Ulica Targowa i Główny Rynek

1
Obrazek
Wbrew pozorom w Ujściu, jako mieście handlowym nieustannie bogacącym się i rozwijającym, można wyróżnić kilka targowisk, mniejszych lub większych, mniej lub bardziej znanych. Nie wszyscy lubią okazywać swe towary tak szerokiej rzeszy publiczności, która każdego dnia przewija się przez miasto sprawiając, iż różnorodne tłumy ludzi przypominają istną chmarę owadów, a każdy inny od drugiego. "Miasto Grzechu", bo i tak można nazwać Ujście, jak każde miasto, w którym wraz z każdą zarobioną złotą monetą przestępczość legnie niczym robactwo, wypełnione jest po brzegi złodziejstwem wszelkiego rodzaju. Zaczynając od małych, brudnych i bosych dzieciaków, kradnących pojedyncze artykuły żywnościowe by przeżyć do następnego dnia, poprzez śmiałych, szybkich niczym błyskawica i śmiałych, nie bojących się przebiegać przez tłum ludzi w garści trzymając skradziony towar złodziejaszków, kończąc na zorganizowanych gildiach złodziei, których interesuje coś więcej niż rupieć warty parę monet. Z tego właśnie powodu jubiler, ryzykujący prowadzenie biznesu w tym mieście nie stoi ze swym straganem przy Głównym Rynku, podobnie jak kowal oferujące swe wyroby, które niekiedy mimo swej wielkości i ciężaru mogą niespodziewanie zniknąć.
Główny Rynek w Ujściu ma swój początek w miejscu, do którego zbiega się kilka uliczek, a następnie przez kilkadziesiąt metrów prowadzi szeroka, obstawiona różnymi straganami z obu stron ulica. Zwieńczeniem tego kupieckiego rarytasu jest okrągły, dość sporej wielkości plac, na którym miejsce do handlu jest już płatne poważne sumy, w przeciwieństwie do kosztujących parę monet miejsc po bokach ulicy, o które nie raz przelała się krew chętnych zarobku kupców-amatorów. Z placu wychodzą cztery uliczki: na końcu pierwszej, składającej się z magazynów umieszczonych po bokach, znajduje się budynek gildii kupieckiej odpowiedzialnej za cały Rynek; druga składa się z domów handlarzy; na końcu trzeciej znajduje się jeden z budynków straży miejskiej, odpowiedzialnej za teren Rynku; czwarta prowadzi dalej w miasto.
Im głębiej w stronę Placu, tym lepsze towary można ujrzeć. Przeważnie zaczyna się od kramów ze wszelkiego rodzaju żywnością, nie zawsze świeżą i doniesioną od razu po zbiorach, którą sprzedają ze swych pól wieśniacy, po tym jak nie udało im się dogadać w sprawie umowy z karczmą bądź tawerną, a jak wiadomo duże miasto - duże zapotrzebowanie na żywność. Ręcznie tworzone, wiklinowe kosze, ręcznie szyte ubrana, błyskotki własnej roboty - właśnie to również można spotkać podróżując przez pierwsze metry Ulicy Kupieckiej. Niestety, prawdziwego handlu na placu doświadczą tylko najbogatsi. Rynek jest miejscem, gdzie swoje stragany posiadają znani i bogaci kupcy oraz rzemieślnicy, których towar ochraniany jest przez zbrojnych. W praktyce jednak niewielu, nawet najbardziej zręcznych złodziejaszków, podejmuje ryzyko kradzieży wartej majątek książki czy wręcz bezcennego amuletu, przywiezionego z najdalszych krain. Dzieje się to za sprawą niezwykle rozbudowanego systemu łapówkarskiego, a co za tym idzie większość gildii złodziei jest przekupiona tak, że albo ma się trzymać od danego straganu z daleka, albo ma obierać za cel towar konkurencji, albo te dwie rzeczy na raz. Dlatego niekiedy można nawet nie zauważyć zdeptanego ciała, z poderżniętym gardłem i wyciekającą z niego, barwiącą szary chodnik rzeką krwi, należącego do opłaconego złodzieja, który przeliczył swoje siły.
Jak można się spodziewać po targowisku tej wielkości i wagi dla miasta, na ulicy można minąć dosłownie każdego. Szerokiego, barczystego orka z toporem na plecach; odzianego w szaty kapłana; rycerza w zbroi z mieczem u boku; zwykłą, zapitą i brudną chołote; przybyszów z dalekich krain ubranych w różnorakie stroje i wielu innych. Nie jest to dobre miejsce do zwiedzenia dla osób o czułym powonieniu, choć podobno po paru razach można się przyzwyczaić i nie czuć całej gammy przyprawiających o ból żołądka zapachów. Na targu miesza się chyba każda, istnieją, odkryta przez człowieka woń. Spoceni faceci i spocone konie to wręcz nic, kiedy dołączy do tego smród (nie)świeżych ryb, mięs, ostrych perfum jakichś paniczków bądź silnego i kłującego w nozdrza zapachu przypraw przywiezionych prosto z Archipelagu. Miejsce to nie jest również przyjazne dla leczących skutki ubiegło nocnej popijawy. Gwar z trudem zagłuszający wykrzykiwane oferty sprzedawców, mieszające się ze sobą, jeszcze bardziej pobudzającego do głośniejszych rozmów, i tak w kółko. Przechodząc w tłumie można odnieść wrażenie, że większość ludzi nie kieruje się słuchem czy węchem i w ogóle nie obchodzą ich wykrzykiwane zdartym głosem oferty, a jedynie przyszli popatrzeć bądź podwędzić co się da. Jaka tego przyczyna? Niewielu nosi przy sobie sakiewki, za to mało który mieszkaniec nie posiada przy sobie krótkiego noża, nie wahając się wbić go prosto pod żebro przyłapanego na gorącym uczynku kieszonkowca.
Ostatnio zmieniony 14 wrz 2013, 14:24 przez Gilles, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

2
Słońce górowało wysoko na niebie, przebijając się przez leniwie płynące, pociemniałe chmury, z których dałoby radę wycisnąć jeszcze trochę deszczu. Światło gdzieniegdzie odbijało się od kałuż powstałych w skutek ulwy z zeszłego dnia, choć nikt nie zwracał uwagi na wręcz migoczący pejzaż. Nad miastem powstała tęcza, obejmująca swym kolorowym łukiem całą długość Ujścia, co tworzyło nieco komiczne wrażenie biorąc pod uwagę fakt, iż mieszkańcy tego miasta mieli niewiele wspólnego z Jednorożcami. Ciągle deptane kałuże, często sięgające głębokością aż do kostek, tylko jeszcze bardziej irytowany i tak już mocno przybity pogodą i ciężkim życiem tłum, a starcie z "wodnymi pułapkami" kończyło się zazwyczaj salwą brzydkich słówek, zupełnie jakby "pierdolona woda" robiła to celowo. Świeże, orzeźwiające powietrze zniknęło wraz ze wschodem słońca, kiedy tylko tłumy ludzi wyszły na ulicę w swych codziennych sprawach. Lekki, z początku przyjemny wietrzyk, po pewnym czasie tylko jeszcze bardziej roznosił po całym mieście fetor brudnych, spoconych ludzi, nieświeżych ryb bądź leżących tu i ówdzie, szerokim łukiem omijanych górek końskiego łajna. Jeżeli ktoś nie miał butów - miał spory problem, a to za sprawą dość sporej ilości błota, którą ludzie zdążyli już roznieść po całym targowisku, a przed którą nie chroniło niekiedy nawet porządne obuwie. Nie panowała tu zazwyczaj przyjemna atmosfera, lecz chłód i wilgoć dały się we znaki mniej odzianym, a tym samym mniej zamożnym obywatelom, wydającym często ostatnie grosze na pajdę twardego chleba, kawałek czerstwego sera bądź kilka ryb złowionych dzień wcześniej.
Nieco inaczej sytuacja wyglądała na Placu, gdzie woda zapełniała głównie często występujące ubytki w kostce brukowej, a i błota było zdecydowanie mniej, tak samo jak samych ludzi, gdyż w takiej pogodzie nie każdemu chciało się iść i oglądać bogate towary, jeżeli nie miał pieniędzy i potrzeby ich zakupu. Z Placu wychodziły cztery uliczki, właściwie drogi, którymi poruszali się jedynie ludzie mający swe stoiska na Rynku bądź powód, by się owymi drogami poruszać. Prowadziły one do sklepów i drobnych zakładów osób wykładających swój towar na Placu, do magazynów i innych budynków, które miały coś wspólnego z handlem; jedna z dróg prowadziła nawet do gildii kupieckiej, która zajmowała się sprawami związanymi wyłącznie z targowiskiem.
Na środku Rynku zebrało się dość pokaźne zbiorowisko, co wbrew pozorom było zjawiskiem dość nietypowym. Handlować pozwalano jedynie na obrzeżach Placu, tak, że jeden stragan stał niemalże przy drugim, a za nimi konie, skrzyknie i powozy z towarem, ewentualnie jacyś pomocnicy, a przed samym straganem najczęściej stało od dwóch, do nawet sześciu zbrojnych. Jedynie ulicznym grajkom i minstrelom pozwalano zabawiać się na środku Placu, gdyż załatwiali klientów, co było na rękę sprzedającym. Tym razem jednak to nie dźwięk lutni, piękny śpiew czy wierszowana historia jakiegoś rycerza były przyczyną zebrania się tłumu, a coś, co nie zdarza się często - publiczna egzekucja. Właściwie nie można tego do końca nazwać "egzekucją", gdyż nie było herolda ogłaszającego wyrok w imieniu namiestnika i sądu, nie było wygłaszania win i szubienicy, a jedynie pięciu zbrojnych, tak zwana Straż Miejska Ujścia, która względnie pilnowała porządku, choć każdy nawet wieśniak wiedział, iż w rzeczywistości nie robili nic pożytecznego, a jedynie obijali się i brali łapówki. Tym razem stali jednak z obnażonymi mieczami, przyłożonymi do gardeł trzech, klęczących, na oko ubogich kobiet - jednej starej, pomarszczonej i siwiejącej, drugiej nieco młodszej, w najlepszym wypadku przed czterdziestką, trzecia natomiast była młoda i ładna, około dwudziestki, choć jej twarz nosiła ślady nie jednego celnego ciosu, a krew ze złamanego nosa skapywała prosto na obnażone piersi; sama kobieta, trzymana, wręcz szarpana za włosy, wydawała się półprzytomna.
- Proszę, zostawcie moje córki, niczym nie zawiniły! - krzyczała starym, zachrypniętym głosem najstarsza, składając ręce do modlitwy i ze łzami w oczach spoglądając w górę, w twarz przykładającego jej miecz do gardła strażnika, który jedynie zmarszczył czoło, nabrał śliny i napluł kobiecie wprost na twarz.
- Matko! - wykrzyknęła Druga, córka staruszki, która zamknęła oczy i zaczęła cicho szlochać.
- Zamknij mordę, dziwko! - Strażnik zdjął kobiecie miecz z gardła, porządnie chwycił i szarpnął za jej długie, lokowate, rude włosy i rzucił ją do przodu, a gdy ta upadła, podszedł i błyskawicznie kopnął ją w brzuch. - Jeszcze jedno słowo bez pozwolenia, a będziesz cierpieć suko! - wykrzyczał do kulącej się kobiety, która kaszląc miała problem ze złapaniem oddechu.
Tłum stał w okręgu i patrzył, szepcąc między sobą, lecz nikt nie odważył się powiedzieć głośno. Patrząc na ich wzrok można by odnieść wrażenie, iż skierowany jest on właśnie na trzy kobiety, nie jest jednakże przepełniony litością, lecz odrazą, a nawet gniewem.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

3
Słońce grzało w plecy, ludzie się darli, śmierdziało niemożebnie, a Licho kołysała się leniwie do końskigo stępa. Ogryzek pluł pianą i podzwaniał czankami munsztuka. Licho pojechałaby i szybciej, ale nie było gdzie — zewsząd i we wszystkie strony pałętali się przechodnie, dzieci, psy, ryczący inwentarz. Awanturniczka wlokła się więc z prądem, z tłumem, pogryzając jabłko. Nie było jej śpieszno. Nie w tym mieście.
— Nie strasz ludzi, Ogryz.
Koń ruszył uchem, słysząc znajomy głos. Ale dalej szczurzył się złośliwie, ilekroć ktoś przeszedł za blisko.
Kiedy wyjechali z szerokiej, wydeptanej ulicy w plac, motłoch się rozrzedził i rozlazł na różne strony. Podkowy zadzwoniły na bruku, łatwiej było jechać, niż w gnoju i błocie, i w kałużach z pomyj oraz deszczu. Licho nie śpieszyła gniadosza, patrzyła po skleconych nieskładnie, porozstawianych, gdzie padło i jak padło straganach, ściśniętych w podcieniach murów, po stertach gruzu ostałych z budynków i rozpadających się od fundamentów cekhauzach. Ujście nic się nie zmieniło, ale jakieś było inne, mniejsze. Kiedy była dzieciakiem, Plac wydawał się wielki jak najogromniejsze pole. A rozkładu i ruiny, gdzie się tylko nie spojrzało, wtedy chyba nie było tak widać. Albo ona umiała nie widzieć.
Ogier zastrzygł uszami, zachrapał, targając łbem. Ciżba na Rynku czyniła taki rozgwar, jakby co najmniej rajcę wieszali. Licho wiedziała dobrze, że nie był dzień na wieszanie, bo gdyby był, to by się nawet źdźbła na plac nie wcisnęło, a co dopiero takiego Ogryzka. Biją kogoś, pomyślała. Albo rabują. Albo jedno i drugie.
Podjechała tam, gdzie gapiów było mniej i z konia łatwo mogła dojrzeć, co się dzieje. Co jej wszak szkodziło, rzucić z daleka okiem. Popatrzyła i zacisnęła dłonie nie wodzach, widząc paskudne, paskudne przedstawienie, któremu pospólstwo przyglądało się z jakąś ponurą uciechą. W Ujściu takich obrazków nie brakowało. I nigdy nie miało zabraknąć. Pieprzeni bohaterowie, obrońcy miasta i ludu. Zła, żgnęła konia i ruszyła dalej, póki nie strzeliło jej nic głupiego do głowy. Jak wtrącenie się. Albo zareagowanie. Albo pomoc. Dość miała po swoich kłopotach, żeby nadstawiać karku tym zakutym pałom za coś, co i tak się nie zmieni, i tak się powtórzy, nie raz i nie dwa. Przynajmniej mogła się głupio nie gapić.
Odjeżdżając, słyszała jeszcze wrzaski strażnika, ujadającego jak wściekły pies, błagania staruchy, płacze. I głuchy jęk, z jakim upadła kobieta, kiedy pięść grzmotnęła ją w brzuch.
— Prrr, Ogryzek.
Licho ściągnęła wodze. Może i zgłupiała, ale było już za późno tak po prostu pojechać. Ogier boczył się, ciskał w miejscu na bezdomne kundle, uwijające mu się pod nogami i poszczekujące bezmyślnie. Lepszej wymówki awanturniczka mogła się nie doczekać. Okręciła konia na zadzie i wraziła mu ostrogi w miękkie, aż przysiadł, skoczył, ruszył ślepo galopem w ludzkie zbiegowisko.
— Prrr, zaraza! Z drogi, ludzie, bo poniósł! — krzyknęła, spinając roztańczonego ogiera i spychając bokiem na strażników. We roztrącaniu i tratowaniu pieszych Ogryzek był bezbłędny. To wszak był zbójnicki koń.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

4
Ludziom niezbyt podobało się, gdy ktoś jechał na koniu. Zwykłymi pieszymi nikt się nie przejmował. Nie dość, że musieli korzystać jedynie z własnych sił, to w dodatku sami dźwigali swoje ciężary, w przeciwieństwo do kupców i tych, którzy mogli pozwolić sobie na konia dźwigającego za nich tobołki i zakupy. Obecność wierzchowców w tak dużym tłumie wymuszania niekiedy niemalże chodzenie slalomem, omijając jedną "kopytną" bestię, by zaraz ponownie wykonać unik i nie zostać stratowanym przez następną. Tym bardziej widok jadącej na koniu, w najlepsze obżerającej się dziewczyny raził w oczy wielu panów, którzy bynajmniej dżentelmenami nie byli. Licho wyglądała jakby patrzyła z góry - w przenosi, gdyż siłą rzeczy robiła to również dosłownie - na większość społeczeństwa, a gdyby była ładniej ubrana, wyperfumowana i uczesana, wyglądałaby niemalże jak jakaś księżniczka. Była jednak zwykłą, ubogą łazęgą, której nie życzono za dobrze. Gdyby dostawała gryfa za każdego bluzga, który poleciał w jej stronę od wejścia na targowisko, mogłaby wybudować swój własny pałacyk, a nawet skromną świątynie. "Udław się, dziwko" usłyszane z ust barczystego, ciemno-zielonego orka niosącego ciężką skrzynię, który nie chcąc siłować się z koniem musiał go ominąć, z pewnością mogło przyprawić dziewczynę o udławienie się, ale ze śmiechu.
Na Placu, gdzie większość ludzi była na tyle zamożna, aby z czystym sercem mieć co włożyć do gara, liczba wyzwisk kierowana w stronę Licha nieco zmalała, natomiast posępne i pełne wrogości spojrzenia mierzyły dziewczynę od stóp do głów, dopóki ktoś nie drgnął w skutek prychnięcia zaczepiającego ludzi Ogryzka. Ona sama się tym nie przejmowała, ludzie to ludzie, plotkować muszą, a siedząca na koniu stała się kolejną przyczyną szeptów, choć w porównaniu do zbiorowiska, zdecydowanie mniejszych. Kiedy Licho zatrzymała się, by przyglądać się temu dość dramatycznemu spektaklowi, stojący przy pysku konia natychmiast odsunęli się na bok, nie chcąc czuć smrodu wydzielanego z paszczy Ogryzka, nie chcąc również zostać ugryzionym. Dwóch strażników, którzy stali po bokach trójki przetrzymującej kobiety, ciągle rozglądali się po tłumie, a kiedy tylko dojrzeli siedzącą na koniu, zmrużyli oczy i przyglądali się jej przez dłuższą chwile. Również, jeżeli Licho zatrzymała wzrok na trzeciej kobiecie, mogła zauważyć coś niespodziewanego. Oczy rannej, nawet jeśli napuchnięte, były otwarte, i spoglądały w tej chwili na blondynkę, a czerwone od krwi usta klęczącej poruszyły się wypowiadając bezgłośnie słowo, którego nie szło rozszyfrować. Mimo wszystko Ujścianka odjechała, by chwilę później rozbić się o tłum niczym kamikaze o wojska alianckie.
Już podczas pierwszych, "buntowniczych" podrygów ogryzka rozległy się głosy nawołujące Licho do poskromienia "brudnego kucyka", który mógł poczuć się urażony takim wyzwiskiem, co w konsekwencji doprowadzić mogło do wywołania skutku odwrotnego niż był zamierzony. Kiedy tylko koń odwrócił się w stronę tłumu i ruszył, jedna z kobiet odwróciła się i krzyknęła, po czym błyskawicznie ruszyła na bok. Jak to bywa z reakcjami tłumów, wszyscy zamiast posłuchać sami wpierw się obrócili, a dopiero potem, krzycząc, chaotycznie odsunęli na bok, nie jeden wywrócił się przy tym zabierając na glebę kilku towarzyszy. Nie wiadomo co było prawdziwym celem Blondynki, jednakże jeśli chciała dobrze, niezbyt jej się to udało. "Dobre intencje nie gwarantują pomyślnych skutków". Strażnik trzymający miecz przy gardle najstarszej kobiety, odruchowo poderżnął jej gardło, wykonując unik na bok jeszcze bardziej zagłębił ostrze w miękkiej tkance. Mężczyzna się obalił, natomiast w momencie, kiedy głowa kobiety wisząca jedynie na skromnym pasku mięśni i skóry szyi uderzyła o ziemię, ta była już martwa, a na obłoconą ziemię spłynęła pokaźna ilość czerwonej posoki. Reszta strażników nie poszła w ślady kompana, jeden rzucił się na bok upuszczając miecz, natomiast ostatni odepchnął wpierw dziewczynę, a potem sam odskoczył, tracąc równowagę, lądując na kolanach i dłoniach.
Tłum zaczął się zbliżać z bezpiecznej odległości, otaczając prowokatorkę zamieszania i resztę jakby drugim pierścieniem, aż Ogryzek zatrzymał się i stanął dęba. Ludzi było jednak wielu i koń musiałby stratować nie jednego, co i tak spowolniłoby jego zbieg. Na tym jednak przedstawienie się nie skończyło. Kobieta, wcześniej kopnięta w brzuch, której cudem nie zmiażdżyły kopyta ogiera, wstała żwawo z wymalowanym na twarzy cierpieniem i wystawiła palec w stronę Licha.
- To ona! To jej szukacie! To ona to ukradła! - wykrzyczała ze łzami w oczach z całych sił tak, że cały Rynek usłyszał jej rozpaczliwe i pełne oskarżycielskiego tonu wyznanie, po czym ruszyła do truchła matki jakby mając nadzieję na nagłe podniesienie się staruszki, mimo jej niemalże odciętej głowy.
Tłum dalej obserwował całe zajście, a strażnicy powoli się podnosili, chwytali za bronie i kierowali swój pełen żądzy mordu wzrok w stronę siedzącej na koniu Licho.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

5
Licho wstrzymała ostro konia i posadziła w miejscu, frontem w strażników, w zagrożenie. Dłoń ją zaświerzbiła do miecza starym zwyczajem, ale nie sięgnęła. Nigdy nie sięgała żelaza, jeśli nie zamierzała go użyć. A po bruku polało się wystarczająco dużo krwi. Starała się nie patrzeć na staruchę, jadła nie tak dawno. Zbędna śmierć nigdy nie była dobra. Mogła przewidzieć, powinna była, zakute miejsce pały na co dzień nie umiały opanować interesu w spodniach, co dopiero własnego ostrza.
Ale miała poważniejsze zmartwienia.
Awanturniczka zmarszczyła z niesmakiem mały nosek, kiedy posypały się bluzgi i oskarżenia. Wściekłość rozumiała, szok, ból, była w części im winna, oskarżenia — nie. I nie chciała.
— Ja ukradłam? — prychnęła zadzierzyście. — Ano, patrzcie, panowie, że ja. Ukradłam, w miejsce kradzieży wróciłam i jeszcze się was dopatrywałam! Wszystko ze szczerej skruchy! Koń też kradziony, jakby mnie jeszcze nie było za co wieszać! Czy teraz za nic też wieszacie?
Zacisnęła na wodzach jedną dłoń, drugą miała gotową, zawsze. Czasami bez miecza się nie obywało. A mogła wtedy odjechać, ale psia mać, nigdy nie robiła tego, co by mogła. I tak się to kończyło.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

6
Strażnicy zbliżali się w dość szybkim tempie, a ich ściągnięte twarze, wrogie spojrzenia i zaciskane zęby, wyraźnie dawały dziewczynie do zrozumienia, że jej pełne sarkazmu słowa, wypowiedziane głównie w celu obrony, są warte mniej niż końskie łajno, które jeden z mężczyzn miał właśnie na dłoni i nerwowo wycierał w tunikę nałożoną na kolczugę.
- Zamknij mordę, pierdolona złodziejko! W celi wychędożą cię tak, że już nigdy nie piśniesz! - wykrzyczał mężczyzna idący na czele pozostałych, ten sam, na mieczu którego znajdowała się krew, ten z najbardziej ciętym językiem, który oblizał się gdy tylko napotkał spojrzenie Licho; można było zauważyć, iż był szerszy w barkach i nieco wyższy od pozostałych, miał również o wiele groźniejsze i dziksze spojrzenie.
Nie było to jednak jedyne zmartwienie ćwierć elfki. Z tłumu wyłoniły się posiłki, powoli otaczając dziewczynę. Dwóch kolejnych mężczyzn trzymało długie włócznie, a kolejna trójka celowała z napiętymi kuszami wprost nie w Licho, a w biednego, Bogu winnego Ogryzka, który prychał złowrogo chcąc odstraszyć przeciwników. Widać to, co mówił strażnik to prawda, a kradzież, której rzekomo dopuściła się dziewczyna musiała być na tyle poważna, że zamiast egzekucji na miejscu, Blondynka będzie miała pełne ręce roboty w obskurnej celi Ujścia, gdzie po długich dniach bycia gwałconą przez brudnych, niewyżytych mężczyzn, którzy zapłacili grosze za taką rozrywkę, i tak zostanie zabita.
- Gadaj, gdzie to schowałaś lub oddaj, jeżeli masz przy sobie. W innym wypadku nie będzie okoliczności łagodzących. Gadaj też ktoś ty i skąd jesteś, jeśli nie chcesz byśmy to wyciągnęli podczas tortur - rzekł stanowczo i równie niespodziewanie jeden z kuszników, który zmienił cel z głowy Ogryzka na nogę dziewczyny, a zrobił to kiedy tylko ta przeniosła na niego wzrok; mimo wszystko wydawał się spokojniejszy i bardziej ułożony od ciętego gbura z mieczem.
- W pierwszej kolejności złaź z konia, inaczej go zaszlachtuję pierwszego! - wycedził przez zaciśnięte zęby ten sam strażnik z wcześniej, który był już niecałe dwa metry przed otoczoną dziewczyną i zwolnił nieco kroku, czekając na jej dalsze wyjaśnienia, od który mogą zależeć jej dalsze losy.
Tłum dalej przyglądał się całej akcji, lecz ciekawość zamieniła się w rozbawienie. Szepty nasilały się coraz bardziej, tak samo jak w zastraszającym tempie na twarzach znudzonych codziennym życiem ludzi pojawiały się uśmiechy. Dwie atrakcje w jeden dzień, a kiedy tylko padło słowo "chędożenie", nie jeden z zebranych mężczyzn wyobraził sobie nagą Licho, siedzącą na nieco innym "koniu". Akcja działa się jednak w dzielnicy handlowej, więc nic dziwnego, że sytuację postanowiło wykorzystać kilku kupców, istnych mistrzów retoryki, którzy zaczęli przyjmować zakłady. Można się było łatwo domyśleć, iż najwięcej punktowany był wariant "skatowana i zabrana na tortury", zaraz po "skatowana i zabita", a ku powszechnemu zdziwieniu, na końcu znajdowała się opcja "skatowana, wychędożona, zakatowana". Czyżby zamieszkujący na co dzień Ujście wiedzieli lepiej, co się stanie? Losowe chichoty gdzieś w tłumie tylko jeszcze bardziej zirytowały zbrojnych, którzy i tak czuli się jak błazny, a ich wizerunek leciał na łeb, na szyję. Nikomu by się to nie podobało.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

7
Awanturniczka zacisnęła wolną dłoń w pięść, byle tylko nie dać się podkusić i nie sięgnąć żelaza. A miała wielką, nieodpartą wręcz chęć. Tyle, że wykrwawiać się na ulicy nie śpieszyła. Wytrzymała spojrzenie chutliwego byczego rębajły, znacznie trudniej przypływ nagłej, przemożnej i do serca głębokiej ochoty, by za to, jak patrzył, napluć mu w te świńskie oczka. Zamiast tego uśmiechnęła się, tak niewinnie i układnie, jak ją było stać. A stać było na wiele. Przerzuciła nogę nad końską szyją, zeskoczyła lekko na bruk. A potem odwróciła się wprost do kusznika, tego samego, który jedyny wydawał się zachować rozsądku, a przynajmniej wolał pogaworzyć przykładnie, nim brał się do chędożenia i mordowania. Rębajły nie obrzuciła nawet wzrokiem.
— Wyjaśnię wam choćby i swój rodowód do ósmego pokolenia wstecz, opuście tylko to kurestwo, bo się źle gada do grotów. A przynajmniej niech opuści ten, który trzęsie łapami, żywot mi jeszcze miły i starczy, że się jednemu dzisiaj omsknęło coś w rękach — mruknęła, mrużąc oczy. — Nie wspomnę, że tylu uzbrojonego chłopa na jedną dziewkę wygląda kretyńsko.
Patrzyła hardo, aż błyskało w niebieskich ślepiach, mówiła ostro, szczęśliwie bez arogancji i bezczelnej buty. Trudno było być bezczelnie butną, kiedy się mierzyło dobrze głowę mniej od najniższego z nich. Tym gorzej jednak wyglądały błyskające zewsząd jak na smoka ostrza.
— Wołają mnie Licho, do miasta przyjechałam dziś, o, tamtą bramą, co wszyscy nią wjeżdżają. Nie ukradłam nic, jeszcze. W jukach, możecie szukać, nic wartego grosza. I psia mać, nie wiem nawet, o co się rozchodzi, że mnie chcecie o to więzić i chędożyć, kuszniku. I torturować. Koń poniósł, bo była awantura, jakbyście co najmniej królobójce gonili, wasz człowiek zabił babę, a mnie się chce gwałcić chyba z samej chęci gwałcenia. I co ja tu mogę wyjaśnić? — Rozłożyła bezradnie ręce, potem splotła je na piersi. Ciągle bowiem czuła spojrzenie byczego i innych strażników, i ludzi dokoła. I ciągle ją świerzbiło tam, gdzie przylegała rękojeść.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

8
Na czas "przemowy" dziewczyny, tłum ucichł, ucichły nawet szepty, a gryfy przeznaczone na zakład zatrzymały się w wyciągniętych dłoniach. Wszystkie oczy, bez wyjątku, dokładnie mierzyły te małe Licho, które bez strachu i paniki rozmawiało z taką ilością strażników miejskich, cieszących się w Ujściu niezbyt przyjemną opinią, a jeden z nich wydawał się być tego przyczyną. W każdym razie, sam "chędożyciel" nie śmiał przerwać tłumaczeń, choć jego twarz poczerwieniała, na czole wyskoczyła dość gruba żyła, pięść na rękojeści miecza zaciskał tak mocno, iż zapewne gdyby nie cienka, skórzana rękawica, wszyscy ujrzeliby bladą dłoń. Twarze strażników wyrażały zamyślenie, widocznie nie spodziewali się takich wyjaśnień i takiego słownictwa od zwykłej dziewczyny, którą z miejsca wzięli za złodziejkę i margines społeczny. No cóż, w prawdzie taka była, ale jak widać potrafiła opanować nerwy i zręcznie użyć języka, w przeciwieństwie do innych, którzy przy pojedynczym strażniku uwalniali płyny.
Wzrok wszystkich uzbrojonych mężczyzn, z wyjątkiem tego bardziej opornego, ciągle dziko wpatrującego się w Licho, spoczął na kuszniku, który wydawał się cieszyć autorytetem i mimo funkcji jaką pełnił i gdzie pełnił, posiadać jakiś respekt wśród towarzyszy.
- Dobrze, lecz wiedz, że nie dasz rady uciec. Moi towarzysze są zręczni w używaniu kusz, ale ja jestem szybszy i celniejszy - oznajmił spokojnie i pierwszy opuścił broń, po czym kiwnął głową i reszta również schowała bronie. Włócznie wróciły do pionu, kusze celowały w ziemię, miecze z brzękiem wróciły do pochew - wszystkie z wyjątkiem jednego...
Jeden z mieczników, na szczęście żaden gbur czy napaleniec, podszedł spokojnie do Ogryzka, który złowrogo prychnął kilka razy, i zaczął przeszukiwać wszystkie juki, dokładnie, aż za dokładnie. Uważał przy tym, aby nie podejść do konia od tyłu, a i mimo wszystkie kilka razy zrobił krótki unik, kiedy końska szczęka o mało co nie zacisnęła się na jego ramieniu. Wolał jednak nic nie mówić i nie prowokować ogiera bardziej.
- Czysto, Sir - oznajmił kiedy skończył, a zwrot "sir", wraz z kiwnięciem głowy był wyraźnie kierowany do kusznika, który z każdą chwilą coraz bardziej wydawał się być kimś więcej.
- Mogła suka to ukryć! Ja ją przeszukam! - wyrwał się niespodziewanie znajomy mężczyzna, który szybkim krokiem ruszył w stronę Licho, z wyciągniętą dłonią i wyraźnie niecnymi zamiarami.
- Zatrzymaj się, oficerze Deryl! To nie czas na to! - Strażnik stanął jak wryty, kiedy w jego pierś została wycelowana kusza.
Deryl, bo najwidoczniej tak miał na imię awanturnik, momentalnie zbladł i zaczął się powoli cofać, choć jego oczy dalej wyrażały wściekłość.
- Ale kapitanie, ona...
- Dość! Wracaj na posterunek, natychmiast! - Ton, jak się okazało kapitana, był tym razem o wiele stanowczy, o wiele surowszy, wręcz karcący.
Oficer splunął na ziemię, schował broń, odwrócił się, po czym najzwyczajniej w świecie odszedł, przepychając na boki kogo się dało. Pozostali miecznicy zostali, aczkolwiek podział w całej jednostce był aż nadto widoczny.
To jednak nie problem młodej Licho, o której na moment wszyscy zapomnieli.
- Będziesz musiała iść z nami na posterunek, nie wchodź na konia - oznajmił kapitan, a pozostali zaczęli przyjmować formację umożliwiającą przemieszczanie się z dziewczyną, dalej ją otaczając, przy czym za plecami miała dwóch kuszników, a ich szef pozostał z przodu.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

9
Licho prychnęła cicho, jak rozjuszony kotek.
A bodajby cię kiedyś od którejś syfem pokaziło, pomyślała.
Z zadziorną, mściwą satysfakcją, z diablęcym uśmiechem patrzyła jednak, jak osiłka aż trzęsie i nosi, żeby coś jej zrobić. Szczęśliwy psi swąd jej nie mylił, kiedy szukała, do kogo się zwrócić z gadaniem. Uśmiech na twarzy Licha powiększał się i powiększał, aż w końcu dziewczyna szczerzyła się bezczelnie, wesoła jak szczygieł, gdy kapitan ledwie słowem usadził wyrwidęba na dupsku niczym rozwydrzonego gówniarza i odprawił. Pożegnała go wywalonym językiem. Bogowie jedni wiedzieli, że powinna była dorosnąć.
Ale na eskortę do strażniczej dziury już się nie uśmiechała. Toż to wstyd był na całą wieś, prowadzać się ze strażą. Pomijając fakt, że do dziury jej było nie po myśli. Awanturniczka zaklęła paskudnie, zeźlona, zmarszczyła brwi, rzuciła wściekle wzrokiem, to po dowódcy, to po jego trepach.
— Jakże to, kapitanie? A co ja wam uczyniłam? — najeżyła się. — Ja nigdzie z wami nie lezę, ja wam!... A zresztą, kurwa, dobra, co mi tam... — mruknęła zaraz pod nosem. Nie żeby spokorniała nagle czy nabrała w nagłym przypływie szacunku wobec majestatu ujściowego prawa. Po prostu dwóch chłopa uzbrojonych w kusze z niepewnej jakości mechanizmami spustowymi i stających za jej plecami, przemówiło do wyobraźni zbójniczki. Bełt między łopatki ponoć bolał jak diabli.
— Prowadźcie tedy.
Chwyciła wodze Ogryzka i pociągnęła zwierzę za sobą, burcząc na dziury w bruku i kałuże, i straż. Na straż najbardziej. Nie podobała jej się ta kabała, ni krzty jej się nie podobała. Ale nie żeby miała teraz jakiś szczególny wybór.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

10
Kapitan nie słuchał tłumaczeń dziewczyny. Jedynie zmrużył oczy, a kiedy ta przestała stawiać opór, odwrócił się na pięcie i dość żwawym krokiem ruszył przed siebie, trzymając kusze ciągle naładowaną, lecz skierowaną w ziemię, choć to wystarczyło, aby zebrani na placu gapie rozstąpili się w mgnieniu oka robiąc przejście. Z resztą, kiedy tylko Licho się poddała, uległa i nie mając innego wyjścia zgodziła na przesłuchanie, pierścień tłumu zaczął się kurczyć w błyskawicznym tempie. Ludzie powracali do swoich spraw, machając rękoma i psiocząc na brak dostatecznej rozrywki. Chcieli trupów, walki, sprzeciwu, czyli tego, czego sami ze strachu nie mogli doświadczyć, a jak wiadomo zawsze przyjemniej ogląda się czyjeś cierpienie, co również wywołuje adrenalinę. Bądź co bądź, kilka zakładów zostało obstawionych, a i nie jeden kieszonkowiec skorzystał z okazji. Można rzec, że akcja Licho wywołała ogólne zadowolenie, choć mała szansa, że jutro ktokolwiek będzie o tym pamiętał. Nadzieję można mieć zawsze.
Orszak ruszył, zbrojni otaczali biedną Licho, która nawet bez spoglądania na mężczyzn czuła, jak badają ją wzrokiem, każdy jednak w innym celu. Kilkoro, można by rzec przykładnych, patrzyło na nią jak na więźniarkę, która w każdej chwili może uciec; dla paru natomiast Meiri była niczym chodzący ochłap mięsa, w który dobrze byłoby wbić swoje szpony, a nawet coś więcej. Była to naturalne reakcja z reguły wszystkich mężczyzn, a gdyby wziąć poprawkę na to, że Licho znajdowała się Ujściu i miała do czynienia z niezbyt przyjaznymi strażnikami, powinna być wdzięczna, iż nie została wzięta na samym środku placu, przy wszystkich, bo gdyby popytać tu i ówdzie można się dowiedzieć iż również takie ekscesy miały swoje miejsce w tym przesiąkniętym społecznym rozkładem mieście.
Droga z placu, prowadzącą jedna z uliczek przeznaczonych głównie dla kupców i innych zajmujących się biznesem na rynku, była stosunkowo długa. Dziewczyna mijała rozstawione po bokach skrzynie, powozy, deski na stragany, znajdowała się tam również nie jedna, ciemna uliczka, w której od czasu do czasu jakieś dwie postacie ubijały ciemne interesy. Najbardziej jednak wyróżniały się magazyny, które swe frontowe wejścia miały właśnie od strony tych mało uczęszczanych uliczek. Były to duże, najczęściej prostokątne budynki, bez okien, z szerokimi drzwiami, w całości zbudowane z drewna. Na drzwiach najczęściej znajdował się od jednego do nawet kilku solidnych rygli, obwiązanych istną pajęczyną łańcuchów, z niekiedy nawet nie jedną kłódką. Można się było łatwo domyślić, iż ilość zabezpieczeń była zależna od wartości znajdującego się wewnątrz magazynu towaru, jego wartości i właściciela.
Posterunek znajdował się na końcu drogi. Był to dwupiętrowy budynek, zbudowany z szarej cegły, noszący jednak widoczne ślady czasu. Niezbyt przyjemnie wyglądał, biła od niego jakaś złowroga aura, która jeszcze bardziej zniechęcała do zajrzenia do środka, a gęsty, czarny dym unoszący się z komina tylko potęgował świadomość faktu, iż nikogo nic dobrego nie czeka wewnątrz budynku. Nawet Ogryzek prychał i szarpał się nieco mocniej niż zwykle, Licho mogła wyczuć niepokój udzielający się ogierowi, który za moment miał zostać rozdzielony ze swoją panią.
- Oddaj go do stajni, giermek się nim zajmie - oznajmił kapitan, kiedy przechodzili obok niewielkiej zagrody, w której znajdowały się trzy konie, a wokół porozwalane było mnóstwo siana. Jak na zawołanie, z jednej z zagród wyszedł młody, kędzierzawy chłopak, mając nie więcej niż piętnaście lat, w ręku trzymając szczotę. Nie pachniał zbyt ładnie, a kiedy tylko zbliżył się by przejąć wodze, malutki nosek Licho, teoretycznie przyzwyczajony do wszelakich zapachów, mógł skręcić się z bólu. Z resztą, jeszcze kiedy dobrze nie opuścili rynku, można było wyczuć przerażający fetor końskiego i ludzkiego łajna oraz szczyn. Nie wykluczone, że to również było powodem ciągłego stresu strażników, bo kto by chciał spać i mieszkać tuż przy stajni, nawet jeśli niewielkiej, na takim zadupiu.
Weszli do środka. Pierwszy kapitan, potem dwójka mieczników, którzy niespodziewanie chwycili dziewczynę za ramiona, a przy każdym jej szarpnięciu zaciskali dłonie coraz mocniej.
- Nie szarp się, to nie będzie bolało - szepnął jeden z nich. Dlaczego szepnął? Być może w jego słowach kryło się jakieś drugie dno, albo po prostu miał taki kaprys; po jego tonie nie szło nic wywnioskować.
Parter nie był zbyt uroczy, choć jedna, wielka izba, robiła wrażenie. Było tutaj szaro i ponuro, a światło dawały jedynie migoczące pochodnie umieszczone na ścianach, gdyż przez brudne, czarne wręcz szyby nie przecisnął się nawet pojedynczy promyczek słońca. Po prawej stronie, praktycznie w rogu pomieszczenia, stało parę krzeseł, stół, a na nim rozłożone karty do gry, parę kubków i kilka pustych butelek czegoś, co w najlepszym wypadku koło wina stało. Po lewej stronie znajdowały się stosunkowo wąskie, drewniane schody na piętro. Pod ścianą, po prawej stronie, mniej więcej w połowie pomieszczenia, znajdowało się przyzwoite jak na te standardy biurko i dość solidne krzesło.
To, co jednak najbardziej przykuwało uwagę to cele, umieszczone pod ścianą. Właściwie były trzy, dwie pojedyncze po bokach, odgrodzone murem, i środkowa, największa, wspólna; w niej właśnie na sienniku spała jakaś postać, mężczyzna.
- Rozbroić ją - rozkazał kapitan, który ruszył w stronę swojego biurka, zdjął kuszę, usiadł na krześle i zaczął przeglądać jakieś papiery.
- Rozebrać również? - zapytał jeden strażnik.
- Nie, po prostu zabrać wszystko czym mogłaby zrobić krzywdę, głównie sobie.
Licho mogła się szarpać, lecz nic z tego. Uchwyt strażników był niemal żelazny, ponadto mieli przewagę liczebną, a gdy tylko przyszedł jej do głowy jakiś niezbyt mądry pomysł, intuicja, bądź instynkt samo przetrwania wręcz szalał. Mężczyźni wiedzieli co robią, uwinęli się szybko i sprawnie, umieli dobrze ścisnąć ramię tak, by dziewczyna stanęła niemalże w pionie. Rozbrajali ją właściwie w trzech. Komiczne, trójka silnych chłopów na jedną kruszynkę? Może i tak, trzeba jednak wziąć pod uwagę, że dwójka wystarczyłaby w zupełności, ale każdy chciał sobie po dotykać. Licho czuła męskie, pełne żądzy dłonie nie tylko na swoich piersiach, lecz również w okolicach łonowych i na tylnej części ciała, jakby strażnik chciał się przekonać, czy nie zaszyła sobie miecza w pośladkach. To już dawno przekroczyło granicę molestowania, mężczyźni się rozkręcali, a Licho odczuwała gorący oddech na swym karku. Nim jednak ręka jednego z przeszukujących wsunęła się pod spodnie dziewczyny, rozległ się głos kapitana.
- Długo jeszcze? Całą zbrojownie tam ma, czy co?
Mężczyźni momentalnie skończyli swoje zabawy, pociągnęli przeszukaną przed oblicze dowódcy, a miecz i dwa sztylety oparli o ścianę za nim. Odmeldowali się i skoczyli na górę, nie spiesząc się. Licho niestety nie miała na czym usiąść, więc musiała stać. Kusznik akurat skończył czytać jakieś pismo, które włożył do szuflady biurka, a następnie przeniósł wzrok i całą uwagę na zatrzymaną. Zmierzył ją jeszcze raz i swym bystrym, przeszywającym spojrzeniem, spojrzał jej prosto w oczy.
- Jeszcze raz, kim jesteś, skąd przybywasz, a przede wszystkim co tutaj robisz. Nie wyglądasz mi na tutejszą, jesteś zbyt pyskata, nie wiem w jakiej norze się uchowałaś, ale tacy jak ty nie żyją długo w tym mieście. Jeżeli pracujesz dla kogoś radziłbym, abyś powiedziała wprost, zanim wynikną jakieś nieprzyjemne okoliczności, a twój zleceniodawca otrzyma twoją głowę. Mamy speca, który od ludzi wyciąga nawet ilość posiadanych przez nich wesz, więc nie powinien mieć problemów, aby pociągnąć za język jedną dziewczynkę. - Jego głos był silny, stanowczy, a ton ostrzegający, mężczyzna z całą pewnością był przekonany co do własnych słów. - Powiem ci wprost, dlaczego tu jesteś. Za przerwanie śledztwa w sprawie ważnej kradzieży grozi kara śmieci, nie obchodzi mnie czy zrobiłaś to celowo, czy nie. W każdym razie mam dobry dzień. Grzywna wynosić będzie dwieście gryfów. Zapłać z góry, w przeciwnym wypadku będę musiał oddać cię chłopakom na głębsze - wyraźnie zaakcentował to słowo - przesłuchanie. - Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a bystre oczka nieprzerwanie badały każdą, nawet najmniejszą reakcję Licho, każdy tik jej twarzy, każdy ruch mięśnia. Jak jednak widać, kapitan nie był taki święty jak w pewnym momencie mógł się wydawać.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

11
Kiedy przekroczyła tylko próg tego parszywego miejsca, Licho zawahała się, cofnęła, jak odepchnięta. Nie powinna była tu przychodzić. Obskurne, obłażące grzybem pomieszczenie śmierdziało zgnilizną i spoconymi chłopami. Ale smród dało się przeżyć. To paskudne, ostre ukłucie strachu, które poczuła w trzewiach, tak ją tknęło. Przez krótką chwilę, moment, miała ochotę rzucić się z powrotem do drzwi. Nie dali jej tej okazji. Zesztywniała, gdy dwóch chwyciło ją za ramiona, szarpnęła się, ale trzymali jak imadło, coraz mocniej, boleśniej.
A potem nie darowali sobie chwili uciechy.
Licho poczuła palący rumieniec na policzkach, ze złości, z bezsilności, ledwie czyjeś brudne, obmierzłe łapsko zacisnęło się na jej tyłku, inne „przypadkowo” zahaczyło o pierś, całkiem nieprzypadkowo się na niej zatrzymało. Miała chęć zelżyć ich jak wściekłe kundle, ale głos uwiązł jej w gardle. Zadrżała kilka razy. Czuła, jak skręca ją w środku. Było jak wtedy, w tamtej małej wsi, na jarmarku. Była bezbronna i bezwolna, bez szansy choćby drgnąć.
Nie drgnęła więc. Patrzyła przed siebie zacięta, napięta jak struna. Tak długo, jak było trzeba.
Splotła ramiona na piersi, ledwie rozbroili ją, puścili i pchnęli bez słowa do kapitana, jak znużeni zabawką, odetchnęła. Ale wytrzymała zimne spojrzenie dowódcy, nie spuściła oczu ni cala.
Przynajmniej dopóki nie rzucił kwotą, od której serce jej ścisnęło.
Licho zbladła.
Tyle gorsza naraz na oczy nie widziała od lat, kiesa ziała pustką, od tygodnia nawet na ciepłą strawę nie miała. Nie stać jej było na wykup.
— Nie zapłacę — pokręciła głową. — Nie zapłacę, choćbym i chciała, kapitanie, nie mam tyle i wiecie to dobrze, wiedzieliście od początku. Co, przyzwolenia wam teraz trzeba, żeby zrobić sobie z dziewczyny podłą uciechę?
Bała się, cholernie się bała, że skatują ją tam i zabiją, jak się zabija bezpańskiego psa. Ale strach ją tylko podżegał. Na kapitana patrzyła bez ustępowania, patrzyła prosto w zimne, przeszywające ją oczy, a głos jej nie nawet zadrżał. Pięć lat przejeździła wśród bandytów, grasantów, nie była wytrzęsioną dziewuchą. Bać się mogła. Ale nie zamierzała trepowi dawać satysfakcji.
— Możecie mnie straszyć katem, świecić żelazem po oczach. Nic wam nie uczyniłam. Mówiłam, nikim wam nie jestem. Nie pracuję dla nikogo, a przyjechałam dzisiaj, tylko ja, samotrzeć. I koń. Ale on wam nic nie powie.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

12
Kapitan pokręcił głową i westchnął głośno, a na jego twarzy pojawił się zawód, widocznie udawany. Z każdą sekundą Licho miała coraz większe wrażenie, iż jej rozmówca jest zwykłym, chciwym skurwysynem, który za pieniądze sprzedał własną matkę, o ile wcześniej nie kazał się jej puszczać. Dziewczyna mogła zastanawiać się, kto tak naprawdę jest gorszy, Deryl, który jedynie by ją zgwałcił, pobił i poderżnął gardło, czy obecny tutaj kapitan, który będzie chciał wycisnąć z niej i jej ciała jak najwięcej grosza, co może być o wiele gorsze od śmierci.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić? Powiedz mi, potrafisz coś robić? Burdele są przepełnione, więc jeżeli nie umiesz zarabiać dupą, aby przebić doświadczone kurwy, a na taką mi nie wyglądasz, będziesz też musiała odpracować w inny sposób. A, i sprzedamy twoje bronie oraz konia. - Na jego twarzy pojawił się mały uśmieszek, jakby zaczęło go rajcować znęcanie się nad biedną, ubogą dziewczyną.
Niespodziewanie rozmowę przerwał głośny odgłos stóp na skrzypiących schodach, a po chwili przy biurku znalazł się jeden ze strażników.
- Sir, melduję, że nigdzie nie możemy znaleźć Deryla - oznajmił nieco podniosłym tonem, jakby ta obskurna, spaczona straż była gwardią samego króla; mężczyzna był młody, więc z pewnością musiał dołączyć niedawno, szybko jednak przekona się jak wygląda prawda, kiedy również przesiąknie brudem i złem.
Kapitan westchnął i spojrzał na podkomendnego tak, jakby miał do czynienia z największym debilem świata, który w dodatku przerwał w ważnej rozmowie. Młody westchnął i lekko pobladł, lecz dalej stał w pionie i wyczekiwał reakcji przełożonego, który przez chwilę zastanawiał się co powiedzieć.
- Dobrze, a teraz stań za przesłuchiwaną i pilnuj, aby nic nie kombinowała - rozkazał, a strażnik natychmiast wysłuchał polecenia i stanął za Licho, dość blisko, aby unieszkodliwić ją w ułamku sekundy gdyby chciała uciec.
- Więc, masz jakiś pomysł, co powinienem z tobą zrobić? Ostrzegam, iż nie lubię głupich, sarkastycznych odpowiedzi, więc bacz na słowa - rzekł i wrócił do świdrowania dziewczyny wzrokiem.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

13
Licho nabrała powietrza, ale upuściła je szybko, nim w ogóle zdążyła odpowiedzieć. Do głowy przychodziły jej bowiem, jak zwykle, tylko głupie i sarkastyczne odpowiedzi. Albo bezczelne.
— Wypuścić mnie możecie — odrzekła tedy, spoglądając kapitanowi w oczy. Wcale poważnie, wcale nie żartem. — Zachować się jak przyzwoity tre-, człowiek, dobytek dać zachować, bo to jedyne co mam i czym zarabiam... i wypuścić. Możecie mnie też rzucić swoim ludziom jak ochłap, a potem powiesić na krokwi albo na placu, jako przykład. Dobytek sprzedać, czego nie będzie nawet na pół wykupu, o ile znajdziecie kretyna, co kupi Ogryzka. Co wam to, kapitanie, przecież nie pierwszy byłby to raz, że kogoś rozkradacie i zabijacie o nic.
Potrząsnęła głową, odrzucając z czoła kosmyki jasnych włosów, wyprostowała się. Chłopak za nią pocił się niczym dziwka u spowiedzi, słyszała, jak drgnął nerwowo, ledwie się poruszyła. Niemal szkoda jej go było, dzieciak, szczeniak, nie widział jeszcze prawdziwego zła. Myślał pewnie, że będzie ganiał oprychów, morderców i gwałcicieli. Tymczasem, przystał do nich. Najgorszych w całym Ujściu, bo bezkarnych.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

14
Kapitan zrobił minę, jakby chciał przyłożyć sobie z impetem dłoń do twarzy, a następnie zapłakać nad losem nieszczęsnej, która praktycznie w obliczu śmierci nie potrafi powściągnąć języka. Nie odklejał wzroku od jej twarzy, był zapatrzony niczym w obrazek, choć blask nadziei w jego oczach zgasł wraz z ostatnią odpowiedzią rozmówczyni. "Czego ona się spodziewała, sprawiedliwości w tym mieście?" - właśnie takie myśli krążyły teraz po głowie mężczyzny, jednak Licho w myślach nie czytała. Napięcie rosło z sekundy na sekundę. Kapitan, ciągle zastanawiając się co zrobić z dziewczyną, zaczął się bujać na krześle. Jego mina jednak zrzedła, a myśli nieprzerwanie walczyły za sobą, walka ta jednak toczyła się między "wykorzystać i zabić" a "od razu zabić", a przynajmniej takie wrażenie mogła odczuć Licho, po twarzy której zaczął spływać pot. Było gorąco, wilgotno i śmierdziało okrutnie. Już nie chodzi tutaj o sam pot, a zapach fekaliów dochodzących z celi. W prawdzie stały tam wiadra, można się było domyśleć na co, nie było jednak pewnym kiedy ostatni raz były opróżniane bądź czy jakiś żartowniś nie trafiał celowo, skoro i tak czekał go stryczek.
Po paru chwilach stania w milczeniu, gdzie jedynym odgłosem było skrzypienie krzesła, na którym huśtał się kapitan i oddechy zebranych, Licho poczuła ukłucie. Jakby cały jej instynkt, wyrobiony podczas wielu walk i trudnych sytuacji dał jej widoczny znak, że coś wisi w powietrzu, że należy uciekać póki jest na to szansa. Serce dziewczyny na ten moment zamarło, ale było już za późno. Dowódca zatrzymał się na krześle, a jego krótkie kiwnięcie w stronę stojącego za dziewczyną strażnika było decydujące. Meiri nie zdążyła nawet mrugnąć, kiedy poczuła potężne uderzenie na swoim karku. Upadła do przodu, o mało co nie hacząc czołem o kant biurka. Świat zakręcił się momentalnie, a wzrok tracił na ostrości. Dziewczyna leżała sparaliżowana, nie mogła się podnieść, nie miała nawet siły by pisnąć. Ciemność nadeszła bardzo szybko.


Licho obudziła z lekkim bólem głowy i nieco zdartą skórą na lewej skroni, od uderzenia głową w ziemię, które na szczęście było niegroźne. Drobna ranka piekła, ale było to tak znikome obrażenie, że w porównaniu do innych, których doświadczyła dziewczyna, niemalże nie istniejące. Kiedy tylko ciemne oczka odzyskały ostrość widzenia, pierwszym co ujrzały były kraty. Za kratami stał człowiek, mężczyzna, dość wysoki i szczupły. Odziany w przyzwoite szary w kolorze ciemnej zieleni, z naszytymi złotymi i srebrnymi, nawet nieco fikuśnymi wzorkami. Na głowie miał stojącą czapkę w tych samych kolorach. Nieznajomy wyglądał na około czterdziestkę, choć mała ilość owłosienia na twarzy i jej mocne rysy mogły nieco zaniżać jego wiek.
- Dobrze spałaś? - Rozbrzmiał spokojny, miły dla ucha głos. - Pewnie jesteś zdziwiona, zdezorientowana, lecz wszystko wyjaśnię ci na spokojnie - oznajmił i dał Licho chwilę przerwy na oswojenie się z sytuacją.
Leżała w trzeciej, pojedynczej, strasznie wąskiej i cuchnącej celi. Pod sobą miała stos siana, przywiezionego zdecydowanie dawno, które robiło za niezbyt przyjemne podłoże. Bolało ją całe ciała od leżenia na zimnej, twardej i kamiennej posadzce. Nie wiedziała ile czasu była nieprzytomna, lecz w izbie nie było już tak gorąco. Może to wilgoć celi, a może najzwyczajniej słońce nie grzało już tak bardzo. Po prawej stronie znajdowało się wiadro, które było główną przyczyną tego smrodu. Nie było puste, jeżeli ktoś miał odwagę by zbliżyć twarz na tyle, aby dojrzeć do środka, mógł przyjrzeć się pokaźnym ludzkim odchodom pływających w szczochach. Obok wiadra też było nabrudzone. Wszelkie pająki, wszy i inne robactwo zdążyło już dawno zagnieździć się i założyć kolonię w Lichowych włosach.
- Nazywam się Sarkon, jestem jednym z handlarzy na Rynku. Kapitan Belran posłał po mnie, bym cię obejrzał. Przyglądam się tobie od paru chwil. Mój przyjaciel i jednocześnie partner w interesach ma dobre oko, zawsze trafiał w dziesiątkę, oby tak było tym razem - powiedział i podsunął sobie krzesło, na którym wcześniej siedział kusznik. Licho miała chwilkę na zastanowienie się o co chodzi. Póki co wszystko wskazywało na niewolnictwo, niewolnictwo za granicą, bądź niewolnictwo w burdelu, lecz musiała poczekać na kolejne słowa wyjaśnień, które nadeszły po chwili.
- Słyszałem, że jesteś winna dwieście gryfów za przerwanie śledztwa. Wbrew pozorom zasady i prawa są w mieście przestrzegane, choć w różnych formach. Musisz przyznać, że taka kwota to niewielka cena za twoje życie, prawda? Znam się na ludziach, uważam, że nawet wieśniak jest wart kilka monet. Nie wiem, czy jesteś wyjątkowa czy nie, ale skoro sam Belran cię polecił musiałaś na nim wywrzeć wrażenie. I to spore, skoro postanowił wyjść z tłumu i wkroczyć do akcji, kiedy najzwyczajniej w świecie mógł cię zostawić na pastwę tego gbura i chutliwego pół mózga, Deryla - westchnął, i przyjrzał się dziewczynie dokładnie, po czym skrzyżował ręce na piersi. - Chcę, abyś dla mnie pracowała. Kilka drobnych zleceń, które zapewnią ci zapłacenie grzywny, a i możesz nawet nieźle zarobić. Zastanów się jednak dobrze. Jeżeli coś spieprzysz, czeka cię los o wiele gorszy niż nawet najznamienitszy uczony może sobie wyobrazić. Nie wiem co z tobą zrobią jak odmówisz, to już nie mój interes. - Wzruszył ramionami, i z lekkim uśmiechem czekał na odpowiedź.
Migoczące pochodnie nieprzerwanie rzucały na gołe mury straszliwe, zmieniająca się cienie. Kiedy ktoś nie mówił, cisza wydawała się przerażająca, budynek wydawał się pusty, z piętra nie dochodziły żadne odgłosy rozmów. Jedynie tona much i innego robactwa bzyczała w pomieszczeniu, tworząc istne chmury nad wiadrami pełnymi fekaliów. Rodzina komarów urządziła sobie prawdziwą ucztę z delikatnego ciała Licho, która odczuwała teraz swędzenie nawet tych części ciała, które powinny przecież być chronione materiałem. Gdzieś zza murów od czasu do czasu głośno zarżał koń, być może nawet Ogryzek wzywający swą panią, a sporadyczne ujadanie zawszonych, bezpańskich kundli, nie było niczym dziwnym.

Re: Ulica Targowa i Główny Rynek

15
Dziewczyna skrzywiła się, zaklęła, potarła obolałą skroń i znowu zaklęła, tyle że paskudniej. Nie sądziła wcale, żeby sobie zasłużyła. Potrafiła wszak być znacznie, znacznie bardziej nieuprzejma, nawet nie zdążyła nawiązać do przypuszczalnej profesji matki kapitana. Ale i tak miała niemało szczęścia. Mogła się w ogóle nie obudzić. Albo obudzić na pręgierzu. Albo w innym towarzystwie. Rzuciła mężczyźnie półprzytomne spojrzenie, słuchając jednym uchem, w drugim jeszcze jej dzwoniło. Dosłyszała zlecenie, grzywna i chutliwy pół-mózg. Więcej nie było jej trzeba.
— Wyciągnijcie mnie stąd — mruknęła — to wam, kurwa, choćby i duszę sprzedam.
Podciągnęła się i podniosła powoli, możliwie unikając opierania się o ścianę. Bogowie wiedzieli, co było po niej rozsmarowane. Ze wszystkich cel, które zwiedzała od środka, musiała przyznać, ta była chyba najpaskudniejsza. Nic jej się teraz tak nie marzyło, jak solidna kąpiel, choćby i w rzece.
Zbliżyła się do krat, obrzucając nieznajomego podejrzliwym spojrzeniem wielkich, ciemnoniebieskich ślepi, przygryzła wargę. Miała jego albo tę celę. I kapitana.
Lepiej się, kurwa, Licho nie mogłaś wpakować.
Westchnęła i przeklęła własną pieprzoną głupotę. Gdyby Friese jeszcze był, strzeliłby ją w łeb, zanim w ogóle otworzyła do kogoś tę niewyparzoną gębę. Ale nie było go. I tak właśnie radziła sobie sama.
— Zgadzam się.

Wróć do „Ujście”