Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

16
Shugh pokiwał smutno głową na uwagę o stanie ich wspólnej przyjaciółki. Milczał długo, ewidentnie przytłoczony tym, co się wokół niego działo. Co działo się w „Toporze”, w ich rodzinie. Zdawało się, że cisza, która na moment wypełniła przestrzeń między Rhotem a karczmarzem, dźwigała na swoich eterycznych barkach ciężar ich wspólnych, choć niewypowiedzianych myśli.

No jak uważasz. — Ork skrzywił się jeszcze bardziej znad monokla, słysząc deklarację młodego. Oddał mu jednak żeton, a okular schował do kieszonki na piersi. Westchnął ciężko, łypiąc na rudowłosego sceptycznie. — Ale jak wciry ci da...

Nagle — jak na znak-sygnał, wrażą komendę albo hasło — Rhot poczuł krótkie, potwornie bolesne ukłucie w lewej skroni. Jeśli słyszał kiedykolwiek o współczesnych eksperymentach magomedycznych, z pewnością tak mógł wyobrażać sobie coś, co nazywano lobotomią. W następnej chwili cały jego świat (chyba razem z głową) eksplodował kakofonią dźwięków, o jakich nie śniło się najplugawszym demonom z ostatniego kręgu piekieł. Na oczy zeszła mu szarozielona mgła, w uszach natarczywie brzęczały roje owadów, chcące dobrać mu się chyba do mózgu, bo czuł niemal jak nieludzkie krzyki, jęki i wrzaski wwiercają się w sam rdzeń jego istoty.

Elf zaczął się miotać, przyciskając pięści do uszu, wtórując temu, co słyszał tylko on, własnym głosem, zdzieranym teraz do granic możliwości. Pośród mgieł koszmaru poczuł nagle silny uścisk. Uścisk twardych jak stal ramion Shugha. Przyjaciel chwycił go i trzymał tak dopóty, dopóki atak nie minął.

Na Drwimira... — sapnął ork, pomagając Rhotowi usiąść na jednej z ław. — W porządku już? Pieronie... Niech mnie cholera, jeśli straż jaka się tu zara nie zwali. Darłeś się jak potępieniec. Masz — podał mu kufel, na którego dnie były jeszcze ze dwa łyki grogu. — Pij.

Z niepokojem w ciemnych, paciorkowatych oczach Shugh przyglądał się rudowłosemu, trąc brodę z takim zapałem, że mało brakowało, a zaprószyłby ogień w karczmie. Wreszcie przysiadł się do druha, klepnąwszy go w plecy lekko, ale i tak wystarczająco, by Rhotowi cofnął się grog, jeśli zdecydował się wziąć łyka.

A może — zagaił ork, wyłamując paluchy z głośnym trzaskiem — Tybald umiałby namiesić ci tego mazidła? Wiesz, ten staruszek, co to prawie nam składzik wysadził jak na pędzenie bimbru go wzięło hehehe... — Gromki rechot Shugha wybrzmiał echem w pustej karczmie. Pomimo osobliwego huku, był to nader przyjemny i swojski dźwięk. Szeroka twarz orka przez moment wyglądała jak za starych, dobrych czasów: uśmiechnięta i pozbawiona głębszego frasunku.

Oszołomiony wewnętrznym wstrząsem, Rhot mgliście kojarzył gnomiego alchemika, jednego z azylantów, których przyjęli pod swój dach w czasie walk. Rudowłosy nie miał z nim zbyt wiele styczności, słyszał jednak o ekscesach z wybuchową księżycówką. Tyleż leciwy, co ruchliwy — mistrz Tybald był nieco ekscentrycznym, lecz całkowicie oddanym swej dziedzinie pasjonatem, choć bez ręki do produkcji alkoholu. Jeśli jednak chodziło o wytwórstwo medykamentów, podobno nie miał sobie równych. A przynajmniej tak mówiono na mieście.
Obrazek

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

17
Letni grog sparzył jego gardło przy pierwszym łyku, pozwalając mu przynajmniej trochę powrócić do zmysłów. Natomiast drugi łyk, wypluty został na podłogę lokalu po tym, jak ork porządnie trzepnął elfa w plecy.

— Kur... — Rhot próbował dokończyć przekleństwo, ale kolejna faza kaszlu i uciążliwego odkrztuszania się przerwała mu w połowie słowa. — Całkowicie cię już popierdoliło? — dodał z łzami w oczach, kiedy na powrót odzyskał możliwość oddechu. Shugh był przecież orkiem i być może jego klepnięcie w plecy pomogłoby innemu zielonemu, jednak siedzący na ławie Rhot nie był tego koloru. Uderzenie prawie nie zwaliło go z siedziska, a na pewno sprawiło, że on sam prawie co nie wykaszlał swoich płuc.

Bóle związane z jego nietypową dolegliwością stawały się coraz bardziej poważne. Rhot spojrzał na dno kufla i znajdujące się w nim resztki trunku. “Alkohol też jest lekarstwem” — przypomniał sobie pierwszą noc, kiedy choroba się ujawniła. Spił się wtedy bardziej niż niejeden żeglarz w czasie cumowania w porcie i choć jego pamięć nie umiała dosięgnąć wiele wydarzeń z tamtego wieczoru, dobrze pamiętał, że popularne remedium zadziałało i w jego przypadku. Na szczęście wraz ze wspomnieniami powrócił także zdrowy rozsądek, który odradzał jednak rozważanie alkoholizmu jako sposobu na radzenie sobie z problemem.

— Potrzeba magii — odpowiedział bez wahania orkowi — a przynajmniej tak mi się wydaje… — dokończył, bo tak naprawdę sam do końca nie wiedział, jak specyfik powstawał. Wcześniej tworzyła go Renaes, a sam Rhot nigdy nie wpadł na to, że kiedyś to on będzie musiał powtórzyć proces jego powstawania. Być może alchemik mógłby mu coś namieszać, u niego nie próbował jeszcze pozyskać lekarstwa.

— Wstąpie do niego po drodze, ale jeżeli da mi coś, co spali mi skórę, to jak Sulona kocham, jego ciało stanie się nawozem dla północnych lasów — powiedział pół serio, pół żartem, po czym pojedynczym szybkim ruchem wstał na proste nogi. — Nie ma czasu do stracenia, nie czekaj na mnie z obiadem! — zażartował i wyszedł z gospody w stronę Tybalda.

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

18
Shugh prychnął tylko, kręcąc zieloną glacą i pogonił elfa machnięciem ręki. Sam również dźwignął się zza stołu z wyraźnym zamiarem wzięcia się w końcu za jakąś robotę. Idąc w stronę drzwi, Rhot słyszał jeszcze mamrotanie karczmarza w jego natywnym, kanciastym języku, co oznaczało, że (choć bardzo powoli) wszystko wracało w „Toporze” do normy. W orczym Shugh zwykł bowiem rozmawiać tylko ze swoimi, a więc i z samym sobą — głównie gdy rozpoczynał nowy dzień, planując pod nosem kolejność zajęć.

Rhot wyszedł w chłód poranka, o mało nie zderzywszy się z jakimś nędzarzem, który odskoczył od drzwi, gdy te nagle stanęły otworem. Garbaty starzec w śmierdzących łachmanach czmychnął zaraz za winkiel jak zając w kapustę, z werwą, o jaką rudowłosy nie podejrzewałby go w najśmielszych snach. Oprócz niego, elf natknął się jeszcze pod karczmą na kilku przysypiających pijaczków, dwóch zagubionych marynarzy i wciśnięte pomiędzy nich niemłode już kurewki o zbyt mocno upudrowanych twarzach oraz stadko przemykających pod murem szczurów. Gdzieś obok rozwrzeszczały się walczące o rewir koty, nad głową darły się mewy, a w oddali słychać było turkoczące na bruku koła wózków, którym towarzyszył intensywny, rozchodzący się szeroko i wszędy zapach ryb, póki co — wciąż jeszcze świeży. Prawdopodobnie transportowano właśnie poranny połów w stronę targu rybnego.

Chcąc zrobić pierwszy krok, Rhot uświadomił sobie nagle, że nie zapytał gdzie ma szukać mistrza Tybalda. W tym samym momencie drzwi domknęły się za rudowłosym z lekkim stuknięciem, smród przyportowych uliczek wypełnił mu płuca, a jakieś małe rączki jęły gmerać przy jego pasku.
Obrazek

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

19
Zimne powietrze przepełnione morską solą rześko gładziło jego policzki, wywołując u elfa dreszcz ogarniający kolejno jego twarz, tors, a na końcu całą długość nóg. Smród ryb i nędza portowego miasta wielu odrzucały, jednak dla niego były one doznaniami bliskimi jego sercu. Widok spitych do miar możliwości marynarzy i dziwek w podobnym stanie wielu napawałby smutkiem, jednak osoba, która była świadkiem takich sytuacji przez wiele lat, pozostawała nimi nieporuszona. Niektórzy powiedzą, że to znieczulica ludzka, niektórzy twierdzą natomiast, że pijacy sami są sobie winni, mieszkańce Ujścia jednak się nie wypowiadają, ponieważ taki stan rzeczy był, jest i będzie. Nawet, wtedy kiedy orkowie przejęli miasto, czy kiedy to walki z Keronem były w najgorętszym stadium, czy może nawet wtedy, kiedy zbiegli z więzienia rebelianci gonieni byli przez zielone wojska, prostytucja i alkohol zawsze odnajdowały gdzieś tutaj swoje miejsce. Dlatego takie widoki nie poruszały w Ujściu nikogo bardziej, aniżeli widok rozstawiających się na targu kupców.

Głęboki oddech, przeciągnięcie się i wyprostowanie kręgosłupa, dały Rhotowi motywacje, aby ruszyć do przodu, gdy nagle zorientował się, że nie do końca wiedział, gdzie tak naprawdę musi iść. Był gotowy zawrócić i spytać o to swojego orkowego mentora, gdy nagle poczuł na swoim pasie jakieś małe ręce. W chwili momentu odskoczył w przeciwną stronę do miejsca, gdzie poczuł dziwną sensację, natomiast jego prawa dłoń śpieszno poszybowała w stronę rękojeści ostrza.

— Czego mi tu? — Wykrzyknął ciąg nieprzemyślanych słów, które wydawały się raczej wypluciem prostej myśli, aniżeli wypowiedzeniem jakiegoś logicznego zdania. Jego wzrok starał się dokładnie objąć dobierającego się do niego jegomościa, natomiast ręka mocno zacisnęła się na mieczu, jedynie czekając na sygnał, aby wydobyć go z pochwy i skierować cięcie w stronę nieproszonego osobnika.

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

20
Kupka nieszczęścia o wielkich oczach, łyskających na Rhota zza kurtyny tłustych i brudnych włosów, zachłysnęła się nagłym i najwidoczniej niespodziewanym wykryciem swego niecnego postępku. Zaraz potem kwiknęła cienko i poleciała w przód, pociągnięta ruchem rudowłosego, z którym — jak się okazało — sczepiona była obszarpanym rękawem tuniki, zaplątanym w pas elfa.
Przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem — jeden patrząc w dół, drugi w górę. Jeśli powiedzenie, że strach ma wielkie oczy było prawdą, Rhot niechybnie miał z nim teraz do czynienia. We własnej, mierzącej około cztery stopy wzrostu, kościstej, bosej i zabiedzonej osobie.
Wtem przerażone stworzenie szarpnęło się gwałtownie, niczym ptak na uwięzi, a Rhot zobaczył jak spomiędzy skołtunionej czupryny nieokreślonego koloru wysmyknęły się koszmarnie umorusane, lecz z całą pewnością elfie uszy. W następnej chwili kupka nieszczęścia potknęła się i miast susa w wolność, dała susa w błoto, rozciągając się na zafajdanym bruku jak długa.
Niechajcie! — zakwiliło stworzenie, gramoląc się na czworaka. — Niechajcie, panie! Ja... ja nie chciałem! Oni mi kazali! N-naprawdę... n-nie chciaaałeeem... — Cieniutki, spanikowany głosik przeszedł w charakterystyczne, ani chybi zwiastujące spazmatyczny szloch, przeciąganie głosek. Jakby na potwierdzenie wrażenia, chuderlawymi ramionami wstrząsnęło, a spod kołtunów dobiegło Rhota smarkanie i ślimtanie.
Kupka nieszczęścia siedziała tyłem do rudowłosego, klęcząc w błocku, kuląc się i trzęsąc jak osika na wietrze, podczas gdy elf znowu poczuł narastający w skroniach ucisk.
Obrazek

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

21
Widok dziecka próbującego go okraść, a na dodatek rozpoznanie w nim małego elfa, osłupił Rhota. Nie sprawił tego jednak widok samego urwisa, który już w tak młodym wieku musiał sprowadzać się do kradzieży, a raczej rozpoznanie w dziecku samego siebie sprzed wielu lat. Kiedy jeszcze dorastał w miejscowym sierocińcu, w którym dzieci zmuszane były do kradzieży albo żebractwa na rzecz prowadzących instytucję, był w podobnej sytuacji do jego. Dobrze pamiętał, jak się wtedy czuł — bezradny, zniewolony, bez żadnej możliwości uwolnienia się od niewidzialnych kajdan, w których się znajdował.
W szoku jego ręka rozluźniła się i była by zawisła w pozycji spoczynku, gdyby nie kolejna fala krzyku, która jak gdyby na ratunek dziecku wdarła się w jego głowę. Dłoń elfa stała się oparciem dla głowy, gubiąc swoje palce w jego rudych kudłach, a on sam przykucnął przed dzieckiem.
— Widzisz? — zapytał, tym razem odchylając wspomnianą dłonią włosy tak, aby ukazać drżące z doświadczonych sensacji elfie ucho — jestem taki jak ty. — Z całych sił próbować przemienić widniejący na jego twarzy grymas bólu w przyjazny uśmiech, ocena jego starań pozostawała jednak dla samego chłopca. Po krótkiej chwili ciszy, jego ręka po raz kolejny się poruszyła, tym razem w stronę jego rozmówcy. Wolnym ruchem wyciągnął ją na bezpieczną odległość, tak aby nie speszyć dziecka, ale raczej pozwolić mu zdecydować czy pozwoli sobie pomóc z doprowadzeniem się do pionu. Ktoś obyty ze zwierzętami mógłby powiedzieć, że traktował go jak dzikie zwierze, i miałby rację, bo prawdopodobnie wychowany na ulicy rabuś pewnie do takiego zwierzęcia miał najbliżej.
— Nic ci nie zrobię. Pod warunkiem, że ty też nic mi nie zrobisz — mówił prostymi słowami, spokojnym tonem, patrząc mu w oczy. Wiedział, że ryzykuje przebicie ręki sztyletem, jednak gotowy był podjąć to zagrożenie.
— Powiesz mi, kto ci kazał? — zakończył pytaniem, wciąż pozostawiając chłopcu swobodę wyboru czy mu odpowie, czy też ucieknie.

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

22
Dziecko spojrzało niepewnie na kucającego przed nim mężczyznę i zrazu cofnęło się gwałtownie, być może zlęknione grymasem malującym się na twarzy nieznajomego. Zaraz jednak zielone jak malachit oczy chłopca podążyły za dłonią rudowłosego. Mały odruchowo dotknął własnego ucha, zapatrzony w Rhota niby kobra w zaklinacza węży. Gdy elf wyciągnął ku niemu dłoń, chłopiec tylko przeniósł na nią spojrzenie wielkich i błyszczących jak cynowe spodki oczu, nie ruszając się ani na piędź. Zadane chwilę potem pytanie wyraźnie go jednak przekonało, bo pokiwał głową na znak, że powie i chwycił podaną mu dłoń własną — chudą i kościstą aż żałość brała.
K-knury — rzekł cicho, rozcierając sobie po twarzy smarki i łzy ubabranymi błotem piąstkami, co — choć zdawało się niemożliwym — pogorszyło jeszcze sprawę. Teraz mały wyglądał jak bagiennik. — Knury mi kazali — powtórzył, łykając gile. — Lo-locha, P-pieróg, Grzdy-yl i...
Nagle chłopiec zawył przeraźliwie i upadł, nie skończywszy wymieniać dziwnych imion, czy może pseudonimów, a obszarpana koszulina pękła mu na grzbiecie niby kasztany późną jesienią. Blade plecy i ramiona małego elfa przecięła krwawa pręga.
Rhot, który dzielił uwagę pomiędzy zawodzące mu w głowie głosy a przerażone dziecko, nie zarejestrował, że wczorajsze towarzystwo spod karczmy czmychnęło nagle, nie usłyszał skomlenia kopniętego tuż za winklem psa ani prostackiego rechotu, dobywającego się z trzech, co najmniej, gardzieli. Wszystko to dotarło doń dopiero, gdy jeden ze stojącej na jego prawej flance bandy strzelił z bata i zaśmiał jak zarzynane prosię.
Kroić miałeś delikwentów, głupi gnojku, a nie konserwacyje sobie z nimi urządzać! — wysyczał zbir, łysy i tonący w zwałach tłuszczu kurdupel o dziobatej gębie. — Do niczego się nie nadajesz — splunął flegmą, patrząc już nie na chłopca, lecz na „delikwenta” i uśmiechnął się paskudnie. — Elfie ścierwo. Dalej, chłopaki! Bierzcie zewłok! — rozkazał, strzelając znowu z bata. Tym razem w błocko, które obryzgało Rhota. — Kraść nie umi, to chociaż świnki podkarmim hehe.
„Chłopaki” na pierwszy rzut oka wyglądali jak zwykłe męty, ot, bandyckie wrzody na dupach wszystkich — jak świat długi i szeroki — miast i wsi. Ale bystre oko Rhota dostrzegło kilka, być może ważnych, szczegółów. Pierwszy dzierżył pięknie wykonany miecz, ani chybi elfiej produkcji, zupełnie niepasujący tak do jego półorczej gęby, jak i do „zdobiącego” jego szeroką pierś naszyjnika z elfich uszu. Drugi, czerniawy, żylasty i wysoki, był bez broni, ale ruszał się iście po kociemu. Trzeci zaś, młodzik o rybich oczach uzbrojony w maczetę, wytatuowany od stóp do głów, przygarbiony i oblizujący ciągle spierzchnięte wargi, wyglądał jak zwyrodnialec pierwszej wody.
Na znak grubasa, śniady i wydziarany ruszyli w stronę chłopca, spoglądając pogardliwie na Rhota.
Obrazek

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

23
— Idź. Wołaj o pomoc — powiedział półszeptem do ofiary bandziorów, jednocześnie krótkim skinieniem głową wskazując karczmę, w której mieszkał. Dziecku patrzył prosto w oczy, w jego wzroku odczytać można było zimną stanowczość i surowość, ale także trwogę. Zmartwienie nie tylko o siebie, ale też o małego elfa przed nim.

— Idź — powtórzył, tym razem dużo głośniej. Był w kiepskiej sytuacji, a może nawet tragicznej. Czworga zbirów na go jednego. W myślach powtarzał pojedyncze słowo — „kurwa". Jego przewagą była teraz magia i to, że przeciwnicy nie wiedzieli jeszcze, że potrafi się nią posługiwać. Co do tego drugiego, to on sam też nie był do końca pewien, czy któryś z nich samych nie posiada jakiegoś asa w rękawie, być może jakichś czarów, a może zdolności walki mieczem, godnej orkowych wojowników, u których boku niegdyś udało mu się wojować. „Ochroń go. Ochroń siebie” — myśl wybrzmiała w jego głowie echem, jak gdyby sama powołując się do życia, bez ingerencji elfa.

Krzyki wciąż dudniły w jego głowie, nakładając się na siebie jak upuszczona na ziemię tkanina. Szepty skał, sycenie sosen, śpiew morza i wycie szalejącego powietrza — wszystko wokół elfa kontynuowało swoje monotonny lament, w żaden sposób nie zwracając uwagi na to, co miało się wydarzyć w alejce przy gospodzie. Musiał zjednać się z elementami, tak aby móc w pełni wykorzystać swoje moce, dlatego spojrzał w niebo i wziął głęboki oddech. Chciał poczuć i wypełnić się żywiołem, oddać się jego trwodze i połączyć ją ze swoją. Sensacje, które wcześniej próbował w sobie stłamsić i ignorować, teraz starał się objąć i przyjąć bez żadnego oporu. Jego nozdrza rozchyliły się, a płuca wypełniły chłodem otoczenia, natomiast śpiew w jego głowie stał się bardziej klarowny, bardziej intensywny. Płynnym ruchem powstał, jednocześnie odwracając bark w stronę napastników, wyrzucając wszystkie zebrane w sobie emocje w stronę stóp napastników, tak aby stworzyć najsilniejszy powiew wiatru, na jaki było go teraz stać. Chciał, aby wyrzucana fala powietrza niosła ze sobą nie tylko jego strach i stres, ale także była ujściem jego cierpienia i irytacji w stosunku do uciążliwej choroby.

— SHUGH! — jego głos rozbrzmiał w miejskim zaułku, jak gdyby mając być inkantacją dla rzucanego zaklęcia, kiedy to w rzeczywistości pozostawał desperackim wołaniem o pomoc. Gdy zaklęcie zostało już rzucone, w momencie całe jego ciało zerwało się do ucieczki, starając się jak najszybciej dotrzeć za drzwi karczmy, gdzie liczył znaleźć schronienie.

Re: Karczma „Pod złamanym toporem”

24
Mały elf, choć prawie nieprzytomny z bólu, wyłapał surowe spojrzenie i usłyszał zdecydowany ton Rhota. Szlochając i stękając chłopiec zebrał się z ziemi i pokuśtykał we wskazanym kierunku, oglądając się trwożliwie za siebie.
Patrzcie państwo! — zarżał dziobaty, aż tłuste podgardle zafalowało mu z uciechy. — Bohatyr! Grzdyl, Pieróg — brać gówniaka. A my tu sobie z panem odważnym potańcujem, co, Ucho?
Półork wydał z siebie nieartykułowany dźwięk, mogący uchodzić za absolutnie wszystko, od aprobaty po czknięcie, po czym splunął w bok, napiął muskuły i ścisnął mocniej rękojeść elfiego miecza. Grzdyl i Pieróg natomiast zgodnie z prikazem tłuściocha pobiegli za umykającym dzieckiem.
To znaczy pobiegliby, gdyby nie leżeli.
W momencie, gdy bandzior z biczem wydał rozkazy, Rhot zdążył wstać i skoncentrować się na tyle, by posłać w stronę napastników skumulowaną energię wiatru. Choć elf zwykł nazywać ów czar Zefirem, tym razem wyszedł mu istny Samum.
Ciśnienie spadło nagle, zatykając uszy, na języku pojawił się metaliczny posmak, a słońce przybrało na moment purpurowo-czerwoną barwę. Potężna fala gorącego, suchego powietrza wyfrunęła z dłoni elfa, jakby ten skrywał w jej wnętrzu urkhuńskie pustynie, i przetoczyła kilka sążni w przód, zmiatając wszystko, co stało na jej drodze. Beczki, skrzynie, szmaty, śmieci, a nawet zbłąkane zwierzęta miotnęło o ściany i do rynsztoków. Szyby w pobliskich oknach eksplodowały, sypiąc dookoła szklaną kaszą. Grzdyl i Pieróg wywinęli orła, lądując na plecach nieopodal swych kamratów, którzy chociaż stali nadal, to z niemałym trudem. Zakrywając się przedramionami próbowali osłonić twarze przed nawałnicą, napierając jednocześnie ciałami w przód dla zachowania równowagi.
Gdy wiatr ustał równie nagle, jak się pojawił, grubasa przeciążyło i runął na twarz, tuż obok tego o rybich oczach. Półork jednak otrzepał się tylko, wyszczerzył wściekle i zaszarżował na elfa. W tym samym czasie czerniawy i zwinny — nie wiada Pieróg to czy Grzdyl — również błyskawicznie odzyskał balans i dał susa ku dziecku, które miast uchodzić do karczmy, stało i gapiło się na całe zajście jak ciele na malowane wrota.
Rhot dostrzegł to, gdy odwrócił się w jego stronę, by zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i zasadami prostego rachowania zrejterować w obliczu liczniejszego wroga. Ale nie mógł się ruszyć. Nogi go nie słuchały, wrośnięte w bruk niby korzenie starego drzewa, ani drgnęły.
Obrazek

Karczma „Pod złamanym toporem”

25
Obrazek

W proch się obrócisz


MG: Paria
Gracz: Marsilia Nod

Ujście wyglądało dokładnie tak, jak można się było tego spodziewać. Miasto przeorane było konsekwencjami ostatnich kilku miesięcy. Ulice spływały brudem, a plamy zastygłej krwi przypominały o tym, gdzie Marsilia się znalazła. Nie był to jednak świat, do którego nie byłaby przyzwyczajona; dotychczasowe przeżycia zapędziły ją do wielu miejsc, w jakich prawdopodobnie nikt nie spodziewałby się dobrze wykształconej medyczki. Gdy ich statek pod osłoną nocy dobił do portu, a Marsilia postawiła pierwsze kroki na zbutwiałym nabrzeżu, w jej myślach mogło pojawić się nieco wątpliwości. Czy aby na pewno przybycie tutaj było dobrą decyzją? W miejscu takim, jak Ujście, medycy z pewnością byli na wagę złota. Inną kwestią były warunki życia i wynagrodzenie, które jeszcze przecież musiało zostać z kimś ustalone. Dokąd miała się udać, by znaleźć w tym mieście miejsce dla siebie?
Na to miał jednak przyjść czas jutro, o poranku. Po podróży najpierw trzeba było znaleźć nocleg. W porcie polecono Marsilii karczmę "Pod złamanym toporem", w której najczęściej dało się znaleźć wolne pokoje. I gdy po kilkunastu minutach dotarła na miejsce, jej oczom ukazała się głośna rudera, pełna motłochu, który na pierwszy rzut oka przypominał o dokładniejszym ukryciu sakiewki i schowaniu co cenniejszych rzeczy przed ich chciwym spojrzeniem. Ktoś w odległym kącie nierówno grał na bębnie, a na wejściu do karczmy Marsilia została prawie powalona przez pijanego krasnoluda, który jeszcze obrzucił ją stekiem wyzwisk. Naturalnie, zarówno ona, jak i kilka innych osób, jakie dotarły tu razem z nią, od razu przyciągnęły spojrzenia zebranych. I może gdyby nie skierowała się od razu do szynkwasu, mogłaby je odwzajemnić, zorientować się jakie jej obecność budziła emocje.
- Urocze miejsce - mruknęła Lashana, niska, jasnowłosa półelfka, w której towarzystwie kobieta spędziła większość podróży. Początkowo była małomówna, teraz jednak traktowała już Marsilię jak tymczasową najlepszą koleżankę. I może faktycznie tak było; nie do końca mogły sobie ufać, ale lepsze to, niż samotność w obcym mieście o tak podłej reputacji.
- Chcesz wziąć pokój razem? - uniosła wzrok na drewniany strop i skrzywiła się nieco. - Jedynek tu raczej nie wynajmują, a wolę spać z tobą, niż z przypadkowym napierdolonym krasnoludem.
Gdy przebiły się do baru, usiadła na jedynym wolnym, wysokim stołku, dla Marsilii zostawiając miejsce stojące tuż obok. Torbę ze swoimi rzeczami rzuciła sobie na kolana i uniosła rękę, by zwrócić na siebie uwagę karczmarza. Ten w końcu podszedł do nich, przesuwając po ich twarzach oceniającym spojrzeniem i rzucając im wymuszony uśmiech spod krzaczastych wąsów.
- Tak? - spytał. - Co dla was?
Wysoki półork, obok którego stanęła medyczka, przerwał rozmowę ze swoim towarzyszem i mało subtelnie odwrócił się w ich kierunku, leniwie popijając zawartość swojego kufla. Kolejny, który nie mógł obojętnie przejść obok faktu, że w Złamanym Toporze pojawił się ktoś zupełnie obcy.
- Kuchnia już nie działa. Jak chcecie coś zjeść, to dopiero jutro - karczmarz z automatu postawił przed nimi dwa puste kufle, licząc na szybkie podjęcie decyzji, czy chcą, by je dla nich napełnił. Uniósł pytająco brwi, czekając na odpowiedź.
Obrazek

Karczma „Pod złamanym toporem”

26
Podróż ciągnęła się w nieskończoność. Po ostatnich wydarzeniach, kobieta była bardzo zmęczona. Musiała opuścić dom swojego mistrza, by móc dalej rozwinąć skrzydła. Oczywiście będę mieć ze sobą ciągły kontakt - ma nadzieję, że obietnica, którą sobie złożyli nie zostanie złamana.
Kobieta przez wiele lat uczyła się fachu medyka. Miała nadzieję, że decyzja, którą podjęła była słuszna i jej życie zmieni się na jeszcze lepsze.
Słyszała, że Ujście nie należy do przyjemnych i pięknych i potwierdziła to, gdy wyszła na pomost, który ledwo utrzymywał ich na wodzie.

- Zachciało mi się podróżowania... Mruknęła niezadowolona pod nosem. Wszyscy, którzy stali niedaleko jej, mogli usłyszeć marudzący ton głosu.
Idąc uliczkami Ujścia, rozglądając się i przyglądając mieszkańcom, których mijała, była coraz bardziej negatywnie nastawiona na pobyt tutaj. Mimo wszystko, wolała schludną kamienicę swojego Mistrza, dość sympatycznych ludzi wokół i zapach, który nie przypominał obecnego smrodu.
Marsilia westchnęła ciężko odgarniając swoje ciemnobrązowe włosy z oczu. Kątem oka przyglądała się elfce, która szła ramię w ramię z nią. W trakcie całej podróży nie zamieniły ze sobą zbyt wiele zdań, ale jako jedyna wydawała się być normalna.

Wchodząc do karczmy Pod złamanym toporem, o której wspomniano im w porcie, ręce kompletnie jej opadły. Nie wyobrażała sobie spania w takim miejscu, w dodatku tak hałaśliwym. Stojąc przy szynkwasie spojrzała wymownie na Lashanę. Przytaknęła głową na jej propozycję, bo półelfka mogła mieć w tej kwestii rację.
- Myślę, że tak będzie najlepiej. Mam tylko nadzieję, że łóżka będą pojedyncze. Marsi prychnęła cicho, by dać do zrozumienia karczmarzowi, że na żadne inne się nie godzi. Chciała jeszcze coś dodać, ale widząc obok siebie półorka zamarła. Nie ze strachu, ale chyba bardziej z obrzydzenia. Przysunęła się bliżej swojej towarzyszki, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Może piwo? Albo kilka? Kobieta pokręciła głową z niedowierzaniem. Co prawda, nie była aż tak głodna, ale picie na pusty żołądek przyniesie konsekwencje na następny dzień.
"Świat na­leży do ludzi, którzy mają od­wagę marzyć i ry­zyko­wać, aby spełniać swo­je marze­nia. I sta­rają się ro­bić to jak najlepiej."
Paulo Cohello

Karczma „Pod złamanym toporem”

27
POST BARDA
Karczmarz przesunął spojrzeniem po ich zmęczonych twarzach i skinął głową, potwierdzając dwa pojedyncze łóżka w pokoju, jaki potencjalnie mogły dziś wynająć. Widać nie należał do szczególnie rozmownych typów. Przesunął w ich stronę klucz, do którego rzemieniem przywiązany był kawałek skóry z wytłoczonym numerem jedenaście. Lashana zgarnęła go i zapłaciła, zanim Marsilia zdążyła choćby zastanowić się nad zaprotestowaniem.
- Może być i kilka - westchnęła, ściągając kaptur z głowy, roztrzepując zaraz po tym swoje krótkie, jasne włosy. Co by nie mówić, dwie kobiety stanowiły spory kontrast, stojąc obok siebie. - Inaczej przecież tu nie zaśniemy. Ale przyda się nam to teraz. Wszystko po alkoholu robi się ładniejsze. Obskurwiałe karczmy też.
Półork uśmiechnął się do Marsilii, widząc jej... strach? Zmieszanie? Na pewno nie zauważył w jej spojrzeniu obrzydzenia, albo nie chciał go widzieć. I choć zielonoskórzy nie byli w Ujściu mile widziani, wręcz przeciwnie, tak ten wydawał się nie robić wrażenia na nikim wokół. Miał dość ludzkie rysy twarzy i gdyby nie spiczaste uszy i kolor skóry, niczym nie różniłby się od ludzkiego, całkiem miłego dla oka zresztą, mężczyzny. No, może był nieco większy; od Marsilii wyższy o dobrą głowę.
- Na górze nie jest tak głośno - zauważył cicho.
- Ty to się, zielony kolego, nie wtrącaj - Lashana machnęła ręką w jego stronę, jakby odpędzała natrętną muchę. Wywołało to tylko uśmiech rozbawienia na jego twarzy; półelfka sięgała mu może pod pachę, na pierwszy rzut oka trudno było traktować ją poważnie. Może to właśnie usiłowała nadrabiać wylewanymi z siebie wiadrami przekleństw? - Pij to swoje piwo i uważaj, żebyś się nie udławił. Nie znamy się i to się raczej nie zmieni.
Mężczyzna uniósł dłonie w pokojowym geście, a choć rozbawienie nie znikało z jego twarzy, posłusznie odwrócił się z powrotem do swojego dotychczasowego rozmówcy i chwilowo dał kobietom spokój.
- Jak zwykle, zawiesi się taki nad głową i dupę truje, wkurwia tylko - półelfka wydęła usta z niezadowoleniem i zgarnęła swój kufel, świeżo napełniony złocistym trunkiem. Napiła się i westchnęła z błogością, bo choć może piwo nie było tu najwyższych lotów, tak... cóż... wciąż było piwem.
- To co, Marsilia, masz jakieś plany na swoją obecność w tym pięknym mieście, mlekiem i miodem płynącym? - zagadnęła, po raz pierwszy poruszając ten temat, odkąd poznały się na pokładzie ich środka transportu. - Tak czy inaczej, cokolwiek nam los przyniesie, to dopiero jutro, hm? Ujście nie wygląda, jakby łażenie po nim nocą we dwie było mądre. Ale i tak, dość już miałam tego statku. Myślałam, że się porzygam cały ten czas.
To by tłumaczyło jej tymczasową małomówność, która magicznie ustąpiła po zejściu na ląd. Napiła się znów, z imponującym zaangażowaniem, a potem ściągnęła z ramion płaszcz i przerzuciła go sobie przez kolana. Przepasana skórzanym pasem niebieska tunika, jaką półelfka miała pod spodem, była już dość sfatygowana i dało się to zauważyć nawet w kiepskim świetle karczemnych świec.
- Często pływasz? - rzuciła niezobowiązująco, przesuwając jednocześnie spojrzeniem po okolicznych gościach tawerny.
Obrazek

Karczma „Pod złamanym toporem”

28
POST POSTACI
Marsilia Nod


Miała zamiar zaprotestować, ale półelfka była szybsza. Marsi tylko wywróciła oczami, bo nadal zastanawiała się nad tym, jak Lashana zrobiła się wygadana. Całkiem możliwe, że choroba morska dopadła ją bardziej, niż samą Marsilię, która płynęła pierwszy raz od bardzo długiego czasu.
- Wszystko robi się ładniejsze... Powtórzyła zaraz za nią. - Nie wiem, czy cokolwiek będzie tu ładne, nawet jak wypijemy cały trunek w tej karczmie.
Kobieta ściągnęła płaszcz i przewiesiła go przez oparcie krzesła. Miała na sobie dość elegancką bladoróżową koszulę, z odznaczającymi się białymi guzikami, czarne spodnie przylegające do jej ciała i uwydatniające figurę, której nie powstydziłaby się sama Matka Natura. Czarne oficerki, sznurowane na rzemyki dawały kontrast między górną częścią ciała. Marsi nie lubiła nosić butów na obcasie. I już nie chodzi o fakt, że nie umiała w nich chodzić - umiała - ale po co znęcać się nad swoimi nogami i cierpieć katusze, skoro oficerki były wygodne i przede wszystkim szybko się w nich biegało.
Przez moment była nieobecna myślami. Skupiła się na towarzyszącej jej półelfce, jakby chciała wyczytać z niej wszystko co się da. I póki co, jedyne co może stwierdzić to to, że ma język, za co ma plus u Marsi. Uśmiech na twarzy kobiety pojawił się zaraz po słowach "zielony kolego". Widać, że miała podobne podejście do niej.
- Piwo na mój koszt. Chociaż coś mocniejszego też bym wypiła. Stwierdziła tylko, dając do zrozumienia karczmarzowi, by ten już coś dla nich szykował. Słysząc pytanie Lashany, spojrzała na nią tylko mimowolnie wzruszając ramionami.
- Tak i nie. W sumie, ciężko powiedzieć. Przypłynęłam tu z myślą robienia interesów. Nie chciała zbyt wiele zdradzać. Zwłaszcza komuś, kogo poznała niedawno. Nigdy nie wiadomo na kogo się trafiło.
- Niezbyt. Jest to moja pierwsza podróż od bardzo dawna. Niespecjalnie lubię statki i wszystko co z nimi związane. Mruknęła w jej stronę, również rozglądając się po obecnych.
- A Ty? Jakieś plany w nowym miejscu pobytu? Co Cię skłoniło do Ujścia? Była ciekawa co jej towarzyszka robiła w takim miejscu jak to. I czy ma jakieś perspektywy na życie.
"Świat na­leży do ludzi, którzy mają od­wagę marzyć i ry­zyko­wać, aby spełniać swo­je marze­nia. I sta­rają się ro­bić to jak najlepiej."
Paulo Cohello

Karczma „Pod złamanym toporem”

29
POST BARDA
- Chcesz sprawdzić? - Lashana uśmiechnęła się jak złośliwy chochlik, choć chyba nie planowała naprawdę wypijać całego alkoholu, jaki karczmarz miał w zapasie. Przesunęła spojrzeniem po sylwetce Marsilii, unosząc lekko jedną brew, gdy ta ściągnęła płaszcz, nie musiała nic mówić, by ciemnowłosa kobieta wiedziała, o co jej chodzi. Ubiór półelfki mocno odstawał od tego, co miała na sobie jej towarzyszka. Ostatnim, czym można było go nazwać, było "dość elegancki". Odwróciła wzrok, w którym błysnęło zażenowanie, zerkając przez ramię.
- Może powinnyśmy się przesiąść do jakiegoś stołu - zaproponowała. Faktycznie, tkwienie przy barze, gdy w tawernie panował tak duży ruch, nie było najprzyjemniejszym i najwygodniejszym sposobem spędzenia czasu.
Odprowadzone zarówno spojrzeniem samego karczmarza, jak i półorka i jego towarzysza - niskiego człowieka o przyjaznej, pucołowatej twarzy - zajęły jeden z niewielkich, pustych stołów przy najbliższej ścianie. Dostały butelkę jakiejś nalewki i dwa kieliszki, które półelfka zabrała ze sobą. Łatwiej było rzucić torby na blat, zamiast ściskać je pomiędzy sobą a kontuarem. Lashana oparła brodę na splecionych dłoniach, leniwie rozglądając się wokół, gdy Marsilia mówiła.
- Mhm. Ja też - mruknęła. - To znaczy, też nie lubię statków. A czemu tu przypłynęłam... to w sumie teraz sama się nad tym zastanawiam.
Rozglądając się dookoła, ciemnowłosa spostrzegła kilka innych osób poza dwójka przy barze, które zainteresowane były ich pojawieniem się tutaj i bez skrępowania im się przyglądały. Niektórym trudno było się dziwić; półelfka nie była brzydka, a Marsilia swoją urodą przyciągałaby spojrzenia chyba wszędzie. Trudno więc stwierdzić, kogo powinny się obawiać, a kto był po prostu zaciekawiony. Starsza kobieta bez zęba, tasująca karty przed szczupłym, młodym chłopaczkiem, rudowłosy mężczyzna z brodą zaplecioną w warkocz, wschodni elf owinięty kurczowo w brązowy płaszcz i grupa młodych, mocno pijanych tutejszych (prawdopodobnie) - ci zerkali na nie raz po raz, albo przyglądali się im bezceremonialnie, nie przejmując się tym, czy wypada, czy nie.
- Miałam bardzo spierdolone życie w Karlgardzie. Pomyślałam, hej, tu nie może być gorzej, niż tam. A jak przyzwyczaiłam się do spierdolonego życia, to tutaj powinnam odnaleźć się idealnie, co nie? Zresztą... słyszałam o potencjalnych możliwościach, jakie tutaj otwierają się dla takich jak ja, jeśli wiesz o co mi chodzi. A zresztą, co ja mówię, oczywiście, że nie wiesz, o co mi chodzi - niedbałym gestem dłoni wskazała bladoróżową koszulę z białymi guzikami i westchnęła. - Tak czy inaczej, zobaczymy, co los przyniesie.
Napiła się zamaszyście swojego piwa, po chwili przypominając sobie o butelce czegoś mocniejszego. Rozlała po trochu do obu pustych, glinianych kieliszków i od razu opróżniła swój, a jej jasna, piegowata twarz zarumieniła się odrobinę niemal natychmiast.
- Jutro pewnie i tak się rozejdziemy, każda w swoją stronę. Chociaż może jak pokój będzie znośny, to będę tutaj wracać na noc. Urocza miejscówka.
Obrazek

Karczma „Pod złamanym toporem”

30
POST POSTACI
Marsilia Nod
- Myślisz, że przeżyjemy? Zaśmiała się cicho. Jakoś nigdy nie miała sposobności do tego, by sprawdzić swoje "umiejętności" w piciu. Była wręcz przekonana, że nie skończyłoby się to dla niej najlepiej. Chociaż z drugiej strony, przyjechała tutaj, żeby też się trochę zabawić, korzystać z życia, które i tak nie było dla niej zbyt łaskawe.
Czując na sobie wzrok półelfki, uśmiechnęła się na ułamek sekundy, by wzrokiem powrócić do karczmarza i półorka. Głowę na bok delikatnie przekrzywiła, jakby chciała podsłuchać o czym ciekawym rozmawiają, ale nie tym razem. Podróż dawała się we znaki, a stanie przy szynkwasie nie ułatwiało jej stania prosto.
Dopiero po chwili, dotarła do niej propozycja towarzyszki, która już zmierzała ku stolikowi. Torby położyły w tym samym miejscu, rozsiadając się wygodnie na krzesłach. Nie zwracając uwagi na alkohol, błądziła spojrzeniem po obecnych. Ciemne oczy idealnie kontrastowały z jej delikatną, śniadą cerą. Lustrowały każdego, kto wpadł w jej oko.
Niejednokrotnie zwróciła uwagę na to, iż w ich kierunku było zwróconych wiele spojrzeń - uroki takowych miejsc - jak sądziła Marsilia.
Słysząc odpowiedzi na swoje pytania, znów spojrzała na Lashanę. Brodę oparła na splecionych dłoniach słuchając uważnie tego, co ma jej do powiedzenia. Marsi pokiwała głową, ale zaraz potem wyprostowała się i spoważniała.
- Wiem co masz na myśli. Też nie miałam w życiu lekko, dlatego musiałam podjąć kilka trudnych decyzji. Czy żałuję? Nie, ponieważ przez ostatnie lata dużo się nauczyłam. Westchnęła cicho, przyglądając się półelfce - Pewna bliska mi osoba, zawsze mi powtarzała, że to nie ubiór świadczy o człowieku. Mimo tego, że obie się od siebie różnimy, na pewno mamy w sobie tę siłę, by pokonywać na drodze przeszkody i iść z uniesioną głową. Wzięła w dłoń kufel piwa i jednym duszkiem wypiła całą jego zawartość. Damie podobno nie przystoi, ale była odrobinę spragniona.
- Możliwe, że tak będzie. Kto wie? Może nie raz spotkamy się tutaj i obijemy komuś mordę... Zaśmiała się perliście. Obie miały temperament i lepiej dla wszystkich, by trzymali się od nich z daleka.
"Świat na­leży do ludzi, którzy mają od­wagę marzyć i ry­zyko­wać, aby spełniać swo­je marze­nia. I sta­rają się ro­bić to jak najlepiej."
Paulo Cohello
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”