Re: Port w Ujściu

31
- Jasne zaraz coś znajdę - odpowiedziała Karienne i znowu zaczęła szukać czegoś w szafie.

Rieve chwilę poczekał z odpowiedzią. Odwrócił się na stołku tyłem do kominka, i zaczął opowiadać:

- Ci ludzie mają większe wpływy. Chodzą słuchy, że to oni wywołali wojnę, ale pewnie naciągane. Mówiłem ci, że w ich szeregach znajdują się znakomici mordercy. Nie wiem kto nimi dowodzi. Jest to na pewno większe zagrożenie niż dotychczas. Można ich znaleźć w całym Keronie, a nawet i poza nim. Pewnie zaczęliśmy im przeszkadzać.
- Spławialiśmy towary, a jakże! Znaczy moi ludzie spławiali. Ja zrobiłem sobie przerwę. - podrapał się po nosie, odchrząknął i wznowił opowiadanie - No więc nie zdążyłem tej przerwy wykorzystać. Usłyszałem coś w lesie, więc poszedłem z pierwszym mieczem jaki mi wpadł pod rękę to sprawdzić. Gdy podszedłem bliżej usłyszałem dwa głosy. Z czystej ciekawości musiałem dowiedzieć się o czym jest ta rozmowa. Podkradłem się bliżej tak by móc słyszeć wyraźnie słowa. Jeden z nich pytał się o cel. Na to drugi wiesz co odpowiedział. Nie ruszyło mnie to z tych powodów, które wspomniałaś przed chwilą. Jednak pozostałem tam jeszcze chwilę. I tak dowiedziałem się kto jest w to zamieszany. Zrozumiałem, że nie ma dla nich kłopotu z dostaniem się do Ujścia. Z tego co słyszałem pięć osób już jest w Ujściu, reszta dołączy w najbliższym czasie. Słysząc to poczekałem aż sobie pójdą i wyruszyłem nad Prostą. Na trakcie usłyszałem konia, mój został w tej samej stajni co twój. Schowałem się do lasu i podglądałem kto to jedzie. Tak zobaczyłem ciebie. Nieświadomie ukryłem się przed patrolem goblinów, ale ty nie miałaś już tyle szczęścia.

Wróciła siostra Rieve'a trzymając w ręku coś czerwonego. - Proszę - Krawiec się nie wysilił podczas tworzenia tego. Zwykły zapętlony kawałek materiału ze sznurkiem na samej górze zabezpieczającym przed osunięciem się ubrania z ciała ukazując pełnie kobiecych wdzięków. Jedynie kolor się wyróżniał, ale i tak nic nie mogło dorównać niezwykle drogiemu fioletowemu barwniku użytym przy tworzeniu sukni Karienne.

- Jest jeszcze jedna sprawa - powiedziała Kari - Są tylko dwa łóżka. Możesz spać albo z Rievem, albo zemną.

Szmugler na to zareagował podnosząc wzrok na siostrę i chcąc coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Wskazał tylko palcem na Kari kręcąc głową. Tak jakby chciał powiedzieć "nie idź do niej".

Re: Port w Ujściu

32
Ves słuchała uważnie, co najmniej kilkukrotnie unosząc z niedowierzaniem brwi. Milczała jednak. Kiedy Karienne wręczyła jej prostą szatę, odwinęła przesiąknięte wodą płótno i odziała się pośpiesznie, nie przykładając wagi do materiału. Jej cierpliwość została wystawiona na próbę kolejny raz w ciągu niezmiernie długiego dnia, gdy Kari niefrasobliwym tonem poinformowała o dostępnych łóżkowych... aranżacjach. Nie odpowiedziała od razu, ale pochwyciła spojrzenie Rieva. Jej nie było nawet w połowie tak zafrasowane. Zamierzam położyć się i odpocząć. W spokoju. Bacz, co ty zamierzasz zrobić, szmuglerze.

Podniosła głowę. — Siennik w izbie dla gości wystarczy — odparła gładko. — Dziękuję. Udam się tam, jeśli pozwolisz, muszę wypocząć. Rano opuszczę twój dom. — Ves nie mogła powiedzieć, czy na dobre. Nie miała pewności, czy Kali wiedziała o istnieniu siostry-magiczki Rieva, a tym bardziej wiedzy, jaką ta mogła posiadać na temat handlarki oraz jej świty, nawet jeżeli tylko szczątkowej, pozbieranej ze strzępków rozmów lub relacji przemytnika. Kari nie rozpoznała jej wtedy na ulicy ani później, co już wiele o niej mówiło. Być może nie pochodziła z Ujścia, tak jak szmugler i jego załoga. Wiedziała jednak, że musiała wspomnieć o niej Bogobojnej, a ta mogła nakazać elfce pewnego dnia wrócić do portu i do domu magiczki.

Zastanawiała się, na ile niegrająca w pełni historia Rieva była prawdziwa, a na ile dozmyślana przez szmuglera. Oraz ile miała jeszcze postać gospoda, w której czekała Księżna, kiedy Ujście oskrzydlała wroga armia, a na traktach przepadali nawet posłańcy. Przestała szybko. Długie rozmyślanie nad sprawami, nad którymi nie mogło się uzyskać kontroli nigdy nie prowadziło do rozwiązania, zaś zawsze do zbędnych rozproszeń.

Przerzuciła przez ramię rozpięte pasy oraz zawieszoną u nich broń i boso udała się do wskazanego wcześniej przez gospodynię pokoju gościnnego. Świt miał przynieść zadanie do wykonania, lecz póki noc zaglądała w okiennice kamiennego domostwa, zamierzała zapaść się w zasłużony sen. Z nożem wcale blisko zasięgu ręki.

Re: Port w Ujściu

33
Eflka wchodząc po schodach usłyszała jeszcze głos Karienne skierowany do Rieve'a.

- Albo niezrozumiała, że wliczyłam gościnny, albo cię wykiwała. Będziesz musiał ustąpić kobietą i zostać tutaj bracie.

Izba dla gości była sporych rozmiarów jak na jeden pokój. Znajdowało się tam - oczywiście - łóżko wyglądające na dość wygodne. Obok była mała szafka. Dalej od łóżka stała szafa na ubrania z dwiema szufladkami na dole. Przy ścianie naprzeciw posłania stało drewniane biurko z kilkoma niezapisanymi kawałkami papieru i pióro. Nie było widać kałamarza. Przy ławie stała jeszcze niezapalona świeca, taka sama stała na szafce przy sienniku. Pośrodku zewnętrznej ściany było okno. Z dobrego drewna, ale widok na Ujście to nie najlepszy widok. Ves nie musiała tego widoku oglądać, bo okno było zasłonięte drewnianymi drzwiczkami na zewnątrz.

Vesaeline jak zamierzała tak też zrobiła. Położyła się na łóżku kładąc w pobliżu sztylet. Po paru minutach dopadł ją sen. Spała dobrze, lecz w nocy coś ją zbudziło. Nie wiadomo co, okno cały czas zamknięte, drzwi też, nic nie hałasuję. Może sen, którego nie pamiętała. Senność wygrała i zasnęła ponownie. Obudziła się późno. Mogły być tylko dwie godziny do południa sądząc po ponownym zamieszaniu w porcie i słońcu na niebie. Do jej pokoju nikt nie wchodził. Wszystko było tak jak wczoraj wieczorem. Z dołu słyszała już głosy Kari i Rieve'a.

Re: Port w Ujściu

34
Ves zbudziła się zła. Zbudziła się późno. Jedynie zmęczenie miała na swoje usprawiedliwienie, długi dzień oraz wrażenia pod jego koniec. Nim oprzytomniała, przez krótką chwilę znów zdawało się jej, że była we własnej izbie, we własnym łóżku, że poranek był zwyczajny i miasto zwyczajny, bez wojny wiszącej mu chmurą. Takie były najprzyjemniejsze sny, jakie niekiedy miewała. Wszystkie inne budziły ją co noc.

Zebrała się pośpiesznie, włosy upięła rzemieniem wysoko, nie marnując czasu na pracochłonne zaplatanie ich w warkocz. Wypoczęła, czuła jedynie głód. Głód przechodził, gdy nikt go nie słuchał. Odruchowo chciała złapać za buty i zaciągać pas, lecz odzienie zostawiła na dole. Liczyła, że zdążyło wyschnąć i że mogła opuścić przeklętą kamienicę bez chwili dalszej zwłoki. Od tygodni nie była w stanie skontaktować się z handlarką, tymczasem atrakcją wieczoru zdawało się być pakowanie jej z przemytnikiem ze wspólnej wanny do wspólnej sypialni. Pragnęła jedynie to zakończyć. Znów stanąć u boku Bogobojnej. Znów mieć grunt pod nogami. I tak w kółko, aż pewnego dnia skończy się jej szczęście.

Skierowała się na dół, ubrana w tę samą szkarłatną tkaninę, którą wcześniej wręczyła jej Karienne — czuła się w niej nieswojo, jak ustrojone zwierzątko. Wbrew pośpiechowi, przystanęła jednak na chwilę na szczycie schodów. Nasłuchiwała ich głosów, usiłując dowiedzieć się, czy rozmowa toczyła warta uwagi, nim urwaliby na widok elfki.

Re: Port w Ujściu

35
- Ona jeszcze nie wstaje? - spytał głos Karienne.
- Trochę się wczoraj działo. - odpowiedział Rieve.
- Nie chcę się wtrącać w twoje sprawy, ale nie mogłeś kogoś wysłać do Ujścia zamiast samemu się tu pchać?
- Masz racje, nie wtrącaj się do moich spraw.
- Rozumiem, ale wiesz, że twoje konie pewnie już uciekły, nie żyją, lub należą do zielonych?
- Daleko odjechałem. Gobliny tam nie dotrą.
- Rozumiem.
- A może teraz ja zadam ci pytanie.
- Słucham.
- Co jest za tą ścianą. Wedle tego co widziałem z zewnątrz to dom powinien mieć parę metrów więcej.
- Nie wtrącaj się w moje sprawy.

Umilkli na chwile po czym ciszę przerwała magiczka.

- Czemu wziąłeś ją ze sobą?
- Może w to nie uwierzysz, ale mam jeszcze resztki honoru.

Siostra szmuglera w reakcji na te słowa zaczęła się śmiać. - Od kiedy stałeś się rycerzem ratującym białogłowy? Nie będę wchodzić w szczegóły, ale słaby z ciebie rycerz jak niewiasty do oblężonego miasta wsadzasz. Pójdę na górę ją obudzić.

Re: Port w Ujściu

36
Elfka oparła się o poręcz schodów i zmarszczyła brwi, nasłuchując. Ogólniki, niedopowiedzenia. Więcej wagi w tym, co zostawało przemilczane, niźli wypowiedziane na głos — jak zazwyczaj bywało. Przede wszystkim, nic, co mogłoby mieć głębszy związek z jej dotychczasowymi interesami w mieście. Póki co. Dosłyszała, jak Karienne ucina rozmowę i kroki rozbrzmiewają na dole, sama skierowała się tedy po schodach bez dalszej zwłoki, by zejść się z kobietą na dole.

Powitała ją skinieniem głowy, spoglądając krótko na Rieva.

Dziękuję za gościnę. Nie będę jej przeciągać, przebiorę się i wyruszę — zapewniła. Po chwili dodała tonem niepodobnym do odgadnięcia, czy była to wdzięczność, czy przestroga. — Moi zwierzchnicy z pewnością wynagrodzą tę przysługę.

Rozglądała się za swoimi rzeczami, niecierpliwa, by opuścić dom i ruszać na poszukiwania. Potrzebowała planu, nie wątpiła w to. W każdej dzielnicy Kali miała swoich ludzi oraz informatorów, supełki na sieci rozciągającej się na całe miasto. Dzieci z przytułków, żebracy, kupcy, dygnitarze, orderowani członkowie miejskiej straży. Ves zmuszona była znać większość spośród tej czeredy, w Ujściu stanowili środek komunikacji pewniejszy niż pergamin. Świstki papieru lubiły zmieniać właścicieli, za to usta myślały dwa razy, nim zrobiłyby coś, przez co mogły zostać uciszone na zawsze. Być może któreś z nich znały aktualne położenie handlarki. Być może wystarczyło zamanifestować swoją obecność w mieście dostatecznie i sama posłałaby po nią. Musiała wszak. Cisza przeciągała się nazbyt długo.

Re: Port w Ujściu

37
Na twarzy magiczki na początku pojawiło się zdziwienie, które szybko zmieniło się w uśmiech.

- Właśnie miałam cię budzić. Nie musisz mi nic wynagradzać, ale poczekaj chwilę. Usiądź przy stolę zjedz coś. Masz już tam śniadanie. Zaraz przyniosę twoje ubrania.

Rieve stał przy ścianie oglądając trzymaną w ręku drewnianą kuszę wielkości dłoni. Elfka nie rozpoznała wielu szczegółów, bo nie korzystała z takich urządzeń.

- Niezła nie? - spytał się przedstawiając broń tak jak przedstawił ją pewnie jej sprzedawca szmuglerowi - Kupiłem ją rano za bezcen. Kupiłem też sporo bełtów do niej. Może nie wygląda groźnie, ale potrafi zabić jednym strzałem. Wiesz jak trudno to naciągnąć?

Rieve zachwycał się swoją zabawką. Na stole leżało śniadanie przygotowane dla Ves przez Kari, a sama Karienne przyszła własnie z ładnie złożonymi ubraniami Vesaeline. Położyła je na jednym z krzeseł. - Wyprane i wygładzone, proszę.

Re: Port w Ujściu

38
Ves uniosła brwi, ze szczątkowej uprzejmości siląc się na tak nieprotekcjonalne spojrzenie, jakie tylko była w stanie z siebie wykrzesać. Wystarczająco wiele mówił jej fakt, że przemytnik nie uznał „bezcenu” za wcale zastanawiający podczas napierającego na mury miasta oblężenia i ogólnie dokuczliwej paniki oraz wyzysku. W czasie wojny trzy rzeczy były najbardziej w cenie: broń, żarcie i szansa na wydostanie się jak najdalej za krąg ognia. Rozmiar zdobyczy przekonał jednak elfkę, że przypadek znów tak zastanawiający nie był. Mógł przemawiać przez nią brak doświadczenia, lecz szczerze wierzyła, iż niziołki w wioskach chroniły swoje poletka przed królikami za pomocą większych narzędzi. A uliczne urwisy szyły do gołębi z okazalszych proc.

Zamierzasz strzelać tym do szczurów czy kotów? — spytała retorycznie. — Bo nie ryzykowałabym próby porażenia czegoś większego od myszy...

Z wdzięcznym skinieniem odebrała swoje odzienie od Karienne, po czym oddaliła się w kąt pomieszczenia, żeby zmienić je w spokoju. Złożyła czerwoną tkaninę na zydelku i upięła wszystkie klamerki, sprzączki, powiązała troki, sznurki i rzemienie. Chciała jak najprędzej wyruszyć, lecz rozsądek wziął nad nią górę. Przysiadła nad talerzem i bez zbędnego marudzenia zabrała się za kawałki chleba, ser oraz zasuszone mięso. Dyscyplina oraz nawyk głodu i niewygody były częścią pracy, lecz granicą między nią a niebezpiecznym osłabieniem bywała zdradliwie cienka.

Ruszam — oznajmiła, wstając od uszczkniętego posiłku. Spojrzała na obracającego swoją zabawką Rieva. — Jak nazywa się gospoda, w której został mój koń? Jeśli Kali każe mi wydrzeć się z powrotem na trakt i dokończyć zadanie, będę jej potrzebować.

Re: Port w Ujściu

39
- Nie znasz się - skomentował - Liczy się naciąg, nie rozmiar. To niema członkować ludzi, a wbijać się w tętnicę.

Gdy Vesaeline zjadła i się przebrała Rieve już nie podziwiał swojego zakupu, a bardziej zastanawiał się nad słowami elfki. Z zamyślenia wyrwało go pytanie o nazwę gospody.

-Idąc traktem na północ w końcu dotrzesz do rozdroża. Tam właśnie jest tawerna ze stajnią i twoją Księżną. Nazwy nie pamiętam, ale słowo karczma zostało napisane w trzech językach. Wspólnym, orkowym kah-tu i elfim sel'pe - wymowa słów elfich u szmuglera pozostawiała wiele życzenia - Ruszajmy już.

Rieve podszedł do drzwi, otworzył je parodiując lokaja. - Pani przodem. - Karienne zaśmiała się z brata a następnie wrzuciła talerz Ves do drewnianej miski, w której było jeszcze parę naczyń. - Powodzenia życzę! - powiedziała na koniec.

Na zewnątrz było znowu zamieszanie. Ludzie pchali się do karczm, by wykupić sobie miejsca na statkach kapitanów. Straż łapała wilki morskie, które udało im się złapać poza gospodami. Dzień jak co dzień odkąd gobliny zaatakowały.

Re: Port w Ujściu

40
Och, wierz mi, Rieve, tylko tak mówią, że rozmiar się nie liczy. — Ves pozwoliła sobie na uśmiech półgębkiem, po czym wyminęła nastroszonego przemytnika w drzwiach, pozwalając mu chwilę przetrawić te słowa.

Na zewnątrz uderzył ją znajomy smród portu Ujścia. Taki smród był nie do pomylenia z żadnym innym, a przy swoim zajęciu elfka kilkukrotnie naoglądała się zakątków zarówno Salu, jak i Eroli, Taj'cah, Grenefod czy Saran Dun. Wszędzie, gdzie się zebrała dostateczna ilość ludzi, wkrótce nieuchronnie zaczynało śmierdzieć — takie było, na ironię, zasrane prawo natury, jak przy chowaniu stadka świń. Ujście było jednak unikalne. W każdy piątek śmierdziało rybami, bo w piątek był targ rybny i flisacy z kryp wyrzucali obślizgłe paskudztwa na taczki oraz zaprzężone w osiołki dwukółki, a z taczek oraz dwukółek na portowy rynek, wysypując je niedbale na kupy. Po targu jeszcze dwa dni śmierdziało zaś rybimi łbami oraz wypatroszonymi flakami. Gnojem, potem, stęchłą wodą i odpadami śmierdziało zawsze.

Ves szła wzdłuż podłużnego lica przylegających do siebie kamienic, żeby uniknąć wpadania na rozłażących się niczym bydło przechodniów. Przy rynsztokach baczyła, gdzie stawiała kroki i dla własnej wygody zakryła dłonią nosek — nie należało się nawet łudzić, że unoszący się nad brukiem odór był sprawką bezpańskich psów.

Musisz koniecznie iść ze mną?

Przystanęła i obróciła się do przemytnika, kiedy wydostali się placyk targowy, a ścisk ludzkich ciał wokół nich zelżał. Ves odetchnęła, dosłownie — mało kto mógł pozwolić sobie luksus kąpieli czy wyprania zaśmierdłego zimowego palta. Ci którzy mogli, nie chadzali piechotą po miejskim porcie.

Jazgot panował bardziej dokuczliwy, niźli zapamiętała. Dziesiątki mieszkańców wszelkiej klasy, kasty oraz proweniencji z pustą nadzieją tłoczyło się na wybrukowanych ryneczkach, usiłując wywalczyć sobie choć cień szansy na wydostanie się bezpiecznie z oblężonego miasta. Słychać było niezliczoną ilość ludzkich tragedii w rozpaczliwych błaganiach, groźbach i próbach przekupstwa. Bachory darły się w ramionach matek, ryczały zwierzęta. Ves widziała mężczyznę frymarczącego u marynarzy wdziękami swojej córki. Odwróciła głowę z niesmakiem, bo córka miała najwyżej trzynaście lat. W zaułkach starsze dziewki bez niczyjej zachęty frymarczyły swoimi na powszechnym widoku, wołając za przechodzącymi chłopami. Straż nie nadążała albo nie chciała nadążać z gaszeniem wybuchających co chwila w ciżbie bójek oraz awantur.

Możemy zacząć od Ulicy Targowej — stwierdziła po namyśle. — To arteria, powinno się tam kręcić co najmniej kilku informatorów. I Cierré — dodała niechętnie. Gdyby ten lizus nie wiedział, gdzie znajdowała się handlarka, zaczęłaby poważnie wątpić, czy ktokolwiek jeszcze wiedział.

Spodziewała się długiego i męcząco skrupulatnego zadania przy odszukiwaniu oraz przesłuchiwaniu szpiegów Kali, w dodatku niebezpiecznego, nawet w biały dzień. Varulańczycy zdążyli zasiać rosnącą panikę na ulicach Ujścia, mogła się jedynie domyślać jej odbicia w miejskich półświatkach, gdzie kotłowało się nawet w najspokojniejsze dni. Niepotwierdzone jej doniesienia Rieva o skrytobójcach nie były jedynym powodem, by zachować czujność. Zmagania o kontrolę nad przepływem podziemnych bogactw nigdy nie ustawały, a jako prawa ręka ich nieformalnej królowej, Ves mogła stanowić zarówno źródło grozy, jak i cel oraz środek szantażu. Istniały bardzo dotkliwe powody, dla jakich sama nie mogła pozwalać sobie na luksus przyjaźni lub bliskości.

Re: Port w Ujściu

41
Rieve podążył za elfką przez port uzbrojony w swój postrach gryzoni przypięty do pasa. Gdy Ves się odwróciła zatrzymał się również.

- Tak, muszę. Jeśli byś znalazła Kali to byś nie traciła czasu na szukanie mnie by o tym poinformować. Podobnie gdybym to ja ją znalazł. Zresztą pewnie szukalibyśmy w tym samym miejscu. Łącząc to z faktem, że mam od ciebie więcej informacji wychodzi, że muszę koniecznie iść z tobą.

Ulica Targowa

Re: Port w Ujściu

42
Z wielką przyjemnością opuszczał ten burdel. Ashet'hun był jedną z tych tłustych świń z którymi nie lubił współpracować. Piniądz to jednak piniądz. A tym razem, może coś więcej. Bo przecież od szamana również oczekiwał otrzymywał zapłaty. Dobre chęci dobrymi chęciami, ale za coś też się wyżywić musi. Ale pomijając już kwestie majątkowe, to zawsze może przecież utrzeć nosa tym nędznym ścierwom, które mają się za honorowych orków. Bo orkami to może i są, ale zachowanie to chyba bardziej ze świni...

I tak nie miał właściwie nic do roboty. Miał nadzieje że będzie mógł się wziąć do pracy od razu. Z drugiej jednak strony, miał bardzo dużo czasu by się wyciszyć i skumulować energię. Poszedł więc do portu, po którym przeszedł się kawałek. Chodził przez chwilę oglądając to miejsce, poznając je, by wiedzieć czego się ewentualnie spodziewać, jak uciekać, gdzie gonić, gdzie się chować, ogólnie cały rozkład przestrzenny tego miejsca. Gdy uznał że jest już wystarczająco obeznany z portem, usiadł w pozycji lotosu, na murku, twarzą do morza i zamknął oczy. Zapadł w stan medytacji, skupił się na oddechu i przepływie energii.

Siedział parę godzin. Przesiedział dzień, przesiedział zmierzch i czekał, w stanie półuśpienia. Dużo czasu upłynęło nim nastała północ, lecz Garothmuk dostatecznie nauczył się cierpliwości. Był dostatecznie gotów, cokolwiek go teraz spotka. Może i nie powinien był spodziewać się niechybnej walki, ale nigdy nie wiadomo co może się zdarzyć. Może dziewczyna okłamała orka? Wystawiła? Nie sposób przewidzieć. Trzeba po prostu przekonać się samemu.

Re: Port w Ujściu

43
Port był duży i ork nie mógł go całkowicie obejrzeć i zapamiętać układy uliczek i domy, ale jako tako rozeznał się w sytuacji i postanowił czekać. Zajął się medytacją, aby uspokoić swoją duszę i ciało. Minęło mu tak popołudnie i wieczór, aż nastała noc. Szum morza, fal uderzających o brzeg, skrzek mew krążących nad głowami i srających gdzie popadnie pomagał Garothmukowi w jego cichej kontemplacji. Co poniektórzy przechodnie, czy to orkowie, gobliny, czy ludzie spoglądali ze zdziwieniem wymalowanym na ich twarzach, ale mężczyzna zwrócony był ku morzu, którego odgłosy wypełniały jego umysł i wypędzały wszystko inne. Zeszło mu tak do późnej pory. Gdy ocknął się, było coś koło północy. Rozglądając się, zobaczył tylko zaciemnione domy i mroczniejsze uliczki. Co jakiś czas przechodził jakiś typ, w końcu port, nawet pomimo tak ogromnej zmiany, jaką byli orkowie, funkcjonował dzień i noc. Nigdzie jednak nie widział osoby, z którą miał się spotkać.

Przeczesywał wzrokiem cały port z lewej do prawej, ale wciąż nic nie mógł dojrzeć. Gdy wracał wzrokiem, mając nadzieję, że coś przeoczył, w wąskiej uliczce między sklepem rybnym, a czyimś domem, mignął mu czyjś zarys. Trwało to dosłownie sekundę, wystarczyło mrugnąć, aby wszystko powróciło do normy. Garothmuk nie wiedział, czy to tylko przywidzenie czy może rzeczywiście ktoś tam był, być może nawet jego potencjalny pracodawca. Postanowił to sprawdzić. Zeskoczył z murku i ruszył w tamtą stronę. Jego wzrok przyzwyczaił się już do mroku, ale tak czy siak, gdy wkroczył do uliczki tak wąskiej, że jego barki niemal stykały się ze ścianami, nic tam nie było. Postanowił więc zawrócić, ale kolejne mrugnięcie wystarczyło, by znów ujrzał postać stojącą na drugim krańcu. Tym razem nie zniknęła wraz z szybkim uderzeniem serca, tylko stała tam, zgarbiona i chyba podpierająca się na lasce. Garothmuk miał dziwne wrażenie, że oczy postaci są skierowane prosto na niego i przewiercają jego duszę. Tajemniczy jegomość stał tam tylko i wpatrywał się w orka przez chwilę. Ten natomiast nie mógł się ruszyć, jakby ktoś go sparaliżował. Albo to strach przejął władzę nad jego ciałem. Nie wiadomo, czy Garoth czasem nie bał się paranormalnych zjawisk...

- Znowu bawisz się w zjawę, Vashquio? - spytał ktoś za jego plecami. Gdy się odwrócił, ujrzał Tamirę. Stała tuż za nim, opatulona czarnym płaszczem z kapturem nasuniętym na twarz. Nie widział jej dokładnie, ale zdawało mu się, że ma śliwę pod okiem. I śmierdziała starym dziadem, zdaje się nawet Ashet'Hunem. Postać stojąca naprzeciwko niego poruszyła się i zachichotała, po czym zaczęła zanosić się okropnym, suchym kaszlem. Zaraz jednak przeszło jej to i podeszła do orka, stukając laską. Otoczka tajemniczości, którą przed chwilą miała wokół siebie staruszka, jak się okazało, zniknęła i ork mógł przyjrzeć się jej. Wyglądała na naprawdę sędziwą. Jej twarz niemal cała była pomarszczona, garbiła się tak bardzo, że wyglądała, jakby zginała się w pół. Podpierała się pięknie wyrzeźbioną laską. Wokół niej piął się wystrugany z drewna bluszcz, którego gałęzie sięgały jej gałki przyozdobionej ciemnoczerwoną kulą, na której babcia trzymała pomarszczoną dłoń. Kula ta zdawała się wirować w środku i lśnić delikatnym blaskiem. Zapewne to nie była tylko podpora dla staruszki.

- To o nim mi mówiłaś? - powiedziała lekko drżącym, choć nadal pełnym wigoru i pewnym siebie głosem. Ork nie miał wątpliwości, że ma do czynienia z szamanką, którą miał... Pobić! Starszą panią, na pierwszy rzut oka bezbronną. Czuć od niej było jednak oprócz starczego zapaszku, pewność siebie i moc. Pewnie nawet nie zdążyłby tknąć jej małym paluszkiem, tylko od razu jego ciało przyjęłoby potężną dawkę prądu, a może ognia...

- Tak, to najemnik. Ashet'Hun chciał go wynająć, żeby ciebie naprostował, ale... On nie chciał - powiedziała Tamira, wciąż stojąc za Garothem. Chłop stał między dwoma czarownicami, a właśnie teraz miał przedziwne wrażenie w umyśle. Jakby ktoś go tam gilgotał.

- Widzę, że urwałaś się wcześniej z tego przybytku, kochana Yeleno. Zaraz cię opatrzymy, jak tylko dowiem się, jak nazywa się nasz przemiły dżentelmen i jakie ma wobec nas zamiary.

Re: Port w Ujściu

44
Przez chwilę wyglądało groźnie. Mimo to, Garothmuk miał pełne zaufanie do dziewczyny która go tu wysłała. Pewnie to irracjonalne, zwłaszcza że ta chyba potrafi nieźle udawać, ale to było jakieś wewnętrzne przekonanie. Dlatego też lubił medytować. Mógł sobie poukładać w głowie wszystko czego doświadczył i czego może doświadczyć. Poza wyciszeniem, jest to też czas na kontemplacje i rozważania. Nie bał się więc, gdy ujrzał ciemną postać w zaułku. Był gotowy stawić jej czoła, gdyby zaatakowała. To jednak nie nastąpiło.

Nie można powiedzieć, że postać która wyłoniła się z cienia go nie zaskoczyła. Szamanka wyglądała na potwornie kruchą. Oczywiście, nie sprawność fizyczna czyni czarodzieja potężnym, lecz mimo to, nie spodziewał się kogoś takiego. Przez chwilę nawet przeszło mu przez myśl, co by zrobił, gdyby przystał na ofertę Ashet'huna i postanowił walczyć z wiedźmą. Czy gdyby ją zobaczył, podniósł by rękę na kogoś takiego? Już nawet nie mówiąc o potędze magicznej, jaką dysponowała kobieta, ale czy odważył by się ataku na starczą kobietę? Zależy... Jak zawsze, wszystko względne, wszystko od czegoś zależy. Nie ma jednoznacznych odpowiedzi...

Ork z grobową twarzą położył otwartą dłoń na piersi i skłonił się lekko w stronę szamanki.
- Garothmuk, pani. - Komuś takiemu trzeba okazać szacunek. Ze względu na wszystko - płeć, wiek, moc, profesję, wiedzę, doświadczenie, wszystko! Wszystkim go bowiem przerastała, był tego pewien.
- Przyszedłem tu na polecenie panny Yeleny. Chciałbym pomóc wam, o ile tylko... Nasze interesy nie są sprzeczne. Choć szczerze w to wątpię. Chciałbym jednak wiedzieć, czego panie ode mnie oczekują? - Z kolei nie wolno też i w drugą stronę przesadzać. Nie można bezkrytycznie przyjmować pewnych rzeczy i trzeba wiedzieć na czym się stoi. Inaczej można trafić w sidła. Chociaż, czy ma to już jakieś znaczenie? Nawet gdyby jednak odmówił, stoi teraz w potrzasku. Od niego tylko zależy, czy się on zamknie, czy też nie. Po tym co usłyszał w domu Ashet'huna. Usłyszał to w swojej głowie i brzmiało jak groźba. Skoro mu grozili, to skąd pewność że nie będą mieli jakichś złych zamiarów. Może to paranoja, ale nie wolno ufać nikomu. NIKOMU.

Re: Port w Ujściu

45
Staruszka zachichotała, widząc, jak Garothmuk się jej kłania.

- Już go lubię. Inni myśleli, że są lepsi ode mnie. Ode mnie! Bałwany jedne, każdy wylatywał potem przez drzwi, a jeden nawet przez okno.

- Nie jesteś pierwszym, którego nasłał na Vashquię Ashet'Hun. I zapewne nie ostatnim, dopóki ona żyje - pospieszyła z wyjaśnieniami Yelena. - Ale mamy dość znoszenia trupów pod jego dom i postanowiłyśmy...

- Ja postanowiłam moja droga, ty najchętniej ich wszystkich byś wytłukła.

- Vashquia postanowiła, że w końcu kogoś przekupimy. Trafiło na ciebie.

Tymczasem uczucie gilgotania w głowie orka coraz bardziej się nasilało. Było to, jakby ktoś pieścił jego umysł piórkiem, smagając nim delikatnie. Było to irytujące uczucie, tym bardziej, że Garothmuk nie mógł sobie ulżyć i podrapać się tam. Do tego doszło delikatne brzęczenie, niczym mucha latająca wokół głowy, której nie można było odpędzić od siebie. Vashquia tymczasem przyglądała się mu z wielką uwagą, jakby zastanawiała się, czy można mu było ufać, czy można było go kupić. Z tyłu stała, nie wydając żadnego dźwięku, szelestu Yelena, zastępując drogę powrotną orkowi. Nie było wątpliwości, że gdyby postanowił zrobić coś wbrew tym dwóm paniom, znalazłby się w potrzasku, bez możliwości ucieczki. Jedyne, co mógł robić, to czekać na werdykt. Wkrótce skupienie na pomarszczonej twarzy szamanki zniknęło, a wraz z nim coraz jaśniejszy blask wydobywający się z laski, jakby była ona przekaźnikiem jej mocy. Zdawała się być względnie zadowolona ze swoich oględzin, bo odwróciła się i poszła przed siebie, w głąb uliczki, mamrając do najemnika.

- Oczekujemy od ciebie pomocy w spełnieniu naszej misji. Przecież nie będę ci wszystko opowiadała tutaj, gdzie nawet szczury mogłyby wypaplać naszą rozmowę. O nie, najpierw to my się przejdziemy. Chcę cię poznać mój drogi. Wyglądasz na dobrego orka, czemu więc parasz się tak brudną robotą? - Yelena popchnęła Garothmuka do przodu, by ten ruszył za wiedźmą.

- Czy to ważne? I tak ważniejsze jest to, że jest skory do pomocy - westchnęła kobieta.

- Ważne - sapnęła Vashquia. - Ważne, bo lubię wiedzieć, kogo zatrudniam, chcę mu zaufać, a bez wiedzy o nim nici z interesów. Więc? Czemu nie masz broni przy sobie? To ma być jakiś symbol, że nie chcesz nas zabić?

Wśród ciszy przerywanej co jakiś czas odległymi głosami marynarzy klnących co drugie słowo i odgłosami dochodzącymi z mijanych domów, słychać tylko było stukot laski szamanki. Cała trójka kluczyła między domami, przechodząc z jednej uliczki do drugiej, pomykając w cieniu, byle tylko nikt ich nie zauważył. Co jakiś czas przystawali, a Garothmuk słyszał wtedy czyjeś głosy, z wolna przybliżające się do nich, a potem znów oddalające. Nie było wątpliwości, że ich spotkanie mogłoby być źle przyjęte i wszyscy mieliby poważne problemy. Może nie tyle Vashquia, co Yelena udająca zwykłą służkę i podkradająca informacje, dzięki czemu opozycja mogła mieć przewagę. Garothmuk, mimo, iż nazywał siebie najemnikiem, mógł zostać uznany za wroga gatunku, nawet jeśli postanowił współpracować z szamanką jedynie dla zysków. Orkowie nie zrozumieliby tego. Szczególnie tacy prości wojownicy, którzy do pięt nie dorastali pięściarzowi. Dlatego musieli zachowywać ostrożność - by nie musieli skrywać się w najciemniejszych zakamarkach, obawiając się obławy i chętnych do nagrody za ich głowy. Szamanka była inna. Otwarcie protestowała przeciw takiemu traktowaniu ludzi, ale nikt nie śmiał jej tknąć na poważnie. Wszelkie próby przywrócenia orczycy do porządku spełzały na niczym wedle słów Yeleny. Oni wszyscy chyba jej się bali, ale z drugiej strony nie mogli tolerować takiej niesubordynacji. Musiała być więc kimś na tyle potężnym, że może mieć w czterech literach groźby i otwarcie manifestować odmienne od reszty hałastry zdanie. Niestety, Garothmuk i jej uczennica nie mogli powiedzieć tego samego. Ona oficjalnie była tylko służką podle wykorzystywaną przez orka, a on najemnikiem rozsyłanym po domach, by wyduszać informacje z często nic nie wiedzących osób.

W końcu doszli do jednego z drewnianych domów oddalonych trochę od głównego wybrzeża. Przed drzwiami stała i pukała okuta w czarny płaszcz jakaś osoba. Szamanka westchnęła i przyspieszyła kroku, dopóki nie znalazła się przy niespodziewanym gościu.

- Czemu pukasz do pustego domu dziecino? - spytała, ostrożnie podchodząc do przybysza. Jej laska znów zaczęła lekko emanować światłem.

- Bo ja... J-aa, bo... - zaczęła się jąkać, jak się okazało, młoda kobieta, niemal dziewczyna. Wyglądała okropnie gdy tylko zdjęła kaptur. Włosy wyglądały, jakby ktoś ją za nie targał, twarz cała była zapłakana i posiniaczona, z nosa ciekła krew. Vashquia zaczęła uspokajać dziewczynę, podczas gdy Yelena otwierała drzwi. Pierwsze weszły szamanka i niespodziewany gość. Potem gestem czarodziejka wskazała orkowi, by ten wszedł do środka. Wewnątrz było zbyt ciemno, by ujrzeć coś więcej niż zarysy półek i stołu z krzesłami na środku, ale mógł wyraźnie wyczuć zapach ziół i chemikaliów mieszający się w powietrzu, tworzący drażniącą woń, która jednak w jakiś sposób była przyjemna dla nosa. Jedynym źródłem światła była migocząca lekko laska szamanki właśnie znikająca za kolejnymi drzwiami. Garothmuk został sam w pomieszczeniu.

- Usiądź, za sekundę zaświecę światło - usłyszał głos czarodziejki i rzeczywiście, po chwili za jednym zamachem wszystkie świece się zapaliły, rozjaśniając mrok i ukazując pokój, w którym ork się znajdował. Była to kuchnia, w każdym razie tak to wyglądało, choć pewnie miało kilka innych zastosowań. Ściany były zakryte półkami wypełnionymi ziołami, jedzeniem, fiolkami z płynami, garnkami, sztućcami i wszystkim innym. Na środku stał stół z czterema krzesłami, na którym leżały brudne talerze. W kącie stał kociołek, miotła i inne domowe przyrządy. Dom, w którym Garothmuk był, nie wyglądał z zewnątrz na duży, a w środku, w małej kuchni zawalonej wszystkim co było możliwe, wrażenie to się potęgowało. Mimo wszystko było tu przytulnie, tylko histeryczny płacz dochodzący zza drugich drzwi psuł nieco to wrażenie. Yelena westchnęła cichutko i ruszyła w ich stronę, by za chwilę za nimi zniknąć. Na odchodne rzuciła tylko: - Poczekaj... I niczego nie ruszaj.

Wróć do „Ujście”