Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

1
W dolnej Dzielnicy Kupców, która jest oddzielona od reszty kanałów sekretnymi przejściami, znajduje się ukryta siedziba opozycjonistów. Wejście do niej jest ściśle strzeżone, a procedura odnalezienia, bardzo złożona. Znajduje się pod pompownią, do której można wejść jedynie przez ścianę, która otwiera przycisk fontanny w lwiej paszczy . Wejścia do głównej siedziby buntowników jest dodatkowo strzeżone hasłem, które co tydzień zostaje zmienione. Za każdym razem bywa jeszcze bardziej pokręcone i nieprawdopodobne.

Miejsce to niegdyś pełniące rolę jedynie bazy Bogobojnej Kalii i jej gangu, stało się teraz miejscem, w którym działacze sił oporu, planowali dywersję przeciwko zielonej władzy. Łączy w sobie kilka dawnych grup przestępczych oraz wolnych ludzi, którzy postanowili walczyć o wolność dla Ujścia. Wbrew pozorom oraz licznym plotkom, które krążą wśród mieszkańców, głównej władzy nie sprawuje autorytarnie Kalii. Decyzje są podejmowane przez kilku przywódców, którzy prowadzą autonomiczne akcje osłabiające pozycję orków, ale w sprawach ważnych, poddają wątpliwości dyskusji i głosowaniu.

Znajduje się tutaj kilkanaście pokoi sypialnych, w których rzędami ustawione są piętrowe łóżka. Ludzie gnieżdżą się tutaj jak w wojskowych koszarach, a atmosfera czasami jest podobna do tych z żołdowych armii. Opozycjoniści posiadają własną zbrojownię, magazyn i spiżarnię. Prowadzą ćwiczenia w walkach w przeznaczonych do tego salach, a liderzy różnych ugrupowań przesiadują najwięcej czasu w centrum dowodzenia, które ujmują nazwą „Jądrem Ujścia”, gdzie znajduje się mapa górnego miasta. Tam również można często spotkać Bogobojną, która zamyślona snuje kolejny plan osłabienia zielonych.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

2
Szedł ze rudowłosą kobietą, obserwując z przyjemnością jej śliczną postać w migoczącym świetle trzymanej przezeń pochodni. Wyglądała niczym jakaś zjawa, dama z legend, zwodząca biednych ludzi na pokuszenie. A on chętnie by za nią ruszył, niezależnie gdzie.
Prawie nie czuł ciężaru Rennel, którą niósł przerzuconą przez plecy, niczym jakiś towar. Zdawała mu się leciutka jak piórko, choć może po prostu bardziej skupiał się na lekkim kłuciu w klatce piersiowej. Miał całkiem dobrą kondycję, ale takie szaleńcze biegi potrafią człowieka zmęczyć.
Słysząc jej słowa, pokręcił głową ledwie powstrzymując się przed prychnięciem. Nie lubił takiego mistycznego gadania. Czasem wierzył w wyższe ideały i wartości, czasem nie. Wszystko zależało od dnia. A dziś bynajmniej nie była to jego bajka.

- Nie rozliczy. Śmierć nie jest sędzią sprawiedliwym, historia udowadniała nam to nie raz. Jest niezmordowana i razi wszystkich, jednak nie jest sprawiedliwa. A nasze dusze raczej nie będą spokojne, ze świadomością, że ten sukinsyn, który przed chwilą uciekał gdzie pieprz rośnie, za jakiś czas prawdopodobnie wyładuje się na kimś słabszym od siebie, być może posyłając go na inny świat w trybie ekspresowym. - zamilkł na moment, wsłuchując się w chlupot wody pod swoimi stopami. Miał nadzieję, że buty mu nie przesiąkną. - Sędziami będą wszyscy zmarli... Trupy głosu nie mają. A niebiosa, otchłań...? Kto wie, czy w ogóle istnieją? - mruknął, chwilowo powątpiewający we wszystko bard. Jego ciemna strona wyraźnie brała nad nim górę. Potrzebował wina, odpoczynku i chwili na poukładanie sobie tego wszystkiego w głowie.


Lucja dotykała swą smukłą dłonią tych brudnych, szorstkich ścian, jakby szukała w nich jakiś wskazówek, drogowskazów w drodze do celu. I może tak właśnie było? Spiskowcy mogli oznaczyć w jakiś sposób kanałowe ściany, by nigdy tu nie błądzić.
Za niosącym nieprzytomną dziewczynę bardem poruszał się Barbarzyńca, chlupiąc głośno ściekową wodą.
- Biedak, taki wielki, a musi ściskać się takim korytarzykiem. I to jeszcze z tym chłopaczyną w ramionach! Zaprawdę, ciężkie to musi być i męczące. - pomyślał, po czym ponownie skupił swą uwagę na Lwiej Lilii. Ponoć byli już blisko.
Miał szczerą nadzieję, że to prawda. Już zdążył znienawidzić tych śmierdzących tuneli. Bogowie! Jego marzenie o porządnej kąpieli trzeba będzie odłożyć na półkę z mrzonkami. Przynajmniej dopóki nie wydostanie się z tego miasta.


Skręcili w ślepą uliczkę. Przez króciutki moment w jego głowie zaświtała myśl, że zabłądzili. W końcu nikt nie jest nieomylny. Ruda mogła gdzieś źle skręcić i wpaść na ścianę, której bynajmniej nie powinno tutaj być. Jednak bardzo szybko odrzucił ją od siebie, nie mogąc dostrzec najmniejszych oznak zawahania w zachowaniu Lilii. A więc wszystko było w porządku.
Kobieta sięgnęła dłonią do brudnej brei i pociągnęła znajdującą się tam ukrytą dźwignę.
No, dobra kryjówka. Krzywiąc się, chwalił w myślach pomysłowość opozycjonistów, czy też architektów tego miejsca. Oj, nie włożyłby tam łapy za cholerę.


Wnęka w łuku uniosła się, ukazując ukryty korytarz. Bard jedynie pokiwał głową i ruszył hardo przed siebie. Miał nadzieję, że gdzieś tam za rogiem ukaże się bezpieczny zakątek. Tak oczywiście nie było, szli dalej, w milczeniu, a artysta kontemplował wyraźnie zmianiającą się fakturę tunelu. Tutaj nie był już prowizoryczny i prosty, a pozwalał dostrzec pewien kunszt rzemieślniczy, stojący za jego budową. Najpewniej nie został zbudowany przez tutejsze gildie, a już tym bardziej przez półświatek, który zdecydowanie lepiej sprawował się w rozpieprzaniu wszystkiego w drobny mak.
Słyszał szmer rozmów i od razu uśmiechnął się lekko, czując, że zbliżają się do celu. Choć zaraz targnęły nim te nieodzowne wątpliwości. A co jeśli to wcale nie byli przyjaciele?
Z niepokojem oparł dłoń na rękojeści miecza, którym zapewne nie za wiele mógłby zwojować w takich warunkach.


Wkroczyli do naprawdę ciekawego pomieszczenia. Bard z zainteresowaniem obserwował porosty obrastające podziemia, choć zaraz jego wzrok przykuła fontanna. Ale jaka fontanna!
Pięknie wyrzeźbione driady podpierały strop tunelu, śląc pocałunki, uśmiechy i zalotne spojrzenia, przechodzącym obok opozycjonistom. Był zachwycony jakością ozdoby i przez chwilę zastanawiał się, czy nie przystanąć i nie przyjrzeć się jej nieco bliżej. Zresztą, całe to miejsce było fascynujące. Zupełnie jakby drugie miasto żyło sobie w najlepsze tuż pod tym pierwszym.


- Podziemne miasto... - mruknął cicho pod nosem. Postanowił, że wypyta później Lucję, czy właściwie kogokolwiek obytego z historią tego miejsca. - Fascynujące! - wychylił się, chcąc przyjrzeć się jakiemuś szczegółowi architektonicznemu, a dziewczyna prawie zsunęła mu się z pleców i upadła na ziemię. Zreflektował się w ostatniej chwili, podtrzymując ją ręką i wracając do pionu. Przyśpieszył nieco kroku, udając że nic się nie stało.
Kobieta zaczęła streszczać aktualną sytuację... mieszkańców tego miejsca, a bard słuchał z zainteresowaniem. Nie mieli broni, a z jedzeniem, lekarstwami i wieloma podstawowymi towarami było dość licho. Czyli wszystko wyglądało tak, jak można się było spodziewać. Niewesoło.
Bardzo chciał dorzucić jakiś komentarz, dotyczący pozorów i tego, że właściwie wszystko zawsze opiera się tylko wokół nich, jednak ostatecznie sobie odpuścił.
- Przykro mi słyszeć o pragnących normalności obywatelach, zepchniętych w dół, do podziemi. Choć ostatecznie cieszę się, że w ogóle tacy ostali i próbują sobie z tym wszystkim poradzić. - rzekł do Lwiej Lilii, także zbliżając się do fontanny. Miał ochotę się napić, ale ostatecznie postanowił odłożyć to na później. Teraz najważniejsze było bezpieczeństwo Rennel. Musi ją ułożyć w jakimś posłaniu, dopiero później będzie mógł zająć się sobą.
Rudowłosa włożyła dłoń do paszczy kamiennego lwa, pogrzebała tam przez chwilę, aż w końcu coś wcisnęła, a przed nimi rozsunęła się kolejna ściana.
No, no. Sporo tych tajnych przejść.
Dotarli do przepompowni, której jednak nie zdążył się dokładniej przyjrzeć, bo Lucja wcisnęła jakiś kamień na ścianie, a podłoga jakby otworzyła się, ukazując schody w dół, na końcu których czekały na nich jeszcze jedne drzwi.
Ciut więcej niż sporo tych tajnych przejść. Ale to dobrze, dzięki temu znacząco malały szanse na odnalezienie tego miejsca przez zielonych.
Kobieta zapukała, zgodnie z jakimś szyfrem, a zza drzwi dobiegł ich przytłumiony głos.


Hasło, odzew, a w końcu drzwi otwarte.
- I tu i tu było blisko, panienko. - mruknął, uśmiechając się półgębkiem. Choć ostatecznie wszystko się udało. Był cholernie zadowolony z tego powodu.
Nagle, po paru krokach, znaleźli się w siedzibie opozycjonistów. Pojawił się przed nimi szeroki korytarz, a na ziemi został wyłożony czerwony, zdobiony dywan, bez wątpienia godny szlacheckiego domu. Na ścianach porozwieszano różne ozodby. Gdzieś znajdował się herb miasta, a gdzie indziej zaginiony od lat obraz Veleni Thur. Dandre wręcz podbiegł do dzieła, spoglądając nań z ciekawością. Interesował go zdecydowanie bardziej, niż świecące kamienie, oświetlające tunel. Najchętniej zostałby tu i napatrzył się na zaginione dzieło sztuki, jednak ponownie przypomniał sobie o dziewczynie, przerzuconej przez plecy.
Rozejrzał się zdezorientowany. Grupa gdzieś mu umknęła...
W końcu dojrzał rudowłosą, idącą gdzieś na lewo i szybkim krokiem ruszył w jej stronę.
- Witaj. - skłonił się lekko przed witającym ich mężczyzną, przyglądając mu się pobieżnie.
Kierujcie się za lilią.
Czemu nie? Raczej dobrze mu to wychodziło. A więc szedł za nią jeszcze chwilkę.
Obrazek

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

3
- Przyszło nam wierzyć na słowo, że istnieje świat lepszy do tego. Przyszło nam czerpać z tego życia najdojrzalsze owoce winogrona, aby umrzeć z uśmiechem na twarzy. Możesz wojować mieczem, aby ścinać głowy, ale po co? Nie my jesteśmy sędziami. Przynajmniej ja nie jestem na tyle bez winy, aby skazywać kogoś na śmierć. Nie jestem taka jak oni. To oni brną na ostrza mieczy. - skończyła Herenza przechodząc ściekowym labiryntem. Nie zamierzała już więcej rozmawiać. W pewnym momencie w świetle przytłumionych pochodni wydała się skupiona i odpłynęla gdzieś myślami. Szukała odpowiedniej drogi. Nie zamierzała wyprowadzić ich na manowce i zresztą doprowadziła ich do celu. W miejsce, które miało być od teraz ich nowym domem. Przynajmniej przez najbliższy czas. Póki nie wyzdrowieje dziewczyna i nie postanowią co robić dalej. Bo przecież Dandre powinien czuć się odpowiedzialnym za losy Rennel, którą wplątał w ten konflikt.

Dopiero teraz przechodząc przez ciche korytarze, w których roznosiło się echo spływających fekaliów, szum wody w wielkich rurach i ich cięzkie oddechy w akompaniamencie pluskających butów w brei, mógł spojrzeć trzeźwo na całą akcję. Tylko dzięki Rennel akcja się powiodła. Nikt inny nie miał wystarczająco czasu, aby dostać się na podest, aby przeciąć sznur na szyi rudowłosej. Tylko ona wykorzystała harmider i pustą przestrzeń pod podwyższeniem. On był zajęty walką, tak samo jak pozostali. Członkowie opozycji nie ruszyli w dużej ilości na odbicie heroldki, bo z pewnością spodziewali się większej ilości strażników. Poza tym był jeszcze jeden problem, który dopiero pojawi się po wszystkim. Reperkusje spadną na niczemu winnych obywateli. Zaczną się karygodne przeszukania mieszkań, rewizje na ulicach, publiczne upokarzanie ludzi i kolejne publiczne egzekucje. Tym razem jednak osoby skazywane na śmierć, będą musiały odpokutować jedną bladą wysoką kobietę o karmelowych oczach. Ile warta jest ona? Ile będzie musiało zawisnąć zamiast niej?

Nie było jednak już powrotów. Nie mogli zatrzymać czasu. Musieli przeć przez siebie. Bard czuł jak to wszystko wydaje się bardziej skomplikowane, niż wygląda z zewnątrz. Dla obserwatora spoza Ujścia, było oczywistym, że ludzie powinni ruszyć przeciwko zielonej władzy. Nikt jednak nie pomyślał, że większośc z nich posiada dzieci. Że zginie wielu niwinnych. Że każde działanie podziemia przynosi odźwięk na mieszkańców góry. A Dandre teraz był częścią tych skrytych w ciemnościach tuneli ludzi, którzy chwilowo mogli czuć się bezpiecznie. Nie oni zostaną ukarani. I to najbardziej mogło się nie podobać mężczyźnie. Niesprawiedliwość. To tak samo jak Rennel, która była taką niewinną istotą, a jej pierś została przebita przez zbłąkaną strzałę. Nie jego. Nie Lucji. Nie jednego z opozycjonistów. Tylko młodej przypadkowo przybyłej do Miasta Grzechu dziewczyny. I dlaczego ona odpokotowuje winy innych?
*** Mężczyzna z ranną dziewczyną na plecach przemierzał korytarz, który pod pewnym katem skręcał w lewo. Mijał kolejne drzwi, które prowadziły do jakiś pomieszczeń. Wszystkie były wykonane z porządnej jakości drewna. Prawdopodobnie było dębowo-hebanowe, ale w tym momencie ciężko było stwierdzić. Nie był przecież specjalistą od architektury, choć lubił dobrej jakości meble i przedmioty. Jego rodzina również lubiła posiadać w mieszkaniu szykowny wystrój. On jednak zamiast przyglądać się tym wszystkim kolejnym ciekawym przedmiotom, bardziej zwracał uwage na ognistowłosą, która właśnie otworzyła jakieś drzwi po zewnętrznej ścianie. Dandre stwierdził, że korytarz jest kołem. Nie wiedział tylko, czy łączy się na końcu. On dopiero przeszedł jego ćwierć.

Po drodze mijał nielicznych mieszkańców bazy. Jakiś niziołek zupełnie zamyślony szedł przed siebie. Uwagę przyciągał nie jego strój lecz kamizelką pełna noży do rzucania. Dalej zaś minął człowieka z opaską na oku. Był barczysty o potężnej budowie, choć był niskiego wzrostu. Miał ciemne nastroszone włosy, przez co wydawał się jakby groźniejszy. Na sobie miał ubraną kurtę, a u boku nosił coś podobnego do maczety. Spojrzał na niego nieprzyjemnie. Wysunięta do przodu żuchwa i twarz przypruszona kilkudniowym gęstym i grubym ciemnym zarostem, dodawała mu jeszcze bardziej złowrogiego wyrazu. On zaś skręcił w drzwi naprzeciw do tych, gdzie zniknęła Herenza. Bard zaraz za nią wszedł do środką za nią.

Znalazł się w niewielkiej sali, którą przeznaczono dla rannych. Nie było tu raczej wiele miejsca. Pięć łóżek stojących w podobnych odstępach od siebie. Dwa na lewo i trzy na prawo. Na dwóch leżeli śpiący pacjenci podziemnego lazaretu opozycjonistów. Jeden mężczyzna miał rękę całą obwiniętą w bandażach. Była jednak krótsza od drugiej, przez co można było stwierdzić, że musiano ją amputować lub została odrąbana w pewnej części. Biały materiał w wielu miejscach był czerwony, ale twarz nieznajomego wydawała się spokojnie zanurzona w śnie. Musiano podawać mu silne znieczulające leki, które pozwalały mu na regeneracje sił. Drugi zaś był elfem, choć zawadiaka stwierdził to tylko po wystających uszach spomiędzy opatrunków. Był zupełnie cały zawinięty i przypominał trochę mumię. Ciało miał opuchnięte i miejscami, gdzie nie było gazy, sine i przekrwione. Musiał zostać porządnie sprany. Wyglądał okropnie. Na szczęście jednak żył. Na trzecim łóżku zaś znalazł się znajomy chłopak, którego położył "barbarzyńca". Brodacz nadal nad nim wisiał, jak opiekuńczy ojciec nad swoim chorym dzieckiem. Na innym zaś położył się ranny Oktawian. Przy nim stała młoda kobieta ubrana w biały strój. W dłoniach trzymała potężne nożyce, a na znajdującej się obok szafce miała nici do szycia ciała oraz jakieś specyfiki odkarzające i przyśpieszające gojenie.

- Ostrożnie. au, cholera to boli - marudził chłopak, który zupełnie pobladł, choć jeszcze przed chwilą wydawał się taki dzielny i gotowy znieść wszelkie cierpienie.

- Musisz to wytrzymać. I nie krzycz, bo reszta pacjetnów śpi - ostrzegała delikatnym cichutkim głosem dziewczyna. Nie pasowała do tego miejsca. Miała blond włosy do ramion, bladą cerę i duże błekitne oczy. Była eteryczna, jakby nierealna.

- Zaraz zemdleję - wyjęczał, kiedy rozcięła jego koszulę i zaczęła delikatnie obmywać jego ranę. Prześcieradło, na którym leżał jeszcze bardziej było brudzone krwią. Tak samo jak jej fartuch lekarski.

W miejscu na przeciwko trzeciego łóżka, znajdował się zakryty parawan, gdzie nietrudno było zgadnąć przeprowadzono zabiegi. Przed wiszącym płótnem stała Lucja rozmawiajaca z dwiem osobami skrytymi przed oczami innych. Wydawała się bardzo zdeterminowana, ponieważ mówiła ostro. Jej głos przypominał teraz huczenie.

- Potrzebujesz Olibanum, a ja będę w stanie Ci pomóc. Ty za to zaoferujesz mi swoją magię! - grzmiała rudowłosa


- Mogłabyś uciszsyć głos. Nie jesteś tutaj gospodarzem
- odrzekł sucho i spokojnie z charakterystycznym głosem skryta za parawanem kobieta. W świetle , które padało na materiał, można było stwierdzić, że szykuje się do kolejnego zabiegu. Zakładała właśnie strój, a jakaś postać za nią pomagała jej. - Potrzebuję jeszcze maku leczniczego i manuskrytpu, który znajduje się w bibliotece. Połóżcie ją tutaj na stół operacyjny. Postaram się coś z tym zrobić.


- Połóż ją tam - powiedziała trochę zirytowana Herenza, wskazując na miejsce za parawanem.

W środku znajdowała się druga młoda dziewczyna, która była ubrana w ten sam sposób jak jej koleżanka, która teraz zajmowała się sztyleciarzem. Włosy jednak miała dłuższe, bardziej przypominające kolorem siano. Spleciono je w kok, a wiele niesfornych kosmyków wystawało poza chaotyczną fryzurę. Twarz i niewielki zadarty śmiesznie do góry nosek, miała przypruszony piegami. Miała duże delikatnie czerwone usta, które ciągle niespokojnie oblizywała. Stała posłusznie za zarządczynią prowizorycznego lazaretu. Była to wysoka elficka kobieta. Nie dziewny był jej wzrost z powodu jej szlachetniej (przynajmniej w mniemaniu niektórych) rasy. Miała głębokie ciemno-brązowe oczy, które miały prawie odcień czerni. Można było zgubić się w tych tęczówkach i odnaleźć własne odbicie. Jej czarne włosy były splecione w kilka warkoczy, które łączyły się w dziwny stożek. Kiedy odsunęła się, aby przepuscić barda do łóżka, można było zobaczyć dziwne wycięcie z tyłu głowy. Dziwna fryzura.

- Tutaj - powiedziała jakby lekceważący sposób.

Dandre zobaczył niewielkią przestrzeń. Łóżko wygodniejsze do operacji z białym brudnym materiałem. Pod ścianą leżął stoł pełny różnych mis i narzędzi. Obok zaś księga z opisem anatomicznym i różnymi odręcznymi dopiskami. Właśnie przełożyła na stronę, na której prezentowała się klatka piersiowa ludzka wraz z żyłami, tętnicami i organami wewnętrznymi.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

4
Dandre mruknął coś pod nosem, jednocześnie kręcąc powoli głową. Poprawił dziewczynę na plecach, po czym w końcu odezwał się do rudowłosej śpiewaczki.
- Życie wiele razy pokazuje nam, że nie można wierzyć na słowo, bo praktycznie nigdy nic dobrego z tego nie wychodzi. Jeśli mam żyć i działać w zgodzie z jakimiś ideałami, czy starać się być po prostu dobrym człowiekiem, to zawsze będę robił to dla siebie, albo dla ludzi mnie otaczających, a nie dla świata nad nami, który może istnieć, ale nie musi. I tak... musimy czerpać z życia to, co najlepsze, póki jeszcze możemy. Z tym zgadzam się w zupełności. - uśmiechnął się półgębkiem, maszerując w miarę raźnie przez śmierdzące podmiejskie kanały.
- Po co? W imię jakiejś małej garści zasad... - oraz morza zawiści i gniewu - ... które oni łamią. W imię przyzwoitości też można zabijać, nawet jeśli to trochę paradoksalne zachowanie. - mruknął, przeciągając się lekko. Choć kim on był, by mówić o przyzwoitości i zasadach? Z pewnością nie rycerzem bez skazy, wędrującym po świecie w błyszczącej zbroi, jaśniejącej jak jego dusza.
Nie był kimś takim, ale zawsze starał się pozostać dobrym człowiekiem, nieważne ile gówna rzuci nań życie i jakim okropieństwom przyjdzie mu się przyjrzeć. One nie muszą go zmieniać... Choć, kogo on oszukuje? Zmieniły.


Spojrzał na Lwią Lilię, oczekując odpowiedzi, lecz dostrzegł jedynie wyraz skupienia na jej ślicznej, choć nieco brudnej i noszącej ślady zmęczenia, twarzy. Więc sam także zamilkł na jakiś czas, powróciwszy do swoich myśli. Nie miał zamiaru teraz zajmować jej rozmową, gdy próbowała przeprowadzić ich przez ten labirynt korytarzy.
Po raz pierwszy od ucieczki z rynku porządnie poczuł Rennel, przewieszoną przez ramię. To znak, że adrenalina powoli opadała.
Bard zachmurzył się i zmarszczył lekko czoło. To właśnie dzięki niej cała akcja zakończyła się sukcesem. Gdyby nie odwaga dziewczyny, Lucja z pewnością zawisłaby na tamtym podwyższeniu, a on ponownie nie mógłby nic zrobić, zbyt zajęty walką z gromadą zielonych strażników, w tamtej chwili uosabiających całe zło jakie mu się w życiu przydarzyło. Zadziwiające, że obszedł się z nimi tak... delikatnie. Zadał ledwie trzy ciosy, dwa śmiertelne, a jedynie jeden nastawiony na okaleczenie i wykluczenie Orka z walki. On będzie cierpiał, tamte dwa trupy nie.
Nie wiedział, czy był z tego zadowolony.
Podobnie jak z tego, że przez ten "mały wyskok", krew niewinnych obywateli po raz kolejny splami ulice Ujścia. To nie tylko jego wina, w końcu on z Rennel ruszył do akcji dopiero później, ale...
Ale i tak będzie to kolejne brzemię, spoczywające na barkach tego młodego przecież mężczyzny, który podróżuje po świecie w poszukiwaniu... Bogowie tylko wiedzą czego.


Czemu nikt nie pomaga Ujściu? Czemu król nie robi nic w tym kierunku?
Choć nie, przypomniały mu się słowa chłopa, którego spotkał, gdy podróżował w tą stronę. Ponoć armia się zbiera, jednak krążyły plotki, że spróbują wziąć miasto na głodówkę. A to oznacza kolejne rzesze martwych cywili. Żołnierze to nie bohaterzy, robią co muszą, nie to czego się od nich oczekuje. Nie będą pędzić na zielone bestie, wolą spróbować ja najpierw zmiękczyć.
Czemu świat nie jest sprawiedliwy? Czemu nigdy nie był i najpewniej nigdy nie będzie? Czemu to on przelewał krew, a cierpiała Ren, która życie, w przeciwieństwie do niego, ratowała?
Zacisnął szczęki, gotując się w bezsensownym, niemym gniewie, który zupełnie nic nie zmieni.

*** Przemierzał korytarz w kryjówce opozycjonistów. Mijał kolejne drzwi, a w głowie słyszał jedynie smętne zawodzenie skrzypiec. Miał nadzieję, że młoda się z tego wyliże. Bogowie, gdyby tutaj zgasła... Wolał nawet o tym nie myśleć.
Wypierając z głowy złe myśli, postanowił przyjrzeć się nieco lepiej otaczającym go drzwiom, bo poza nimi, za dużo tu nie było. Nie znał się za bardzo na architekturze i rzemiośle, innym niż rzemiosło słowa, ale zdawało mu się, że są wykonane z naprawdę dobrej jakości drewna. Ich ciemnawy odcień zdradzałby heban, choć pewnie było tam też trochę dębu.
Sam lubił otaczać się dobrej jakości meblami i przedmiotami. Z pewnością wyniósł to z domu, którym oczywiście zajmowała się matka. Ojciec zarabiał, a ona zajmowała się wystrojem. Jako artystka była estetką i sprawiła, że ich rezydencja zarówno w środku, jak i na zewnątrz, wyglądała olśniewająco. A mimo to jakoś nie tęsknił za domem.
Nikogo chyba nie zdziwi, że jego myśli nie krążyły długo wokół szczegółów architektonicznych, a wzrok szybko ponownie zawisł na sylwetce śpiewaczki, otwierającej właśnie jakieś drzwi po zewnętrznej ścianie. [/akapit]

Po drodze mijał nielicznych mieszkańców tego miejsca, jednak nie zwracał na nich uwagi. Ot, jakiś niziołek-łotrzyk, z kamizelką pełną noży do rzucania, a dalej człowiek z opaską na oku. Wyglądał raczej nieprzyjemnie i spojrzał na barda spode łba, a ten tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się z rozbawieniem. No cóż, teoretycznie był nowy, więc pewnie samym tym zasłużył sobie na takie spojrzenia.
Dandre wszedł za Lucją do pomieszczenia, przeznaczonego dla rannych. Nie było tu zbyt wiele miejsca, ledwie pięć łóżek, z czego dwa były już zajęte. Średnie warunki na lazaret. Ciekawe, czy w razie potrzeby udostępniali dla rannych inne pomieszczenia?
Ledwie przejechał wzrokiem po dwójce rannych, a przynajmniej taki miał zamiar, bo, chcąc nie chcąc, zatrzymał się na dłużej przy elfie, owiniętym bandażami, niczym mumia. Wyglądał po prostu okropnie, bard aż skrzywił się z mieszanką złości, współczucia i lekkiego obrzydzenia. Pacjent wydawał się wciąż dychać, więc chociaż taki pozytyw!
Na jednym z łóżek znalazł się chłopak, którego położył "barbarzyńca", a na kolejnym położył się ranny Oktawian. Lekarka już przy nim stała, szykując narzędzia do zabiegu.


Bard uśmiechnął się półgębkiem, słysząc marudzenia chłopaka, bo oczywiście przypominał sobie siebie podczas wielu, zbyt wielu jak na "spokojnego muzyka", podobnych sytuacjach.
Chciał podejść i poklepać rannego po ramieniu, ale rozmyślił się, bo nadal jeszcze nie zajął się Ren.
- Przeżyjesz, nie marudź. - zacytował tekst, który słyszał dość często i uśmiechnał się do chłopaka pokrzepiająco. Rzucił jeszcze okiem w stronę lekarki. Wydawała się trochę nierealna, jakby zawieszona między światami. To z pewnością przez ten jej delikatny głosik, blond włosy do ramion, bladą cerę, a już szczególnie przez te duże, niebieskie oczy. Niczym dobry duch, doglądający miernych ludzi.
Zaraz po tym skierował się w stronę parawanu, przy którym stała Lwia Lilia. Kiwnął głową na jej słowa, przy okazji przyglądając się dwóm kobietom, dotychczas skrywającym się za parawanem.
Była tam kolejna młoda dziewczyna, ubrana podobnie jak jej koleżanka, zajmująca się w tej chwili rannym Oktawianem. Wyglądała całkiem przyjemnie i coś sprawiło, że bard automatycznie się do niej uśmiechnął. Skinął głową elfickiej kobiecie, z pewnością będącej zarządczynią tego prowizorycznego lazaretu, po czym delikatnie ułożył Ren, na wskazanym przez kobietę miejscu.
Nie zwrócił uwagi na jej ton, za to zmarszczył lekko brwi, widząc fryzurę. Cóż...
Elfy, to elfy. Chodzą własnymi ścieżkami.


Przez chwilę stał bez ruchu, przyglądając się ze zmartwieniem, leżącej na stole operacyjnym dziewczynie. Westchnął ciężko.
Potrzebował odpoczynku, był tego pewien. Oczywiście, chciał pomóc, ale wiedział, że już nic więcej nie może zrobić, teraz musi zdać się na lepszych od siebie.
- Zajmijcie się nią, proszę. Nie zasługuje na taki los. - uśmiechnął się smutno, po czym postąpił pół kroku w tył - Bardzo chciałbym jakoś pomóc, ale chyba mogę to zrobić jedynie nie przeszkadzając wam. Powodzenia. - skłonił się lekko, wpół dworsko przed lekarkami, po czym dość szybkim krokiem wyszedł z lazaretu, pozostawiając krew, rannych i zapach medykamentów za sobą.


Postanowił poszukać jakiegoś cichego zakątka, w którym mógłby usiąść i pomyśleć. Odruchowo sięgnął do torby podróżnej, którą powinien mieć przy sobie, ale... nie było jej. Została u goblinów, wraz z całą swą zawartością. Wiersze jego autorstwa, parę ksiąg, stosy kartek i rysiki.
Podobnie jak jego instrument.
Zacisnął szczęki. Przeklął w myślach. Później cicho pod nosem. By w końcu, uderzyć pięścią w ścianę korytarza, zdzierając sobie skórę do krwi.
Dyszał ciężko, wściekły chyba jeszcze bardziej, niż wtedy, gdy widział Brudnego Języka, z zadowoleniem odczytującego wyrok śmierci. Lutnia!
Ciężkim krokiem ruszył przed siebie. Byle odpocząć, zresetować się. A może nawet dopić tą resztkę wina z manierki?
Dłonią odruchowo sięgnął do paska, gdzie tuż obok manierki napotkał drewniany flet. Lubił jego brzmienie, choć zawsze bardziej skłaniał się ku lutni. Jednak uśmiechnął się lekko, widząc, że nie pozostał zupełnie na lodzie.
Postanowił poszukać jakiegoś miejsca w którym mógłby się spokojnie rozsiąść i może pograć trochę. To w końcu drugi najlepszy sposób jaki poznał na rozluźnienie się i uspokojenie emocji. Tuż ponad piciem i tuż pod kobiecymi ramionami.
Obrazek

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

5
Dandre(ł)

Mężczyzna opuścił pomieszczenie, w którym niedługo miało dojść do zabiegu, ratującego życie dziewczyny. Była niewinna i za młoda, aby umrzeć. Przez przypadek znalazła się w wirze walk ulicznych w Ujściu. Nie powinno jej tu być. W towarzystwie goblinów w karawanie zmierzającej do Urk-hun byłaby z pewnością o wiele bezpieczniejsza. Noblus przecież potrafił posługiwać się magią i był niezwykle mądrą, rozważną osobą. Deton zaś należał do osób ostrożnych i doskonale radził sobie w niespodziewanych sytuacjach. Największe bezpieczeństwo zaś zapewniłby Ren hopgoblin, który był wobec niej wierny jak pies i z pewnością poświęciłby życie za nią. Dandre nawet nie wiedział, że w całym zamieszaniu na rynku zasłonił ją swoim ciałem i przyjął na własną pierś bełt wystrzelony przez srebrnego kła.

W tej sytuacji nie mógł nic więcej zrobić, aby jej pomóc. Nie był medykiem, ani magiem. Musiał zostawić ją w rękach specjalistów. Elfka o charakterystycznej fryzurze wydawała się znać na swoim fachu. Rudowłosa zaś wierzyła w jej umiejętności. On też powinien. To nie bogowie odpowiadają za śmierć i życie, a sami ludzie. Musiał zaufać osobom, które przecież niedawno poznał.

Dopiero niedawno uświadomił sobie, że cały swój dobytek zostawił na wozie i wszystko co cenne przepadło. Jego wiersze i pieśni poszły w zapomnienie, a wraz z nimi ukochany instrument. Jeszcze niedawno siedział wraz z zielonymi w karawanie i wygrywał jakąś radosną melodię. Pieścił lutnię jak swoją ukochaną, a teraz pozostawił ją w niezdarnych rękach goblinów. Te ich ohydne wielkie pazury u niekształtnych dłoni mogą zrobić krzywdę tym delikatnym strunom, a potężny orczy chwyt mógłby złamać jej gryf jak szyję czapli. Najgorsze w tym wszystkim było to, że prawdopodobnie więcej nie zobaczy swojej własności. W sumie to już nie jest jego, a raczej Noblusa i jego bandy.

Bard przeszedł kawałek drogi rozzłoszczony, choć jego gniew zostaw trochę przytłumiony przez odnalezienie starego przyjaciela- fletu. Nie był to jego ulubiony instrument, ale mógł choć trochę ukoić nerwy. Tak dużo się tego dnia wydarzyło. Tak wiele stracił, a jeszcze więcej mogło przepaść. Niewinna dziewczyna na jego rękach prawie zmarła. Jego ukochana z dawnych lat mogła kolejny raz zginąć, ale tym razem nie od jadu węża, a przez zawiśnięcie. On sam przecież mógł straci swoje życie. Tylko z powodu jakiegoś wewnętrznego poruszenia, nieumiejętności kontrolowania niektórych emocji, które szarpią się głęboko w nim. Gdzieś w środku Dandre znajduje się wiele nierozwiązanych konfliktów. Spraw, których nie udało mu się zamknąć. Sytuacji, z którymi nie dał rady się pogodzić. Ran, które nie zdążyły się zagoić mimo upływającego czasu. Każdy ukrywa na dnie swojej psychiki wiele złości i frustracji, o których nawet nie zdaje sobie sprawy. Nawet on był pełen goryczy, która w takich chwilach jak ta na rynku, wygrywały nad jego rozsądkiem. Zresztą on był artystą, miał prawo nie odpowiadać za swoje czyny. Tacy jak on mieli prawo do bycia trochę mniej realnymi, próbując zbliżyć się do fikcyjnych postaci, o których sami śpiewali, pisali i przedstawiali na deskach teatrów.

Znalazł w połowie drogi niewielki kąt, w którym znajdowała się ława i kilka krzeseł. Początkowo chciał zupełnie obojętnie usiąść i oddać się swojej melodii. Zatrzymał się na chwilę, kiedy dostrzegł wiszącą głowę Minotaura. Bycza głowa, która była nienaturalnie duża jak na byka o innej konstrukcji. To z pewnością był Minotaur. W ciemnych jak noc oczach dostrzec można było zastrzyknięty gniew, choć przecież były martwe. Gęsta szczecina lśniła w świetle czernią z pojedynczymi szarymi kosmkami. Jeden z rogów miał ułamany dość nierówno, a na pysku miał zrośnięte blizny, co świadczyło o stoczeniu przez bestię licznych walk. Teraz jednak wisiał w kryjówce opozycjonistów i straszył swoim widokiem, a może dodawał otuchy przechodzącym. Ludzie byli w stanie zabić takie monstrum, a więc powinni poradzić sobie z zielonymi okupantami. Choć nie dali sobie rady już od dwóch lat.

Wszystko było tutaj kosztowne i niezwykłe. Nie tylko obrazy, które spotkał po drodze i głowa Minotaura. Nawet ten stół i krzesła wykonane z bordowego drewna. Mężczyzna nie potrafił nawet określić z jakiego drzewa jest pozyskiwane. Miało jednak wiele pięknych zdobień w postaci winorośli, które wiły się po oparciach, nogach i po bokach blatu. Dandre mógł stwierdzić jedno- na pewno był to stary mebel, a niegdyś musiał kosztować bardzo dużo gryfów. On zaś stał w cieniu dawnej kryjówki szmuglerów, bandytów i morderców. Zupełnie zapomniany przez świat.

Ledwo usiadł na jednym z tych potężnych foteli wyścielanych czerwonym materiałem, a zaraz poczuł się zupełnie zmęczony. Najlepiej teraz zanurzyłby się w miękkim łożku, zakrył pościelą i odpłynął do krain marzeń. Z drugiej strony martwił się w środku o dziewczynę, którą wplątał w tą walkę i z pewnością nie mógłby zmrużyć oka. Kręciłby się przez kilka godzin zanim by padł. Chwycił więc flet w swoje dłonie. Dawno na nim nie grał. Ostatnim razem jeszcze przed spotkaniem goblinów w opuszczonej tawernie na rozdrożu dróg. Był idealnie dopasowany do jego palców. Stworzony specjalnie dla niego. W tej chwili wydawał się idealnym towarzyszem. Mógł mu zaufać. Chciał usłyszeć jego dźwięk i uwolnić się od tych wszystkich trosk. Miał już przyłożyć go do swoich ust, kiedy poczuł na skórze swojej dłoni delikatny dotyk chłodnej kobiecej lecz lekko szorstkiej od trudów życia ręki. Zaraz spostrzegł, że jest to Lwia Lilia. Wydawała się teraz spokojniejsza, a jej twarz w tych ciemnościach wydawała się bardzo blada jak wapienne popiersie bogini. Nawet jej włosy wydawały się jakby mniej płomienne i upięte teraz w kok z tyłu włosów. Nadal jednak była w tych samych jaskrawych ciuchach, w których miała zawisnąć przed całą zgromadzoną na rynku ciżbą. W jej oczach dostrzegł zmęczenie, ale z pewnością tak samo jak on, nie zasnęła by. Zbyt dużo doświadczyła, aby teraz móc spokojnie ułożyć się pod pierzynką.

- Jesteś ranny – powiedziała zatroskana swoim delikatnym głosem. W tej ciszy, czasem przerywanej przez gwar mieszkańców kryjówki, zabrzmiał znów ten słowiczy śpiew a przecież wypowiedziała dosłownie dwa słowa. Miała w sobie niezwykły czar, jakby niegdyś rzucił ktoś na nią urok. Może była półczłowiekiem, a półnimfą i uwodzenie miała zapisane w swoich genach.

Przejęła się zwykłym drobnym zadrapaniem, które przecież przed chwilą sam sobie zrobił z nerwów. Nie było to nic groźnego, tylko trochę piekło. On nawet zdążył zapomnieć o tym draśnięciu. Dopiero czując jej chłodny dotyk poczuł, że jego dłoń jest lekko zaogniona.

- Wydajesz się zmęczony. Zresztą jak każdy z nas. Nie powinieneś odpocząć? Jeżeli nadal zgadzasz się z naszymi poglądami, potrzebowałabym twojej pomocy. Chętnie też oprowadzę cię po naszej siedzibie, choć raczej powinnam powiedzieć- po siedzibie Bogobojnej Kali. Przywódczyni najbardziej sprawnego gangu w całym Ujściu od wielu lat. – opowiadała z taką lekkością. Jej głos przemykał przez powietrze. Dandre miał ochotę pochwycić ten dźwięk w dłoniach i ukryć go gdzieś na dnie kieszeni, aby móc sobie go przypomnieć w każdej smutnej chwili. Był cudowny.

_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Ren(ata)

Powieki były ciężkie. Na początku nawet nie mogła ich podnieść. Z nieprzyjemnym bólem otworzyła oczy, jakby powieki zupełnie zrosły się ze skórą. Nie mogła przyzwyczaić się do patrzenia. Wszystko było takie niewyraźne i niekształtne, jakby osnute mgłą. W środku panowała zupełna cisza. Słyszała swój własny ciężki oddech, który parował przed jej twarzą w chłodnym pomieszczeniu. Słyszała również miarowe bicie swojego serca. Poza tym nic więcej, jakby znalazła się w nicości. Uniosła się trochę z niewielkiej dość twardej pryczy, na której rozłożony był biały zakrwawiony zupełnie materiał. Był wręcz wilgotny od osocza. Dłonie miała całe czerwone. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach metalu i kurzu. Nie czuła się tutaj bezpiecznie. Bolała ją głowa. Czułą suchość w gardle.

Zamrugała kilka razy oczami i powoli wszystko zaczynało nabierać kształtów, choć nadal kontury były lekko rozmyte. Znajdowała się w niewielkiej sali za jakimś lekko poobdzieranym pożółkłym materiałem. Stamtąd świeciło niespokojne światło, na którym pojawił się cień jakieś postaci. Ciężko było określić kim ona jest. Kto się tam w ciemnościach kryje. Zresztą Rennel nie potrafiła powiedzieć gdzie jest i co tutaj robi. Rozejrzała się jeszcze dookoła i zobaczyła obok siebie szafkę, na której leżały przyrządy chirurgiczne. Piła, jakieś dłuto, długi i szeroki nóż oraz zestaw do szycia. Wszystko było ubrudzone juchą. Na wyłożonej zimnym kamieniem podłodze zaś leżała piękna zdobiona księga o ciemnej oprawie i okuta żelazem. Leżała okładką do góry, a więc mogła przeczytać jej tytuł. Necromonicon. Aż dreszcz przeszył jej ciało.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

6
Powieki były takie ciężkie. Tak trudno było je otworzyć... jakby stały się jednością z resztą skóry. Potrzeba było chwili, by Rennel uchyliła je, a i tak za wiele to nie dało. Wszystko zasnute było mgłą, niewyraźne, trudne do rozszyfrowania. W pierwszej chwili dziewczyna pomyślała, że jest w zaświatach. Tylko dlaczego wszystko ją bolało? Czy gdy się umarło, nie powinno czuć się błogości, szczęścia? Przetarła swoją twarz dłońmi, próbując odegnać resztki snu i przypomnieć sobie, co tutaj tak właściwie robi. Natychmiast została zaskoczona czymś lepkim, co rozsmarowywała na swoim obliczu. Spojrzała na ręce. Krew? Co do... czy w zaświatach jest krew? Nie tak sobie je wyobrażała. Potem zaczęła sobie przypominać.

Najpierw gobliny. Widziała, jak ten podły bard wbija swoje ostrze w Noblusa. Widziała wzrok Lostka, to zawiedzione spojrzenie... i bełt tkwiący w jego klatce piersiowej. Gdzie oni są? Skoro to zaświaty... to może obydwoje przeżyli? Deton ich uratował? Oby, szkoda by było, gdyby i Rennel, i gobliny, które ją uratowały, umarli. Kolejne wydarzenia przychodziły z trudem. Uratowała Lwią Lilię... tak, uratowała ją. Potem... chciała pobiec za nimi. Tylko ta strzała. I ból. Oj, ten ból był okropny. Co dalej... głos, dźwięczny, kojący dotyk tego padalca, który sprawił, że przekroczyła kolejną granicę cierpienia. Potem była ciemność. Aż do teraz. Tak właściwie, to ile czasu minęło? Po śmierci to pojęcie jest chyba względne. Tylko czemu do cholery tak bolała ją głowa?

Towarzyszył jej odgłos bicia własnego serca i ciężki oddech odparowujący w chłodnym pomieszczeniu, w nicości, w zawieszeniu pomiędzy życiem a śmiercią. Uniosła się na łokciach, mrugając kilkakrotnie dla poprawienia widoczności. Wszystko zaczęło nabierać kształtów. Leżała na jakiejś pryczy. Prześcieradło, niegdyś białe, teraz zabarwione było krwią, którą można było wyczuć w powietrzu na spółkę z kurzem. Posoka, czyja była ta posoka? Jej? Dużo jej było... Im więcej się rozglądała, im więcej szczegółów wychwytywała, tym mniej wiedziała. Czy to naprawdę zaświaty? Dlaczego więc wisi tutaj taki pożółkły materiał, dlaczego stoi tutaj szafka, dlaczego są na niej piła, dłuto, przyrządy do szycia i nóż? Zakrwawione, więcej tej krwi, wygląda na to, że jej krwi... Czyjś cień pojawił się na tle tkaniny odgradzającej Rennel od reszty świata. Wytężyła wzrok, ale nie mogła jasno określić, kim może być. Zaczynała się lekko obawiać. Oddech jej przyspieszył wraz z bijącym coraz to szybciej sercem. Zacisnęła dłonie na mokrym prześcieradle i spróbowała się podnieść do pozycji siedzącej, gdy jej wzrok padł na coś innego, coś, co z początku przeoczyła. Księga. Okuta żelazem, ciemna, pięknie zdobiona. A napis... Necronomicon. Zimno owładnęło półelfką. Ona... znała skądś tę nazwę, gdzieś coś jej świtało, ale nie potrafiła powiedzieć, co. Może to wciąż otępienie wywołane jej nieprzytomnością, może śmiercią, ale nie tyko kojarzyła tytuł. A zresztą, nawet gdyby nie kojarzyła, i tak by ją to zaniepokoiło. Ta księga wręcz emanowała mrokiem, tajemnicą. Rennel spróbowała usiąść na niewygodnym łóżku, nogi stawiając na ziemię. Nie czuła się tutaj bezpiecznie, musiała się dowiedzieć, co się tutaj dzieje. I co się stało z nią.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

7
Dziewczę tak młode i tak niewinne nie zasługiwało na tak koszmarny los. Nie teraz, nim zdążyła zaznać radości i trosk prawdziwego życia. Spoglądał na Rennel leżącą na stole operacyjnym i zaciskał szczęki, starając się zapanować nad emocjami. Doskonale wiedział, że to wszystko jego wina. Gdyby nie nagabywał jej do wyjścia z wozu, wszystko byłoby dobrze.
Ale postąpił inaczej, a ona odpowiedziała. Uratowała życie nieznajomej kobiety, kładąc na szali swoje własne. Prawdziwa bohaterka, działająca ze znacznie czystszych powodów, niż on. Nie było tam zemsty, nie było pragnienia odkupienia dawnych, choć nadal doskwierających win. Chciała po prostu pomóc.
Z goblinami byłaby bezpieczna. Zabawne stwierdzenie, ale jakże prawdziwe. Oni byli... zdawali się szlachetni i gotowi na poświęcenia, by jej bronić.
Potrząsnął głową. Dosyć już tego wszystkiego, stanowczo za dużo czasu tracił na zamartwianie się. Jak będzie, tak będzie. Teraz wszystko w rękach medyków.


Elfka zdawała się znać na swoim fachu, a Lwia Lilia najwyraźniej wierzyła w jej umiejętności. Nie widział powodu, by samemu myśleć inaczej. Skinął głową zebranym tutaj kobietom, po czym wyszedł zza parawanu i opuścił lazaret.

Wściekły na siebie i swoje pośpieszne, nieprzemyślane działanie, wędrował korytarzami, szukając miejsca, w którym mógłby w spokoju usiąść i odprężyć się przy dźwiękach fletu. W połowie drogi znalazł niewielki kąt, w którym znajdowała się ławka i kilka krzeseł. Uśmiechnął się pod nosem, zaciskając i rozluźniając dłoń. Obdarta na kostkach skóra bolała przy każdym takim manewrze, ale on robił to specjalnie, starając się przywyknąć do tego lekkiego kłucia. Odniósł sukces, bo już za chwilę zupełnie przestał je dostrzegać.
Miał zamiar usiąść i odpłynąć wreszcie w lepszy, piękniejszy świat muzyki. W głowie już brzmiała mu melancholijna melodia, którą miał zaraz wykonać. Tym razem nie dla widowni, nie po to by skłonić innych do rozmyślań nad ich żywotami i postępowaniem. Teraz będzie grał dla siebie. Muzyka, to najpiękniejsza forma ekspresji. A tej bardzo potrzebował, bo w tej chwili najchętniej rozbiłby sobie łeb o ścianę.
Jego wzrok przykuło jednak dość... intrygujące trofeum. Ogromna głowa byka, która z pewnością nie należała do zwykłego zwierzęcia. Był pewien, że spogląda właśnie na ucięty łeb Minotaura. Bard patrzył w jego ciemne jak noc oczy i nawet teraz widział w nich cień dawnego gniewu. Martwy, a jednak wciąż żywy.
Jeden z rogów na głowie bestii został nierówno złamany, a na jej twarzy widać było parę zarośniętych blizn. Przeżył niejedną walkę, odniósł niejedną ranę, a jednak ostatecznie uległ i wisiał w kryjówce opozycjonistów jako trofeum. Ludzie potrafili zabić tak okropną bestię...
Muszą więc poradzić sobie także z Zieloną okupacją. Prędzej, czy później, w ten czy inny sposób. Przetrwają, nieważne ile niezasłużonych cierpień doznają. W końcu uda im się wyzwolić spod ciężkiego buta oprawcy.


Wszystko było tutaj kosztowne i niezwykłe, zupełnie nie wyglądało to na kryjówkę zepchniętych do kanałów biedaków. Nawet krzesła i stół zostały wykonane z bordowego drewna, którego nazwy nie znał, acz domyślał się, że jest sporo warte. W dodatku zostały prześlicznie zdobione... Westchnął cicho, po czym w końcu zasiadł na jednym z foteli.
Skrył twarz w dłoniach i zgarbiony pochylił się nieco do przodu. Zamknął oczy, myśląc o swoich rzeczach. Wiersze, instrument, ubrania. Wszystko pozostało z goblinami. Zaklął w głos. Czuł jak parę kropel krwi, spływa nieśmiało w dół rozbitej dłoni. Zabawne, jak mało trzeba, jak kruche jest ludzkie ciało.
Odchylił się z powrotem do tyłu, odczuwszy wreszcie zmęczenie po tym, jakże ciężkim dniu. Z utratą wierszy mógł się pogodzić, większość z nich i tak pozostawił spisanych w księdze, w mieszkaniu Svenii, czekających na ewentualne wydanie, a inne już zostały wydane. Najbardziej bolała go strata instrumentu, rzeczy najbliższej na świecie, o wiele bliższej niż miecz, który z każdym cięciem i pchnięciem, z każdym trupem staje się coraz bardziej obcy, pozostając jednocześnie bliskim.
Miał ochotę po prostu zamknąć oczy i zasnąć, ale czuł, że nic by z tego nie wyszło. Za bardzo martwił się o Rennel.


Niemalże z trudem uniósł flet na wysokość ust. Spoglądał wzdłuż instrumentu, prosto na swoje stopy w zabrudzonych od krwi i błota butach podróżnych. Te eleganckie pozostały u goblinów... Jak praktycznie całe jego wyposażenie. Ale dość już o tym! Trzeba skupić się na małych sukcesach. Flet tutaj był, cały i w dobrym stanie, gotowy do kolejnego popisu.
Nachylał się już w jego stronę, gdy nagle poczuł coś czego się nie spodziewał. Delikatny, przyjemny dotyk chłodnej, kobiecej dłoni. Nie słyszał jej kroków, choć może po prostu był zbyt zajęty własnymi myślami, by zwracać uwagę na cokolwiek innego.
Uniósł wzrok, dostrzegając Lwią Lilię i uśmiechnął się, tak ciepło, jak tylko mógł po tak ciężkim i pełnym zdarzeń dniu. Chciał ją tym uśmiechem trochę podnieść na duchu, siebie pewnie też.
Była bardzo blada, lecz Bogowie mu świadkami, że to nie odbierało jej choćby krzty uroku, a wręcz jeszcze go jej przydawało. Była niczym posąg, niczym... niczym Bogini właśnie. Patronka tych wszystkich stłoczonych w kanałach ludzi.
Nawet jeśli te kanały wydają się całkiem luksusowe.


Odezwała się, a on z początku w ogóle nie przyłożył wagi do jej słów. Po prostu chłonął samo brzmienie jej głosu, tak przyjemne dla ucha. Już wiedział, że najchętniej po prostu zasłuchałby się w tym głosie, siedziałby tu i nie robił nic innego.
Dopiero po chwili dotarły do niego właściwe słowa kobiety, które skwitował kolejnym lekkim uśmiechem. Odłożył flet na stół, nim powiedział:
- To naprawdę nic takiego. - jego głos także pobrzmiewał jakąś dziwną, acz piękną melodyką, nieodzowną dobrym śpiewakom. Choć przebijało przez niego zmęczenie. - Wyglądasz, pani, jak nimfa, albo cicha Bogini, patronująca swemu wygnanemu ludowi... Nawet teraz, po tak ciężkim dniu. Niesamowite. - wypalił, na moment tonąc w jej oczach. Zaraz jednak zamknął się i odchylił dalej na krześle. Nie czas teraz na piękne słówka, wiedział o tym doskonale... Ale ta kobieta uwodziła go już samym swym istnieniem, samym brzmieniem głosu i tym lekkim, czułym dotykiem. A on był człowiekiem bardzo podatnym na kobiece wdzięki.

- I taki też jestem, podobnie zresztą jak ty i cała reszta. Bardzo chętnie ległbym gdzieś w spokoju i przespał się nieco, ale jestem pewien, że nie zmrużyłbym oka. Nie, póki stan Rennel nie będzie stabilny. Martwię się o nią... - urwał na moment, przymykając oczy, a jego twarz wyrażała taką troskę, jakby był jej starszym bratem - ... Szczególnie, że to wszystko moja wina. Nie powinna była iść ze mną... - przygryzł wargę, po czym otworzył oczy i przekrzywił lekko głowę. - Ale wtedy nie dobiegłbym... nie dobieglibyśmy do ciebie na czas. - a tego także by sobie nie wybaczył. Acz nie mówił już tego na głos. Przecież Lucja była dla niego praktycznie nieznajomą. Choć był pewien, że szybko się to zmieni.
- Pomogę, jak tylko mogę. Powiedz tylko, o co chodzi? Sam także miałbym małą prośbę... ale to później, w swoim czasie. - podrapał się po brodzie. Zresztą... czy wypada o cokolwiek pytać? Czy nie był tu gościem? Nie, właściwie mógł się już stawiać z nimi na równi. Chwilowo był ich towarzyszem broni.
- A ja bardzo chętnie się przejdę, muszę ułożyć myśli, a samo miejsce wydaje się piekielnie intrygujące. Bogobojna Kali... a więc dlatego jest tu tak... bogato? - zapytał, unosząc lekko brew.


Sięgnął po leżący na stole flet i wepchnął go sobie za pasek.
- Swoją drogą... Ma pani prześliczny, zaprawdę prześliczny, słowiczy głos. Hipnotyzujący wręcz... Mógłbym go słuchać i słuchać chyba do końca świata. A takie słowa z ust muzyka coś znaczą! - był bliski roześmiania się, jak stary Dandre, zawsze gotowy do zabawiania dam i prawienia komplementów. Jednak ostatecznie ciężary dzisiejszego dnia zwyciężyły i jedynie uśmiechnął się po raz kolejny, a w oku błysnęła mu nieśmiało iskierka rozbawienia.
Obrazek

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

8
Dandre(ł)

Kobieta wydawała się zaabsorbowana towarzystwem Dandre. Z pewnością było wiele ku temu powodów. Był on mężczyzną przystojnym, który potrafił uwodzić damy ładnym słowem i tym swoim niezwykłym uśmiechem. Był również odważny i potrafił wstawić się w czyjeś obronie. Zaś jego opiekuńczość wobec rannej Ren dodawała mu ciepłego wyrazu. Dzielił on również z Lwią Lilią ten sam fach. Obaj zajmowali się sztuką. Pisali wiersze i pieśni. Ona grała na lutni, jak i on. Lucja zaś dysponowała jeszcze niezwykłym głosem, który działał na ludzi jak aloes na obolałe rany. Człowiek czuł się przy niej błogo. Odpędzała złe myśli, choć na moment. Zaskakujące było, że wystarczyło jedno słowo wydobywające się z jej ust, aby zahipnotyzować mężczyznę. Choć nie było zaskakujące, że tak łatwo pochwyciła w sidła swoich wdzięków Dandre. On po prostu był podatny na urok kobiet. Tym bardziej tak zmysłowych i subtelnych, a zarazem realnych i ludzkich w swojej niezwykłości.

- To nie ja wyglądam nieziemsko, lecz ty masz oczy zmęczone i umysł zasnuty mgłą. – zaśmiała się dźwięcznie i przejechała dłonią po jego zgrzanym czole, jakby chciała sprawdzić gorączkę. Było to przyjemne i delikatne. Poczuł dreszcz na ciele, kiedy go dotykała. – Oj przydałby Ci się sen, a nie zaprzątanie sobie głowę czymś niezależnym od nas. Zresztą czymś bezsensownym. Nie potrzebnie się obwiniasz. Poza tym jak możesz martwić się o Ren w rękach dawnej wykładowczyni magii życia z Oros. Po tym jak ukradła jedną z ksiąg strzeżonych z czwartej sekcji. Skazano ją na śmierć, ale uciekła skrywając się w Mieście Grzechu. Tu wszystko odchodzi w zapomnienie. Ludzie nie mają miejsca na dawne przewinienia w obliczu nowych grzechów. Ja nie martwię się już o nią, lecz o nas. O to że zapomnimy prawdziwego życia i staniemy się wiecznymi opozycjonistami.

Ujęła go po chwili za dłoń, wręcz pieszczotliwie. Miał wrażenie, że chciała przyciągnąć ją na wysokość swojej piersi. On już prawie musnął jej dekoltu. Ona jednak wstała i pociągnęła go za sobą, chcąc oprowadzić po siedzibie najpotężniejszej gildii w Ujściu. Po jego głowie jednak chodziło wiele myśli. Miał wrażenie, jakby rudowłosa w każdej chwili uwodziła go. Nawet na chwilę odwracając twarz w jego kierunku, aby zachęcić go do podążenia za nią, poprawiając niesforne kosmyki ognistych loków za ucho z pewną niewinnością. On przecież wiedział, że była to kobieta dojrzała i doświadczona. Z pewnością nie jednego mężczyznę pochwyciła w swoją sieć pajęczą i obwinęła go dookoła palca. On jednak miał ciągle wrażenie, że obcuje z delikatną dziewczyną, którą może spłoszyć lub zawstydzić zbyt pewnym zachowaniem. Definitywnie musiała być otoczona jakimś czarem, który mącił w głowie przedstawicielom płci przeciwnej.

- Będę musiała zdobyć parę składników zielarskich oraz pewną księgę z biblioteki, która teraz jest w rękach zielonych. Muszę się więc skontaktować z pewnym handlarzem z góry oraz dostać się do zakładu znachorskiego pewnego goblina. Do tych miejsc jest łatwo przedostać się podziemiami. Do biblioteki zaś jest dość ciężkie dojście wszystko za sprawą tego, że owe kanały są znane orkom. Wolałabym mieć towarzystwo w dotarciu do tamtego miejsca. – przedstawiła mu swoją prośbę. Po prostu potrzebowała wsparcia przy wykonaniu kilku drobnych zadań dla medyka. Przecież wszystko słyszał, że procedura przywrócenia Rennel do stanu zdrowia była kosztowna i wymagająca. – A cóż z twoją prośbą?

Minęli już wcześniejsze pomieszczenia i stanęli naprzeciw drzwi, do których niedawno temu wszedł ten groźnie wyglądający mężczyzna, który z widoczną niechęcią lub może po prostu miał zły dzień. Wcześniej bard zdążył spostrzec, że do środka owego pomieszczenia prowadziło co najmniej dwie pary drzwi, ale mógł przypuszczać że było ich jeszcze raz tyle.

- Tam znajduje się główna siedziba przywódców wszystkich największych gildii. Tam można spotkać również Bogobojną, choć chętniej przesiadywałaby w swoim apartamencie na dole. Niestety nie wprowadzę Cię tam obecnie. W między czasie minęliśmy lecznicę, w której byliśmy i wiele pomieszczeń, w których po prostu mieszczą się stłoczone sypialnie. Tak naprawdę osób działających przeciwko zielonym nie jest dużo. Większość ukrywa się w podziemiach, ale nie bierze udziału w akcjach dywersyjnych. Boją się. – opowiadała mu o siedzibie opozycjonistów – I wszystko należało niegdyś do jej gangu z licznymi zdobyczami. Uwielbia dobrej jakości przedmioty. Większość jest z kontrabandy i kradzieży. Dawno jednak pozostawione w zapomnienie. Policzone na straty.

- Och. Jesteś bardzo uprzejmy, a jest to podnoszące na duchu w tych ciężkich czasach. Muszę podziękować przeznaczeniu, że znaleźliście się z twoją siostrą tego dnia na Rynku. Ona uratowała moje ciało, a ty ratujesz moją duszę – uśmiechnęła się do niego z wielką wdzięcznością.


_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Ren(ata)

Wszystko dookoła było takie niewyraźne i niespójne, jedynie wytężając swój wzrok mogła dostrzegać kształty otoczenia, choć to potęgowało ból głowy. Przy spontanicznych ruchach głową, czy to uniesieniu się z łóżka, czy odwróceniu głowy w prawo, obraz zmieniał się w barwne plamy jakiegoś szalonego artysty i dopiero po jakimś czasie nabierał trochę bardziej spójnego wyglądu. Zaczynał przypominać jakieś przedmioty czy sylwetki. Tylko ten napis przez swoje złociste litery odbijające się od niespokojnego światła wydawał się posiadać kontury, jakby stał się złą wróżbą lub ostrzeżeniem. Zanim jednak dziewczyna skupiła się na księdze, leżącej na ziemi, miała na uwadze samą siebie.

Było jej chłodno, a z każdą kolejną minutą miała uczucie, że temperatura w sali spada. Teraz spostrzegła, że była ubrana jedynie w szeroką białą koszulę po kolana z krótkimi rękawkami. Choć przymiotnik „biała” byłoby teraz nieprzyzwoitą kpiną z Ren. To co miała na sobie było pożółkłym materiałem, który na piersi miał wielką sztywną plamę czarnej zaschniętej krwi. Nie czuła jednak żadnego bólu w okolicach poprzedniej rany, jakby nigdy nie została postrzelona. W zamian głowa pulsowała jej jak wulkan, który zaraz ma wybuchnąć. Dotknęła czoła, ale to było zupełnie zimne. Zimne jak stal. Ona cała była taka nienaturalnie zimna, a jednak potrzebowała ciepła. Kiedy spojrzała na swoją dłoń z bliska troszkę się przeraziła. Żyły na jej bladych dłoniach (a teraz powinno się powiedzieć nienaturalnie bladych), były niewielkie, ale odznaczały się swoim fioletowym kolorem pod skórą. Widziała każde naczynie krwionośne, które tworzyło plątaninę w jej ciele. Coś się w niej zmieniło i ona dobrze o tym wiedziała. Jakby nie była dawną osobą. Na samą myśl, że nie była uciekającą przed własnym wstydem, córką kobiety prowadzącej księgarnię w Oros, poczuła mdłości. Kim w takim razie była? Odpowiedź jednak sama nie przyjdzie. Nie pojawi się nagle żadna postać, która zechce jej wszystko wyjaśnić. Ona musi sama odnaleźć rozwiązanie tej tajemnicy.

Wtedy właśnie jej wzrok spadł na tą księgę. Na początku nic jej nie powiedział owy napis. Nie wiedziała czemu wywołał w niej przerażenie. Słyszała jedynie ten sam równy rytm bicia serca. Po chwili jednak przeraziło ją coś jeszcze bardziej. To nie jej własne serce łomotało w piersi. To nie je słyszała przez cały czas. To w ścianach, rurach i powietrzu utrzymywał się ten jednolity obcy rytm, który imitował jej serce. Chyba zagłuszał nawet jej bicie, ponieważ nie mogła go wyczuć. I wtedy znów spojrzała na księgę i przypomniała sobie skąd zna tą nazwę. Matka niegdyś czytała jej opowiadania ze starego dość rzadkiego tomiska Baśnie i legendy czarowników Wołszejki Skazy.
***
Dawno temu w Szumiącej Bukowinie, wiosce zapomnianej przez obce plemiona, żyły sobie trzy rodziny. Pierwsza Viniców była rodziną łowców. Pozyskiwali oni dla swojej niewielkiej społeczności zwierzynę, z której mieli mięso, podroby i skórę, a dodatkowo piękne poroże danieli. Dzięki nim pod płot ich wioski nigdy nie podchodziły dzikie zwierzęta, a rodziny nie głodowali. Druga Mortemów była rodziną drwali. Pozyskiwali oni dla swojej niewielkiej społeczności drewno, z którego potrafili wytwarzać wszystko co potrzebne. Dzięki nim więc łatano dziury w domach, tworzono koła, zabudowano wioskę wysokim płotem, a sąsiedzi zawsze mieli zapas niezbędnych narzędzi do pracy. Ostatnia Genusów była rodziną druidów. Pozyskiwali oni dla swojej niewielkiej społeczności dary natury. Dzięki nim rodziny spożywały roślinne posiłki, zawsze byli zdrowi dzięki ziołom, a domy były otoczone łaską duchów. Było tam trzech przyjaciół. Vincent, Mortet i Genua, którzy zawsze sobie pomagali i razem spędzali czas.

Pewnego razu dzikie plemię Sunów odnalazło ich wioskę i zażądało poddaństwo i płacenie wysokiego podatku. Oni jednak byli prostym ludem, który wytwarzał zawsze tyle ile potrzebował. Odmówili więc i przepędzili oni przybyłych ze swoich ziem. Przez równy miesiąc nic się nie stało, ale ostatniego dnia wiosny przybyło tuzin uzbrojonych wojów. Wyrżnęli całą wioskę, a krew zmarłych wsiąkła na zawsze w tą ziemię barwiąc ją na rudy kolor. W tym czasie trójka przyjaciół była na spacerze po lesie daleko od Szumiącej Bukowiny. Kiedy wrócili zastali śmierć. Poczuli rozpacz i złość. Każdy z nich płakał nad losem poległych. Pochowali zmarłych w smutku i udali się do pustych domów.

Wioskę odwiedziła śmierć, wezwana przez zmarłych i żal trójki przyjaciół. Zapukała do pierwszych z drzwi. Otworzył jej Vincent i spojrzał przerażony na kostuchę z obnażonymi na wierzchu kośćmi, na których miała narzucony jedynie niewielki czarny płaszcz z licznymi dziurami. W jej oczach dostrzegł swoich zmarłych bliskich.

- Czego chcesz ode mnie?! – zapytał przerażony

- Przybyłam po twoich bliskich, a widząc twój los chcę dać Ci dar. Spełnię jedno twoje życzenie, abyś mógł ukoić ból – rzekła szczękając przy tym przerażająco zębami.

- Chcę pomścić mych bliskich. Daj mi kołczan ze strzałami, które zawsze trafiają swój cel.

- Wstań jutrzejszego ranka i udaj się do wioski Sunów, aby rozliczyć się ze swoimi wrogami.

Po słowach odeszła zostawiając młodego mężczyznę samego w swoim domu. Nie mógł zasnąć przez całą noc. Dopiero nad ranem przysnął na chwilę, a kiedy otworzył oczy przy jego łóżku znajdował się piękny kołczan z czarnej skóry. W środku zaś znajdowały się stalowe jednolite strzały o ostrych długich grotach, które idealnie układały się w dłoniach. Zabrał więc łuk ojca i prezent od śmierci i ruchy, tak jak mu powiedziała. Zabił całą wioskę przy tym nie narażając swoje życia. Zabił mężczyzn, kobiety i dzieci. I tam krew wsiąkła w ziemię na zawsze pozostawiając ją rudą. Wrócił do domu , ale nie czuł ulgi. Pamiętaj wzrok przerażonych ludzi, którzy ginęli od strzał przeszywających powietrze. Nie mógł pokazać się swoim przyjaciołom. Coś się w nim zmieniło. Stał się potworem. Był taki sam jak wojowie, którzy przybyli do Szumiącej Bukowiny. Uciekł więc w las i do końca swoich dni mieszkał tam jako dziki człek.

Znów wioskę odwiedziła śmierć, wezwana przez zmarłych i żal dwójki przyjaciół. Zapukała do drugich z drzwi. Otworzył jej Mortet i spojrzał przerażony na kostuchę z obnażonymi na wierzchu kośćmi, na których miała narzucony jedynie niewielki czarny płaszcz z licznymi dziurami. W jej oczach dostrzegł swoich zmarłych bliskich.

- Coś zrobiła z Vincentem?! – krzyknął zamartwiając się o swojego przyjaciela

- Opuścił was, choć nie był już sobą – powiedziała prawdę i dodała – Przybyłam tutaj po twoich bliskich, a widząc twój los chcę dać Ci dar. Spełnię jedno twoje życzenie, abyś mógł ukoić ból

- Pragnę dostać magiczną księgę, dzięki której moi bliscy znów będą chodzić po świecie razem ze mną – wypalił bez zastanowienia.

- Wstań jutrzejszego ranka i wykop ciała zmarłych, aby znów byli obok ciebie.


Po słowach odeszła zostawiając młodego mężczyznę samego w swoim domu. Nie mógł zasnąć przez całą noc. Dopiero nad ranem przysnął na chwilę, a kiedy otworzył oczy na szafce nocnej znajdowała się pięknie zdobiona ciemna księga okuta żelazem z napisem Necromonicon. W jej środku zaś znajdowały się potężne zaklęcia. Zabrał więc łopatę z domu i prezent od śmierci, i ruszył tak jak mu powiedziała. Wykopał ciała swojego ojca i matki oraz rodzeństwa. Były już spuchnięte i sine, a dookoła unosił się nieprzyjemny odór. On jednak otworzył księgę i zaczął czytać skomplikowane inkantacje. Magia przepłynęła przez ich ciała i przeniknęła do trzewi. Otworzyły im się oczy, a po chwili się unieśli. Nie byli jednak tymi samymi ludźmi, którymi byli przed śmiercią. Ich ciała były martwe, a dusze wewnątrz nieszczęśliwe. Wyrwano ich ze świata, w którym być powinni. Udali się jednak wraz ze szczęśliwym Mortetem do domu. Nie jedli nic i nie pili. Nie mogli mówić. Kiedy wszyscy zasnęli ojciec będący uwięziony w martwym ciele podpalił ich dom, a swojego syna otoczonego snem wyniósł na ziemię poza pożogą. Kiedy obudził się był przerażony. Zabrał magiczną księgę i uciekł jeszcze bardziej smutny. Zaszył się w lesie i do końca swoich dni żył tam wraz ze zmarłymi.

Znów wioskę odwiedziła śmierć, wezwana przez zmarłych i żal ostatniego z przyjaciół. Zapukała do trzecich z drzwi. Otworzył jej Genua i spojrzał przerażony na kostuchę z obnażonymi na wierzchu kośćmi, na których miała narzucony jedynie niewielki czarny płaszcz z licznymi dziurami. W jej oczach dostrzegł swoich zmarłych bliskich.

- Mało złego uczyniłaś w naszej wiosce?! – krzyknął zły i chciał ją przepędzić, ale ta mu prędko przerwała.

- Ja rozliczam wasze czyny, to wy mnie wzywacie. Przybyłam tutaj po twoich bliskich, a widząc twój los chcę dać Ci dar. Spełnię jedno twoje życzenie, abyś mógł ukoić ból

- Chcę zaznać spokoju i połączyć się z bliskimi – powiedział pewnie, ponieważ długi czas rozmyślał nad swoim losem.

- Połóż się spać, a jutrzejszego ranka nie będziesz musiał się przejmować więcej tym wszystkim. Czy jesteś pewien swojej decyzji?

- Nie boję się Ciebie. – odpowiedział patrząc jej prosto w oczy.

- Weź więc ten kielich i przed snem wypij choć łyk z niego. Przyjdę po Ciebie, ale nic nie poczujesz.

Po słowach odeszła zostawiając młodego mężczyznę samego w swoim domu. W nim jednak nie było już strachu i żalu. Wszystko co było dobre i bliskie jego sercu odeszło. Napił się z kielicha gorzkiego płynu i zasnął. Kiedy otworzył oczy nadal znajdował się w swoim domu, a nad nim stała jego młodsza siostra wołając go na posiłek. Wstał niepewnie z posłania. Nadal był sobą, a w jego piersi biło żwawo serce. Na szafce nocnej zaś nadal stał kielich z naparem ziołowym. Śmierć widziała dobroć w tym człowieku i spełniła jego życzenie. Przyniosła mu spokojny sen i przywróciła zmarłych bliskich. Przez kolejne setki lat rodzina Genusów prowadziła harmonijne życie wraz z naturą. W środku Szumiącej Bukowiny zaś wybudowali ołtarz Śmierci, której składali dary. Ona zaś odwiedzała ich i w zgodzie zabierała starszych i zniedołężniałych.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

9
Zdawało mu się, że kobieta jest zaabsorbowana jego towarzystwem i musiał przed sobą przyznać, że sprawiało mu to niemałą przyjemność. W pewnym stopniu przywykł już do atencji, którą często udawało mu się wzbudzać wśród przedstawicielek płci pięknej, jednak tym razem nie chodziło tu o jakąś salonową trzpiotkę, czy głupiutką, acz śliczną na swój prosty sposób, dzieweczkę z jakiejś karczmy, a o zaprawdę intrygującą personę. Choć na razie właściwie o niczym nie myślał, jedynie delektował się wspaniałym towarzystwem koleżanki po fachu. Z wielką chęcią wystąpiłby kiedyś przy jej boku. Bo z czegoś takiego czerpał chyba taką samą, a w każdym razie podobną, satysfakcję, jak ze wszelakich łóżkowych igraszek. Był w końcu bardzo oddanym swej sztuce muzykiem.
- Nieprawda! Ciało, w istocie, trochę zmęczone, lecz oczy jeszcze dobrze się trzymają, szczególnie że wokół tyle rzeczy do podziwiania. A umysł działał całkiem sprawnie, dopóki się panienka nie zbliżyła i nie zamieszała mi w głowie swoją obecnością. - wyszczerzył się, jednocześnie adorując jej wspaniały śmiech.
Na razie zachwycała go absolutnie wszystkim, od głosu i wyglądu, do zachowania i humoru. Jak szybko potrafił zapomnieć o trudach i troskach dzisiejszego dnia... Miał nadzieję, że Lucji także nieco pomoże ta ich rozmówka. Przeszedł go przyjemny dreszcz, gdy przejeżdżała mu dłonią po zgrzanym czole. Miał ochotę ją złapać i przytrzymać przy sobie, jednak jakoś udało mu się tego nie zrobić.
Jej słowa sprawiły, że ponownie nieco oklapł i posmutniał.
- Nie, nie niepotrzebnie. Gdyby nie ja, nic by się jej nie stało. - mruknął, przygryzając w zdenerwowaniu wewnętrzną część policzka - Za młoda jest na takie cierpienia. - A czy istnieje jakiś konkretny wiek, od którego można je spokojnie znosić? - Wykładowczyni z uniwersytetu? - zapytał, unosząc brew. Właściwie od razu poczuł się lepiej. Teraz już wiedział, dlaczego rudowłosa była tak spokojna.
- Cóż... W takim razie chyba rzeczywiście jest w dobrych rękach - postanowił na razie nie rozpytywać się o przeszłość medyczki. Szczególnie, że nie była to sprawa nawet w połowie tak interesująca, jak sama obecność Lwiej Lilii, siedzącej tuż obok.


Mruknął pod nosem coś bliżej niezidentyfikowanego, gdy mówiła o wiecznych opozycjonistach.
- Mm... Tak się na pewno nie stanie... - jakoś trudno mu było formułować słowa, gdy chwyciła go za dłoń. Bogowie, najchętniej rzuciłby ją na stół i od razu się do niej dobrał. A jeszcze przed minutką nawet o tym nie myślał. - Wystarczy próbować żyć tak jak kiedyś i nie zapominać o tym kim się jest... Mpf... Pomimo tego wszystkiego co dzieje się na górze... Starać się pozostać człowiekiem, co tobie... - wydawało mu się, że kobieta chce unieść jego dłoń na wysokość swojej piersi. Na moment zapomniał języka w gębie, to się zdarza. Już prawie musnął jej dekoltu, gdy kobieta wstała i pociągnęła go za sobą. A więc zwiedzanie.
- ... co tobie udaje się całkiem dobrze. Lepiej niż mi. - z trudem dokończył poprzednie zdanie, czując że jest mu gorąco. Od dawna się tak nie czuł, kobieta chwilowo zupełnie zawojowała jego myśli, wyganiając z nich wszystko inne.
Zastanawiał się czy ona go uwodziła, czy to może ujawnia się jego skłonność do nadinterpretacji.
Rudowłosa co jakiś czas odwracała twarz w jego stronę, jakby chcąc zachęcić go do podążania za nią.
Och, jakby musiała! W tej chwili pewnie poszedłby za nią na koniec świata.
A już na pewno do jakiegoś odosobnionego, spokojnego miejsca.
Z dziewczęcą lekkością ruchów poprawiała co jakiś czas niesforne kosmyki włosów, zakładając je za ucho. Miał wrażenie jakby obcował z nieco nieśmiałą, młodą dziewczyną, a Lucja z pewnością była dojrzałą i doświadczoną kobietą. Mimo to bał się zrobić właściwie czegokolwiek, by jej nie spłoszyć, jakby rzeczywiście była jakąś nimfą z lasu. Czy to jakieś czary, czy po prostu jej niesamowity urok?
Kto wie?


- Nie ma sprawy, z chęcią pomogę. Skoro ta część kanałów jest znana Zielonym, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że zostawili tam paru strażników. - odpowiedział, jednocześnie zastanawiając się, czy jest jakaś szansa, że w tym zakładzie znachorskim spotka swych zielonych... przyjaciół? Nie, za mocne słowo. Towarzyszy podróży.
Jego prośba? Prawie już zapomniał o co mu chodziło. Teraz chyba mógłby tylko poprosić, by udała się z nim do jakiegoś pokoju.
- Teraz pojawiła się jeszcze jedna sprawa. - uśmiechnął się lekko - Przydałby mi się krótszy miecz, do walki w kanałach. Ja z moim półtorakiem za bardzo się tam nie wykażę, za mało miejsca. - no, właściwie jego miecz był trochę krótszy i lżejszy od typowego półtoraka, ale nadal za duży na walkę w ciasnych pomieszczeniach. - A po drugie... Chciałbym odnaleźć w mieście parę osób. To goblińscy kupcy, będący tutaj przejazdem. - chciał dodać, że "mają coś, co należy do mnie", ale stwierdził, że źle by to zabrzmiało.


Stanął z kobietą przed drzwiami do jakiegoś pomieszczenia. Wcześniej widział wchodzącego tutaj przyjemniaczka. Słuchał tego, co ma do powiedzenia i kiwał głową.
- Boją się... - wydął lekko usta. Strach, ludzka rzecz, a jednak on tak często go ignorował. Sam nie wiedział, czy wychodzi to z głupoty, czy po prostu z gorącej krwi, płynącej w jego żyłach i nie pozwalającej na spokojne stanie, czy chowanie się - Ilu ludzi jest tutaj gotowych do czynnej, nazwijmy to, służby, w zwalczaniu zielonych? - zapytał z czystej ciekawości. Dobrze wiedzieć, ilu ludzi miało się przy sobie.
- Nieźle się tu urządziła, to muszę przyznać. - dorzucił jeszcze, a propos Bogobojnej Kali.


Uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuję, staram się. Powinniśmy próbować jakoś zrzucić z siebie ciężar dzisiejszego dnia, nieprawdaż? Szczerze mówiąc, sama twoja obecność pomogła mi odetchnąć. Więc można powiedzieć, że ratuję panienki duszę w ramach zapłaty za to, że ratujesz moją. - dopiero teraz dotarło do niego jedno ze słów Lilii. "Siostra".
- A Rennel... Nie jest moją siostrą. Podróżowaliśmy razem karawaną kupiecką. - mruknął, marszcząc lekko czoło.
Obrazek

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

10
Głowa bardzo bolała biedną Rennel. Problem był w tym... że tylko ona. Pamiętała, że dostała strzałą w plecy, ale nic nie czuła. Tylko jakby ktoś walił ją młotem bo czaszce, od środka. Czuła też przenikające ją na wskroś zimno, szczypiące ją w skórę, nie wiadomo, czy pochodzące z zewnątrz, czy wewnątrz... czyli od niej. Było jej jednak zimno, a gdy plamy szalonego artysty już się uspokoiły, zauważyła, że nie ma swoich ubrań, tylko jakąś pożółkłą szmatę sięgającą kolan. Może to było źródłem jej chłodu? Dotykając swojego czoła, czuła lód, stal, jak zwał tak zwał. W tym momencie zaczęła się niepokoić. Tylko, że... ona cała była zimna. Dłonie, zakrwawione, nogi, twarz. Nie czuła ciepła bijącego od ciała. Przecież normalny człowiek czy też elf, nawet półelf, wytwarza swoje własne ciepło, nieprawdaż? Nawet jeśli siedzi w chłodzie, czuć tę temperaturę. Rennel niczego nie czuła. Oddychając szybciej i odparowując powietrze, dotykała swych dłoni, gdy zobaczyła to. Żyły na dłoniach. Niby nic nadzwyczajnego, większość osób widzi niebieskie szlaczki na ich wierzchu. Ale skóra była papierowa, prześwitująca. Blada, nienaturalnie wręcz, ukazywała sieć naczyń krwionośnych w całym jej ciele. Tętnice, żyły i inne cholerstwa – to wszystko było widoczne! Aż się dziewczynie w głowie zakręciło, a ciało poczęło drżeć z przerażenia. Coś było z nią nie tak, i nie chodziło tylko o nośniki krwi. Ona się... czuła inaczej. Jakby obudziła się inną osobą. Coraz mniej wiedziała półelfka, nawet spoglądając na wyróżniającą się na tle niewyraźnych sprzętów księgę. Dopiero po chwili przypomniała sobie, skąd ją kojarzy. I zmroziło jej to krew, o ile płynęła ona jeszcze w jej żyłach.

- Nie, nie, nie, nie, nie... - wychrypiała, uświadamiając sobie po chwili szczegóły tej baśni. Zsunęła się z łóżka z paniką wymalowaną na twarzy, dotykając swojego ciała, sprawdzając, czy żyje. Ona musi żyć! Nie może być żywym trupem. Upadając na kolana, uświadomiła sobie kolejną przerażającą rzecz – to nie jej serce biło. Nie słyszała go, tylko coś, co uparcie utrzymywało się w powietrzu, w ścianach, w przedmiotach, coś, co dudniło i przedrzeźniało jej życiodajny organ. Oddychając szybko i płytko, dopadając Necronomiconu, przy okazji trzema palcami dotykając boku szyi, tam, gdzie powinno wyczuć się puls. Bez względu na to, czy go wyczuła, z wirującym wokół światem, głową bolącą jakby naprawdę ktoś ją łupał, dotknęła tomiszcza i otworzyła ją, zaczynając kartkować dopóki, dopóty nie znajdzie czegoś, co zaneguje jej przypuszczenia. Lub potwierdzi, choć tej drugiej opcji nawet nie brała pod uwagę, a przynajmniej nie chciał jej dopuścić do siebie za wszelką cenę.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

11
Dandre


Mijali kolejne drzwi, przechodzili koło różnych osób, zamieszkujących kryjówkę opozycjonistów, a słowa w ich błogiej dyskusji przepływały swobodnie. Nie wiedział szczerze mówiąc, na czym powinien się skupić, ponieważ wszystko go tutaj rozpraszało, przyciągało do siebie, jakby wołało „ja tutaj jestem najważniejszy/a”. Czy te niezwykłe meble i ozdoby, które dodawały ekskluzywnego charakteru temu miejscu. Było to przecież dość dziwaczne połączenie. Niby kanały, które powinny przypominać śmierdzącą i wilgotną dziurę, a znajdowały się w niej skradzione dawno temu dzieła sztuk i przedmioty codziennego użytku, niegdyś służące najbogatszym personą w całej Herbii. A może powinien kontemplować niezwykłość Lwiej Lilii? Doceniać jej urok, delikatność, które nie zabierały jej zaradczości i sprytu. Była przecież jedną z piękniejszych kobiet, a może nawet najpiękniejszą, które spotkał w całym Ujściu. Nawet przed okupacją orków. Najlepszym określeniem na jej osobę byłby epitet „zjawiskowa”. W jej obecności wszystko jakby bledło. Najwłaściwiej jednak by było, gdyby przykuł szczególną uwagę do jej słów. Niegrzecznym przecież było nie odpowiadać na zadane przez nią pytania lub komentować jej opowieści, ale on wręcz chłonął jej głos, zapominając o samej treści. Był miodem na rany, aloesem na zmęczone ciało. Nie musiałby zakosztować jej słodkości, wystarczyłoby mieć ją przy sobie każdego ranka i wieczoru, aby budziła go niczym świergot ptaków i usypiała swoim harmonijnym tonem.

- Tam znajduje się przejście do bocznych partii, które są obecnie drążone w celu powiększenia przestrzeni dla opozycjonistów. Zresztą powinieneś wiedzieć, że nie jest to jedyny punkt, w którym jesteśmy. Poza tym są jeszcze dwie kryjówki. W jednym mieści się baza wypadowa, a w drugim punkt z lochami.

Snuła swoje opowieści, przechadzając się wzdłuż korytarza. Nie zatrzymała się przed owym przejściem, jedynie wskazała go otwartą dłonią, jakby prezentowała jakieś dzieło sztuki. Ruszyła dalej przedstawiając zastosowanie kolejnych pomieszczeń. W miejscu przeciwległym do wejścia do siedziby opozycjonistów wskazała posąg gargulca, za którym znajduje się przejście do loży Bogobojnej Krin. Nie potrafiła jednak powiedzieć, w jaki sposób się tam dostać, ale ostrzegała przed próbą wkradnięcia się do jej pokoi. W końcu zapętlili koło, ale ona skierowała się do jednych z drzwi, za którymi znajdował się krótki hol. Były tam cztery drzwi, a w każdym znajdowały się sypialnie dla różnej ilości ludzi. Ognistowłosa zaprowadziła go do jednego z nich, w którym były trzy łóżka. Jakby właśnie miała spełnić jego życzenie.

- Powinieneś się przespać. Nie przekonasz mnie, aby było inaczej. Zażyjesz zioła i zapadniesz w błogi sen. Zresztą to jest mój pokój, który dzielę wraz z Romeuszem i Klaudią. Romea zdążyłeś poznać. Bez niego byłoby o wiele ciężej. On zaplanował odbicie mnie z rąk opozycjonistów. Nikt wcześniej nie próbował czegoś takiego. Sama byłam gotowa już na śmierć. I gdyby nie Rennel pewnie by skończyła się niepowiedzeniem. – zaczęła rozpamiętywać niedawne wydarzenie, ale po chwili skarciła się w myślach za to, co było widać na jej twarzy – och, a Klaudia jest moją kuzynką, choć powiadają, że jest moją młodszą siostrą. Nie poszła jednak w moje ślady i nie gra na żadnym instrumencie. Potrafi jednak wróżyć, choć jej przepowiednie są tak niejasne. Nie można przewidzieć przyszłości bo ta jest zbyt zmienna. Ostatecznie jednak swoje przeznaczenie możesz jedynie odwlekać przez ziszczeniem się.

Pokój nie był duży. Przypominał izbę w średniej jakości karczmie. Było tutaj dość chłodno, choć nie można było się dziwić. Podziemia miały taki już urok. Tym bardziej tak niski poziom. Ściany były wykonane z tego samego chropowatego ciemnoszarego kamienia co reszta kryjówki. Znajdowały się tutaj jednak dwa duże czerwono-żółte gobeliny, które dodawały trochę uroku. Te jednak nie wydawały się równie niezwykłe, jak pozostałe ozdoby w tym miejscu. Po jednej ścianie stało duże łóżko z baldachimem wykonanym z delikatnego pomarańczowego półprzezroczystego materiału, a na obszernych drewnianych kolumnach wisiały jeszcze jakieś ciuchy i płótna. Oparta o jedną ścianę na czerwonej poduszce, znajdowała się lutnia. To ona jako jedno z pierwszych przedmiotów przykuło jego uwagę. Wykonana z delikatnego jasnego drewna zdobiona wzorami lilii, które pod różnym kątem wydawały się zupełnie inne. Na pierwszy rzut oka wydawała się mniej cenna niż zgubiony instrument Dandre, lecz również posiadała swój urok. Zresztą jak wszystko co należało do bardki. Teraz zresztą też rozejrzawszy się, stwierdził, że nie było tutaj żadnych krzeseł. Cała podłoga wyłożona była grubym dywanem, na którym leżały jedynie poduszki. Nadawało to niezwykłego wschodniego klimatu.

Po lewej zaś znajdowało się drugie równie duże łóżko, ale bardziej proste. Nad nim zaś wisiały różne talizmany. Wśród nich był wielki łapacz snów i jakieś dzwonki, które jednak nie poruszał się. Nie było tutaj zbytnio przeciągów, choć u szczytu każdego pomieszczenia znajdowały się liczne dziury wentylacyjne. Na łóżku rozłożona była haftowana bawełniana koronkowa beżowa chusta, która przypominała sieć pajęczą. W środku znajdował się jeden stolik, na którym rozłożone były malutkie kostki zwierzęce, które wysypały się ze skórzanego brązowego woreczka. Prawdopodobnie służyły do odczyniania zaklęć.

W powietrzu unosiła się przyjemna brzoskwiniowy aromat, który mieszał się z ciężką sandałową wonią. W środku zaś unosił się lekki dymek kadzideł, który wydostawał się ze srebrnego naczynia wiszącego w rogu. Przez moment zakręciło mu się w głowie. Dopiero po chwili przyzwyczaił się do cięższego powietrzu i owej woni. Można byłoby się dziwić mieszkańcom, że wolą przebywać w takich warunkach. Przecież świeże powietrze było dla nich deficytowe. Po chwili jednak zrozumiał, że kadzidła zabijały tą snującą się melancholię. Nadawały wyraz temu miejscu tak samo jak te wszystkie bibeloty. Przez chwilę mogli być w zupełnym innym miejscu. Przekroczywszy prób przestawali być w kanałach i znaleźli się w oazie spokoju. Zresztą pasowało to do nowego wyrazu Ujścia. Buntowniczego, które walczyło nie tylko z nową władzą, ale przede wszystkim z nową szarością tego Miasta Grzechu.

Lucja usiadła na łóżku pod prawą ścianą. Naprzeciw wejścia stało obszerne prawie dwumetrowe lustro ze srebrną ramą w kształcie fal morskich. To było kolejne z najbardziej kunsztownych przedmiotów tutaj. W jego odbiciu zobaczył zmęczonego przystojnego mężczyznę w znoszonych ciuchach. Pod oczami były cienie, policzki miał jakby zapadnięte, a oblicze jakby bledsze.

- Uzbrojeniem się zajmiemy, jak już odpoczniesz. Zresztą mi również przydałby się sen. Czuję się wyczerpana, jakby odpłynęły ze mnie wszystkie siły. Jak matka, która śpiewem oddała swoją siarę wszystkim opozycjonistą, aby byli w stanie nadal walczyć o nadzieję – rzekła jakby lirycznie dotykają swojego czoła i naprawdę jakby słabsza się wydała – Czy owe gobliny stanowią problem i potrzeba ich szybko odnaleźć? Wolałabym najpierw zając się moją sprawą, oczywiście jeżeli byś obligował mi pomóc. Nie wiem ilu jest ludzi gotowych działać. Teraz nie jest nas wiele kilkadziesiąt. Trzeba przywrócić w nich wiarę, pobudzić, wstrząsnąć ziemią i wzburzyć wody. Oni na nas czekają. Na ten ogień. Musimy rozpalić Ujście, aż całe miasto zajmie się łuną naszej szlachetnej lecz brudnej idei. Teraz czas, aby uratować życia i dusze tych wszystkich niewinnych. My jesteśmy już gotowi na śmierć. Oni nie.
_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Ren(ata)
Wszystko było takie zagadkowe i nieprawdopodobne. Z jednej strony czuła ulgę, że żyła. Z drugiej strony była przerażona. Co z nią było nie tak? Mimowolnie badała swoje ciało, jakby chciała sprawdzić stan swojego zdrowia. To jednak jeszcze bardziej ją niepokoiło. Jej dłonie były takie delikatne, a skóra cieniutka jakby wykonana z pergaminu. Miała wrażenie eteryczności swojej fizyczności, jakby była jakąś zjawą czy duchem. Dotknęła miejsca, w którym powinna znajdować się rana po postrzale. Nic tam jednak nie wyczuła, jakby nigdy nie została zraniona. Opuszki jej palców jednak wyczuły zgrubienie na klatce pod piersią, jakby przeszła jakąś operację. Nie to jednak było niepokojące. Wtedy właśnie zrozumiała, że rytmiczne dudnienie nie jest biciem jej serca, lecz drwiną losu z jej osoby. Ona nie miała serca, albo nie pracowało. Miała nadzieję tylko, że nie potrafi go wyczuć. Nawet nie było pulsu, kiedy przyłożyła dwa palce do swojej szyi. Zresztą chwilami miała wrażenie, że zupełnie traci czucie. Jakby jej układ nerwowy zawodził i stawała się zupełnie niewrażliwa na bodźce i tylko ten nieprzerwany ból głowy. Tylko on dawał wrażenie, że nadal jest prawdziwa.

- Ona zaś była zimna jak stal, jak mroźny powiew wiatru. Jak oceaniczne wody, obmywające stopy nimf. Jak wieczny śnieg zastały na szczytach górskich. Jak dotyk śmierci, chwilę przed odejściem na tamtą stronę. – rozbrzmiał cichy dziecięcy głos, którego dziewczyna nie potrafiła zlokalizować. Miała wrażenie, jakby został wypowiedziany za jej plecami. Jednak kiedy zerknęła za siebie, nikogo tam nie było. Tylko zimna szara ściana. Dziwny przerażający wierszyk, który brzmiał w sposób, jakby został skierowany specjalnie do niej, ciągle się powtarzał. Roznosił się po całym pomieszczeniu.

Rennel jednak nie przykuła dłuższej uwagi do piosenki, która była niepokojąca. Ona klęczała już przed obszernym tomem, który wertowała w poszukiwaniu odpowiedzi na przerażające ją pytanie. Czy miała przed sobą naprawdę przeklętą książkę z baśni, którą czytała na dobranoc jej mama, a później do których sama powracała. Dopiero jaka dojrzała dziewczyna, potrafiła w nich dostrzegać dodatkowe dno i przesłanie. Jako dziecko zawsze skupiała się jedynie na tych wszystkich dziwnych rzeczach, na magii i bohaterskich postawach. Teraz jednak zdawała sobie sprawę, że w zwykłych opowiastkach, znajdowało się ziarnko prawdy. To najbardziej zatruwające życie. Jej własne.

Stare, suche i pożółkłe stronnice księgi zawierały w sobie zapisane tajemnice, których nie potrafiła odczytać. Chwilami widziała niezrozumiałe zdania, przestrogi, czy nawet groźby, jakby skierowane do siebie. „Zamknij mnie, jeżeli chcesz jeszcze żyć”, „nie ma mnie tutaj, a ty jesteś w połowie realna”, „okłamujesz wszystkich, a teraz próbujesz oszukać samą siebie”, „mała wredna zdrajczyni”, „on cię tylko wykorzystuje”, „Nazywam się Rennel i nienawidzę samą siebie”. To było nieprawdopodobne, że takie rzeczy widziała przed swoimi oczami. Przecież dawno temu, ktoś nie mógł zapisać takich rzeczy. To była jakaś kpina! Kiedy jednak wracała do poprzednich stronnic, okazywało się, że jest tam zupełnie coś innego zapisane. Raz nawet trafiła na przepisz na jej ulubione pszenne placki z owocami. Wtedy dopiero zdała sobie sprawę, że coś musi z nią być nie tak. Może to przez ten ból głowy wszystko zaczyna się jej kręcić, albo była pod wpływem jakiś silnych leków przeciwbólowych, które powodują halucynacje. Byłaby by to lepsza wersja, niż dowiedzenie się o byciu żywym trupem. Wtedy jednak kolejna rzecz ją zmartwiła. Jej wzrok z powrotem padł na Necromonicon. Był otwarty w miejscu, gdzie opisana była procedura „Sanitatem corporis. Reversus anima.”, który niżej był opisany jako procesu ożywienia ciała i powrotu duszy. Na prawej kartce narysowany był wzór człowieka, który miał rozciętą pierś po lewej stronie, skąd usuwano serce, a wkładano jakiś kamień magiczny. Głowa zaś była przecięta na pół od nosa między oczami po kark. Z drugiej strony zaś opisany był cały zabieg. Polegał on na zakazanej praktyce wezwania zagubionej duszy zmarłego do jego ciała, które wcześniej powinno być przygotowane na przyjęcie. Poprzez odpowiednio silną magię i zaklęty przedmiot można było pozwolić żyć jej znów we własnej „skórze”. Były tam jednak opisane pewne obawy autora co do samego rytuału. Mógł on zmienić osobowość duszy. Do ciała zaś mogła dostać się inna istota, niż jej poprzedni właściciel. Ciało zaś mogło ulegać po pewnym czasie eteryzacji, czyli utraty stabilności, albo co gorsza zacząć gnić. Poza tym najważniejszym ostrzeżeniem było, że ciało nie jest już żywe, a pełni rolę zimnego gniazda duszy.

Wtedy usłyszała jakiś hałas za sobą. Odwróciła się przestraszona za siebie i ujrzała znów ten cień jakieś postaci. Tym razem była to osoba trzymająca nóż nad głową i kierująca się ku niej. Stała jednak w miejscu, jakby bawiła się z Rennel w „baba jaga patrzy”. Spojrzała jeszcze raz na Necromonicon, ale nie znalazła tam już owego rytuału, który mógł zostać przeprowadzony na niej. Zamiast tego znajdowały się jakieś bazgroły dziecięce z uśmiechami, sercami i niezdarnymi rysunkami zwierzątek domowych.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

12
Przez ułamek sekundy widziała ciemność. Kartkując gorączkowo księgę, będąc już pewną, że nie jest tą samą osoba, co przedtem – nie czuła przecież pulsu, nie miała śladu na plecach po strzale, za to pod piersią poczuła jakieś zgrubienie, coś, czego przedtem tam nie było. Chciała zrozumieć, co się z nią stało. Mrugnięcie wystarczyło, by wybiła się z rytmu. Nagle poczuła się... jakby czegoś zapomniała. Jakby coś przed chwilą robiła, ale jakimś cudem ktoś lub coś wybiło jej to z głowy. Jakby nie było dość, na nadgarstkach nosiła ślady przypominające do złudzenia te od powrozu. Teraz to dziewczyna była całkowicie skonsternowana. Długo nie przyszło jej się zastanawiać nad tą sytuacją, gdyż wokół niej rozległ się dziwny wierszyk. Zastanowiwszy się nad tym dłużej, prędzej pasowałoby tutaj określenie przerażający, mrożący krew w żyłach. Z tą krwią to może przesada, bo jak na razie wszystkie czynniki wskazywały na to, że posoka została zmrożona... na zawsze. Tak jak w tym utworze, wypowiadanym jakby dziecięcym głosikiem za plecami Rennel. Lecz gdy dziewczyna odwróciła się za siebie, niczego nie zobaczyła. Mimo tego niepokój w jej zimnym sercu wzrósł, każąc jej dłoniom trząść się delikatnie. Scena jak z horroru można by rzec, co tak naprawdę nie minęłoby się zbytnio z prawdą.

Choć piosnka była doprawdy zatrważająca, Ren szybko zaabsorbowała ponownie księga. Wertowała ją gorączkowo, wzrokiem szukając czegokolwiek, co mogłoby pomóc rozwiązać jej zagadkę. W gruncie rzeczy półelfka wolała przekonać się, że to zwykłe halucynacje. Prawda byłaby o wiele bardziej bolesna, jeśli to, o czym myślała, nie było mitem. W każdym razie jedyne, co do tej pory widziała w baśniowej księdze, były teksty żywcem wyjęte z jej myśli. Jej najgłębsze lęki, to, o co siebie obwiniała, to co myślała, że inni o niej myślą. Lecz kiedy powracała do tamtych stronic, była tam treść całkiem inna. Rennel poczęła podejrzewać, że to naprawdę są halucynacje, zwidy. Może jest pod wpływem narkotyków? Naprawdę chciała w to wierzyć.

W końcu znalazła to, czego szukała. Sanitatem corporis. Reversus anima, brzmiał nagłówek kolejnej z kartek. Wczytując się słowo po słowie, litera po literze, Rennel otwierała szerzej oczy oraz usta. Delikatne, elfie dłonie drżały, gdy palec jeździł za tekstem mówiącym o starożytnym, zakazanym rytuale. Widziała ryciny przedstawiające ciało ludzkie, czytała o kamieniu zamiast serca, gdzie drgnęła, przypominając sobie ranę pod lewą piersią, było tam wspomniane też o przecięciu na głowie. Z duszą na ramieniu dotknęła środka czoła, błagając wręcz bogów o to, aby nic tam nie było. Lecz to, czego potem się dowiedziała, było straszniejsze. Ciało nie było żywe. Stawało się nośnikiem, wadliwym nawiasem mówiąc. Mogło stać się eteryczne lub zacząć gnić. Dusza mogła się zmienić, wracając do ciała lub co gorsza, zostać zastąpioną inną. Dłonie dziewczyny oraz reszta jej ciała zaczęła drżeć, a oddech przyspieszył gwałtownie, w zawrotnym tempie tworząc obłoczki pary w chłodnym pomieszczeniu. Mimo niskiej temperatury zrobiło jej się duszno, a głowa, do tej pory pulsująca nieprzyjemnie i będąca tym samym jedynym zaprzeczeniem jej teorii o byciu żywym trupem, coraz mocniej bolała. Wtedy też jej adrenalina wskoczyła na kolejny poziom.

Hałas za jej plecami sprawił, że zamarła przerażona, spoglądając na Necronomicon i rysunek ludzkiego ciała. Powoli odwróciła głowę, w innym przypadku z bijącym sercem, teraz po prostu strachem w klatce piersiowej, a z jej ust wyszedł głuchy jęk. Zakryła je dłonią, wpatrując się w cień trzymający nóż nad głową, czując się niezdolną do jakiegokolwiek ruchu. W tym momencie to coś się nie ruszało, jakby bawiło się z dziewczyną w grę z dzieciństwa, która polegała na tym, że gdy czyjś wzrok padał na osobę, ta nie mogła się ruszać. Dlatego teraz Rennel nawet nie ruszała palcami. Dopiero po kilku sekundach zaczęła czołgać się tyłem w stronę zasłonki, przelotnie spoglądając na księgę... mogłaby przysiąc, że nie zmieniała strony. Jednakże zamiast rytuału były tam dziecięce rysunki, koślawe, jak to bywa z niewprawną, młodziutką ręką. To przeważyło szalę. Ren krzyknęła, a można wręcz powiedzieć, że wrzasnęła przerażona do granic możliwości i podniosła się z podłogi, wpadając w pożółkły materiał, w który się natychmiast zaplątała. Jakimś cudem zdołała się odplątać i wypadła na drugą stronę, biegnąc tak naprawdę na oślep.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

13
Musiał przyznać, że bardzo przyjemnie konwersowało mu się z Lucją. A sama rozmowa rozgrzewała jego wychłodzoną duszę tak, jak sama jej osoba rozpalała jego ciało.
Szli dalej korytarzem, mijając wiele różnych osób zamieszkujących kryjówkę opozycjonistów. Bard starał się zachowywać uprzejmie i skinąć głową każdemu z nich, lecz dość szybko coś go rozproszyło i zupełnie o tym zapomniał. Jego wzrok z zaciekawieniem zatrzymywał się to na kolejnych drogich meblach i ozdobach, to znów na kobiecie, która w jego mniemaniu była najśliczniejszą ozdobą kryjówki. Nawet przed okupacją w orków nie mógł sobie przypomnieć spotkania w Ujściu piękniejszej kobiety, Lucja była po prostu niesamowita, jakby... magiczna. Zdecydowanie bardziej przypominała mu jakąś nymfę z lasu, o których można było usłyszeć w starych legendach, niźli "zwyczajną", ludzką kobietę.
Był tak zaabsorbowany jej osobą, że przez moment miał trudności z rozpoznawaniem pojedynczych słów, spływających z jej ślicznych ust. Miast tego chłonął jej wspaniały, hipnotyzujący, słowiczy głos i rozpływał się w uwielbieniu.

Spojrzał w stronę wskazaną przez Lucję i kiwnął głową.
- Jak mniemam, wciąż przybywa wam tutaj ludu? Czy to skorego do walki, czy też pragnącego schronić się gdzieś przed represjami ze strony zielonych... No... jestem pod wrażeniem. Widzę, że podziemny świat Ujścia rzeczywiście należy do was, a oprawcy nadal są w nim zagubieni. - on oczywiście też był, ale nie można się było temu dziwić, przecież dopiero co tu przybył.
Dandre szedł dalej za Lwią Lilią, słuchając tego, co miała do powiedzenia o mijanych pomieszczeniach i kiwając głową, a co jakiś czas dorzucając od siebie parę słów przemyśleń. Na dłuższą chwilę jego wzrok spoczął na posągu gargulca, za którym ponoć znajdowało się przejście do loży Bogobojnej Kali.
- Na razie nie mam jeszcze zamiaru się nigdzie zakradać... - mruknął z lekkim, nieco dwuznacznym uśmieszkiem na ustach, po czym kontynuował pochód za Lucją.
W końcu zatoczyli pełne koło, a kobieta skierowała go do skrzydła sypialnianego i wprowadziła go do jednego z pokoi z łóżkami. Zupełnie jakby miała zaraz spełnić jego ciche życzenie. Oczywiście nie nastawiał się na to zupełnie... Choć pomarzyć można, prawda? [/akapit]

- Aj, jak ciężko człowiekowi spać, gdy inne myśli zaprzątają jego małą głowę. - westchnął, siadając na krawędzi najbliższego łóżka. Wyjął zza paska flet i odłożył go na stoliku, stojącym tuż obok. Podobnie zrobił z mieczem, który wyjął zza pasa i oparł go o ścianę. Nadal zdobiła go ciemna posoka orków. Bard skrzywił się lekko - będzie musiał go później wyczyścić. I sprawić sobie jakąś pochwę, bo łażenie z bronią za paskiem może wyglądać dość... reprezentacyjnie, jednak na dłuższą metę zdecydowanie nie było dobrym pomysłem.
- Zaprawdę, trudno będzie przegonić wrażenia z dzisiejszego dnia. - wrażenia wszelakie. Od strachu o towarzyszkę podróży, przez zabójstwa trójki zielonych, które jednak jakoś nie gryzło specjalnie jego sumienia, aż do samej Lwiej Lilii, którą teraz najchętniej chwyciłby i zaciągnął na jedno z posłań.
- Jakie to zioła mi waćpanna proponuje? Mam nadzieję, że nie okażą się tą zadziwiającą rośliną, którą raczą się niektórzy artyści, by wspomóc wenę. Ponoć na dłuższą metę nie sprawuje się to najlepiej. - wyszczerzył się rozbawiony... -
- Nikt nie próbował, bo zapewne nigdy wcześniej nie mieli takiej motywacji.
- oparł się o ścianę za łóżkiem i zerknął na nią bystrze - Twój głos, Lucjo, sprawia, że ludzie w siebie wierzą. Odgania mrok i szarość, pozwala widzieć przyszłość w jasnych barwach. Jesteś im potrzebna, jako ktoś, kto rozpali ogień w ich umęczonych sercach. Bez ciebie wszystko byłoby zdecydowanie trudniejsze. - uśmiechnął się szeroko - I zupełnie im się nie dziwię. Przecież sam pobiegłem tam, w stronę szubienicy, na złamanie karku, a miałem być tu tylko... przejazdem. Który właśnie przedłużył się do czasu nieokreślonego. - uśmiech jednak nadal nie schodził mu z ust. W takim towarzystwie może tu sobie siedzieć, nic mu nie przeszkadzało.
- Wyczekuję momentu, w którym ją poznam. - odpowiedział z dworską kurtuazją - A przepowiedni boję się i im nie ufam. Szanuję ludzi, mogących zajrzeć w przyszłość, jednak mym skromnym zdaniem, powinna ona chować przed nami swoje karty... A z twoimi słowami zgadzam się w zupełności. Nie ma ucieczki przed przeznaczeniem. Zawsze jakoś człeka dopadnie. - zamilkł, spoglądając w głąb pokoju.
- Swoją drogą...Bardzo tu przytulnie. Można się przez chwilę poczuć, jak w jakimś innym... lepszym miejscu. - mruknął, nieco zamyślony. Dostrzegł swoje oblicze w lustrze, przy którym siedziała teraz Lwia Lilia i musiał przyznać, że widać było po nim zmęczenie. Pod oczami miał cienie, policzki stały jakby bardziej wklęsłe, a jego oblicze przybrało bledszy wyraz, w którym, jego zdaniem, nie było mu do twarzy. Westchnął ciężko..
Rzeczywiście powinien odpocząć.


Pokój wyróżniał się od zwyczajowej komórki sypialnej, której można się było spodziewać po takim miejscu. Ściany zostały przykryte dwoma gobelinami, a jedno łóżko było tak naprawdę całkiem obszernym łożem z baldachimem. Drugie zresztą też nie było małą i przeciętną pryczą. W pewnym momencie dostrzegł coś, co sprawiło, że jak oparzony wyskoczył z łóżka na którym siedział i zbliżył się do łoża Lwiej Lilii.
Przyjrzał się z bliska lutni, opartej o poduszkę. Wykonana była z delikatnego, jasnego drewna, ozdobionego wzorem lilii. Bard uśmiechnął się do instrumentu i kucnął przy łożu, przyglądając mu się z bliska. Wydawał się mniej wartościowy od jego zdobionego, niemal dworskiego egzemplarza, ale cóż z tego? Już teraz widział, że to kawał dobrego rzemiosła.
- Śliczna! - mruknął pod nosem, po czym wyciągnął rękę w jej stronę - Mogę? Pani domu się nie obrazi, jeśli dotknę jej instrumentu? - uśmiechnął się z błyskiem w jego jasnoniebieskim oku. Na łoże siostry... kuzynki Lucji, nie zwracał większej uwagi. Te wszystkie magiczne przedmioty raczej go nie pociągały.


- Niech tak będzie... W tej chwili sztylet nie jest rzeczą największej wagi. - mruknął, nadal kucając nieopodal lutni. - Czy moja droga, zmęczona pani, pozwoli zagrać sobie pewną piękną, jak ona sama, melodię, coby sen przyszedł szybciej i z większą ochotą? - uśmiechał się, a iskierki z jego zmęczonych już przecież oczu, chwilowo nie miały zamiaru się nigdzie wybierać i błyskały tam sobie w najlepsze. Na pytanie o gobliny pokręcił powoli głową.
- Nie... Właściwie chodzi mi tylko o odzyskanie paru rzeczy, które pozostawiłem w ich karawanie... I zamienienie z nimi kilku słów. Jestem im to winien, a sumienie nie da mi spokoju, gdybym miał ich już więcej nie spotkać. Jak najbardziej możemy najpierw zająć się twoją sprawą. - skłonił się na półsiedząco.
- I w końcu się doczekali. Zrobimy to, bo nikt inny przecież nie może. - ha! Bo pan bard był przecież wojem nieustraszonym i szermierzem jakich mało!
Tak?
Pewnie nie. Ale intencje miał szczerozłote i zapał iście ognisty, jak krew, krążąca w jego żyłach. Wierzył w sprawę, nawet jeśli wiedział, że sytuacja nie jest kolorowa.
Obrazek

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

14
Ren

W powietrzu ciągle krążyła przerażająca piosenka, jak nieprzerwalne echo jej tragedi, która mieszała się z panującym wewnątrz pomieszczenia chłodem. Dziewczyna miała uczucie, że to miejsce jest przesiąknięte złem. Jakby nie była w realnym świecie, lecz przerażającej opowieści. Ona zaś miała być bohaterką, której los był niepewny. I wtedy jej własny krzyk zagłuszył wszystko i nagle zapanowała nieokreślona cisza. Taka nienaturalna i bolesna. Nie wybrzmiewała już mrożąca w krew w żyłach melodia. Również nie słyszała własnego oddechu, dłoni w pośpiechu kładzionych na zimnej posadzce w celu przeczołgania się do dalszej części izby. Jakby ogłuchła, albo dźwięk zamarł razem z jej przerażeniem.

Wtedy jej dłoń chwyciła szorstką w dotyku szmatę i zerwała ją. Pożółkły materiał spadł na nią, a przerażona Rennel zaplątała się w nim. To jeszcze bardziej wzbudziło w niej panikę, ponieważ cała szamotanina pokazywała szaleństwo, w które powoli popadała. I nie słyszała już swojego krzyku, płaczu, wrzasków. Niczego. Wszystko stawało się coraz bardziej nierealistyczne i straszne. Jak mogło być jeszcze bardziej straszne i bardziej nierealistyczne.

Zrzuciła w końcu z siebie płótno, kiedy podnosiła się z ziemi. Zaczęła biec bezmyślnie przed siebie. Niedaleko siebie ujrzała stojącą postać. Był to nagi człowiek, który został pozszywany z elementów różnych osób. Miał czarne postrzępione włosy do ramion, które razem ze skórą były doszyte do głowy, której oblicze przedstawiało starszego pomarszczonego mężczyznę. Miał on dwa różne podkrążone oczy. Jedno niebieskie, a drugie czarne z zupełnie czerwonym ciałem szklistym. Doszyty miał również obcy kruczy nos, jedno odstające ucho oraz drugie elfickie z licznymi kolczykami. Klatka piersiowa należała do orka z racji potężnej budowy i zielonego koloru skóry, a do niego doszyte były jeszcze kobiece piersi- jedna obwisła ludzka, a druga niewielka o brzydkiej zgniłozielonej fakturze skóry, a więc raczej goblińska. Obie nogi jednak definitywnie były elfickie z racji smukłości i długości. Ręka zaś jedna należała do Niziołka i była o wiele krótsza od drugiej. U dłoni każdy palec był inny. Jeden dłuższy, drugi zbyt krótki. Jeden zielony, kolejny zaś czarny, inny zaś ludzki. Jedne były smukłe, inne z kolei zwykłe i szorskie, obok nienaturalnie tłustych. Jedne były zadbane, inne pomalowane, obok starych i pomarszczonych oraz zaniedbanych z powyrywanymi i połamanymi paznokciami. Wzrok dziewczyny skupił się jednak przede wszystkim na drugiej ręce, która należała niegdyś do mulata. W równie „barwnej” dłoni dzierżył długi ostry nóż, który miał uniesiony nad sobą. On się jednak nie ruszał. Stał jak kamień. Tylko miała wrażenie jakby jego przerażający wycięty ostrzem uśmiech drgnął.

Ona jednak się nie zatrzymała. Biegła na oślep przed siebie. Okazało się, że znalazła się w bardzo długim pomieszczeniu. Wcześniej znajdowała się zupełnie na jego końcu, oddzielona od reszty tylko parawanem. Teraz zaś biegła do niewielkich białych drzwi na samym końcu, mijając setki różnych łóżek i wanien, na których znajdowały się ciała oraz ich fragmenty. Była w jakimś pierdolonym laboratorium szalonego naukowca, który bawił się w tworzenie żywych trupów. Takich samych jak ona. Przynajmniej takie miała wrażenie teraz. To podpowiadał jej rozum, choć bardzo chciała, aby wszystko okazało się nieprawdą. Słyszała nie raz o nekromantach z Wysp Umarłych. Czy znalazła się w siedzibie jednego takiego?

Zerknęła na moment do tyłu i zobaczyła, że dziwna postać się porusza w jej stronę. Był już o wiele bliżej. Przecież zostawiła go daleko za sobą. On jednak robił wrażenie jakby nie ustępował ją na krok. Składaniec jednak znów nawet nie drgnął. Stał w miejscu, ale tym razem robiąc krok przed siebie, a ostrze trzymając na wysokości piersi. To jakaś cholerna magia.

Ten widok, który rozpościerał się dookoła niej był przerażający. W połączeniu z cierpkim zapachem zgnilizny i metaliczną posoką, której było tutaj niebywale dużo, zaczęło ją mdlić. Tak zwyczajnie jak potrafi mdlić człowieka. Żywego człowieka. Ona jednak nie potrafiła oderwać oczu od tej makabry. Od balii pełnych krwi, w których leżały odcięte ręce, stopy, palce, a nawet głowy. Od łóżek, na których znajdowały się niepełne ciała. Niektóre były dopiero składane, a inne odwrotnie- ćwiartowane na części. Materiały, którymi niektóre z nich były przykryte były przesiąknięte krwią, która stróżkami kapała na podłogę.

Wtedy poczuła przeszywające do szpiku kości przerażenie, które wynikało z rozpaczy, a nie samego strachu. W mijanej przez siebie stalowej misie zobaczyła głowę Lostka. Gobliny były podobne do siebie, ale jego zapamiętała bardzo dobrze. Potrafiłaby go odróżnić od reszty. Ujrzała bohaterskiego hopgoblina, który teraz znalazł się w tym samym miejscu co ona. Dalej jednak zobaczyła leżące nietknięte jeszcze, ale gotowe do kawałkowania zwłoki Seta. Życzyła mu wiele razy źle, ale na pewno nie takiego losu. Nawet jeżeli bardzo ją skrzywdził. Kulminacyjny moment był jednak chwilę później, kiedy zupełnie zamarła. Zatrzymała się bo nogi odpowiedziały jej na moment posłuszeństwa. Ujrzała na przedostatnim łóżku własną matulę, która była pozbawiona jednej nogi, a jej brzuch był rozcięty, a wszystkie wnętrzności wyjęte. Była zupełnie pusta w środku. Jej flaki i narządy zaś znajdowały się w balii obok. To nie mogło być prawdą.

_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Dandre

Kobieta usiadła na skraju łóżka i przysunęła dwie szare czarki z kolistymi wzorami. Wsypała do ich środkach jakieś różowej substancji, która znajdowała się w fiolce na stoliku. Wymieszała wszystko za pomocą niewielkiej srebrnej łyżeczki, której szczyt był zdobiony herbem Ujścia i podała jedną z nich mężczyźnie. Sama zaś położyła się na swoim posłaniu, opierając swoje plecy o dużą czerwoną zdobioną poduszkę, której rogi zakończone były złotymi frędzlami. Nawet zmęczona wyglądała zjawiskowo. Teraz jednak i Dandre dostrzegał w niej trud, który doświadczyła tego dnia. Twarz miała bladą, a nawet siną od zmęczenia. Szczególnie pod oczami. Powieki ciążyły jej już i lekko je mrużyła. W połowie już spała. Jeszcze chwila a odpłynie do krainy snów. W rozmowie jednak robiła wrażenie pełnej zaangażowania i wigoru. Jakby umysł nadal wydawał się zapominać o potrzebach ciała.

- Nie lepszego lekarstwa na cierpiący umysł, jak dobre i ciepłe towarzystwo – uśmiechnęła się do niego – a te lekarstwo jest tylko uśnieżeniem, który rozluźni ciało i pozwoli zawędrować duszy do tej błogiej krainy. Możesz się położyć koło mnie. Łoże mamy duże i wygodne, a obojgu nam potrzebne są siły na jutrzejszy dzień.

Podniosła czarkę do góry, jakby do toastu i przyłożyła jej ściankę do swoich delikatnie różowych ust, aby wziąć niewielki łyk. Substancja była lekko gorzkawa, ale ostatecznie pozostawała kwaśny posmak na języku. Nie byłą jednak szczególnie nieprzyjemna. Po tak długim czasie przyjemnie zwilżała gardło i przełyk.

Chciała kolejny raz napić się ziołowego specyfiku, ale spojrzała na niego zupełnie zaskoczona, tak bezpośrednim wyznaniem. Zrobiła wrażenie niespodziewającej się takiego komplementu, choć z pewnością była świadoma barwy swojego głosu. Twarz się jej lekko zarumieniła i wydała się przez moment bardziej żywa i pełna energii. Nawet przed chwilą lekko oczy, rozszerzyły się teraz i patrzała na niego w ten dziwny hipnotyzujący sposób, jak potrafią kobiety. Przeczesała smukłą dłonią zabłąkane kosmyki rudych włosów.

- Miło jest mi to słyszeć. Równie przyjemnie byłoby usłyszeć twój głos i dźwięki lutni. Twój instrument chyba został zgubiony w tym całym ferworze walk. Będę zaszczycona jeżeli weźmiesz ją w dłonie i wydobędziesz prawdziwą melodię. Dawno nikt nie grał mi na lutni. Od tak długiego czasu słyszę tylko wielkie słowa z własnych ust, które przygłuszają delikatność strun. Wtedy dźwięk staje się tylko niezauważalnym tłem nadającym rytm. – powiedziała znów czując lekkie zmęczenie i popijając powoli wywar.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

15
Odplątując się z pożółkłego materiału, Rennel dostrzegła to COŚ. Gdyby nagle nie przestała słyszeć swojego wrzasku przerażenia, pewno by ogłuchła. Kreatura była obrzydliwa – każda pojedyncza część ciała była od innej osoby, innej rasy. To był jeden wielki misz-masz, przerażający jak żaden inny, przyprawiający półelfkę o mdłości. Mimo tego, jak to coś sprawiało, że popadała w jeszcze większy obłęd, dziewczyna wstała i pobiegła przed siebie bardzo długim korytarzem w stronę niewielkich, białych drzwi – jej wybawienia. Niestety, najgorsze było dopiero przed nią.

Mijała tak wiele łóżek, wanien, a wszystkie one były pełne ciał – niektóre były już pozszywane, inne poćwiartowane. Krew lała się gęsto, a wnętrzności leżały wszędzie powyciągane, czekające na swoją kolej. Tam leżały zwłoki bez rąk, gdzie indziej była sama noga, a wszystko to w otoczeniu okropnego smrodu gnijących ciał i metalicznego zapachu krwi, którą można było wręcz czuć na języku – jakby polizało się coś metalowego. Mimo tego, że Rennel zaczęło mdlić, nie mogła oderwać od tego wzroku. To było... wszędzie, czy tego chciała, czy nie. Po prostu musiała się temu przyglądać, biegnąc prosto, w stronę domniemanego wybawienia. Tylko raz się odwróciła za siebie – przerażający potwór postępował krok w krok za nią, pomimo tego, że starała się biec jak najszybciej i powinna dawno temu zostawić go daleko za sobą. A on jednak szedł za nią, tak jak poprzednio widmo, niosąc na wysokości tych obrzydliwych piersi nóż. Dziewczyna niestety nic nie mogła zrobić, więc pobiegła dalej. Była przecież już blisko wyjścia...

Zobaczyła goblińską głowę. Gwoli ścisłości, hobgoblińską. Jeśli już będąc naprawdę dokładnym, ta oto głowa należała do nikogo innego, jak Lostka, tego samego Lostka, który przyjął na siebie bełt wymierzony w jej stronę. Ona... leżała w balii, lecz nigdzie nie było widać jego ciała. Oddech gwałtownie jej przyspieszył, a szaleństwo, w które z każdym krokiem i każdym widokiem, jaki jej tutaj serwowano, pogłębiało się. Kawałek dalej leżał Set. Teraz to Ren nie miała zielonego pojęcia, co ten tutaj robi. Może też był w Ujściu? Był nietknięty, lecz na jak długo? Nie żeby Rennel nie pragnęła jego cierpienia jako jednej z niewielu osób, ale na pewno nie chciała, żeby ktoś zgotował mu taki los. Nikt na to nie zasługiwał, nawet on. A jednak tutaj leżał, on, a raczej jego martwe ciało, wpatrujące się bezczynnie w sufit i czekające na swoją kolej.

Przy dwóch bliskich jej sercu niegdyś i dzisiaj osobach jej nogi zwalniały, a przynajmniej ona miała takie wrażenie, że to czas robi jej na złość, żeby wyraźniej i dokładniej widziała tamtą dwójkę, a nie jako zamazane obrazy migające jej w kącie oka. Teraz jednak cały świat postanowił z niej zadrwić i zaśmiał się prosto w twarz, rzucając w nią wyzwaniem, które wręcz wrzeszczało jej w głowie: i co teraz zrobisz?! Przede wszystkim... zatrzyma się, co też uczyniła, może nie z premedytacją, a bezwolnie, jakby jakaś potężna siła nagle ją powstrzymała przed dalszym biegiem. W jej pulsującej okropnie głowie zadudniło milion obutych w ciężkie buty stóp, wygrywając swoim marszem prześmiewczą melodię. Wszystko wokół zaczęło się kręcić, a nogi, martwe, półelfie nogi zachwiały się pod Rennel. Dziewczyna upadła na kolana z łzami w oczach.

Dotknęła ciała swojej przyszywanej matki opuszkami palców, sprawdzając, czy to nie jest aby iluzja, którą ktoś wywołał, aby całkiem ją zniszczyć. Spoglądała na jej puste wnętrze i na balię, w której wszystkie organy, wszystkie wnętrzności walały się bezczynnie, czekając, aż ktoś je umieści w innym ciele, innej pustej powłoce, która wkrótce ożyje. Matka nie miała także nogi, ale Rennel nie widziała, aby ta gdzieś blisko była. Zresztą, cała jej uwaga skupiała się na jej martwej twarzy, spoglądającej szklistym wzrokiem w pustkę. Półelfka była zdruzgotana. Nic nie potrafi opisać jej bólu, cierpienia i rozpaczy, jaką w tym momencie przechodziła. Wyła, płakała i wrzeszczała na przemian, kurczowo ściskając dłoń antykwariatuszki, dotykając jej twarzy i ciała, sama drżąc w konwulsjach.

- To... n-nie miaaało się-ę tak skoończy-yć! - zawyła do niej, tuląc się do martwego ciała, czując, jak ona sama umiera wewnątrz. Zapowietrzała się i czkała, nie panowała już nad sobą. Chciała, żeby ktoś ukrócił jej katusze. Miała dość. Chciała umrzeć, chciała nie czuć tego smutku, tej rozpaczy, szaleństwa, które ją ogarniało.

Jednakże, z każdą sekundą uspokajała się. Szloch ustawał, oddech powoli się uspokajał, tylko ciało nie chciało przestać drżeć. Nienaturalnie wolno puściła zwłoki swojej mateczki i patrząc się w pustą przestrzeń, podkuliła kolana pod samą brodę i objęła je, kiwając się rytmicznie w przód i w tył, przód i w tył... zapomniała o drzwiach będących wszakże już niedaleko, zapomniała o monstrum będącym zapewne tuż przy niej, zapomniała o krwi i częściach ciała. Odgrodziła się od tego i tylko mamrotała do siebie, jakby próbując sobie udowodnić w ten sposób, że to tylko jakiś koszmar.

- To nie jest prawda, to nie jest prawda, to nie jest pra-awda... - oddech znowu przyspieszył. - To tylko koooszmar, prawda? To nie jest naprawdę, to nie jest naprawdę, to nie jest naprawdę! Prawda? PRAWDA?! - wrzasnęła w stronę ciała swojej matki i zamilkła oczekując odpowiedzi. Zaraz jednak miarowe kiwanie się w przód i w tył ustało, a dziewczyna powstała chwiejnie. W jej wzroku na próżno było szukać normalności. Pozostał tam obłęd, czyste szaleństwo wywołane wszystkimi widokami, jakie teraz miała przed sobą.

Rennel nie chciała wierzyć, że to się dzieje naprawdę. Toczyła obłąkanym wzrokiem po całym niesamowicie długim pomieszczeniu i nie dopuszczała do siebie myśli, że to jest realne. Zaczęła odrzucać taką możliwość, zamknęła się na inne sugestie. Teraz jej celem stało się wydostanie z tego koszmaru. Postąpiła krok i dwa, chwiejąc się, jakby była pijana i kręcąc przecząco głową, raz mamrocząc, raz krzycząc słowa otuchy, czyli głównie: To nie jest prawda, to się nie dzieje naprawdę, to tylko koszmar, pytając co i rusz zwłok i części ciał o to, ale nie usłyszawszy odpowiedzi od biednej, bogom ducha winnej nogi czy wątroby, szła dalej, do drzwi, białych drzwi. One nie są tam na darmo, prawda?! Przejdzie przez nie i się wybudzi. Tylko do nich dotrze...

- One tam są, one tam są, one mnie wyprowadzą... nie-e, one będą się oddalać! Nie! Jak się będą oddalać, to w końcu się obudzę, jak ten potwóóóór będzie mnie chciał zjeść. NO CHODŹ TUTAJ I MNIE ZJEDŹ, TY PIEPRZONY POTWORZE! - odwróciła się gwałtownie i idąc do tyłu, wrzasnęła do monstrum zachęcająco otwierając ramiona jak do uścisku. Zaśmiała się szaleńczo i znowu zaczęła kręcić głową. - Mama żyje, mama żyje, mama żyje, mama żyje, mama żyje... - i szła tak, chcąc dotrzeć do białych drzwi...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”