem i bełtem tkwiącym w jego klatce piersiowej, teoretycznie nieszkodliwym, ale przeszkadzającym we wszystkim.

Re: Port w Ujściu

62
Kurrr... Wszystko świetnie, dlaczego go to zaskoczyło? Wracamy do punktu wyjścia. No, może nie, ten bełt... Kolejny...
- Pierdolony tchórzu! Sam walczyć nie potrafisz!? - zawołał wściekle, po czym zobaczył nadchodzący kolejny atak. To były ułamki sekund, a reakcja wyuczona, odruchowa. Bełt w piersi trochę przeszkadzał, ale ominął serce, do płuca chyba się nawet nie przebił. Bądź co bądź, pierś orka twarda rzecz.

Garoth był na zgiętych nogach, nisko osadzony środek ciężkości. Stopy szeroko, lekko przygarbiony, z krwawiącym nosem. Ból który pulsował mu w piersi, ramieniu i na środku twarzy nie był dotkliwy, w końcu to ork, ale ich suma troszkę już doskwierała. Jednak adrenalina wylewająca się niemal z pięściarza dawała mu energie, a lata walki na niemal identycznych warunkach - walce w osłabieniu - dawały po sobie poznać. Garothmuk w ułamkach sekund, widząc zamach Bashire, przyparł do ziemi, by później wyrzucić cały tułów w bok, w stronę przeciwną do ruchu topora, wykonując tym samym unik pod linią cięcia. Przerzucił przy tym ciężar ciała na lewą nogę, tą w którą stronę wykonywał unik, a prawą przyciągnął do piersi, by po skończonym uniku zastygnąć na chwilę w pozycji stojącej, na jednej nodze, z prawym kolanem przy piersi. Zaraz po tym, nim przeciwnik zdąży zamachnąć się po raz kolejny, ork, prawą nogą wykona lawinowe kopnięcie w kolano tamtego, nieco z boku. Powinien wręcz wgnieść kolano tamtego w ziemię, sprowadzając Ashet'huna na klęczki, a kto wie... Kilka nóg już w ten sposób połamał. Może i tym razem się uda.

Jeśli się uda, pozostanie jeszcze potężnym ciosem z łokcia w głowę, ogłuszyć tamtego, by zakończyć dla niego pojedynek. Zostanie wtedy tylko goblin. Jeżeli wszystko pójdzie tak, jak Garoth planował, uniesie wtedy topór Ashet'huna i rzuci nim w kusznika. Wprawdzie raczej nie miał doświadczenia w rzucaniu toporami, ale może przynajmniej go to trochę rozproszy.

Re: Port w Ujściu

63
Ashet'Hun przemilczał obelgę swojego pobratymca, którego teraz pewnie za pobratymca nie uważał i cicho warknął, biorąc zamach swoim toporem. Linia jego cięcia szła mniej więcej na wysokości szyi Garothmuka, dzięki czemu bardzo prawdopodobne było, że ten chciał mu ściąć głowę i zakończyć wszystko raz a dobrze, aby następnie pójść po staruszkę i jej pijaną uczennicę. Szczęściem orka, ten zdążył w ułamkach sekund pochylić się, dzięki czemu topór przeciął powietrze. Równie szybko uskoczył na lewą stronę, przeciwnie do kierunku ruchu broni, aby zastygnąć w dziwnej pozycji.

W sekundzie noga wystrzeliła do przodu, kopiąc w kolano przeciwnika. Coś chrupnęło, a Ashet'Hun, który dopiero co kończył swój zamach, zawył z bólu i opadł na klęczki. Jego noga była teraz nienaturalnie wykręcona, co znaczyło, że tym razem poszczęściło się najemnikowi i złamał kończynę, niemalże wykańczając już bashire. Nim ten zorientował się w całej sytuacji, zarył twarzą o kamienne nabrzeże, powalony ciosem w głowę. Topór wypadł mu z łapy i brzęcząc, wylądował u stóp Garothmuka. Pod wpływem szybkiej decyzji podniósł go, widząc, jak goblin kończy ładować swoją kuszę i spróbował rzucić orężem w zielonego kuzyna.

Nawet nie wiedział, jakie miał szczęście. Odległość około dziesięciu metrów wystarczyła, aby topór przeleciał ze świstem i ku wielkiemu, przeogromnemu! zaskoczeniu orka, wbił się w ramię goblina. Przeraźliwy wrzask rozniósł się po okolicy, gdy niski kusznik poczuł, że ostrze o mało mu nie urwało prawej ręki. Kusza z brzękiem spadła z dachu i wylądowała u drzwi sklepu rybnego, w niektórych domach zamigotały światła świec. Krzyk wciąż trwał, budząc okolicznych mieszkańców i alarmując ich o trwającej tutaj batalii.

W tym momencie ludzie poczęli wychodzić z domów, zaspani i zdezorientowani. Goblin krzyczał i krzyczał, a Garothmuk stał obok wyglądającego z perspektywy ludzi truchła innego orka. Musiał teraz coś zrobić, i to szybko...

Re: Port w Ujściu

64
Było... Źle. Zbyt źle, jak na tak dobrą akcje. Wszystko poszło idealnie, jak po maśle. Długa medytacja robi swoje. Był w tej walce skupiony, a jego przeciwnik... Cóż, to przecież tylko ork. Tępy kloc polegający tylko na sile i impecie. Zwinność i technika po raz kolejny przyniosła triumf nad zielonym krewniakiem. Noga połamana i ewidentny nokaut. Do tego, sam nie wiedział jak to możliwe, ale pozornie rozpaczliwy rzut toporem okazał się celny. I to wszystko wzięło w łeb. Ludzie się zbierają. Zobaczą go, a wtedy nici z akcji. Z jego całego pobytu w tym zawszonym mieście. Nawet jakby go nie poznali. Trzeba by pozbyć się Ashet'huna. Ale w jaki sposób. Przecież go nie zabije, nie ma mowy. Ale z drugiej strony... Jeśli tego nie zrobi, będzie w poważnych tarapatach. Może odciąć mu język...? Ale nie, przecież to jakiś tam piśmienny polityczyna, jak nie powie to napisze. To może palce też ucharatać? Nie... Za długo by to trwało, trzeba działać szybko. Nieprzytomnego nigdzie nie zabierze, bo przecież ludzie patrzą i zaraz za nim polecą, straż zawołają czy inne gówno. Chyba nie ma wyboru... Uciekać...? Może szamanka poradzi? Ale co mu to da? Cholera... Sytuacja bez wyjścia. Honor czy bezpieczeństwo? To nawet nie jest wybór, bo jeśli nie zapewni sobie tego drugiego, nie będzie miał szansy na pierwsze. Ale może przynajmniej ostrzeże. W zasadzie, nie tylko on jest teraz w tarapatach.

Tyle myśli przetoczyło się w jego głowie w dosłownie ułamkach sekund. To był moment, gdy Garothmuk złapał bashire za szmaty i szarpnął mocno, wyrywając spory kawał tkaniny, którym przewiązał twarz. Później, w paru długich susach skoczył w uliczkę, z której dopiero co przyszedł. Zamaskowany pędził po nitce do kłębka, chcąc jak najszybciej dopaść do drzwi szamanki. Gdy tylko znajdzie się tam, nie waląc nawet do drzwi wpadnie do środka. Chyba że będą zamknięte... Lecz jeśli nie, wkroczy tam i oznajmi:
- Ashet'hun mnie przejrzał. Czekał na mnie w porcie. Pokonałem go, ale to nie koniec. Musze stąd uciekać. Wy też. Po was też przyjdą. Przepraszam... -
Tak se naprędce zaplanował. Ale nie wiadomo jak ona zareaguje. Trzeba przyznać, że jest dość charyzmatyczną orczycą. Jeszcze nie zdecydował, co zrobi dalej. Nie ma tyle czasu na namysł. Trzeba działać instynktownie. Spontanicznie. Ale z głową...

Re: Port w Ujściu

65
Ludzie i nieludzie – rybacy, marynarze, sprzedawcy, zwykli robotnicy, elfy, a nawet gobliny, zaalarmowani hałasem w porcie, wychodzili przed swoje mieszkania, zaspani i zdezorientowani. Niewielu ich było, maksymalnie dziesięciu, ale tyle mogło wystarczyć, by wkopać najemnika. Widzieli tylko orka i ciało leżące obok niego, ciało, które mogli uznać za zwłoki. Nie wiedzieli przecież, że on jest tylko nieprzytomny i poturbowany. Garothmuk był w przysłowiowej dupie, z której ciężko będzie mu wyjść.

Goblin krzyczał wniebogłosy, co było w sumie zrozumiałe, bo topór tkwił w jego ramieniu. Na razie nie przejmował się nikim i niczym, znikając z pola widzenia orka, prawdopodobnie próbując dotrzeć do punktu medycznego, gdzie ktoś mu pomoże. A potem powie o zdrajcy narodu, rasy, który sprzymierzył się z tymi ścierwami, które z takim trudem stróże prawa próbują nawrócić. A gdy już wszyscy się o tym dowiedzą... marny będzie los pięściarza, oj marny.

Dlatego podjął decyzję całkiem sensowną. Vashquia była odpowiednią osobą, która mogła mu pomóc. Nawet za cenę honoru. Jak słusznie Garothmuk zauważył, musiał wybrać między nim, a bezpieczeństwem. Ta dwójka nie mogła działać razem, nie w tym przypadku.

Kawałek brudnej koszuli otulił dolną połowę twarzy orka, prowizorycznie chroniąc go przed rozpoznaniem. Wtedy też najemnik puścił się pędem przez uliczki portu, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza czyimkolwiek zasięgiem. Chcąc uratować swoją skórę. Spieszył się, biegł na oślep, intuicyjnie. Wystarczyło, że skręcił źle tylko jeden raz. Potem trasa nie przypominała tej, którą ostatnio przebywał. Kilka zakrętów później trafił na ślepą uliczkę zakończoną murem wysokim na dwa metry. Miał czas, ale gdy nastanie świt, może mu tego czasu zabraknąć, a jego podobizny zawisną na tablicach ogłoszeń i na słupach, ogłaszając nagrodę za Garothmuka, zdrajcę całej rasy... żywego lub martwego.

Re: Port w Ujściu

66
Ależ był wściekły! Dlaczego wcześniej nie uważał na drogę, po której szedł? A tak! Może dlatego, że nigdy nie spodziewał by się wściekłego Ashet'huna, czekającego na niego z toporem. A dlaczego się tego nie spodziewał? To takie nieprofesjonalne... O ile można by go w ogóle nazwać profesjonalistą. Znał kiedyś takiego jednego, białowłosego łowce potworów. Ten to był specem w swojej dziedzinie... Nie dało się go zaskoczyć... A tu proszę, prosty błąd Garothmuka i całą akcje trafi szlag.

Spokój, Spokój Garoth, Nie ma sytuacji bez wyjścia. Jeszcze raz. Wrócić po śladach, do miejsca które wyda się znajome. Przypomnij sobie tą drogę... Przecież masz ją w głowie.
Ruszył nazad. Trzeba odnaleźć tą drogę, inaczej skończy wywieszony na murze. I nie tylko on... Ashet'hun wie dla kogo pracuje pięściarz. Przyjdzie po Vasquishe. Jeżeli najemnik ma w sobie jeszcze trochę honoru, musi ja ostrzec.
Zamknął ochy, przystanął, wziął trzy głębokie wdechy. Dalej... Wysil mózg tłumoku!

Re: Port w Ujściu

67
Upór Garothmuka był godny opiewania go w bardowskich pieśniach. Gdyby ktoś wiedział, ze mimo zagrożenia swojego życia poszedł jeszcze ostrzec orczycę oraz jej niekompetentną uczennicę, na pewno nagrodziłby go owacjami na stojąco, a potem zaczął ocierać łzy dumy gromadzące się w kącikach jego oczu. Niestety nikt nie był tego świadkiem prócz samego orka, który raczej chwalić siebie teraz nie mógł, szczególnie, że się zgubił. Nawet powrociwszy po swoich śladach nie mógł się zorientować, gdzie ta chatka się znajdowała. Na szczęście (lub nie) rozwiązanie problemu przyszło same.

Rozbłysk światła nastąpił nieco po lewej Garothmuka. Coś przy tym huknęło, słychać było czyjś wrzask, po czym z tamtej strony zaczął ulatywać dym. W tym samym momencie zza zakrętu wypadła, zataczając się i obijając o ściany, Yelena! Wciąż pijana, nieco zaspana i w dodatku zdyszana. Traf chciał, że jej wzrok dziko krążył po wszystkim, aż napotkał pięściarza. Zapewne będąc tak upojona bimbrem, nie skojarzyła, kogo spotkała. Zapewne widziała wielkiego, zielonego potwora, jednego z tych, których nienawidziła. A może widziała Garotha, ale różnicy jej to nie robiło - dla niej i tak był podły i oskarżyła go o wszystko. Z dzikim, pijackim wrzaskiem z jej ręki wystrzeliła niekontrolowana błyskawica, która na szczęście minęła orka o kilka metrów, trafiając w czyjś dom, drewniany trzeba podkreślić, po czym ten sam budynek, osmalony, zajął się ogniem, na razie tylko trochę, delikatnie, choć pewnie zaraz cały stanie w płomieniach.. Nie bylo wątpliwości, że piorun był przeznaczony dla najemnika, a nie przypadkowej rodziny właśnie uwięzionej w środku...

Re: Port w Ujściu

68
Było jeszcze gorzej! Fatalny dzień. Okropny. Ale przynajmniej wiedział gdzie iść. Zaczęło się od odrobiny szczęścia, bo rozwścieczona czarodziejka chybiła zaklęciem. Był w opłakanej sytuacji. Nie miał czasu na myślenie, więc zrobił najbardziej szaloną, ale i oby najmniej spodziewaną rzecz jaką mógł. Ale chyba też jedyną rzecz, która przystała na orka. Ryknął i zaraz po tym, jak błyskawica śmignęła koło niego, ruszył z pełnym impetem na kobietę. Przez chwilę był pewien że zginie. Ale to... W tym szaleństwie była metoda. Co prawda trzeba by wziąć poprawkę na upojenie alkoholowe, ale ryczący, szarżujący ork zwykle wprawia w ludziach choćby chwilowy popłoch i zawahanie. Taka jedna chwila zawahania, wystarczyła by, aby ork dobiegł do dziewczyny, złapał ją za ręce i obezwładnił, przyszpilając do ściany w żelaznym uścisku. Ale jeśli się nie zlęknie... Wtedy trzeba tylko liczyć by znów chybiła. Akurat pod tym względem, alkohol jest elementem sprzyjającym, bo znacznie osłabia percepcje i... Czar może chybić.
- Yelena! Musimy uciekać! Chce wam pomóc! Już wszystko wiedzą! - krzyknie do kobiety, gdy już ją obezwładni. Jeśli ją obezwładni... Ależ cholernie się bał...

Re: Port w Ujściu

69
Czarodziejka zaklęła bardzo szpetnie, gdy błyskawica trafiła w drewnianą konstrukcję, podpalając ją tym samym. Już po chwili ogień zaczął zajmować ściany budynku, budząc kogoś w środku, kto zaraz z krzykiem wypadł przez drzwi i pędem pobiegł przed siebie, w stronę portu. A dom się hajcował, najpierw nieśmiało liżąc drewno, potem go połykając. W końcu stanął całkowicie w płomieniach, rozjaśniając mroczną noc i nadając rykowi Garothmuka stojącego niedaleko jakieś piekielne brzmienie. Oczy Yeleny zrobiły się duże jak dwa talerze, gdy widziała szarżującego byka, minotaura opromienionego krwawym blaskiem. Cofnęła się o krok, z nietęga miną znowu podnosząc dłoń, nie wiadomo, co chcąc tym razem przywołać. Ork miał jednak rację, alkohol i przerażające monstrum wywołało chwilowe zawahanie u wiedźmy, a te sekundy wystarczyły, by w następnych kobieta została przyparta do muru. Dosłownie.

Wyrywała się i wrzeszczała, ale Garoth był większy i silniejszy. Zamknął jej nadgarstki w żelaznym uścisku swoich wielkich łap, zapewne odciskając na nich piętno w postaci siniaków. Czarownica stała się bezradna i tylko się szamotała w gniewie, bluzgając, płacząc i krzycząc na zmianę.

- Ty podły orku! Z-zielony draniu! Pewnie teraz chcesz mnie wziąć, co?! TO BIERZ MNIE KURWA, CHĘDOŻ JAK WSZYSCY INNI! - parę kropel śliny wylądowało na twarzy orka, który poczuł okropny zapach bimbru mający swe źródło w ustach Yeleny. Ta nie dawała za wygraną i wciąż się szamotała, zachęcając Garothmuka do „wychędożenia jej”, nie słuchając jego wyjaśnień. Cóż, najwyraźniej jest tym typem osoby, która wrzuca wszystkich do jednego worka, szczególnie po pijaku.

Re: Port w Ujściu

70
Serce Garotha waliło jak szalone. Jego skronie pulsowały nieprzyjemnie. Biegł w objęcia śmierci. W ostatni bój. Całe jego życie, przewijało mu się teraz przed oczami. Każdy krok, każdy oddech... Mógł być tym ostatnim. Czuł całe swe ciało. każdy najdrobniejszy mięsień, spięty w tym wysiłku, prawdopodobnie ostatnim, jaki kiedykolwiek podejmie. w jego oczach zaszkliła się mała, kryształowa kropelka. Zęby zaciśnięte, w uścisku zdolnym przełamać stal. Przerażający wrzask, jaki dobył się z jego ust. Wiedział już, co znaczy być orkiem. Wiedział już, o czym mówili mu starsi, opowiadając o bohaterach pędzących przed siebie, w obliczu zguby. Pomimo śmierci zaglądającej w oczy. Nie zawracali. Nie wahali się. Garoth czuł się teraz orkiem z krwi i kości. Nieustraszony, aż do śmierci. Strach nie był w stanie złamać jego woli.

Dopadł. Przeżył. Nagle wszystko pojaśniało mu w oczach. Czuł jak zimny pot wrze na jego skórze. Ciepło zalewało całe jego ciało. Czuł nagły przypływ mocy, wielkości. Gdy ścisnął przedramiona czarodziejki i przygwoździł je do ściany. Gdy spojrzał jej w twarz z góry. Gdy dostrzegł jej oczy, widział ich wyraz. Przed chwilą szarżował na spotkanie śmierci, a przed nim był jego oprawca... A teraz, patrzył na małą, przerażoną istotkę. Oni wszyscy... Oni tak się czują. Ale przecież widział wcześniej strach i przerażenie na ulicach... Dopiero teraz, gdy wcielił się w tą rolę... Orka uzurpatora, ciemiężcy... Bo tak się właśnie poczuł. Dopiero teraz dostrzegł to tak dobitnie... Teraz coś go tknęło. Poczuł potrzebę... Pomocy tym ludziom. Czy to jest to? To ten bodziec, którego potrzebował jego honor?

Przebłysk był chwilowy, ale odcisnął swe piętno. Kobieta szybko zmieniła się, na powrót stała się wyzywającą, odważną aż do śmierci czarodziejką. Ale Garothmuk... Ale on już wiedział co zrobić. Przyparł do niej, spojrzał jej z najwyższą powagą w twarz. Nawet gdyby ta splunęła w jego oblicze, żaden z jego mięśni nie poruszył by się. Słowa miały być proste. Proste i dosadne, wypowiadane wolno i wyraźnie.
- Szamanka jest w niebezpieczeństwie. Idą po nią. Jeśli nie zależy ci na jej życiu, musisz jej pomóc. Zaprowadź mnie do niej. Inaczej WSZYSCY zginiemy. - Kobieta była pijana... Ale może coś jej przez głowę prześwituje. Jeśli nie... Będzie zmuszony ją ogłuszyć i zarzucić na ramię. Nie, nie ma zamiaru tutaj ginąć. A już na pewno nie przez jebany bimber.

Re: Port w Ujściu

71
Pędząc ku spotkaniu ze śmiercią, Garothmuk poczuł się jak prawdziwy ork – w mięśniach tkwiła niemalże pradawna siła. Czuł, że może w tej chwili wszystko. Stał się tym, o czym mówili mu najstarsi z wojowników. Biegnąc z dzikim okrzykiem na ustach, czując, jak wiatr uderza mu w oczy, poczuł się jak całkiem ktoś inny. Zaczął rozumieć innych zielonoskórych braci. To uczucie było niemal narkotyzujące. Widziała to także Yelena, która zataczając się, otworzyła szerzej oczy i cofnęła o dwa kroki, niemalże dotykając plecami ściany jakiegoś budynku. Przygwoździł ją dopiero Garothmuk, który nieco otrzeźwiał, gdy dobiegł do celu.

Aby wczuć się w sytuację kogoś, kto cierpi, nie wystarczy tylko wyobrazić siebie na miejscu tejże osoby. Należy stanąć po jednej stronie barykady... co właśnie pięściarz zrobił. Stał się nagle jednym z oprawców. Robił to wcześniej. Szedł do czyjegoś domu, po czym przemawiał do rozumu ludziom za pomocą swoich pięści. Słyszał niemal codziennie płacz dzieci, niewiast, a nieraz i rosłych mężczyzn. Widział codziennie szubienicę na głównym rynku, gdzie wieszano zbrodniarzy – buntowników, którzy chcieli powrotu starego Ujścia, może nie idealnego miasta, lecz wolnego od zielonej okupacji. A ona nie tolerowała czegoś takiego. Dlatego bezwzględnie likwidowano każdy przejaw buntu wobec obecnej władzy. Chciano stłumić wolną wolę nie – zielonych, przygnieść ich butem do podłogi i zmuszać do ciężkiej pracy. Garothmuk dopiero patrząc w oczy pijanej czarodziejki zrozumiał, jak czują się mieszkańcy Ujścia pod jarzmem jego braci. Siła, jaką dysponował, była jego przekleństwem. Jego rasa zwyczajnie nie potrafiła nią dysponować, wykorzystując ją do barbarzyńskiego traktowania słabszych od siebie. Ork dopiero teraz to pojął.

Jej wrzaski nie robiły żadnego wrażenia na Garothmuku, co tylko bardziej ją rozwścieczały. Coś jednak do jej zamroczonego bimbrem umysłu dotarło, bo naraz się przymknęła, aby za chwilę zbliżyć swoje lico do twarzy pięściarza i warknąć:

Dupa nie niebezpieczeństwo! Ooona i tak jusz jest martwa-a! – w tym samym momencie zza zakrętu, z którego wypadła niedawno czarodziejka, wybiegło trzech uzbrojonych po zęby orków. Każdy z nich trzymał inną broń i nosił inne elementy uzbrojenia. Tak też ten po lewej był ubrany w skórzany kaftan, a w dłoni dzierżył półtoraręczny miecz, środkowy nosił jedynie przeszywanicę i miał w dłoniach halabardę, natomiast ostatni z nich nie miał na sobie żadnego pancerza, za to dzierżył dwuręczny i obosieczny topór. Ściekała z niego świeża krew, którą i sam ork był zakrwawiony. Zatrzymali się zdumieni, widząc nietypową scenę. Wyraźnie było widać, że nie wiedzą, co myśleć o sytuacji, w której się znaleźli. Oczy Yeleny zaszły więc większym gniewem, a z jej gardła wydobył się dziki wrzask. Szarpnęła się w uścisku Garothmuka, który stanął w tym momencie przed trudnym dylematem. Miał szansę ocalić swoją skórę i wydać czarodziejkę w łapska zielonych... ale i tak problemem pozostał nieprzytomny dawny zleceniodawca mężczyzny oraz goblin. Obydwoje byli ranni, ale jeśli się z tego wykaraskają... biada orkowi. Jeśli zaś chciałby walczyć, miałby kilka podstawowych przeszkód: pierwszą z nich byłyby bełty w prawej łopatce utrudniające w mniejszym stopniu poruszanie tą ręką, a także w lewej piersi – żadnego z nich Garoth jeszcze nie zlikwidował... bo nie miał czasu. Do tego dochodzą pięści przeciw trzem rodzajom broni, w tym takiej, która może go trzymać na długi dystans. No i Yelena, która może okazać się równie dobrze sprzymierzeńcem, jak i wrogiem. Krótko mówiąc – Garothmuk był w bardzo nieciekawej sytuacji.

Re: Port w Ujściu

72
Nie dla niego wstało dziś słonce. Cały świat, zdawał się płonąć Garothmukowi w rękach. Każdy czyhał na jego życie. Sytuacja była fatalna. Może i wręcz bez wyjścia. Jak postąpić, by przeżyć. Czy w ogóle jest mu dane przeżyć? Znalazł się w samym sercu miasta, które pragnęło jego zguby. Stał się zdrajcą własnej rasy. Gdzież teraz dane mu będzie pójść? Okrowie zabiją go za to, co uczynił. Ludzie zabiją go za to, kim jest! Stąd blisko do Archipelagu. A tam Stary dobry czarownik Alaest. To dobry kierunek ucieczki, gdyby nie przeszkoda w postaci morza. Nieprzekraczalna bariera. Port w Ujściu chyba odpada. Zbyt dużo ludzi się tam zleciało. Trzeba by być albo bardzo cichym i niezauważalnym, albo... Nie, nie da się inaczej. Można też zaszyć się za miastem i przeczekać... Ale najpierw trzeba się z tego miasta wydostać.

Ale wracając na ziemię. Tu i teraz. Śmiertelne zagrożenie. I tylko jeden wybór... Najbardziej niepewny, ale przez to najlepszy.
Serce wciąż mu łomotało. Zamknął na chwilę oczy. Na sekundę zaledwie. Znów spojrzał kobiecie głęboko w oczy.
- Nie ja jestem wrogiem. - przełknął ślinę. - Kto jest twoim prawdziwym wrogiem? Możesz mi nie ufać i pozwolić byśmy oboje zginęli. Ale możesz stanąć u mego boku i uratować nas oboje. - Wtedy ork wpadł na coś... Czego nawet on sam by się po sobie nie spodziewał. Jego usta niespodziewanie rozchyliły się w uśmiechu. Nie wiedział czy to coś da, ale musiał jej zaufać, tak jak ona musiała zaufać jemu. Puścił jej nadgarstki, odwrócił się w stronę wrogów, po czym dwoma szybkimi ruchami ułamał drzewce strzał, by nie sterczały z ran, ale i by dało się je później usunąć. Zaraz potem zaryczał gniewnie, w stronę nieprzyjaciół. Oby się nie mylił w swym osądzie...

Re: Port w Ujściu

73
Wściekłość nie odstępowała na krok czarownicy, której oblicze wykrzywione było w złym, nieprzyjemnym grymasie. Patrzyła się to na trzech orków, którzy wypadli z uliczki i którzy najwyraźniej ją rozpoznali, to na Garothmuka, który uniemożliwiał jej w tym momencie czarowanie i stwarzanie zagrożenia dla najbliższego otoczenia. A dom wciąż się wesoło palił, wyciągając również z łóżek sąsiadów, którzy już biegli po wodę, która mogła zgasić pożar. Nikt nie zauważył pojedynczej iskierki, która przemknęła na drugi dom. Zauważono jednak, jak zajmuje się płomieniami. Za zakrętami pięściarz zaczął słyszeć coraz więcej głosów, ludzkich i goblinoidalnych – pierwsze osoby przybyły z wiadrami i próbowali zalać morderczy żywioł, jak na razie z marnym skutkiem. Jednak pięć osób nie przejmowało się rozprzestrzeniającym powoli pożarem, zbyt zajęci sobą.

Przed Garothmukiem stanął trudny wybór. Miał wybrać między własnym bezpieczeństwem a zdradą. Musiał coś wybrać – ludzi albo orków. Jego zadaniem było stanąć po jednej stronie barykady, nigdy pomiędzy. Więc wybrał. Najbardziej ryzykowny plan pod herbijskim słońcem.

Najpierw odezwał się do Yeleny, która naprawdę była niespełna rozumu. Potem puścił ją i zdawszy się tylko na zaufanie wobec pijanej czarodziejki, zwrócił swoje ciało ku trójce napastników. Jego bracia, bo przecież nimi byli – te same cechy fizyczne jednak zobowiązują – oni byli wciąż lekko zdezorientowani, na tyle, aby Garothmuk zyskał dodatkowe sekundy swojego życia. Odłamane strzały opadły na ziemię, gdy ork przygotowywał się do starcia z trójką o wiele lepiej wyposażoną od niego. Pięści były tutaj przydatne w ten sam sposób, jak łyżka do kotleta, z czego zapewne najemnik zdawał sobie sprawę... ale to zignorował, rzucając się na głęboką wodę, a raczej na samobójczy atak.

Twarze okupantów nagle się rozjaśniły, gdy morderczy wrzask wydostał się z gardła Garotha. Zrozumieli przekaz i również warknęli, przyjmując pozycje obronne. W tym czasie osłupiała Yelena otworzyła usta i popatrzyła pierw na pięściarza, a potem na troje rozjuszonych przeciwników. Jej wzrok padł również na płonący dom, a kiedy uświadomiła sobie swój czyn, jęknęła ze swego rodzaju przerażeniem, po czym zataczając się ruszyła do tyłu, za plecy Garothmuka i dalej, aż w końcu potykając się... uciekła. Ork, który chciał być bohaterem, został sam. Jego jedyna szansa uwolniona i mogąca walczyć, nawet w sposób niekontrolowany przez nią samą, postanowiła uciec, zrozumiawszy, co przed chwilą zrobiła. Być może to jej czyny ją przeraziły oraz to, co się zaczęło dziać w porcie. Jej umysł musiał przetrzeźwieć, a mgła, która przesłaniała logiczne myślenie, opadła. A według niej logicznym była w tym momencie ucieczka.

Środkowy ork wyposażony w halabardę wyszczerzył się złowrogo, wyciągając przed siebie długą broń i mierząc nią w Garothmuka. Dwaj pozostali zaczęli się rozdzielać, próbując zajść go w wąskiej uliczce. Co pozostało zielonemu najemnikowi? Prócz wielce nierównej walce, ucieczka. Tak daleko, jak tylko go nogi poniosą.

Port w Ujściu

74
POST BARDA
Ujście, wczesna jesień 91 roku

Minęło kilka miesięcy od tajemniczego Zaćmienia, które poruszyło całym światem, szczególnie zaś uzdolnionymi magicznie. Nawet ci, którzy nie byli świadomi wpływu koniunkcji na swe umiejętności, dowiedzieli się o tym z plotek krążących wśród podróżnych. I chociaż niewiele było już rzeczy, które mogły wstrząsnąć światem do tego stopnia, to nagłe pojawienie się w Ujściu Kali było na tyle interesujące, że sporo osób różnej rasy usłyszało o jej wezwaniu. Chciała uwolnić miasto z rąk władzy, która próbowała przywrócić w nim prawo i porządek. Chciała zrobić niezależną ostoję, wolną od władzy Keronu i Varulae, które od wieków walczyły o ten bądź co bądź strategiczny kawałek ziemi i morza. Wzywała każdego poszukiwacza przygód, rzezimieszka i bandytę, uciekając się nawet do najmowania tych, których miasto nienawidziło najbardziej – zielonych.

Orkowie i gobliny byli pod ścisłą kontrolą ludzi Kali, którzy dzień i noc nie spuszczali ich z oczu, dając im co prawda kredyt zaufania, lecz mały na tyle, by do końca im nie ufać. Kredyt zaufania nie zaliczał jednak ochrony przed innymi istotami pałającymi nienawiścią i wszyscy przyjezdni zieloni musieli się z tym liczyć. O ile więc wśród gangów i najemników wstrzymywano się przed aktami agresji, przynajmniej nie wśród większej ilości gawiedzi, tak straż miejska nie tolerowała żadnego mieszkańca Urk-hun. Prawi mieszkańcy Ujścia także lubili brać w swoje ręce sprawiedliwość i od czasu do czasu któryś z orków i goblinów leżał zamordowany w uliczce, powieszony na drzewie czy w mniej drastycznym scenariuszu – oddany w ręce władzy, która po brutalnych przesłuchaniach i automatycznym zaliczeniu takiego zielonoskórego do szpiegów dokonywała egzekucji. Kali nie robiła z tym nic, mając czyste sumienie po ostrzeżeniu takiego delikwenta.



I tak też siedzący w zrujnowanej karczmie Kertug czuł na swoich plecach spojrzenia wielu osób. Ci zbójcy byli najprawdopodobniej członkami ruchu oporu, który aktywnie zwalczał zielonych i to oni najbardziej nienawidzili ich i próbowali w cwany sposób pozbyć się zagrożenia. Przyjezdni na wezwanie Bogobojnej mieli natomiast gdzieś kolor skóry wojownika, który musiał uciekać się do krycia po opuszczonych dzielnicach i kanałach, gdyż straż i mieszkańcy Ujścia od razu próbowali go złapać pod pretekstem szpiegowania dla baronowej Dayanary.

Koło niego siedzieli Erestor – Wysoki Elf oraz Hareon, będący chyba dosyć nieprzyjemnym człowiekiem. Trójka urzędująca w mieście stosunkowo niedawno nie wiedziała właściwie, dlaczego zostali wezwani do tego zapomnianego przez bogów miejsca. Dzisiaj rano wszyscy znaleźli w swoich pakunkach, kieszeniach liścik z mapą prowadzącą do tego oto budynku i informacją, że tam będzie czekać na nich zadanie od Bogobojnej oraz trójka innych najemników. Każdy dostał szybki opis tego, jak pozostała trójka będzie wyglądać i łatwo było zauważyć brak goblina. Z kim zaś mieli się spotkać, tego nie wiedzieli.

Pomieszczenie, w którym się znajdowali musiało być przed wybuchem portu karczmą. Jednak podczas pożaru trawiącego całą dzielnicę dach tawerny zawalił się częściowo, ściany zwęgliły, a późniejsza anarchia dokonała dzieła, ograbiając placówkę ze wszystkich kosztowności i alkoholu. Teraz nawet nie było karczmarza, który mógłby ich obsłużyć i łatwo było się domyślić, że miejsce to służyło jedynie jako rendez-vous dla kolejnych grup najemniczych. Ba, samo dotarcie tutaj wiązało się z kluczeniem ciemnymi alejkami i czasami przeskakiwaniem nad kawałkami zrujnowanych budynków, których było tutaj od groma. Ta część dzielnicy portowej, w której się znajdywali, była bowiem nietknięta przez ekipę naprawiającą port głównie ze względu na fakt, że już wcześniej kręciły się tutaj głównie szumowiny.

W sali było czterech ludzi, trzech elfów, z czego jeden był Leśnym a dwóch Wschodnich i jeden krasnolud. Żaden z nich nie wyglądał przyjemnie, a dwóch ludzi i Leśny gapili się właśnie na Kertuga spode łba. Jeden z ludzi bawił się nawet ostentacyjnie nożem i ork wiedział, że jeśli zapuści się sam w alejkę, to na pewno ruszą oni za nim.

Zleceniodawcy nadal nie było, towarzyszyła za to im niezręczna cisza, którą mogli przerwać, jeżeli chcieli.

Port w Ujściu

75
POST POSTACI
Kertug
Dziwne wydarzenia, tajemnicze Zaćmienia, koniunkcje czy inne magiczne sytuacje nie były w kręgu zainteresowań Kertuga. Owszem, gdzie nie poszedł, to zaraz ktoś o tym opowiadał, więc nie uszło to nawet jego uwadze, ale nie przejmował się tym zbytnio. A przynajmniej do czasu. Pogłoski o wydarzeniach w Ujściu zainteresowały rosłego orka na tyle, że postanowił on wybrać się w tamte okolice. Zdawał sobie sprawę, że będzie stanowił centrum uwagi, w najgorszym tego słowa znaczeniu, ale przyzwyczaił się do tego. Nie posiadał żadnej przynależności, opuścił swoją rodzinę już jakiś czas temu, nie miał bliskich, ani nawet kogoś z kim mógłby więcej porozmawiać, czy co ważniejsze, powalczyć. Jego broń czekała na okazję do użycia, a Kertug nie mógł przepuścić takiej możliwości. Jak tylko sobie pomyślał, że ktoś będzie chciał go zaskoczyć w ciemnej uliczce, tym bardziej uświadamiał sobie o bardzo dobrej podjętej decyzji. Okazja do walki znajdzie go sama.

Każdy krok w tym mieście mógł być jego ostatnim. Każde spojrzenie, zwłaszcza ludzkie, jasno dawało mu do zrozumienia, że nie jest tutaj mile widziany. Nieco z wzajemnością, ale na przyjemność stoczenia z nim pojedynku chyba nikt jeszcze sobie nie chciał pozwolić. Nic dziwnego. Ogromny topór, na plecach jeszcze większego orka był wystarczającym argumentem, żeby samodzielnie nie rzucać się na niego. Potrafił ze swojej broni zrobić użytek, dlatego nawet grupka kilku rzezimieszków powinna obawiać się takiego starcia.

No i na razie to wystarczyło, żeby jedyną nieprzyjemnością były rzucane komentarze czy nienawistne spojrzenia. Ale Kertug siedział już w jakiejś dziwnej karczmie. A przynajmniej tym, co z niej zostało. Brak obsługi, brak karczmarza i co najgorsze, brak piwa. No trudno. Jakoś ten aspekt trzeba będzie przeboleć, ale na całe szczęście pozostali już się pokazali. No może nie wszyscy, brakowało goblina. Chyba musiał mieć mniej szczęścia niż ork.

-Ktoś wie, kiedy wszyscy mają się pojawić?- Zapytał, lekko zirytowany koniecznością czekania na pozostałych. Sama niezręczna cisza mu kompletnie nie przeszkadzała, tak samo, jak obecność elfów. Ci w odróżnieniu od ludzi, przynajmniej nie próbowali wsadzić mu noża pod żebra przy pierwszej okazji. To nawet lepiej, że tak będzie wyglądać ich dziwna ekipa, większa szansa, że nie pozabijają się przed końcem zlecenia. Co oczywiście samo w sobie nie byłoby dla Kertuga problemem. On tutaj przecież przyszedł, aby się trochę rozerwać. A jakieś bajki o wolności, uwolnieniu się, czy wspaniałej przyszłości całkowicie go nie interesowały.

Wróć do „Ujście”