Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

106
Elfka zmarszczyła lekko czoło. Nie rozpoznawała szczupłego, jasnowłosego mężczyzny u boku Renlefa i nie patrzyła na niego przyjaźnie. Za to jej właśnie nie cierpieli, szeptali po sobie, myśląc, że odwrócona plecami nie słyszy. Zawsze czujna, zawsze najeżona. Stróżny pies na krótkim łańcuchu Bogobojnej. Ves widziała i udaremniła dość planowanych zamachów na życie lub pozycję handlarki w przeciągu ostatnich pięciu lat, żeby to ich właśni ludzie, ich szpiedzy oraz powiernicy budzili w niej największe podejrzenia. Być komuś bliższym to tylko potrzebować krótszego noża, by zadać cios.

Prowadź — odrzekła powściągliwie.

Spojrzała przelotnie na Rieva, ale nic nie dodała do podejrzliwego błyśnięcia wielkich, ciemnych oczu. Zatykając kciuki za noże przy pasie, elfka ruszyła tuż za wiodącymi ich mężczyznami. Kiedy rozglądała się bystro po okolicy, ścisnęło ją w padołku. Znowu wracała. Kali nie musiała nawet gwizdnąć, a ona już gotowała się, żeby wrócić, odkąd ujrzała tylko dym na południu. Zawistni mieli rację — była pies. Wierny, stróżny pies.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

107
Na te słowa Renlefa postąpił krok w stronę ulicy popychając przy tym drugiego w przeciwną stronę. - Zastąpisz mnie. - Rzucił w jego stronę. Nieznany elfce szpieg chciał coś odpowiedzieć, ale ujrzał coś lub kogoś w tłumie i ostatecznie tylko przytaknął ruszając w stronę tego co wypatrzył.

- Chodźcie za mną. - powiedział ciemnowłosy i podążył w przeciwną stronę co jego znajomy.

Rieve cały czas siedział cicho. Poszedł za szpiegiem nie zamieniając słowa ani z nim, ani z Ves. Trzymał tylko swoją kuszę i rękojeść miecza przy pasie. Renlef prowadził ich wzdłuż ulicy aż dotarł do budynku, zwykłego, takiego jak każde inne po obu stronach Targowej. Otworzył drzwi kluczem i wszedł do środka. Gdy w wewnątrz znaleźli się już wszyscy mężczyzna zamknął drzwi.

W środku nie było nic. Żadnych mebli. Tylko schody na górę w średniej wielkości izbie. Ciemnowłosy poprowadził ich na piętro gdzie były już jakieś biedne meble. Po środku węższej ściany mały siennik, przy ścianach parę szaf, szafek i szafeczek. Mężczyzna prowadził ich właśnie do jednej z szaf. Gdy ją otworzył przedarł się przez wiszące ubrania i pchnął tylną ścianę szafy, która cofnęła się i ukazała pomieszczenie, które przez jakiś czas było zasłonięte przez płaszcze. Gdy elfka przedarła się przez ciuchy jej oczom ukazał się spory pokój z trzema okiennicami naprzeciwko. Ściany koloru zielonego ozdobione były przeróżnymi obrazami, lecz wzrok Vesaeline był skupiony gdzie indziej. Pośrodku izby stał prostokątny stół. Na krześle w prawym końcu stołu siedział jakiś mężczyzna w średnim wieku ubrany w zbroje straży miejskiej, którego bardzo zdziwili niespodziewani goście. Po lewej stronie zasiadała sama rudowłosa Kali jeszcze bardziej zdziwiona, choć tego nie okazywała tak bardzo.

- Ves? - odezwała się Bogobojna - Nie miałaś być na północy?

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

108
Ves na progu ukrytego pomieszczenia odruchowo wyprostowała się. Czuła na sobie wzrok dwóch wielkich, zielonych oczu, palących ją na wskroś. Kali spoglądała na nią pytająco znad złączonych dłoni i pobrzękujących, kosztownych bransolet na jej nadgarstkach, oparta o blat stołu. Była spokojna, prawie łagodna, tak jak zawsze. Twarz o aksamitnych rysach nie wyrażała nic, tylko tamte oczy płonęły. W pokoju na chwilę zapadła wibrująca nieprzyjemnie cisza.

Byłam na północy — odparła elfka. Cały czas stała napięta jak struna, wmawiając sobie, że to ten obcy człowiek w pancerzu i miejskim mundurowaniu, badający ją wzrokiem. — Byłam i czekałam na instrukcje, bardzo długo. Nie otrzymałam ich. Potem dosięgły mnie wieści o armii Varulae na południu i mało nie zajechałam klaczy, żeby dostać się tutaj. Kali! — Zbliżyła się. — Łuny widać z daleka, ziemia płonie od brzegu Południcy po Zatokę. To miasto spieni się krwią. Obwarowali je, już jest odcięte, musiałam wracać... Ja...

Co, ty? — skarciła się w myślach. Łańcuch ci się urwał?

Zadarła głowę. — Wróciłam — oznajmiła. — Wokół Ujścia hula teraz ogień, ale powiedz, to pójdę znowu przez ogień i dokończę roboty.Czy kiedykolwiek nie dokończyłaś?Ale musiałam wrócić. Kiedy gruchnęło o oblężeniu, kiedy informatorzy ucichli, myślałam... Przez chwilę... Kali, Ujście padnie. Zieloni przetoczą się po nim jak po truchle. Co zamierzamy? — Zamarła, studiując twarz handlarki. Nie zapytała o człowieka po jej prawicy, lecz oczy elfki spoczęły na nim przelotnie, zanim z pytającym wyrazem powróciły do Bogobojnej.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

109
- Renlef - odezwał sie szmugler - Możesz nas już zostawić.

Po jego słowach szpieg spojrzał wpierw pytająco na Kali, gdy dostał od niej potwierdzenie w formie lekkiego kiwnięcia głową niezwłocznie odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia zamykając za sobą ukryte drzwiczki. Mężczyzna zbroi strażniczej nie odzywał się przyglądając się całemu wydarzeniu.

- List musiał zaginąć po drodze. - stwierdziła Bogobojna - A co z tobą Rieve?
- Użyj gołębi zamiast kurierów. Z niczego nie zrobisz wierniejszego psa od Ves, ale te ptaszydła da się wyszkolić. Nie są to psy, które przybędą za każdym razem, gdy ich pani będzie w niebezpieczeństwie. - mówiąc te słowa coraz bardziej przybliżał się do mężczyzny na drugim końcu stołu.
- O co ci chodzi? - spytała handlarka.

Na te pytanie Kali szmugler odpowiedział tylko diabelskim uśmieszkiem mówiącym szach mat. Szybkim ruchem ręki wyciągnął z kieszeni dłuższą szprycę, którą ukuł niedawnego rozmówcę Kali w szyję. Mężczyzna wstał od stołu jak oparzony trzymając miejsce ukucia. Znalazł się miedzy Rievem, a Vesaeline. - Coś ty... - zanim zdążył dokończyć zdanie upadł na drewnianą podłogę i znieruchomiał. Szmugler miał już wyciągniętą kuszę w stronę Bogobojnej.

- Sprytnie... - skomentowała krótko handlarka nie wykonując żadnego ruchu rzucając tylko do elfki - Wiesz co robić, Ves.
- Vesaeline. - Rieve zwracał się do niej, lecz cały czas patrzył na Kali - Wybacz, że cię oszukałem, ale inaczej spróbowałabyś mnie powstrzymać wcześniej. Nie wciągałbym w to ciebie, ale nie mogłem zostawić cię u goblinów. Oferuje wolność. Przyjmiesz propozycję czy wolisz być dalej prawą suką Kali?

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

110
Adrenalina była jak kopniak, jakby dostała w mostek okutym kopytem. Wszystko zdawało się dziać na jednym, urwanym oddechu. Wąski szpikulec błysnął w dłoni przemytnika i elfka na nieznośnie dłużącą się chwilę przestała myśleć. Tylko pamiętała. Dyskretny ruch ostrza pod połami szaty, gest, jakim zabójca ostrożnie dobywał puginału, oczy zdające się zacinać nieruchomo na celu niczym u polującego kota, tak jak oczy Rieva utknęły w handlarce. Wszystkie nerwowe tiki oraz odruchy niedoszłych zamachowców. Płachta na byka. Ves zamarła ze sztyletem już w palcach dłoni, przegapiła moment, w którym go dobyła. Głos przemytnika wibrował echem gdzieś z tyłu czaszki, a ona tak dobrze pamiętała...

Słowa rozrywały jej głowę. Kim jesteś?! KIM JESTEŚ?! Szarpnięcie zacisnęło włosiennicę. Charczała. KIM JESTEŚ, MAŁA DZIWKO?! Dali jej nabrać oddechu i odpowiedziała krzykiem.

Przemytnik mierzył w handlarkę, handlarka patrzyła na Ves, a Ves zastygła. Ale tylko na chwilę. Na jednym wdechu wystrzeliła jak przydepnięta w trawie żmija, wolną dłonią wyrywała zza paska na krzyżu nóż, cisnęła nim. Nie, żeby zabić — żeby ściągnąć uwagę i grot bełtu na nadlatujący obiekt, na siebie. Byle najdalej od Bogobojnej.

Sus nad zwalonym na deski ciałem, nogi odruchowo przygięte, miękkie w lądowaniu i płynnym pociągnięciu kroku. Adrenalina kopała. Tułowie skręcone, stawione bokiem — do impetu ataku i do zastawy. Gdyby nie zdążyła uchynąć ani on nie chybił rozproszony, ramię osłaniało żebra oraz miękki bok, wszystkie witalne narządy — płuca, serce, trzewia. Ramię mogła przeżyć. Na obrót licem była pora w ostatniej chwili, kiedy zabrzęczy mechanizm spustowy kuszy. Kusze miały bezlitosną wadę, długo się je przeładowywało. Z krótkim ostrzem zaś się było bezkonkurencyjnie szybką. Mógł zdążyć podnieść bezużyteczną bronią gardę — nie dopuścić, rozproszyć kopnięciem w goleń.

Wtedy pchnięcie. Jej mięśnie same pamiętały, ramię bez omyłki znało drogę między drugie a trzecie żebro, tuż obok trzonu mostka. Na ostrzu szlachetnie ciemna krew z serca i aorty lub jasna, pienista jucha z przebitej opłucnej, charakterystyczny kaszel, rzężenie, wizg łapanych rozpaczliwie ostatków oddechu. Umieranie.

Wybacz, Rieve. Szkoda. Nawet cię lubiłam.

Myśl trwała ułamek sekundy. Atak też. Zrywając się na niemy rozkaz handlarki, tylko w jakimś przebłysku Ves pojęła ze smutną bezsilnością, że się zdołała zawahać. Tylko zawahać. Ale to trwało bardzo, bardzo ulotną chwilę.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

111
Szmugler zrozumiał zamiary elfki i opuścił broń. Jego twarz był trudna do rozczytania, ale raczej nie ucieszyła go decyzja Vesaeline. Odskoczył od niej na bezpieczną odległość unikając rzuconego ostrza kuszą celując nie w Ves, ale w stronę okien. Dźwięk mechanizmu spustowego, świst bełtu rozpychającego w pędzie powietrze i na koniec głośny odgłos pękającego szkła, które rozprysło się po uderzeniu na setki małych elementów szybko opadając na ziemię na zewnątrz oraz na podłogę w środku. Narobiło to sporo hałasu.

- Jesteś tego pewna? - Rzekł to szybko przez co zabrzmiało to jak "Jestśtygpewna". Szmugler wyciągnął z wewnętrznej kieszeni krótki sztylet podnosząc gardę. Stał przodem do Ves prawie sążeń od niej. - Ocaliłem cię.

Kali wstała już z krzesła, bo nikt w nią już nie celował. U pasa miała krótkie ostrze, ale nie wyciągała go. Dłoń znajdowała się na tyle blisko by szybko dobyć broni lecz to było na razie niepotrzebne. Przyglądała się zajściu pewna, że Vesaeline wszystko załatwi. Kiedy szmugler wystrzelił w stronę okna handlarka zmarszczyła lekko czoło po czym powiedziała tylko sucho:
- Masz wsparcie.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

112
Elfka uniosła inercyjnie ramię, cieniąc oczy przed bryzgającymi naokoło ze zgrzytliwym brzękiem odpryskami szkła. Bluzgnęła pod nosem — dała szmuglerowi okamgnienie, które wykorzystał natychmiast i wąsko zastawił się płazem dobytego sztyletu. Nie lza było nigdy uchybiać niepozornemu przeciwnikowi uzbrojonemu w coś tak chyżego i lekkiego, jak nóż. Sama wiedziała najlepiej.

Zripostowała defensywną postawę mężczyzny zagotowaniem się do wypadu jak przygięty w kępie trawy polujący kot. A potem Kali z kamiennym obliczem podniosła się z siedzenia i Ves na krótką chwilę odwróciła wzrok. Rieve wyskoczył w stronę rozbitego okna.

Do kata!

Zerwała się w mgnieniu oka niczym poszczuty i spuszczony z łańcucha pies, a słowa handlarki świsnęły jej gdzieś koło uszu. Dwa długie susy wpadły między jedno uderzenie serca a drugie, aż zapiekły ścięgna. Mrowiące rękojeść palce dłoni nagle zacisnęły się na niej na chwilę do białości. Druga dłoń płynnym ruchem sięgnęła za plecy, na wysokość nerek, pewnie wyszarpując kolejny precyzyjnie wyważony do ciśnięcia pocisk. Krew pulsowała jej w żyłach szybko. Rozszerzone z łowczego podekscytowania oczy i wyostrzone zmysły eksponowały każdy detal sylwetki oddalającej się ofiary, każdą lukę, każdy nieosłonięty witalny narząd.

Decyzja musiała zostać podjęta w ułamku sekundy. Ves podjęła ją szybciej.

Rozdrobnione szkło zachrzęściło jeżącym włos na karku dźwiękiem pod podeszwami oficerek. Elfka w pełnym determinacji zagraniu urwała ostatnie stąpnięcie, skokiem ścięła dystans do uciekającego mężczyzny. Potem płynny, ciasny półpiruet wychodzący z lądowania, wzniesiona zachowawczo broń i twarda kość piszczelowa wystawiona do kopnięcia, podcięcia zbiega nad stawem skokowym. Nie musiała go przewrócić. Chciała zachwiać, wybić z równowagi na jeden krok. A potem bez zastanowienia wrazić spragnione ostrze w nieosłoniętą nijak wątrobę, zadając szybką śmierć. Przynajmniej na tyle zasłużył.

Nóż w drugiej dłoni zabezpieczał skrytobójczynię na wypadek nagłej zmiany decyzji przez szmuglera i wdania się w bezpośrednią potyczkę. Lub na wypadek porażki. Gdyby umknął, gdyby zdążył wypaść okiennicą. Nie mógł skoczyć z tej wysokości i uniknąć wstrząsu przy lądowaniu, chwili oszołomienia, może nawet uszkodzonego stawu kolanowego... Tyle potrzebowała do jednego celnego rzutu — rdzeń kręgowy, wątroba, opłucna. Niechaj i się nie męczy.

Srebrzysto-mleczny warkocz zalśnił w powietrzu. Iskrzące nerwowo instynkty scaliły się z ruchem ciała, z każdym napiętym mięśniem i Ves zaatakowała niczym żmija.

Bogobojna nadal była jej priorytetem. Chronić znaczyło więcej, niźli zabić. Nie mogła ryzykować pościgu wgłąb miasta i pozostawienia przełożonej w tyle, zwłaszcza gdy hałas poczyniony rejteradą Rieva poniósł się gromko na dwa końce ulicy. Musiała zapewnić jej bezpieczeństwo, wyprowadzić, a potem powieść w znane, zaufane miejsce. O ile w całym Ujściu jeszcze takie istniało.
Spoiler:

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

113
Rieve chciał uciec elfce. Sprężył się chcąc uskoczyć przed jej ciosem, wyskoczyć za okno. Już miał przekroczyć parapet gdy poczuł zimno ostrza. Nie tego się pewnie spodziewał. Myślał, że Ves postanowi się uwolnić i żyć gdzieś z dala od wojny. Może nawet wrócić do rodziny. Nie wpadł na to, że elfka odtrąci jego propozycję. Miał pecha.

Ostrze wbiło się w ciało tak jak chciała. Szmugler nie był zbyt zwinny. Zsunął się ze sztyletu pod ścianę. Patrzył na nią wzrokiem, który przedstawiał jakąś dziwną emocję nie do rozszyfrowania. Jedno było pewne - nie był to smutek czy złość. Bardziej współczucie, ale trudno sobie wyobrazić współczucie w jego położeniu. Rieve nigdy nie umiał dostosować zachowania do sytuacji. Teraz też. Na koniec uśmiechnął się głupawo i rzekł ze swoim potwornym akcentem:
- Mai' pat.

Okiennica bez szyby wpuszczała do pomieszczenia odgłosy ulicy. Ludzie rozmawiali ze sobą, ale nie było to rozmowy podobne do tych z Taj'cah, Oros czy Saran Dun. Były pełne napięcia. Zieloni byli już bliscy zdobycia miasta, właśnie rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i nikt nie wie o co chodzi, do tego dochodzi typowa ujściowa atmosfera. Obywatele mieli prawo do niepokoju i było to słychać.

Nagle przez okno wskoczył - a raczej wleciał, bo był dość zwinny - mocno opalony łysi mężczyzna nieprzyjemnych, ostrych rysach twarzy ubrany w czarną skórzaną kurtkę. Zlustrował otoczenie i sytuacje w jakiej się znajduje. Stwierdził najwyraźniej, że nie ma tu czego szukać. Jego pobyt w pomieszczeniu trwał mniej więcej trzy i pół uderzeń serca osoby spokojnej, kiedy wyciągnął sztylet i skoczył w tył - na zewnątrz - mając elfkę cały czas na oku.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

114
Adrenalina opadła z charakterystycznym szmerem w uszach. Mięśnie zwiotczały, nogi zmiękły. Oddech przypomniał sobie rytm spoczynku. Ves wyuczonym rytuałem wyprostowała się, zatknęła lotkę z powrotem na jej miejsce i przykucnęła przy osuniętym koślawo na ścianę przemytniku. Najpierw wytrąciła nóż z jego nieruchomej, zesztywniałej dłoni, dopiero potem przytknęła końce środkowego i wskazującego palca w zagłębienie szyi pod żuchwą. Zamknęła mu oczy. Wyglądał, jakby zasnął po pijaku, z zadowolonym, niemądrym grymasem na twarzy. Cokolwiek wyrażał, zaprzestał. Elfka bezceremonialnie otarła ostrze sztyletu z gęstej, ciemnej juchy o skrawek koszuli nieboszczyka.

Tyle lat, morski szczurze... — posmutniała. Na co ty liczyłeś?

Gloria victoribus. Zabójczyni odebrała szmuglerowi broń, po czym przeszukała kieszenie jego kubraka z wielką uwagą, mając baczenie na najbardziej przebiegłe skrytki. Nie skrwawione srebro ją interesowało, a strzępki pergaminów o znacznie większej wartości: ukryte listy, rozkazy, notki lub depesze — cokolwiek, co mogło stać się tropem do podjęcia.

Ku zadośćuczynieniu procedurom chciała powtórzyć czynność przy drugim ciele, lecz nie uszła siedmiu kroków, kiedy usłyszała alarmujący chrzęst pokruszonego szkła. Elfka obróciła się ze świstem jasnego warkocza i jednym stąpnięciem zastawiła Kali własnym ciałem. Bez potrzeby. Mężczyzna, który jakimś cudem wskoczył zwinnie na piętro okna sprawił podejrzane jej wrażenie, jak gdyby znalazł się tam zupełnie przypadkowo. Nie zaatakował. Wzniósł zachowawczo ostrze noża, po czym przepadł równie szybko, co się pojawił. Ves nawet nie drgnęła, nie mrugnęła powieką — zamiast skoczyć do intruza ze stalą, wykorzystała ten czas na przyjrzenie się każdemu widocznemu szczegółowi jego sylwetki oraz skrzętne ich zapamiętanie. Nie mógł być przypadkiem.

Nie był to jednak czas ani miejsce na snucie teorii i domysłów.

Musimy ruszać czym prędzej. Przeczekać do świtu w bezpiecznym miejscu — zwróciła się przytomnie do przełożonej. — Kto to był? — spytała, ruchem głowy wskazując ustrzelonego przez przemytnika mężczyznę. — Węszący za zamieszaniem szpicle są tylko kwestią czasu, powinnyśmy utopić ciało w rynsztoku, przynajmniej Rieva. Ktokolwiek przyjdzie, mogę upozorować miejsce na pospolite włamanie i szabrownictwo, zmylić ich przynajmniej na jakiś czas. Kali?

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

115
Rieve już definitywnie nie żył. W swoich ubraniach nawet nie starał się tworzyć skrytek. Do wszystkich wewnętrznych i zewnętrznych kieszeni można było zwyczajnie włożyć rękę i je przeszukać. Problem tkwił w tym, że świeciły pustkami. Szmugler miał przy sobie srebrne monety, które można było zliczyć na palcach jednej dłoni. Dokładnie cztery korony wschodnie i jedna połówka przełamanego wcześniej gryfa. Już można byłoby pomyśleć, że nic innego przy ciele się nie znajdzie, kiedy elfka sięgnęła do ostatniej kieszeni. Z niej Vesaeline wyciągnęła białą kopertę z nienaruszoną pieczęcią przedstawiającą gołębia wznoszącego się do lotu.

Po tym jak tajemniczy mężczyzna zniknął Kali sama podeszła do drugiego ciała i dwoma palcami sprawdziła puls. - To pewien ważny klient. - odparła w zamyśleniu - I nadal żyje. Tętnica nie jest przebita. Wsadź mu nóż do ręki i nie będzie trzeba nikogo chować. Jak się obudzi pewnie będzie mało skłonny do rozmowy, więc nie jest już "ważny". - Jej głos był jak zawsze zdecydowany lecz tym razem mniej dowódczy. Jakby wypowiadała te słowa po dwóch dobach czuwania, a takich na pewno nie miała za sobą. - Co go podkusiło? - Rzekła patrząc na szmuglera - Mógł przecież... Ach! Nie miejsce i pora na takie rozmyślanie! - Słowa wydobywające się z ust handlarki wróciły do "normy" - Masz rację. Najpierw oddalmy się z tego miejsca. Prowadź.

Z daleka słychać było okrzyki sporej grupy wkurzonych ludzi. Do uszu elfki nie docierały żadne dźwięki wskazujące na walkę. Jakby kłótnia na bardzo dużą skalę. Odbywało się to dość daleko, więc nie dało się wychwycić słów. Odgłosy dobiegały najprawdopodobniej spod południowej bramy.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

116
Elfka skinęła posłusznie głową, po czym bez zawahania przystąpiła do pracy, działając z szybkością i istnym pietyzmem, wykutymi przez lata doświadczenia na polu podziemnej wojny. Otarła starannie skrawkiem odzienia śmieszną, małą kuszę szmuglera i porzuciła w pobliżu ciała stygnącego pod oknem, jakby została upuszczona przez mężczyznę przypadkiem. Nawet gdyby wyzbierała starannie bełty rozpryśnięte po pomieszczeniu, co bardziej wnikliwy inwestygator mógł dziwować się roztrzaskanej okiennicy oraz kłutej ranie w szyi klienta Kali, a nawet odnaleźć brakujący pocisk na ulicy.

Podważyła z wysiłkiem ciało przemytnika — bezwładne zawsze zdawały się ważyć nawet o kamień więcej — a następnie jego własny nóż zanurzyła w śmiertelnej ranie, śladem swojego sztyletu, brukając go świeżą krwią. Starannie skropiła nią także deski na odległości między oboma mężczyznami. Przetarła rękojeść puginału, a potem zbliżyła się do konającego pechowca i zacisnęła na niej jego nieprzytomnie ścierpnięte palce. Opustoszała z życia scena wyglądała tak, jak gdyby raniony przemytnik zdołał jeszcze pokulać kilka kroków, podejmując próbę ucieczki oraz postrzelić agresora, nim osunął się na ścianę pod okiennicą. Liczyła jedynie, że ten, kto tu znajdzie, nie będzie wyznawał się szczegółowo na anatomii ludzkich narządów wewnętrznych.

Ruszajmy. — Poplamioną wyblakłymi smugami krwi z jej palców kopertę ukryła skrzętnie pod wkasaną w bryczesy koszulą, dociskając ją pasem do ciała. Jej zawartość musiała poczekać jeszcze odrobinę.

Nie przeżywała śmierci Rieva. Przy Kali nic się nie przeżywało.

Ves wyprowadziła handlarkę z pomieszczenia, a potem w dół spróchniałymi schodami, starannie domykając za sobą skryte za odrzwiami szafy przejście do skąpanej w krwi izbie. Przezornemu nigdy dość było ubezpieczenia. Wyjrzała pierwsza na skąpaną w mroku, wąską i błotnistą ulicę.

Spokój. Hałasy były daleko od nich, niosły się pogwarem krzyków od południa, siliły i cichły chwilami. Noc posnuła miasto, którą rozjaśniała tylko łuna obozowisk pod miejskimi murami oraz nieliczne latarnie, z których nie rozkradziono jeszcze lamp oliwnych. Zabójczyni poczuła ukłucie — nie strach, raczej głęboki, znajomy niepokój, płynący z wyczulonych zmysłów. Odwróciła się do przełożonej.

Kali. Garderoba, którą wyszłyśmy, pełna była ubrań. Odszukaj płaszcz, jeśli zdołasz, i odziej się. Na głowę kaptur lub chociaż chustę — doradziła rzeczowo. To handlarka wydawała co dzień rozkazy, lecz to Ves była w tamtej chwili odpowiedzialna za ich życie. — Nic, co przyciągnie uwagę. Ukryj biżuterię, by nie błysnęła w świetle, a im ciemniejszą tkaninę znajdziesz, tym lepiej. Jeśli będzie tam i opończa dla mnie, przynieś. Przy odrobinie szczęścia nie przyciągniemy w ciemności spojrzeń.

Świątynia Tysiąca Bóstw nie leżała znów daleko. Elfka nie wyobrażała sobie w jedną noc odszukać bezpieczniejszego oraz pewniejszego miejsca, niż jej własny azyl, o którego istnieniu widziały jedynie dwie osoby i obie przebywały wciąż żywe w tym budynku. Droga była krótka — niebezpieczna nocą, jak cały gród, ale krótka. Ves lza było stąpać przodem, zbrojną w skryty za rękawem nóż i uważnie pilnującą odległości między nią a Bogobojną, czujną na każdy szmer. Oblężenie wytrąciło miasto z rytmu jego życia i to mogło obliczyć się na ich korzyść. Przy odrobinie szczęścia w porze szabrów i sytych rozbojów na cekhauzach, warsztatach oraz gildiach kupieckich nikt nie zwróciłby uwagi na dwie zakapturzone, przygarbione łachudry, czmychające z przestrachem do swojej nory.
Spoiler:

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

117
Bogobojna spoglądała to na ciało Rieva'a, to na Ves, która zamieniała właśnie scenę nieudolnej próby morderstwa w trochę bardziej udaną lecz niezbyt opłacalną. Kiedy elfka już skończyła i dała znak, że można już ruszać handlarka bez słowa ruszyła za nią przez ukryte przejście w szafie. Na zewnątrz temperatura była tylko nieco niższa niż w pomieszczeniu z wybitym oknem.

Ulica świeciła swoją pustką i była to jedna z naprawdę niewielu rzeczy, które w pobliżu jakkolwiek świeciły. Wydawało się, że cała ludność Ujścia zgrupowała się pod bramą po to aby uczestniczyć w dyskusji, która - sądząc po odgłosach dobywających się stamtąd - mogła się przemienić niebawem w coś co na pewno nie utrudni oblegającym miasto goblinom i orkom podboju Ujścia. To nie oznacza, że na ulicach tak zupełnie nikogo nie było. Od czasu do czasu z jednej strony ulicy do drugiej przychodził jakiś Ujścian często kierujący się do lub z bramy.

Kali nie odstępowała elfki na dwa kroki. Kiedy Ves niespodziewanie się do niej odwróciła handlarka postąpiła do tyłu, aby uniknąć niekomfortowej bliskości i wysłuchała poleceń. Pod koniec przytaknęła tylko skinięciem głowy, zawróciła się i ruszyła ponownie do budynku.

Po jakimś czasie wróciła. Na sobie nosiła już trochę za duży na nią płaszcz z ciemnej, wydartej skóry. Płaszcz miał kaptur, ale był trochę jaśniejszy (lecz niewiele) od reszty i ze skórą jeszcze gorszej jakości. Wyglądał jakby był doszyty później przez jakiegoś ślepego krawca. Handlarka nie wydawała się zadowolona swoim znaleziskiem, ale zakrywał on twarz i biżuterię, więc powinno spełnić swoją funkcję. W ręce trzymała ciemnobrązową, lekko dziurawą opończę szytą zapewne przez pradziadka krawca od płaszczu.

- To wszystko co mogłam znaleźć. - Powiedziała handlarka wręczając Ves to co przyniosła. - Nic innego tam nie spełnia warunków tego o co mówiłaś.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

118
Popracujemy z tym, co mamy...

Ves chwyciła opończę, zarzuciła ją na ramiona jednym ruchem i spięła pod szyją, a na głowę naciągnęła kaptur — charakterystyczne, srebrzystobiałe włosy elfki utonęły pod połami tkaniny. Odwróciła się do Kali, błyskając z ciemności parą wielkich oczu. — Szybko i cicho, tak musimy się poruszać — orzekła. — Trzymaj się nie dalej, niż trzy kroki za mną, miej baczenie, ale nie zwalniaj ni stawaj, jeśli nie dam znaku. Mów lub krzycz tylko w ostateczności. Oczy na mnie, będę wydawać sygnały, co zacz. Idziemy w dzielnicę Świątyni. Na razie. Coś dzieje się na południu zajścia i choć pewnie dzieje się źle, to może być nasza okazja.

Poinstruowawszy krótko handlarkę, elfka jako pierwsza wychynęła niczym prześlizgująca się kotka przez szparę w drzwiach. Błoto w uliczce zamlaskało cicho pod podeszwami butów. Czujna jak żuraw, Ves upewniła się, że droga była pusta, po czym machnęła dłonią na Bogobojną, by ta ruszała za nią. Miękkim krokiem i ze sztyletem dobranym do dłoni, a skrytym przed zdradzieckim błyśnięciem wzdłuż nadgarstka, skrytobójczyni pokierowała się na Świątynię Tysiąca Bóstw. Tam łatwiej było utonąć w ciżbie i przemknąć do kamienicy, frymarczny rynek kadzideł oraz odpustów nie zasypiał nigdy. Najpierw jednak musiały obie tam dotrzeć.

Ves poruszała się lekko i szybko, chcąc jak najsprawniej dostać się na miejsce, lecz nie traciła czujności. Nakazywała przystawanie przed każdym ocienionym zaułkiem lub ograniczonym widocznością załomem, pląsała, unikając rzadkiego blasku pochodni bądź lamp. Przeczuwała ewentualnego zagrożenia każdym calem swojego ciała. Robiła to tysiące razy i każdy raz wymagał tyle samo troski, jeśli ceniło się swój żywot.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

119
Kali jedynie skinęła głową na rozkazy Ves i zaczęła je wykonywać. Widać było, że ta cała sytuacja wyjątkowo jej nie odpowiadała. Wolała siedzieć przy ciepłym kominku, a brudną robotę wykonywać poprzez siatkę szpiegów takich jak jej przewodniczka. Tymczasem szła w brzydkim ubraniu, zasłaniając świadectwo jej bogactwa, jej wyższości, tak bardzo wystawiona na ciosy, wygoniona z własnego gniazdka. Nie to zdecydowanie, nie było działanie w stylu Bogobojnej.

Mimo to kobieta znosiła te niedogodności dobrze i bez marudzenia. Szła tuż za Vesaeline cicho jak mysz. Poruszali się w katastrofalnym tempie co chwile zatrzymując się i rozglądając. Miały szczęście nikt ich nie zauważył. W końcu, jednak trzeba było wejść na rynek, na którym już ludzi się nie ominie. Trzeba było ukryć się między nimi i liczyć, że nikt ich nie zaczepi. Ci zaś wyglądali na rozkojarzonych. Większość z nich spoglądało w stronę południową. Tam prosta droga prowadziła prosto do bramy miasta. Było dość daleko, ale potężna budowla była widoczna jak na dłoni. Czemu, jednak się na nią gapili? Toć była zamknięta i nic się z nią nie działo od dłuższego już czasu. Po chwili Ves zrozumiała w czym jest rzecz. Na dwóch wieżach strażniczych okalających wejście do Ujścia znajdowały się flagi. Co zresztą nie było dziwne, zawsze tam dumnie pląsały na wietrze. Teraz były, jednak inne, posępne. Głównie chodziło o ich kolor, ten najbardziej wstydliwy podczas wojny, a Kerończykom kojarzący się jeszcze od jakiegoś czasu z głodem i kataklizmem pogodowym. Chodziło oczywiście o biel. Ale czy to możliwe? Czy Ujście mogło się poddać w zasadzie bez walki? Nagle pojawiła się odpowiedź na te wszystkie pytania. Oba odrzwia zaczęły powoli rozchylać się do środka ukazując pierwszy raz od dawna mieszkańcom miasta co znajduje się na zewnątrz murów.

- O KURWA! TE CIOTY ODDAŁY MIASTO ZIELONYM! dało się usłyszeć męski głos ze środka rynku.

Ludzie nagle wpadli w szał, a w okół kobiet zapanował chaos. Mieszkańcy rzucili wszystko co mieli i popędzili w każdym możliwym kierunku naraz. Za pewne każdy chciał znaleźć się wśród najbliższych, by spróbować ich uratować, lub chociaż zginąć wśród nich. Taki przebieg spraw mógł pomóc, ale i mocno zaszkodzić Ves oraz Kali. Czasu, jednak na chowanie się za każdą ścianą już nie było, przyszedł czas na pośpiech.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

120
Elfka zastygła na chwilę, wpatrując się z błyszczącymi oczami i rozchylonymi lekko, zmarzniętymi ustami w białe płótna powiewające posępnie na tle bezgwiezdnego, zakotłowanego dymem z ognisk nieba. Ludzie pierzchali dookoła nich w popłochu, ktoś potrącił ją w biegu ramieniem, Ves nawet nie spojrzała. Nie ogłupiała z szoku — kiedy rozpętał się chaos, zaczęła myśleć. Kalkulowała śpiesznie, przypatrując się falującym flagom, wskazującym południe miasta oraz roztwarte jak czarna paszcza otchłani bramy. Mury dzielące mieszkańców grodu od niosącej krew, stal i ogień hordy równie dobrze mogły przestać istnieć. Pozycje, wpływy oraz przywileje sczezły w jednej chwili, miały dogorywać w przeciągu godzin, gdy rozpocznie się bezprecedensowa walka o przetrwanie. Miarą potęgi człowieka właśnie stawały się ilość żywności, którą mógł na raz unieść, siła jego grzbietu oraz szybkość nóg w ślepej ucieczce do pierwszej bezpiecznej, cichej, ciemnej nory, którą wywęszy szczurzym nosem. Wojna wkraczała do Ujścia i przychodziła zrównać ze sobą ludzi.

A one były nagle tylko jednymi z nich.

Ves patrzyła na postrzępione flagi, aż była pewna, co musiały uczynić. Pośpiesznie chwyciła Kali za ramię i pociągnęła ludziom z drogi, szukając wzrokiem ustronnego podcienia suku lub zaułku, których nie brakowało na ulicach miasta. W głowie elfki rozpędzały się tryby nowego planu, wypierając ją ze strachu przed miarowym dudnieniem maszerujących stóp oraz łuną na nieboskłonie. Zagrożenie wzrosło szalenie, a ona stała się spokojna, chłodna, zadaniowa. Nie myślała, co będzie, kiedy osaczy ich konkurencyjny gang, korzystający z nadarzającej się okazji. Nie myślała o głodnych hordach wroga. Nawet o Rievie nie myślała i dzięki było bogom za to. Stała się tym, czym ją stworzono. Czysta.

Nie wrócimy do mnie. Nie zejdziemy do żadnej z kryjówek, bo żadna nie jest już bezpieczna i nikomu spośród naszych ludzi nie możemy zaufać — oznajmiła Kali, tylko kątem oka śledząc jej twarz, pochłonięta czujnym obserwowaniem otoczenia. Nawet zdanie handlarki nie mogło stanąć na drodze do wykonania roboty. Miała ją chronić, nie zadowolić. Mogła przyjąć konsekwencje później. — Zieloni wedrą się za mury, gród stanie w ogniu i chaosie, jakiś czas nikt nie będzie wiedział, co się dzieje. Będą się po prostu zabijać. Przy odrobinie szczęścia obozy warowne pod murami opustoszeją, Valurańczycy pójdą w szabry, żołdacy i wolentarze. To nasza szansa, która może się nie powtórzyć — wyjaśniła. — Rieve przemycił mnie do miasta, jeśli mógł w jedną stronę, da się tedy w drugą. W gospodarstwie na Trakcie Kupieckim zostawił moją klacz, jego koń też musi tam być. Uciekniemy. Do Oros, a potem... potem pomyślę. Ale jeśli znasz lepszą drogę do czmychnięcia za mury, niźli zatoka, to najlepszy czas, żeby ją ujawnić — spojrzała na przełożoną z nadzieją. Bogobojna nawet przed nią miała i zawsze miała mieć wiele tajemnic. Gdyby to zawiodło, pozostawały im jedynie zimne odmęty wpadającej do portu rzeki, gdzie prąd mógłby ponieść je sam poza gród lub próba przedarcia się przez którąś z baszt. Albo nawet bram.

Wróć do „Ujście”