Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

121
- Droga Vesaeline, nie wydaje mi się to dobry pomysł. rzekła Kali z wielkim spokojem absolutnie nie pasującym do panującej sytuacji. Powiedziała to po wysłuchaniu wypowiedzi swego szpiega. Po czym kontynuowała swą wypowiedź - Pamiętasz chyba, że król Aidan obiecał za mogą głowę 1000 gryfów. Tego zaś właśnie waćpana ludzie zadekowali się w Oros. Poza tym nawet na wszelkich innych traktach też nie będzie bezpiecznie. Ludzie w tych czasach głodu i biedy za tyle pieniędzy sprzedaliby własną matkę. Ponadto Varulańczycy nie znają naszych listów gończych, a wątpię, by zdecydowali się na rzezie ludności miasta, które samo się poddało. Jak na ironię tu jestem bardziej bezpieczna niż gdziekolwiek indziej w Keronie.

Tymczasem działo się. Brama otwarła się niemal w całości, a na zewnątrz Ves widziała już chorągwie Varulańską, która stała na czele jeźdźców jaszczurów, którzy pewno służyć będą jako oddziały pacyfikacyjne.

- Nie ma, jednak czasu na sprzeczki. Zakładam, że zieloni najpierw obejdą główne ulicę. Zaprowadź mnie do kryjówki Cierré'a przy użyciu bocznych uliczek. Prędko. Następnie spojrzała na Vesaeline z powagą i dodała - To rozkaz.

W istocie czasu nie mieli wiele. Znajdowali się, bowiem bardzo blisko głównego ośrodka miejskiego, czyli rynku. Logicznym było, że jeźdźcy w pierwszej kolejności udadzą się właśnie tutaj, by dumnie ukazać swe zwycięstwo i stłumić wszelkie ruchy przeciwne decyzji przywódców miasta. Choć droga do rynku od bramy była spora to dla jaszczurów nie był to dystans straszny i wcale nie powinno im zająć to długo.
----------------------------
Mam nietypową prośbę. Jesteś pierwszą osobą, którą prowadzę na tym forum toteż chciałem zapytać czy nie chciałabyś nominować mnie do medalu barda? :)

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

122
Elfka pozwoliła sobie na repulsyjny grymas, ale karnie skinęła głową i przyjęła polecenie. Pewna swego jak stara miejska kocica, natychmiast ruszyła uliczką, w której się wcześniej skryły, znaną sobie drogą. Zawołała cicho za handlarką, by ta podążała po jej śladach. Przystanęła przez załomem i przytuliła się do fasady kamienicy, nasłuchując. Dopiero wtedy ruszyła dalej, omijała plamy szczyn i kałuż, co jakiś czas zerkała ulotnie przez ramię, by upewnić się, czy Kali była bezpieczna, chociaż przez cały czas doskonale słyszała jej kroki tuż za swoimi. Nie potrafiła się powstrzymać. Nie zaznała w życiu ważniejszego zadania ponad to i wszystko, czego się nauczyła, mówiło jej, żeby się wynosić. Bez względu na to, czy Varulańczycy zamierzali dopuszczać się grabieży, czy nie, miasto przestało być takie, jakim je znała i rozumiała lepiej niż cokolwiek w świecie. A to budziło w Ves coś na kształt strachu.

Nie mówiła już nic więcej. Chronić Bogobojną, to było najważniejsze, tylko dlatego zapragnęła nagle skorzystać z nadarzającej się okazji, by raz na zawsze opuścić Ujście… Prawda?

Uciszyła własne myśli i skupiła się z powrotem na drodze. Kiedy ostatnio widziała Cierre w oficjalnych sprawunkach, przesiadywał w swoim obskurnym biurze nieopodal miejskiej kordegardy. Nie prędko jej było ujrzeć jego posmukłą, nienaturalnie gładką twarz i ten dąs, który zawsze się na niej pojawiał, ilekroć Ves zmuszona była stanąć w drzwiach kancelarii. Ale prowadziła Bogobojną najszybszą, najprostszą drogą pod garnizon, jaką znała wśród zaułków.

Ale jakieś brzydkie przeczucie podszeptywało jej, że bogowie raczyli wiedzieć, gdzie je miała tak naprawdę wywieść.
Spoiler:

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

123
Ves posłusznie zdecydowała ruszyć się to kryjówki Cierre'a. Jej zadanie zostało ułatwione przez porę jaka nastała. Nocą taką jak ta ludzie w bocznych częściach miasta z reguły albo siedzieli w tawernach albo spali w swych domach. Szczególnie do nocnych spacerów nie zachęcał mróz jaki panował, który nieprzyjemnie kąsał w stopy kobiety. Przez to gdy tylko zagłębiły się w mniej uczęszczane ulice to nie miały większego problemu świadków. Co prawda znalazło się kilku żebraków czy nawalonych gości pewno zmieniających własnie lokal, ale Ci albo nie zwrócili uwagi na przesmykujące ulicami panie, albo udało się ich uniknąć, albo łatwo spławić. W każdym razie czy to uśmiech Bogów czy też umiejętności Licho, nie ważne, ale udało im się bez większego problemu dotrzeć do kryjówki Cierre'a.

Pisz tutaj: http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=29&t=1904

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

124
Siedział na wozie i z zaskoczeniem stwierdził, że jest w miarę spokojny. Oczywiście, czuł się tu... obco, bardzo obco. W końcu znajdował się w mieście opanowanym przez wroga, ludzie nie byli tu już tak mile widziani jak wcześniej. Ba, zachowywał ten względny spokój nawet pomimo łańcuchów na nadgarstkach i po prostu patrzył po ulicy, po postaciach się nań krzątających i rozmyślał z pewnym smutkiem nad ogromem zmian, które zaszły w mieście podczas okupacji.
Oparł głowę o bok wozu i spod półprzymkniętych powiek przyglądał się mijanym kamieniczkom. Włosy, nieco już zabrudzone i "sfatygowane" podróżą, spływały mu na twarz, ale nie zamierzał ich odgarniać. Zresztą, dobrze to współgrało z rolą niewolnika. Po raz kolejny stwierdzał, że bolało patrzenie na te ogołocone do cna, czy też zabite dechami witryny sklepowe. Dziwnie znów znaleźć się w tym mieście i zamiast gwaru i, cóż, chaosu, ale pozytywnego chaosu, dostrzec tutaj coś czego po prostu nie znosił i czego zawsze bał się piekielnie. Stagnację.
Ludzie nie mieli tu za dużo do gadania, żyli pod butem oprawców i ledwie wiązali koniec z końcem. Wystarczyło parę spojrzeń na ulicę, by to określić.
Westchnął cicho. Spokój powoli gdzieś ulatywał, zastąpiony dziwnym niepokojem i melancholią, która coraz bardziej docierała do jego wnętrza. Zamknął na moment oczy, odcinając się od widoku cienia czegoś, co niegdyś było Ujściem. Meliną, domem opryszków i rzezimieszków, miejscem w którym sakiewkę najlepiej było trzymać w gębie, by nikt jej nie wyszarpnął na ulicy... A jednak miastem żywym i mogącym wydać się interesującym. Bynajmniej nie były to jego klimaty, jednak było to... coś!
A teraz? Teraz wielkie nic, przyozdobione paroma trupami na palach i wojowniczymi orkami, siejącymi terror pod pretekstem utrzymywania porządku.


Lostek znów odezwał się do dziewczyny, a bard uśmiechnął się półgębkiem. W sumie, miło było słyszeć, że gobliny się o nią martwią. Wyglądała na takie niewinne dziewczę... Strach pomyśleć, co by było, gdyby trafiła na innych, nieco inaczej nastawionych Zielonych.
Zresztą... Co by było z nim, gdyby gobliny nie okazały się tak przyjazne? Może lepiej zostawić te myśli na kiedy indziej?


Coś się zmieniło. Wyczuł to bez otwierania oczu. Czy to gwar rozmów, który nagle się pojawił? Jakieś nowe zapachy? W każdym razie, coś popchnęło go do tego, by wyrwać się wreszcie z zamyślenia, podnieść łeb z bocznej ścianki wozu i rozejrzeć się przytomnie po okolicy.
Rzeczywiście, wreszcie trafili na Główny Rynek... Bardzo chciałby powiedzieć, że nadal wygląda tak... potężnie jak niegdyś, jednak byłoby to wierutne kłamstwo. Westchnął cicho.


****
Okupacja orków była dla miasta niczym pleśń dla chleba, czy rdza dla stali. Niszczyli powoli to miasto, wypleniali jego... oryginalność, zamieniając ją na szarugę ucisku. Społeczeństwo się zmieniało, teraz było prowadzone przez Zielonych, przez wielkich okupantów, z pewnością nie cofających się przed niczym, by osiągnąć swoje cele. Istnieje oczywiście malutka szansa, że nieco dramatyzował i przesadzał, jednak teraz nie brał jej pod uwagę.
Miał ochotę wstać, by lepiej się przyjrzeć targowisku, lecz zaniechał tego działania, po prostu wyginając się nieco na wozie i sunąc bystrym wzrokiem po placu.
Wiele porównań cisnęło mu się na usta, obserwując nową wersję tego miejsca. Najbliższa jego sercu nagle wydała się myśl o naturze, gdyż tutaj, tak jak i w niej, nic nie ginęło. Nowy gatunek w lesie przystosowuje się do istniejącej już fauny i flory... Tak jak roślinność, zagarniająca na swoje potrzeby zajazd i jego okolice, tak i tutaj przedstawiciele Urk-hun zaadaptowali do swych potrzeb to miejsce.
Co bynajmniej w jakimkolwiek stopniu nie umniejsza straty, którą to wszystko skończyło się dla miasta.


Gdzie poznikała mnogość straganów i zapachów, która niegdyś witała człowieka ledwie zbliżającego się do tego placu? Gdzież te armady stoisk z warzywami, owocami, mięsem? Gdzie się podziali szarlatani i oszuści, czyhający na łatwowiernych młodzików, czy po prostu idiotów do naciągnięcia? Gdzie zniknęły te cyganki wróżące z dłoni i stanowiska z rupieciami? Gdzie zniknął ten wspaniały klimat Wielkiego Targu, otwartego na wszystkie narodowości i rasy? Gdzie ta różnorodność i wyjątkowość?
Zniknęła.
Bezpowrotnie?
Miejmy nadzieję, że nie. Bard na chwilę obecną nie orientował się za dobrze w zamiarach króla, w stolicy nie był już od dawna, a oda jakiegoś czasu starał się unikać rozmów o polityce i skupić się na nieco przyjemniejszych do omawiania tematach.

Teraz teren handlowy skurczył się znacznie i skupił wokół centralnego placu. To właśnie tam znajdowały się nieliczne stoiska. Dzięki Bogom, nie wszystkie były prowadzone przez okupantów, ludzie także rozkładali tu swoje kramiki. Głównie z żywnością, mocno... nijaką, swoją drogą. Ale to wszystko można było zrozumieć.
Ciekawostką, która nieco podniosła go na duchu, były stoiska z dość egzotycznymi towarami, z pewnością sprowadzanymi z zachodnich ziem. Jakiś goblin opychał alkohole wszelakie, wina, nalewki i tym podobne. Ciekawe czy zdzierał pieniądze z mieszkańców, pragnących utopić swe smutki, czy też dostosował ceny do każdej kieszeni?
Gdzie indziej stał ludzki kowal, oferujący swoje usługi, jeszcze w innym zakamarku młoda kobieta sprzedawała gliniane naczynia własnej roboty. Przyjrzał im się dokładniej i stwierdził, że chętnie wydałby na coś takiego parę groszy. Oczywiście gdyby miał dom, w którym mógłby to postawić... Rodzinną rezydencję nadal traktował, i nie sądził by miało się to kiedykolwiek zmienić, jak po prostu kolejny przystanek na trasie. Pokręcił głową, przenosząc powoli wzrok w inną stronę.
Obok garncarki, znajdowało się stoisko z ubraniami. Ale jakie to były szaty! Większość z nich była wykonana z dość pstrokatych i intensywnych materiałów, a jeszcze inne przedstawiały sobą dość pustynny charakter. Jest to jakiś sposób na oddalenie tej okropnej szarości, podbijającej biedne Ujście. Uśmiechnął się smutno, odwracając wzrok.
W końcu odezwał się do Ren.
- Wybacz, że tak milczę, ale jestem... przytłoczony ogromem zmian, jakie tu zaszły. To miasto kiedyś żyło, a teraz upadło, wydaje się na wpół martwe. Nigdy nie było to przyjemne miejsce, zawsze mogłaś uświadczyć tu jakiegoś oprycha w zaułku, a sakiewkę najbezpieczniej było nosić chyba w ustach, bo z każdego innego miejsca jakoś by ją zwinęli... - tu zaśmiał się cichutko, choć kiedyś z pewnością nie byłoby mu do śmiechu - ... nożownicy w ciemnych uliczkach, zbiry do wynajęcia... Wszystko tu było! A teraz... teraz cisza i strach.
Targ tutaj był jednym z ciekawszych miejsc jakie odwiedzałem... Nieco tandetne, ale jakże oryginalne! Mnogość towarów, od tych potrzebnych, po kompletne dziwactwa... A wszystko to było dobre...
- nigdy nie lubił tego miejsca, a teraz wyrażał się o nim w samych superlatywach.
Czuł jakby mówił o zmarłej osobie i nie wypadało wyciągać na wierzch wszystkich jego słabostek i wad. I przeraziło go to, przez co znów zamilkł na dłuższą chwilę, ponownie poświęcając się kontemplacji otoczenia.


Dopiero po jakimś czasie Dandre spostrzegł, że coś mu nie pasowało. Ulice były niemal puste, niewielu ludzi się teraz pałętało, ale to nie to go gryzło. Nigdzie nie wiedział dzieci. Małe gobliny gdzieś rzuciły mu się w oczy, jednak nigdzie nie mógł dostrzec tych niezielonych. Okropne. Domyślał się powodu takiego, a nie innego stanu rzeczy i kręcił głową niezadowolony. Co za świat!
Coś zaczynało się dziać. Mieszkańcy zaczęli zbierać się dookoła rynku, pozostawiajac na moment zakupy... a jeszcze inni próbowali wymknąć się stąd jak najszybciej. Kątem oka dostrzegł nawet kobietę, biegnącą truchtem w stronę jakiejś bocznej uliczki.
Ich wóz zmierzał w stronę gildii kupieckiej i musieli przeciąć samo centrum rynku...
Dopiero gdy się doń zbliżyli, oczom barda ukazało się coś, czego z pewnością wcześniej tu nie było... Coś, co zmusiło go do nieco nerwowego przełknięcia śliny.
Na śradku placu znajdowało się podwyższenie... Najwyraźniej obecnie to miejsce pełniło rolę nie tylko miejsca handlu, ale i... Czynności zgoła mniej przyjemnych.
Było to miejsce ehzekucji.
Wzrok młodego mężczyzny spoczął na kobiecie, stającej teraz na podwyższeniu. Poczuł się, jakby ktoś uderzył go cięzkim młotem w głowę. Zamrugał kilka razy, próbując odepchnąć od siebie całą armię wspomnień, wywołaną widokiem tamtej kobiety. Była starsza od niej, ale miała bardzo podobne, ognistorude włosy i bladą cerę. Oczy inne, ciemniejsze, ale to przecież nieważne. Nawet usta miała podobne!
Czuł się jakby znów patrzył na Nią. Umierała w zeszłym roku na jego rękach, w tamtej ciemnej jaskini... Zamknął oczy, ale to tylko pogorszyło sytuacje. Obrazy z przeszłości powracały zupełnie żywe, jakby miał to wszystko przeżyć jeszcze raz.
Była najemniczką i skaldką. Pięknie śpiewała, zaprawdę, miała jeden z przyjemniejszych głosów jakie słyszał, nawet jeśli nieco twardy i chwilami nieokrzesany. Wybrali się wraz z paroma innymi wojami za bandytami na których wystawiono list gończy. Zadanie było piekielnie proste, okazało się, że spora część bandy poległa podczas nieudanego rabunku, a reszta w większości była ranna i zmęczona.
Obozowali w jaskini, wybicie ich było czystą formalnością. Po wszystkim postanowili chwilę odpocząć przy ognisku, szczególnie że na dworze rozpętała się ulewa. Pili, jedli, słuchali opowieści innych najemników, a w końcu postanowili udać się w nieco bardziej odosobnione miejsce...
Dandre otworzył oczy, odpychając od siebie wspomnienia, acz jego wzrok ponownie spoczął na kobiecie ze sznurem na szyi... Przeklął cicho.
Nawet ubierała się podobnie, tylko spodnie nie takie... Bogowie!
- Tak, tak, lepiej... lepiej nie patrz, panienko. Nic zacnego z tego nie wyniknie. - powiedział słabym głosem, po czym sam przymknął oczy... A przeszłość ponownie uderzyła go w twarz.
Odpoczywali, leżąc na chłodnych kamieniach w jakiejś zapomnianej odnodze jaskini. Ich ciała nadal były gorące i pokryte lepkim potem. Nie słyszeli odgłosów reszty kompanyi i bardzo dobrze, nie była im teraz do niczego potrzebna...
Rozmawiali, śmiali się, wszystko było w jak najlepszym porządku... Aż nagle, spomiędzy kamieni wypełzła żmija i ukąsiła kobietę w nogę. Skaldka zadusiła gada, lecz na tym jej wysiłki się skończyły. Jad działał błyskawicznie, a on nie mógł zupełnie nic zrobić...


Lucja Herenza... Lwia Lilia.
Jakże dumnie to brzmi. Otworzył oczy i spojrzał na kobietę raz jeszcze. Bała się i nie można było się temu dziwić. Bard kilkukrotnie zacisnął i rozluźnił pięści, jakby szykując się do skoku w stronę tamtego podium. Nie zasługiwała na taką śmierć... Na pewno.
Dalsze słowa Brudnego Języka sprawiły że coś w nim pękło. "Głoszenie nieprawdy w swoich obrzydliwych pieśniach. Podburzanie ludzi do nieuzasadnionej rewolucji". Szarpnął się do przodu, pewnie lekko wybijając tym Ren z równowagi, lecz jeszcze zanim kajdany przytrzymały go na dobre, sam cofnął się ponownie.
Los to skurwysyn. Opatrzność to dziwka. Bogowie to gromada sadystów i bękartów, bawiących się ludźmi niczym zabawkami.
Rąbnął pięścią w deski wozu. Ha, musiał wyglądać jak jakiś szaleniec, dzikus prosto z puszczy, z najgłebszego lasu.
Schował głowę w dłoniach.
- Skurwysyny, brutale, mordercy... - szeptał do siebie. Gdyby do egzekucji szykowali kogokolwiek innego... wtedy pewnie stwierdziłby, że świat jest okrutny, po czym wzruszyłby ramionami i ruszył dalej. Ale ta kobieta przypominała mu Ygritte... I otwierała stare rany. Nie kochał jej tak jak Svenii, ale z pewnością była mu bardzo, bardzo bliska...

Uniósł ponownie głowę i spojrzał po tłumie. Ktoś tam lamentował, ktoś głośno wyrażał swe oburzenie całą tą sytuacją, jeszcze inni wyklinali głupotę kobiety < tu Dandre ponownie zaciskał pięści i wyglądał, jakby miał ochotę wskoczyć tam i stłuc któregoś z nich na kwaśne jabłko >, ale wielu z nich było po prostu biernymi obserwatorami, czekającymi na śmierć.
I właśnie tych wyrżnąłby w pień, gdyby tylko dorwał się do miecza.
- Zawsze. Można. Coś. Zrobić. - wycedził przez zaciśnięte zęby bard. Mięśnie miał napięte, szczęki i pięści zaciśnięte... Uosobienie przyjaźni. Jakże różnił się od tego uśmiechniętego mężczyzny, którym był jeszcze przed chwilą.
Obrazek

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

125
Jeżeli istnieje słowo mogące określić Ujście znajdujące się akurat w tej sytuacji, zdecydowanie byłoby to szarość , czy być może pustka. Takie też słowa przychodziły na myśl Rennel, gdy ta oglądała lekko zaciekawiona miasto, odepchnąwszy na bok względnie wszystkie złe emocje. Była ona istotką ciekawą świata, każde nowe miejsce sprawiało, że chciała je jak najlepiej poznać, wszystkie jego tajemnice i wszystkich, którzy to miejsce zamieszkują. Tak też uniosła lekko głowę i swymi intensywnie zielonymi oczętami chłonęła widoki. I właśnie to szarość i pustka nadchodziły jej umysł, gdy spoglądała na miasto. Widziała wokół siebie szare kamienice, okna zabite dechami, puste mieszkania i smutnych ludzi chadzających po mieście, załatwiających swoje sprawy i spieszących się, aby móc wrócić do domu, do rodziny. Widziała obdartych ludzi, biedaków żebrzących o monety na pajdę chleba. Widziała zielonych, gobliny i orki, którzy chyba przeważali teraz na ulicach. Rygor tutaj mocno się odbił. Wladca, który zaczął panować po najeździe chyba nie potrafił władać i gospodarować dobrze miastem. Rennel tylko słyszała o Ujściu, w czasach jego świetności i choć nie było ono najbezpieczniejszym miastem na Herbii, musiało chyba wyglądać o wiele lepiej. Mimo wszystko też półelfka porownywała Ujście z Oros. Cóż, tylko to miasto znała i nie mogła się nadziwić, jak diametralnie oba ośrodki się różnią. Oros, kolorowe, radosne, pełne studentów, bardów śpiewających ballady pod oknami niewiast, uśmiechniętych ludzi, uczonych chcących zmienić świat, młodych ludzi nieznających trudu życia... miasto nauki i kultury. Nawet w jego brudnych zakamarkach pelnych szczurów, bezdomnych i złodziei, w tym półświatku, który dziewczyna w końcu też zdążyła poznać, nawet tam nie było tak źle jak tutaj.

Ren poczuła, jak jej oczy wilgotnieją. Była wrażliwym dziewczęciem, nieprzyzwyczajonym do tyłu okropnych widoków. Przestała oglądać Ujście, czując że zacznie płakać nad losem tych wszystkich ludzi. Jechała więc dalej skulona, dopóki nie dotarli do placu targowego. Tam znów się ożywiła i obserwowała liczne stragany spod swoich kłaków, przez które wyglądała jak Samara Morgan zjawa. Zobaczyła tutaj coś innego, coś... żywszego. Wciąż pełno było goblinów, które jak wiadomo mają smykałkę do interesów. Dla przykładu na jednym ze stoisk stary goblin zachwalał alkohol domowej roboty. Nie wszędzie jednak zieloni sprzedawali. W jednym miejscu dziewczyna widziała kowala oferującego podkuwanie koni czy naprawę stalowych rzeczy. Jeszcze gdzie indziej sprzedawano niedojrzałe owoce, produkt długiej zimy i marnych plonów. Często zaś wpadał jej w oczy ryż, który musiał stać się podstawowym składnikiem codziennej diety mieszkańców portowego miasta. Widziała też piękne, pstrokate fatałaszki na pewno sprowadzane z pustyń. Sądząc po tylu odcieniach szarości, na pewno ktoś musiał się znaleźć, kto chciał ubarwnić swoje życie, chociażby weselszymi odcieniami ubrań. Widziała też kobietę handlującą pięknymi wazami oraz starszą kobiecinę mającą w asortymencie różnorakie leki.

- Nie szkodzi - odpowiedziała cicho Rennel. Słysząc, jak grajek wyraża się o mieście, postanowila jeszcze o coś spytać. - Często tu pan bywał?

Po teoretycznej rozmowie z Dandre jechała w ciszy przez chwilę, po czym zwróciła swe oblicze w stronę Lostka.

- Jak wytłumaczyliście naszą obecność? - tutaj lekko się zawstydziła, myśląc o tym dziwnym zachowaniu goblinów. To klepanie po plecach, znaczące spojrzenia... Rennel miała cichą nadzieję, że to nie to, o czym myślała. - Znaczy... moją obecność.

W miarę posuwania się do przodu, w stronę gildii, zaczynały dziać się dziwy. Wiadomym już było, że aby dostać sie do siedziby kupców, należy przejechać przez centralną część placu. Tyle, że im bliżej niego, tym bardziej ludzie zdawali się być płochliwi. Pomykali skuleni ulicami, skręcając w boczne uliczki, jak najdalej od rynku. A wtedy wjechali tam.

W tej chwili Rennel otwarła zdziwiona usta, wpatrując się w rudowłosą piękność. Lucja Herenza, Lwia Lilia. Jak dumnie to brzmi. Dziewczyna słuchała z szeroko otwartymi oczami oskarżeń, czując, że w środku poczyna się w niej gotować. Poczucie niesprawiedliwości nią owładnęło. Ta piękna kobieta, nawołująca do wolności, właśnie ma na szyi stryczek. Nawet z tej odległości Ren widziała przerażenie na jej twarzy. Była młoda, miała wzniosłe zamiary... a tu śmierć trzyma ostrze na jej gardle i czeka na sygnał tego plugawca. Ale to nie Brudny Język ze swymi brudnymi słowami był najgorszy, to nie on wzbudzał niekontrolowane uczucie złości, poczucie niesprawiedliwości i żal. To nie on sprawiał, że półelfka wątpiła w ten świat. To ludzie ich otaczający. Ich obojętność, bierność. Ci, którzy spoglądali bez głębszych uczuć na kobietę, która próbowała za nich walczyć! To ci, którzy szeptali, że nie warto się wychylać, że zrobiła głupotę. To ci ludzie sprawiali, że Rennel zaczęła drżeć na zewnątrz. W tej chwili ta ruda stała sie dla niej bohaterką, wzorcem do naśladowania. To ci ludzie sprawiali, że strach był zastępowany złością. W tej chwili dziewczyna chciała wrzeszczeć. Czuła się tak bezsilnie, tak podle... jak bardzo chciała coś zrobić! Rozejrzała się ni to z nadzieją, ni ze złością, aby ujrzeć tego samego goblina, który sprawdzał ich wozy. Coś chciał od nich, jakby poinformować? Niepokojący był jego wyraz twarzy, zadowolenie wymieszane ze złością. Co on od nich chciał, że kuśtykał za nimi aż do rynku? Rennel zmarszczyła brwi i chciała poinformować o tym swoich towarzyszy, ale w tym momencie bard szarpnął łańcuchami, które zaś szarpnely nastolatką. Wtedy też zauważyła, jak dziko zachowywał się Dandre. Czy aby też nie mówił przed chwilą o tym, żeby nie patrzyła? Ren była zbyt zajęta widowiskiem i swoim wewnętrznym buntem, by cokolwiek usłyszeć. Ale teraz... walił pięściami o wóz, klnął pod nosem, a jego wzrok... Rennel zlękła się go trochę, ale po chwili przemogła się i ostrożnie, widząc, że mężczyzna jest tak napięty, że mógłby w szale ją jakoś zranić, z lekko bijącym sercem położyła z brzękiem kajdan swoje dłonie na jego mocno zaciśniętych pięściach. Próbowała je jakoś rozluźnić, otworzyć, aby móc sama je ścisnąć w pocieszającym geście, o ile bard pozwolił jej na to. Z lekkim lękiem w zielonych oczach, spowodowanym jego wybuchem, z brudnymi wciąż od krwi, potu i kurzu , skołtunionymi włosami lecącymi na jej delikatną, młodą twarzyczkę zajrzała Dandre w oczy, uśmiechając się niemrawo, ale pokrzepiająco. Nie rozumiała, dlaczego aż tak się uniósł - być może był idealistą, który nienawidził aż takiej niesprawiedliwości. Kto go tam wie. Rennel natomiast wiedziała, że tak nieokrzesanym zachowaniem przyciągnie uwagę pobliskich gapiów.

- Jesteśmy skuci, za daleko byśmy nie doszli - szepnęła. - Ja też chciałabym coś zrobić... bardzo. Ale jak? - wskazała wzrokiem na magiczne łańcuchy. - Proszę się choć troszeczkę uspokoić, żebyśmy nie napytali sobie kłopotów...

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

126
Podczas powolnej jazdy wozem, gdy już udawało mu się oderwać wzrok od miasta, zerkał kątem oka na dziewczynę i widział, że podobnie działa na nią atmosfera tego miejsca. Łzy zbierały się jej w kącikach oczu, a on pokiwał tylko głową w zamyśleniu. Empatyczne dziewczę, lecz w przeciwieństwie do niego, nie opanowała jeszcze skrywania emocji w sobie. Choć i jemu nie zawsze to wychodziło. W sporej mierze jest to kwestia doświadczenia i obycia w świecie... Im więcej się podróżuje, im więcej zła i okropności zobaczy się po drodze, tym łatwiej to wszystko przełknąć, nieważne jak gorzkie by było. Zresztą, jakaś optymistyczna część jego osoby była święcie przekonana, że król niedługo spróbuje odbić miasto...
Jak odbije się to na mieszkańcach, styranych i przerzedzonych po pierwszym oblężeniu? Wolał nie myśleć... Szczególnie, że istniała spora szansa na to, że władca postanowi wziąć miasto głodem. A wtedy ludność cywilna cierpi bezsprzecznie najbardziej.


Uśmiechnął się półgębkiem, słysząc jej pytanie i pokręcił powoli głową.
- Szczerze mówiąc... Nie. Zajrzałem tu raz, czy dwa, za każdym razem zostając ledwie na parę dni. Były to raczej... wycieczki krajoznawcze. Lubię zwiedzać miasta i patrzeć, jak toczy się w nich życie. Nigdy nie pałałem specjalną sympatią do Ujścia, jednak... teraz widzę, że wcale nie było tak źle. Opryszków i całą ferajnę złodziei dało się przeżyć, nadawali jakiegoś, pff, charakteru temu miejscu, a teraz? Teraz jest tu szaro i martwo. Nie tak powinno wyglądać Miasto... - Miasto Grzechu, jak to je niegdyś przezywano. Całkiem słusznie zresztą.
Po tych słowach bard ponownie zamilkł i uprzednio poklepawszy lekko dziewczynę po plecach, z zamiarem dodania jej otuchy i pokrzepienia serca, w miarę możliwości, zajął się obserwacją otoczenia.

****
Zawsze był dość żywiołowy. Oczywiście, zdarzały się momenty, gdy zmieniał się nie do poznania, w coś zupełnie niepodobnego do barda, idącego za chwilą, jednak zazwyczaj dawał się ponieść emocjom. I tak było tym razem.
Widok tamtej kobiety ze sznurem założonym na szyję, czekającej na śmierć zupełnie wybił go z równowagi. I nie chodziło tu o sam fakt pewnej niesprawiedliwości i tyranii, którą niosły ze soba rządy okupantów. Gdyby był tam ktoś inny... Pewnie spojrzałby tylko ze smutkiem i pogodził się z tym, jednak ta kobieta... Lucja, Lwia Lilia, była pod tak wieloma względami podobna do Niej, że odżyły w nim wszystkie wspomnienia. I wściekał się na bierność tłumu, który nie podejmował żadnych działań, choć logika twierdziła, że to całkiem sensowne wyjście. W tej chwili marzył tylko o zerwaniu kajdanów, sięgnięciu po miecz i ruszeniu tamtej kobiecie na pomoc. By Ygritte nie umierała na jego oczach po raz drugi, w jeszcze gorszy niż ostatnim razem sposób.
Zacisnął pięści tak, że aż mu kostki zbielały. Nadgarstek bolał trochę od uderzenia w deski wozu, ale bynajmniej nie myślał teraz o tym.
Nagle... poczuł czyjś lekki dotyk na swoich dłoniach i powoli przeniósł wzrok z obiektu swej najszczerszej w tym momencie nienawiści, Brudnego języka, na dziewczynę, siedzącą tuż obok. Próbował się uśmiechnąć, by odwzajemnić jej pokrzepiający uśmiech i nawet mu się to udało, choć nie potrafił przegonić ogników złości ze swojego spojrzenia. Rozluźnił się nieco, przestał zaciskać pięści, ale nadal widać było jego wytrącenie z równowagi.
- To nas odkują... - wycedził przez zaciśnięte zęby - Jak? Dorwę się do miecza i pomyślę jak! Utnę łeb tamtemu gnojowi i pomyślę jak! - tym razem zacisnął lewą dłoń w pięść... Zdawało mu się, że czuł tam rękojeść swojego miecza. Nie krzyczał, starał się nie unosić głosu i nawet mu się to udawało. Choć na ostatnim "jak" poniosło go już troszkę.
Odetchnął głebiej dwa razy.
- To bydle zaraz ją powiesi... Bogowie, toć ona nie zasługuje na taką śmierć. - zupełnie wyparł z głowy część o planowaniu zamachu na posterunek straży... Zresztą, Brudny Język mógł to sobie dopisać do wyroku, bo tak. Bardowi zdawało się, że wiedział jak to wszystko wygląda.
- Jak mam być spokojny, gdy wkoło niesprawiedliwość? - zacisnął szczęki.
Obrazek

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

127
Z uwagą młoda dziewczyna słuchała słów barda, próbując wyobrazić sobie, jak to miasto niegdyś wyglądało. Jeśli wszystko, co wyszło z jego ust, było prawdą, musiało być tutaj... zaiste, kolorowo. I niebezpiecznie. Ale czy to nie był kiedyś urok tej dziury? Przez sekundę puste ulice zapełniły się obdartymi ludźmi o zrecznych palcach, ponurymi najemnikami o minach gburów, kolorowymi kuglarzami i oszustami nabierajacymi ludźmi na sztuczki stare jak świat - chociażby jak ta z kubkami. Rennel pamiętała, jak Set nieraz nabierał na to głupich ludzi, przejezdnych, czy turystów chcących zasmakować magii Oros. Jakimś cudem nikt nigdy nie potrafił wskazać kubka, pod którym była kulka, choćby miał sokole oko. Zawsze była ona gdzie indziej, a Set bawił się przednie, zgarniając pieniądze od naiwniaków. Gdy straż go przeganiała, szedł w inne miejsce i robił to samo - dzięki szybkim i zrecznym palcom zarabiał krocie. Nie żeby dziewczynie się to podobało, uważała, że nie powinno się tak oszukiwać ludzi, ale wtedy chłopak wmawiał jej, że w ten sposób oducza ludzi ich głupoty. A to, że chcą płacić za to... działa tylko na jego korzyść.
Widziała też kolorowe panny, skąpo ubrane i kuszące swymi wdziękami nieostrożnych przechodniów. Kręciły leniwie swoimi wdziękami, przechadzając się po ulicy lub stojąc na jej rogu i uśmiechając się zalotnie do biednych mężczyzn. Rennel, choć dużo czasu spędzała w antykwariacie, wychodziła często na miasto. Miała paru znajomych, w tym pewną uroczą młodą kokietkę. Nazywała się Onya i była córką prostytutki. Wychowywała się całe życie w przybytku rozkoszy, aby potem pójść ślady swej matki. Podobało jej się to zajęcie. Ren była z nią blisko. Onya byla powierniczką jej sekretów, służyła dobrą radą, choć czasem myślała jako... dama do towarzystwa, aniżeli nieśmiała dziewczyna.
Widziała, jak raz po razie ze straganów znikają rzeczy, jak najgłębiej skrywane mieszki cudem ulatniają się od swoich właścicieli, jak karczmarze uspokajają rozróby wywołane przez rzezimieszków czy najemników upitych po ciężkim dniu nielegalnej roboty. Słyszała śmiechy dzieci latających po dachach i ulicach w obdartych portkach, uśmiechniętych ludzi bawiących się w rytm muzyki jakiegoś podrzędnego barda... ich dzikie pląsy, śmiechy i spocone łapska oblepiające damskie atuty... widziała to wszystko i żałowała. Żałowała, co tutaj się stało. I pomyśleć, że jeszcze ponad dwa lata temu by się tutaj odnalazła! Wraz z Setem mogącym ją nauczyć jeszcze wielu okropnych rzeczy...
Nim się obejrzała, dotarli na targ. Wspomnienia, te smutne jak i weselsze zalały ją niepowstrzymaną całą, emocje wzięły nad nią górę. A tak starała się o tym wszystkim zapomnieć.

~~~ Strach został głęboko zakopany. Choć Ren była z lekka przestraszona zachowaniem Dandre, co ten mógł ujrzeć w jej oczach, nie czuła tego okropnego uczucia, który przez ostatnie dni kłębiło się w niej i pożerało prawdziwą ją. Tak właściwie, to dlaczego Rennel się bała? Wcześniej, z czasów Oros, choć sumienie ją mocno gryzło, nie była przestraszona tym, co może ją spotkać w ciemnej uliczce. Wyniosła miasta takie przydatne umiejętności, ale przestraszyła się... samej siebie. Tego, co ze sobą zrobiła. Tego, jak zareagowałaby matka, co by się z nią potem stało. A następnie, wytworzyła wokół siebie potężny mur, mur chroniący ją przed ryzykiem, przed adrenaliną. Stała się bezbronną istotką, która nie potrafiła sobie poradzić w brutalnym świecie. I choć wcześniej też była delikatna i krucha niczym szkło, potrafiła to stłumić. Może chodziło o fakt, że miała u swego boku kogoś, kto podsycał jej młodzieńczy ogień? Sama Rennel nie miała zielonego pojęcia, co też się z nią stało.
Ale teraz znów coś się działo.
Poczucie niesprawiedliwości kiełkowało w jej duszycce. Podsycało ogień, który zgasł w ciągu tych dwóch lat, napawało ją dziwnym uczuciem, przez które trudno było jej usiedzieć. Sprawiało, że ze zlęknionej łani znowu stawała się chytrym liskiem. Powolutku, bo przyzwyczaiła się do bycia beksą. Może to po części była zasługa barda, który wyrywał się, by uratować rudowłosą niewiastę? Patrząc na niego, widząc, jak bardzo pragnie pomóc jej, i Rennel udzielał się buntowniczy nastrój. To tutaj chciała przybyć i pomóc... a choć trupy i zgniłe głowy przed miastem straszyły ją całkiem skutecznie... to najprostszym sposobem było odepchnięcie wszystkiego na bok. Zadaniem to prostym nie było, ale jeszcze trochę, jeszcze odrobina, a Ren podda się nastrojowi Dandre w całości, jej druga natura wyjdzie z klatki i weźmie górę nad Rennel. O ile ten oczywiście pierw nie ochłonie dzięki jej staraniom.


Wracając do rzeczywistości, dziewczyna odetchnęła w duchu z ulgą, że chociaż odrobinę mężczyzna sie rozluźnił. Co prawda wciąż wyglądał jak dzikie zwierzę, ale przynajmniej rozluźnił te pięści. Wykorzystując ten moment, Rennel natychmiast ścisnęła jego dłonie i nie puszczała ich, jakby wisiała nad przepaścią i to one były jej jedyną drogą ratunku. Chciała pokazać w ten sposób, że jest z nim, że czuje to, co on. Tak naprawdę i ona potrzebowała tego uścisku. Jej dłonie też drżały z przejęcia i musiała coś z nimi zrobić. Dlatego też Dandre nie zacisnął lewej pięści, jedyne co mógł zrobić, to mocniej ścisnąć dłoń dziewczyny.

- Ochłoń, proszę cię. Nie myślisz trzeźwo. Może nas wypusci Noblus, a może nie będzie chciał ryzykować - szepnęła Ren, zbliżając swoje usta do ucha mężczyzny, jakby nie chcąc, aby hobgoblin usłyszał ich knucie. - A nawet jeśli, to nie zdążysz tam dojść. Musielibyśmy jakoś sensownie to zaplanować... a czy jest na to czas? - bard na pewno zwrócił uwagę, że zwracając się do niego, Rennel użyła zaimka osobowego my. - Spróbuj udawać. Musisz. Spójrz tam.

Delikatnym ruchem głowy wskazała na zajętego zapewne teraz przedstawieniem goblina, tego samego, który sprawdzał zawartość wozów.

- Szedł za nami. Może zaczął coś podejrzewać. Jesteś pewny na sto procent, że zdołalibyśmy ją uratować? Że zdejmiemy kajdany? - spytała. Głos jej drżał z emocji, choć było i w nim lekkie powątpiewanie. Z jednej strony wzburzenie Dandre podjudzało ją, a z drugiej bała się tego, co mogłoby się stać, gdyby mężczyzna się nie uspokoił i spróbował wyrwać w stronę rudej. Wszakże miał za sobą siłę większą od Rennel i gdyby chciał, mógłby ją pociągnąć za sobą...

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

128
Dziewczyna pływała we wspomnieniach, tak jak on przed chwilą, a bard jedynie wbijał roziskrzony wzrok w Brudnego Języka, nadal czytającego wyrok. Zaprawdę, ciężko było mu myśleć o czymkolwiek innym. Po prostu nie potrafił odciąć się od chęci... zadośćuczynienia jej śmierci. Bo przecież nie chodziło tutaj o samą Lwią Lilię, która chociaż zapewne niewinna i skazana na pokaz, była tylko kolejną nieznajomą osobą, która mogła umrzeć na jego oczach. Wiele już tego widział i teoretycznie powoli przestawało go tak ruszać. Jednak podobieństwo tej kobiety do jego dawnej kompanki, zaprawdę bliskiej jego sercu osoby, było wręcz uderzające. Nie zdołał uchronić jej ostatnim razem, a teraz... teraz może uda mu się coś zmienić. Może wreszcie uwolni się od myśli o niej i od tego zżerającego go poczucia winy?

Dziewczyna wykorzystała moment w którym rozluźnił pięści i ścisnęła jego dłonie. Ten dotyk ponownie na moment sprowadził go na ziemię i sprawił, że spojrzał na nią ciut przejrzyściej niż przed momentem. Doceniał to, że chciała mu jakoś pomóc, uspokoić szalejący w nim gniew, ba! Furię wręcz. Czuł, że jej dłonie także drżały z przejęcia i przez krótką chwilę zastanawiał się, czy to on wprowadził ją w taki stan, ze względu na swój nagły wybuch, czy może sama z siebie odczuwała złość na widok całej tej niesprawiedliwości. Zacisnął usta w wąską kreskę, ponownie spoglądając na środek placu, starając się nie ściskać dłoni dziewczyny za mocno.
- Oo, to nie jest takie łatwe... Ani trzeźwe myślenie, ani ochłonięcie. - mruknął mężczyzna, przymykając na moment oczy. Odetchnął głęboko raz i drugi. Nie patrzył na Rennel, nadal wbijał wzrok w kobietę przy stryczku i Brudnego Języka, stojącego tuż obok.
Dziewczyna szeptała do jego ucha, a on wzruszył ramionami.
- Nie ma czasu na planowanie, trzeba działać. - dopiero teraz odwrócił się w końcu w stronę swej kompanki i uśmiechnął się półgębkiem. Zastanawiał się jak niby ona może mu w tym wszystkim pomóc? Toć to taka niewinna dziewotka jest. - Zdążę tam dobiec... Bogowie, trzeba coś zrobić! Przecież nie pozwolę jej znowu zginąć! - ponownie podniósł lekko głos.
"Spróbuj udawać" - Ha, łatwo mówić!


- Sukinsyn... Pewnie chce sobie popatrzeć na egzekucję. Kolejny rządny krwi niewinnych, nic niewarty śmieć. - sapnął, spojrzawszy kątem oka w stronę, wskazaną przez dziewczynę. - Oczywiście, że jestem pewny! Gdybym nie bym, to bym się tak nie wyrywał! - nabrał ochoty, by raz jeszcze szarpnąć się i polecieć jakoś do przodu... Choć z Rennel przypiętą doń kajdanami byłyby raczej ciężko. Szczególnie, że po drodze musiały jeszcze sięgnąć po miecz.
Pewne samobójstwo nawet na chwilkę nie błysło wśród kręgu jego myśli. Zupełnie odepchnął od siebie tą czarną wizję.
Przecież był młody, sprawny i nieśmiertelny! Prawda?
Obrazek

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

129
Rennel poniekąd rozumiała Dandre. Poniekąd, gdyż u niej ten ogień nienawiści był zaledwie płomyczkiem, zaś u niego pożarem, który chłonął jego duszę. Pożerał ją i opętywał umysł, skłaniając do iście heroicznych czynów... i głupich, popisowych. Czyż jutro nie powtórzy się identyczna sytuacja? Tylko osoba z pętlą na szyi się zmieni, a zamiast Lucji Herenzy, Lwiej Lilii, będzie może inna kobieta, inny mężczyzna, inny podżegacz wolności.

- Ale trzeba próbować! - szepnęła dziewczyna, niemal błagalnie akcentując swoje słowa. Nie ma czasu na planowanie. Ren pokręciła lekko głową z dezaprobatą, po czym szybkim spojrzeniem omiotła cały plac, próbując pobieżnie ocenić ich szanse. Od sceny dzieliło ich może z dwadzieścia metrów placu, który wypełniony był tlumem ludzi, elfów i rzecz jasna zielonych - wszyscy obserwowali i słuchali całej tej farsy. Tłum co prawda był gęsty, ale nie byłoby trudności z poruszaniem się przez niego, co dawało szansę na szybkie dostanie się pod podest. Strzelców nigdzie nie zauważyła, choć nie wykluczała ich obecności. Pod sceną było już gorzej. Ustawieni byli tam strażnicy, dokładniej to pięciu. Każdy z nich dzierżył chyba inną broń( z tej odległości Ren nie widziała wszystkich szczegółów), więc pasowałoby w razie próby odbicia obrać na cel obalenie albo ominięcie tego, z którym pójdzie najprościej. Czy mieli szansę? Tak, jeśli Noblus dostatecznie szybko otworzy ich kajdany, a oni zdążą przed zapadką. Nie potrafiła ocenić dokładnej szansy, ale... mieli ją. To się mogło udać. Chyba.

- Znowu? - szepnęła mocno zdziwiona. Czemu znowu? Chociaż... czy to nie tłumaczyło części jego zachowania? Znowu. Jakby kiedyś przeżywał to samo. Moze ktoś bliski zawisnął na jego oczach lub kogoś mu ta kobieta przypominała. Nie czas jednak na przemyślenia. Trzeba podjąć decyzję. - Nie, to nie to. Szedł za nami. Zaaferowany. Jakby coś od nas chciał, coś mu się nie zgadzało.

Zerknęła po raz ostatni na goblina ze srebrnym kłem, po czym znów na Lwią Lilię. Serce jej waliło bardzo mocno, a w uszach szumiało. Kątem oka widziała innych orków wokół rynku. W lewym bucie uwierał ją stary, niezawodny sztylet. W dłoniach, który poczęły się troszeczkę pocić, trzymała te bardowskie, próbujące się nie zaciskać. Nagle ciężko westchnęła i spojrzała na Dandre. Mężczyzna mógł zobaczyć niesamowitą zmianę, jaka w niej zachodziła. Widział żar w jej oczach, rumieniec na policzkach, zdecydowanie i bądź co bądź strach. Łamiącym się głosem, lekko zachrypniętym z emocji, wyrzekła coś, co chyba diametralnie zmieniło jej plany:

- Więc zróbmy to! Zróbmy! Uratujmy ją, póki jest czas! - szarpnęła mocno łańcuchami, czując, jak rośnie w niej podekscytowanie, a żołądek się ściska.
Teraz albo nigdy.
Lucja Herenza zwana Lwią Lilią jeszcze będzie żyła.
Rennel już tego dopilnuje.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

130
Delikatnie wyswobodził jedną dłoń z uścisku Rennel, by zaraz zacząć nerwowo stukać palcami w deskę na wozie. Po dokładniejszym wsłuchaniu się, można było dostrzec w tym pewien powtarzalny rytm, dość agresywny i porywisty. Zboczenie zawodowe, jak widać. Sam bard pewnie nawet nie był tego świadomy, jego wzrok śmigał to w stronę stryczka, to na dziewczynę.

Prychnął cicho. Miał ochotę odwarknąć coś niekoniecznie miłego, bo pomimo tego że próbował, nijak nie szło mu to całe uspokajanie się. No bo jak niby miał być spokojny, gdy jakiś sukinsyn próbował Ją powiesić? Jak miał utrzymać się w ryzach, gdy po raz drugi przeżywał ten sam ból, choć tym razem nie czuł się tak bezradny. O nie, nie będzie spokojny. Weźmie miecz w dłoń i wyrąbie sobie drogę ku wolności od wspomnień. Albo go tam zarżną, albo ją uratuje i wreszcie ostatecznie uwolni się od tamtego dnia. Nie widział innego wyjścia, ono po prostu nie istniało.
- Trzeba próbować coś zrobić... - burknął tylko, prostując się nagle.
Uważnym wzrokiem omiótł plac, patrząc po tłumie ludzi i zielonych, zatrzymując się w końcu na moment na strażnikach. Nie widział ich dobrze, ale był pewien, że to całkiem postawne orczyska. Tutaj szermierka na niewiele się zda, trzeba będzie rąbać ich jak drzewa...
Próbował dostrzec wśród nich najsłabsze ogniwo, może kogoś gorzej dozbrojonego, może po prostu rozkojarzonego < O ile takie bezmózgie bydle może być rozkojarzone >.


- Wybacz, ale nie chce mi się teraz o tym mówić. Nie ma czasu! - wyswobodził i drugą dłoń z jej uścisku, uprzednio przejeżdżając delikatnie palcem po wierzchu jej nadgarstka. Od niechcenia spojrzał na goblińskiego urzędnika ze srebrnym kłem, po czym wzruszył ramionami.
- No to za chwilkę nic już nie będzie mu się zgadzało. - uśmiechnął się półgębkiem. Serce tłukło mu w piersi, jakby miało zamiar sobie stamtąd wyskoczyć w trybie ekspresowym. - Nie mam pojęcia czego od nas chce i w tej chwili mnie to nie obchodzi. - on już podjął decyzję, zeskoczył z wozu akurat, gdy dziewczyna popychała go do jakiegoś działania.
- A więc tak zrobimy... - lub zdechniemy śmiercią tragiczną, ale o tym teraz nie mówimy, moja droga.


Ruszył pewnym krokiem w stronę wozu Noblusa, nie wyobrażając sobie, by ten nie zgodził się ich rozkuć. Był wręcz niezdrowo pewny siebie, ale w tej chwili uznał to za dobrą rzecz. Wątpliwości, to ostatnia rzecz, której teraz potrzebował. Rennel mogła dostrzec w nim wielką zmianę, gdy tylko zbliżył się do goblina. Nagle wydał się...
Spokojny, zimny. Rozluźnił uprzednio naprężone mimo woli mięśnie i jedynie w jego oku coś błyskało z pasją.
- Noblusie, rozkuj nas i daj mi mój miecz. Nie pozwolę im powiesić tej... kobiety. - bard wysunął ręce w stronę przywódcy karawany, a jego wzrok ponownie zawędrował na plac. Przyglądał się uważnie tłumowi i strażnikom, układając sobie w głowie jakiś plan działania.
Obrazek

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

131
Pierw jedna dłoń umknęła Rennel, po czym zaczęła wystukiwać swego rodzaju agresywny rytm, naprowadzający ją na buntowniczy nastrój, zaś potem druga. Lekki, niezauważalny w ferworze emocji targających półelfką dreszcz przeszedł, gdy Dandre wyswobadzając drugą rękę, przejechał delikatnie palcem po wierzchu jej własnej. Była ona jednak tak zajęta tym wszystkim, ze niczego nie poczuła.

Zeskakując z wozu, Dandre pociągnął Rennel za sobą. Ta nie oponowała i z chęcią za nim podążyła, brzęcząc na prawo i lewo łańcuchami i zapewne dając już znak najbliższemu otoczeniu, że coś się w wozach zaczyna dziać. Uprzednio jednak posłała biednemu Lostkowi przepraszające spojrzenie. Wiedziała, że z propozycji teraz pewnie będzie nici. Nie poduczy ją walki mieczem ani nie będą wędrować przez burze piaskowe, nie przepłynie po raz pierwszy morza. Byc może nawet jej żywot dokona się tutaj.

Tak, w przeciwieństwie do barda, który z kroku na krok stawał się chłodniejszy, spokojniejszy, bardziej... wyrachowany? Rennel nie była aż tak pewna swego. Idąc, czuła podniecenie, ekscytację i niecierpliwość, bo wiedziała, że mają bardzo mało czasu. Czuła też strach i wątpliwości. A co, jeśli nie zdążą? Przecież coś może pójść nie tak. Przez ułamek sekundy chciała sie wycofać. - Nie, nie wolno - wymruczała do swoich myśli na głos i dalej podążała za mężczyzną.

- Mój też - powiedziała troszkę niewyraźnie Ren. Czy ona naprawdę to robiła? To było co najmniej dziwne. I nie do przyjęcia, jak na razie. Rozglądnęła się, wypatrując potencjalnego bliskiego zagrożenia i reakcji pobliskich ludzi. Podczas gdy Noblus pewnie ich wyklinał, już teraz podniosła lewą nogę na tyle, na ile pozwalały jej łańcuchy, po czym ciągnąć troszeczkę Dandre do siebie, zaczęła wyciągać sztylet ze swojego buta. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak to mawiają. Proste żelastwo mogło się teraz przydać. Z powrotem się wyprostowała, trzymając teraz w dłoniach stary, żelazny sztylet. Najwyższych lotów on nie był, ale można będzie nim przeciąć liny.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

132
W czasie podróży do rynku atmosfera powoli gęstniała. Dandre odczuwał przemianę miasta. Z południowej czarnej perły, jak również zwano owe miasto, przeistoczyła się w wolno rozkładającą się padlinę pozostawioną tutaj przez króla Aidana i jego ziomków. Dusza barda łkała nad losem tych barwnych ulic, które prezentowały tajemnice wszystkich zakątków Herbii i kusiły wszelkiego rodzaju rozrywkami, a przede wszystkim swoim jawnym niebezpieczeństwem. Niegdyś było tu równie łatwo o prostytutkę, narkotyki i rzadki klejnot, jak o rzeżączkę, nóż w plecy, czy bankructwo. Przekraczając bramę miasta, która zawsze była pełna kupieckich taborów, zobowiązanym było skosztować najsłodszych i najbardziej cierpkich owoców, które oferowało Ujście. Było trochę jak niewdzięczna kochanka, której nie można było odmówić kolejnego tańca. Nawet jak nie lubiło się tego miasta i odstraszało swoim mrokiem uliczek, nie można było odmówić mu charakteru. Teraz przemieniło się w żabę, której nie sposób było zaprosić na parkiet. Odstraszało swoimi szarościami, zapachem śmierci i terrorem. Nie budziło już uśmiechu. Nawet te kolorowe płótna, które nosili niektórzy z mieszkańców, gubiły się w rozciągniętym na całym horyzoncie przygnębieniu.

I córka bibliotekarki, która niezwykłym zbiegiem okoliczności znalazła się w towarzystwie dziwnej zgrai mężczyzn, czuła ten smutek. Nie musiała wcześniej odwiedzać tego miasta, aby zrozumieć jego tragedię. To zabite deskami okna i drzwi kamienic, w których mieszkały teraz zmory z dawnych czasów i patrzyły się szerokimi oczami na wjeżdżający goblińską karawanę, wprawiały ją w strach. Dokładnie tak. Ona czuła już w oddali tą gorycz. To jak skosztowanie zepsutego owocu. Człowiek wypluwa pogryziony kawałek, ale ten nieprzyjemny smak nadal pozostaje. Rennel chciała stąd uciec, ale jej buntownicza natura trzymała ją tutaj. Była jak naiwne dziecko, które wierzyło, że każda historia kończy się szczęśliwie. To przez te baśni, których koniec mimo drastycznie opisanych wydarzeń zawsze brzmiał w ten sam sposób: „żyli długo i szczęśliwie”. Szatynka czuła z każdym uderzeniem kopyt koni o wybrukowane kamieniami ulice, że nastanie coś co zupełnie zmieni jej spostrzeganie miasta. Najpierw te barwne stroje i coraz więcej pojawiających się ludzi, którzy prowadzili zwyczajny żywot. To co zobaczyła później w centrum rynku, było czymś zupełnie odwrotnym, co pragnęło jej serce. To było jak najgorsza z ran, którą mogli zadać jej zieloni podczas odwiedzin w Ujściu.

Gobliny, z którymi podróżowali, również wydawały się bardziej uważne. I zwierzęta ciągnące wozy bardziej niespokojne. W oddali widzieli zbierających się ludzi, ale było za późno, aby zatrzymać się i zawrócić. Zresztą nie spodziewali się tego co przyniesie im los. Lostek co chwilę zerkał do tyłu i patrzał się na dziewczynę, a mimo wolnie zerkał również na młodego panicza Biriana.

- Później będzie czas na takie rozmowy. Wszystko ci opowiem o czym rozmawialiśmy. Teraz musimy bezpiecznie dojechać do statku – powiedział hopgoblin, który nie mógł wiedzieć, że nie będzie spełnione jego życzenie.
*** Publiczna egzekucja, będąca częścią orczej polityki strachu, nie miała obejść się tym razem bez echa. Stracono tutaj już wiele członków podziemia, ale również wśród zmarłych znalazły się osoby zupełnie niewinne, które miały stanowić element przestrogi. Wywożono stąd ciała kobiet i mężczyzn, starców i nieletnich, ale nigdy do ukaranych najgorszym z wyroków, nie należał nikt spośród zielonych. To do nich należało miasto i oni ustalali prawo. Surowe i rasistowskie. Ta scena nie tylko miała wywrzeć piętno na Rennel, która nigdy jeszcze nie była świadkiem takiego bezdusznego okrucieństwa. Nie miała jeszcze nigdy okazji spojrzeć w stronę kobiety, która była przestraszona zbliżającą się nieuchronnie śmiercią. I nie miały tutaj powrócić wspomnienia wędrującego po świecie niczym niezaspokojony wiatr, który nie potrafi odnaleźć swojego kąta, barda. Nie tylko ich losy miały się tutaj odmienić, ale to miejsce stało się rewolucją dla wszystkich, którzy się tutaj zebrali. Dla kobiety ubranej w poplamione łachy, która ściskała niespokojnie dłoń męża. Dla Noblusa, który nerwowo stukał swymi długimi i grubymi paznokciami o deski wozu. Dla zakutego w niedokompletowaną zbroję orka, będącego w straży Czarnego Języka. Dla handlarki wazonami, która dnie spędzała nad swoimi wyrobami. A również dla całego owitego mrokiem Ujścia.

Całą scenę, która rozgrywała się pomiędzy młodą dziewczyną, a doświadczonym przez życie bardem, obserwował Lostek. Na jego surowej hopgoblinskiej twarzy rysowało się zaniepokojenie. I nie był to lęk związany z własnym losem, a raczej o niewinną istotę, za jaką miał Rennel. Owszem zauważył wcześniej zbliżającego się w ich stronę goblińskiego nadzorcę, który wydawał się dziwnie zadowolony, a zarazem chowający wewnątrz siebie jakieś silne negatywne emocje. I widział w jego obecności kłopoty, które zbliżały się dużymi krokami (wbrew pozorom, bo przecież gobliny nie mają zbyt dużych stóp). Nie chciał przecież, aby wydała się na jaw cała misternie uknuta intryga. Myślami za pewne był przy ich towarzyszce. Widział fascynację, którą wywoływał w niej „dandys”. Widział ten żar, który rozniecił w jej oczach gniew mężczyzny. Ten dziki bunt, który mógł doprowadzić do ich śmierci. Chciał zareagować, warknąć na niego, aby siedział cicho, miał zamiar przekonać ją, aby się uspokoiła. Chciał wytłumaczyć, że nic nie mogą zrobić, że wszystko byłoby na marne. Lecz nie mógł. Był świadomy, że było już za późno, aby zatrzymać ich. Choć wiedział co przeżywają w środku, zacisnął szczękę, aż dolne kły wbiły mu się w skórę i czekał. Tak samo jak Lwia Lilia, czekała na swój koniec.

Wtedy ruszyli z miejsca i stanęli naprzeciw przywódcy karawany, oczekując rozkucia. Stary goblin wstał z miejsca bez słowa. Na jego twarzy nie było żadnych emocji, ale w oczach widać było smutek. Czuł zawód, że wszystko potoczyło się w tą stronę. Nie chciał znaleźć się w takiej sytuacji, gdzie musiał wybrać honorowe rozwiązanie, odrzucając podpowiedzi rozsądku. A ten zabraniał mu wykonać polecenia barda. To wiązałoby się nie tylko z ryzykowaniem ich życia, ale również z własną sytuacją. Co by powiedzieli strażnicy, którzy dostrzegli by goblinów, rozkuwających przyszłych członków ruchu oporu. Przynajmniej tak by to wyglądało w oczach innych. Nadzorca południowej strażnicy z pewnością zwróciłby na to uwagę. Przecież szedł za ich wozem już kilkanaście minut, chcąc zwrócić im o coś uwagę. Nigdy wcześniej nie mieli problemów, ale teraz los przynosił pierwsze ostrzeżenie przed nieodpowiedzialnymi decyzjami. Noblus nie mógł tak po prostu otworzyć im kajdan i puścić przed siebie, aby rzucili się wymachując mieczami w tłum gapiów.

W przeciwieństwie do przywódcy karawany, Deton był zły. Jego mimika była łatwa do wyczytania. Przemawiał przez niego czysty gniew. Uważał ryzykowanie reputacji, a nawet życia dla nieopanowanych emocji młodzików, jako przejaw słabości, którą okazywał jego starszy kuzyn. Żałował również zabranie ich ze sobą. Po wszystkim z pewnością powie, że miał rację jak zawsze i przygarnięcie do siebie fircyka i dziecka, było złym pomysłem, a on od samego początku oznajmiał jego ogólnie niezadowolenie. Teraz nie mógł jednak zrobić nic, co by zatrzymało Noblusa. Tylko Lostek siedział odwrócony od nich, jakby nie chciał patrzeć na akt nierozważnego rozstania. Jego potężne ramiona ściskały cugle, a twarz zwrócona była ku srebrnemu kłowi, który zatrzymał się obejrzeć egzekucję i nawet na moment spuścił ich z oczu. Dziewczyna wiedziała, że rozczarowała swojego niedawno poznanego zielonego przyjaciela.
*** Przemowa Czarnego Języka zbliżała się ku końcowi. Nastąpiła teraz intencjonalna pauza, w której okrutny mówca napawał się trwogą, goszczącą w oczach zebranych. To był ten czas, w którym można było się pożegnać z Lucją Herenzą. Moment, w którym serca w piersiach łomotały coraz prędzej, wyczekując najgorszego. Obrzydliwy goblin oblizał swoje suche wargi i chwycił pucharek z winem, który stał przy stoliczku obok niego. Musiał zwilżyć gardło. Przecież wygłosił przed ludźmi długą pełną barwnych epitetów przemowę. Ciężka była jego praca! Ale on ją uwielbiał. Widać to było w każdym jego ruchu, że jest podekscytowany. Czuł się jak samotny aktor, który wypowiadał kluczowy monolog w sztuce. Nie on był jednak przerażający, ale niemy tłum, który zamarł od paru lat, zgadzając się na nieprzerwalny akt brutalnej śmierci.

I ciemność odłączyła się od światła za sprawą cichego, niepewnego jęknięcia, które wydobyło się z ust. Należał on do pozornie bezbronnej kobiety, która stała drżąca na drewnianym podeście z pętlą na szyi. Wiatr rozwiewał jej włosy i luźne poły ubioru. Przylegające niespokojnie do ciała dłonie, ściągnęła w pięści. Wszystkie oczy wpatrywały się w rudowłosą z żalem. Wszyscy myśleli, że to stęknięcie było przejawem strachu przed śmiercią. Czarny Język, aż zatarł dłonie zadowolony i chciał jeszcze dłużej przytrzymać ją w tym okropnym stanie. Nikt jednak nie spodziewał się, że ten samotny dźwięk przerodzi się w piękny śpiew.
  • - Nad niegasnącym blaskiem moich marzeń
    jak pierwszy pocałunek kochanka
    przynosząca nadzieję pierwsza sasanka
    rozpęta się zamieć gorących wydarzeń.

    Nie pierwsza umrę, nie pierwsza narodzę
    lecz zwiastuję jaskółczym lotem
    że nadejdzie odrodzenie wraz z przewrotem
    nie ustąpi zieleń na ludzkiej krwi drodze.

    Ziszczę dzisiaj swoje marzenia
    w tym lub innym wcieleniu
    wyjdziemy wszyscy- koniec Cieniu
    i uwolnimy przyszłe istnienia.
Głos dziewczyny rozszedł się po całym tłumie niczym zaczarowana pieśń. Przed wszystkimi stała teraz Lwia Lilia. Nie była to ta pełna strachu w oczach kobieta, która miała zostać stracona jako ostrzeżenie przed łamaniem prawa. Teraz cała płonęła, a jej żar rozchodził się po wszystkich zebranych i rozpalał zimne przyzwyczajone do okrucieństwa serca. Te słowa, które zatańczyły w powietrzu nie miałyby takiej barwy, gdyby na jej szyi nie znajdowała się pętla. Jej śmierć nic już nie zmieni. Na zawsze pozostanie już nieśmiertelnym symbolem zwycięstwa. Nadzieją dla okupowanego zielonego miasta.

Czarny Język rozgniewany zrobił się zupełnie siny. Wyglądał jakby zaraz miał eksplodować z nerwów. Na początku nie mógł nic wydusić z ust. Zakrztusił się winem, którym chciał przepłukać gardło. Po chwili krzyczał do kata, aby spuścił zapadkę, ten jednak sam był zaskoczony całym wydarzeniem i zupełnie wsłuchał się w pieśń. Goblin sam więc zaczął biec w stronę dźwigni.
*** W jednej chwili na rynku postało wielkie zamieszanie. Czas jakby zaczął wolniej biec. Miecz barda uniósł się za pomocą noblusowskiej magii i spoczął w dłoniach właściciela. Wtedy stało się coś niespodziewanego. Wiatr pchnął w plecy Dandre, aż ten z wyciągniętym ostrzem wpadł na przywódcę karawany. W oczach innych wyglądało to jak zaplanowany zamach na goblina. Nawet dziewczyna nie potrafiła na początku zrozumieć tego wszystkiego i miała wrażenie, że jej nowy ludzki towarzysz zaatakował Noblusa. Wtedy zraniony zielony mężczyzna rozkuł ich, wykorzystując sytuację. Byli wolni. Mogli działać.

- Ruszajcie - wyszeptał Noblus

Nie był to koniec chaosu, który rozpętał się w handlowym centrum Ujścia, a zarazem miejscu licznych egzekucji. Na jednego z orków nagle z tłumu rzucił się jakiś chudy mężczyzna, wyjmując spod grubego płaszcza dwa długie sztylety. Wykorzystując jego nieuwagę, a może bezmyślność (jak to mają w naturze orki) i zamordował go. Czerwona posoka trysnęła z jego aorty. Poleciały jakieś strzały, które przeszyły powietrze, nie trafiając nikogo. Gdzieindziej nastał jakiś wybuch, a następnie w powietrzu po lewej od strony podestu zaczęła pojawiać się szara chmura dymu. Kilku strażników, którzy znajdowali się między ludźmi zaczęło kierować się w kierunku sceny, przy tym tratując wszystkich na drodze. Stąd jakaś kobieta została przewrócona, jakiś mężczyzna dostał ostrze w brzuch, a na jednego z cieciów rzuciła się zgraja mieszkańców zupełnie nie uzbrojona w nic.

Większość zgromadzonych na placu zaczęła z przestrachem uciekać biegiem rynek. Rozpierzchli się jak dzika zwierzyna na wszystkie strony. Krzyk rozszedł się chyba po całym mieście. Ciężko będzie przedostać się przez tą zgraję ludzi. Przy samym podeście znajduje się obecnie czterech orków uzbrojonych w różną broń. Jeden, który trzymał miecz, znalazł się w dymie i przestał być zupełnie widoczny. Dwóch stoi z tyłu i strzeże biegnącego na dół Czarnego Języka. Jeszcze jeden jest na samym środku z buławą i okrągłą tarczą. Wydaje się zdezorientowany, ale rozgląda się na wszystkie strony, jakby wypatrywał niebezpieczeństwa. Odwrócony plecami do podestu zbliża się wolnym krokiem w stronę rannego strażnika.

Deton wypuścił z dłoni cugle, a następnie podniósł do góry ręce w geście poddania się. Jego zachowanie było tak realistyczne, że ciężko było stwierdzić, czy uwierzył w intencjonalność ataku barda. Lostek zaś nadal był odwrócony do nich plecami i wpatrywał się w zszokowanego wydarzeniami Srebrnego Kła. Nadzorca wyciągał właśnie zza pazucha małą kuszę.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

133
Stał przed goblińskim przywódcą karawany i patrzył na niego bez słowa, bo przecież wszystko zostało już wypowiedziane. Jeśli nie wypływało z jego ust, to z oczu, czy postawy.
Stał wyprostowany, z rękoma sztywno wyciągniętymi przed siebie, z nadgarstkami zwróconymi w stronę nieba. Trochę niczym jakiś rycerz zakonny, szykujący się do pobłogosławienia żołdakom, wyruszającym w bój. Tylko że ogień płonący w oczach barda różnił się znacząco od tego, w oczach kapłana. Był to straceńczy płomień długo gromadzonej weń wściekłości i bezsilności, który teraz wreszcie mógł znaleźć ujście. I zgasnąć, miejmy nadzieję, na zawsze. W ten, czy inny sposób. Uratuje tą kobietę, albo zginie próbować i uwolni się od nawracającego poczucia winy, które często nie pozwalało mu żyć w pełni tak, jak tego sobie życzył. Beztroski z pozoru bard przeżył naprawdę wiele, a ta śmierć była tylko jedną z wielu innych, sprawiających że co jakiś czas budził się w środku nocy, zlany potem i pędził się upić, lub ewentualnie szukał zapomnienia w ramionach spokojnie śpiącej przy jego boku kobiety.

Noblus wstał z miejsca i tkwił w nieruchomej pozie, patrząc na nich beznamiętnie. Płomień ze spojrzenia barda powoli spływał gdzieś w niebyt. Młody mężczyzna mrugnął kilka razy. Dopiero teraz doszło do niego, że swą akcją może skazać na śmierć nie tylko siebie, a także trójkę... dobrych goblinów i to niewinne dziewczę. Nie zasługiwali na to. Bard poruszył ustami kilka razy, nagle zaschło mu w gardle. Chciał coś powiedzieć, ale zaniechał, ograniczając się do jednego spojrzenia. "Przepraszam", mówiły jego oczy, choć nic nie wskazywało na to, by zmienił zdanie. Poświęcił krótkie spojrzenie Detonowi i leciutko wzruszył ramionami. Rozumiał jego gniew w zupełności i domyślał się, że w tej chwili nie myśli o nim zbyt przychylnie. Zresztą... Czy kiedykolwiek myślał? Bard wiedział co stało za jego cyniczną i kąśliwą postawą, jednak nie mógł wiedzieć co kryło się pod nią, nie znał go jeszcze wystarczająco dobrze.
Nadal trwał bez ruchu, z wyciągniętymi przed siebie rękoma i czekał. Czekał na coś bliżej niezidentyfikowanego, na coś co pokaże Noblusowi, że to wszystko ma jakiś... sens. Że warto próbować, że warto walczyć, póki w żyłach płynie krew. A "coś" nadeszło w pięknym stylu.



Jedynym uchem wyłapywał słowa Brudnego Języka i wiedział, że jego przemowa zbliżała się ku końcowi. Dopiero wtedy poruszył się niespokojnie, oderwał w końcu wzrok od Noblusa i po raz kolejny spojrzał na kobietę, ze sznurem obwiązanym wokół szyi. Próbował trzymać emocje w ryzach, jednak lewa ręka drgnęła mu lekko, jakby chcąc sięgnąć do pasa po miecz. Brzydziły go ruchy goblina, który wyczytywał wyroki. Widział w nim ogromny entuzjazm i z każdą sekundą coraz bardziej pragnął zatopić w nim ostrze. Zacisnął szczęki, odetchnął dwa razy... I zdało mu się, że odnalazł względny spokój. Starał się nie irytować biernością tłumu, nawykłego do takich żałosnych przedstawień.
Znów czekał i w końcu nastała ta chwila, która mogła wszystko zmienić. Niepewne jęknięcie, wydobywające sie z ust skazanej. Wiatr rozwiewał jej ogniste włosy i sprawiał, że luźne ubranie terkotało sobie w najlepsze. Wydawało się, że kobieta poddała się strachu przed śmiercią i jęknęła zdjęta trwogą. Brudny Język zacierał ręce, a bard marzył o tym, by uciąć mu te paskudne nadgarstki.
Bogowie mu świadkami, że zupełnie nie spodziewał się tego, co zaraz nastąpiło.
Lwia Lilia zaczęła śpiewać. Silnym i naprawdę pięknym głosem, a Dandre wyglądał na zupełnie skołowanego, ponowne zawisł gdzieś między dwoma światami. Ponownie zdało mu się, że to Ona stoi tam ze sznurem na szyi. Miał mnóstwo powodów, by twierdzić, że zachowałaby się podobnie. Choć piosnka byłaby z pewnością bardziej wulgarna, bo taka już była Ygritte.
Jakaś część barda chciała się uśmiechnąć, inna zapłakać, choć nie raz i nie dwa zdawało mu się, że dawno już wylał wszystkie łzy. Może i tak właśnie było?
Lekki uśmiech wykwitł na ustach barda i ponownie poczuł się spokojny. Uda się. Noblus go uwolni, a on wyruszy z odsieczą. Bo przecież nie może być inaczej?
Patrzył spokojnym wzrokiem po ciżbie ludzkiej na placu i widział, że coś się w nich zmieniło. Taka rola bardów, minstrelów, skaldów i wszystkim im podobnych śpiewaków. Dotykać melodią i słowem ludzkich serc i dusz, by sprawić, że będą lepsi.
Lwiej Lilii się to udało. Odmieniła coś w tym szarym tłumie, zdjęła niewidzialną blokadę i uwolniła ich... A w każdym razie niektórych, tych bardziej wrażliwych na takie działanie.
Czarny Język pobladł, wyglądał jakby miał zaraz eksplodować. Zakrztusił się winem i mówił coś do kata, ten jednak stał zaczarowany pieśnią skazanej na śmierć kobiety. W końcu sam rzucił się w stronę dźwigni, a bard podsunął swe dłonie jeszcze blizej do Noblusa. Ona nie może znów zginąć.
Nie może.



Czas zdawał się płynąć wolniej. Nie raz doświadczył już czegoś takiego i był coraz bliżej stwierdzenia, że czas, teoretycznie niepodważalny, jest bardzo względny.
Jego wysłużony, prosty miecz, zupełnie niezdradzający szlacheckiego pochodzenia jego posiadacza, wzleciał w powietrze i wylądował w dłoni barda. Ten uniósł lekko brew, spoglądając z niepewnością na Noblusa. Cóż mu po mieczu, gdy nadal skuwały go niezniszczalne kajdany?
Wtem stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Wiatr pchnął go w stronę przywódcy karawany i bard trawił go wyciągniętym przed siebie ostrzem. Zachłysnął się.
Wiedział, że to on, ale nie rozumiał czemu.
"Czemu on to do cholery zrobił? Magyia... Zaprawdę ciężko człekowi prostemu, zrozumieć niektóre decyzyje tych wszystkich magów". Potrząsnął głową. Zrozumiał w chwili, gdy ranny goblin zdjął mu z dłoni kajdany. Wszystko musiało wyglądać naturalnie. Dużo słów ciągnęło mu się na usta, ale ściśnięte wzruszeniem gardło nie pozwoliło ujść żadnemu z nich.
- Dziękuję. Nie wiem jak, ale się odwdzięczę... - wykrztusił w końcu i z mieczem opuszczonym przy nodze pobiegł w stronę stryczka.
Nie dostrzegł Srebrnego Kła, dobywającego kuszy. Nie w głowie było mu teraz rozglądanie się na boki.



Po paru szybkich krokach, wszystko w nim zamarzło, utkwiło w zmarzlinie wiecznego lodu, kryjącego się gdzieś głęboko w Dandre. Teraz nie był porywczym młodzieńcem, ni beztroskim muzykiem. Teraz zamienił się w szermierza i wprawnego zabójcę, analizującego chłodno sytuację.
Szybki krok momentalnie przeszedł w bieg, wolną ręką rozpychał biegnących ludzi na boki.
- Z drogi! - ryknął w pewnym momencie, a jego donośny głos pewnie przebił się przez cały ten hałas... Tylko czy to coś zmieniło?
Póki krew w żyłach płynie,
póki dłoń miecz ściska,

Widział, że niektórzy ludzie zbrojnie ruszyli na orków. Jeśli można to tak nazwać, oczywiście. Jakiś mężczyzna zasztyletował jednego ze strażników, gdzie indziej nastał jakiś wybuch, a po lewej stronie od podestu pojawiła się strużka ciemnego dymu.
Póki w oku pasja błyska,
Póki sam nie powiem "nie"

Chaos. Działał na jego korzyść. W przeciwieństwie do tłumu, napierającego ze wszystkich stron.
Najszybciej jak mógł biegł w stronę podestu. Parę strzał przeleciało nad ciżbą, a on zanotował sobie, że gdzieś tu są łucznicy i to ich trzeba będzie się później obawiać najbardziej.
Ale na razie co innego. Na samym podeście stało teraz czworo strażników. Jeden, trzymający miecz, zniknął w dymie. Dwóch strzeże biegnącego w dół Czarnego Języka, a ostatni, ze swoją tarczą i buławą, sprawiający wrażenie najgroźniejszego, kręci się nieco zdezorientowany po podeście. Jego, a właściwie jego plecy, Dandre obrał sobie na cel. Zielony zbliżał się do rannego strażnika.
Bard chciał wskoczyć, lub, jeżeli nie będzie to możliwe, wejść jak najszybciej na podest i wbić miecz w plecy Orka, póki ten będzie zajęty swym towarzyszem. Później ciąłby nad głową Lwiej Lilii, by przeciąć sznur.
Będę biegł po odkupienie,
albo na śmierć.

Mocno zacisnął dłoń na rękojeści miecza i zabrał się za wykonywanie, jakże skomplikowanego, planu.
Obrazek

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

134
Ren się wierciła. Rozglądała się na prawo i lewo, dreptała w miejscu i w gruncie rzeczy się niecierpliwiła, chociaż przeplatało się to ze strachem, który objawiał się strużką potu płynącą po skroni i niespokojnym bum, szybko pompującym krew. Słyszała w uszach szum, a spoglądając na Lucję, niepokoiła się. Powoli jednak to ustępowało, w miarę, jak oddychała wolniej. Wtedy też strach ustąpił miejsca żalowi. Żal ten spowodowany był nagłym uświadomieniem sobie, że zapewne już nigdy więcej nie spotka goblinów. Jeszcze przed chwilą zastanawiała się, czy dołączyć do nich... a gdy już zdecydowała, wywróciła wszystko z własnej woli do góry nogami. Bo w sumie czy to nie była jej wina? Przecież mogła coś zrobić, uspokoić barda, nie pozwolić sobie na chwilę słabości. Choć raz w życiu jej strach by się na coś przydał. Czy aby na pewno? Może w tej chwili przesadzała. Być może to właśnie ten moment był przełomowy – przecież właśnie zdecydowała się na wykonanie istotnie szaleńczego planu, który wymagał dużej odwagi oraz głupoty, którą miała akurat na pęczki. Dlatego też stała teraz obok Dandre gotowego do działania, kurczowo ściskając rękojeść swojego sztyletu.

Rozglądając się, nie mogła nie zauważyć tego, że Lostek nie patrzył w jej stronę. Polubiła mieszańca najbardziej z całej trójki. Być może to ich mieszana krew ich do siebie zbliżyła, a może po prostu to coś niewyjaśnionego sprawiło, że się zaprzyjaźnili. Szkoda, że tak szybko się ta przyjaźń skończyła, niemal tak szybko, jak się zaczęła. A jeszcze godzinę temu obiecywała mu treningi mieczem, słuchała, jak papla o tym, jakie to będą ich przygody... coś ją ścisnęło w gardle, a w oczach pojawiły się łzy. Rennel była istotą bardzo rozchwianą emocjonalnie, a na dodatek bardzo wrażliwą. Szybko polubiła Lostka i po prostu już teraz za nim tęskniła, bo wiedziała, że zapewne to ostatni raz, gdy go widzi.

Jej wzrok powędrował dalej. Deton był upartym osłem, którego zaufanie jest bardzo trudno zdobyć... zaś bardzo łatwo jest je stracić. Przez te kilka dni, w których z nim wędrowała, zdołała się przekonać, że grymas wściekłości, który wystąpił na jego zielone oblicze później obróci się w złe słowa o niej i o Dandre. O ile tym, co powie o bardzie nie przejmowała się za bardzo, o tyle szkoda jej było, jak ją zapamięta. Zapewne jak gówniarę, która nadużyła ich gościnności. Nie chciała, żeby tak ją zapamiętał, otworzyła nawet usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła i spuściła głowę. To było zbyt bolesne. Pojedyncza łza przecisnęła się przez zamkniętą powiekę i zaczęła żłobić mokry ślad w jej policzku. Nie tak to się miało skończyć. Uświadomiła sobie, że zżyła się z goblinami, nawet za bardzo. A to było tylko kilka dni... zerknęła na Noblusa. Szaman wyglądał niewzruszenie, choć widziała w jego oczach coś, co można było nazwać smutkiem. Przypomniała sobie dzień, w którym wkradła się na ich wóz i... znowu coś sobie uzmysłowiła. Każdą osobę, która była jej choć trochę bliska, opuszczała bez słowa lub raniąc ją prosto w duszę. Każdą. To było okropne uczucie i Ren smarknęła nosem, czując, jak kolejne łzy próbują dać sobie ujście na jej poliki. I gdyby nie nagły dźwięk, który wydostał się z gardła rudowłosej kobiety, to chyba Rennel by się tam popłakała z żalu i smutku jak mała dziewczynka.

Wyglądała na przestraszoną, a jęk, który wydobył się z jej gardła, do złudzenia przypominał dźwięk przerażenia. W końcu za chwilę miała zawisnąć i wyzionąć ducha, spuścić z siebie powietrze... tyle, że takie to proste nie było, poddać się. Nie mając nic do stracenia w gruncie rzeczy, ku wielkiemu zaskoczeniu dziewczyny ta ponownie otworzyła usta, lecz nie jęk rozpaczy czy trwogi się z nich wydobył, ale śpiew. Cudny unoszący ponad ziemię śpiew, który sprawił, że Rennel zamarła, a łzy gdzieś zniknęły. To było niesamowite uczucie, gdy słuchała słów pieśni i głosu Lucji. Jakby unosiła się nad miastem, jakby strach zniknął, a zamiast niego pojawiła się czysta odwaga, którą wykazywali się rycerze z baśni. Ona wręcz czuła, że może latać! Że samodzielnie smoka by ubiła! Wsłuchiwała się uważnie, rozkoszując jej cudnym głosem, który po chwili umilkł, zostawiając w niej niedosyt. Ona chciała więcej! Cóż, nie tylko na niej wywarło to wrażenie. Brudny Język, do tej pory rozkoszujący się winem i cierpkim smakiem zwycięstwa kosztem niewinnych osób, zakrztusił się tym, zaskoczony do granic możliwości. Kat, orkowie, ludzie, elfy, gnomy, wszyscy to poczuli, włącznie z półelfką. Wpatrywała się ona intensywnie w Lwią Lilię, nie zważając na to, jak mocno ściska sztylet w swojej dłoni, z jaką pasją patrzy na stryczek. To było... niesamowite. Lecz czar prysł, tak szybko, jak się pojawił, gdy dziewczyna kątem oka ujrzała zdradę, która złamała jej serce.

Głos ugrzązł jej w gardle, z którego wydobył się niewyraźny dźwięk, ni to jęk pełen rozpaczy, ni to krzyk czy przekleństwo. Spoglądała na miecz wbity w brzuch Noblusa. Miecz Dandre. Zaufała mu. Jeszcze minutę temu spoglądała mu w oczy i widziała tam szczerość, czyste intencje, dobro, chęć sprawiedliwości. Teraz zaś ten łotr zranił osobę, która zaoferowała mu wszystko co miała! Świat runął nastolatce na głowę. Jak... on... mógł! Klinga wysunęła się z goblińskiego ciała, pobłyskując posoką szamana, a wraz z nią opadły kajdany krępujące ruchy dwojga ludzi. Szept goblina uzmysłowił Ren, co tutaj się stało. I nie mogła uwierzyć, co on zrobił. Dlaczego to zrobił? Mógł ich zatrzymać, zachować w bezpieczeństwie. Nie wszyscy zieloni byli tacy sami. Rennel czuła, że za dużo kłębi się w niej emocji, że ma już tego dość. Zachwiała się, lecz zaraz oprzytomniała. Trzeba było coś zrobić.

Nie zabrała miecza, nie miała na to czasu, który przecież liczył się teraz, każda jego sekunda. Dandre pobiegł w prawo, w stronę orków, jednego martwego, którego w zamieszaniu ktoś zabił i idącego do niego kolejnego. Jeszcze inny zniknął w obłoku dymu, który osnuł część placu tuż po wybuchu. Brudny Język pobiegł na tyły wraz z dwoma innymi strażnikami i katem, który wciąż stał, na razie oczywiście, osłupiały po przepięknym występie skazanej. Ludzie natomiast oszaleli. Poczęli uciekać w popłochu, znacznie utrudniając zadanie, ale to nic. Część z nich, ta odważniejsza, mająca w sercu dobro, rzuciła się na strażników. Sytuacja się skomplikowała.

Także i Rennel nie zauważyła goblina, który wyciągał kuszę. Nie miała przecież na to czasu. Ścisnąwszy w lewej dłoni sztylet, pobiegła do przodu, zostawiając swoich niedawnych kompanów. Zaczęła przeciskać się na chama między ludźmi, trącając ich łokciami i każąc im się odsuwać. Gęste, splątane włosy wpadały jej na twarz, wchodziły do ust i oczu, ale coś tam widziała. Środek podestu, który nie był pilnowany. Potrząsając co i rusz głową, biegła, ile tylko miała sił w nogach. Biegła na łeb na szyję, próbując na czas dotrzeć do Lucji, skrępowanej w nadgarstkach i z pętlą na szyi, śmiertelną pętlą, którą trzeba było ściąć. Podest był wysoki, ale to nie szkodziło. Zbliżając się do niego, włożyła sztylet za pas, aby jej ręka była na chwilę wolna. Gdy była już niedaleko podwyższenia, skoczyła, tym samym się wybijając. Chwyciła się krawędzi i podciągnęła, pomagając sobie nogami. Gdy tylko znalazła się na górze, bez względu na wszystko i wszystkich, podbiegła do Lucji Herenzy zwanej Lwią Lilią i postarała się przeciąć linę. Miała najszczerszą nadzieję, że zdąży, że wszystko potem będzie dobrze. Że znowu spotka się z goblinami.
I matką.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

135
Noblus upadł na ziemię, po wyjęciu miecza z jego ciała i zaczął tamować nieporadnie ranę swoimi dłońmi. Kiedy dwójka uwolnionych z kajdan „niewolników” opuściła ich, Deton rzucił się do jednej ze skrzyń, aby wyjąć z niej jakieś środki medyczne. Najpierw przemył miejsce przebicia alkoholem, co wywołało u starego goblina głośny syk bólu. Następnie posypał je jakimś proszkiem, który zalał dużą ilością jasnego płynu, aby móc zabandażować ciasno jego ciało. Pomógł mu wstać z ziemi i zabrał do wozu. Wszystko wyglądało realistycznie, jakby nie było zaplanowane w zielonej głowie, lecz działo się nagle, nieprzewidziane.

Cały plan odrzucenia od siebie całych podejrzeń runął w jednym momencie. Do uszu dziewczyny nawet w tym chaosie głośnego tłumu, uciekającego przed zagrożeniem, dotarł przeraźliwy charkot bólu i złości. Należał on do Lostka. Mimowolnie dziewczyna odwróciła twarz za sobą i między przebiegającymi ludźmi, gnomami, elfami, a nawet goblinami (które również były na placu jako zwykli widzowie, a teraz wydawali się tak samo przestraszeni jak reszta. I nie było w tym nic dziwnego, ponieważ byli zwykłymi mieszkańcami Ujścia, a dodatkowo mogli być ofiarami rasizmu ze strony oszalałej tłuszczy), zobaczyła swojego przyjaciela. Stał z krwawiącą koszulą na piersi. Oberwał bełtem, kiedy zasłonił ją swoim ciałem. Srebrny Kieł próbował powstrzymać ich przed uczestniczeniem w uwolnieniu Lwiej Lilii. Postawny mieszaniec nadal stał w jednym miejscu, choć podróżniczka dawno zniknęła. Nie miała czasu, aby zatrzymać się. Teraz nie był czas na zawahanie.
*** Rennel pomknęła między rozproszonymi na wszystkie strony ludźmi. Kilka razy została pchnięta. Ktoś uderzył ją łokciem w głowę, kiedy przeciskała się między dwójką trzymających się za ręce ludzi zbitych w kupie razem z innymi. Raz prawie wpadła na wprost wystraszonego goblina, który w porę zahamował i zmienił tor biegu. Wydawał się wystraszony nią. Dopiero po chwili zrozumiała, że to przez nóż, który trzymała w ręce. Choć była tylko młodą osóbką, trzymając w dłoniach ostrze, wydawała się groźna. W Mieście Grzechu nigdy nie można było wierzyć pozorom. Często najbardziej niewinne osoby, okazywały się najgorszymi złodziejaszkami, a nawet skrytobójcami. A w czasach kryzysowych każda chętna osoba stawała się częścią ruchu oporu. Nawet dzieci, choć tych było coraz mniej.

I ta niewinna młoda duszyczka, w której krew zaczęła szybko płynąć, a adrenalina wyparła głęboko zakorzeniony strach i przygnębienie, w końcu dotarła bez żadnych przeszkód na podest. Jakiś strażnik, który wmieszał się między przestraszonych ludzi, próbował ją dogonić, ale nie zdążył. Tym bardziej, że wpadła na niego jakaś starsza kobieta, którą wręcz staranował. Ona jednak w przepływie dziwnego szału, który wywołał pieśń Herenzy, chwyciła go za nogę. Ten przewalił się na ziemię wraz ze swoim ciężkim pancerzem i zarył swoją twarzą o bruk, wybijając sobie oba kły. Zaczął nieporadnie wstawać, ale ktoś na niego wpadł i przycisnął do bruku.

Nie było czasu, żeby odwracać się za siebie. Wspięła się na drewnianą konstrukcję, wcześniej wybiwszy się od ziemi. Bez problemu podciągnęła się i znalazła na górze. Teraz dopiero mogła zobaczyć w jakim ferworze znajdował się rynek. Część widzów spektaklu zdążył już opuścić plac. Niektórzy jednak jeszcze szukali się między sobą lub biegli bezmyślnie przed siebie. Tłum jednak bardzo się przerzedził. Widziała teraz, że poza kilkoma orkami przy podwyższeniu było jeszcze siedmiu w samym tłumie. W tym dwóch miało już poważne kłopoty. Nieuzbrojeni w nic lub dzierżący jedynie kamienie wyrwane z bruku mieszkańcy rzucili się na nich. Jeden był ogołocony z większości pancerza. Inny zaś leżał nieprzytomny na ziemi, a jakiś mężczyzna tłuk go po zielonej spuchniętej gębie. Teraz dopiero spostrzegła, że jeden z strażników ruszył w kierunku barda i znajdował się bardzo blisko niego. Prawie za jego plecami. Wśród pozostałych było jeszcze dwóch członków podziemia. To oni strzelali w powietrze, próbując ustrzelić Czarnego Języka. Ten jednak miał więcej szczęścia niż rozumu i uniknął każdego z bełtów. Wcześniej spostrzeżony przez Rennel mężczyzna, który zaszlachtował jednego z orków, właśnie zbliżał się do strażników, którzy mieli za zadanie pilnować wielkiego gobliniego mówcę. Nie to jednak było istotne dla dziewczyny. Zobaczyła, że od strony strażnicy, zbliża się niewielki oddział orków wraz z łucznikami. Musieli działać szybko, jeżeli chcieli to przeżyć. Ona również musiała działać prędko, jeżeli zamierzała uratować rudowłosą.

Znalazła się przy heroldce, która swoją dumną pieśnią przebudziła ducha walki w mieszkańcach Ujścia. Z bliska również wydawała się piękna, choć nie była to istota bez skazy. Była blada, a nawet lekko sina. Jej karmelowe oczy były zaszklone przez strach. Nie wierzyła, że zostanie uratowana. Jednak nie miała nic do stracenia. I tak była skazana na śmierć, a więc nic nie szkodziło, aby zakpić z tyranii zielonych. Z pewnością sama nie spodziewała się, że wywoła takie poruszenie, że zahipnotyzuje wszystkich swoim śpiewem- nawet orczych wojowników i kata. Jej ogniste włosy były przetłuszczone i kleiły się do jej spoconej twarzy. Ciało drżało od niewygodnej pozycji. Stała na palcach, aby lina nie uwierała ją w szyje i mogła swobodnie oddychać. Kiedy zobaczyła zbliżającą się Rennel, wydała z siebie westchnienie ulgi, a przecież jeszcze nie została uwolniona. Nic jednak nie powiedziała. Po odezwie miała zaschnięte gardło. Coś próbowała wypowiedzieć, ale nie miała już sił w sobie. Była teraz znów kruchą istotą. Zmęczoną i trochę przerażoną.

Młoda szatynka zaczęła przecinać sznur. Nie szło jej to zbyt dobrze, ani zbyt szybko. Lina była gruba, a ostrze nie było na tyle ostre, aby od razu wyswobodzić kobietę z objęć śmierci. Ta nigdy z łatwością nie puszcza swoich ofiar. Tym bardziej, kiedy jest ona tak piękna jak Lwia Lilia.
*** Bard pierwszy pomknął w stronę podestu, kiedy tłum jeszcze był gęstszy. Jego ostrze było już oznaczone krwią Noblusa. Głodne jednak było śmierci orków i goblinów, które czyhały na życie drugiego (a może już kolejnego) wcielenia jego ukochanej – Ygritt. Miał w sobie tyle gniewu, że większość z stojących mu na drodze ludzi, po prostu umykało przed nim. Nie musiał się przedzierać przez ludzi. Trzymając w dłoni miecz po prostu przeszedł wprost pod samo podium.

Zbliżając się pod kontem do orka, liczył na zabicie go za pierwszym razem. Ten jednak w odpowiednim momencie spostrzegł go i sparował cios tarczą. Wypchnął ją przed siebie i tym samym zachwiał mężczyzną. Dandre ledwo się przewrócił. Musiał jednak wycofać się kilka kroków do tyłu, aby utrzymać się na nogach.

Zielony mięśniak szarżą zaczął zbliżać się do barda, wykonując potężny wymach buławą, który byłby w stanie zmiażdżyć jego czaszkę jak skorupkę jajka. Dzieliło ich tylko kilka kroków, kilka sekund. Mężczyzna musiał szybko działać, aby uniknąć ciosu, albo wykonać sam kontratak.
*** Dziewczyna prawie przecięła linę, która spoczywała na szyi Lucji Herenzy. Jednak nie zdążyła. Zapadka opuściła się, a nogi kobiety zawisły w powietrzu. Lina była jednak zbyt słaba i nie utrzymała jej ciężaru. Włókno po włóknie pękły i rudowłosa upadła na ziemię pod podestem. Nic jej się nie stało prócz tego, że obiła się trochę.

- O bogowie! – krzyknęła – Już myślałam, że umieram.

Na jej twarzy pojawił się na moment uśmiech ulgi, ale po chwili pojawiła się determinacja, która nie pasowała do jej delikatnej pociągłej twarzy. Oblizała wargi i podniosła się niezgrabnie z ziemi. Nadal miała związane ręce.

- Mała. Dziękuję. Naprawdę dziękuję, ale nie mamy teraz czasu – szybko wyrzuciła z siebie- zejdź do mnie i weź przetnij te więzy. Bez rąk jestem bezużyteczna!
Ostatnio zmieniony 13 lip 2016, 23:04 przez Sylvius, łącznie zmieniany 1 raz.

Wróć do „Ujście”