Karczma „Pod złamanym toporem”

31
POST BARDA
Lashana uśmiechnęła się lekko.
- Z podniesioną głową, hm? - powtórzyła, ale nie dodała nic więcej, cokolwiek miała na myśli. Co by nie mówić, jej przeszłość dla Marsilii, tak samo jak przeszłość Marsilii dla niej, była kompletną niewiadomą. Mogły przez jeden wieczór dla własnego lepszego samopoczucia udawać, że łączy ich znacznie więcej, niż łączyło w rzeczywistości, bo co im szkodziło? Przynajmniej nie były dziś skazane na samotność, albo towarzystwo, na które nie miały ochoty.
Na propozycję o obijaniu komuś mordy półelfka zareagowała głośnym, szczerym śmiechem.
- Przepraszam, ale wyglądasz, jakbyś była w stanie komuś sprzedać co najwyżej liścia i to słabego - przyznała, zaraz po tym unosząc dłonie w polubownym geście. - Nie złość się! Jesteś po prostu taka... delikatna. Jak jedna z tych panienek, którym mówią, żeby nie spacerowały po zmroku. Te, które mdleją na widok myszy. Jeśli tak nie jest, to dobrze dla ciebie! Też chciałabym sprawiać takie wrażenie. Życie się staje łatwiejsze, kiedy z łatwością udajesz słodką idiotkę - szeroko otworzyła oczy, gdy dotarło do niej, co powiedziała. - To znaczy, nie mam na myśli, że wyglądasz jak idiotka! To ja jestem kretynką. Ty jesteś po prostu słodka. Yh, przestań pierdolić, Lashana.
Ukryła twarz za kuflem piwa, przewracając oczami w reakcji na swój własny, niedorzeczny monolog. Wolną ręką przesunęła uzupełniony kieliszek w kierunku swojej towarzyszki, dając jej do zrozumienia, żeby zajęła się konkretnym alkoholem, a nie piwem.
- Nic nie mówiłam. Zacznę od nowa. Mam propozycję. Taką małą, na ten wieczór, żeby nam się tu przyjemniej gniło. Po pierwsze, możemy pójść na górę i zobaczyć, jak wygląda nasz apartament. Zanieść rzeczy, żeby nie przejmować się potem tym, że za pół butelki będą w stanie nas okraść ze wszystkiego. A potem możemy tu wrócić i... sprawdzić, czy nadajesz się do obijania komuś mordy. Znasz grę w trudny wybór?
Rozparła się wygodniej na krześle, zakładając nogę na nogę i uśmiechając się tajemniczo. Miała na sobie powycierane, skórzane spodnie i znoszone buty, choć wyglądało na to, że wcześniejsze argumenty Marsilii przemówiły do niej skutecznie i już się tym nie przejmowała.
- Musisz wybrać, czy wolisz odpowiedzieć szczerze na moje pytanie, czy wykonać wymyślone przeze mnie zadanie, nie wiedząc, jakie będzie ani jedno, ani drugie - wyjaśniła. Standardowa gra w prawdę czy wyzwanie, którą kobieta dobrze kojarzyła, a jaka najwyraźniej w Karlgardzie funkcjonowała pod inną nazwą. Zasady wydawały się takie same. - Gra się, dopóki druga strona nie wymięknie. Wtedy się wygrywa.
Uniosła pytająco brwi, z szerokim i może tylko odrobinkę niepokojącym uśmiechem. Swoją drogą, całkiem uroczym. Gdyby się postarała i nie klęła przez chwilę, też mogłaby udawać słodką idiotkę.
- Chyba, że się cykasz.
Obrazek

Karczma „Pod złamanym toporem”

32
POST POSTACI
Marsilia Nod
Pokręciła tylko głową. Nie lubiła jak ocenia się kogoś po wyglądzie. Prawdą jest, że właśnie on może zmylić. To, że wygląda jak wygląda, nie znaczy przecież, że jest słaba jak porcelanowa laleczka. Słowa półelfki odrobinę ją zabolały, ale nie dała po sobie tego poznać. Uśmiechnęła się z lekkim grymasem, by po chwili wziąć do ust gliniany kieliszek i wypić z niego całą nalewkę, która przyjemnie rozeszła się po jej ciele.
- Jak mniemam, wiele kobiet takich jak Ty ma niewyparzoną buzię. Ale przywykłam do tego, więc nie mam Ci za złe. Może i nie wyglądam jak wojownik, może nie mam predyspozycji do jakiejś dłuższej bójki, ale przypierdolić potrafię - jeśli najdzie taka potrzeba. Potrafię się bronić.
Gdy już odstawiła swoje puste naczynie, czknęła cicho zasłaniając usta dłonią. Przyjrzała się jeszcze raz swojej towarzyszce, zastanawiając się, czy ta faktycznie nie ma złych intencji w stosunku do jej osoby.
- Życie staje się łatwiejsze, jeśli postawisz sobie cele. I zastanowisz się nad jego sensem. Nie wszystko przychodzi łatwo. A za ładną buźkę co najwyżej mogą Cię przelecieć, bo pomyślą, że jesteś łatwa i tania. Mogła ugryźć się w język, ale jak zwykle tego nie zrobiła. Powiedziała po prostu smutną prawdę, rzeczywistość, która niejednokrotnie kopnie Cię w tyłek.
- Nie przepraszaj i nie chowaj się za kuflem. Jest to po prostu dyskusja, zwykła wymiana zdań i opinii. Przecież Cię nie zabiję, bo masz swoje zdanie. Marsilia zaśmiała się perliście. Ten śmiech był szczery i całkiem uroczy jak na nią.
Wzięła do ręki naczynie z nalewką, po czym rozlała trunek do obu kieliszków. Na propozycję, którą złożyła jej Lashana skinęła głową. Sama o tym pomyślała, ponieważ nigdy nie wiadomo, co się stanie gdy na kilku piwach się nie skończy.
Wzięła w dłoń swój kieliszek i przybliżając go do ust, spojrzała znów na swoją towarzyszkę. Widać, że brakuje jej wrażeń. A może po prostu chce sprawdzić na co stać Marsi? Wypiła nalewkę, odstawiła pusty kieliszek. Trunek był ciut słodki, ale to dobrze, pobudzi ją odrobinę.
- Chodźmy z tymi rzeczami. A później zabawimy się w trudny wybór. Marsi wstała ze swojego krzesła, zabrała swoje manatki i czekając na półelfkę ruszyła na piętro, gdzie znajdował się ich pokój.
"Świat na­leży do ludzi, którzy mają od­wagę marzyć i ry­zyko­wać, aby spełniać swo­je marze­nia. I sta­rają się ro­bić to jak najlepiej."
Paulo Cohello

Karczma „Pod złamanym toporem”

33
POST BARDA
Lashana nie wyglądała na zadowoloną z tego, jak poprowadziła rozmowę, więc nie powiedziała nic więcej, rzucając Marsilii jedynie przepraszające spojrzenie znad swojego kufla. Dopiero gdy towarzyszka zwróciła jej na to uwagę, opuściła naczynie, ze stukiem odstawiając je na blat. A kiedy postanowiły zanieść wszystkie swoje rzeczy na górę, poza swoją torbą i płaszczem zgarnęła też butelkę. Po drodze zastukała w kontuar baru, zwracając na siebie uwagę karczmarza.
- Zaraz wrócimy. Nie sprzątajcie naszego stołu.
Mężczyzna skinął głową i odprowadził je spojrzeniem w kierunku schodów. Nawet jeśli się nie rozglądały, mogły się domyślić, że zrobił to nie tylko on. Obecność nowych, obcych osób w miejscu takim, jak Ujście, zawsze wiązało się ze sporym zainteresowaniem tutejszych. Może to i dobrze; w końcu szukały pracy, a kto wie, czy wśród tu obecnych nie znajdował się ktoś, kto mógłby popchnąć je we właściwym kierunku, gdyby miały odrobinę szczęścia?
- Jedenastka... - mruknęła, rozglądając się po drzwiach wzdłuż długiego korytarza na piętrze, pogrążonego w półmroku, rozświetlanego tylko pojedynczymi płomieniami świec. - O, jest.
Ich drzwi znajdowały się po prawej, mniej-więcej na środku, choć bliżej przeciwległego końca, niż samych schodów. Nikt się tu nie plątał, mogły więc w spokoju otworzyć wynajęty pokój i wejść do środka, by dowiedzieć się, w jakich warunkach przyszło im nocować.
Spoiler:
Stwierdzić, że pokój był ascetyczny, to mało powiedziane. Poza dwoma łóżkami, pustymi półkami nad nimi i jedną skrzynią pod oknem nie znajdowało się tu nic więcej. Niemniej sporym plusem był fakt, że nie musiały dzielić pomieszczenia z nikim innym. Stare deski podłogi skrzypiały pod ich stopami, gdy nowe lokatorki rozeszły się na boki, każda do swojego łóżka. Lashana zapaliła kilka świec, rzucając odrobinę światła na ich sypialnię, bo przez panującą na zewnątrz już noc żadne nie wpadało do środka - co nie pozwalało im też sprawdzić, jaki mają stąd widok. Ciemność spowijała okolicę bezlitośnie.
- Nie najgorzej - skomentowała półelfka, pochylając się przy skrzyni i otwierając ją. Wewnątrz znalazła kłódkę i klucz, który do niej pasował. - O proszę. Możemy tu zostawić swoje najcenniejsze rzeczy. Co za pech, że żadnych nie mam. Ale gdybyś ty chciała tu wrzucić jakieś żakardowe koszule, czy batystowe gacie, to się nie krępuj.
Uśmiechnęła się szeroko i tylko odrobinę złośliwie, by zaraz wstać od kufra i zająć się wsuwaniem swojej torby pod łóżko. Jedyne, co ze sobą zabrała, to sakiewka z pieniędzmi; nieszczególnie ciężka, co Marsilia zdążyła zauważyć, zanim półelfka wcisnęła ją za pasek w taki sposób, by na pierwszy rzut oka nie było jej w ogóle widać.
- Tak czy inaczej dużo lepiej, niż na statku. Mamy ściany i stabilną podłogę - tupnęła, a deska zatrzeszczała. - Dobra. Mam tylko jedną zasadę. Jakby cię poniosło i będziesz chciała spędzić z kimś noc, to nie tutaj. Tutaj się tylko śpi. Nie chcę wrócić i mieć nieprzyjemnej niespodzianki w postaci czyjegoś gołego zadka w powietrzu. W porządku?
Poklepała Marsilię po ramieniu i ruszyła w stronę wyjścia, najwyraźniej nie widząc powodu, by spędzić tu więcej czasu, niż to konieczne. Po drodze podniosła butelkę z podłogi i podrzuciła ją w dłoni, uśmiechając się do ciemnowłosej zachęcająco.
- Chodź. Cała noc przed nami. Klucza nie zapomnij tylko.
Obrazek

Karczma „Pod złamanym toporem”

34
POST BARDA
Minęło kilka dni od ich ostatniej akcji, która stała się głośna w Ujściu na swój sposób. Miasto huczało od plotek na ten temat. Niektóre bliższe prawdy, inne to całkowite bajki, jednak w każdej z nich pojawiało się określenie o trzech zbójach, którzy tego dokonali. I nic więcej konkretnego w nich nie było. To miasto zdecydowanie nie miało łatwo w ostatnim czasie. Kwestia tego, czy kiedyś podniesie się z tego stanu, a może upadnie kompletnie i pozostanie zawsze cieniem dawniej świetności. To już pytanie do samych bogów.
Dwójka osób, która to brała udział w ostatnich wydarzeniach, miała czas na posiłek i odpoczynek po ostatnich wydarzeniach. I choć Ujście miało swoje problemy, nie było całkowicie odizolowane od świata. Wieści dochodziły do niego w tej, czy innej formie i okazywało się, by zrealizować swój cel, elf Lindirion miał kilka możliwości. Oczywiście jedna z nich dotyczyła rozwoju wydarzeń w tym mieście, choć, czy potrzebna mu była kolejna katastrofa?

Pośród drobnych przestępców mówiło się o tym, że istniał jakiś magiczny problem, który przeszkadza ludziom Bogobojnej, a niewielu mogło z tym sobie poradzić. Ponoć pojawiła się gdzieś na północy miasta jakaś wieża. Znikąd. I tak stoi i dewastuje okolice magiczną energią co jakiś czas. Odważni ludzie, którzy do niej próbowali wejść, nigdy już nie wyszli. Ile było w tym prawdy? Ciężko powiedzieć, ale osoba, która ponoć wiedziała najwięcej, można było znaleźć w przybytku "Pod Czarnym Węgorzem". Należało pytać o niejakiego Penosha.

Kolejna wieść, jaka dotarła do tego miasta, pochodziła z Fenistei. Mówiono o nieumarłych potworach, które pojawiły się gdzieś w tamtym rejonie. Były one dziwne, nieprzypominające tego, co znali Skąpe były o tym informacje, bo jak wiadomo, były to powielane wieści. Z ust do ust, a przez to gdzieś treść się zagubiła, a pojawiły się typowe dla ludzi bujdy wyolbrzymianie. Oczywiście i tu powtarzało jedno imię: Gerwan oraz wymieniano miejsce " Złamana strzała"

Jakby tego było mało, pobrzękiwano o jakiś fenomenach gdzieś w pobliżu Zaavral. Dziwne zjawiska magiczne. Osoby, które pojawiały się i znikały. Mówiono o duchach przeszłości, a także plotkowano, że niby spotykano osoby z przyszłości. Każda opowieść zawierała inne informacje. Mogła fascynować lub przerażać. Niejaki kupiec Ublue przybył z tamtych rejonów i zadomowił się w tawernie "Pod niebiańską chmurką." która to znajdowała się właściwie w Górnym Mieście.

I to tyle z wieści, jakie elf oraz człowiek, mogli słyszeć. Pozostało jedynie zdecydować, jakie kroki podejmą. W końcu to nie były jedyne dostępne dla nich opcje, mogli pójść jeszcze inną drogą. Wszystko było przed nimi, a smród niedawnych wydarzeń nie rozwieje się tak szybko. Pożary nigdy nie były mile widziane w mieście, gdyż jak taki wymknie się spod kontroli, może i pół miasta puścić z dymem. To jednak zwróci uwagę zbyt wielu osób i utrudni żywot w mieście.
Licznik pechowych ofiar:
8

Karczma „Pod złamanym toporem”

35
POST POSTACI
Lindirion
Powiedzieć, że Mistrz przejmował się sprawą dawno straconego hadlarza bronią, to wierutnie skłamać! To, co stało się z nieszczęśnikiem, nie zaprzątało głowy Lindiriona ani na moment. Bo czemużby miało? To, że ludzie gadali, było normalne. Gadali od zawsze i jeśli się nie mylił, będą gadać do końca świata. Maluczcy szukali sensacji wszędzie, a tak się złożyło, że mały pożar, do którego doszło, przyciągał zbyt dużo uwagi. Nie miało to jednak dla niego żadnego znaczenia.

Pierwsza misja w Ujściu zakończyła się częściowym sukcesem, ale mag nie potrafił czerpać z tego radości. Przybył do Ujścia, by spotkać się z Bogobojną, a następnie z czarodziejką, o której plotki słyszał, a która potrafiła przemawiać do zmarłych - do niczego takiego jednak nie doszło. Choć wykonał robotę za innych (z drobną pomocą), to wciąż nie osiągnął celu. Miał prawo czuć się oszukany.

Miał już dojść Ujścia. Jedyne, co dobrego przyszło mu z akcji, to zapoznanie... no właśnie.

Chłopak miał wzrostu niemal tyle samo, co on, ale szeroki był niemal po trzykroć tyle, co Mistrz. Wydawało się, że między jego uszami hula wiatr - a uszy były całkiem ludzkie, choć tamten twierdził, że orcze! Niebywałe kuriozum było z tego chłopca, ale nie wydawał się mieć złego serca. Urzekł Lindiriona.

- Co powiedziałbyś na to, chłopcze, gdybyśmy opuścili Ujście. - Zaproponował. Kiedy stworzyli drużynę, nie wiedział. Trzeci, który był z nimi na ostatnich łowach, musiał wylizać się z ran. Tylko spowalniałby tę osobliwą dwójkę. - Słyszałem o pewnym fenomenie w Fenistei. Pokonani wojownicy. Chodzą bez ducha, lecz z siłą godną żyjących. - Kusił. Wiedział już, jak wpłynąć na chłopaka. Aby jeszcze bardziej podkreślić swoje plany co do wyprawy, zastosował podwójne pozytywne warunkowanie - podusnął mu własny półmisek pełen chleba i mięs, zamówiony chwilę wcześniej. Właściwie nie miał ochoty na jedzenie. - Przydały mi się taki towarzysz, jak ty.

Góra mięśni zawsze była przydatna. I choć Lindirion nie chciał tego przed sobą przyznać, czerpał pewną przyjemność z towarzystwa Tangi. Gdy do niego mówił, czasami widział przebłysk zrozumienia w tym mętnym spojrzeniu; była dla niego nadzieja. Jako nauczyciel (choć z przeszłości), elf nie mógł porzucić kogoś, kto przejawiał nawet najmniejsze predyspozycje do wiedzy. Chłopak nie był jeszcze przypadkiem beznadziejnym. Lin mógł o niego walczyć.
Obrazek

Karczma „Pod złamanym toporem”

36
POST POSTACI
Tanga
Obiecujące złote góry Ujście okazało się zupełnie niewarte świeczki i nie tylko pewien nekromanta był tym faktem głęboko rozczarowany.
Owszem, nikt nie wzywał głośno straży ani nie ścigał go po okolicy za zabrane byle jabłka z pierwszego, mijanego straganu. Zbiry i mordercy kręcili się po ulicach w biały dzień, co skutecznie zniechęcało większość do ryzykowania zaliczenia noża między żebrami za byle drobiazg. Tanga mógł czuć się w pełni swobodnie, wyzywając na pięści niemalże każdego, kogo chciał. Problem w tym, że... Wcale nie było to aż tak ekscytujące, jak oczekiwał, z kolei przedłużający się pobyt w gęsto zaludnionym mieście, coraz bardziej i intensywniej zaczynał go drażnić. Rozpraszać. Brakowało mu swobody i wolnych przestrzeni. Smród uliczek oraz tłumów przytłaczał i przytłumiał inne zapachu. Jego zmysły otrzymywały zbyt wiele zbyt licznych bodźców na raz. Coś, do czego absolutnie nie był przyzwyczajony na dłuższą metę.

Z samej misji więcej stracił, aniżeli zyskał, i choć odnoszone porażki nigdy specjalnie go nie dręczyły, tak zniszczona glewia ojca sprawiała, że czuł dziwny ciężar gdzieś w środku za każdym razem, gdy spoglądał na wygrzebane ze zgliszczy ostrze. Ostrze, niebędące już nawet ostrym. Zwykły śmieć, którego nie był w stanie się pozbyć. Być może, gdyby zdobyć odpowiednie materiały i znaleźć odpowiedniego kowala...? Byle w miejscu niebędącym Ujściem.
Majdan w piwnicach zlikwidowanego kupca był w większej mierze co prawda bezużyteczny, ale nauczony żyć w dziczy Tanga i tak nigdy nie pogardzał dostępem do lin, haków i krzesiwa, kiedy je widział. Jak się okazało, mogły przydać się szybciej, niż mu się wydawało.

Wysoki elf o stosunkowo wyrozumiałym względem niego usposobieniu wciąż kręcił się w pobliżu, gdy Tanga zszedł na swój ostatni posiłek w Ujściu. Wciąż nie pamiętał jego imienia, ale fakt, że w ogóle był go w stanie zapamiętać, coś już chyba oznaczał.
- Mhmm! - potwierdził z entuzjastycznym pomrukiem, mając zbyt napchane jedzeniem policzki, aby móc wydusić choć jedno, zrozumiałe słowo bez ryzykowania wyplucia połowy zawartości.
Nie bez powodu jadł przecież szybciej niż zwykle. Oczywiście, że zamierzał się stad wreszcie wyrwać! Skóra wciąż świerzbiła i mrowiła, jakby źle dopasowana albo potraktowana wysypką, której wcale tam nie było. Sprawdził! Wziął nawet bardzo porządną kąpiel, co nie zdarzało się często. Mył się z reguły w deszczu bądź gdy cieplejsze dni zachęcały do odświeżenia się w jakimś większym, naturalnym zbiorniku wodnym pomiędzy wędrówkami. W gruncie rzeczy... Była to chyba jego pierwsza, ciepła kąpiel w balli z wodą od... Od jak dawna? Od roku? Jak na złość niestety, nawet ona nie pomogła w pozbyciu się uciążliwego swędzenia na i pod skórą. Ciało wciąż mrowiło od uczucia zniecierpliwienia i frustracji.
Tanga nie od razu załapał, że elf proponował mu współpracę. Nie szkodzi. Wieści o dziwnych wojownikach były dostatecznie interesujące, aby w pełni kupić jego pełną uwagę.
Prostując się w siedzeniu i ciężko przełykając, byle jak najszybciej, przetarł usta wierzchem dłoni. Kompletnie ignorując drapanie w gardle, kiedy zbyt duże kawałki jedzenia przezeń przechodziły, wbił spojrzenie w twarz Lindiriona.
- Wojownicy bez ducha? - zapytał, nie do końca rozumiejąc.. - Bez ducha... Bez chęci do walki? - pierwsza ekscytacja nieco opadła, kiedy jego rzadko używany móżdżek starał się rozpracować znaczenie słów, dochodząc przy tym do niezbyt optymistycznych wniosków. Bo co miałby zrobić z silnymi przeciwnikami, jeśli byli pozbawienia ducha walki? Żadna przyjemność stawania z takimi w szranki.
Oczy Tangi opadły na podsunięty posiłek i niezależnie od tego, gdzie był lub gdzie nie był jego nastrój, nigdy nie zamierzał odmawiać jedzeniu. Był dużym chłopcem! Potrzebował dużo jedzenia!
Foighidneach

Karczma „Pod złamanym toporem”

37
POST BARDA
Niewiele w tym przybytku działo się wartego uwagi. Rozmowy częściowo pijanych ludzi schodziły na typowe dla tej brzydszej populacji o niższym poziomie inteligencji. Kobiety - od omawiania wyglądu i charakteru, po to, jak chętnie by się taką wydupczyło. Bardzo pozytywny i przyjazny temat, gdzie każdy mógł się dołączyć. Drugim oczywiście była mowa o wszelakich trunkach. Porównywanie jakości, do ceny, smaku i tego, jak mocno daje po głowie. Narzekanie na podrzędność smaku tego piwo, przy braku możliwości spróbowania lepszego. No i oczywiście o ostatnich wydarzeń. Nie tylko oni postanowili podpalić budynek. Okazało się, że przy porcie kolejny raz ogień pojawił się z winy ludzkiej. Spłonęła tawerna "Srebrna Łuska" oraz budynek kompani handlowej. Plotek na ten temat było sporo, każdy opowiadał inną wersję. W każdej jednak jedna rzecz pojawiała się zawsze: liczba trupów była ogromna, choć nie podawano oczywiście dokładniejszych informacji. Historycy pewnie określą ta sytuacje jako wojnę domową. Któraś ze stron zawsze wygra. Pozostała jeszcze kwestia, jak bardzo słodkie lub gorzkie będzie to zwycięstwo.

Oczywiście karczmarz rozlewał piwo, dawał jakąś strawę, wydawał i przyjmował i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jedna rzecz.
- Nie. - Rozległ się gromki głos karczmarza.
- Ale zapłacę, obiecuje! - Odpowiedział jakiś młodzieniec przy szynkwasie.
- Płacisz, pijesz. Nie płacisz, wypierdalasz. - Warknął głośniej.
- Ale... - Trochę młody się zająknął.
- Wypierdalaj. - Teraz już na niego krzyknął.
Widząc, że sytuacja była dla niego zbyt nieprzyjemna, narzucił kaptur na łeb i skierował się do wyjścia, inaczej karczmarz pewnie by go wyrzucił za szmaty. Robienie scen nie było oczywiście najlepszym pomysłem, bo i tak młody wiedział, że nikt mu nie pomoże. Może w kolejnej tawernie uda mu się coś załatwić.
Licznik pechowych ofiar:
8

Karczma „Pod złamanym toporem”

38
POST POSTACI
Lindirion
To, że ktoś rozmawiał, czy też krzyczał za ich plecami, kazało Lindirionowi tylko na chwilę zamknąć usta, by nie musieć podnosić głosu na tyle, aby samemu być uznanym za niecywilizowanego. Zupełnie nie interesowały go przepychanki słowne stałych bywalców, ani nawet dyskusje przy szynkwasie. To nie był jego problem. To nie był ich problem.

Elf odgarnął z ramion zdecydowanie zbyt długie włosy, a następnie splótł przed sobą ręce, jakby szykował się do dłuższej wypowiedzi. Do niczego takiego jednak nie doszło; pamiętał, że jego rozmówcą jest Tanga. Jego okres skupienia był niewystarczający.

- W rzeczy samej, mój chłopcze. Wojownicy bez ducha. - Powtórzył. - Bez życia, ale z duchem walki, jeśli tak to chcesz ująć. Mówią, że jest ich wielu. Że służą złemu władcy, niejakiemu Gerwantowi. - Ciągnął, zerkając na towarzysza spod wpółprzymkniętych powiek. - Plotki twierdzą, że ci wojownicy nie są do końca ludzcy. Chciałbyś to ze mną sprawdzić, przyjacielu?

Z Tangą z pewnością byłoby bezpieczniej. W razie, gdyby coś mu się stało, mógłby nawet przydać się po śmierci. Cóż za uniwersalny chłopak! Brakowało mu tylko zdolności inteligentnej rozmowy, ale Lin przywykł do bycia najmądrzejszym w towarzystwie.
Obrazek

Karczma „Pod złamanym toporem”

39
POST POSTACI
Tanga
Tanga, jak to Tanga. Nie zwracał uwagi na gadania. Jego uszy pozostawały głuche na wszystko, co nie dotyczyło silnych potworności, monstrów albo grasujących po okolicach bandytach, którym legalnie można było wpieprzyć. Z tym że o bandytach nie było co słyszeć w Ujściu, ponieważ... Ponieważ obecnie zamieszkiwali je w dużej mierze? Nie wspominając już o tym, że obecnie zbyt skupiony był na gadaniu elfa. Był tylko prostym wojownikiem z niebanalnie wielkim problemem z koncentracją, w porządku? Jeśli nie chodziło o kwestie siłowe, potrafił robić tylko jedną rzecz na raz!

Kończąc swoją misję strawy, bez cienia wahania dobrał się do niemo zaoferowanej części posiłku Lindiriona. Porządnej ilości mięsiwa nie zagląda się wszakże między włókna. Łyżka, którą podnosił do ust, zastygła jednakowoż w połowie drogi.
- Nieżywi... Wojownicy? Martwi umiejący walczyć? - dopytywał się, tym razem bardzo, bardzo żywo. Usta bezwiednie rozciągnęły się w pełnym euforii na samo wyobrażenie uśmiechu. Zupełnie, jakby już wcześniej nie miał do czynienia z chodzącymi trupami. Może tego nie zarejestrował? Nie byłoby w tym nic nadmiernie zaskakującego. Poprzedni jednak nie byli zbyt żwawi ani też waleczni, a stanowiło to w jego oczach z całą pewnością ogromną różnicę.
- Będę mógł się z nimi zmierzyć?! Będę mógł, tak? - pytał dalej, podnosząc się nieco w miejscu z nadmiaru entuzjazmu, którego chwilowo nie miał jak spożytkować. - Pójdę!
Foighidneach

Karczma „Pod złamanym toporem”

40
POST BARDA
Hazard był dość popularnym sposobem spędzania czasu. W pewnym miejscach była to gra prawdziwych oszustów, niejako zawody o wyłonienie największego kanciarza. Dotyczyło to nie tylko gier opartych na kartach, a także rzutach kości. W tym przybytku sumy były zdecydowane za małe, by zainteresować największych szulerów, co nie znaczy, że nie stawiono dziwnych rzeczy. Psa, złoty ząb, własną żonę, resztki pieniędzy. Godności człowieczej nie szło postawić. Tej już tutaj prawie nikt nie miał. Przy jednym stole właśnie taka zabawa odbywała się, przy dyskretnej aprobacie samego karczmarza. Ten wiedział, że to całkiem dobry sposób na sprzedanie paru piw więcej.

Rozgrywka trwała sobie najlepsze i pewnie byłaby niezauważona przez większość biesiadników, gdyby nie jeden, drobny szczegół. W ostatnie rozgrywce postawiono nietypową rzecz. Dziewictwo córki jednego z graczy. Nic zatem dziwnego, że osoba, która chciała odegrać się za porażki, postawiła coś takiego, nie myśląc zbytnio o konsekwencjach takiej decyzji.
- Ha! Wygrałem. - Powiedział jego przeciwnik, kiedy po rzutach kości, miał więcej oczek.
- Nie. To niemożliwe. - Rzekł przegrany z kretesem, niedowierzająco.
- To teraz przelecę twoją nawet nie najgorszą córeczkę. - Powiedział, śmiejąc się, a pijacki stan umysłu tworzył wizje, jak spędzi czas z nią. Co z tego, że miał grubo ponad czterdzieści lat i wyglądał nieco lepiej od miotły.
- Nie. -
- Co nie? - Spytał z zawadiackim uśmiechem.
- Nie oddam ci swej córy. - Rzekł twardo.
- Nie masz wyboru, przegrałeś ty parszywy szczurze. - Odparł tamten.
To wystarczyło, by niezbyt odpowiedzialny ojciec rzucił się przez stół z pieścami na tamtego. Wywiązała się niewielka burda. Panowie zaczęli okładać się pięściami na drugim końcu karczmy, daleko od elfa i człowieka, którzy rozmawiali o nieumarłych stworzeniach.
Licznik pechowych ofiar:
8

Karczma „Pod złamanym toporem”

41
POST POSTACI
Lindirion


Urwał swoją przmowę na moment, gdy dźwięki otoczenia, a więc powstającej burdy, podniosły się na tyle, by i on musiał podnieść głos, by Tanga go usłyszał. Nie zależało mu na krzyczeniu do czy na tego biednego upośledzonego umysłowo, lecz obdarzonego cieleśnie chłopca.

Mistrza nie mogła obchodzić mniej cnota córki pijaczka, zresztą, jakąkolwiek cnota niewiele go obchodziła. Nawet jego własna! Minęło już tyle lat, że pojęcie bliskości cielesnej stało się niemal abstrakcją. Lindirion nie potrzebował tego typu przyziemnych rozrywek.

- To coś, co moglibyśmy sprawdzić, chłopcze. - Odezwał się, wcinając w moment ciszy. Podniósł czarkę, na której dnie wciąż było trochę wina. Okręcił ją w palcach. Ciemny płyn wyglądał jak krew; nie ekscytowało to ani nie odrzucało elfa. - Widziałeś już walczących martwych, czyż nie? Ci są... Inni. - Z braku wiedzy o szczegółach podał bardzo ogólne określenie. - Jeśli wierzyć plotkom, jest ich całe mrowie. Wielu, którzy czekają, aż zmierzysz się z nimi. Ja chciałbym porozmawiać z ich twórcą. Twoja waleczność z pewnością zwróci jego uwagę. Kiedy mógłbyś wyruszyć?

Uśmiechnięta buzia Tangi sprawiała, że w Lindirionie odzywała się jakaś nuta, tak dawna, obca i miniona, że mistrz już dawno zapomniał dźwięk jej brzmienia. Jakby wiedziona instynktem, jego dłoń uniosła się, by poklepać chłopaka po tych jego cudownie kręconych włosach. Były miękkie pod palcami. W martwej, zimnej duszy Lina pojawiło się ciepłe, mrugające światełko.
Obrazek

Karczma „Pod złamanym toporem”

42
POST BARDA
Jakkolwiek niezainteresowany powodem rozróby, tak sama rozróba z oczywistych powodów musiała przykuć jego uwagę. Nikt nie mógł mieć mu tego za złe. Był psem na mordobicia, co poradzić?
Z wielkim trudem wracając oczami i uwagą do elfa, powoli pokiwał głową. Po części ze zrozumieniem, po części z jego brakiem.
- Widziałem-... - Tanga urwał, marszcząc swoje grube brwi i nadymając nieco policzki.
Wspomnienie bezgłowego ciała nie było aż tak łatwe do zatarcia.
- Osoby, które nie powinny móc się ruszać - przyznał, dodając do całokształtu marszczenie nosa. - Ukradły mi przeciwników! To nie było w porządku! Nie tak powinna wyglądać dobra walka! - dodał oskarżycielko, używając tego samego tonu, jaki zdarza się używać dzieciom wobec dorosłych, kiedy wedle swoich przekonań czują się niesprawiedliwie potraktowane bądź pociągnięte do odpowiedzialności za rzeczy, którym nie czują się winne.
Wciąż nie pojmował, jakim sposobem jedni martwi zostawali martwi, podczas gdy inni stwierdzali: "chrzanić to, nie będę leżał grzecznie nieruchomo!" Prawdopodobnie nie pojąłby tego, choćby usiłowano mu to rozłożyć na czynniki pierwsze w najbardziej przystępny z istniejących sposób. W porządku! Nie szkodzi. Nie potrzebował rozumieć. Jeśli ci, rzekomo martwi, mogli stawić mu czoła i byli w stanie zrobić to z odpowiednią werwą, Tanga nie potrafił się gniewać na ich stan... Świeżości.
- W każdej chwili! - zagrzmiał, wyrzucając ramiona w górę, z łyżką wciąż tkwiącą w prawej, zaciśniętej w pięść dłoni. - Jestem gotowy! Jestem gotowy!
Mrugając szybko, ciekawsko spojrzał w górę - na dłoń, która musiała uważać, aby nie zaplątać palców w jego puchatych, przywodzących na myśl miękką wełnę splotach. Minęło sporo czasu, odkąd po raz ostatni ktoś okazywał mu uznanie w ten sposób! Kiedy to było? W rodzinnej wiosce? Prawdopodobnie?
Foighidneach

Karczma „Pod złamanym toporem”

43
POST BARDA
Tanga widział, jak jeszcze obserwował całe te "mordobicie", że ci zdecydowanie nie potrafią tego robić. O ile faktycznie uderzali się pięściami po głowie, bardziej po przypominało mu bijatykę małych dzieci, niż dorosłych. Oczywiście na reakcje karczmarza nie było trzeba długo czekać. Ten spokojnym krokiem wyszedł zza lady i skierował się do bijących. Przerwał tym radosne zakłady, które zorganizował jeden z obrotniejszych osób. Może i pula nie była duża, ale liczył się przecież procent dla przyjmującego. Karczmarz oczywiście potężnie walnął jednego, następnie drugiego. I do tego tak skutecznie, że każdy z pijaków upadł nieprzytomny na ziemie.
- Zero burd w mojej karczmie. - Warknął do nieprzytomnych mężczyzn i chwycił ich za ubranie, szurając ich cielskami po podłogę. Mało kto już zwracał uwagę na to, co się dzieje, bo efekt każdy potrafił przewidzieć. Upuścił jednego, otworzył sobie drzwi i wyrzucił obu z karczmy.
- Śmieci wyrzucone. - Rzucił do siebie i wrócił za ladę, ponownie przyjmując zamówienia.


Skupiony na rozmowie z Tanga Lindarion nie zauważył, że ktoś im się przyglądał. Może słyszał ich rozmowę. Osoba ta wstała i opuściła przybytek chwile po tym, jak burda ustała. Mógł być równie dobrze zwyczajnym zwykłym gościem i po prostu to nie było związane z niczym. Kompletny przypadek, choć, czy i tak to miało znaczenie? Ujście żyło tyloma intrygami, że nie sposób połapać się w każdej.
Licznik pechowych ofiar:
8

Karczma „Pod złamanym toporem”

44
POST POSTACI
Lindirion
Włosy Tangi były miłe pod palcami. Puszyste i miękkie, sprawiały, że nie chciało się od nich oderwać dłoni. Głaskanie głowy Tangi bylo jak głaskanie kota, czy psa. Miało działanie terapeutyczne. Lin zganił się w myślach i cofnął dłoń. Nie mógł poddawać się takim pokusom!

- Teraz to te osoby, które nie powinny się ruszać, będą twoimi przeciwnikami. - Oświadczył Lin, choć nie miał pewności, czy jego słowa rzeczywiście są prawdziwe. Nie miało to jednak znaczenia. Tangę łatwo było oszukać; zbyt łatwo.

Kiedy jednak jego barbarzyński kolega przyznał, że jest gotowy do drogi, Lindirion... uśmiechnął się. To był ledwie cień, ledwie wygięcie ust, rozciągnięcie kącików tak nieznacznie, że niemal niezauważalnie, jednak prawdziwie i niezaprzeczalnie. Elfi mag wyraził zadowolenie.

- Doskonale. Dokończ posiłek, chłopcze. Wyruszymy rankiem. Co powiesz na to, byśmy po drodze odwiedzili Oros?

O ile mapa nie zmieniła się przez ostatnie sto pięćdziesiąt lat, Oros było po drodze. Lindirion, choć zarzekał się, że nie tęskni za domem, a nawet nie wraca do niego wspomnieniami, musiał nawet przed sobą przyznać, że szkoda byłoby nie skorzystać z okazji i nie odwiedzić rodzinnych stron. Mógłby spróbować odszukać rodziców, o ile coś z nich zostało, popytać na uniwersytecie o siostrę... Miał tylko nadzieję, że przeszłość nie kopnie go w kościsty zad. W Oros łatwiej byłoby też znaleźć miejsce do zatrzymania się na jakiś czas. Miał przecież ze sobą jeszcze trochę monet. Spanie na łóżku było wygodniejsze, niż zwinięcie się na najmiększym kawałku ziemi gdzieś obok Tangi. Lin był za stary, by wystawiać swoje kości na takie niewygody.
Obrazek

Karczma „Pod złamanym toporem”

45
POST POSTACI
Tanga
Gdyby Tanga był psem, zapewne wywijałby teraz szczęśliwe młynki ogonem na myśl o nowym wyzwaniu i celu. Cel. Od dawna nie miał żadnego. Prawdopodobnie od czasu dotarcia do Ujścia. Miło było ponownie móc czegoś wypatrywać na swojej drodze. Jak choćby takiej armii martwych-niemartwych! Czy takich w ogóle dało się pokonać? Jak zabić kogoś, kto już nie żył? Perspektywa dowiedzenia się tego na własnej skórze zdecydowania wprawiała go w jeszcze lepszy nastrój, niż powinna normalnego człowieka. Całe szczęście Tanga był wieloma rzeczami, ale do normalnych prawdopodobnie by go nie zaliczono.
- Daleko? Do tej Fenistei? - spytał, opuszczając wreszcie łyżkę.

Wesoło przebierając pod stołem nogami, wrócił do pałaszowania otrzymanej dokładki. Mięsa nigdy za wiele! Co prawda dużo chętniej zrobiłby teraz coś produktywnego z nową energią, być może wdał się w karczmienną rozróbę, gdyby ta nie okazała się jedynie nędzną podróbką prawdziwej burdy. Trudno. Nie można mieć wszystkiego.
Przełykając większy kęs, przekręcił głowę do lewego boku, starając się przypisać znajomo tym razem brzmiące miejsce do starych już nieco wspomnień z późniejszego dzieciństwa.
- Oh! OH! Stare miasto pełne ważnych osób! Znam je!
Kto by pomyślał, że droga do tej całej Fenistei będzie wiodła przez jedno z dobrze znanych mu miejsc, w którym myśliwi z jego wioski zwykli sprzedawać swoje dobra, mięsa, skóry oraz tak cenione tam z jakiegoś powodu zioła. Gdyby nie los, jaki spotkał jego glewię, być może sam rozważyłby opcję posłania wiadomości do swojego rodzinnego domu, który nie leżał wcale aż tak daleko od uniwersyteckiego miasta.

Na żadną z podróży Tanga nie brał zbyt wiele. Miał trochę nowo zdobytych lin i haków, swoją maczetę i bukłak. Nie potrzebował wiele więcej. Życie w dziczy było dla niego dużo bardziej naturalne, niż koczowanie po karczmach i zamtuzach. Jeśli potrzebował jedzenia i picia, wiedział gdzie go szukać lub jak upolować. Znał rośliny, zioła, korzonki i dzikie owoce tych ziem. Gdy musiał, potrafił zbudować odpowiednie schronienie i zabezpieczyć je na noc. Po co komu wygody? Wygody były dla słabych! Miał tylko nadzieję, że elf nie będzie ich zbytnio spowalniał na swoich cieniutkich nogach. Tanga nie planował szukać żadnego powodu ni przewoźnika. Siedzenie godzinami na tyłku było zbyt frustrujące.
Foighidneach
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”