[Górne miasto] Budynek gildii kupców

16
Powoli i ostrożnie sunęła przylepiona do ściany niczym cień. Wąski gzyms i okresowe podmuchy wiatru nie ułatwiały zadania, ale obdarzona kocią gracją złodziejka pokonywała kroczek po kroczku, pomniejszając swoją odległość od wyznaczonego celu. Brnęła niestrudzenie, przystając tylko na krótki moment, kiedy to silniejszy podmuch próbował zepchnąć ją prosto w przepaść, a ta musiała mu się przeciwstawić, chwytając z całych sił płytkie szczeliny między kamiennymi cegiełkami, coraz to bardziej oblepionymi od potu i kurzu palcami. Czasem też była zmuszona przystanąć, widząc kątem oka, że ktoś stoi za witrażowym okienkiem i wypatruje przez nie hen daleko, po czym oddala się w stronę, gdzie zostało ukryte ciało ziomka, tak podstępnie pozbawionego kontaktu ze światem i tylko cud sprawiał, że jeszcze nikt nie zdołał go wypatrzeć, tak samo jak nikt z poziomu chodnika nie zaalarmował o szalonej kobiecie pełznącej po ścianach wysokiej budowli.

Raptem kilka metrów dzieliło Philippę od obiecującego bluszczu. Wystarczyło jeszcze kilka chwil, aby zajęła odpowiednią pozycję do małego wybicia i poszybowania w stronę pnączy. Cztery metry... dwa... pół... pot ściekał jej gęsto po kręgosłupie, wywołując nieprzyjemne uderzenie zimna i spływając dalej, wprawiał w dyskomfort. Wtem posłyszała, jak od strony balkonu dochodzi dźwięk otwieranych, a właściwie wyłamywanych drzwi, które następnie rąbnęły z hukiem o posadzkę. A niech to, akurat teraz gdy przez nikogo niezauważona, mogła przejść ostatni odcinek i prysnąć z dala od tej chorej rzezi, jaką zorganizowali sobie Berzerkerzy na pojmanych ofiarach.

Czas naglił, raptem kilka sekund dzieliło Philippę od zostania wykrytą. Nie bacząc na zagrożenie wynikłe z nieodpowiedniego wykonania skoku, ugięła lekko nogi, po czym wybijając się w górę i przód, przeleciał kawałek, łapiąc się pewnie pierwszych napotkanych pnączy. Uff... najtrudniejszy etap miała za sobą, gdy nagle zdała sobie sprawę, że jej droga do ucieczki zaczyna się sypać i to dosłownie. Złudnie zdrowa roślina w rzeczywistości ledwie utrzymywała własny ciężar. W momencie zyskania nagłego obciążenia zakorzenione wewnątrz muru łodygi oderwały się od niego, powodując, że dziewczyna opadła swobodnie o kilka metrów w dół, zanim silniej przylegające łodygi nie powstrzymały lecącej na łeb na szyję Adler, której serce nieomal wyskoczyło z piersi.

- Słyszeliście to? - wypadek nie obszedł się bez zwrócenia uwagi, mężczyzn stojących na balkonie. Zwabieni źródłem hałasu wyjrzeli spoza balustrady, wkrótce dowiadując się, o co chodzi.

- To ona! - podniósł któryś alarm - Brać ją, zanim zwieje! - sytuacja stała się nieciekawa. Zwisająca kilkanaście metrów nad ziemią ruda posiadała najwyżej niecałą minutę, zanim dotrą do niej pierwsi bandyci i siłą ją ściągnął na dół.

Jeśli zamierzała nadal pozostać przy życiu, musiała pokonać ostatnie metry możliwie jak najszybciej. A następnie pognać co sił w nogach, nie dając się pochwycić nikomu. Tylko którędy? Posiadłość gildii została otoczona wysokim murem i jeno jedna brama prowadziła poza teren, gdzie ongiś mieścił się bogato zdobiony ogród. Rozglądając się w panice, wypatrzyła wąską wyrwę na tyłach, wystarczająco szeroką dla niej, ale jednocześnie nie za szeroką dla oprychów. Wystarczyło się przez nią przecisnąć, by zniknąć im z oczu. Dalsza droga natomiast była jej dobrze znana. Prowadziła bowiem do mieszkalnej dzielnicy, gdzie nie jedno domostwo padło łupem niewysokiej złodziejki. Znała dobrze kręte uliczki i tajne przejścia. Wiedziała, gdzie rozmieszczeni są nieliczni paserzy i dziuple zaznajomionych kolegów po fachu. Ze stamtąd natomiast biegła już prosta droga do dzielnicy biedoty, rodzinnych stron Philippy.

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

17
Mimo, że Philippa była wyjątkowo zwinną złodziejką, to posuwanie się po wąskim gzymsie budynku nie było prostym zadaniem, nawet dla niej. Krok po kroku skracała odległość do balkonu, pod którym piął się bluszcz i roślinność, która to oferowała możliwość gładkiego zejścia na sam dół jeśli tylko do niego dojdzie. Niestety sam gzyms i podmuchy wiatru nie były jej jedynym problemem, dochodziły też do tego duże okna, za którymi, jak się jej zdawało, coraz częściej i coraz dłużej stali członkowie gangu, których to starała się uniknąć. Czegóż to szukali za oknem, bo z pewnością nie podziwiali widoków, tego nie mogła zrozumieć, ale powiedzieć, że ją to irytowało było eufemizmem. Z każdą chwilą, którą przebywała na zewnątrz, przyklejona do ściany, nie tylko zwiększało jej szansę wykrycia, ale też, że w końcu straci równowagę lub mięśnie ją zawiodą i spadnie prosto w dół, na spotkanie z brutalną grawitacją i bezlitosną ziemią.
Zostało jej już ledwie kilka metrów by bezpiecznie dojść do balkonu skąd mogła przejść na roślinną drabinę, gdy drzwi na zewnątrz gwałtownie się otworzyły. Nie było co tracić czasu, Philippa ostatnie metry pokonała jednym, długim i niebezpiecznym susem, łapiąc się z trudem i zsuwając się po bluszczu. Jednakże gwałtownie dodana waga była zbyt dużym obciążeniem i wszystko zaczęło się sypać, a co gorsza, oczywiście, usłyszano nagłe zamieszanie pod balkonem i ją odkryto! Złodziejka zaklęła szpetnie i poczęła zsuwać się możliwie jak najszybciej, ostatnie metry pokonując zaś jednym skokiem, puszczając się roślinności i gładko lądując na ziemi i szybko rozglądając się, starając ocenić się sytuację i podejmując szybką decyzję biegu do wyrwy w murze, którą pierwszy raz dostrzegła. Najwidoczniej musiała ona powstać całkiem niedawno.
Philippa nie miała jednak zamiaru udawać się prosto do domu. Najpierw musiała zgubić potencjalny pościg, bo że ten za nią ruszy, to była niemalże tego pewna. Co prawda nie wiedziała jak daleko barbarzyńcy mieli do niej z budynku, którego to drzwi, jeśli dobrze pamiętała, były po drugiej stronie budynku, to wolała nie ryzykować, szczególnie zdrowia matki. Dlatego najpierw przyczai się gdzieś w mieście i rozezna się, czy ktoś odkrył jej ślad. Dopiero potem wróci do domu. Jak pomyślała, tak zrobiła i pobiegła w kierunku muru by przecisnąć się na drugą stronę i umknąć w kierunku miasta.

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

18
Szczęście? Na pewno nie. Dzisiejszym wydarzeniom daleko było od szczęśliwego początku, do szczęśliwego końca - który byłby przypieczętowany pełną sakiewką, albo wspaniałym łupem, bez pościgu i bez tego całego zamieszania. Miasto, mimo że niemalże martwe wciąż tliło się w sobie jakąś iskierkę szaleństwa w postaci tego, co Philipa miała okazję dostrzec dzisiaj - dwóch gangów, które niczym wrony zbierały okruszki tego co pozostało, nie przejmując się zniszczeniem po drodze. Zniszczeniem i śmiercią, zarówno rywali jak i osób postronnych. Lecz czy Philipa kiedykolwiek była postronna? Nawet w tej chwili gdy próbowała się wymknąć po dostrzeżeniu jej przez łotrów - znowu zresztą. Nawet teraz - była po prostu ich wrogiem, który chciał zagarnąć ich łup, facet czy dziewczyna - nie miało to kompletnie żadnego znaczenia, ot, liczył się zysk.

Jak sama doświadczyła Philipa, gang nie potrafił odpuścić. Z jakiegoś powodu zależało im na zabiciu jednego, prawdopodobnie niezwiązanego z drugą grupą złodzieja, tylko dlatego, że był na miejscu i świadkiem ich poczynań, nawet gdy nie funkcjonowała faktyczna straż mogąca coś im zrobić... Bo tak to już w tych ruinach ujścia było - królowało bezprawie i wszyscy wiązali, co mogli... Z czym mogli. Złodziejka przekroczyła dziurę w murze, wciskając się w wyrwę, która mogła przysporzyć nieco trudności łotrom, nawet teraz widziała, że faceci raczej nie odpuszczą i to może być jedyna szansa, by ich zgubić, zwłaszcza że musieli odrobinę nadrobić trasy. Czy to oznaczało, że będzie bezpieczna? Zupełnie nie. Tutaj nikt nie był bezpieczny, mogła jedynie mieć nadzieję, że będzie bezpieczna od nich. Dobry złodziej, zawsze był ostrożny i albo nie zostawiał śladów wcale, albo robił fałszywe, podobnież czyniła doświadczona Philipa, udanie się do domu już teraz byłoby zwyczajnym przykładem paniki i niedbalstwa, które mogło narazić nie tylko nią, ale również i jej matkę.

Znajomość miasta i uliczek popłacała, czmychnięcie przez jeden ze zniszczonych placów nie stanowił żadnego problemu, zwłaszcza że teraz mimo braku ludzi na ulicach, uliczek i zaułków było znacznie więcej. Pech jednak chciał, że gangi również znały rozkład miasta jak własną kieszeń. Na ich nieszczęście, nie wiedzieli, kim Philipa właściwie jest ani co zamierza dalej zrobić. Jedną, może dwie alejki dalej Philipie udało się przekroczyć kolejny z zaułków, gdzie mogła się zatrzymać, nie zwracając na siebie większej uwagi i odetchnąć, jednocześnie planując swoje dalsze ruchy. Pewne było, że miała zamiar udać się do domu, ale czy już teraz? Czy może należało poczekać jeszcze trochę i upewnić się, że pościgu za nią faktycznie nie ma?

Wyglądając z zaułka, czerwonowłosej rzucały się w oczy pojedyncze osoby, kilkoro kobiet i mężczyzn, na pewno aparycją nijak nieprzypominających Berzerkerów, kroczące zniszczonymi alejkami, tuż niedaleko zniszczonych murów i ścian. Wyraźnie spoglądały na zniszczone budowle, jakby czegoś szukając, ale na pewno nie Philipy. Może szczęścia? Może straconego życia... To już wiedzą tylko oni. Dla Ujścia nie było zbyt wielkiej nadziei jeśli wszystko będzie się toczyło tak, jak toczyło od czasu zniszczenia portu.
- Boczna uliczka - ^idziemy tu

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”