Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

91
Kiedy zorientowała się, że przez tłum depczących buciorów, potrącających ramion i z bezbłędną celnością dźgających w żebra łokci ładną chwilę brnęła już sama, Licho zatrzymała się. I wybuchła. Nie dosłownie, rzecz jasna, nawet nie jawnie. Potrącający ją przechodnie, choćby i spojrzeli z góry na wymęczone, małe chuchro, nic by się poznali. Na twarzy była niewzruszona, niczym góra, niczym skała w sztorm, kwiat na tafli stawu, co najwyżej nieco zdezorientowana i zagubiona w motłochu, wewnątrz jednak...
KURWA MAĆ! Chędożony psi los! Czemu zawsze ja?
Z uporem szalonej raz po raz nurkowała w tłuszczę, rozglądając się po twarzach i sylwetkach, po całym wielokształtnym rojowisku, opływającym obojętnie rynek, lecz nie wypatrzyła kobiety. Zarobiła kilka nadepnięć i kilka kuksańców, jedno uszczypnięcie w tyłek, na które nie zdążyła się odwinąć, nim sprawca zniknął wśród hołoty, póki zrezygnowana nie zaczęła przeciskać się z powrotem w ulicę, w stronę komendy. Belran nie kazał jej, po prawdzie, słownie sprowadzać branek ze sobą, lecz przypuszczała, że oszczędziłoby jej to sporo gadania. Mogła jedynie liczyć, że nie nadstawiała karku tylko po to, by babsko ktoś po chwili wciągnął w ciżbę, a potem zakatrupił w zaułku.
Przekroczywszy prób strażbudy, Licho dotknęła odruchowo rękojeści elfiego brzeszczotu. Nie miała morderczych intencji — samobójczych, przy tym układzie sił — lecz nie dało się oszukać instynktu, kiedy dwa trepy ni z racją, ni z lojalnym uprzedzeniem, aportowały się nagle u jej boku, zasłaniając drogę powrotną, jak bandytce. Dziewczyna łypnęła podejrzliwie, lecz nie zatrzymała się, nie wiele więcej mogąc uczynić.
Opadła na krzesło. Chybotało się i było równie twarde, co uprzednio, lecz dawno nie siedziało jej się nigdzie z taką wygodą.
Czterech ludzi — odparła krótko, zwięźle, sucho. Wprost. — Do środka dostałam się kluczem, posłańca nie widziałam. Wewnątrz jeden wydawał rozkazy, chudszy, dobrze odziany. Reszta była najęta, zwykłe półgłówki. — Kiedy słuchał, dziewczyna ukradkiem obrzucała wzrokiem pomieszczenie i zebranych chłopów, zastanawiając się nad przyczyną całej chryi. Atmosfera nie była wesoła i ni cholery się to jej nie podobało. — Jak mówiliście, trzymali je w magazynie i próbowali przymusić do wydania informacji. Z tego, co gadali, kiedy weszłam, nic im nie zdążyły pisnąć. Nie ruszyłam ich tedy. Dwóch zabiłam i puściłam młodszą przodem, zanim pozostali mnie przyszpili. Został mi w końcu tylko pryncypał, ale wypytać się nie dał, musiałam zasiec, bo sama bym tam teraz leżała. Dużo proponował za wydanie was. Odmówiłam. Kłamał pewnie. Zdążył tylko rzucić różnymi imionami, między innymi waszym. Nie wiedział, od kogo przyszłam, tak myślę.
Kobieta by wszystko potwierdziła — stwierdziła z wzruszeniem ramion. — Ino... zgubiła się. Rozdzieliło nas w ciżbie. Ale wypełniłam wasze słowo: obie baby wolne, żyją, nic was nie zdradziły, a w magazynie znajdziecie cztery ścierwa. I ucztujące szczury — zapewniła, patrząc hardo spode łba. Nie ufała kapitanowi i właśnie się miała przekonać, ile było warte jego słowo.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

92
Belran, słuchając raportu, nawet nie mrugnął. Z jego twarzy, jak zwykle, nie dało się nic wyczytać, co było jeszcze bardziej niepokojące niż armia strażników za plecami, zapewne mająca związek z tym, co Licho powie. W powietrzu było duszno i gorąco, a pochodnie rzucające migotliwe cienie pajęczyn i ich małych twórców tworzyły nieprzyjemny, wręcz cmentarny klimat. Dziewczyna ponownie poczuła kropelki potu na skórze, lecz co dziwniejsze mogła zauważyć, iż jej rozmówca i jego chłopcy całkowicie przywykli do tej atmosfery.
Bycie w centrum uwagi nie speszyło awanturnicy, która powiedziała wszystko, co do powiedzenia miała. Nastała chwila milczenia. Belran oparł się wygodnie na krześle i spojrzał w sufit, tym razem wyraźnie analizując to, co usłyszał. Pokręcił kilka razy głową, a odgłosy chrupnięcia rozbrzmiały w całym pomieszczeniu przyprawiając o ciarki. Meiri kątem oka mogła zauważyć, iż uwaga strażników spoczęła całkowicie na kapitanie, jakby wszyscy wyczekiwali rozkazu. Powietrze stało się jeszcze gęściejsze, a czas jakby zwolnił w miejscu. Dlatego właśnie słowa Belrana rozbrzmiały niczym dzwon, choć jego głos był niski i chropowaty.
- Więc nie uczestniczyłaś w rozmowie od samego początku? Nie wiesz ile powiedziała im chociażby drobnostek, gdy oni chcieli konkretnych odpowiedzi? Nie wiesz ile powiedziały w chwili złapania? - zapytał, choć Licho mogła wyczuć, iż chciał zasiać w niej wątpliwości i upewnić się bardziej co do prawdziwości jej raportu. - Twój cel był jasny, miałaś je osobiście wypytać. A teraz? Zwiały, nie wiadomo gdzie. Mówiłem, że są sprytne. Zawiodłem się na twojej inteligencji i ocenie sytuacji. Powinienem teraz wysłać cię znowu, byś je znalazła i zabiła, ale pewnie spartoliłabyś sprawę ponownie. Będzie mnie trochę kosztowało naprawienie twoich błędów, ale ostatecznie w jakimś tam stopniu okazałaś się przydatna. - Nie wydawał się specjalnie zły, szło odnieść wrażenie, jakby karcił dziecko, na zachowanie którego nie może już nic poradzić.
Nachylił się do przodu i wyjął z szuflady dwa mieszki. Jeden, gruby i wypchany po brzegi, rzucił na stół, a brzęk monet odbił się od kamiennych ścian i przyjemnie zadźwięczał w uszach wszystkich obecnych; Licho usłyszała, jak kilku strażników przełyka ślinę. Belran odjął z grubego mieszka porządną garść monet i przeniósł do drugiego, pustego. Spojrzał znacząco na dziewczynę, a ta mogła przysiąc, że zauważyła krótki uśmieszek na twarzy rozmówcy. Mężczyzna pchnął gruby mieszek w stronę Licho.
- Tak jak mówiłem, płacimy dobrze i proporcjonalnie do wykonanej roboty, choć mogłaś postarać się bardziej. Jesteś wolna. Nie muszę chyba tłumaczyć, abyś trzymała gębę na kłódkę? Pieniądze powinny ci ją zatkać wystarczająco, ale jak zaczniesz sprawiać problemy, źle skończysz. Jak będziemy czegoś potrzebować odezwiemy się, choć może być tak, że zapomnimy o tobie, więc sama wróć za jakiś czas. Jeśli postanowisz trzymać się od wszystkiego z dala, opuść Ujście i już tu nie wracaj, choć nakaz milczenia dalej będzie cię obowiązywał. A teraz zjeżdżaj, mam ważniejsze rzeczy do roboty. - Machnął ręką, lecz nie odwrócił wzroku, a wręcz przeciwnie - wgapił się w Licho, jakby chcąc zapamiętać dokładnie jej twarz na wszelki wypadek, gdyby miał już ją nigdy nie zobaczyć.
Strażnicy przy drzwiach odsunęli się. W stajni czekał Ogryzek, dość zadbany, a Meiri mogła odetchnąć. Miała w końcu czas dla siebie, a ciężar mieszkał sugerował, że czas ten spędzi jak najbardziej przyjemnie.


Spoiler:

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

93
Licho fuknęła na zarzuty względem swych kompetencji, lecz niezbadanym pokładem zwyczajnej ludziom powściągliwości w obliczu ryzyka, tkwiącej gdzieś jeszcze resztkami pod kipiącego temperamentu, zdołała ugryźć się w język, nim przeniosła, co myślała, na słowa. Mieszek porwała — zaciążył rozkosznie w dłoni, mocniej, niźli się spodziewała — i ukryła bezpiecznie za pasem. Palce ją świerzbiły, żeby sprawdzić jego zawartość natychmiast, ale wzrok mężczyzn na plecach ostudził niecierpliwość. Nie miała powodu siedzieć tam ni chwili dłużej. W końcu.
Wstała z siedzenia, rozprostowując nogi i wzruszyła ramionami na surową odprawę kapitana.
Wasza wola — odrzekła tak obojętnie, jak ją było stać w całej wzajemnej antypatii i obróciła się. Lekkim, rozkołysanym krokiem, z zuchwałym uśmieszkiem krzywiącym usta, bez dalszej zwłoki minęła strażników, wyłażąc z duchoty na zewnątrz. Wiedziała, że niezgorzej obróci się na tym wszystkim, że się jeszcze odkuje na tej kabale, pewna była wszakże, jak zawsze. Raz może zwątpiła. Może dwa, nie więcej, jak dwa, niechybnie. Czując u pasa przyjemne brzemię, mimo wszystko, nie zamierzała zapomnieć o ofercie Sarkona i Belrana.
Przeszła przez błotniste podwórze do stajen. Na dźwięk kroków Ogryzek wyrzucił łeb z pierwszego boksu, błyskając złośliwie ślepiami spod bujnej, długiej grzywki i gotów łapać zębami, kto się tylko nawinął, straszyć i kopać po ścianach. Przestał się szczurzyć, gdy zamajaczyła mu sylwetka dziewczyny, zastrzygł uszami na znajomy głos.
To ja, oberwańcu, opanuj się — dziewczyna weszła na stan, uspokajając wiecznie nafukane stworzenie. Poklepała ogiera po muskularnej szyi i objęła na krótką chwilę, wtulając twarz w mięciutką, gęstniejącą na zimę sierść. Nikt się wszak nie gapił, a zatęsknić mogła, niczym wszak był grasant, nawet już nie parający się grasantką, bez zbójeckiego wierzchowca. Stajenny przepadł gdzieś i rychło się przekonała, czemu, gdy sprawdziła siodło, rząd i juki, przewieszone przez ścianę stanowiska. Zaklęła podle, aż się wierzchowiec speszył. Żarcie przepadło, nawet głupie suchary, stare, że sama nie chciała ich ruszyć, a butelki... butelki puste, żałośnie, rozpaczliwie puste, choćby i bukłak się nie ocalił. Dopiero gdy wyciągnęła mieszek i pobieżnie przeliczyła jego zawartość, humor jej się poprawił. Drastycznie. Konia kiełznała i kulbaczyła, już pogwizdująć, przejechawszy go starannie szczotką, dotroczyła juki.
Wyprowadziła zwierzę ze stajni w ulicę, nawet kątem oka nie oglądając się na komendę.
Wracamy w trakt, Ogryz, pić i bawić w gospodach! Za ten trzos nie przejesz owsa całą zimę, choćbyś pękł — zagadała. Wiatr zawiał na nich lekko w zaułku, sprawiając, że poczuła rychło własny zapach po ładnym czasie bez kąpieli, lataniu po ulicach i magazynach, i tańcowaniu z mieczem. — Ale pierw, miejska łaźnia...
Cmokając, pociągnęła ogiera za wodze i ruszyli przed siebie.
Spoiler:

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

94
Tłum był tak gęsty, że przeciskanie się sprawiało olbrzymie problemy. Smród ponad tysiąca ciał kilku ras i narodowości zdecydowanie mógł przyprawić o duszność i mdłości. Cały plac rozbrzmiewał gwarem rozmów w kilkunastu językach, przywodząc na myśl wnętrze ula. Niektórzy głośno mówili o potężnej armii, która zmierzała w stronę miasta, inni, mniej doinformowani, zastanawiali się, o co tu może chodzić.

Travis dostał się za bramy miejskie w ostatniej chwili, gdyż strażnicy już sposobili się do zamknięcia ich i podniesienia mostu zwodzonego. Kiedy przekroczył bramy miasta, od razu poczuł się lepiej i bezpieczniej, ale tylko chwilowo. Świadomość mieszkania w oblężonej metropolii była zarówno fascynująca, jak i przerażająca. Okazja do niezłego zarobku przeplatała się w takiej sytuacji z ryzykiem śmierci niemal na każdym kroku.

Żołnierze nagle zaczęli tłuc w tarcze. Miarowo, nieco nierówno, ale cel swój osiągając. Skupiali uwagę. Rozmowy z każdą chwilą cichły, wszyscy spoglądali na drewniany podest, najczęściej służący do wszelkich egzekucji lub innych uciech prostego ludu. Wyszedł nań mężczyzna wysoki, postawny, ubrany na wojskową modłę, w obcisłe spodnie i czarną tunikę. Siwe nitki w jego włosach powoli zdobywały przewagę nad czernią. Patrzył przez chwilę na tłum, a gdy nastała cisza, przemówił mocnym, donośnym głosem.

- Mieszkańcy Ujścia! Dnia dzisiejszego, tuż po wschodzie słońca, armia Varulae przekroczyła granice naszego królestwa bez podania powodu! - Część mieszkańców krzyknęła oburzona, kobiety poczęły szlochać i zawodzić, dzieciaki dłubały w nosach, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi. Żołdacy kolejny raz użyli tarcz, aby zapanował spokój. - Posłano już gońca do króla naszego, którym niebawem przyjdzie nam z pomocą! Do tego czasu nie martwcie się, gdyś mury nasze są mocne, a wojsko dzielne i bitne! - Travis bezbłędnie wyczuł propagandowe hasła, ale zostawił to wszystko dla siebie. Słuchał dalej. - Aby zapewnić miastu większe bezpieczeństwo, każdy mężczyzna od dwunastego, do pięćdziesiątego roku życia winien uzbroić się na własną ręką i zgłosić do miejskich koszar na przeszkolenie bojowe! Uchybianie się od tego obowiązku będzie karane jak zdrada! - Nie musiał kończyć, ludzie wiedzieli, co to oznacza. - Wszyscy mistrzowie cechowi, a także hodowcy trzód, winni zgłosić się natychmiast do kasztelu, bowiem sam kasztelan pragnie z nimi pomówić! Teraz rozejdźcie się i czyńcie przygotowania, a nade wszystko - nie trwóżcie!

Herold zniknął z podwyższenia, a wrzawa wybuchła ze zdwojoną siłą. Niektórzy bezradnie kręcili głowami, nie wiedząc, co robić, inni szybko opuścili plac, udając się w sobie tylko znanym kierunku. Fletcher pozostał na miejscu, świadom, że powinien podjąć decyzję, co dalej.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

95
Musiał bardzo się starać, by nie poślizgnąć się w błocie, które powstało przez deszcz. Nie lubił deszczu, utrudnia wszystko. Pusty mieszek był przymocowany do pasa mocnym rzemykiem, by ewentualny złodziejaszek miał na czym się skupiać. Pusty mieszek wcześniej już trochę dociążył piaskiem na tyle, by było czuć jego ciężar i by sprawiał wrażenie, ze ma w sobie nieco srebra. Zaś prawdziwy mieszek był ukryty na lince oplatającej jego plecy i pierś pod ubraniem, uniemożliwiając niepostrzeżoną kradzież.

Przez cały motłoch brnący do miasta i psią pogodę Travis ledwie zdążył przed zamknięciem bram, ale jednak się wyrobił. Kierował się ruchem nadanym przez ludzi w stronę Placu, a woń mnóstwa spracowanych, spoconych, przestraszonych ciał ludzi, orków, elfów i innych ras oraz koni i innych zwierzaków mieszała się w jedną, straszliwą mieszankę. Żołądek łotrzyka wytrzymał tą próbę, a zanim dotarli do celu podroży, zdążył się do tej woni przyzwyczaić. Poprzysiągł sobie, że przy najbliższej okazji porządnie się umyje, by zdjąć z siebie cały ten smród. Korzystał z tego, że ludzie są zaaferowani tym, o co do cholery chodzi i przyglądał się kto ma mieszek lub inną cenną rzecz i pragnie się go pozbyć, zupełnie nie poświęcając mu uwagi. Mały nożyk w dłoni Travisa był idealnym narzędziem do odcinania wszelakiego rodzaju rzemyków jak i pomagał w pozbywaniu się niewygodnych celnym ciosem w nerki.

Żołnierze zaczęli tłuc w tarcze, a na podest wyszedł siwiejący herold. A więc postanowili wygłosić mowę pokrzepiającą serca, pomyślał Fletcher. Już on da im mowę, zamierzał zniknąć jak najszybciej jak to możliwe, ale najpierw chciał się dowiedzieć, co powiedzą.
- Mieszkańcy Ujścia! Dnia dzisiejszego, tuż po wschodzie słońca, armia Varulae przekroczyła granice naszego królestwa bez podania powodu! - A to ci dopiero. Pomijając reakcję tłumu, która była raczej spodziewana, Travis zastanawiał się, czy ta armia ma realne szanse przejść przez to miasto, czy jednak oblężenie trochę potrwa. Dużo od tego zależy, w końcu albo mógł zostać i kontynuować poszukiwania Bogobojnej, albo spieprzać i nie narażać życia. Herold w międzyczasie truł dalej.
- Posłano już gońca do króla naszego, którym niebawem przyjdzie nam z pomocą! Do tego czasu nie martwcie się, gdyś mury nasze są mocne, a wojsko dzielne i bitne! Teraz o mało nie parsknął śmiechem. Fakt, że przyjdzie więcej wojska był miły dla ucha, ale mogło i tak być, ze zjedzą to miasto i zaczną się bić dopiero potem. Za to po tym, jak widział tu straż miejską to wątpił mocno w słowa herolda. Były bardzo naiwne, idealne, by pokrzepić serca głupiego tłumu. Łatwiej kierować ludźmi, gdy zaszczepi się w nich iskrę nadziei pośród czarnej rozpaczy.

Travis nagle poczuł, że w tej chwili winien bardzo uważnie słuchać, co będzie mówione.
- Aby zapewnić miastu większe bezpieczeństwo, każdy mężczyzna od dwunastego, do pięćdziesiątego roku życia winien uzbroić się na własną ręką i zgłosić do miejskich koszar na przeszkolenie bojowe! Uchybianie się od tego obowiązku będzie karane jak zdrada! -
Osz ty skurwysynie. Dwunastoletnich chłopczyków na wojny się zachciało brać, co? Miał ochotę zamordować tego sukinsyna, który zmusza w sumie jeszcze dzieciaki do wojny. Co on może? Zasłonić swoim trupem wejście do miasta? Wolne żarty. Zacisnął mocniej pięść na rękojeści swego noża, przeczekując wściekłość. I wtedy do niego dotarła druga część. "do pięćdziesiątego roku życia"... Travis miał 42 lata. Jeśli nie chciał być wmieszany w wojnę, musiał natychmiast się gdzieś ukryć. Bądź jeszcze lepiej udawać.

Uciekł. Gdy tylko morze ludzi rozpłynęło się rzekami i strumieniami po bokach i wracało do swoich spraw, Travis szybko ruszył w miejsce, gdzie tymczasowo powinno być gwarno i gdzie nie powinni go odnaleźć - do najbliższej tawerny.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

96
Tłum zgęstniał jakby, kiedy zaczął się przesuwać. Travis, chcąc sprytnie umknąć werbunkowi i szkoleniom wojskowym, dał się ponieść tłuszczy, aby w najbliższym czasie wymknąć się do karczmy. Plan bardzo szybko spalił na panewce, bowiem wyrwanie się z tak gęstego tłumu, nawet za pomocą kuksańców, warknięć i łokci było robotą wielce trudną, dlatego też pierwszą karczmę, jaką zobaczył, po prostu minął, nie mogąc przepchnąć się dalej.

W następnej uliczce zrobiło się nieco luźniej, więc Fletcher po raz kolejny podjął walkę o wyjście z prądu żywej rzeki. Był tuż-tuż, kiedy poczuł, że ktoś silnie go popchnął, aż wywrócił się i przetoczył przez bark, uderzając plecami o ścianę jakiegoś budynku. Przez myśl przemknęło mu, że przynajmniej osiągnął swój cel.

Wysoki drab z bielmem na oku i jego nieco niższy kolega także wydostali się z tłumu i patrzyli na niego z góry. Ubrani w koszule i wełniane kubraki, wyglądali na zwykłych mieszkańców. Tylko te długie noże przy bokach jakoś nie pasowały do reszty wizerunku. Wyższy warknął coś, czego Travis nie zrozumiał. Jego druh przyszedł mu z pomocą.

- Wybacz ten atak, ale mój kolega zauważył, że od początku strasznie się pchasz - zaczął wiele kulturalnym, wydawałoby się dworskim tonem. - Jakbyś pragnął się wyrwać, uciec stąd. Ale miast słów używasz siły. Dlatego w jego imieniu pragnę zadać Ci pytanie... O co, kurwa, chodzi? Nie możesz zachowywać się grzecznie, jak reszta?

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

97
To było jak próba wyjścia z rzeki o wyjątkowo silnym nurcie. Walka o dotarcie na brzeg kosztowała mnóstwo sił i woli, ale i tak nie udało mu się dotrzeć do celu - tłum zmył go dalej. Więc szedł z nimi dalej i dalej, ciężko uzyskując kolejny cal bliższy wydostania się spod wielorasowego nurtu, aż w końcu nurt nieco się przerzedził. Już o mały włos wydostałby się na wolność, aż tu coś silnego zwalił go z nóg. Przetoczył się szybko przez bark i ściana jakiegoś budynku wyrosła tuż za nim, dość boleśnie dodajmy. Przynajmniej osiągnął kolejny punkt do swego celu, pomyślał, nieco zamroczony.

Mrugnął dwa razy, dochodząc do siebie i spojrzał w górę. Stał nad nim wysoki jak skurczybyk kark ślepy na jedno oko oraz nieco mniejszy knypek tuż obok. Ubrani byli typowo, za to noże przy ich bokach burzyły tę typowość.
Pół-ślepy skurczybyk coś warknął niezrozumiałego, ale zaraz mniejszy odezwał się już zrozumialej. Zadziwiająco zrozumialej, niczym jakiś panicz.
- Wybacz ten atak, ale mój kolega zauważył, że od początku strasznie się pchasz. Jakbyś pragnął się wyrwać, uciec stąd. Ale miast słów używasz siły. Dlatego w jego imieniu pragnę zadać Ci pytanie... O co, kurwa, chodzi? Nie możesz zachowywać się grzecznie, jak reszta?

Travis szybko wymyślił wymówkę i zbolałym, przestraszonym tonem, o który w tej sytuacji nie było trudno, odrzekł.
- M-mój syn. Jon. Wezmą go sukinsyny do wojska, muszę go znaleźć. Rozumiesz?! Znaleźć zanim tamci go znajdą! - jęknął i spróbował się zebrać z ziemi. Podparł się o kolano, a drugą o kostkę u stopy, próbując ją rozmasować.
- Kim Wy jesteście, do cholery? Ty szczególnie - spojrzał na mniejszego. - Nie mówisz niczym zwykły mieszkaniec grodu, a jak hrabia przynajmniej.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

98
- Aha - skwitował niższy. - Idziesz po syna, żeby nie zabrali go do wojska. Spójrz na tych wszystkich ludzi - szerokim gestem wskazał wędrującą ulicą tłuszczę. - Zauważasz pewną nieprawidłowość, jeżeli porównamy ciebie i ich? Nie zauważasz? To ci pomogę. O, na przykład tamten kowal. W fartuchu, cały ubrudzony. Widać, że świeżo wypadł ze swojego kramu, by przyjść na plac. Albo tamten kupiec. Schludny kaftan, znak cechowy na łańcuchu. A teraz zerknij na siebie. Torba przy grzbiecie, ani chyba podróżna, ubranie ubłocone, pogniecione. - Uśmiechnął się złośliwie i spojrzał na Travisa z politowaniem. - Bratku, kogo ty oszukujesz? Ty tu nie mieszkasz, ba, jeszcze rano nie było cię w tym mieście. A zachowujesz się jak cham i prostak. Jestem Neven bin Troten, skromny handlarz bronią, dostarczającą uzbrojenie dla stacjonującego tu garnizonu wojska. I może wcale bym się tobą nie zainteresował, gdyby nie fakt, że ten tu mój przyjaciel był wielce oburzony twoim zachowaniem.

Wielkolud warknął na znak zgody i dalej srogo mierzył Fletchera wzrokiem. Za ich plecami tłum powoli rozchodził się, a żywa rzeka stopniowo malała, by z czasem zupełnie zniknąć.

- Proszę więc, abyś wytłumaczył się ze swojego zachowania, zanim będę zmuszony wezwać straż, by zamknęła cię w lochu na jakiś czas. - Jego głos był miły i serdeczny, jakby rozprawiali o jakiejś błahostce przy kuflu piwa.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

99
Fletcher mógłby próbować ciągnąć swą wymyśloną historyjkę dalej, ale uznał, że nie ma to sensu. Dalej rozmasowywał kostkę, czując pod palcami ukryty nożyk. Bardzo nie chciał mieć okazji go użyć.
- Jesteś zbyt dociekliwy, by ci to tu kiedyś wyszło na dobre. - mruknął. - Masz rację, niedawno tu przybyłem, w poszukiwaniu pracy. Jestem najemnikiem, specjalizuję się w cichym załatwianiu spraw. Przybyłem tu w poszukiwaniu pracy, stąd taki ubiór. Ty, raczej, ochrony już nie potrzebujesz. Ja natomiast nie specjalnie chce mieszać się w wojny, to nie moja specjalność. Spójrz na to ze swojej perspektywy. Jesteś handlarzem bronią, a z handlarza zaraz staniesz się poborowym, kolejnym mięsem przeciw armii, która własnie nadciąga. Kolejnym mięsem służącym do podkładania się pod nogi owej armii, by spowolnić ich marsz, aż przybędzie wojsko królewskie. Albo i nie przybędzie. Może Twojemu towarzyszowi to by nie przeszkodziło, ale Tobie? - westchnął.

- Nie szukam kłopotów. Przy aktualnej sytuacji sam nie wiem co zrobić, planowałem dostać się do jakiejś karczmy i na spokojnie przemyśleć to wszystko. Zanim rozpętał się ten chaos, planowałem kogoś odszukać. Jesteś tutejszy, może Ty byś mi coś podpowiedział? - sklepy i sklepiki miały swoje umowy z różnymi gildiami, takie by nie okradano ich bądź by okradano rywala stoiska nieopodal. Travis żywił nadzieję, że ten tu może coś wie.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

100
Mężczyzna zaśmiał się tylko, jakby Travis opowiedział mu przedni żart. Poklepał się po udzie i machnął ręką.

- Uwierz, że główny dostawca broni jest w tym mieście bezpieczny. Mnie do wojska na pewno nie wezmą. Ale ciebie? Z pewnością bardzo chętnie. Zresztą, to nieważne. Chodź ze mną, panie najemniku od cichych spraw. Porozmawiamy sobie.

Po tych słowach ruszył. Samotnie, bowiem jego wyższy kolega poczekał, aż Travis podniósł się i szedł tuż za nim, by ten nie zdołał uciec. Przeciskali się przez mniejsze lub większe grupki ludzi, którzy z emocjami rozprawiali o niedawnym orędziu. Po jakimś czasie Fletcher zorientował się, że zmierzają ku basenowi portowemu. Dokąd został prowadzony, czego od niego oczekiwano? Nie wiedział, ale miał obawy.

Po dłuższym marszu znaleźli się w południowej części portu, a dokładniej - w starym magazynie

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

101
Podczas oblężenia w na Ulicy Targowej nie było tyle osób co zazwyczaj. Duża część ludności miasta zebrała się w porcie zostawiając inne dzielnice. Nie oznacza to jednak, że nie było tu tłumów. Człowiek miał tu więcej swobody niż zazwyczaj, ale ulica nie była pusta. Znalezienie sobie miejsca na pokładzie jakiegoś statku nie było tanie, więc ludzie szukali pieniędzy w tej okolicy.

Z portu trafiła tu Ves wraz z Rievem. Zwracali uwagę przechodniów. Jakiś facet i niecodziennej urody kobieta obaj w czystych ubraniach rozglądający się wokół sami w sobie odstawali od reszty nie licząc ich reputacji w mieście. Szczególną uwagę przyciągała elfka. Na szczęście obeszło się na ciekawskich spojrzeniach.

Szmugler uniósł głowę i po chwili szturchnął dziewczynę wskazując jej mężczyznę stojącego po drugiej stronie ulicy. - Kojarzę go. Renef... Refed? Jakoś tak. Powinien coś wiedzieć.

Rieve ruszył w jego stronę nakazując elfce by zanim poszła. Ves nie zrobiła nawet jednego kroku gdy poczuła jak czyjaś ręka sięga jej do pasa po jedną z sakiewek. Prawie czuła na karku oddech złodziejaszka, a może jej się tylko wydawało. Niemniej jednak ktoś ma czelność podejmować próbę kradzieży jej własności wykorzystując fakt, że szmugler się oddalił.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

102
Renlef. Ves sceptycznie zmarszczyła brwi, lecz nie zaprotestowała, Rieve mógł mieć rację, mógł coś wiedzieć. Liczyła w duchu, że uda jej się uniknąć szukania pomocy u Cierré. Półelf zsikałby się ze szczęścia, gdyby się dowiedział, że była zmuszona abortować swoje zadanie z powodu oblężenia Ujścia i wracać w mury z podkulonym ogonem. A nie powiedział zapewne nic. Nawet gdyby posiadał informacje.

Łypnęła za oddalającym się przemytnikiem.

Wątpię, żeby... — Elfka zamarła.

Przeklęła w duchu tak, jak nawet Kali nie lubiła, gdy przeklinała. Nie wątpiła, że czuła dokładnie to, co myślała, że czuła. Ktoś ją właśnie próbował bezczelnie, bez finezji i polotu, a co gorzej, bez umiejętności okraść w miejskiej ciżbie, używając sobie chwili konsternacji. Nie zareagowała natychmiast, by nie płoszyć śmiałka, okiem nie mrugnęła. Ludzie przepływali obok w swych dziennych troskach i frasunkach, nikt się nie oglądał, nikt nie przystawał, łatwe ofiary śród tłumu i zamieszania. Złodziej miał tedy okrutnego pecha, że ze wszystkich upatrzył akurat tę.

Ves poczekała chwilkę, aż palce zacisnęły się na jej sakiewce. Wtedy się odwinęła niczym atakująca z trawy żmija, jedną dłonią chwytając nadgarstek prowokatora, zatrzymując, drugą dobywając w międzyczasie puginału zza pasa. Nie zamierzała przykładać go do gardła, nie między przechodniami. Przytknąć w bok, w miękkie. Dyskretnie, ale wystarczająco, by poczuł napierający na ciało czubek ostrza oraz wagę błędu jaki popełnił w doborze swojego celu.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

103
Ves nie zwróciła zbytniej uwagi przechodniów. To znaczy zwracała ją już wcześniej, ale teraz wręcz odwrócili oni wzrok i przyśpieszyli kroku. Musieli się wystraszyć. Gdyby działała zbyt pochopnie mogło by się to skończyć równie dobrze co krzyknięcie "Prawa ręka Bogobojnej przybyła na targową i czeka na ostrze w brzuchu".

Gdy dłoń elfki złapała nadgarstek złodziejaszka jego ręka puściła sakiewkę. Gdy Vesaeline się odwróciła jej oczom ukazał się wychudzony mężczyzna o skromnej budowie ciała i podartych ubraniach, które nie mogły dobrze chronić przed zimnem. Był brudny - brudne miał ciuchy, brudne miał siwiejące włosy, brudny miał zarost i długo by tak wymieniać. Mężczyzna, który miał coś około pięćdziesiątki wyglądał jak okaz biedy i nędzy.

- Proszę nie! - powiedział, ale nie krzyczał by nie przebić sobie samego ostrzem, które znajdowało się niebezpiecznie blisko jego ciała - Jestem rolnikiem. Uciekłem do Ujścia tuż przed oblężeniem. Nie mam nic. Nie jadłem od tygodnia. - oddychał płytko, bo czuł, że głębszy wdech może go zabić.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

104
Och, zjeżdżajże już — zdenerwowała się elfka i odepchnęła dziadygę. Wcześniej urwała jednak od pasa chudszy mieszek, pobrzękujący cicho i wcisnęła mu od niechcenia w zgrabiałą dłoń, już odwracając się z powrotem. Dwadzieścia srebrnych gryfów winno było starczyć na znacznie więcej niźli jeden bochen chleba i jeden kubek taniego, grzejącego siarką cienkusza.

I tak umrze, pomyślała przelotem. Nie zdechnie z głodu jeszcze kilka dni, a potem może parę tygodni, ale monety się skończą i wtedy zabije chłód oraz brak jadła, może choroba, jeśli nie zrobią tego wcześniej inni żebracy. Kiedy zieloni się przedrą, umrą wszyscy.

Nie obejrzała się na łachmaniarza. Stuliła sztylet w jaszczurze i ominęła kałużę końskich szczyn, ruszając brukowaną ulicą w stronę Rieva oraz przyczajonego w podcieniu kamienicy Renlefa, łypiącego z półmroku niczym szczur zza kraty ścieków. Zbliżyła się, stąpając miękko i pewnie, z kciukami zatkniętymi za pas, powitała szpiega oszczędnym skinieniem głowy.

Renlef. Jakie wieści?

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

105
Mężczyzna o krótkich kruczoczarnych włosach i równie czarnych oczach ubrany w ciemną kurtkę i przylegające skórzane spodnie uśmiechnął się na widok elfki. Czekał przy nim już szmugler.

- Podobno jakieś dwie nimfy wodne o imionach Rieve i Vesaeline wyskoczyły wczoraj z Prostej. Nie wiem kto wam w tym pomógł, ale świetna robota z tym koniem i liną. - odparł Renlef - To chyba najważniejsze informacje z ostatnich dni. Przekazałem tę informację Kali. Kazała posłać was do niej gdy tylko się do kogoś zgłosicie.

Do nich z uśmiechem na ustach podszedł kolejny szpieg. Wyglądał dokładnie jak Renlef, ale jego włosy - trochę dłuższe - i oczy były jasne, ubrania również były jaśniejszego koloru.

- Widzę, że ich znalazłeś Ren. - powiedział po czym stanął tuż przy nim.
- Spostrzegawczy jesteś. - odpowiedział sarkastycznie.

Szpieg w ciemnym stroju położył dłoń na plecach nowo przybyłego.

- Zaprowadzić was do niej? - spytał.

Wróć do „Ujście”