Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

151
Około dwudziestoletni mężczyzna, który jakoby pierwszy odezwał się na śpiew Lwiej Lilii i z zaskoczenia zasztyletował orczego strażnika, teraz nachylił się nad nieprzytomnym młodzieńcem. Dopiero teraz bard mógł mu się lepiej przyjrzeć. Wcześniej nie było czasu, żeby zwracać uwagi na wszystkich innych. Był chuderlawej budowy, choć wydawał się dość silny. Na jego długich dłoniach rysowały się wyraźnie w tym momencie silne żyły. Kiedy zajmował się rannym, opatrując go i zabezpieczając tkwiące w nim fragmenty strzał przed poruszaniem się w ciele, co mogłoby doprowadzić do kolejnych uszkodzeń, bard mógł zobaczyć jego zwinne dłonie. Nie to jednak przyciągało najwięcej uwagi. U lewej ręki brakowało mu małego palca i serdecznego, a środkowy był pozbawiony ostatniego paliczka. Miał również na skórze ślady blizn, które odznaczały się na jego śniadej cerze. On jednak był zupełnie skupiony na pomocy chłopakowi i nie zwrócił uwagi, że Dandre przygląda się mu.

Rennel zaś zajmowała się Herenza, która nachylała się nad dziewczyną z troską. Wydawała się zła na siebie, że pozwoliła w ferworze walki na tyle nieuwagi. Była winna jej życie, a więc teraz ona musiała jej odpłacić dług. Przechylił jej głowę do tyłu i obejmując dłonią jej twarz od podbródka, rozchyliła usta, aby wlać delikatną stróżką leczniczy eliksir. Była przy tym bardzo ostrożna, nie chciała przecież ją zakrztusić. On jednak mógł przyjrzeć się bardziej kobiecie, z której powodu ruszyli buntownicy, a która swoim śpiewem zaskoczyła nawet Brudnego Języka. Nawet z bliska, zmęczona i zaniedbana, wydawała się piękna. Nie była istotą z portretu bez skazy, ale właśnie taką kochał ją tłum. Jej blada twarz teraz przybrała lekko różowawego odcieniu pod wpływem wysiłku. Nieduże usta były jakby bardziej czerwone niż wcześniej. Miała duże ciemno karmelowe oczy, w których łatwo można było się zatracić. Jej ogniste włosy kleiły się do jej przepoconej skóry, a podczas biegu odgarnęła je do tyłu, aby nie przeszkadzał. Byłą wysoką kobietą o zgrabnej sylwetce, szerokich biodrach i wąskiej talii. Pod rozciągniętą podczas ucieczki kobaltową koszulą skrywała dwie proporcjonalne do ciała piersi.

- Mikstura zwiększy produkcję krwi, przyśpieszy zasklepianie się ran i uśnieży ból. Nic więcej nie damy rady tutaj zrobić. Musimy ukryć się przed stażom. Nie puszczą nas tak łatwo. Trzeba się ruszyć. Dziękuję Ci za pomoc – powiedziała kładąc rękę na jego ramieniu. Uśmiechnęła się do niego szczerze z wdzięczności – Nie było możliwości się poznać. Jestem Lucja Herenza. A teraz zabierzmy ich stąd.

- Jest w dobrym stanie – rzekł zadowolony sztyleciarz, który wstał od rannego.

- Ja go wezmę. – rzekł silnym przeszywającym głosem brodacz, który czekał przy nich cały czas. Mierzył ponad dwa metry, a sylwetkę miał niezwykle potężną. Jego dłonie robiły wrażenie, że mógłby nimi zgnieść bez problemu głowę barda. Miał na sobie nie pozorne ciuchy, który nie zdradzały jego pochodzenia, ani zawodu. Ciężko było stwierdzić, kim on do końca jest. – Zbliżają się. Prowadźcie.

- Poradzisz sobie sam z przeniesieniem Rennel? – zapytała wstawiając i wychylając się za zabudowy, aby sprawdzić gdzie znajdują się oddziały wroga. Jej mina nie wróżyła niczego dobrego. – Zbieramy się! Bez ociągania.

Pozostali tutaj małą garstką. Lwia Lilia, „barbarzyńca”, sztyleciarz, nieprzytomny młodzieniec, Rennel i Dandre. Rudowłosa zaś znalazła się już naprzodzie i prowadziła ich w stronę jakieś kolejnej bocznej uliczki. Za każdym razem, kiedy widziała, że nienadążaną za nimi, stawała na skrzyżowaniu, ukrywając się za budynkiem i wypatrywała, czy jest bezpiecznie. W końcu znaleźli się na prostej drodze do celu, kiedy przybyło niebezpieczeństwo. Na drodze do wejścia do akweduktu, gdzie wybierano ścieki i badano jakość wody w fontannach w dzielnicy kupieckiej, stało dwóch orków. Jeden był uzbrojony jedynie w krótki miecz i puklerz. Drugi jednak miał maczugę nabitą kolcami. Nie miał żadnej tarczy, ale i tak był niebezpieczny.

- Niech to szlag! Ruszajcie do środka. Ja z Oktawianem ich zatrzymamy. – w tym samym momencie wskazała miejsce, w którym powinni biec, a sama wyciągnęła miecz z pochwy. Była przygotowana do walki. Mogli sobie jednak nie dać rady w dwójkę przeciwko strażnikom. Dwudziestolatek dysponował jedynie sztyletem i wbrew pozorom nie wydawał się sprawnym szermierzem. Herenza zaś nie da sobie sama rady z orkami. Nie może przecież umrzeć lub zostać pojmana w ostatnim momencie, kiedy prawie wszystko się udało.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

152
Dandre przyglądał się młodemu mężczyźnie, pochylającemu się teraz nad jakimś nieprzytomnym młodzieńcem. Bard rozpoznał w nim pierwszą osobę, która poddała się wpływowi śpiewu Lwiej Lilii. Pamiętał, że rzucił się z nożem na najbliższego strażnika i raz dwa go powalił. Był dość chuderlawej budowy, jednak wydawał się dość silny. Dandre jednak największą uwagę przykuł do dłoni mężczyzny, którymi dość zręcznie zajmował się rannym młodzieńcem. U lewej ręki brakowało mu palca małego i serdecznego, a środkowy był pozbawiony ostatniego paliczka. Miał również liczne ślady blizn, które odznaczały się na jego śniadej cerze.
Wojownik, czy ofiara tortur? W taki sposób mógł stracić palce próbując zasłonić się przed ciosem, jakiegoś krótkiego mieczyka, może sztyletu... A może ani jedno, ani drugie? Może rany te były skutkiem wypadku przy pracy? Teraz tylko pozostaje pytanie "Jakiej pracy?", bo jeśli parał się wojaczką, to bard wracał do punktu wyjścia. Zresztą... co go to właściwie obchodziło? Jeśli będzie im dane, to porozmawiają później i jeszcze się go zapyta.
Teraz nie chciał przeszkadzać w pracy. Wydawało się, że mężczyzna całkiem dobrze radzi sobie z zabawą w cyrulika.


Dandre przeniósł wzrok na leżącą Rennel i Lwią Lilię, która właśnie nachylała się nad dziewczyną. Śpiewaczka obchodziła się z nią bardzo delikatnie i troskliwie, aż uśmiech sam na usta wchodził, bo przecież zawsze miło się patrzy na takie rzeczy. Dopiero po chwili postanowił przyjrzeć się dokładniej samej kobiecie, z daleka tak bardzo przypominającej osobę z jego wspomnień.
Była piękna, co do tego bard nie miał najmniejszych wątpliwości, a zmęczenie i zaniedbanie jakby nie odbijały na niej zbytniego piętna. Oczywiście nie była wspaniałą istotą bez skazy, prosto z jakiegoś wyidealizowanego portretu, ale to tylko czyniło ją bardziej ludzką.
Jej blada twarz, tak wspaniale pasująca do ognistych włosów, była teraz lekko zaróżowiona z wysiłku, a bard stwierdził, że to jeszcze bardziej dodaje jej uroku. Podobnie jak nieduże usta, które wydawały się teraz jakby bardziej czerwone niż wcześniej. Miała duże, ciemno karmelowe oczy, które już teraz chciały wciągnąć go w jakąś niezgłębioną toń, a przecież patrzył na nie spod kąta. I dziwić się, że artyści tyle wierszy poświęcają oczom dam wszelakich! Oczęta Lwiej Lilii doskonale nadawały się na podmiot jakiegoś hymnu pochwalnego. Bogowie, gdyby spotkali się w innych okolicznościach, zapewne zaraz zarzuciłby ją potokiem komplementów, bo nie można przejść obok takiego dzieła sztuki i nie rzec ani słowa.
Była raczej wysoką kobietą o zgrabnej sylwetce, szerokich biodrach i wąskiej talii. Pod nieco rozciągniętą podczas ucieczki koszuli, rysowały się idealnie proporcjonalne do ciała piersi.
Tak, o takich kobietach pisze się wiersze.


Niemal podskoczył, gdy z kontemplacji wspaniałego ciała Lwiej Lilii, wyrwał go jej własny głos.
Na całe szczęście udało mu się ograniczyć do pokiwania głową, żadnego skakania nie było.
- I tak zrobiliście dużo, udostępniając nam tą leczniczą miksturę. Jestem bardzo wdzięczny. - uśmiechnął się lekko, z cieniem dawnej wesołości - Ano, nie puszczą. Napsuliście... Napsuliśmy im krwi tam, na placu. Nie musicie za nic dziękować, robiłem tylko to, co uznałem za słuszne. - rzekł, spoglądając jej w oczy. I na moment nabrał absolutnej pewności, że była to słuszna decyzja.
- Dandre Birian, bard. Do usług. - uśmiechnął się, skłaniając się lekko z dworską wręcz kurtuazją, tak niepasującą do panujących wokół warunków, zakrwawionego ubrania i miecza w dłoni. - Bogowie mi świadkami, że wolałbym poznać panią w nieco bardziej sprzyjających okolicznościach, bez tej całej krwi i okupacji... - zastanawiał się, jak wyglądałaby Lucja w całej swej okazałości, w tych dawnych, lepszych czasach. - W istocie, trzeba się zbierać. - mruknął, spoglądając na sztyleciarza, wstającego od rannego. Kiwnął mu głową.


Brodacz odezwał się swym silnym, przeszywającym głosem, tak bardzo doń pasującym. Mierzył ponad dwa metry, a sylwetkę miał iście... barbarzyńską. Łapy miał jak bocheny, a Dandre nie mógł się pozbyć wrażenia, że gdyby chciał, to mógłby zgnieść w nich cegłę. Albo głowę jakiegoś biedaka. Jego ubranie zupełnie nie zdradzało pochodzenia, czy zawodu. Ciężko było stwierdzić, kim właściwie był i coraz bardziej ciekawiło to młodego szermierza. Jednak niestety nie czas był teraz na rozmowy.
- Oczywiście. - odparł do śpiewaczki, po czym zbliżył się do Rennel i ponownie odłożył miecz za pas. Później uniósł ją delikatnie i ostatecznie przerzucił sobie przez plecy. No, trochę odsapnął, to pora znów się nieco wysilić.


Została ich tylko mała garstka. Lucja, Barbarzyńca, młody sztyleciarz, ten nieprzytomny młodzieniec oraz on sam, z nieprzytomną Rennel na plecach. Rudowłosa szła przodem i prowadziła ich w stronę jakiejś bocznej uliczki. Bard podążał za nią niestrudzenie, acz nie biegnąc, by nie wysilać zbytnio i tak już nieco nadwyrężonych sił.
W końcu znaleźli się na prostej drodze do celu, kiedy wreszcie pojawiło się niebezpieczeństwo, którego i tak udało im się unikać przez dość długi czas.
Na drodze do wejścia do akweduktu, stało dwóch orków. Jeden dzierżył krótki miecz i puklerz, a drugi trzymał maczugę nabitą kolcami. To niedobrze, cholernie ciężko sparować cios zadany czymś takim. A jeśli atakuje Ork, to blok staje się niemal niemożliwy bez tarczy. Z drugiej jednak strony była to broń raczej nieporęczna i wolniejsza od miecza. Dałoby się wyeliminować go szybkim pchnięciem, czy cięciem po szyi.


Lucja krzyczała, by biegli w bezpieczne miejsce, po czym dobyła broni. Była gotowa do walki, ale z pewnością zmęczona wydarzeniami tego dnia. Jej towarzysz natomiast dysponował jedyine sztyletem i nie wydawał się wprawnym wojownikiem. Bard zacisnął na moment usta.
- Najpierw zajmij się tym z maczugą. Spróbuj pchnąć go w gardło, czy w korpus, gdy będzie zbliżał się w twoją stronę. Masz przewagę zasięgu. - wujek Dandre odezwał się do śpiewaczki, ruszając w stronę bezpiecznego miejsca z Rennel przerzuconą przez plecy.
- Młody, flankuj Zielonego z tarczą i atakuj twarz, albo rękę z bronią. Jesteś szybki, on troszkę ograniczony puklerzem. - kolejne wspaniałe rady.
Sam także dobył miecza. Ruszył jednak w kierunku bezpiecznego miejsca, wierząc że tamta dwójka sobie poradzi. Nadal jednak spoglądał w ich kierunku, gotowy natychmiast odłożyć dziewczynę na ziemię i pognać im z pomocą, jeśli sytuacja będzie tego wymagać. Nie chciał, by zginęło dzisiaj jeszcze więcej ludzi.
A już szczególnie nie ona, nie Lucja, w której ratowanie włożył tyle serca.
Obrazek

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

153
Potężny człowiek, który niósł na swoich rękach nieprzytomnego młodzieńca, otworzył drzwi do akweduktu i zniknął w ciemnościach. Nie płonęło tam żadne światło, a oni nie mieli żadnej pochodni pod ręką. W środku słychać było tylko monotonny dźwięk spływającej wody i nieprzyjemny zapach zgnilizny. Po chwili jednak wrócił bez zbędnego balastu na rękach i ruszył w stronę walczących. Nawet bezbronny wydawał się groźny. Można byłoby przypuszczać, że był o wiele silniejszy od obu orków, z którymi teraz ścierali się ich towarzysze. Ruszył jak maszyna na nich.

W tym czasie rudowłosa wraz z młodzieńcem o śniadej cerze, zdążyli wdać się w walkę. Kobieta nie dawała sobie rady z właścicielem maczugi. Choć próbowała zadać mu cios, ten szybko go unikał i parł na nią, a ta musiała odskakiwać do tyłu, aby trzymać go na dystans. Nie mogła pozwolić na bezpośrednie zwarcie, bo w przeciwieństwie do niego było szczupła i o wiele delikatniejsza. Wydawała się zmęczona i osłabiona. W pewnym momencie odskoczyła do tyłu i straciła równowagę, upadając na ziemię. Oparła się o ziemię na jednym kolanie, podnosząc leżący na ziemi miecz, kiedy strażnik rzucił się na nią z obuchem. Głownia z nabitymi żelaznymi kolcami leciała na wprost na nią, a nie było czasu, aby jej ostrzec. Wszystko wyglądało się jak powtarzająca się w nieskończoność historia. Kolejny raz bard stał bezradny, nie mogąc powstrzymać lecącego ciosu. Śmierć lubiła równowagę, dąży do uzyskania homeostazy. Zawsze przychodzi po swoje ofiary, wcześniej czy później. Za jedną osobę, bierze kolejną. I tak było tym razem, ale to była zupełnie inna historia, niż ta z lecącą strzałą w plecy Rennel. Lwia Lilia nagle podniosła się pod skosem z ziemi, unikając ataku, a sama wykonała potężne cięcie z zaskoczenia w jego brzuch. Ork rozszerzył szeroko oczy ze zdziwienia, a zarazem bólu, kiedy ostrze przeszyło jego trzewia, a na ziemię wypadły jego wnętrzności. On zaś upadł z krzykiem na ziemię i prawie od razu zmarł. Kobieta stanęła pewnie na dwóch nogach i spojrzała w stronę Oktawiana.

Sztyleciarz zaś początkowo radził sobie dość dobrze, bo odskakiwał od każdego poważniejszego ciosu. Był o wiele szybszy i sprytniejszy od swojego przeciwnika. W pewnym momencie ciął go po ręce, w której ten trzymał miecz. Jednak nie załatwiło to sprawy. Zieloni wydają się jakby zaklęci. Choć jako strażnicy okazują się bardziej głupi i jakby mniej sprawni, w ostateczności są niezwykle wytrzymali. Nawet poważne rany, nie stają się na przeszkodzie w dalszym boju. I ten jakby podjudzony bólem, rzucił się szaleńczo na chłopaka. Stał się jakby dynamiczniejszy i bardziej nieprzewidywalny. Śniadoskóry nie nadążał nad liczbą wykonywanych zamachnięć przez orka. W pewnym momencie ostrze przecięło jego tors, pozostawiając na jego ciele znacznej długości i szerokości ranę. Syknął z bólu z zakrwawioną klatką piersiową i wycofał się. Na jego twarzy pojawił się grymas, ale zęby miał zagryzione, co świadczyło o gotowości do ataku. Nie było tutaj jednak już więcej walki. Zielonoskóry został okrążony przez trójkę opozycjonistów.

- To koniec! – krzyknęła Lucja podnosząc miecz i zbliżając się do niego – Rzuć broń, jeżeli życie Ci miłe!

- Zginiesz szybciej, niż Cię matka urodziła – krzyknął ranny dwudziestolatek, który wydawał się rozzłoszczony lub po prostu odreagowywał w ten sposób ból.


- I co teraz?! Zabijesz mnie na ich oczach wszetecznico?!
– warczał jak zwierzę zielony, który upuścił na ziemię miecz. Był świadomy swojej sytuacji.


- Uciekaj pókim cierpliwa. Powiedz wszystkim, że Lwia Lilia żyje i ma się dobrze – uśmiechnęła się kpiąco i machnęła mieczem, aby pogonić go do biegu. Nie trzeba było go dłużej prosić. Wziął nogi za pas i rzucając przekleństwami i wyzwiskami zniknął w bocznej uliczce miasta.

- Nie mamy czasu. Oni już za nami podążają. Teraz będą wiedzieć, gdzie jesteśmy. – rzekła niezadowolona rudowłosa, a po chwili zbliżyła się do rannego młodzieńca. Dotknęła jego skóry w pobliżu rany. – Kurwa. Nie wygląda to dobrze. Będzie trzeba cię szyć. Przytrzymaj przy ranie materiał, aby zatamować krwawienie. Musimy się zbierać. Dasz radę?

- Muszę – odrzekł bez entuzjazmu, po czym dodał – nie zamierzam tutaj zdechnąć.

Heroldka pomknęła do pomieszczenia wodociągów, w którym obecnie znajdował się w zupełnych ciemnościach nieprzytomny młodzieniec. Nie wydawała się specjalnie wygadana teraz. Zniknęła w mroku. Słychać było, że stawia pewnie kroki przed siebie. Po chwili zaś dobiegł ich dźwięk przesuwanych kamieni, a kobieta rozpaliła pochodnię.


- Tędy, ale szybko. Zamknij drzwi za nami Oktawian
– rozporządziła i zaczęła brnąć przed siebie w stronę wąskiego dość niskiego korytarza. Nie dość że było tam ciasno, to musieli brodzić po kostki w brudnej wodzie i wdychać okropnego smrodu. Przemierzali ścieki – Jak z dziewczyną?


Mijali kolejne korytarze i rozgałęzienia. Raz skręcali w prawo, innym razem w lewo, a niekiedy po prostu szli przez długi czas prosto. Droga wydała się skomplikowana, a bard nie byłby w stanie wydostać się tą samą trasą z kanałów. Ognistowłosa jednak wydawała się niezwykle pewna. Reszta maszerowała w ciszy.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

154
Dandre ruszył za Barbarzyńcą w stronę akweduktu, jednak gdy ten zniknął w środku, bard zatrzymał się na chwilę, spoglądając na potyczkę, toczącą się za jego plecami.
Musiał powiedzieć, że nie wyglądało to dobrze. Rudowłosa śpiewaczka nie radziła sobie z napierającym nań Orczym strażnikiem z maczugą. Unikał jej ciosów i dalej parł do przodu, chcąc zmniejszyć dzielący ich dystans i doprowadzić do bardziej bezpośredniego zwarcia, w którym kobieta raczej nie miała większych szans. Miecz to nie sztylet, ciężko nim wymachiwać, gdy przeciwnik niemal depcze ci po palcach.
Lwia Lilia zdawała sobie z tego sprawę i cały czas uskakiwała w tył, próbując ten dystans zwiększyć. Jednak w pewnym momencie coś poszło nie tak. Zmęczenie, może nieuwaga, sprawiło że śpiewaczka potknęła się i upadła.
Dandre otworzył szeroko oczy, chcąc wręcz zrzucić z siebie nieprzytomne dziewczę i ruszyć kobiecie na pomoc... Choć zdawał sobie sprawę z tego, że czegokolwiek by nie zrobił, spóźniłby się.
Po raz enty dzisiejszego dnia czas trochę się poplątał, a ta chwila zdawała się trwać w nieskończoność. Znów patrzył i nie mógł zupełnie nic zrobić. Nabijana żelaznymi kolcami głownia maczugi powoli płynęła w stronę Lucji, która miała być jego wybawieniem. Jej przeżycie było dla niego tak ważne... A teraz, tak jak przed paroma laty, mógł tylko patrzeć. Tym razem jednak nie na powoli ulatujące z niej życie, a dość... gwałtowny i nieprzyjemny koniec.
Wtem jednak stało się coś niespodziewanego. Śpiewaczka wyskoczyła w bok i cięła zielonego po brzuchu. Bard skrzywił się, patrząc na wypływające wnętrzności, ale... Bogowie! Jakże się cieszył!
Pot spływał mu po twarzy i wiedział, że to raczej z emocji, nie z czystego, prostego zmęczenia.


Na sztyleciarza nie zwracał większej uwagi, dopiero teraz spojrzał w jego stronę. Podjudzony śmiercią towarzysza, a może jakąś własną raną, Ork wymachiwał mieczem na lewo i prawo tak długo, aż w końcu trafił biedaka jakimś cięciem. Wyglądało to nieprzyjemnie, jednak bynajmniej nie stanowiło o wykluczeniu nożownika z walki, gdyż ten tylko zacisnął zęby i gotował się do kolejnego ataku.
Barbarzyńca przyszedł dwójce opozycjonistów na pomoc i okrążyli teraz Zielonego. Nie miał najmniejszych szans.


Bard przysłuchiwał się ich wymianie zdań i coraz bardziej marszczył czoło. Puściła go wolno.
Puściła go wolno?
Tak, uciekał sobie teraz i rzucał w nich wyzwiskami, coby podnieść się nieco na duchu. Dandre nie mógł tego zrozumieć. Był zagrożeniem, prawie zabił jednego z nich. A jednak puściła go wolno.
Litość. Sam też potrafił być litościwy, jednak... Jednak coraz trudniej mu to przychodziło, coraz ciężej było zdobyć się na ten gest, który teoretycznie powinien przychodzić mu z taką łatwością. Zabijanie nie jest w końcu naturalną częścią życia człeka...
A on się chyba z nim oswoił. To... straszne. Kim może stać się wrażliwy przecież artysta, jeśli los nieco popląta jego drogę.
- Nie rozumiem... Zupełnie nie rozumiem tego gestu litości. Nie zasługiwał na to i tylko przysporzy nam więcej problemów. - rzekł, choć bez przekonania, gdy kobieta przechodziła obok niego, stojącego teraz przy wejściu do akweduktu. Czuł sie nieco zagubiony.
Może chciała pokazać, że jest od nich lepsza? Że ją stać na takie gesty? Nie był pewien... Wepchnął miecz za pas.


Ruszył za nią, zatopiony w myślach, z których wyrwało go dopiero pytanie.
- Mpf... Tak jak wcześniej, jest nieprzytomna. Trzeba będzie ją gdzieś ułożyć i pozwolić odpocząć. - szli kanałami, było ciasno i śmierdziało jak jasna cholera. Cóż za uroczy zakątek.
Jednak nie narzekał, wędrował za nią, pewny że nie sprawdzi ich na jakieś manowce. Miał tylko nadzieję, że nic się nie stanie i nie zostanie tutaj sam, bo z pewnością nie odnalazłby drogi z powrotem do wyjścia.
Obrazek

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

155
Kobieta w świetle migoczącej pochodni, snując się po wilgotnych korytarzach podziemia, przypominała zjawę. Ogień odbijał się od jej bladej twarzy, nadając jej fakturę porcelany, a rude włosy przypominały teraz barwą rdzę, pożerającą stal. Wydawała się taka nierealna przechodząc między labiryntem kanałów w nieokreśloną stronę. Jakby krążyli w kółko za białą damą zamkową, która zwodzi kochanków.

- Śmierć sama ich rozliczy. Nie musisz sięgnąć w tym momencie miecza, aby zabić. Jego własny strach, zaprowadzi go na ostatni sąd, w którym sędziami będą wszyscy zmarli. A my zatrzymanie między dwoma światami, będziemy mieli spokojne dusze – powiedziała, jakby recytowała słowa jakiegoś poematu, którego zresztą mogła być autorką.

Dotykała swoją długą smukłą dłonią szorstkich brudnych ścian, jakby one prowadziły ją do celu. Bard słyszał o różnych sposobach tworzenia szlaków. Często stosowano na ścianach symbole, które były wskazówkami dotarcia do kryjówki. Może i tym razem ona odczytywała nieznany im język, aby wyprowadzić ich z kanałów. Za Dandre pochylony z nieprzytomnym chłopakiem na rękach, szedł posuwiście, chlupiąc głośno wodą ściekową, „barbarzyńca”. Wydawał się niezadowolony z wielkości pomieszczeń, przez które przechodzili. On taki wielki z ofiarą orczej rzezi, a tunele takie wąskie i niskie. Nawet bard nie miał takich trudności. Pochód zamykał ranny sztyleciarz, który miał rozciętą pierś.

- Jesteśmy już blisko.

Lwia Lilia nie zamierzała ich zwodzić. Po chwili znaleźli się w ślepym zaułku. Początkowo można było przypuszczać, że zabłądzili. Tym razem pomyliła się i weszła nie w ten korytarz. Ale ona zbliżyła się nie co do ściany, dalej brodząc w brudnej wodzie po kostki. Sięgnęła dłonią do breji i pociągnęła ukrytą tam dźwignię. Prawdopodobnie żaden ork nie wpadł by na szukanie „klucza” do ich kryjówki właśnie w takim miejscu. Poza tym mechanizm otwierający drzwi mógłby być wszędzie. Nic dziwnego, że do tej pory siedziba opozycji była bezpieczna przed zielonymi oczami.

Wnęka w ściennym łuku podniosła się, ujawniając wejście do kolejnych korytarzy. Labirynt nie skończył się tak szybko. Panowała tam jednak większa czystość. Pomieszczenia nie były zasnute zbędnym kurzem, ani pajęczynami, a poza tym było sucho i nie czuć było nieprzyjemnego smrodu zgnilizny, czy fekaliów. Oktawian pociągnął dźwignię, która znajdowała się po drugiej stronie i zamknął przejście za sobą. Szli przez pewien czas w ciszy. Nikt nic nie mówił. Panowała tutaj względna cisza, choć do ich uszu dochodziły szmery rozmów. Bard poczuł nieokreślony niepokój. Wiedział, że nie znajdują się w podziemiach sami. Czy byli to przyjaciele, czy węszące oddziały orków, których przyprowadził tutaj uciekinier z darowanym życiem?

Dandre zwrócił uwagę jeszcze na inny fakt. Podziemia w tym miejscu nie były prowizorycznie wykonane przez działające gildie złodziejskie, czy półświatek przestępczy. Były równe z kamiennych bloków z równo wykonanymi łukami wzmacniającymi. Kiedy budowano Ujście dawno temu, musiały pełnić jakąś ważną rolę. Choćby drogę ucieczki z głównych punktów miasta. Zapomniane zaś drugie miasto, stało się niedostępne dla rządzących orków.

Na ścianach znajdowały się miejsca na pochodnię i przez pewien czas szli ciągnącym się dość szerokim korytarzem. W oddali zobaczyli lekko migoczące światło, które otaczało cały strop. Dopiero kiedy zbliżyli się, zobaczyli obrastające podziemia porosty. Niezwykła roślina była pielęgnowana, ponieważ obrastała kamienne bloki w idealny sposób. Ktoś ciągle nadzorował to miejsce. Tunele nie były zwykłe. Gdzieniegdzie zmieniał się w szeroką salę z wieloma kolumnami, pośród których poustawiane były drewniane stragany, gdzie musiano sprzedawać towary. Dalej zaś były różne pomieszczenia z zamkniętymi drzwiami. Wyglądało to, jakby pod miastem tętniło inne życie.

Za czystość odpowiadali z pewnością ludzie, ale również niezwykłe rozwiązania architektów. Ścieki przemieszczały się tutaj za pomocą systemu kanalizacji. Obszerne rury i pełna sieć mniejszych przechodziła między pomieszczeniami. Miejscami napotykali fontanny. Pierwsza była w podziemnym targu, która otaczała centralną kolumnę. Pięknie wyrzeźbione driady obejmowały podporę tunelu oraz słały pocałunki, uśmiechy i zalotne spojrzenia, przechodzącym opozycjonistom. Inna zaś znajdowała się przy jednej ze ścian. Twarz lwa wypluwała wodę do wielkiej misy.

- A więc podziemne miasto jeszcze istnieje?! – zakrzyknął zdziwiony barbarzyńca – Nie miałem pojęcia, że niektóre korytarze zostały tajemnicą dla zielonej władzy.

- Ciszej – burknął Oktawian, kiedy ten podniósł głos, a echo jego słów rozniosło się prawie po całym podziemiu – zbliża się wieczór, a dzieci za pewne już położyły się spać.

- Gildia kupiecka, Związek Rzemieślniczy, Brać Mnichów Karilii, Gildia Magów oraz kilka mniejszych organizacji, niegdyś działająca na terenie Ujścia, zapłaciła wcześniejszemu rządowi, aby wytyczono osobne oddzielone tereny tuneli. Stąd więc powstało kilka dzielnic podziemia. Nie wszędzie dotarły orki. Te tunele są zabezpieczone dodatkowymi przejściami. Żyją tutaj ludzie spokojniej, choć nadal niełatwo. Głód nam doskwiera i brak podstawowych towarów. Większość z nich nie jest gotowa, aby ruszyć przeciwko zielonym i odbić nasze miasto. Nie mamy broni. – zaczęła opowiadać rudowłosa trochę przyciszonym głosem, ale nadal dobrze było ją słychać – Dawna Sala Kupców zarezerwowana niegdyś jedynie dla elity kupieckiej, którą minęliśmy, jest teraz naszym małym Dolnym Rynkiem. Pomieszczenia zaś, które pełniły rolę magazynów i domów niektórych z handlarzy, teraz są zwykłymi mieszkaniami i spiżarniami. Wszystko się zmieniło, ale nadal żyjemy. Zachowujemy choć pozory dawnego świata. Ach. W fontannach płynie świeża zdatna do picia woda, a porosty zapewniają nam nie tylko światło, ale również tlen.

Stanęli przed fontanną z głową lwa. Niepozorny kamienny zwierz z otwartym pyskiem pełnym ostrych zębów, wypluwał spokojnie nieduży strumień wody do misy, która rozpryskiwała się i wpadała do niewielkiego baseniku. Herenza jednak nie zamierzała napoić się. Włożyła dłoń do jego gęby, pogrzebała i coś wcisnęła, a przed nimi rozsunęła się ściana. Nie był to koniec zabezpieczeń przed przedostaniem się do bazy ruchu oporu. Dopiero dostali się do przepompowni, w której można było sprawdzań działanie kanalizacji w części Ujścia (nie tylko tego dolnego). I wtedy podeszła do jednej ze ścian, gdzie wcisnęła jeden z kamieni. Podłoga zapadła się tworząc schody w dół, na końcu których czekały ostatnie drzwi. Ognistowłosa podeszła do nich i uderzyła dwa razy, a po chwili przerwy jeszcze trzy razy, ale z pewnymi pauzami.

- Kto? – dobiegł ich przytłumiony głos

- Biały kruk i mokry szczur w szaleńczym tańcu – odpowiedziała, jakby zupełnie ze świrowała, ale po chwili zaryglowane drzwi stanęły przed nimi otworem.

- Lilia? – powiedział nie pewnie człowiek, który ją przywitał – Dobrze widzieć Cię żywą. Myśleliśmy, że to koniec. Nie rozumiem, dlaczego Romeusz zostawił cię samą.

- Czasem tak trzeba. Nie zmarłam na szubienicy, więc nie umarłabym po drodze. Idziemy – rzekła machając na nich dłonią – zorganizujcie salę medyczną, bo mamy trzech rannych. Wezwijcie Izabelę. Nie chcę trupów w naszej siedzibie.

Znaleźli się w końcu w siedzibie opozycjonistów. Pojawił się przed nimi szeroki korytarz, który pod pewnym łukiem prowadził w prawo i lewo. Na ziemi wyłożony był czerwony zdobiony dywan, który byłby godny szlacheckiego domu, a na ścianach powieszono różne ozdoby. Gdzieś znajdował się gobelin z herbem miasta, gdzieindziej zaś zaginiony od lat obraz „Królewski skrytobójca” Velani Thur, sławnej malarki z Salu, czy tarcza herbowa wymarłego rodu Herolingów, która wykonana była ze srebra z wysadzanymi diamentami. Z sufitu zwisały stalowe lampy, w których zamontowane były klejnoty Nidoru, które wiecznie świeciły błękitnym blaskiem, nadając miejscu magicznego wyrazu. Te rzadkie kamienie, które pożądane były przez magów i alchemików, na rynku stały za wielkie sumy pieniędzy. W równych odstępach, symetrycznie w obu ścianach znajdowały się drzwi, które prowadziły do kolejnych pomieszczeń. Na lewo zaś szła pośpiesznie rudowłosa, która przystanęła na chwilę, aby zobaczyć czy reszta za nią nadąża.

- Witajcie – powiedział do nich wysoki barczysty mężczyzna o kwadratowej twarzy i przerzedzonych blond włosach na głowie. Miał wielki kartoflany nos i rozbiegane oczy. Uśmiech miał jednak pełny i zadbany. Zupełnie nie pasował do jego nieprzyjemnej twarzy. Za raz za nimi zamknął i zaczął naciągać łańcuch na kołowrót, który podciągnął schody do linii podłogi – Kierujcie się za Lilią.

Ulica Targowa i Główny Rynek

156
POST BARDA
Pirat, czy też morski oportunista, zabrał się za ogarnianie załogi. Ręka rękę myje. Proste zasady i proste konsekwencje w ich nieprzestrzeganiu. Nie trzeba było między zbirami licznych zbioru praw, przypisów, porzekadeł i ksiąg spisanych wprawną ręką, aby mogli się między sobą dogadywać i utrzymać niezbędną dyscyplinę w trudach. Półelf był bardziej niż pewien, że Mijaster mu pomoże i tak też miało być. Kwestia tylko papierów swoich pomocnic w jego wyprawie, które uznał że mogą się przydać. Naturalnie w miejscu takim jak Ujście można było dostać praktycznie wszystko. Płaciło się złotem, krwią lub przysługami w smak wspomnianych niepisanych zasad.
Mehren wybrał się do jednego ze swoich podwykonawców w fałszerstwie. Był to Luis Le Phlanton, wygnaniec z Keronu. Uczony w piśmie i niegdyś elokwentny obieżyświat o spojrzeniu onieśmielającym wszelkie napotkane panny. Dziś wyłysiały i otyły rozwodnik, ponurak z widniejącą oficjalnie nagrodą za jego głowę w Keronie, za jakże inaczej liczne przestępstwa wobec skarbu państwa, fabrykowanie dokumentów i fałszywych dowodów przestępstw. Mało kto z nim współpracował i liczył sobie dużo. Mało w ogóle ktoś wiedział, że jest taki teraz już niepozorny człowiek.

Odwiedził go w jego lokum pilnowanego przez okolicznych watażków z któregoś to ramienia Bogobojnej. Naturalnie płacił im haracz, acz za to miał właśnie święty spokój. Mehrena zatrzymał oczywiście dryblas przed domem Luisa, acz po krótkiej wymianie zdań, ochroniarz poszedł i wrócił, aby to wpuścić półelfa do skromnej kwatery rozsypującej się kamienicy. Przekraczając próg korytarza uderzył go odór grzyba i wilgoci, spróchniałych desek. Drzwi były dla niego otwarte do kwatery Luisa. Niedługo potem przysiadł się do zmęczonego łysego grubasa przy okrągłym stoliku. Tylko ręce bywalca zdradzały, że ten nigdy w życiu nie trudził się pracą fizyczną, palce i dłonie miał zadbane, w przeciwieństwie do obrośniętej tłuszczem i nierównym zarostem gęby, przypominającą rekina. Niegdyś biały, teraz poplamiony bezrękawnik nie zasłaniał całkiem jego brzuchala. Miał jednak kapcie z futra. Ciepłe luksusowo wykończone kapcie z tygrysiego futra. Z ładnym widocznym złotym wzorkiem naokoło linii podeszwy, jakby niedawno co kupił.
Kerońskie piętnastoletnie. Jabłko — burknął i niby zachęcająco machnął ręką w kierunku drugiego kubka, co należał do gościa, po czym sam wychylił swojego wina z jakże to niedomytego drewnianego kubka
Kurwa... — Stwierdził przecierając niedbale usta, najwidoczniej z niechcianym uznaniem wobec trunku — Twoje zdrowie Duchu, mam nadzieję nie przyszedłeś straszyć — Uśmiechnął się krzywo, acz był raczej wyluzowany markując żartobliwie grę słów. — Co słychać — Nie czekając, aż Mehren skosztuje dolał sobie do kubka.

Ulica Targowa i Główny Rynek

157
POST POSTACI
Mehren

Luis Le Phlanton był typem, który był specjalistą w jednej rzeczy. I tylko ta umiejętność pokazywała, że warto go trzymać pod ochroną. Co nie oznacza, że był osobą, którą chętnie się zapraszało na spotkania towarzyskie. Oczywiście to jego osobista opinia, bo to, jak się ubierał i dbał o siebie, zdecydowanie raziło jego poczucie stylu. Bądź co bądź, zawsze starał się wyglądać dobrze i schludnie. To chyba cecha od jego matki, bo ona zawsze taka była. Nie ważne jaka pora dnia i nocy, człowiek miał wrażenie, że stoi przed królową. A tu? Najprościej opisać go jako świnia.
Ochrona oczywiście typowa, ale na szczęście dla niego nie sprawiali problemów. To oznaczało, że nie nic złego się nie dzieje. Inaczej byliby podejrzliwi. I ta posiadłość...uch... niektóre meliny pijaczków są lepiej zadbane niż to miejsce. Czasami naprawdę się zastanawiał, po co on jeszcze żyje, skoro to chlew. Brak godności jako człowieka powinno być karalne. Zachowywał to wszystko dla siebie.

- To te, które polecałem ci ostatnim razem? - Zapytał, siląc się na spokojny i opanowany ton, ale w tych warunkach było to wyzwaniem, by kontrolować to wszystko. Wino było napojem marzycieli i kobiet. Artystów i szaleńców. Dla tych także, co mierzyli więcej, niż byli faktycznie warci. Oczywiście grzecznie odmówił, bo on unikał alkoholu, jeśli mógł. Nie przepadał za nim zwyczajnie. Otępiał zbyt mocno umysł.
- A zasłużyłeś na strachy? - Zapytał z lekkim uśmiechem i usiadł. Maskowanie obrzydzenia wymagało sporych pokładów jego samokontroli. Nie zdziwiłby się, gdyby robaki przechodziły koło jego biurka, jakby nigdy nic.
- Skłamałbym, gdyby powiedział, że dobrze. Dostałem zaproszenie do gry i obecnie jestem na przegrywającej pozycji. Ktoś się przygotował i ubiegł mnie. Muszę nadrobić te kroki. - Półprawdy były lepsze niż cała. Miał możliwość sprawdzenia, czy ktoś nie jest zamieszany w coś, grając w skojarzenia. Osoba, która nie jest zamieszanie i tak nie zrozumie.
- Nie przepadam reagować na inicjatywę. Muszę zmienić sytuację na swoją korzyść. I tym razem nie mogę grać samotnie. Mam drużynę i potrzebuje ona nie zwracać na siebie uwagi poprzez rozmaite braki, a czas nie jest naszym przyjacielem. Gnomkę i kobietę niziołek. - Dobrze wiedział, że nawet jeśli go to zainteresuje, cena będzie wysoka, ale można ja zbić. Zwłaszcza że znana była słabość tej świni do alkohol.
- Zwłaszcza że będę w stanie po przyjacielsku dostarczyć ci kulka butelek naprawdę dobrego wina, które tutaj ciężko dostać, jak tylko skończę swoje sprawy. A tego wina tutaj nie idzie tak łatwo dostać, kupcom nie opłaca się ich tutaj dostarczać. - Cóż...Ujście wciąż się regenerowało. Drogie wina z Archipelagu lepiej sprzedały się w Stolicy Keronu, niż w takim posępnym miejscu. I to było propozycja obniżenia ceny w zamian z alkohol.
Licznik pechowych ofiar:
8

Ulica Targowa i Główny Rynek

158
POST BARDA
Lokal był zaniedbany. Na wszelkich przestrzeniach płaskich walał się kurz, który gdzieniegdzie zdołał się już z czymś zlepić i czernią pochwycić, to porcelanę wystawioną w gablocie umniejszonej o jedne drzwiczki, to na otwartych chyba już dłuższy czas temu skrzyniach. W niektórych miejscach można było dostrzec próby sprzątania, jak przy zlewie, no i sam stolik przy którym siedzieli był na szybko przetarty.
Nie poleciłbyś mi nic z Keronu — Uśmiechnął się szczerząc zęby. Rzeczywiście miał coś w sobie z rekina. — Twoje wino już dawno zostało uczczone w innej okoliczności. Z resztą chętnie ci się pochwalę! — Rzekł nie mając mu za złe jego odmowie, kto by z ludzi interesu przejmował się czymś tak małostkowym tuż przed omówieniem konkretów — Jak zwykle wybacz za te warunki, kiedyś to było inaczej... jeszcze cię ZAPROSZĘ do posesji — Brzmiało to jak groźba, acz na pewno nie w kierunku Mehrena. Choćby miał zaniedbaną świnię przed sobą, w spojrzeniu wciąż był drapieżnikiem, który już w życiu posmakował krwi winnych i niewinnych. No i chodził kurde w kapciach najwyżej szlachty z Archipelagu, mając na sobie podkoszulek, którym by się brzydził najniższy rangą pirat w załodze Robala.

Tudzież padły słowa o strachach, Luis zaśmiał się szeroko. Mogło to znaczyć, że albo nie bał się niczego, albo że właśnie było coś konkretnego w tej kwestii. Nie był świętoszkiem, oboje to wiedzieli i fajnie było o tym tak po prostu pogadać — Zaskoczyłeś mnie wizytą, ale cieszę się że wpadłeś. Co słychać — Padło, a Mehren rzekł swoje półprawdy. Luis kiwnął głową we współczuciu, zmiękczając surowe oblicze. Wedle powszechnej prawdy tak to już było w Ujściu, że jeśli nie byłeś kompletną cegłą, to siedziałeś tu tylko i wyłącznie dlatego, że miałeś trudne interesy, a te lubiły przynosić problemy i to nie byle jakie.

Oczywiście, że mogę na ciebie liczyć w tej kwestii. — Machnął ręką w kierunku alkoholu który miał przed sobą, a mowa była o dostępie do równie interesującej partii, acz zaniedbany Luis ostatecznie nie był skończonym alkoholikiem, jeszcze, choć z pewnością lubił sobie popić —Nie chciałbym abyś mnie tak kojarzył. — Przyznał, choć Mehren wiedział, że Luis bardzo chętnie się przykoleguje z jakąś nietypową partią trunków. Jakoś musiał sobie osładzać to życie na wygnaniu z dala od swoich dzieci i ojczyzny i dobytku który mu odebrano — Nie wezmę kasy, acz chciałbym abyś w wolnej chwili sprawdził coś dla mnie, jak już załatwisz to co teraz tobie nie spędza snu z powiek. Przysługa i nie za darmo, zlecenie — Zapewnił, po czym popił swoim winem, osuszając kubek do denka — Gnomka powiadasz i niziołek — Zaczął, wchodząc już w detale i próbując uniknąć kwestii tego innego zlecenia — Kim mają być?

Ulica Targowa i Główny Rynek

159
POST POSTACI
Mehren
Miał racje. O Kerońskich winach niewiele mógł powiedzieć. Może i był w tym państwie krótki czas podczas swojej podróży, to jednak nie mógł zglebić tajników ich win w tak krótkim czasie. Za to miał całkiem bogatą wiedzę z nieco innego rejonu. Oczywiście to tez było forma gry i jeśli zamierzał zdradzać mu wszystkie szczegóły.
- Ciekawe założenie, że akurat Kerońskie mam na myśli. - Odparł z delikatnym uśmiechem, ale tym samym informował, że nie powie już nic więcej. Niech domyśla się, o co mu chodziło. Świat nie tylko zaczynał się i kończył w jednym miejscu. Wiedział to doskonale. Przy okazji słysząc jego słowa, ostentacyjnie rozejrzał się po pokoju, który całkiem nieźle znał. Jego zaproszenie było śmieszne. Nie wierzył absolutnie, że w swoim podłym życiu osiągnie sukces. Nie zamierzał oczywiście odbierać mu mrzonek. Widział w jego spojrzeniu nie tyle wysokie mniemanie o sobie, ile było raczej typowe dla istot jego pokroju.
- To nie jest złe mieszkanie. - I zaraz po tym kryło się wielkie "ale". Niech przynajmniej zadba o to miejsce. To jednak była cześć tej dyplomacji, gdzie po prostu trzeba było wiedzieć, kiedy rzucić nawet nieznaczny komplement, ale uszczypliwość zostawić w domyśle.

Ciężko było go tak nie kojarzyć go z alkoholem. Nie oszukiwał się w tej kwestii. To już był ten stan, gdzie osoba nie wyobrażała sobie życia bez czegoś dodatkowego do popicia. To była choroba, która skutecznie deprawowała wszystkie umysły, niszczyła życie. Nie wierzył, że ktokolwiek wyjdzie z tego nałogu.
- Nie zamierzam cię tak pamiętać. Wątpię, byś przyjął ode mnie skarpetki. - Zaśmiał się delikatnie. I nieco się zdziwił, że on poprosił o coś innego, niż pieniądze. Przysługi były takim samym towarem jak wszystko. Często nawet bardziej wartościowym niż reszta. O ile umiało się z tego odpowiednio korzystać.
- Zlecenie? - Uniósł brew ze zdziwienia. To doprawdy było niespotykane. Ciekawe... raczej wątpił. Musiał mieć konkretny powód do tego. - Uprzedzam, że nie wiem, ile to czasu zajmie ta gra, o której wspominałem. Jeśli faktycznie może owo zlecenie w najgorszym scenariuszu, dość długo poczekać, wtedy jesteśmy dogadani. - Wolał uprzedzić, że to może zając dłużej, niż ktokolwiek może przypuszczać. W takich sprawach preferował profesjonalizm, niźli uwodzicielskie słowa. Mało kto miał tyle czasu, by czekać.
- Nic, co by się nie wyróżniało. Gnomy są znane z rzemiosła. Jubilerka lub konstruktor. Po namyśle ta druga profesja lepsza. Dla drugiej towarzyszki dobry będzie kupiec. Nie jestem ekspertem od imion, zdaje się na twoją mądrość. Także nie wiem, gdzie są największe skupiska tych ras, więc i to także muszę pozostawić tobie. - Nie był wszechwiedzący. Miał braki w wielu kwestiach i zdawał sobie sprawę z tego. Później oczywiście będzie mógł to wszystko zweryfikować. I tak pewnie to zrobi.
Licznik pechowych ofiar:
8

Ulica Targowa i Główny Rynek

160
POST BARDA
Luis zaśmiał się szczerze sam z siebie, kiedy gość napomniał o skarpetkach, acz już nie zbaczał z wątku przewodniego, aby się to pochwalić w czym to grzeje sobie właśnie stopy.

Jasne, Duchu. — Odparł zapewniająco, że zgłosił się do właściwej osoby, jeśli chodzi o fałszywe papiery. Zamilkł na chwilę, głowiąc się na odpowiedź — Nissa z Salu, Architekt z Akademi Sztuk Ścisłych, studiowała tam z wymiany z Wolnego Księstwa Petram. — pstryknął palcami, acz jak miał wypowiedzieć się o niziołek, to poprawił się na krześle. Wyprostował — Kupiec niziołek z kontynentu mówisz... Luna z Firanek, członkini stowarzyszenia gorzelników z Gryfiego Gniazda. Jutro będzie gotowe — Rzekł, po czym dał czas Duchowi do namysłu

Co do zlecenia, po prostu potrzebuję kogoś kto działa dyskretnie, a ostatnio nawet ktoś polecił mi twoje miano i byłem miło zaskoczony, że udało nam się nawiązać współpracę od lat. Robota raczej wymagająca dłuższego zaangażowania, więc na spokojnie, nigdzie się nie wybieram. Raczej nie znajdę nikogo kompetentnego w tej dziurze tak szybko. Ludzie w Ujściu się nie zmieniają— Skomentował.

Ulica Targowa i Główny Rynek

161
POST POSTACI
Mehren
Miała nadzieje, że to nie będzie podejrzane. Dwójka kupców i konstruktor nie powinna sprawiać kłopotów. O ile oczywiście do papierów nikt się nie przyczepi. Zresztą nie było jedynego uniwersalnego dla każdego. No i czasem się je zgubiło, to nikt przecież nie będzie podróżował do swego miejsca urodzenia, by wyrobić nowe. Podróbka dokumentów naprawdę musiałaby być nieudolna, by ktoś się nią zainteresował.
- Dzięki. To powinno nam pomóc. - I tak sobie je sprawdzi w wolnej chwili. Wolałby nie zostać zaskoczony przez sytuację, ale to już później. Wszystko po kolei, inaczej zacznie się po prostu miotać.

- Masz rację. Z czasem jednak przypuszczam, że jak w końcu bałagan zostanie ustabilizowany, więcej kompetentnych osób się tutaj pojawi. W końcu niewiele jest miejsc, gdzie osoby z naszą profesją nie muszą się specjalnie ukrywać. Bezpieczne miejsce zawsze jest w cenie. - Zlecenie długoterminowe? To może mu się kompletnie nie opłacać, ale będzie się martwił, kiedy już dojdzie, co do czego. Ostrzegł go o tym, że nie wie, w co się pakuje i jak długo to będzie trwać. Uznał, że może zaczekać, zatem to nie było już jego zmartwienie.
- Dzięki za pomoc. Pora na mnie. Muszę skopać komuś kilka tyłków za próbę zabawy ze mną. - Wstał i spojrzał na niego, przekrzywiając głowę. Jak to szło? Buduj dobre relacje, bo nie wiesz, kiedy ci się one przydadzą? Życie to gra przecież, a on uważał, że całkiem nieźle mu szło.
- Bądź ostrożny. Nigdy nic nie wiadomo. - To była jego forma pożegnania, gdyż po chwili skierował się do wyjścia. Wróci tu jutro po dokumenty. Bez dłuższej rozmowy i ruszyć w drogę do domu. Ta sprawa go ciekawiła. Nie oszukujmy się, jego brat nie bywał zbyt bystry, chociaż ten powód był dla niego drugorzędny. Interesowała go głównie matka i siostra. Jeśli brat się w coś wpakował...cóż... miał zwyczajnie pecha.

Spoiler:
Licznik pechowych ofiar:
8

Ulica Targowa i Główny Rynek

162
POST BARDA
Do jutra — Kiwnął mu głową na pożegnanie, po czym wbił wzrok w stolik przed nim i siedział tak, kiedy półelf opuszczaj jego lokum. Na zewnątrz przywitał go rozzuchwalony wiatr, a niebo powoli zasłaniało się coraz to cięższymi chmurami. Należało zagęszczać kroki, aby powrócić do siebie i minąć nadchodzący deszcz. Okoliczni właściciele straganów, jakich mijał, również podłapali nadchodzące nieuniknione. Nikt nie zwracał na niego uwagi, jedynie osiłek który wcześniej wpuścił go do Luisa, odprowadził wzrokiem.
Spoiler:

Wróć do „Ujście”