Karczma „Pod złamanym toporem”

1
Obrazek
Gwarna, ludna i tylko odrobinę mniej śmierdząca, niż oddalony od niej o kilka ulic port, karczma „Pod złamanym toporem” jest masywną, dwupiętrową budowlą z pociemniałego od wilgoci drewna. Rozmieszczone na planie obszernego prostokąta, poharatane ściany przybytku biorą w kopnięty o dziewięćdziesiąt stopni nawias: solidna podmurówka z szarego kamienia oraz mansardowy dach, kryty czerwoną, upstrzoną guanem nadmorskiego ptactwa klepką. Przez to wkomponowana w ciasną zabudowę przyportowej arterii — równie subtelnie, co burdel w dzielnicę świątynną — tawerna przypomina wielkiego muchomora pośród pieczarek. Frontem zwrócona jest w stronę morza, tyły natomiast wychodzą na niewielki ogród, otoczony porośniętym dzikim winem murkiem. Pośród krzewów jaśminu, w cieniu rozłożystej wierzby, stoi omszała kamienna ławka, przy ścianach zaś pleni się i pachnie ciepłymi wieczorami maciejka.

Surowe, prosto urządzone wnętrze przesiąknięte jest zapachem dymu z paleniska, rozlanej i nieutrzymanej w żołądku gorzałki, krwi, potu i łez bywalców — stałych, przejezdnych, a także najezdnych. Karczma widziała bowiem niejedno, podobnie jak jej właściciel — Shugh, od którego charakterystycznej blizny wzięła swą nazwę, a który uczynił ów przybytek azylem dla lokalnej ludności podczas ostatniego konfliktu zbrojnego między Keronem a orkami. Samemu zresztą opowiadając się po stronie swych pobratymców i walcząc niezwykle zajadle, co stało się powodem plotek, jakoby karczmarz szukał w ten sposób odkupienia za jakieś dawne swe przewiny. Nikt jednak nie jest aż tak ciekawski ani na tyle głupi, by pytać o to wprost mierzącego prawie osiem stóp, łysego orka o aparycji szafy trzydrzwiowej. Tym bardziej, że Shugh jest — krótko mówiąc — swój chłop. Na resztę obsługi również nie lza narzekać, toteż każdy, kto nie chce wylecieć z „Topora” na kopach, pilnuje swojego nosa, między wódkę a zakąskę wpierdalając co najwyżej zbereźne fraszki.
Ostatnio zmieniony 11 lis 2019, 22:44 przez Juno, łącznie zmieniany 2 razy.
Obrazek

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

2
Obudziło go gniewne tupanie i podniesione głosy. Oblepiony sennością, słyszał wszystkie te dźwięki, jakby dochodziły doń z zaświatów. Otworzył jedno oko — ciemność. Maźnięta ledwie rozpoznawalnym śladem niemrawej jutrzenki wpadającej przez okno, ściana nad kominkiem spowita była gęstą pajęczyną cieni. W izbie, ciele i umyśle Rhota wciąż niepodzielnie panowała noc. Każdą cząstką swego jestestwa elf czuł, że do pobudki był jeszcze co najmniej kwadrans.

Nagle ktoś trzasnął drzwiami, mocno i bardzo blisko. W korytarzu za ścianą rozległy się kroki. Krótkie, ciężkie, nieco szurające — pasowały do Aurory. Dziewczyna zeszła po schodach. W chwilę później Rhot usłyszał jak mówi coś wzburzonym głosem, a gromki bas Shugha jej odpowiada, lecz zniekształcone odległością słowa były zbyt niewyraźne, by mógł cokolwiek z nich zrozumieć. Skupiony na łowieniu dźwięków żyjącego domostwa, nie zorientował się nawet kiedy szum rosnącej w ogrodzie wierzby gładko przeszedł w cichutkie, lecz narastające z każdą chwilą zawodzenie. W lament obleczonych szklanym płaszczem roślin, których korzenie obumierały z braku powietrza i wody, lecz które — choć się dusiły — umrzeć nie mogły.

Niemalże jak Renaes, nieszczęsna elfka zawieszona między życiem a śmiercią na jedwabnej nici klątwy. Renaes, której obowiązki Rhot przejął całkowicie, odkąd kobieta zapadła w letarg, i które wyczerpywały go bardziej, niżby zechciał przyznać. Zapewne dlatego właśnie — ze zmęczenia — znowu zapomniał natrzeć uszy maścią tłumiącą.
Obrazek

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

3
Elf wygrzebał się z twardego łoża, chociaż łożem ciężko było je nazwać. Stary stelaż, na którym położony został nierówno wypchany sianem materac, nie był zbyt wygodny, jednak dużo lepszy od spania na twardych deskach. Jego drewno wydało charakterystyczne skrzypnięcie, kiedy nogi zbudzonego przełożone zostały na podłogę. Dłonią przetarł twarz, a w szczególności oczy, które jak gdyby nie nadążały za resztą ciała i wciąż się budziły, następnie lekko przeczesał włosy, których ułożenie wcześniej przynosiło mu lekki dyskomfort.

Ciemność w izbie, nagła pobudka, krótka noc i już wyczuwalny powrót biadolenia fauny sprawiały, że poranek nie należał do najlepszych. Jego senne oczy skierowały się ku taboretowi, który od pewnego czasu pełnił mu rolę stolika nocnego, na którym kładł część swojego dobytku przed snem. Koszula, spodnie, specyfik na jego osobliwą dolegliwość, kufel z resztką wody z wczorajszego wieczora, stołek ledwo je mieścił, ale wzrok elfa utknął na małym pudełeczku z maścią. Powoli wziął je w dłoń i zaczął się nim bawić, jednocześnie się w nie wpatrując zupełnie pustym, jak gdyby martwym wzrokiem. Dobrze wiedział, że zawartość opakowania nie prędko się skończy i że na razie nie musi martwić się co stanie się wtedy, jednak z jakiegoś powodu nie mógł tej myśli porzucić. Renaes była osobą, która do tej pory tworzyła specyfik. Rhot nie wiedział, jak i co było potrzebne w jego wykonaniu, raz chciał się nauczyć, ale gdy elfka zaczęła tłumaczyć mu kolejne kroki procesu, stwierdził, że raczej nie uda mu się go powtórzyć i woli pozostać w błogosławieństwie niewiedzy. Teraz tego żałował. W samym Ujściu nikt nie sprzedawał czegoś podobnego, a w chwili, gdy elf próbował wyjaśnić, o co chodzi, ludzie jedynie machali na niego ręką jak na wariata. Rozmyślania przerwał narastający śpiew wierzby zza okna, dzięki któremu pudełko szybko zostało otworzone, a sama maść nabrana na opuszki palców. Już w chwili zetknięcia z uszami lamenty zaczęły się uciszać, ustępując miejsca krzykom z dołu izby.
— Chwała Sulonowi za magię — wyszeptał sam do siebie, jak gdyby zapominając, że jest ona winna zarówno doświadczonej uldze, jak i samym objawom, których doświadczał. Resztki kremu wytarł w tkaninę pod nim i wstał, już teraz trochę bardziej żwawo, jednocześnie podnosząc ze sobą koszulę z taboretu. Wraz z ruchem tkaniny, leżący na niej kubek przewrócił się i kilka razy odbił się od desek na podłodze. Rhot odetchnął jedynie ciężko, po czym wrzucił na siebie kolejno przydużawą koszulę i spodnie.

Boso wyszedł ze swojego pokoju w stronę schodów prowadzących w dół karczmy. Przechodząc obok drzwi do pokoju Renaes sięgnął do klamki, aby sprawdzić jak się trzyma, jednak w ostatniej chwili postanowił zrobić to, dopiero gdy zobaczy co dzieje się na dole, dlatego nie zwalniając jego stopy zaczęły odbijać się od kolejnych stopni schodów.

— Co do stu demonów się tu dzieje!?
Ostatnio zmieniony 11 lis 2019, 17:48 przez Rhot, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

4
Niechętnie wygramolił się z ciepłego kokona uwitego z ponadgryzanych przez mole koców. Łóżko, choć stare i rozklekotane, jawiło mu się teraz rajem, niebiańską przystanią, która jęknęła z pretensją, gdy tylko postawił stopy na podłodze, by wypłynąć zeń na przestwór jawy. Jawy zatopionej jednak w niemal nieprzeniknionym mroku skandalicznie wczesnego poranka.

Szczęściem Rhot zajmował niewielki pokój na piętrze wystarczająco długo, by móc poruszać się po nim po omacku. Tym bardziej, że wyposażenie ograniczało się do rzeczonego łoża, brzozowego taboretu, robiącego za stolik tak nocny, jak i dzienny, oraz kominka, aktualnie wygaszonego, bo było późne, ciepłe lato. Polegając tedy bardziej na swej pamięci i przyzwyczajeniu, aniżeli na wzroku, elf sięgnął po słoiczek maści. Otumaniony snem i rozmyślaniami nad własną niefrasobliwością, której wkrótce zapewne pożałuje — natarł uszy, ubrał się i wyszedł na korytarz, cokolwiek poirytowany tak wczesną i bezpardonową pobudką.

Co! Co! Wszędzie ino kurwy i złodzieje, bladź ich mać! — wydarła się półkrasnoludka gdzieś zza winkla. — Okradli nas, ot co!

Schodzący po stopniach Rhot zobaczył sążniście oświetloną kagankami główną salę parteru i kręcących się nerwowo pachołków, zaglądających w każdy kąt i każdą szparę, jakby szukali wczorajszego dnia.

Sprawdź lepiej... — Aurora urwała raptownie, wyrósłszy tuż przed elfem. Krok za nią stał Shugh. Obydwoje milczeli, wpatrując się w Rhota skonsternowanym wzrokiem. Po dłużącej się jak kolejka do wychodka chwili, dziewczyna przerwała krępującą ciszę.

Kurwa, jaki dzban — sapnęła z niedowierzaniem.

Eee... — zaczął niezręcznie ork, gładząc sobie glacę wielką jak bochen chleba łapą. — Tego... no... eee... Ja żem myślał, że ta pasta... To znaczy wiem — plątał się Shugh, unikając wzroku elfa — że ostatnio było ci ciężko, Rhot... Wszystko na twojej głowie i eee... Bo ja to prosty chłop jestem, ale...

Po kiego pierona nasmarowałeś se uszy czernidłem do butów, chłopaku? — Wyręczyła karczmarza Aurora, biorąc się pod boki.

Tuż obok nich, na kominku, nad którym widniał jeno blady ślad po dwuręcznym toporze Shugha, stał wypolerowany talerz, w którym Rhot mógł dostrzec swoje zamglone, zniekształcone nierówną powierzchnią metalu odbicie. Jasna plama twarzy okolona rudą smugą czupryny i... dwoje czarnych jak smoła uszu, sterczących po bokach tej wiekopomnej impresji niby wypalone żagwie. Dopiero teraz napłynęły do chłopaka zignorowane wcześniej sygnały, takie jak: dziwna konsystencja maści, ostrzejszy niż zwykle zapach czy nieznacznie większy gabaryt szklanego pojemniczka. Przypomniał sobie również, że istotnie prosił Shugha zeszłego wieczora o pastę do butów, by zakonserwować swój wysłużony, skórzany ekwipunek. Czuł bowiem, że zbliża się pora deszczowa.

Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wypełniający umysł Rhota harmider spowodowany poruszeniem w karczmie, ponownie zdusiło delikatne jak poruszane wiatrem dzwonki zawodzenie fenistejskiej puszczy.
Obrazek

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

5
Dopiero odbicie w naczyniu na kominku prawdziwie przebudziło elfa. Pasta do butów? Uszy? Powoli przetwarzał informacje, które sekundy później wyrwały go z bezczynności.

— Kurwa! — podskoczył z wrażenia, po czym szybko wbiegł na powrót w górę schodów do swojej izby, nieumyślnie trzaskając drzwiami, chociaż nie tak mocno, jak zrobiła to wcześniej Aurora. Tam jego ruchy stały się jeszcze szybsze, prawie paniczne, gdy w poszukiwaniu maści przerzucał koce z łóżka, przy czym niechcący przewrócił taboret. „Gdzie ona jest?” - pomyślał sam do siebie, jednak specyfiku nigdzie widać nie było. Kiedy jego pokój wyglądał już jakby przeszło przez niego tornadu, a z poszukiwań wciąż nie było żadnych owoców, rudowłosy wypadł z niego w stronę schodów.

— Widzieliście ją gdzieś!? — zapytał się, zeskakując z kilku ostatnich schodków i pędząc w stronę kuchennych drzwi. Na zapleczu gospody chwycił szybko szmatkę i po wcześniejszym jej zmoczeniu zaczął wycierać nią swoje uszy. Wczoraj, gdy siedział i odprawiał rytuał, kilka razy odwiedził kuchnie, a to żeby coś zjeść, a to żeby się napić, ale czy mógł zostawić ją tutaj? Zadawał sobie to pytanie w koło i w koło, jak gdyby magicznym sposobem próbując sobie przypomnieć każdą chwilę z poprzedniego dnia. Gdy doczyścił już zbrudzony narząd słuchu, upewniając się, że rzeczywiście jest on czysty w odbiciu tafli wody w beczce, wydreptał do głównej sali, gdzie padł na kolana przy stoliku, przy którym zeszłego dnia siedział. Jego wzrok krążył w panice, przeczesując podłogę i krzesła przy stoliku, dopiero na końcu sam jego blat, tylko po to, aby po chwili przenieść się na towarzyszy elfa.

— Naprawdę jej potrzebuję — powiedział, jak gdyby prosząc o pomoc, ale nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Dopiero teraz trochę się uspokoił, a sama panika zmieniła się w irytację. Odgłosy dudniące w głowie wciąż mu przeszkadzały, jednak na razie był je w stanie ignorować, tylko na jak długo?

— Co zostało skradzione? — dopytał, przechadzając się po sali, wzrokiem wciąż szukając zguby. — I kto nas okradł? — zamyślił się — kto by nas okradł? — poprawił, bo karczma "Pod złamanym toporem" nie miała otwarcie wrogów. Sam właściciel starał się żyć z każdym w zgodzie, o ile się dało, natomiast sam Rhot nie mógł sobie przypomnieć, żeby kogoś uraził. Co do Aurory, nie wiele wiedział o jej przeszłości, aczkolwiek nie dziwne byłoby, że ktoś chce jej dogryźć za coś, co kiedyś wypaplała. Elf postanowił jednak poczekać na odpowiedź, zamiast oskarżać kogoś bez twardych dowodów, jednocześnie kontynuując poszukiwanie maści, będąc gotowym jej użyć.

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

6
Wystrzelił jak z procy, wbiegając z powrotem na górę, przesadzając po dwa-trzy stopnie naraz, o mało nie gubiąc przy tym nóg. Rozwiana czupryna naleciała elfowi do oczu, gdy zatrzymał się nagle w futrynie, tocząc po izbie dzikim spojrzeniem. Szczęściem, o tej porze roku słońce skorzej jakoś dźwigało się znad horyzontu i pokój wypełniła już szarówka wczesnego poranka. Rhot dopadł do swego barłogu, wywracając wszystko na nice, zaglądając w każdy zakamarek i szparę, w każdą fałdę i zmarszczkę siennika. Powycierał rękawami koszuli zalegający pod łóżkiem od co najmniej stulecia kurz, badając drewniane deski cal po calu. Nawdychał się — prawie zakasławszy się na śmierć — wzburzonego grzebaniem popiołu z kominka i niemal wybił sobie zęby o przewrócony taboret, gdy pośliznął się na plamie rozlanej wcześniej wody.

Nic.

Kopnięty w złości kufel potoczył się pod ścianę, zatrzymując wśród rzuconych byle jak elementów skórzanego ekwipunku. Elf poderwał się znowu, dając nura w bałagan, lecz znajomego kształtu słoiczka nie było ani w lewym, ani w prawym bucie. Nie zapodział się również pomiędzy naramiennikami a karwaszami, nie leżał skryty pod napierśnikiem. Krótko mówiąc: wcięło go. Czując, że chce mu się wyć z rozpaczy, Rhot pognał do kuchni, powiewając rozchełstaną koszulą i rudym włosem. Wołając w biegu pomocy i ratunku, wpadł na zaplecze, a zaraz za nim władowali się tam Aurora i Shugh, zaniepokojeni stanem przyjaciela.

Uspokójże się, chłopaku — rzuciła półkrasnoludka zrezygnowanym tonem i klapnęła na koślawym zydelku przy stole. By zająć czymś ręce, jęła skubać zeschniętą piętkę chleba. Shugh ze skrzyżowanymi na szerokiej piersi ramionami, opierał się barkiem o ścianę, bez słowa obserwując szorującego uszy Rhota. — Jeszcze zawału nam tu brakuje. Pewno ukradli, psubraty, z resztą fantów.

Elf równie energicznie, co porannej toalecie, oddawał się przywoływaniu zdarzeń wczorajszego dnia. Czy raczej próbie przywoływania, bowiem skołatane nerwy do spółki z zawodzeniem na (jeszcze) granicy słuchu nie pozwalały mu się skupić. Z tego jednak, co zdołał sobie przypomnieć — wczorajszy dzień nie różnił się absolutnie niczym od dziesiątek poprzednich. Od świtu do wieczora pomagał w karczmie (porządki, drobne naprawy, dostawy, bieżąca obsługa, wywalanie zadymiarzy na zbity pysk...), a później schodził do piwnic i tyle go widzieli. Po zakończeniu rytuału był tak wydrenowany, że nie wiedział nawet jak dociera do pokoju i kiedy zasypia. Niemniej, maść miał zawsze przy sobie. Zawsze. Musiała być na podorędziu, więc trzymał ją w sakiewce przy pasie. Tyle, że — uświadomił to sobie, wycierając umyte uszy do sucha — sakiewki nigdzie nie było.

Ano! — prychnęła Aurora, ciągnąc się za wychodzącym z zaplecza elfem jak wyrzut sumienia. Ork tylko obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, podążając za nimi wzrokiem. — Ty tak, ale powiedz mi na chuj komu innemu ta twoja magiczna sraka? Przecie to „wysoce spersonalizowany medykament”, o ile dobrze pamiętam... A, właśnie — byłeś u babuszki, szefie?

Nie — mruknął Shugh. — W tym pomieszaniu czasu brakło. Iście, trzeba nam sprawdzić czy i Renaes czego nie ukradziono... — Wzrok orka uciekł w kierunku kominka i białego śladu po broni, która zwykła nad nim wisieć, głosząc wszem i wobec o odwadze i honorze swego właściciela. Karczmarz wyraźnie zgrzytnął zębami.

No i tu jest rzecz jakby dziwna — odpowiedziała elfowi Aurora, obserwując jak ten łazi i szuka wiatru w polu. — Bo oprócz utargu z ostatniego tygodnia, co jest, powiedzmy, naturalne, buchnęli tasak szefa, mojego konika z drewna, tego osmolonego, bez ogona, no i to twoje gówno do uszu... Jeśli to nie jest najdziwniejsze włamanie, jakie miało miejsce w tym zaplutym mieście, to chyba, kurwa, nie wiem co znaczy słowo „dziwny”.

Mało to — prychnęła dziewczyna, słysząc kolejne pytanie Rhota — łajz i ochlejmord swoimi wiatrami przegoniłeś? A bo to szef może pieścił się z zadymiarzami? Każden jeden mógł se za afront poczytać dupnięcie o bruk wieczorową porą, chłopaku.
Obrazek

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

7
Na wieść o skradzionym specyfiku elf zatrzymał się w miejscu, jego oczy rozszerzyły się w szoku, a uszy lekko obniżyły, ujawniając ogarniającą go mieszankę smutku i szoku. Kradzież nie miała sensu. Utarg, to wiadomo — pieniądz, topór też pewnie dałoby się opylić za pokaźną sumkę, ale sama maść, która dla byle przechodnia byłaby warta tyle, co nic. Żaden kupiec nie kupiłby jej za więcej niż kilkanaście srebrników, nawet taki który zbiera dziwactwa i rzadkie przedmioty. No może, gdyby znał się na czarach i poczuł, że wiję się wokół niej jakaś magia, wtedy być może byłaby dla niego więcej warta, jednak Rhot nie znał innych jej zastosowań aniżeli przynoszenie ulgi w jego specyficznej dolegliwości. Istnieje też możliwość, że w Ujściu pojawił się ktoś taki jak on. Ktoś taki kto słyszy to, co on. Do tej pory nikogo takiego nie spotkał, ale to nie znaczy, że ktoś taki nie istnieje. Zamyślenie przerwał mu kolejny warkot Aurory, która ciągnęła swój monolog na temat samej kradzieży.

— Topór był dowodem uznania od zielonych — spojrzał w oczy sterczącego w pokoju orka, kierując kolejne słowa do niego. — Rebelianci w Ujściu to nie nowość, w sumie, to ich odwet w naszą stronę też jest całkiem prawdopodobny. — Co było prawdą, bo tak długo, jak karczma stoi, od rozpoczęcia walk o miasto w jej wnętrzu nie postała noga ani jednego rebelianta, a przynajmniej nikomu nie było o tym wiadomo. Plotki natomiast roznoszą się szybko, szczególnie w Ujściu, i kilkoro zwolenników Keronu mogło wpaść na głupi pomysł, aby obrobić zajazd, którego pracownicy pomagali najeźdźcy.

— Ktoś, komu ja dałem lekcję manier albo Shugh zdzielił po pysku, nie ważyłby się nas okraść. Tego jestem pewien — jego ton zmienił się na dużo bardziej stanowczy, pięści zacisnęły się, a brwi obniżyły. Oczywiście spodziewał się nieuniknionej riposty ze strony krasnoludki, jednak emocje chwilowo przejęły nad nim kontrolę i czuł, że musi dać im ujść.

— Sprawdzę co u Renaes — dodał po chwili, a jego wzrok opadł na podłogę, jak gdyby w konsternacji, a może w smutku na myśl o kobiecie, która tak naprawdę była mu jak matka, natomiast teraz utknęła w stanie, jakiego nie życzyłby nawet najgorszemu wrogowi. — Spędziłem tyle czasu pośród jej ksiąg, że wydaje mi się, że będę pierwszym, który zauważy czy czegoś tam brakuje. Od razu się ubiorę... — wzrok skierował na swoje ubranie i gołe stopy. Gdyby ktoś zobaczył go w takim stanie, na pewno by go nie okradł, od bezdomnego kilka ulic stąd odróżniał go tylko lepszy stan higieny.

— Shugh — na powrót zwrócił się do orka — może popytasz czy ktoś coś nie wie? — ork miał bowiem wielu "przyjaciół", a może raczej ludzi, którym kiedyś pomógł, albo takich co jeszcze mu za coś wisieli. Gorzej z Aurorą. Elf mógł sobie dać odciąć uszy za to, że nie miała więcej znajomych niż palców na nogach, chociaż w obecnej sytuacji ucięcie uszu mogło mu wyjść na dobre. — Ja za chwilę wyjdę i sam popytam po mieście... — dokończył.

— A ty Aurora... — zatrzymał się, nieumiejętnie próbując znaleźć słowa. Nie skończył jednak, bo przypomniał sobie co dziewczyna powiedziała wcześniej. — Jakiego "konika"? — spytał, bo naprawdę nie wiedział. Nie znał Aurory zbyt dobrze, a do tej pory żaden konik nie rzucił mu się w oczy, a do tego osmolony i bez ogona.

Gdy skończył rozmawiać po raz kolejny rozpoczął marsz w górę stopni. Skrzypienie każdego z nich kakofonicznie wchodziło w harmonię z lamentem flory, którą wcześniej mógł jeszcze ignorować, jednak wraz z nowym dźwiękiem stawał się dużo bardziej irytujący. Kilkanaście stopni sprawiło, że elf musiał złapać się za głowę, gdy z nich zszedł. Rozmasowując ją, wkroczył do pokoju elfki, by sprawdzić czy coś zniknęło.

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

8
Shugh słuchał uważnie elfa, lecz jego oblicze nie zmieniło się ani na jotę. Ponury i mrukliwy, głośno wydmuchiwał powietrze przez nos, jakby wkładał niesłychany wysiłek w zachowanie spokoju. Nie wyglądał też na specjalnie poruszonego wysuwanymi przez Rhota podejrzeniami. Być może nie wierzył, by rebelianci jakiejkolwiek nacji zawracali sobie głowy kradzieżą pamiątek, miast zwyczajnie puścić wszystko z dymem. Tym bardziej, że „Topór” hajcowałby się aż miło. A może po prostu zbyt był zajęty obmyślaniem bolesnych tortur dla bezczelnych złodziei. Tak czy siak — kiwnął tylko elfowi głową, jakby zgadzał się ze wszystkim, co ten powiedział, po czym oddalił się ciężkim krokiem, zostawiając naburmuszoną Aurorę i Rhota samym sobie.

Półkrasnoludka nabzdyczyła się zaraz po tym, gdy elf prosto z mostu zapytał o konika, który był dla dziewczyny bodaj najcenniejszą rzeczą w jej skromnym dobytku. O czym zresztą wypaplała mu nieopatrznie będąc pod wpływem, gdy pili z okazji zakończenia walk i powrotu do względnej normalności. Obydwoje mieli wówczas mocno w czubie, więc wychylili bruderszafta, a później zebrało im się na wylewność. Metyska dowiedziała się o nietypowej przypadłości Rhota, a elf zobaczył chyba najbrzydszą drewnianą figurkę w swoim życiu. Aurora przebąkiwała coś o tym, że ów konik — bo był to osmolony koń z obłupanym ogonem — to jej rodowód i amulet. Na drugi dzień (i na wielkim kacu), unikali się wzajemnie, zażenowani tak jawnym odsłonięciem swych z natury skrytych i obwarowanych murem dusz. Po jakimś czasie rzecz rozeszła się po kościach i wszystko wróciło do normy. To jest: powierzchownej znajomości. Mimo to Aurorę ewidentnie ubodła teraz tak dalece posunięta amnezja elfa.

Dzban! — fuknęła metyska. Okręciła się na pięcie i zniknęła w kantorku, pieprznąwszy drzwiami aż posypał się kurz z powały.

Postawiony przed fochem dokonanym, Roth ruszył z powrotem na piętro, za jedyne towarzystwo mając „głosy” w swojej głowie i zabłąkaną muchę, która za żadne skarby nie chciała się od niego odczepić. Niewyspany i coraz bardziej zły, wszedł do izby zajmowanej przez Renaes.

Pokój stanowiący lustrzane odbicie pokoju Rhota był jednocześnie zupełnym jego przeciwieństwem. Podczas gdy u rudowłosego było pusto i gdzieniegdzie bałaganno, u czarodziejki niepodzielnie panował porządek, nadający wypełnionej do granic możliwości przestrzeni przytulnego sznytu. Nieliczne księgi stały równiutko na półce pod oknem; zaraz poniżej mieścił się sekretarzyk, a na nim gros magicznych (i nie tylko) bibelotów ułożonych w jakiś przedziwny, dający patrzącemu satysfakcję sposób; w kącie stał wytarty fotel i podnóżek; kawałek dalej podpierała ścianę komódka; skrzypiącą podłogę zaścielały dywany; łóżko posiadało pięknie rzeźbione ramy oraz frymuśny baldachim z frędzlami; kominek zaś ozdobiony był ususzonymi pękami ziół i kwiatów, mrowiem mniej lub bardziej wypalonych świec oraz girlandami stopionego wosku; ściany w większości zajęte były przez malowidła i gobeliny.

A przynajmniej taki obraz miał w pamięci. Nad tym wszystkim górowało bowiem sklepienie niebieskie z wymalowanymi nań złocistą farbą konstelacjami, co przy zasłoniętym oknie powodowało, że Rhot — prócz niewyraźnych zarysów wnętrza — widział niewiele.
Obrazek

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

9
Ze zmrużonymi oczami, starając się zobaczyć, chociażby najbliższe otoczenie, i ze szczególną ostrożnością, elf zaczął powolutku przesuwać się w kierunku zasłoniętego firanami okna. Dzięki temu, że tkaninę przebijały pierwsze promienie słońca, to tylko je elf mógł teraz rozpoznać w ciemnej izbie. Jego dłoń przesuwała się po drewnianych deskach ścian, dając mu większe rozeznanie gdzie on sam, mniej więcej się znajduje. Kilka razy jednak musiał ją od nich oderwać, gdy jego biodra uderzały w kolejny mebel, który w pamięci wydawał się stać trochę dalej, aniżeli było to w rzeczywistości. W taki właśnie sposób, po omacku i obijając się o przedmioty, starał się dojść do samego okna.

— Czas wstawać — powiedział półszeptem. Wydawać by się mogło, że jego ton byłby bardziej miękki i życzliwy w stosunku do kobiety, która była mu tak bliska, a na dodatek obecnie praktycznie niepełnosprawna, jednak poranne budzenie elfki stało się już w tawernie swoistym rytuałem i czas sprawił, że niepotrzebne uprzejmości gdzieś się zatarły.

— Ktoś nas okradł, chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko jest u ciebie na miejscu — kontynuował — możliwe, że niedługo wyjdę sprawdzić, czy zbiry nie zostawiły jakiegoś śladu w mieście. — Zasłony zostały otwarte, a sam pokój rozświetlony blaskiem poranku, dzięki któremu elf mógł przejść do kontroli przedmiotów w pomieszczeniu. Chciał sprawdzić czy aby na pewno na miejscu znajdują się wszystkie księgi i bibeloty, chociaż "wszystkie" mogło być tu lekką przesadą, bo sam nie prowadził ich spisu i ich obecność mógł sprawdzić jedynie poprzez wyliczenie pism z pamięci.

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

10
Rhot ruszył przez pokój, stąpając możliwie ostrożnie, jednak już przy drugim kroku pożałował, że nie zdecydował się najpierw ubrać. Mały palec prawej stopy zahaczył o zawinięty brzeg dywanu i wygiął się boleśnie, wywołując chwilowy, za to bardzo nieprzyjemny, skurcz. Szczęściem, przeszkody znacznie gorsze — jak na przykład kanty mebli — udało mu się wyminąć w bezpiecznej odległości. Dotarłszy do kotar półkuśtykając, rozsunął je na oścież, a izbę wypełniła perłowa szarość poranka.

Spoczywająca pod baldachimem, skurczona Renaes nie zareagowała na słowa swego niegdysiejszego podopiecznego, lecz bynajmniej nie z powodu pozornie oschłego tonu elfa. Przyczyna quasi-śmierci, w której tkwiła czarodziejka, była równie zagadkowa, co jej objawy. Zdarzały się tedy dni, gdy Ren była w stanie przełknąć samodzielnie kilka łyżek polewki i zamienić parę słów, lecz znacznie więcej było takich, w które wcale nie udawało się nawiązać z nią kontaktu. Wyglądało na to, że właśnie był jeden z takich dni. Rhot był do tego przyzwyczajony, toteż zostawił elfkę w spokoju i jął rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu brakujących elementów.

Bystre spojrzenie młodzieńca wyłapało nieprawidłowości, które umknęłyby większości ludzi (i nieludzi), choć zajęło mu to znacznie więcej czasu, niżby się spodziewał albo sobie życzył. Monotonne zawodzenie utrudniało mu skupienie uwagi, co rusz zmuszając elfa do walki z irytującą przypadłością i tytanicznych wysiłków, by powrócić do rzeczywistości. Pomimo to zauważył, że księgi były wszystkie, za to nie na swoim miejscu. Galdraboka przestawiono z La poule noire, a Picatrix opierał się koślawo o Arbatel De Magia Veterum, miast licować z nią równiutko jak to miał w zwyczaju. Szpargałów na sekretarzyku było tyle, że nie spamiętałby ich nawet, gdyby grożono mu śmiercią, lecz miał gdzieś w podświadomości ich układ oraz to przedziwne wrażenie kojącego porządku. Wyglądało na to, że nic go nie burzyło, toteż elf przeleciał spojrzeniem po reszcie umeblowania. Na komódce stało zwierciadło w towarzystwie kilku typowo kobiecych drobiazgów, jak szczotka czy słoiczki z kosmetykami; fotel zasłany był haftowanymi poduchami, na podnóżku leżał złożony w kostkę koc; na kominku mrowiło się od świec, wosku i pachnącego suszu, a na stoliku nocnym odkąd pamiętał, stał niewielki konterfekt w pozłacanej ramce, szkatułka z laki, karafka...

Wiedziony bardziej intuicją i nagłym impulsem niż wzrokiem, Rhot podszedł szybko do wezgłowia łóżka. Pamiątkowego portreciku Reneastrae z czasów akademickich, namalowanego przez słynnego elfickiego mistrza Maravaccia — nie było. Tam, gdzie stał, czernił się teraz wolny od kurzu prostokąt pustki.
Obrazek

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

11
Ręką przetarł miejsce, gdzie kiedyś leżał obrazek elfki. Atak wydawał się coraz bardziej personalny. Każdemu z mieszkańców gospody zabrano coś niezwykle bliskiego ich sercu. Aurorze — jej cenną figurkę konika, która w pewien sposób symbolizowała jej rodowód, Shughowi — topór, nagrodę za waleczny udział w obronie Ujścia, Reneastrae — pamiątkowe zdjęcie z czasów, kiedy na uczelniach jej imię wylatywało z ust najwyżej postawionych czarodziejów, natomiast samemu elfowi — remedium na dolegliwość tak specyficzną, że nie jeden znachor wybuchłby śmiechem o niej słysząc. Zabrane przedmioty łączyła tylko jedna cecha, to, że wszyscy w gospodzie byli przywiązani do przynajmniej jednej z nich.

Nie marnując czasu, Rhot ucałował spoczywającą elfkę w czoło i przeszedł do swojego pokoju. Pośpiesznie zaczął zakładać brakujące części garderoby: najpierw wysokie skórzane buty, później napierśnik, karwasze i naramienniki. Od momentu, kiedy zaczął ją nosić, a było to tak dawno, że nawet on sam nie potrafił sobie przypomnieć od kiedy, nabrał już podziwu godnej wprawy w zakładaniu zbroi. Jego palce sprawnie wiązały wszystkie sznurki ją trzymające i zapinały każdą z klamer. Tym razem jednak, przy zawiązywaniu sznurowadła od jednego z karwaszów, kiedy to jeden koniec przytrzymywał zębami, natomiast drugi wiązał pozostałą ręką, elfa dopadł mocny krzyk, symptom jego dolegliwości, przez który odchylił głowę, jednocześnie zawiązując karwasz na supeł.

— Kurwa... — odetchnął ciężko i odczekał kilka sekund, aż dźwięk przeminie. Tak głośne lamenty były sporadyczne, ale się zdarzały. Nie sprawiały bólu, ale wymuszały zaciśnięcie zębów i kilku sekundową przerwę, tak aby pozbierać myśli. Zanim elf powrócił do dokończenia przywlekania zbroi, myślami wrócił do ksiąg które poprzestawiane były w pokoju Reneas. Czy były one dla niej ważne? Czy była w nich opisana jakaś magia, na której mogłoby komuś zależeć? Próbował przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów, jednak wiedział, że aby mieć pewność musi wrócić i rzucić na nie okiem jeszcze raz. Do pasa przywiązał sobie jeszcze miecz, a na plecy wrzucił skórzany plecak i udał się na powrót do pokoju elfki, by jeszcze raz przejrzeć księgi w poszukiwaniu jakichś poszlak po złodziejach.

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

12
Podzieliwszy uwagę pomiędzy rozmyślania nad dziwnym rabunkiem a panowanie nad uprzykrzającą życie przypadłością, Rhot wrócił do pokoju elfki, tym razem odziany jak należy i gotów do działania. Ponownie stanął przy sekretarzyku, nad którym zawieszona była rachityczna półka z brzozowego drewna i przyjrzał się księgom Renaes.

Nie przypominał sobie, by czarodziejka darzyła owe woluminy przesadną czcią czy przywiązaniem. Ot, kilka podstawowych dla każdego maga pozycji, z którymi zaznajamia się młodzież w pierwszych latach ich edukacji na uniwersytecie. Jedyny tytuł godzien uwagi był w posiadaniu Rhota. Wiekowa, zapisana w dziwnym języku, oprawiona w misternie rzeźbioną, drewnianą okładkę księga spoczywała jednak w jego plecaku, co czuł za każdym razem, gdy skórzany tobołek ułożył się krzywo na plecach. Kanciasta obecność tajemniczej mądrości zaklętej w pergamin wciśnięty między dwie deszczułki nie dawała o sobie zapomnieć.

Nie widząc nic ponad to, co zauważył przy pierwszej wizycie, Rhot przewertował ostrożnie każdą z ksiąg. Nie wyglądało jednak na to, by ktoś przy nich majstrował — nie brakowało stronic, nie było również żadnych podejrzanych śladów. Po prostu ktoś je poprzestawiał, być może szukając czegoś, tak jak on teraz. Elf odłożył woluminy na ich pierwotne miejsce, przywracając ład i harmonię.

Gdy już miał odejść, kątem oka wyłapał za oknem ruch i plamę koloru. W chwilę potem usłyszał jak w szybę stuka żółta niby kaczeńce na wiosnę wilga. Wpatrywała się w Rhota czarnymi paciorkami oczu, zabawnie przekrzywiając łepek. Nim zdążył uczynić cokolwiek, ptak odleciał równie nagle, jak się pojawił, pozostawiając po sobie jedynie nieodparte wrażenie ciążenia, które naraz opanowało rudowłosego. Przygarbił się mimo woli, jego spojrzenie opadło, prześlizgując się od okna do podłogi i wówczas elf dostrzegł coś w szparze pomiędzy deskami, tuż przy giętych nogach sekretarzyka. Spoczywało w smudze cienia, do połowy skryte w szczelinie. Gdyby nie przyjrzał się baczniej, nigdy nie zauważyłby niemrawo mrugającego matowym srebrem półksiężyca.

Schylił się, kucając przy znalezisku, a gdy po nie sięgnął, tajemniczy ciężar spadł z jego barków jak ręką odjął. W dłoni zaś znalazła się mała, okrągła blaszka o nieregularnych krawędziach, na której nieporadnie wyryto wykrzywionego w złośliwym grymasie chochlika, albo skrzata. Koślawy krążek był wielkości mniej więcej standardowej monety, choć nie wyglądał na wykonanego z wartościowego kruszcu. Niezwykle lekki, szybko nagrzewał się w dłoni i już po chwili łacno było zapomnieć, że trzyma się w niej cokolwiek.
Obrazek

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

13
Elf spojrzał na, ni to medalik, ni monetę, którą teraz trzymał w dłoniach. Przetarł metal kciukiem, jak gdyby próbując zetrzeć z niego coś, co mogłoby przesłaniać wyryty na nim wizerunek. Musiał przyznać, że nigdy nie spotkał się z takim symbolem, jednak w jakiś sposób wydawał mu się on znajomy. Prawdopodobnie była to raczej pozostałość magii, która wcześniej zwróciła jego uwagę na artefakt. Do końca nie wiedział, czy była ona działaniem samej natury, czy może pomocną dłonią Renaes, ale bardziej prawdopodobnym wydawało się to pierwsze.

— Dziękuje. — Po nocy spadających gwiazd, lasy, rzeki, wiatr i wszelka fauna, stały się ku niemu bardziej zdystansowane, lecz elf w żaden sposób nie mógł im zarzucić zapomnienia. To było chyba największą zaletą przyrody — wzajemny szacunek. Kiedy wszelkie rasy Herbii potrafiły walczyć w nieustających wojnach o ziemię czy władzę, w których brat stawał przeciwko bratu, a sąsiad przeciwko sąsiadowi, korzenie drzew i górskie skały pozostawały w wiecznym szacunku wobec siebie. Nigdy nie zniżały się do poziomu istot, które bez chwili zastanowienia je wyjałowiały i rozbijały, tylko po to, by stworzyć lepsze bronie, albo piękniejsze pałace. Szacunek Rhota także nie został zapomniany, nawet teraz, kiedy między nim, a naturą powstała bariera osłabiająca wzajemne połączenie.

Gdy elf wyrwał się z zamyślenia, z lekkim uśmiechem, rytmicznym podskokiem wyszedł z izby i utrzymując regularne tempo, po chwili pojawił się na parterze przybytku.

— Aurora! Shugh! — Rozpoczął, jednocześnie szukając swoich towarzyszy — wiecie co to? — Jego ton miał w sobie dużo więcej życia, aniżeli wcześniej. Powodem tego było prawdopodobnie odnalezienie ziarna nadziei w metalowym krążku, który wydawał się być wskazówka prowadzącą do winowajców kradzieży.

— Wydaję mi się, że zostawili to złodzieje... — Dokończył, pokazując pozostałym krążek, jednocześnie samemu mu się przyglądając.

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

14
Natura potrafiła odwdzięczyć się tym, którzy darzyli ją szacunkiem i przyjaźnią. Wierzba za oknem, jakby w odpowiedzi na podziękowanie elfa, zaszumiała żywiej i bardziej melodyjnie. Pokrzepiony znaleziskiem Rhot poczuł nagły przypływ energii. Nie mitrężąc, zbiegł czym prędzej na dół, by podzielić się swoim odkryciem z przyjaciółmi.

Główna sala „Topora” ziała pustką. Obsługa przepadła jak kamień w wodę, a na gości było jeszcze za wcześnie. Większość kaganków wygaszono, w zamian otwierając na oścież okiennice, przez które wpadało wciąż jeszcze mdłe światło poranka. Zapatrzony w siną dal, z ponurym grymasem na twarzy, Shugh stał za szynkwasem, opierając się o blat łokciami. W ogromnych łapach bezmyślnie obracał gliniany kufel. Ocknął się, gdy usłyszał wołanie Rhota i spojrzał nań podkrążonymi oczyma. Ociężałym ruchem przytykając naczynie do ust, pociągnął tęgiego łyka.

Auri wyszła — mruknął ork, roztaczając wokół siebie miazmat niechrzczonego grogu. Swoim zwyczajem zdrabniał imię półkrasnoludki, jakby była najsłodszą istotą pod słońcem. — Dokąd i po co, nie wiem. Ale wzburzona strasznie była, tom się nie dopytywał. Czasem lepiej z drogi zejść. Sam wiesz jak to z niewiastami... A właśnie, u Ren byłeś? W porządku z nią wszystko? Cóż tam znalazłeś, pokaż no.

Shugh dźwignął się znad szynku, po czym ujął „monetę” w dwa palce, a z kieszonki na szerokiej piersi wyciągnął monokl. Cacko było prezentem od jednego z azylantów, krasnoludzkiego optyka. Herr Zwicker, bo tak się ów jegomość nazywał, z miejsca zdiagnozował krótkowzroczność u karczmarza i wykonał dlań okular. Innym zaś — szczególnie tym walczącym u boku orka — zalecił trzymać się z dala od jego przedpola.

Nigdym czegoś takiego nie widział — wymamrotał Shugh. Marszczył się komicznie, próbując jednocześnie dobrze przyjrzeć się „monecie” i utrzymać monokl na miejscu. — Co to u diaska wydrapane tutaj, goblińska ladacznica? Gdzie żeś to, mówisz, znalazł?
Obrazek

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

15
Oczy elfa przyglądały się kawałku metalu z taką samą dociekliwością, jaką darzył go wzrok orka. Skrzaty? Gobliny? Zadawał sobie pytania w myślach, próbując przypisać artefakt jego właścicielom.

— Znalazłem go u Reneas — rozpoczął dosyć powoli, ujawniając jednocześnie swoje zamyślenie na temat monety — wiem, że do niej nie należy. Nigdy u niej tego nie widziałem, a tyle razy przeglądałem jej pisma... Ona sama przecież by tego nie przyni... — głos Rhota zawisł w powietrzu, gdy jego słowa do niego dotarły — jest z nią tak samo, jak zawsze. — Nie chciał teraz o tym myśleć. Kradzież była ważniejsza, a samej Reneastrae nie potrafił w żaden sposób pomóc. Gdy jej choroba przeszła w tragiczny stan letargu, mężczyzna szukał po znachorach i wróżkach magicznych leków. Wydał fortunę na specyfiki, które nie tylko nic nie dawały, ale czasem także okazywały się mieszanką przypadkowych leśnych ziół, które na domiar złego powodowały dodatkowe wymioty czy biegunkę. Kiedyś myślał jeszcze o wyruszeniu do Oros albo nawet dalej — do Nowego Hollar, aby prosić magów o magiczną pomoc. Jednak gdyby ktoś rozpoznał go jako stronnika zielonych z walk o Ujście, elf zawisłby szybciej, aniżeli znalazłby pomoc. A co jeśli trafiłby na Sakirowców? Do tej pory słyszał o nich jedynie opowieści klientów albo z rzadka widywał ich na ulicach miasta, jednak podobno każdy niezrzeszony mag był dla nich potencjalnym celem. Koniec końców porzucił nadzieję i powrócił do szarej rzeczywistości.

— Powinienem za nią iść — bo choć zgadzał się z Shughem, że czasem lepiej jest komuś zejść z drogi, tym razem nie był pewien czy to czasem on, nie jest powodem złości krasnoludki. — To chyba przeze mnie jest taka naburmuszona — kontynuował — poza tym, jak ją znam to wpierdoli się w jakiś bajzel, szukając tego naszego złodzieja — dokończył. Po odpowiedzi orka był gotowy, aby wyjść na ulicę Ujścia, podążając tropem Aurory, albo zmierzając w stronę samego portu, jeżeli nie byłoby po niej śladu.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”