Podziemne lochy Ujścia

1
Obrazek
Miejsce to, jeszcze przed wojną z Varulae, mieściło nielicznych członków gangów oraz miejskich bandytów, którzy jawnie sprzeciwiali się prawu. Miejsca jednak było tu pod dostatkiem. Za kratami pomieściłaby się nawet i tysiąc jeńców wojennych. Od czasu okupacji całe to więzienie wręcz pęka w szwach. Codziennie przybywają tu kolejni więźniowie, często w stanie krytycznym wskutek brutalnych pobić, walk i gwałtów. Cele w większości załadowane są po brzegi, zmuszając osadzonych do spania na chłodnej i wilgotnej, kamiennej posadzce.
* Trójka towarzyszy przybyła tu z kanałów pod Ruderą "Pod zbitą amforą". Stanęli w tunelu, z którego widać było schodki prowadzące do solidnych, stalowych drzwi, w których okienku mrugało światło pochodni i co jakiś czas przesuwały się jakieś sylwetki. Zielony towarzysz nakazał skręcić w lewą odnogę. Przez jakiś czas trójka krążyła bocznymi korytarzami, w końcu jednak dotarła do drugich, nieco mniejszych drzwi. Wkroczyli do środka. Goblin zamknął za sobą przejście i kiwnął głową do orczego strażnika stojącego obok w pancerzu płytowym.

– Przyprowadziłem kolejnych więźniów – mruknął do klawisza. – Mamy jeszcze wolne cele? – zapytał.

– Upchaj ich gdzieś w sektorze trzecim, razem z resztą opozycjonistów – odparł, wskazując kierunek wspomnianego miejsca. – Bushir… Dlaczego oni nie są rozbrojeni? – zapytał ork, gdy goblin popchnął Querana i Romeo w stronę korytarza.

– Hm… No rzeczywiście – odparł odwracając się i drapiąc po głowie. Szybko odpiął mężczyznom broń od pasów i złapał ją do wolnej dłoni. – Poddali się bez walki, to żem nawet nie pomyślał, żeby ich rozbrajać. Wiesz… jak jest bójka, to broń już jest wyciągnięta, a ci od razu padli na kolana. Nie byłem przyzwyczajony do takiej sytuacji i zapomniałem o procedurach… – próbował wybrnąć z sytuacji.

– Jeśli zdarzy się to kolejny raz, zgłoszę cię do komendanta. Będziesz miał wtedy poważne problemy – zagroził goblinowi. – Przekaż mi ich broń. Za chwilę kończy się moja warta. Wtedy odniosę ją do składowni.

Goblin posłusznie oddał wartownikowi całą widoczną broń opozycjonistów, po czym ruszyli dalej. Gdy byli już za zakrętem, nowy towarzysz odezwał się do mężczyzn:

– Zaprowadzę was do wolnego jeszcze sektora trzeciego. Trzymani są tam głównie opozycjoniści. – Skręcili w lewo, w węższy korytarz, po którego obu stronach znajdowały się boksy. We wszystkich kłębiły się poszarzałe sylwetki ludzkie i nieludzkie. – Jako że mamy umowę, wsadzę was do środka, ale nie zamknę na klucz, może być? – szepnął. Po drodze zabrał z kantorka pęk kluczy, witając się z przesiadującymi tam orkami i goblinami.

Bushir otworzył drzwi ze stalowych krat do jednego z boksów i wepchnął do środka Querana i Czarnego Bza, oswobadzając im wcześniej ręce z luźno obwiązanego łańcucha. Następnie zamknął ich, udając że przekręca dwukrotnie klucz w zamku. Uśmiechnął się nieznacznie do mężczyzn, jakby życząc im powodzenia. Potem zniknął i od tej pory byli zdani już tylko na siebie. W boksie, poza samą dwójką opozycjonistów, siedziało pod ścianą jeszcze sześciu mężczyzn i jedna kobieta. Głowy mieli pochylone. Wyglądali w większości na wychudzonych i zmęczonych. Jedna z tych osób wstała z jakby niedowierzającym spojrzeniem, wyłaniając się z cienia. Queran rozpoznał elfa, z którym miał już tego dnia do czynienia. Był to Hoffman, łucznik przenoszący informacje. Działał dla ruchu oporu, choć zapewne ciężko było w to uwierzyć.

– Na bogów! To ty! I ty… – zawołał radośnie. – Jesteśmy uratowani! – zawołał nie mniej głośno. – Przekazałem Kali wszystkie informacje. Kiedy wracałem do naszej bazy, złapał mnie patrol i wsadził tutaj. Na bogów, jak dobrze że jesteś!
Ostatnio zmieniony 14 sty 2018, 9:48 przez Sherds, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Podziemne lochy Ujścia

2
Dostanie się do więzienia nigdy nie było nazbyt wymagające. Wystarczyło zdenerwować nieodpowiednią osobę, ewentualnie nawinąć się na patrol orków w złym humorze. Wiązało się to z reguły z poważnym uszczerbkiem na zdrowiu, a na to Kanalia nie mógł sobie pozwolić. Z pomocą nowego towarzysza mogli dostać się do środka w pełni sił — gotowi na uratowanie Sarena.
Przechodząc obok orczego strażnika Queran z trudem powstrzymał się przed splunięciem mu w twarz, obrażeniem go czy chociażby jego uduszeniem. Agresywna natura mężczyzny dawała o sobie znać. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek znalazł się na wyciągnięcie ręki od zielonego i pozwolił mu odejść bez szwanku. I chociaż gotował się wewnątrz, musiał odpuścić. Nie był to odpowiedni moment na rozładowanie swojej frustracji.
Goblin wprowadził ich do lochów, tak jak obiecał. Co więcej, nawet pozostawił dla nich otwartą celę. Kanalia pozwolił sobie jedynie na skinięcie głową. Nie podziękował. Uznał, że stoi to wielce poniżej jego godności. Dodatkowo, nie podobało się puszczenie zielonego wolno. Kto wie, jakie naprawdę były jego plany. Mimo to, dokonali uczciwej wymiany. Przysługa za życie. Bandyta uznał jednak, że gdyby spotkał Bushira w Ujściu ponownie, skróciłby go o głowę. Sama ta myśl wywołała u niego kpiący uśmiech na twarzy.
Uśmiech, który został starty przez znajomy głos. Jego ton, barwa, sposób akcentowania słów a przede wszystkim głośność sprawiły, że mężczyzna na kilka sekund zamknął powieki. Jakiś okrutny pech postanowił umieścić ich w jednym miejscu razem z elfem. Kanalii zajęło chwilę, aby przetrawić tę informację. Postąpił krok w kierunku Hoffmana i zamachnął się otwartą dłonią w kierunku jego twarzy. Kompletnie stracił humor na żarciki i zgryźliwe uwagi. Kompletnie nie obchodziło go, czy łucznik uniknie ciosu czy nie. Miał zamiar uciszyć go szybko i skutecznie — w taki czy inny sposób.
– Zawrzyj pysk. Popierdoliło cię? Chcesz, żeby zaraz wpadli nam tu orkowie i nas wszystkich połamali? – charknął cicho Kanalia. Kolejny krok do przodu i znalazł się zdecydowanie bliżej, aniżeli elf sobie by tego życzył. – Żadne "jesteśmy uratowani", nie jesteśmy tu po ciebie. Ani po nikogo z tej celi. Nie mam ochoty spędzać tutaj nocy, więc lepiej przydaj się do czegoś. Wiesz, gdzie posadzili Sarena? Jeżeli nie, to po prostu stul pysk i siad na dupsku.
Wygłosiwszy swoją część jak najciszej potrafił, rozejrzał się po pomieszczeniu. Obecność w celi innych osób niezbyt ułatwiała ich sytuację. Musieli działać szybko i cicho. Tymczasem więźniowie, widząc otwarte drzwi, mogli również zapragnąć wolności. Czy to na własną rękę, czy to podążając za nimi. Podczas gdy Queran i Romeusz potrafili się skradać, zmęczeni i obici jeńcy nie koniecznie. Ich obecność poza celą musiała oznaczać prędzej czy później zabrzmienie alarmu. Kanalia był skłonny pozostawić ich sobie samym. Dopóki nie znajdowali się w pobliżu, mogli przynajmniej odwrócić uwagę orków, ściągnąć ich uwagę do innego sektora. To, jak skończą znajdowało się poza strefą zainteresowań zbira.
– Romeusz, zerknij czy możemy zwinąć się stąd w miarę bezpiecznie – rzucił cicho do towarzysza. On sam zaczął rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś, co mogło stanowić chociażby substytut dla broni. Walka wręcz z orkami oznaczałaby tragiczną śmierć.

Re: Podziemne lochy Ujścia

3
Hoffman jęknął cicho, kładąc dłoń na twarzy w miejscu, w które uderzył go Kanalia. Spojrzał na niego spode łba. Nie wyglądał na zadowolonego, choć był widocznie zmieszany. Wyprostował się nagle, jakby próbując wykazać, iż przewyższa Querana wzrostem. Poprawił oscentacyjnie swój lekki, rzemieniowy pancerz.

– Pracujemy dla tej samej osoby. Może i nie pamiętam jakim cudem się tu znalazłem, ale wspólnie mamy misję do wykonania. – Odchrząknął. – Dlatego proszę, szanujmy się – dokończył.

Szóstka osób siedząca z tyłu przyglądała się całej sytuacji. Byli to ludzcy mężczyźni, na pierwszy rzut oka wyglądający jak typowe, miejskie bandziory. Albo to były tylko pozory, a wszelkie blizny, siniaki i posępne spojrzenia spowodowane były torturami orczych katów, których techniki wydobywania informacji mogły konkurować z sakirowską inkwizycją pod względem brutalności. Przyglądali się całej sytuacji spod ściany. Na wzmiankę o otwartej celi pojawiło się wśród nich małe poruszenie.

– Gdy mnie tu wsadzali, prowadzili akurat Sarena na przesłuchanie. Jego cela znajduje się po drugiej stronie korytarza, o właśnie tam – mówiąc wskazał palcem przez kraty. – Jeszcze nie wrócił. Nie wiem ile czasu minęło. Może dwa dni. – Hoffman spojrzał na malutkie, zakratowane okienko, tuż pod sufitem. – Znam drogę do katowni. Zaprowadzę was. Czasem słychać stamtąd okropne krzyki i jęki. Co oni robią?

Gdy Queran zajął się poszukiwaniem czegoś przydatnego, Romeo zniknął za jego plecami i bezszelestnie wymsknął się z celi rozglądając się wcześniej dokładnie po korytarzu. Hoffman stał zdziwiony i drapał się po głowie. Kanalia nie znalazł niczego ciekawego, choć zapewne improwizując, bronią mogło stać się wszystko. Chociażby ciało elfa o niewyparzonej gębie. W celi oprócz więźniów, kurzu, grzyba, robactwa i Hoffmana znajdowały się dwa sienniki, jakieś resztki zepsutego jedzenia, złamana na wpół miotła i stojące w kącie wiadro ze śmierdzącą zawartością. Romeusz wrócił równie cicho co wyszedł z celi i zabrzęczał Queranowi za plecami pękiem kluczy.

– Wieszają je na ścianie, wewnątrz korytarza. Idioci. Z resztą, nikt się pewnie nie spodziewał, że gobliński dezerter pozostawi otwartą celę, a w niej zawodowego “cienia”. – Uśmiechnął się. – Proponuję pootwierać wszystkie cele w tym sektorze i zrobić małe zamieszanie. Zdobędziemy trochę czasu i może nawet części opozycjonistów uda się zbiec. Zawsze to jakieś ręce do roboty – Czarny Bez przedstawił swój plan.

– My… My możemy pomóc – odezwał się głos spod ściany. – Pracujecie dla Kali? Działaliśmy na północy miasta. Siekliśmy zielonych po ulicach, dopóki nas nie złapali. Chętnie spędziłbym resztę życia na tym, co potrafię. Znaczy się, mordowaniu tych zielonych, parszywych, obsranych, pierdolonych… – wymieniał epitety póki jego kolega nie uderzył go w bok.

– Dajcie znać, a macie nas i nasze ostrza na zawołanie. Tylko najpierw przydałoby się je odzyskać… – odezwał się drugi, a reszta pokiwała głową z aprobatą.

Re: Podziemne lochy Ujścia

4
– Na szacunek należy sobie zasłużyć. A fakt, że pracujemy dla tej samej osoby to jedyna rzecz, która chroni cię przed większymi karami za głupotę – burknął niezadowolony Kanalia. Nie chciał zbyt długo przebywać w towarzystwie elfa (a zwłaszcza tego konkretnego), lecz los pokarał go jego obecnością po raz kolejny. Hoffman miał szansę okazać się jednak użytecznym. Wystarczyło, że wskazałby im drogę do katowni.
– Naprawdę chcesz wiedzieć co oni tam robią? Zapewne sporo, co tylko przyjdzie im do łba. Wyrywają paznokcie, podtapiają, przypalają, łamią kończyny. Upuszczają krew. Pewnie jeszcze gwałcą i wybijają zęby. Można tak spekulować całkiem długo, ale nie mamy na to czasu – rzucił – Skoro nie wrzucili go jeszcze do celi, to znaczy, że się nim bawią. Albo nie żyje. Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać, która opcja jest prawdziwa. – Queran chwycił za złamany kawałek miotły. Drewniany kij stanowił lepszą broń niż gołe pięści, chociaż przeciwko orkom nie mógł pomóc za wiele. W trakcie jego rozważań, z korytarza zdążył wrócić Romeusz. Dźwięk niesionych przez niego kluczy wywołał na twarzy bandyty szeroki uśmiech.
– Właśnie spełniłeś mój mokry sen. Bunt więzienny! Tego się nie będą spodziewać. A za to jak się wkurwią! Cudownie! – zaczął zachwycać się gangster, cały czas pamiętając o odpowiednio cichym tonie głosu – Szkoda, że nie mamy sami na to czasu. Nasi nowi ochotnicy muszą nam starczyć. Daj im klucze – rzucił do Romeusza i obrócił się do więźniów.
– Kwestia jest prosta. Bierzecie klucze, uwalniacie kogo się da, a na koniec spierdalacie ile sił w nogach. Broń musicie zdobyć sobie sami. No i zarżnijcie każdego Zielonego, który wam się nawinie pod ostrze. Im więcej osób zdoła uciec, tym lepiej dla całej opozycji. Miłej zabawy.
– Skoro wszystko mamy ustalone, to pora na nas. Dawaj, długouchy, prowadź. – Kanalia trącił delikatnie plecy elfa kijem od miotły, zachęcając go do ruchu.

Re: Podziemne lochy Ujścia

5
Czarny Bez uśmiechnął się zawadiacko, kiedy Kanalia entuzjastycznie zareagował na pomysł więziennego buntu. Dzisiejszy wieczór mógł okazać się przełomowy dla całego Ujścia. Romeo rzucił pęk kluczy do mężczyzn pod ścianą.

– Sami musicie się połapać który jakie drzwi otwiera. Przypuszczam, że każdy sektor ma swój odrębny klucz. Może nawet znajdzie się ten od zbrojowni i składziku, gdzie przetrzymywane są przedmioty więźniów – wytłumaczył. – Losy Ujścia leżą w waszych rękach – dodał kilka motywacyjnych słów. Bogowie wiedzą, czy mówił na poważnie, czy z dozą ironii. Faktem jednak było, że wszyscy wstali, jak jeden mąż i z dziarskimi minami postąpili kilka kroków naprzód. Wyglądali na mocno zmobilizowanych, gotowych do działania.

– To będzie dobry dzień – zawołał jeden z nich, gdy Queran, Romeo i Hoffman po cichu opuszczali celę.
*** Korytarze podziemnych lochów były stosunkowo puste. Romeo zdołał doliczyć do trzech klawiszów, którzy wolnym, wręcz znudzonym krokiem przechadzali się pomiędzy sektorami więziennymi. Zawsze podążali tą samą drogą i nierzadko robili sobie przerwy, żeby to postukać w kraty głownią miecza, to pouderzać w palce więźniów zaciśnięte na stalowych prętach, czy to po prostu odlać się gdzieś na uboczu, zazwyczaj celując prosto w skulonych w celach opozycjonistów i innych bandziorów. Romeuszowi cisnęły się na usta najróżniejsze słowa, które mogłyby się równać z orczymi obelgami, jednak zawodowo utrzymywał ciszę. Nawet jego kroki były ledwo słyszalne dla Querana podążającego tuż za nim. Po kilku chwilach niemalże bezproblemowej skradanki trójka znalazła się przy stalowych, ciężkich drzwiach, za którymi panowała zupełna cisza. Korytarz był czysty, przynajmniej na ten moment. Nie mogli ryzykować wykryciem, dlatego natychmiast wkroczyli do pomieszczenia.

Cisza. Kompletna cisza. Żadnych jęków, krzyków, śmiechów i przekleństw orczych i goblińskich katów. Wszystko wskazywałoby na to, że Saren nie znajduje się w tym pomieszczeniu. Albo po prostu nie żyje. Wszelkie wątpliwości rozwiały się, gdy opozycjoniści wyszli zza rogu ciasnego korytarzyka, który od stalowych drzwi prowadził do właściwej części katowni. Znajdowało się tu kilka stołów pokrytych zakrzepłą posoką. W powietrzu unosił się smród zgnilizny i spalenizny. Na trzech stołach leżały całkiem nagie ciała, związane, oblepione krwią, ropą i fekaliami. Pod ścianami poustawiane były najróżniejsze przyrządy używane do zadawania bólu i wyciągania z więźniów informacji. Nie dbano tu o higienę. Wszystko było pokryte juchą i gównem. Nie można było się zatem dziwić, jeśli wynoszone stąd ofiary po kilku dniach umierały na posocznicę. W pomieszczeniu brakowało istotnego elementu każdej mordowni – kata. Torturowani leżeli nieruchomo na osobnych stołach. Martwi czy nie, wyglądali na wycieńczonych do granic możliwości. Nawet jeśli jakimś cudem udałoby się ich odratować, rekonwalescencja trwałaby wiele tygodni, jeśli nie miesięcy. Po bliżych oględzinach, jeden z nich zdecydowanie nie żył od przynajmniej jednej doby. Nie oddychał. Twarz miał dziwnie spokojną. Być może ostatnie tchnienie wykonał nieświadomie, pogrążony w letargu. Dwójka pozostałych jeszcze żyła.

Romeusz rozpoznał wśród ofiar Sarena. Wyglądał tragicznie. Sama jego identyfikacja okazała się trudna, ze względu na poharataną twarz. Romeo rozpoznał jednak pewien charakterystyczny element wyglądu dowódcy ruchu oporu. Za prawym uchem nieprzytomnego mężczyzny widniał niewielki tatuaż przedstawiający skrzyżowane dwa czerwone ostrza – symbol gangu, do którego przynależał. Biedak dyszał jeszcze nierówno i niespokojnie. Był zimny. Kończyny miał blade, palce u stóp pomiażdżone i połamane. Spod niedbale zawiniętego opatrunku na nadgarstku, wystawały brzydko zasklepione rany cięte. Na ramieniu miał wypalone, zapewne jeszcze tego dnia, jakieś urk-huńskie symbole. Romeusz zacisnął zęby, gdy zauważył stan przyrodzenia Sarena. Ktoś się naprawdę postarał, by ten już nigdy nie odzyskał męskiej sprawności.

– Wy chore pojeby – warknął Romeusz.

Hoffman stanął w kącie, z dala od ofiar. Odwrócony był bokiem, jakby nie chciał widzieć całej tej sceny. Zbierało mu się na wymioty od samego zapachu panującego w pomieszczeniu. Czekał aż jego towarzysze zajmą się Sarenem, próbując nie zatrzymywać wzroku na brudnych przyrządach i narzędziach katowni.

– Za… zaraz tu… wrócą… – wymruczał nieznajomy mężczyzna z sąsiedniego stołu, obracając głowę na bok. Był w nieco lepszej kondycji niż Saren, chociażby przez zachowanie przytomności. Niemniej jednak, podobnie jak sąsiad, był bliżej śmierci niż kiedykolwiek przedtem. Powiedział jeszcze kilka niezrozumiałych słów i zaczął się dławić. Brakowało mu tchu, by odkaszleć zalegającą w gardle wydzielinę.

Re: Podziemne lochy Ujścia

6
Queran chciał wierzyć, że ucieczka kilku więźniów przerodzi się w potężny bunt, który okaże się początkiem końca okupacji. Rozum podpowiadał mu jednak, że znajdowała się przed nimi długa droga. Wiele rzeczy wciąż mogło pójść źle. Bandyta nie znał dokładnych liczb, ale nie wydawało mu się, aby byli gotowi do otwartej walki. Przejmowanie kolejnych dzielnic miasta nie wchodziło w grę. Nie byliby w stanie ich utrzymać pod naporem przeważających sił orków. Biorąc to pod uwagę, bunt mógł zakończyć się w najlepszym wypadku ucieczką sporej liczby więźniów. Nie spodziewał, aby walki przeniosły się na ulice miasta. Kanalia miał nadzieję, że zamiast tego ich sukces rozbudzi w sercach mieszkańców jakąś iskrę, wolę walki. Tylko z ich pomocą mieli jakiekolwiek szansę na odzyskanie wolności.
Ewentualny sukces. Zieloni mogli zawsze zorientować się w porę i brutalnie stłamsić powstanie w zarodku. Więźniowie byli zdani tylko na siebie. Queran i Czarny Bez musieli przede wszystkim wydostać się z budynku i powrócić z Sarenem do kryjówki. Ich priorytety pozostawały bez zmian.
Przemierzając korytarze, można było odnieść wrażenie, że lochy pilnowane były lepiej od zewnątrz aniżeli od środka. Nieliczni strażnicy przemierzali korytarze. Kanalia był gotów zaryzykować stwierdzenie, że uwięzieni opozycjoniści przewyższali liczebnością orków, do tego kilkukrotnie. Pomimo braków w uzbrojeniu oraz ubytków na zdrowiu, nie pozostawali bez szans. Zwłaszcza zważając na lekceważący stosunek strażników. Byli przekonani, że nic złego nie może się stać. Do tej pory opozycja stanowiła jedynie uciążliwy wrzód, który nie potrafił poważnie im zagrozić. Czego mogli się obawiać w pilnie strzeżonym podziemiu? Zapewne zdawało im się, że mogą sobie pozwolić na niedbałość. Queran chętnie pokazałby im własnoręcznie w jak dużym są błędzie, lecz trzymany w ręku (zamiast miecza) kij skutecznie go do tego zniechęcał.
Wciąż pamiętał o swoim celu. Przed drzwiami katowni przywitała ich jedynie głucha cisza. Brak jakichkolwiek dźwięków dobiegających go z pomieszczenia niezbyt go pocieszał. Spodziewał się usłyszeć głośne jęki przepełnione bólem. Bezzwłocznie wstąpił do pomieszczenia wraz ze swoimi towarzyszami. Widok, jaki tam zastał nie specjalnie go zaskoczył. Spodziewał się podobnego obrazka. Sam nieraz doprowadzał swoje ofiary do podobnego stanu. W tym aspekcie nie różnił się dużo od orków.
Podczas gdy elf walczył z odruchem wymiotnym a Romeusz szukał wśród ofiar Sarena, Kanalia zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Nie przeszkadzał mu panujący w powietrzu smród zgnilizny, zdążył do niego przywyknąć. Całość nie różniła się tak naprawdę od najgorszych, najbardziej zapuszczonych alejek Ujścia, zamieszkiwanych przez ćpunów i innych degeneratów. Jego towarzysze zapewne nigdy nie mieli okazji obudzić się w jednej z nich, z okropnym bólem głowy lub innymi dolegliwościami. Queran sporą część życia spędził przemierzając takie miejsca, jakimś cudem unikając śmierci od syfu, którego można było się tam nabawić. Bardziej od otoczenia zainteresowały go narzędzia do tortur. I nie chodziło tu nawet o zawodową ciekawość, po prostu szukał czegoś nadającego się do walki lepiej niż kij. Optymalne byłoby jakieś ostrze, lecz z braku laku zadowoliłby się również jakimś młotkiem. Mordować można było w końcu na wiele sposobów.
Zdając sobie sprawę, że czas ich goni, pochwycił co tylko wpadło mu w ręce i odwrócił się do swoich towarzyszy. Gdy Czarny Bez wskazał mu Sarena, Kanalia cmoknął z wrażenia.
– Ślicznie go urządzili. Chociaż bez polotu. Miażdżenie palców, trochę cięć, przypalanie. No i wspólne wypady na dziwki nie wchodzą już w grę. – Mężczyzna wzruszył ramionami, oglądając naprędce ciało. Starał się ocenić, czy faktycznie jest chociażby sens ratować przywódcę jednego z gangów.
– Poza tym, z nas też żadne świętoszki, Romeusz. A mówiąc "my", mam na myśli mnie i wesołą gromadkę kierowaną przez Kali. Też potrafimy się zabawić z naszymi więźniami – rzucił, jakby od niechcenia. Zza jego pleców dobiegł słowa drugiej z ofiar orkowych tortur. Należało działać szybko, aby uniknąć niepotrzebnej walki.
– Niech wracają. My właśnie wychodziliśmy. Nawet jeżeli połapią się, że podpierdoliliśmy im więźniów, to za kilka chwil spadnie im na głowy bunt. Mam nadzieję, że za dużo się nie wygadaliście na torturach – powiedział Kanalia. Dźwignął Sarena, umieszczając go sobie na plecach. Nie mieli za dużo czasu na delikatność. Następnie zwrócił się do elfa – Już tak nie dramatyzuj, tylko pomóż. Weźcie z Romeuszem tego drugiego i spierdalamy do tego tajnego przejścia. I od razu ostrzegam, jak zrobi się gorąco i będziemy musieli porzucić któregoś, to po prostu skręcę mu kark. Nie ma co ryzykować.
Po tych słowach skierował się w kierunku wyjścia. Zależało mu, aby umknąć nim na spotkanie wyjdzie im kat.

Re: Podziemne lochy Ujścia

7
Asortyment katowni był naprawdę bogaty. Prócz wielu noży ząbkowanych i prostych, a także skalpelów o różnych wielkościach, można było znaleźć młotki o różnie zakończonych obuchach – od zwykłych płaskich, po takie zakończone kolcami – a także najróżniejsze szczypce, obcęgi, wiertła, nożyce, pałki, pejcze i łańcuchy. Romeo sięgnął po pierwszy lepszy nóż i schował go za pas. Hoffman bał się dotknąć czegokolwiek, toteż pozostał bezbronny, przynajmniej na tą chwilę.

Romeusz obrócił drugiego żywego więźnia na bok tak, aby ułatwić mu wyplucie mieszaniny krwi z flegmą. Mężczyzna charknął kilka razy i przewrócił się z powrotem na plecy. Ledwo starczało mu sił na przechylenie głowy, a co dopiero na stanięcie na własnych nogach. Hoffman posłuchał polecenia Querana, choć nie krył swojego niezadowolenia faktem, iż musi dotykać brudnego, nagiego więźnia. Aby oszczędzić sobie widoków, znalazł gdzieś w kącie kilka szmat i poprosił Romeo, by przepasał nimi obie ofiary. Skrytobójca westchnął, posłuchał prośby elfa i razem z Hoffmanem wziął osłabionego mężczyznę pod ramiona.

Gdy opuszczali katownię, za plecami usłyszeli głośne skrzypnięcie zawiasów drugich drzwi pomieszczenia oraz ciężkie, powolne kroki. Był to kat, któremu właśnie sprzątnięto spod nosa dwie ofiary. Uciekinierzy nie zdążyli usłyszeć jego przekleństw i zobaczyć wyrazu zdziwienia na jego gębie, kiedy ze stołów zniknęli niezdolni do samodzielnego funkcjonowania więźniowie.

Na korytarzu rozległy się krzyki. Nawoływania, zarówno te orcze i goblińskie, jak i bardziej ludzkie i elfie, niosły się echem po podziemiach, tracąc właściwy sens wraz z odległością, a zamieniając się w niezrozumiały, brzęczący w uszach gwar. Zaczęło się. Przez korytarz, obok opozycjonistów niosących poranionych mężczyzn, przebiegła grupka zbiegów. Jeden z nich ciągnął po ziemi ociekający posoką, ciężki, dwuręczny miecz i zdzierał gardło, nawołując innych do krwawego buntu.

– Hej! Heeej! Czas wymordować to zielone ścierwo! Do boju! Do bojuuu!

Świst bełtu przeszył powietrze. Waleczny mężczyzna padł, ugodzony w klatkę piersiową. Upuścił klingę. Jego poplecznicy rozbiegli się na całą szerokość korytarza. Jeden z nich pochwycił upadły miecz. Zaczęli przeć na czteroosobowy oddział orczych kuszników ustawiony przy końcu tunelu. Z bocznych korytarzy wybiegli kolejni, bezbronni, jednak silnie zmotywowani, gotowi do zaciętej walki opozycjoniści. Wielka masa zaczęła napierać w stronę zielonych. Biegli. Nierzadko potykali się o własne nogi, które po długiej odsiadce zmęczone były najmniejszym wysiłkiem. Gdzieś w tle poniosły się dźwięki uderzających o siebie szabli, odgłosy agonii, triumfalne krzyki.

Grupa Querana na ten moment była bezpieczna, chroniona przed kusznikami napierającą masą ludzko-nieludzką. Czarny Bez ruszył bez zastanowienia. Lepsza okazja do przemieszczenia się mogłaby nigdy więcej się nie pojawić. Niosąc wraz z Hoffmanem mężczyznę o nieznanym imieniu rozglądał się uważnie i prowadził ekipę do tajemnego, dawno nieużywanego przejścia. Po drodze liczył na głos ilość mijanych korytarzy.

– Jeden… dwa… trzy… w lewo… jeden… dwa… prawo… kurwa!

Wychodząc zza węgła, niespodziewanie nadział się na urk-huńską odsiecz. Trójka goblinów z krótkimi mieczami i rosły ork z kuszą właśnie pakowali do celi dwóch złapanych zbiegów, nie odbierając sobie przyjemności walenia ich po mordach. Kiedy zauważyli przymykających obok opozycjonistów, ork warknął coś po swojemu i zaczął ładować kuszę, a jeden z goblinów ubrany w lekki pancerz z ćwiekowanej skóry, ruszył w kierunku ekipy Kanalii, dobywając miecza. Pozostali mocowali się jeszcze z opierającymi się więźniami.

Re: Podziemne lochy Ujścia

8
Kanalia podniósł ze stołu nóż, względnie czysty i (przynajmniej pozornie) solidnie wykonany. Mężczyzna pospiesznie sprawdził ostrość narzędzia, po czym umieścił je za pasem. Od razu poczuł się dużo pewniej. W porównaniu z mieczem, który dzierżył na co dzień, nóż wypadał blado, lecz w przeciwieństwie do złamanego kija, który trzymał kilka chwil wcześniej, dawał mu jakiekolwiek szanse przeżycia. Towarzyszący im elf zdawał się kompletnie nie przejmować szalejącym w więzieniu buntem oraz wściekłymi orkami, gotowymi do zarżnięcia każdego, kto stanął im na drodze. Querana szczególnie to irytowało, lecz nie zamierzał tracić czasu na kłótnie. Musieli wynieść się z katowni jak najszybciej.
Jedynie presja czasu powstrzymywała bandytę przed niekontrolowanym wybuchem agresji. Strachliwość, obrzydzenie bądź mizofobia — jakkolwiek nazwać można było zachowanie Hoffmana — irytowało Kanalię. Burknął coś niezrozumiałego pod nosem, najprawdopodobniej jakieś siarczyste przekleństwo. Gdy tylko Saren został odziany, gangster umieścił wiotkie ciało na swoich ramionach. Mimo intensywnej terapii odchudzającej w więzieniu wciąż swoje ważył.
– Dość tych przebieranek, spierdalamy nim wróci kat – warknął Kanalia do dwóch mężczyzn – Mam nadzieję, że Saren ugryzł się w porę w język i nic nie wygadał. I lepiej, żeby nie zdechł po drodze. Nie chce mi się targać jego grubego dupska na darmo – dorzucił, jak zwykle w pogodnym nastroju. Oddalając się, usłyszał jedynie skrzypienie ciężkich drzwi. I chociaż nie dane mu było usłyszeć ani zobaczyć złości orka, wystarczyło mu, że sobie to wyobraził. Na jego twarz wstąpił nikły, kpiący uśmieszek. Patrząc na to co działo się wokół, kat miał o wiele więcej zmartwień niż zaginięcie dwóch więźniów.
Queran podążał ślepo za Romeuszem. Skrytobójca faktycznie zapamiętał dokładnie ich trasę ucieczki. Szpetnemu mężczyźnie pozostało jedynie zagrzewanie napotkanych więźniów do walki. Musieli nieprzerwanie przeć do przodu. Mieli z pewnością przewagę w formie zaskoczenia, a z każdym zabitym przeciwnikiem rośli w siłę — grabiąc z trupów przeróżne elementy uzbrojenia. Musieli jednak wywalczyć sobie drogę do wyjścia nim nadeszły posiłki z miasta. Najprawdopodobniej nie mieli na to zbyt wiele czasu.
Chaos sprzyjał uciekinierom. Fruwające wokół bełty i tocząca się walka skutecznie odciągały od nich uwagę. Kanalia co jakiś czas spoglądał za siebie, lecz nikt ich nie ścigał. Wszystko szło aż zadziwiająco sprawnie. Do czasu. "Kurwa", padające z ust Romea, jednoznacznie oznaczało kłopoty. Nie było zbyt wiele czasu na podejmowanie decyzji. Bandyta nie miał pojęcia, czy mają jakąś alternatywną drogę ucieczki, a wizja siedzącego im na ogonie kusznika jakoś niezbyt mu się podobała.
– Bierz goblina, ja orka – rzucił natychmiastowo Kanalia, od razu opuszczając Sarena, w miarę możliwości delikatnie, na podłogę. Pomknął w kierunku orka, przeciskając się obok bezbronnego Hoffmana. Miał nadzieję, że skrytobójca zdążył zając goblina walką, inaczej mógł skończyć z ostrzem między żebrami. Kolejnym problemem była ładowana przez orka kusza. Mężczyzna wyszarpnął zza pasa nóż, nie zwalniając ani na moment. Nie mógł pozwolić, aby zielony nacisnął spust. To mogłoby okazać się fatalne w skutkach. Jeżeli jacyś bogowie czuwali nad marnym losem gangstera, to mieli okazję się wykazać. Całym swoim impetem naparł na zielonego, celując sztychem ostrza prosto w jego gardło.

Re: Podziemne lochy Ujścia

9
Front więziennych uciekinierów był już na tyle daleko od przemykającej korytarzami grupy Querana, że dobiegające od nich okrzyki znacząco ucichły, tylko raz na jakiś czas przybywały w postaci echa, pomieszane i niezrozumiałe. Od nich zależał los tego miasta. Rozwścieczona, pełna woli walki masa ludzi i nieludzi nieustannie parła w stronę wyjścia z lochów Ujścia, by wybiec na ulice i rozpocząć rzeź na okupancie, by dokonać słodkiej zemsty. Jeżeli tylko uda im się przedostać przez oddział orczej i goblińskiej odsieczy...

Queran i Romeusz dobyli noży, które znaleźli w katowni i przystąpili do walki. Saren i jego torturowany sąsiad potrzebowali pilnej pomocy i nie było czasu na zbędne tańce. Romeusz doskoczył do goblina i pomiędzy szybkimi unikami i zwodami, ciął na skos nożem, celując w tors i szyję zielonego. Choć udało mu się kilka razy drasnąć przeciwnika, ten nie poddawał się i wykonywał mniej zamaszyste a szybsze ciosy krótkim mieczem, dając Romeuszowi mniej szans na ucieczkę i znacząco zawężając okienko czasu, w którym mógł wykonać cięcie.

Kusznik właśnie nakładał bełt na naciągniętą cięciwę, kiedy Queran wyskoczył tuż przed nim i zamachnął się w kierunku jego odsłoniętego gardła. Ork prędko uniósł kuszę i bez celowania pociągnął za spust. Bełt minął prawe ramię Kanalii i uderzył w ścianę za nim. Kusznik nie miał czasu na przeładowanie. Zamachnął się i uderzył drzewcem broni w rękę gangstera, wytrącając mu nóż z dłoni. Queran wciąż zachowywał pęd i minął Orka z jego lewej strony, tracąc równowagę i niemalże się wywracając. Ork natomiast odrzucił kuszę, nie widząc sensu ponownego ładowania i wyciągnął sztylet zza pasa, odwracając się w stronę Kanalii.

Hoffman pozostawał na uboczu, jednak nie uniknął zwrócenia na siebie uwagi. Dwójka pozostałych goblinów, po zamknięciu w celi uciekinierów, pobiegła w jego stronę. Spanikowany elf uciekł za winkiel, a jego szybkie kroki i jęki przerażenia poniosły się echem po korytarzach. Queran i Czarny Bez byli teraz zdani tylko na siebie, a ich nowi towarzysze, byłe ofiary tutejszego kata, leżały oparte o ścianę, całkowicie bezbronne i niezdolne do walki.

Re: Podziemne lochy Ujścia

10
Queran nadwyrężał limity swojego szczęścia. Gdyby bełt wystrzelony przez orka dosięgnął jego ciała, najpewniej oznaczałoby to śmierć — w lochach bądź na miejscu. Tak się jednak nie stało. Skutek jego szarży pozostawał jednak daleki od idealnych. Co prawda udało mu się zniwelować zagrożenie, jakie niosła ze sobą kusza, lecz w zamian za to zielony pozbawił go oręża. Bandyta po raz kolejny pozostał bezbronny. Z trudem utrzymał równowagę po nieudanym natarciu. Gwałtownie wyhamował na kamiennej posadzce, obracając się nisko na nogach. Szybko pożałował, że nie zabrał ze sobą więcej niż jednej broni. Walka wręcz nie wchodziła raczej w rachubę. Musiał szybko wykombinować jakieś alternatywne rozwiązanie.
– Wracaj tu, pieprzony tchórzu! – rzucił, widząc znikającego za winklem elfa. Jego głos poniósł się echem po korytarzu, być może dosięgając jeszcze uszu adresata. Kanalii nie obchodziło, że pociągnął za sobą dwójkę goblinów. Odczytał zachowanie Hoffmana jako zdradę. Takich rzeczy łatwo zaś nie zapominał. Aby jednak wymierzyć w przyszłości stosowną karę, musiał najpierw przeżyć starcie z orkiem. Oraz najpewniej wiele następnych. Splunął, jak to już miał w zwyczaju, na posadzkę.
– Pomysły? – charknął, nieco desperacko, w kierunku Romeusza. Nie spodziewał się uzyskać żadnej sensownej odpowiedzi — co najwyżej podirytowane burknięcie lub motywujące "rusz dupę". Dobrze odwzorowywało to sytuację w jakiej się znaleźli. Możliwości gangstera były mocno ograniczone. Z ich dwójki to Romeo miał większe szanse na zostanie bohaterem dnia. Wciąż pozostawał uzbrojony, a gdyby udało mu się sprawnie uporać z goblinem, zyskaliby przewagę liczebną. Na to jednak się nie zanosiło, zaś zważając na stale oddalające się od nich okrzyki więźniów, na pomoc z zewnątrz również nie mogli liczyć. Biorąc pod uwagę presję czasu, jaka nad nimi ciążyła, można już było mówić o desperacji. Zaś desperackie czasy wymagają desperackich środków.
Musiał odzyskać broń. Gołymi pięściami nie mógł pokonać orka, zwłaszcza jeżeli chciał wyjść z walki bez pokaźniejszych obrażeń. Wykonał gwałtowny ruch do przodu, skracając dystans do przeciwnika. Pozostawał w ruchu, czekając aż ten wyprowadzi w jego kierunku cios. Plan Kanalii był prosty. Postanowił wykorzystać impet, zarówno swój, jak i przeciwnika, chwycić go za ramię w trakcie wyprowadzonego ciosu i pociągnąć w swoją stronę, samemu brnąc w przód. Przy odrobinie (a raczej jego sporej ilości) szczęścia mógł zamienić się z zielonym miejscami, a może nawet wytrącić wroga z równowagi. Wszystko po to, aby znaleźć się bliżej upuszczonego ostrza i sprawnie je odzyskać.

Re: Podziemne lochy Ujścia

11
Czarny Bez wciąż bawił się z goblinem, szukając dogodnego momentu do zadania ciosu, a nie było to takie proste. Zielony agresor miał znacznie dłuższe ostrze jak i pełniejszy pancerz, dlatego znalezienie odpowiedniego miejsca na wbicie noża wymagało wielkiej precyzji.

– Rusz dupę i zapierdol tego orka – odpowiedział Romeusz w sposób, jaki spodziewał się usłyszeć Queran. Czarny Bez był zły, wręcz wściekły. Już dawno powinni znajdować się w kanałach i nieść Serana do kryjówki opozycjonistów, a jeden mały oddział musiał pokrzyżować im plany.

Kiedy pozbawiony broni Queran rzucił się w kierunku orka, ten uznał to za kompletną głupotę, a jako że inteligencją nie grzeszył, nie spodziewał się nawet jakichkolwiek sztuczek ze strony opozycjonisty. Zrobił kilka kroków w stronę pędzącego Querana i wykonał pchnięcie sztyletem, chcąc sięgnąć gardła Kanalii. Nie trafił, przegrywając z bardziej zwinnym i mniejszym przeciwnikiem. Poczuł nagle mocny chwyt na ramieniu, na którym Kanalia wręcz wybił się do długiego skoku. Sam zachwiał się nieco, jednak zdążył podłożyć opozycjoniście nogę i spowodować jego upadek.

Podczas krótkiego lotu, gangster ujrzał, że na polu walki pojawiła się kolejna sylwetka. Nie mógł jej jednak dokładnie rozpoznać, gdyż zaraz rypnął o podłogę, dwa kroki od orka. Z poziomu posadzki dostrzegł padającą bezwładnie sylwetkę goblina ze strzałą sterczącą z głowy. Nóż, który dorwał wcześniej w katowni, był teraz dosłownie na wyciągnięcie ręki. Za plecami słyszał jednak zbliżającego się kusznika, który już zamierzał dobić leżącego opozycjonistę szybkim ciosem w kark. Czasu było niewiele.

Re: Podziemne lochy Ujścia

12
Dostał odpowiedź dokładnie taką, jakiej się spodziewał. Niezbyt kreatywną, ale idealnie przedstawiającą ich sytuację. Nie było żadnych alternatyw. Po prostu musieli wywalczyć sobie drogę do wyjścia. Nie szło im to jednak tak gładko, jak by sobie tego Kanalia życzył. O Romeusza się nie martwił; znał go na tyle długo, aby wiedzieć, że prędzej czy później jego oponent padnie martwy. Niestety, sam bandyta z powodu swojej desperackiej szarży znalazł się w dużo gorszej sytuacji.

Queran przez krótką chwilę był przekonany o swoim geniuszu. Po raz kolejny przechytrzył przeciwnika, przechylając na swoją stronę szalę zwycięstwa. Frunął w kierunku swojej broni, którą mógł szybko zadać orkowi finalny cios i wynieść się z tego przeklętego miejsca. Cały czar tamtej chwili prysł, gdy poczuł, że traci grunt pod nogami. Zamiast lądować na nogach, zderzył się z twardą posadzką całą długością swojego ciała. Nieprzyjemnemu upadkowi towarzyszyło równie nieprzyjemne przekleństwo.

Kto to kurwa jest? I skąd wziął ten łuk? – pomyślał Kanalia, dostrzegając sylwetkę postaci, która sprawnym strzałem pozbyła się goblina. Nie zdołał jednak sam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Całą jego uwagę zaabsorbował leżący tuż obok nóż. Słysząc ciężkie dyszenie orka oraz kroki, zbliżające się ku niemu i zwiastujące nadchodzący cios, naprędce wymyślił kolejny plan. Prosty, wręcz banalny. Pochwycił pewnie nóż i zerwał się szybko z ziemi, obracając się jednocześnie za siebie. Starał się trzymać nisko, poza zasięgiem orkowych rąk, aż do ostatniej chwili. Nieco intuicyjnie wyprowadził długie, mocne cięcie wszerz, chcąc rozpłatać brzuch zielonego i z miejsca zakończyć walkę.
Ostatnio zmieniony 17 lip 2018, 21:54 przez Hagan, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Podziemne lochy Ujścia

13
Szybki ruch i nóż kata ponownie spoczął w dłoni Querana. Obracając się w kierunku orka nie zdążył jednak pewnie stanąć na nogach. Upadające na niego ciężkie cielsko, powaliło go na plecy. Zdążył jednak ugodzić oponenta w brzuch, a sama masa orka tylko ułatwiła to zadanie. Szybkie i mocne szarpnięcie rozpruło jeszcze większą część tkanek, poważnie raniąc kusznika, prując jego wnętrzności i powodując obfite krwawienie.

W przypływie bojowego instynktu Kanalia ledwo poczuł wbijający się w jego lewę ramię sztylet. Dopiero gdy ork przestał oddychać, a Romeo podbiegł by odrzucić na bok potężne ciało kusznika, Queran poczuł przeszywający ból rozciętych mięśni i uszkodzonych nerwów. Nie było jednak czasu na przejmowanie się tym problemem. Romeusz dźwignął Kanalię z ziemi i dopiero wtedy zdarzenia na polu walki stały się jasne i klarowne. U końcu korytarza stał Hoffman, dzierżąc w ręce swój długi, elfi łuk. Można się było zastanawiać, jak osoba o jego usposobieniu była w stanie zadać śmiertelny cios. Nie było to jednak ważne w tym momencie. Czas. Liczył się czas, gdyż każda minuta spędzona na zbędnych rozmyślaniach czy dyskusjach mogła zesłać na opozycjonistów porażkę, która podczas tak ważnego wydarzenia, jakim był bunt więzienny, była nie do przyjęcia.

Kolejną niespodzianką była obecność Bushira u boku uporczywego elfa. Goblin podbiegł do Kanalii, ignorując sztylet sterczący z jego ramienia. Przynosił wieści, a sądząc po jego wyrazie twarzy, były one co najmniej dobre, a jak się później okazało – wręcz znakomite.

– Zbrojownia i magazyn zdobyte! – zakrzyknął goblin. – Opozycja wynosi całe skrzynie skonfiskowanej broni. Wychodzą na ulice!

Nikt nie krył zadowolenia. Była to jedna z najlepszych wiadomości od początku okupacji Ujścia. Czas jednak gonił. Nie było to miejsce na świętowanie. Nikt nawet nie myślał o świętowaniu, kiedy po korytarzach niosły się echem kolejne okrzyki goblińskiej odsieczy. Romeusz, pomagając nieść Bushirowi i Hoffmanowi skatowanych mężczyzn, zaprowadził wszystkich do tajemnego przejścia, prowadzącego do dawno nieuczęszczanej przez nikogo części kanałów, a stamtąd powrócili do bazy wypadowej – Rudery "Pod Zbitą Amforą".
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”