Re: Port w Ujściu

46
Irytujące... Że jeszcze muszą bawić się w jakieś umysłowe dokuczanie... Bo to pewnie one. Albo przez nie. W każdym razie uczucie było bardzo denerwujące, jednak stalowa wola orka była nieugięta. Bądź co bądź, przechodził już gorsze rzeczy. Nie ma mowy by po raz kolejny wybuchł. Tak jak wtedy... Nagle... Ughh... Nie może pozwolić by gniew kiedykolwiek jeszcze zapanował nad nim.

Poszedł. Uliczki były ciasne i ciężko było w nich manewrować takiemu barczystemu orkowi.
- Może i wyglądam na dobrego... Ale popełniałem w życiu złe rzeczy. Muszę odbyć swoją pokutę. Powiedzmy że tyle musisz tylko wiedzieć. - Miał się zwierzać staruszce którą znał o pięciu minut? Z jakiej racji? Nie można po prostu zlecić roboty i koniec? Tak jak wszyscy? Nikogo nie obchodzi przecież historia i losy przypadkowego najemnika.

Co chwila głosy zbliżały się i oddalały. Musieli być bardzo ostrożni. Garoth wolał nie narażać się miejscowej ludności. Neutralność jest najważniejsza. Dlatego chyba nie powinien babrać się w tym gównie. Jednak z drugiej strony, chyba powoli zapominał powoli o swoim nadrzędnym celu. Przez te wszystkie lata podróży, te wszystkie zlecenia przyćmiły mu to, chęcią czystego zarobku. Ale on przecież chciał działać dla dobra innych. Odpokutować za swoje winy. Sprawić żeby przynajmniej inni zaznali sprawiedliwości, na jaką zasługują. Tak jak ludzie z Ujścia.
- Nie posiadam broni - rzekł stanowczo. Przerwał na chwilę, lecz zaraz kontynuował.
- Przysiągłem że już nigdy nie wezmę do rąk oręża. Zabiłem w życiu jednego orka... I o jednego za dużo. - W swej krótkiej karierze wojownika nie zdążył dużo osiągnąć. Zabił ojca bardzo krótko po próbie którą przeszedł. Po tym wydarzeniu już nie mordował. Przynajmniej nie ludzi, orków, czy elfy.

Doszli w końcu do jakiegoś domu. Spotkali kolejną osobę. Przecież to jasne że nie mogły być same. W dodatku wszystkie trzy baby. A jak! Wszedł do małej kuchni i stanął w milczeniu. Czeka na ich ruch. On tu powinien tylko czekać na instrukcje. Cierpliwość to podstawa. Nie skorzystał z krzesła, po prostu stał pod ścianą, czekając aż któraś powróci, by rozmawiać o interesach.

Zdecydowanie, chyba za bardzo zmienia się z pokutnika w typowego najemnika. To niepokojące. Ale jak tu odkupić winy by w końcu móc wrócić? Póki co jednak, trzeba z czegoś żyć.

Re: Port w Ujściu

47
- Muszę - powtórzyła za nim Vashquia, smakując tego słowa. - Ja nic nie muszę, o rozkazywaniu mi i mówieniu, co mogę, a co nie przez jakiegoś durnego podlotka już nie wspomnę. Więc lepiej uważaj na słowa.

Szamanka zdawała się być lekko zagniewana tylko tym jednym słowem. Najwyraźniej uważała siebie za personę niezależną, nie przyjmującą rozkazów od pierwszego lepszego orka. Oj, pewnie wielu próbowało, ale jeśli wierzyć słowom Yeleny - żadnemu się nie udało. I choć wypowiedź Garothmuka do rozkazów zdecydowanie nie należała, dotknęła ego staruszki. A jeśli wciąż nie będzie zważał na każde słowo, może szybciej wylecieć, nim zdąży pomyśleć, co takiego złego powiedział.

Nie wiadomo było, jakie zadanie kobiety chciały, aby ork wykonał. Być może rzeczywiście potrzebne im było zaufanie do jego osoby, bo bez tego nie powierzą mu zlecenia? Być może nie chodziło tylko obicie komuś mordy, jak do tej pory, ale o coś poważniejszego, coś czego nie można powierzyć pierwszemu lepszemu najemnikowi. Tym bardziej, że jak na najemnika Garothmuk nie przypominał go zbytnio. Bo kto widział, żeby najemny zbir nie zbliżał się do broni? Właśnie, najemny zbir. Czy kimś takim stał się ork? Kimś, kto bez słowa sprzeciwu pójdzie i zniszczy życie czyjejś rodziny? Czy byłby w stanie, gdyby zapłacono mu za to sowicie, pójść do czyjegoś domu i zrobić demolkę, pobić męża, żonę, dzieci... Tylko dlatego, że istnieje jedynie prawdopodobieństwo, że spółkują z opozycją. Teoretycznie to nie taki cel obrał sobie Garothmuk, ale im dłużej parał się tym zajęciem, im dłużej odbywał swoją pokutę, im dłużej pakował się w kłopoty, tym bardziej stawał się inną osobą. Pytanie tylko, czy czuł się lepszym orkiem, czy złym...

Kobiety zdawały się być zdziwione uwagą najemnika, że nie chce wziąć do ręki dłoni. Nie skomentowały tego, ale wyglądały na lekko zawiedzione. Jakby to, że nie chce nikogo zabić, komplikowało sprawę. Temat pozostawiły chyba na później, bo przez resztę drogi nie odzywały się już.

Zostawiwszy przy orka w kuchni, Yelena poszła do drugiego pomieszczenia aby pomóc Vashqui przy rozhisteryzowanej kobiecie. Garothmuk został więc sam i czekał pod ścianą, nie skorzystawszy z zaproszenia do usiadnięcia na krześle. Czekał i przysłuchiwał się odgłosom dochodzącym z drugiego pokoju. Po chwili płacz ustał i słychać było jedynie ciche pochlipywanie oraz szepty szamanki i Yeleny. Nim jednak ktokolwiek raczył zaszczycić go swoją obecnością, minęło trochę czasu. W końcu do kuchni weszła Yelena, zasmucona i rozwścieczona czymś. Popatrzyła spode łba na orka, wzrokiem pełnym nienawiści. Nie wiadomo było, o co jej chodziło. Po prostu przyszła i wyglądała, jakby chciała go zabić. Chwilę krzątała się po izbie, szukając czegoś na półkach, głośno odstawiając rzeczy, które nie były jej teraz potrzebne. Po chwili przeglądania znalazła, to co chciała - coś mętnego w brudnej butelce. Odkorkowała ją i upiła trochę specyfiku, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. W oczach zaświeciły jej się świeczki i zaczęła kasłać. Potem usiadła przy stole i zaczęła przekładać butelkę z ręki do ręki, gapiąc się w nią nieobecnym wzrokiem. Po chwili mruknęła w stronę Garothmuka.

- Usiądź żesz, zamiast stać jak ostatni idiota - popatrzyła się na niego gniewnie i ponownie pociągnęła łyk czegoś, co chyba było bimbrem. A potem zaczęła gadać, ni to do siebie, ni to do najemnika. - Oni wszyscy są skurwysynami. Orkowie, ludzie, elfy, krasnoludy. Wszyscy. Ale orkowie są najgorsi. Wpierdalają się nam do życia z butami utytłanymi gównem i chcą nami rządzić. Robią, co im się żywnie podoba. Zabijają, zmuszają do katorżniczej pracy, gwałcą... Tamtą dziewczynę to spotkało. Przyszli, bo podobno jej ojciec należał do rebeliantów. Nie należał, ale choćby im młotkiem próbował to wbić do ich pustych łbów, nie uwierzyli. Jego i syna pobili, żonę i obydwie córki zgwałcili, na ich oczach. Młodsza siedzi tam i płacze, bo się boi, że jakiego bękarta zrodzi. Nie zdziwiłabym się. Sama muszę... Szlag by was wszystkich zielonych trafił.

Alkoholu wciąż ubywało, a Yelena, zamiast coraz bardziej się uspokajać, wyglądała na coraz bardziej rozsierdzoną, jakby obecność Garothmuka tak na nią działała.

- Pieprzone dzikusy! Nic nie myślicie, tylko znęcacie się nad nami. A jaką kurwa wasza mać macie z tego radochę! I jeszcze się dziwicie, że ktoś mądrzejszy próbuje temu zapobiec! Ogień zwalczać ogniem mówią... Jakbym tylko mogła, wyruchałabym was wszystkich w dupę, żebyście poczuli, co to upokorzenie. Na oczach innych, tak ze cztery razy, o! - szybkim ruchem starła łzę płynącą po jej policzku i upiła bimbru. Patrzyła się na Garothmuka coraz bardziej zamglonym wzrokiem, choć wciąż gniewnym. Po raz pierwszy od jej monologu zwróciła się bezpośrednio do orka. - A ty! Co ty zrobisz, jak przyjdzie co do czego? Wyruchasz wszystkich ludzi w dupę w imię twojej rasy?! A może tylko za zapłatę, hm? Pewnie jak ci zapłacą, to dziecko byś wyruchał, pierdolony najemniku...

Alkohol zrobił swoje i Yelena wyglądała na gotową zrobić wszystko, byłe się wyżyć na kimś. Cóż, Garothmuk był najbliżej. Próbowała wstać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Była całkiem pijana. Być może miała tak słabą głowę do trunków lub to, co piła, było tak silne. Nie zrobiła jednak nic orkowi, bo musiała usiąść z powrotem. Popatrzyła się na niego żałośnie i zaczęła płakać, obejmując się ramionami. W międzyczasie prowadziła ni to dialog ni monolog. Garothmuk nie wiedział, czy mówiła do niego, czy do siebie.

- On codziennie! Bije, gwałci, robi co mu się podoba! A j-ja specjalnie tam jestem, ja bym jaja urżnęła i usmażyyyła i potem dała na kolację, a potem kutasa bym mu wsadziła... Tak jak on mnie! Tak właśnie! Ja to zrobię! Widzisz! Zrobię! Zerżnę go jego własnym... - płacz przeszedł teraz w szaleńczy śmiech. Yelena kiwała się na krześle, śmiejąc się, płacząc i rzucając przekleństwami na zmianę. Zaskakujące, jak szybko się upiła. Wyglądała przez to teraz na niespełna rozumu kobietę, która jeśli pomyśli o tym, żeby użyć magii, to źle się to skończy, nie tylko dla najemnika, ale być może nawet całej okolicy.

Re: Port w Ujściu

48
Zenujący przerost ego, na tyle duży, że zwykłe stwierdzenie potraktowała jako rozkaz. Może i była tutaj niedoceniana i uważana za byle kogo. Ale co go to obchodziło? Powstrzymał się od pewnych uwag, z racji na niekorzystne położenie. Nie moa co się wychylać, nawet jeśli jego myśli są mieszane, co do tej całej sytuacji.

Czekał w pomieszczeniu dość długo, lekko się już niecierpliwiąc. Długa medytacja jednak wyciszyła jego organizm na tyle, że teraz nie miał problemów z oczekiwaniem. Miał co prawda przez chwilę ochotę wyjść z tej pieprzonej rudery póki ich nie ma, ale stwierdził że musi poczekać. Że musi wysłuchać co mają mu do powiedzenia. Trzeba rozważać wszystkie opcje. Zwłaszcza gdy mają one szlachetny charakter. Chociaż, czy on to robił z czystego altruizmu i empatii? Czy naprawdę obchodził go los ludzi? Coś, co kompletnie go nie dotyczy. Co to życie z nim zrobiło... Usiłuje zrobić coś szlachetnego, ale nie dla kogoś, a dla siebie, by móc się tym poszczycić... To okropne... Jak daleko to jeszcze zajdzie? Chyba warto było by odwiedzić Liviane. Jakiś czas z nią, na łonie natury. Tak.

Gdy Yalena weszła do pomieszczenia, patrząc na Garothmuka jakby chciała go zamordować, ten nawet nie próbował robić przyjaznej miny. Patrzył się takim samym, suchym i zimnym wzrokiem. Z tą samą, kamienną twarzą. Kompletnie zignorował jej polecenie. Nie miał zamiaru usiąść. Może złośliwie, może nie, ale nie zrobił tego. Kobieta zaczęła wysypywać z siebie potok słów, a ork tylko słuchał. Bolało go, że mówiła cały czas "wy". Podpinała mu łatkę, nie wiedząc o nim absolutnie nic. Po raz kolejny miał w dupie przeżycia tej osoby. Coś z nim zdecydowanie jest nie tak.

Nie odezwał się jednak słowem. Nie ruszył żadnym mięśniem. Tylko patrzył swymi paciorkowatymi oczami. Jak człowiek stacza się w otchłań pijackiego odurzenia. Nie ma zamiaru jej pocieszać. Nie ma zamiaru jej odpowiadać. Czegokolwiek by nie powiedział, ona i tak nie uwierzy. A już na pewno nie po tym, co właśnie wypiła. Poza tym to nie jej musi się tłumaczyć. Nikomu nie musi się tłumaczyć. Odpowie na pytania szamanki, bo tego wymaga uczciwy układ. A ta baba... Niech se go wyzywa od najgorszych, chuj go to obchodzi? Słowa nie mają mocy.

A co do jej stanu... To co ma mówić? Niech zrobi co uważa za słuszne. Jeśli uważa, że codzienne poddawanie się rozpustnemu orkowi służy większemu celowi... To już jest jej brzemię. I jej decyzja. Przecież równie dobrze mogła by stąd spierdolić i znaleźć miejsce do życia. Jeśli woli walczyć, to musi liczyć się z konsekwencjami tej walki. Po co jej pomoc od pierdolonego najemnika, zdolnego wyruchać dziecko za opłatą?

Re: Port w Ujściu

49
Zimna obojętność najemnika tylko rozsierdzała pijaną Yelenę. Denerwowało ją, że ten w ogóle nie zwraca na nią uwagi, nie komentuje jej słów, nie broni się przed nimi. Gapiła się na niego ze złością, prawdopodobnie myśląc o tym, co mu zaraz zrobi. I pewnie coś by nawyprawiała, gdyby nie szamanka, która właśnie wkroczyła do kuchni ze zgwałconą przez orków dziewczyną. Pierwsze co zrobiła, to odsunęła od czarodziejki prawie pustą butelkę, patrząc się ze zgrozą na jej zawartość. Potem pomogła wstać bełkoczącej Yelenie i wraz z zapłakanym dziewczęciem zaprowadziła ją do drugiego pomieszczenia. Po chwili znów się pojawiła i odprowadziła przybysza do drzwi. Gdy tylko zamknęła je za nimi, westchnęła ciężko i posadziła swój tyłek na miejscu kobiety. Spojrzała smętnie na bimber i pokręciła głową.

- Co ona wyprawia? Tego się tylko kilka łyków góra bierze... - wymamrotała do siebie i zwróciła wzrok ku Garothmukowi. - Przepraszam cię za nią, jeśli coś ci gadała, ale tak się dzieje, jak się wychleje całą butelkę tego świństwa. Do czego ją to doprowadza...

Sama tego łyknęła, zaraz po tym zanosząc się gruźliczym kaszlem. Przez chwilę miało się wrażenie, że wypluje płuca, ale nic takiego się nie stało i szamanka uspokoiła się. Zakręciła butelkę i postawiła ją na środku. Spojrzała na najemnika uważnie.

- Usiądziesz młodzieńcze? Wiem, że pewnie wolisz stać, manifestować swój ogrom, ale w końcu nogi ci do dupy wlezą, a i ja wolę gapić się prosto, a nie w górę - uśmiechnęła się do niego szeroko i rozsiadła się na krześle, w wyraźnie lepszym humorze. - Przejdźmy do interesów. Zapłacę ci dwieście gryfów, może nawet dodam jakiś bonus, o ile wykonasz zadanie, które ci zlecę. Jeśli zrobisz jakiś błąd, to radzę ci od razu uciekać z Ujścia, tak daleko ją tylko dasz radę, i to nie tylko przede mną, ale i orkami, którzy cię rozszarpią, jak dowiedzą się, z kim trzymasz. Jasne? No dobra, do rzeczy. Pewna grupa ludzi potrzebuje uciec stąd. Wyjść nie mogą, ale są tajne przejścia. Teoretycznie nic w nich nie siedzi, ale może coś się zdarzyć. Tym bardziej, że wśród nich są kobiety i dzieci, więc sami obronić siebie nie mogą. Możliwe też, że poza miastem ktoś będzie na nich czyhał i trzeba będzie ich ratować. Powiem wprost - jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że ktoś będzie na nich czyhał. Jeśli uda ci się ich przemycić, dostaniesz dwieście gryfów. Natomiast każda osoba mniej, to dwadzieścia gryfów mniej. Jasne? Ale jeśli jakiś ork cię zobaczy i nakabluje władzom, robisz co chcesz. Ją cię kryć nie będę. Zrozumiano?

Re: Port w Ujściu

50
Szczerze, to nieco ugodziła w jego dumę. A raczej mu ją wypomniała, co go troszkę rozdrażniło. Mniejsza jednak, czasem trzeba schować swoją dumę w buty.
- O moje nogi nie masz się czego bać, ale jeśli taka twoja wola, to usłucham. - Bądź co bądź miał do niej większy szacunek i poważanie, niż do tamtej. Podszedł więc do stołu i spoczął na krześle, naprzeciw rozmówczyni.

Oferta wyglądała na prawilną, choć można by się doszukać pewnych "ale". Przede wszystkim, ma ich odeskortować sam. Owszem, był dobrym wojownikiem, ale w wypadku ataku większej grupy przeciwników ciężko będzie walczyć, a zwłaszcza tak, by ocalić nie tylko siebie, ale i ludzi za których będzie odpowiadał. Ludzi którzy sami nie mogą się bronić. Nie wiedział czy sam podoła. Z drugiej strony, czy było wyjście? Prawdopodobnie babka nie przewiduje odmowy, więc ni wchodzi ona chyba zbytnio w grę. Zawsze jeszcze jednak możliwa jest ucieczka z miasta. Ale przecież honor... Wciąż go chyba ma. Mimo tych wszystkich zmian w nim samym. Mimo tego kim się powoli staje, honor nie może w nim zaniknąć. Przecież nie chce być jak ci wokół. Nie chce stać się pierdolonym Ashet'hunem, potrafiącym tylko żreć i ruchać.

Złożył dłonie razem, uniesione przed twarzą. Spojrzał przez nie na blat stołu przed nim. Zawisnął na chwilę. I tak musi się zgodzić. Nie ma opcji.
- Ile tych ludzi? Sam będę zabezpieczał ich odwrót? Jak długa jest ta droga i którędy przebiega? - To chyba wszystkie najważniejsze pytania, które przyszły mu na myśl. Musi wiedzieć jak się na to przygotować. W głębi duszy nieco bał się tego zadania. Dziwne, jak nigdy... Może zostało w nim jeszcze trochę tego starego Garotha. Tego niepewnego młokosa, dla którego każda udana wyprawa i zadanie było wyczynem. Takie tam wspomnienie... Warto pielęgnować wspomnienia.

Re: Port w Ujściu

51
- Dziesięciu, z czego jest tam z trzech mężczyzn, reszta to kobiety i dzieci. Wyprowadzamy ich w małych grupach, żeby nie wzbudzać zbytnich podejrzeń. Iść będziecie przez opuszczone kanały. Teoretycznie tych jeszcze okupanci nie znaleźli, ale nigdy nic nie wiadomo. Oczywiście, że nie będziesz sam! Może i potrafisz przywalić, ale bez broni możesz się co najwyżej trochę potłuc, nim cię zabiją. Wolałabym, żebyś miał ze sobą jakieś ostrze, ale i tak trudno o porządnych obywateli, więc muszę cię wynająć - westchnęła cicho, jakby nie podobało jej się, że Garothmuk będzie eskortował ludzi. - Ci ludzie to rodziny tych, którzy w najmniejszy sposób narazili się orkom. Rozumiesz, represje są na tyle duże, że obrywają wszyscy - nawet ci ledwo powiązani z podejrzanymi o knucie przeciw tutejszej władzy. Razem z tobą eskortować będzie dwóch innych najemników, jakiś wojownik i marnych lotów czarodziej, lepiej strzela z łuku niż włada magią. Yelena jutro koło północy ma się z wami spotkać w porcie, gdzie zaprowadzi was do tych ludzi czekających na początku drogi. Powiem jedno - będzie śmierdziało jak cholera przez około półtorej godziny. Jeśli dobrze pójdzie, dostaniesz dwieście gryfów za przejście wte i wewte. Miejmy nadzieję, że nikt nie wie o tym przejściu.

Uśmiechnęła się smutno do Garothmuka, a jej oczy zaszły mgłą, jakby coś sobie przypominała. Pociągnęła drugi łyk z butelki i postawiła przed orkiem, proponując mu napicie się gorzały.

- Dlaczego to robisz? Dla pieniędzy? Ze strachu przed moją magią? A może rzeczywiście masz w sobie cząstkę dobra, która cię namówiła do tego? Jesteś dziwny jak na najemnika. Nie szkoda ci tych rodzin, nie chciałbyś coś zmienić tutaj? Ja na przykład brzydzę się naszą rasą. Orkowie są tacy... Brutalni, bezmyślni. Identyfikują ich takie prostackie cechy. Ty masz jednak trochę oleju w głowie. Czy naprawdę czujesz się najemnikiem? Dlaczego nam pomagasz?

Re: Port w Ujściu

52
Wyglądało dobrze. Wsparcie dwóch innych najemników, nic że kiepskich, ale zawsze, im dupy ratować nie musi. Oby nie musiał... Dziesięciu ludzi to nie dużo, ale w takich okolicznościach, lepiej ewakuować grupy mniejszych wielkości, więc dało się to zrozumieć. Gdy szamanka postawiła przed nim trunek, ten tylko machnął ręką, na znak odmowy. Nie pił alkoholu. Zaburzał pracę umysłu, ogłupiał, odbierał kontrolę nad własnym ciałem.

Garothmuk uśmiechnął się nieco smutno pod nosem, słysząc pytanie krewniaczki.
- Chyba wszystko po trochę. - mruknął
- Bez pieniędzy, długo w tym świecie nie pożyje, spalony przez twoją magie również. A czy jest we mnie dobro... - Zamyślił się na chwilę. Przyszła mu do głowy pewna mądra myśl, którą kiedyś przekazała mu druidka Liviana.
- Każdy ma w sobie tyle samo dobra i zła. - Podniósł głowę, patrząc orczycy prosto w twarz. - Od nas tylko zależy, co wybierzemy. - Zapamiętał. Aż sam uśmiechnął się pod nosem, że udało mu się przechować to w głowie. Pamiętał jak sam w to wątpił. Nie wierzył w to.
- Moja droga trochę się skomplikowała. Ale wierzę że wszystko da się naprawić. Wiara to jedyne co mi zostało. Nie wiem czy mi na nich zależy... Nie wiem. Ale wiem, że mogę dać im szansę na lepszy los. Bo oni zasłużyli, a ja... Dostałem go mimo że nie zasłużyłem. - To trochę smutne. Garoth przetarł twarz dłońmi.

- Również się nimi brzydzę. Nie wiem po co tu przybyłem... Cały czas próbowałem pomagać swojemu ludowi, działać na jego korzyść... Ale ich korzyść jest nieuczciwa. Destrukcyjna. Nie chcę im dłużej pomagać. Czy to jest zdrowy rozsądek... Czy zdrada? Powiedz - znów spojrzał w oczy orczycy.

- Jestem najemnikiem - powiedział zdecydowanie
- Ale czy to wyklucza bycie dobrym? Może nie przypominam typowego najemnika, ale to chyba lepiej. Wykonywanie zleceń za pieniądze też ma swoje granice. W końcu pieniądze to nie wszystko. - Akurat Garothmuk był jednym z tych, co to nie gonili za złotem. Pieniądze były mu potrzebne jedynie po to, by móc coś zjeść i się przespać i tyle tylko potrzebował. Nie targała nim żądza zysku. Przecież mógłby żyć bez tego wszystkiego, jak to robił przez dwa lata, na łonie natury, w dziczy. Bez pieniędzy, bez urzędów, bez niesprawiedliwych sędziów, bez nieuczciwych kupców, bez niesumiennych rzemieślników. Gdzie mógłby liczyć tylko na siebie i tylko do siebie mógłby mieć pretensje. Ale też i bez nakazów, czy zakazów. Na łonie natury... Jak kiedyś...

Re: Port w Ujściu

53
Orczyca podczas wywodu Garothmuka spoglądała na niego uważnie, spijając z jego warg każde pojedyncze słowo. Nachyliła się nawet przez stół uśmiechała lekko, pobłażliwie.

- Są jednak inne sposoby na życie. Uczciwsze od najemnej posługi u orkow, prawda? - powiedziała, komentując jego sposób na życie. - Może i jest w tym prawda. Człowiek, elf, ork, goblin czy krasnolud rodzą się czyści, z pustą kartą. Rzeczywiście mają w sobie tyle samo dobra, co i zła. Ale czy to oni tak naprawdę wybierają, po której staną stronie? Życie jest nieprzewidywalne. Najczystsza dziewica może stać się zwykłą prostytutką, a prostytutka stanie się świętoszką. Zresztą, już nie chodzi o los, czy przeznaczenie. Liczy się też wychowanie, różnice kulturowe, środowisko. Czy to naprawdę człowiek wybiera między dobrem a złem? Nie wszystko, co się wyniosło z domu rodzinnego, da się wyplenić. Niektóre przyzwyczajenia, zachowania, stają się nawykami, zakorzenionymi zbyt głęboko.

Staruszka westchnęła i pokiwała w zamyśleniu głową. Nie wiadomo, o czym teraz myślała. Patrzyła na Garothmuka, ale nie widziała go. Spoglądała poprzez niego, a jej wzrok coraz bardziej się rozmazywał, a za chwilę szklił. W koncu ocknęła się i kontynuowała.

- Wiara czyni cuda. Jest potężnym narzędziem, którym władają bogowie i stoty tutaj, na Herbii. Póki wierzysz, masz siłę do walki, do stawiania wyzwań życiu - zakaszlała gruźliczo. - Zdrada wobec moralności. Widzisz, też kiedyś wierzyłam, że pomoc moim, naszym pobratymcom jest moim obowiązkiem. Tamci byli orkami, ja jestem orkiem... To, co robią, robią w imię rasy. A tak naprawdę to w imię swoich własnych pobudek, które spełniają maluczcy, tacy jak ty, wciąż w kokonie nieświadomości. To, że nie chcesz im służyć, znaczy, że wyszedłeś z tego kokona, otworzyłeś oczy. To się oczywiście chwali.

- Można być dobrym i czynić źle. Nikt tak naprawdę nie jest dobry. I tak naprawdę, tak jak mówiłeś, każdy rodzi się zrównoważony. Bo nie ma dobra i zła, nie ma czerni i bieli. Są odcienie szarości. A im bliżej ciemnej szarości, tym gorsze wychowanie, tym gorsze towarzystwo, kultura. Wszyscy żyjemy w szarym świecie, wszyscy jesteśmy szarą masą i tylko niektórzy potrafią siebie pokolorować... Na czarno, biało, pstro...

Re: Port w Ujściu

54
Dorwała go jakaś taka nostalgia. Ckliwe rozprawki z szamanką. Phi! Chyba powoli zaczynał się rozklejać. Te wszystkie wspomnienia i emocje z nimi związane. Te chwile refleksji.
- Masz jeszcze jakieś pytania? - odezwał się z kamienną twarzą, chowając spore pokłady emocji głęboko pod skórą. Rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu, ale nie w poszukiwaniu czegokolwiek, a raczej by przerwać ten kontakt wzrokowy. Ciężki i... Ahh...

- Jutro o północy w porcie? - dopytał się jeszcze dla pewności i czekał tylko, aż kobieta go wypuści. Sam jednak nie ruszył się z miejsca. Spojrzał na nią jeszcze raz. Przyswoił sobie cel misji i był gotów się jej podjąć. Jutrzejszy dzień spędzi na wypoczynku, oszczędzając siły, medytując i przygotowując się mentalnie. Wśród ludzi może być narażony na pogardę, brak zaufania ludzi i podejrzliwość z ich strony. Trzeba mieć czysty umysł. O ciało się nie bał - było odpowiednio przygotowane.

Re: Port w Ujściu

55
Staruszka zdawała się być dotknięta nagłą zmianą tematu. Ona tutaj rozprawia o życiu, o śmierci, o czynach, które kształtują każdą żywą i jako tako myślącą istotę, a ten tylko czy ma pytania?! Vashquia spojrzała zdegustowana na orka, westchnęła, pokręciła głową i wzięła w dłoń butelkę z bimbrem. Patrzyła na niego przez chwilę, aż w końcu zakręciła szkło i postawiła je na stole, uznawszy najwyraźniej, że nie warto już pić. Trzeba w końcu zachować trzeźwość umysłu albo po prostu stwierdziła, że za stara jest na takie wybryki, jakie zafundowała przed chwilą Yelena. Cóż, każdy chciałby tak choć raz odpłynąć z tego smutnego świata i przez chwilę znaleźć się w innym, idyllicznym, pięknym i bez wad. Nawet jeśli rano będzie się miało okropnego kaca, jak to będzie pewno miało miejsce w przypadku czarodziejki. Czasem trzeba zapomnieć, szczególnie tutaj, w Ujściu, gdzie ból trwa i trwa, nie ustępując nikogo na krok.

- Wiem już wszystko - powiedziała staruszka, uśmiechając się lekko do orka. Pewnie liczyła na jakąś głębszą rozmowę, uznając Garotha za równego jej rozmówcę, ale cóż... ten najwyraźniej stchórzył. Nie drążyła więc tematu. - Tak, spotkacie się najpierw w trójkę. Ty, wojownik o imieniu Xander i ten szczyl od magii, Isarius. Obydwoje są charakterystyczni. Xander jest wielki jak góra i równie tępy, choć toporem włada dobrze, natomiast Isarius to chuda szkapa. Wiatr by go pewnie złamał, ale bardzo dobrze strzela z łuku i coś tam czarować potrafi. Yelena was znajdzie i zaprowadzi do ludzi. I proszę cię, Garothmuku, dla własnego bezpieczeństwa... weź jakieś ostrze. Pięściami daleko nie zawojujesz.

Powiedziawszy to, położyła dłoń na dziwnej lasce i podźwignęła się z krzesła. Poszła do drugiego pomieszczenia, zostawiając orka bezceremonialnie. To był sygnał do wyjścia. Garothmuk więc, przyjąwszy, że wyjść może, wyszedł w chłodne, nocne powietrze okraszone smrodkiem ryb i jodu. Niebo było czyste, eony gwiazd mrugały do siebie, zaś obydwa herbiańskie księżyce świeciły blaskiem leniwym. Garothmuk mógł więc wrócić do siebie i przygotować się.

Problem był w tym, że wychodząc do przystani, na tym samym murku, na którym on medytował chwilę wcześniej, opierał się... Ashet'Hun! Wciąż w swej brudnej koszuli i gaciach, z tą różnicą, że miał na nogach buty, a w dłoniach toporek. Wyglądało na to, że był sam, choć w tym momencie wszystko mogło być możliwe. Zobaczywszy orka, odbił się i podążył w jego stronę. Z leniwym uśmiechem, wpatrując się uważnie w Garotha, podszedł do niego, póki nie znalazł się w odległości około metra od niego.

- Sprawa mam nadzieję załatwiona? - spytał cicho, być może nawet zbyt cicho. Możliwym więc było, że przejrzał spisek Vashqui i przyszedł ukarać najemnika. Stał więc, z toporkiem w jednej dłoni, drugą opierając na biodrze. Garothmuk widział, jak mocno zaciska rękę na rękojeści, jednakże wyraz twarzy Ashet'Huna wskazywał na opanowanie. Pięściarz nie docenił go jednak...

Re: Port w Ujściu

56
Chłodno obrócił rozmowę... Kobieta wyglądala na rozczarowaną. Faktycznie stchórzył. Zamknął się spowrotem w skorupie i na powrót obrócił w najemnika. Może nie powinien... Wyczuł znak do wyjścia, więc opuścił budynek. W drodze wciąż rozmyślał nad rozmową. Nad jej ewentualnym dalszym przebiegiem. Z drugiej strony, myślał dlaczego miałby dzielić się takimi myślami z nieznajomą? Niby szamanką, ale... Nieznajomą!

Gdy doszedł do nabrzeża zobaczył ostatnią rzecz, którą by chciał... Ashet-huna... Jego mina i toporek nie zapowiadały nic dobrego. Spojrzał na niego spode łba i mruknął tylko
- Ta... Wychędożona - zaraz po tych słowach sięgnął błyskawicznie w stronę ręki orka, dzierżącej toporek.
- A po co ci to? Masz zamiar otworzyć tym kopertę z wypłatą? - Rzucił mu mordercze spojrzenie.

Nastrój zielonego nie wyglądał na wyjątkowo pozytywny, trzeba być czujnym. Był gotów w razie czego zablokować ewentualny cios Ashet-huna wolną ręką. Wtedy, wyjechał by mu z dyńki. Tymczasem, dopóki ten nie zaatakuje, choć szanse są marne, będzie się starał rozmową. Grunt tylko, by toporek nie poszedł w ruch, ale ręka ściskająca nadgarstek raczej powinna remu zapobiec.

Re: Port w Ujściu

57
- Kto by się spodziewał, że lubisz pomarszczone babcie - parsknął ork. I chociaż zdawał się być spokojny, ba, rzucił żartem, w jego oczach czaiło się coś, co nie można było nazwać ani złością, ani chęcią mordu. Inteligencja oraz zimna furia. Te słowa najlepiej opisywały emocje skrywane głęboko w jego mętnych oczkach. Ashet'Hun nie bez powodu został bashire.

Drgnął zauważalnie, gdy Garothmuk chwycił jego nadgarstek. Zacisnął mocniej dłoń na rękojeści toporka, zaś na jego twarzy wystąpiła złość. Widać było, że powstrzymywał się od zarżnięcia najemnika na miejscu, zamiast bawienia się w podchody, gdy obydwoje znali prawdę. Ale jednak się powstrzymywał, uciekając się do grymasów i spojrzeń.

- Nie widzę krwi na rękach. Nie posługujesz się czasem pięściami? Czego tym razem użyłeś, kutasem ją sprałeś po dupie?- spytał, wskazując na czyste od posoki, którą zapewne powinien mieć Garothmuk, dłonie. - Zresztą... dostałem inne rozkazy z góry. Zabijać każdego zdrajcę. Myślisz, że staruszka już wykitowała, czy trzeba wrócić i dokończyć sprawę, hm? - interesujące było to, jak zaakcentował słowo zdrajca. Przy tym Ashet'Hun zdawał się być tak pewny swego, że można było podejrzewać, że pięściarz znalazł się w przysłowiowej dupie. - Teoretycznie powinienem łapać wszystkich, a dopiero potem zabijać, przy wszystkich oczywiście, żeby ich nauczyć szacunku do władzy, bla bla bla, ale wiesz... nie lubię robić spektakli. To co z tą starą kurwą? Przyniesiesz mi jej pomarszczoną głowę?

Re: Port w Ujściu

58
Teoretycznie, Garoth chyba powinien bać się dryblasa. Miał w ręce broń, był tak pewny siebie, można było to dostrzec po jego wzroku, jego pewności siebie. Mimo to jednak... Nie bał się. Wiedział, że gdyby przyszło mu walczyć, wystarczyło by tylko wyrwać toporek z ręki Ashet-huna, a wygraną miałby gwarantowaną. W walce na pięści był niekwestionowanym mistrzem. Byle tylko pozbawić go oręża...

Żarcik brudasa puścił mimo uszu, a gdy ten zagadał o jego czystych dłoniach, kącik jego ust delikatnie się uniósł.
- Może cie to zdziwi Ashet, ale bycie orkiem, nie zwalnia od higieny. A świeżą krew łatwiej zmyć. - To był akurat fakt. Wprawdzie pewnie dryblas już wyczaił co się dzieje i może mydlenie mu oczu nie miało większego sensu, ale pięściarz wciąż miał nadzieje że ma do czynienia z tępakiem. Choć teraz wcale na takiego nie wyglądał.

Kolejne słowa. Po tym, w jaki sposób wymówił słowo 'zdrajcę', Garothmuk widział już wyraźnie, że ten zwęszył podstęp. Chyba nie obejdzie się bez starcia. Przesunął nogę trochę w bok, stając tym samym w lekkim rozkroku. Naprężył lekko mięśnie i pochylił się minimalnie w stronę twarzy pobratymca.
- Ty to masz pamięć dobrą ale krótką... Umawialiśmy się na żywą, zastraszoną. Ja za ciebie nie będę egzekucji wykonywać. -

Patrzył na niego wyzywającym wzrokiem, gotów by w każdej chwili, bronić się przed ciosem. Możliwe że odsłonił się mocno, prowokując krewniaka, okazując wrogie zamiary, ale czuł że nie obejdzie się bez walki. A lepiej jednak być przygotowanym, nieprawdaż? Wciąż ściskał przegub Ashet-huna, wciąż chcąc ograniczyć jego ewentualne ruchy uzbrojoną ręką. Jednak nie chce atakować pierwszy. Woli wyprowadzić kontratak, wtedy miałby większe szanse.

Re: Port w Ujściu

59
- Gdzie ją zmyłeś? W wychodku? - warknął ork, kręcąc głową z niesmakiem. Zbliżył się o krok, wciąż nawet nie próbując wyrwać nadgarstka z żelaznego uścisku najemnika. Spojrzał Garothowi głęboko w oczy, cmokając z niezadowoleniem. - Nie toleruję niesubordynacji. Nie wspominając o zdradzie gatunku.

Gwizdnął i w jednej sekundzie wyszarpnął rękę. W tym czasie Garothmuk usłyszał świst. A potem coś przebiło jego pancerz i wbiło się głęboko w prawe ramię, powodując nagłe, ostre ukłucie bólu. To czyjś bełt go trafił. Cóż, najwyraźniej ork przecenił Ashet'Huna. Gdyby ten zechciał się odwrócić, zobaczyłby na dachu sklepu rybnego jakąś postać, niską, przez co można było wnioskować, że strzelał do niego goblin na usługach bashire. Postać ta właśnie przeładowywała broń, kuszę dokładniej. Mężczyzna, zaaferowany pojawieniem się swojego byłego pracodawcy najwyraźniej nie raczył spojrzeć ponad swoją głowę, przez w ten oto sposób został zaskoczony. Garothmuk musiał więc zmierzyć się z dwoma niebezpieczeństwami - Ashet'Hunem dzierżącym w dłoni toporek, którym chyba się właśnie na niego zamierzał i co najmniej jednym goblinem na dachu, prującym do niego z broni dystansowej. Ork w tym momencie stał się jawnym zdrajcą gatunku... i jeśli jakiś świadek przeżyje, na pewno zgłosi to odpowiednim organom.

Re: Port w Ujściu

60
Myślał że ma wszystko pod kontrolą. Czemu on tego nie przewidział? Wpatrywał się wciąż w Ashet'huna, poświęcił mu całą uwagę, myśląc że jego pewność siebie, wzięła się z pewności własnej siły... A ten gnój po prostu miał wspólnika. Przecenił go... I zapłacił za to bełtem w ramię. Pocisk bardziej go zaskoczył, niż zabolał, ale skutkowało to dekoncentracją, przez co ręka bashire uwolniła się z jego uścisku. Krótko mówiąc, był troszkę, w ciemnej d...

Ork zamierzał się do ciosu. Taktyka była prosta: przykleić się do niego z błyskawicznym, krótkim sierpem w brzuch. Ogólnie rzecz biorąc, broń wydłuża zasięg ataku. Co więcej, każdy, atakujący bronią do walki wręcz, spodziewa się uniku przeciwnika w tył. Taki unik jest dość ryzykowny, zwłaszcza przy toporze, którego "strefa rażenia" jest przede wszystkim na końcu broni. Gdyby Garoth uskoczył w tył, prawdopodobnie otrzymał by głęboką ranę. W ten jednak sposób, zbliżając się do wroga, sprawia, że atak tamtego jest zbyt daleki. Dodatkowo wymierzony przy okazji cios w brzuch, błyskawiczny, o bardzo krótkiej drodze, którą pokonuje pięść, jest niewątpliwie szybszy, niż pełny zamach ciężkim orężem. Sprawia to, że przeciwnik jest dodatkowo wybity z równowagi.

Zaraz po szybkiej akcji, Garoth z obrotem próbuje przedostać się za Ashet-huna, chcąc mu przy tym wykręcić rękę za plecami. Poza oczywistym bólem u orka, oraz możliwym upuszczeniu dzierżonego topora, stworzyło by to żywą tarczę, która mogła by go chronić przed bełtami goblina, który pewnie właśnie teraz kończy ładować kusze.

Tak wyglądał plan na najbliższy moment. Potem trzeba będzie zaobserwować dalszy ciąg zdarzeń. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, punkt dla Garotha, jeśli nie... Coś się wymyśli. Teraz tylko byle by się nie mylił w swych posunięciach.

Wróć do „Ujście”