Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

31
Ren

Kobieta była zarządczynią lazaretu, który funkcjonował w kryjówce opozycjonistów. Przyprowadzano niekiedy osoby w skrajnym stanie, ale przede wszystkim tych z niewielkimi postrzałami, odciętymi palcami, poparzeniami, złamanymi kośćmi czy zwichnięciami. Ciężko było w ferworze walki przetransportować osobę bliską śmierci. Z taką osobą trzeba było nie tylko dotrzeć do najbliższego zejścia do kanałów, ale również przebyć labirynt wilgotnych korytarzy i przedrzeć się do Miasta Pod. Stąd obecność Rennel na jednym z łóżek była czymś zupełnie nowym. Ledwie żywa, na skraju między dwoma światami, została przyniesiona w ramionach barda w towarzystwie opozycjonistów. Nie mogło się skończyć porażką. Wszyscy z pewnością byli zaskoczeni, że udało się pomóc dziewczynie, ale problem nie znikł. Jej świadomość siebie, przestrzeni i czasu, które ją otaczały, trochę się zaburzyły. Była profesorka z Oros miała więc za zadanie poprowadzić przez nieświadomość jak niewidomą. Powoli wracał jej kontakt z rzeczywistością, ale nadal nie był on zadowalający.

- Spokojnie. Nie wyrywaj się tak. Wszystko jest dla twojego bezpieczeństwa. Ostatnim razem zachowywałaś się w dość nieprzewidywalny sposób – tłumaczyła jej, choć nadal jej ton wydawał się taki wyniosły. Może miała taką manierę. Z każdym kolejnym słowem przypominało to bardziej akcent niż próbę pokazania wyższości nad Rennel. Ona po prostu prezentowała taki stosunek do każdego niezależnie od pochodzenia, płci czy wieku – Pochodzisz z Oros? No widzisz. Coś nas łączy. Wychowywała Cię twoja przybrana matka, prawda? Opowiesz mi coś o niej? Jaka była? Jak wygląda?

Shana spojrzała za wzrokiem pacjentki na jej dłoń, w której trzymała szkiełko. Przedmiot niezwykły i magiczny. Otrzymała go od dziewczynki, która siedziała przy jej łóżku. Tej samej, która nuciła tą przerażającą piosenkę. Wdarła się do jej snu z jawy i przeobraziła się w coś mrocznego. Była przecież zwykłą melodią, które nuciły sobie dzieci w czasie zabawy.

- To prezent od Anet. Zawsze przychodziła do lazaretu, aby oglądać sny osób. Większość z nich jest przerażających. Twój był inny, choć podobny do koszmaru. W nim łączyły się wszystkie twoje nierozwiązane konflikty z tym co działo się dookoła Ciebie w stanie snu garońskiego. Z tym wszystkim zmagałaś się naprawdę, choć nie fizycznie. Duchowo. Stąd wiemy trochę więcej o tobie. Anet opowiedziała nam co widziała w twoim śnie. – wyjaśniła, po czym zamilkła na chwilę.

Pytanie, które zostało zadane było ciężkie. Stan Rennel nie był jednoznaczny. Oczywistym było, że nie jest martwa. Jej ciało nie gniło, a była obecna wśród innych żywych. Była przecież również w pełni materialna, choć miała wrażenie, jakby wszystko było mniej intensywne w dotyku. Jakby jej próg odporności na ból podwyższył się. Z drugiej strony jej organizm nie funkcjonował jak dawniej. Czuła to i żadne słowa nie miałyby takiej siły, aby temu zaprzeczyć. Choć w obecnej sytuacji, dziewczyna wydawała się niestabilna emocjonalnie. Niby była nieufna wobec otaczającego jej świata, ale z wielką ulgą przyjęłaby wieści, że wszystko jest jak dawniej. Mogłaby nawet być okłamywana, aby tylko czuć się lepiej. Elfka zaczęła rozmowę zupełnie od innego elementu. Chciała ją uspokoić i oswobodzić.

-Nikt nie chce Cię tutaj skrzywdzić. Jesteś w prowizorycznym szpitalu. Nic Ci tutaj nie grozi, prócz własnej paranoi. Chcemy Ci pomóc. - mówiła zbliżając się do niej i kładąc swoją o wiele cieplejszą dłoń na jej ręce - będziesz spokojniejsza? Nie chcę Cię trzymać tutaj na siłę. Najlepszym wyjściem byłoby, gdybyś opuściła lazaret. Tylko musisz tego chcieć. Nie ma żadnego snu.

Zaczęła odpinać pasy, które ściskały jej nadgarstki. Poczuła jak wraca jej pełnia czucia do dłoni, jak krew przepływa do śródręcza i palców. Czuła to charakterystyczne mrowienie. Próby wyrwania się z uwięzi spowodowały otarcia na nadgarstkach, które miały charakterystyczny siny kolor. Nie były naturalnie czerwone lecz fioletowawy. Następnie akolitka odwiązała jej nogi, aby czuła się zupełnie nieskrępowana.

- Spójrz na swoje dłonie. Dotknij swojej twarzy nimi. Uszczypnij się w lewą dłoń. – po kolei podawała dziwne polecenia – Nabierz do płuc najwięcej powietrza jak potrafisz i wyrzuć je spontanicznie, aż poczujesz spięte mięśnie brzucha. Czujesz zmiany w swoim organizmie? Krew szybciej płynie, zrobiło ci się przyjemnie ciepło, czujesz własny dotyk? Chyba nie muszę ci udowadniać, że jesteś żywa. Ale… - znów zatrzymała się, jakby szukała odpowiednich słów do przekazania informacji o jej stanie. To wzbudziło jeszcze większy niepokój – Przeszłaś inwazyjną operację. Przez krótki czas nie żyłaś. Twoja dusza zabłąkała się i ugrzęzłaś na pewien czas w międzyprzestrzeni, a nawet zniknęła z naszego wymiaru. Twoje ciało zaś musiało być sztucznie podtrzymane. Za pomocą pewnych eliksirów. Rytuał zmienił twoje ciało. Z czasem zauważysz zmiany, niektóre zaś bardzo szybko się ujawnią. Nie wyjaśnię czy tego wszystkiego.

Kolejna przerwa, w której wyniosłą elfka przez chwilę wydała się bardziej zwyczajna o prawdziwych emocjach. Wydawała się wahać, a jej oczy zaszkliły się delikatnie. Przymknęła oczy i smukłą delikatną dłonią ściągnęła wilgotne kropelki z rzęs. Wyciągnęła coś spod fałd sukni i położyła na łóżku obok dziewczyny. Była to niewielki dziennik oprawiony w zniszczoną skórę.

- Niegdyś była dziewczynka. Miała dwanaście wiosen i 87 dni, kiedy przeprowadzono na niej ten sam zabieg. Zabieg przywrócenia duszy i konserwacji ciała. Zakazany przez lożę magów. Napisałam jej wskazówki i ważne informację o jej nowym ciele. O obowiązkach i ostrzeżenia. Nie zdążyła go przeczytać. Został przeprowadzony za późno. Jej dusz zbyt daleko uleciała. Nie pochwyciłam go… Może tobie się przyda. Znajdziesz tam odpowiedzi na pytania. Otrzymałaś wielki dar i przekleństwo. Wykorzystaj to, a wszystko będzie dobrze – ostatnie zdanie wydawało się powiedziane pieszczotliwie. Shana nie patrzała się na swoją pacjentkę. Jej wzrok utkwiony był w dzienniczek. Wtedy Ren zrozumiała, że te ostatnie słowa mówiła do kogoś innego. Kogoś kogo nie udało się jej uratować.

- Nie martw się o innych. To oni zaprzątają sobie myśli twoim losem. Śpisz tutaj trzy dni. Najlepiej zrobisz jak wrócisz do nich i dasz im nadzieję. Tego by chciała Lucja. Po to przecież kazała mi Cię ocalić przed śmiercią. Byś była ich poezją – powiedziała wracając do dawnego tonu głosu, tego zimnego i nieprzyjemnego – Herenza wraz z Romeuszem i tym bardem ruszyli do nowo powstałej kryjówki na powierzchni. O żadnych goblinach nic nie wiem. To są zdradzieckie i fałszywe stworzenia. Na twoim miejscu bym uważała, komu powierzam swoje życie. Nie przyprowadzamy tutaj takich stworzeń. No dobrze, jeden goblin się przypadkiem szwenda po korytarzach. Ten jednak był z Kalii od początku, więc nic dziwnego, że został z nami.
_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Dandre

Śpiewak, który na czas okupacji Zielonych stał się bardziej wyszkolonym zabójcą, uciekł w kierunku jednego z korytarzy. Zostawił ich samych. Co jakiś czas ktoś przechodził obok i zerkał na nich. Przede wszystkim patrzeli na Herenzę. Była to przecież kobieta bardzo atrakcyjna i z pewnością była perłą w podziemiach, którą każdy ubóstwiał. Nic dziwnego, że przechodzący opozycjoniści chcieli choć na chwilę zawiesić na nim oko. Dandre również mógł zostać zaliczony do tej kategorii ludzi, ale nie był przedstawicielem tej pięknej płci, której brakowało w kryjówce. Oczywiście było parę kobiet, które wspierały Ruch Oporu. Choćby sanitariuszki na czele z zarządczynią lazaretu. W stosunku do przechadzających się tutaj mężczyzn, były w znacznej mniejszości.

Ta jedna najcudowniejsza z nich wszystkich zaś była całkowicie skupiona na bardzie, który nagle pojawił się siedzibie Kalii. Nawet jak się to komuś nie podobało, mało mieli do gadania. Tutaj liczyła się każda ręka do pomocy, a poprzez swoje odważne czyny na rynku, zdobył ich zaufanie. Największą zasługę miała tutaj Rennel, która uratowała Lwią Lilię, a następnie oberwała strzałą. Swoimi zasługami jednak po części podzieliła się z samym zawadiakom, który za wszelką cenę próbował ocalić jej życie. Nic dziwne- był pośrednio odpowiedzialny za jej obecny stan. Ponoć stabilny, ale nadal nieciekawy.

- Dziękuję. Te olejki pomagają mi zapomnieć, że siedzę w podziemiach. Nawet porządek, który tutaj panuje nie zabije do końca tego zapachu wilgoci – powiedziała lekko rozbawiona komplementem. Zbliżyła się jeszcze bardziej do niego. Czuł jej ciało, które ocierało się o niego. Stracili całą noc na spaniu, ale teraz nie mieli możliwości zbytnio nadrobić straconego czasu. Nie tak publicznie!

- Nie masz złudzeń? Masz rację, nie masz po temu powodów – uśmiechnęła się do niego delikatnie i przysunęła twarz niebezpiecznie blisko – byłoby nudno.

Potwierdziła jego słowa, a zaraz potem jej delikatne miękkie wargi dotknęły jego ust. Kobiety rzadko inicjowały wszelkiego rodzaju akty. Przyjęta była zasada, że białogłowe dawały mężczyźnie przyzwolenie, ale ten przejmował wszelką aktywność. Tutaj zaś Lucja pobudziła go do stanu, którego nie potrafił wręcz kontrolować. Dawno nie miał żadnej kobiety tak blisko. Ostatnia podróż w samotności, odwiedziny wioski, zieloni towarzysze wraz z niewinną Ren. Cała ta sytuacja w Ujściu nie sprzyjała romansom, a tutaj ktoś wyzwolił z niego tłumione pragnienia. To muśnięcie jej warg wywarło na niego zbyt duży wpływ. Nawet nie zorientował się kiedy to on odwrócił się i przywarł do niej, przyciskając ją do zimnej kamiennej ściany holu. Kiedy wpił się jak drapieżnik w jej usta. Czuł jednak słodycz, o której marzył przed zaśnięciem i w pięknej marze sennej. Ich języki tańczyły nieposkromione. Ona położyła swoją smukłą dłoń na jego biodrze, a drugą na klatce piersiowej. Delikatnie masowała go. Jej noga zaś znajdowała się w jego kroczu, drażniąc mężczyznę. Czuł jak podniecenie tylko w nim wzrasta. W końcu jednak odsunął się trochę od niej, a ona wydawała się zupełnie nieobecna. Jakby nadal była zatopiona w jego ustach.

Wtedy też przybył Romeusz, który wyczuł najodpowiedniejszy moment. Dandre nadal opierał się o ścianę i znajdował się nad bardką, która niespokojnie oddychała. Powoli jej oddech się wyrównywał. Nożownik nie kazał na siebie tak długo czekać, albo tak im się tylko wydawało. Nie był sam. Dobrze było zobaczyć go zadowolonego wraz ze zgrają pomocników. Jego wzrok jednak nie ominął dziwnego ułożenia dwójki względem siebie.

Drużyna z którą przybyła nie stanowiła ekipy marzeń. Nie mieli do czynienia z prawdziwymi mordercami, złodziejami i szpiegami. Byli to tylko świeży członkowie Ruchu Oporu, którzy zostali zaciągnięci do podziemnej organizacji wraz z Dandre. Kojarzył ich twarze. Pierwszy rzucił się w oczy potężny brodaty mężczyzna. Bard w myślach nazywał go barbarzyńcą, bo właśnie ten termin idealnie pasował do jego sylwetki niczym dzikiego mieszkańca Północy. Ubrany był w przyszywanice, a u boku miał krótki miecz, zaś na plecach toporek. Będzie przydatny w każdym boju. Nawet jeżeli był potężny i niezbyt dobrze radziłby sobie w kanałach. Za nim wlókł się rudy brzuchaty mężczyzna o gęstych nieprzestrzeżonych bokobrodach. Udało mu się wyprosić gang o kuszę. Ta jednak była dość duża i nieporęczna do starć w kanałach. Przypuszczał również, że nożem nie posługiwał się równie sprawnie jak przebywający tutaj bandyci. Przed niego przepchnęła się 30 letnia kobieta o długim brązowym warkoczu, który obijał się o jej plecy. Miała na sobie skórzany wyprofilowany pod kształt jej piersi kirys. Wydawała się drugą kompetentną osobą w tej ekipie. Dobrze zbudowana, władająca mieczem. Prawdopodobnie była wojowniczką. Bardzo możliwym jest, że niegdyś pracowała jako najemniczka, ale ugrzęzła w tym zapyziałym mieście. Nie była podobna do Herenzy pod żadnym względem. Kobieta groźna i niebezpieczna, ale nie posiadająca delikatności. Jego wzrok wychwycił również barmana, który miał kilka większych i mniejszych noży. Zza całego tłumu wychylał się jeszcze ubrany w skórzaną kurtę z krótkim mieczem chłopaczek, któremu podczas odbijania Lwiej Lilii, bard rzucił oręż. Ten sam, który tak bardzo wyrywał się do bitki z orkami i ruszył za nimi wszystkimi przed zbliżającą się strażą. Teraz wydawał się znacznie spokojniejszy.

- Jesteśmy gotowi – po czym wzrok śpiewaka spadł na Dandre, ale z twarzy nie schodził mu uśmiech – czy coś mnie ominęło?

- Ruszamy? – zagrzmiał barbarzyńca, któremu nie były potrzebne pogaduszki.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

32
S-skąd wiesz, że przybrana? — zapytała dziewczyna, spoglądając z podejrzliwością na Shanę. Potem jednak opuściła z powrotem głowę na poduszkę i przymknęła oczy, próbując przywołać sobie jej obraz w pamięci. Uśmiechnęła się melancholijnie, widząc ją w swojej wyobraźni. — Mama... ona była niesamowita. Dobra, wyrozumiała, łagodna... opiekuńcza. I ona dwa lata temu miała jeszcze trochę czarnych kosmyków, ale ogólnie to była już siwa, i te włosy zawsze zaczesywała do tyłu, w kok przy karku, ale nie wyglądała przez to surowo. Zawsze się uśmiechała, nawet jak miała problemy. Oczy miała niebieskie, i mnóstwo zmarszczek przy nich i ustach! Na czole też, czasem się śmiała, że to przeze mnie... ale nigdy na mnie nie krzyczała. I zawsze chodziła w spodniach, bo mówiła, że sukienki są dla kur domowych, a ona jest niezależna. I ona jest bardzo mądra, jak była młoda, to zwiedziła chyba pół Herbii, szukając artefaktów! I j-ja ją tak... j-ją z-zostawiłam... — Rennel zaniosła się płaczem, przypominając sobie o tym, co takiego zrobiła. Uciekając, zesłała na siebie nieszczęście, można by nawet rzec, że karmę. Teraz ma za swoje!
*** Książki były źle ułożone, więc matka kazała Rennel je przełożyć na odpowiednie dla nich miejsca. Dziewczyna ganiała więc po zapleczu, które całe było zapełnione książkami – było to takie małe królestwo półelfki, która niemalże całe dzieciństwo spędziła, buszując po półkach i często sięgając po coś, czego nie powinna czytać. Teraz jednak nudziła się tutaj. Próbując uporządkować cały ten chaos powstały w sumie przez jej niedbalstwo, myślami wybiegała kilka godzin później. Set mówił, że to ostatni skok, a potem koniec z tak ryzykownymi zadaniami. Obiecał to jej, a ona mu ślepo wierzyła. Na samą myśl o nim uśmiechała się... ale w głębi duszy czuła dziwny niepokój związany z tym wszystkim. Na chwilę nawet się zawiesiła, trzymając w dłoni książkę Ryszarda Sałaty. Z tego stanu wyrwało ją skrzypnięcie drzwiami. Przewróciła oczami, oczekując kolejnej reprymendy ze strony jej macochy. Nie przeliczyła się.
— Skończyłaś?
— Chyba widzisz, że nie — odwarknęła Ren, odkładając dzieło Sałaty na swoje miejsce.
— Wciąż jesteś zła? Mówiłam ci, że...
— No i co z tego? Ja też ci mówiłam, żebyś w końcu go zaakceptowała, ale ty oczywiście musisz być uparta i cały czas powtarzać...
— Bo widzę, jaki on ma wpływ na ciebie! Dziewczyno, opamiętaj się! Nie rozumiesz? On-cię-wykorzystuje! — starsza kobieta dodała nacisk na ostatnie zdanie, próbując przemówić po raz kolejny Rennel do rozumu. Ta jednak popatrzyła się na nią z politowaniem i uśmiechnęła krzywo.
— Albo to po prostu ty dostajesz jakichś zwidów na starość — antykwariatuszka aż zaczerwieniła się ze złości i otworzyła usta, po czym zamknęła je, na twarzy mając wymalowaną bezsilność. W końcu zdołała tylko wydukać:
— Rennel...
— No co? Nic o nim nie wiesz, a go oceniasz. Wiesz co... po prostu się pieprz, o. Skończyłam. Resztę dokończ sama, jak jesteś taka mądra — przeszła obok niej, trącając przybraną matkę ramieniem. Trzasnęła za sobą drzwi, rozwścieczona ignorancją kobiety. To była ostatnia rozmowa, jaką obydwie ze sobą przeprowadziły.

*** Bardzo trudno sobie wyobrazić, jak Rennel w tym momencie cierpiała. Cierpiała przez dwa lata, odkąd uciekła. Nie problemem bowiem był powrót dziewczyny do Oros. Ona bała się spojrzeć matce w oczy, bo wiedziała, że musiałaby przyznać jej rację. Przeprosić. Za wszystko, co jej wyrządziła. Za niewdzięczność, jaką jej okazała. Nastolatka nie potrafiła się na to zdobyć, gdy uświadomiła sobie to, co coraz więcej osób z otoczenia jej powtarzało. Nie potrafiła zdobyć się na odwagę...

Teraz natomiast była czymś, czego nie potrafiła nawet określić medyczka wykładająca dawniej na uniwersytecie, mimo tego, iż Ren była jej tworem. Nie wiadomo, czym się stała, ani co się z nią działo. To była kara za jej podły występek. Coś, czego nie mogła już cofnąć. I jak ona teraz stanie przed obliczem matki? Nie była już przecież sobą. Nawet jeśli wykaże skruchę, to nie ma ona obowiązku wybaczyć jej. Potworowi, wewnątrz i zewnątrz. Choć więc we śnie pogodziła się ze swoją osobą, to z tym, co zrobiła Indra, jak ją zdradziła, już nie. Jej dusza nigdy nie zastanie spokoju, póki się z nią nie spotka.

Rennel odetchnęła raz i drugi, zapowietrzając się i znowu wychodząc na beksę przed Shaną. Kobieta mimo wszystko powinna zrozumieć, jak bardzo temat matki był dla dziewczyny drażliwy, jakie emocje wywoływał... jaką burzę w niej wzniecał. W każdym razie, jej głos i dotyk powoli uspokajał pólelfkę. Odepchnęła gdzieś głębiej ten temat i słuchała jej, próbując nawet na siłę uwierzyć w to, że to tutaj to jest rzeczywistość. I jako tako się jej to udało, nawet jeśli gdzieś tam istniało jeszcze powątpiewanie.

... będę — mruknęła Ren, spoglądając szklistymi oczami na Shanę i usiłując wywołać u siebie uśmiech, mało skutecznie. Gdy ta ją odwiązywała, odruchowo dziewczyna chciała wstać i zacząć uciekać; jedynie jakimś cudem udało jej się tego nie zrobić. Była przecież w rzeczywistości, nie musiała się niczego obawiać. Jedynym jej działaniem było usiadnięcie na skraju łóżka, jak za pierwszym razem. Gdy medyczka zaczęła wydawać jej polecenia, nieco zdziwiona je robiła, krok po kroku. Czuła, że była żywa, ale wciąż jej coś nie pasowało. Jej domysły potwierdziła elfka, strasząc ją trochę.

Z ciekawością zerknęła na książkę, którą położyła obok niej. Wzięła ją do rąk, obracając dziennik dookoła i słuchając. Więc nie była pierwsza... — Mogłam umrzeć... na zawsze? Skąd wiedziałaś, że moja dusza nie uciekła jeszcze? — nie umknęło jej także to, w jaki sposób Shana wyrażała się o tamtej dziewczynce. Jakby była jej bardzo bliska. Córka? Podopieczna? Na pewno istnieje taka możliwość...

Patrząc na dziennik, uniosła zaskoczona głowę. Trzy dni? Toż to szmat czasu! Co się przez ten czas musiało dziać, podczas gdy ona walczyła sama ze sobą! Nie spodobało się jej to, jak mówiła o JEJ goblinach. One nie były takie, jak reszta, co omieszkała natychmiast zauważyć. — Nie, nie! One takie nie są. One... uratowały mi życie. Pozwoliły uratować Lilię... Dandre potwierdzi! Lostek... on przyjął strzałę na siebie. Padłabym wcześniej, nie dobiegłabym do niej i wszystko potoczyłoby się inaczej. Muszę ich odnaleźć, chociaż ich... — palce dziewczyny zacisnęły się na dzienniku. Szkiełko leżało na łóżku, gdzie je odłożyła. Nie chciała na razie mieć z nim nic do czynienia. Tylko pogorszył jej sprawę. Zajęła się za to książką, otwierając ją na pierwszej stronie, z lekkim niepokojem patrząc, co na niej jest. Jeśli tylko tytuł, to przerzuci stronę do dłuższego tekstu. Robiąc to, zapytała jeszcze: — Co ze mną teraz zrobicie?

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

33
Romeusz odszedł w kierunku jednego z korytarzy, a Dandre został sam z Lilią. Bynajmniej nie miał zamiaru narzekać z tego powodu. Stał obok niej, zupełnie zadowolony z tego jak się sprawy potoczyły i dawał się uwieść przepięknie pachnącym olejkom, którymi się skropiła... Ach, zupełnie jakby ich potrzebowała, by zwrócić na siebie uwagę! I bez tego ślicznego zapachu nie dało się przejść obok niej obojętnie. Była po prostu śliczna, choć nie w tym delikatnym, dworskim stylu. Bardziej jak jakaś bogini; połączenie ulotnej delikatności z czystą siłą.
Był wprost oczarowany. I, jak z lekkim uśmieszkiem na ustach zauważył, nie tylko on. Mijający ich opozycjoniści zazwyczaj także zawieszali oko na Lwiej Lilii... Choć na chwilę, by nacieszyć się widokiem czegoś iście pięknego. Sam korzystał ile wlezie, po prostu stojąc przy ścianie i patrząc na nią tak, jakby już więcej miał na nią nie spojrzeć i próbował zapamiętać wszystkie szczegóły jej twarzy.


Jakże cieszył się, że kobieta poświęca mu podobną atencję!
Dandre uśmiechnął się lekko, słysząc rozbawienie w jej głosie. No cóż, komplement może najwyższych lotów nie był, niezbyt to ambitne słowa... Ale prawdziwe! Wszystko w niej czarowało i nęciło; zapach też.
- Inni mają o tyle łatwiej, że mogą popatrzeć na ciebie, czy posłuchać co jakiś czas twego śpiewu. Z pewnością... - Lucja jeszcze bardziej zbliżyła się do barda. Czuł bliskość jej ocierającego się o niego ciała i aż zacisnął szczęki. Bogowie, cóż za kokietka! Toć zaraz nie wytrzyma, nie wytrzyma po prostu! A przecież nie było czasu na zabawy, zresztą, nie tu, nie na korytarzu. - ... pomaga im to zapomnieć... - mruknął, bynajmniej nie myśląc już o jakiś tam opozycjonistach.


- Bardzo. - zdążył potwierdzić, nim delikatne, miękkie wargi kobiety dotknęły jego ust. Właściwie skłamałby mówiąc, że nie spodziewał się inicjatywy z jej strony; to w końcu nie płochliwa szlachcianka, a kobieta w pełnym tego słowa znaczeniu. Odważna, z tupetem. Jeszcze bardziej mu się podobała.
Choć zupełnie nie przewidział swojej reakcji. Coś jakby eksplodowało mu w głowie, a konsekwencje czegokolwiek uciekły w niepamięć. Od wyjazdu z miasta nie był z kobietą; do przydrożnych karczm zaglądał tylko po to, by wyspać się, czy napić. Dopiero teraz odczuł to tym dotkliwiej, że miał pod ręką iście boską istotę, która strasznie go nęciła... I piekielnie mu się to podobało.
Nawet nie zauważył kiedy przywarł do niej i wpił jej się w usta, jak bestia jakaś drapieżna. Obrócił ją nieznacznie, przypierając kobietę do kamiennej ściany holu. Jedną dłoń opierał na jej policzku, gładząc go lekko kciukiem, a drugą zjechał niżej, ku jej talii. I tam się na razie zatrzymał.
Czuł się jak we śnie, z którego bynajmniej nie chciał się obudzić. Pocałunek przeciągał się dalej, a ich języki tańczyły nieposkromione. Czuł jej dłonie, jednak to nie one nęciły go najbardziej, a jej noga, drażniąca go i podniecająca coraz bardziej.
Zbliżył się jeszcze bardziej, naparł na nią, przyciskając ją do ściany i ucałował raz jeszcze... Po czym, z niemałym trudem, odsunął się kawałek i stał nad nią, opierając się rękoma o ścianę.
Bogowie!


Lucja wydawała się zupełnie nieobecna, jakby nadal była zatopiona w jego ustach.
Romeusz wybrał sobie właśnie ten moment na to, by wrócić wraz z grupką innych opozycjonistów. Cóż, nie wyglądało to najlepiej. Dandre znajdował się właściwie tuż nad oddychającą niespokojnie Lucją. Bard nieśpiesznie odwrócił się w stronę mężczyzny, wychodząc z założenia, że lepiej nie wykonywać żadnych zbyt gwałtownych ruchów.
Hym, śpiewak wydawał się zadowolony z siebie i nie wyglądał na złego. Dobrze.


Dopiero po krótkim, acz uważnym przyjrzeniu się Romeuszowi, wzrok barda przejechał powoli po członkach zebranej przez jego drużyny. Cóż... nie byli to mordercy, złodzieje, czy szpiedzy, a dość świeży członkowie ruchu oporu, którzy pojawili się tutaj razem z nim, z Dandre. Czy idą teraz na jakąś misję... sprawdzającą? By udowodnić swoją wartość? No, można się tylko domyślać.
Pierwszą osobą, która rzuciła mu się w oczy był ogromny, brodaty mężczyzna, którego już wcześniej nazwał w myślach barbarzyńcą i na razie przy tym pozostawał. Z pewnością okaże się przydatny podczas potyczek, choć niekoniecznie w kanałach i innych małych przestrzeniach... choć, z tym krótkim mieczem może i w takich sytuacjach uda mu się coś zdziałać. Bard oczywiście widział go oczyma wyobraźni gdzieś w dalekich górach, opatulonego futrem wilka, czy niedźwiedzia, z ogromnym, dwuręcznym toporem w ręku.
Za nim wlókł się rudy, brzuchaty mężczyzna ze sporą kuszą w rękach. Nie wyglądał na doborowego kusznika, ale z drugiej strony... Ponoć każdy głupi potrafi strzelać z kuszy, problemem jest naciąganie cięciwy. Dandre nie próbował; wolał pozostać przy broni białej.
Przed Brzuchatego przepchnęła się na oko trzydziestoletnia kobieta o długim brązowym warkoczu. Musiał przyznać, że wyglądała profesjonalnie. A nuż pracowała kiedyś jako najemniczka i utknęła teraz w okupowanym mieście? Miała przy sobie miecz, a on nie miał powodów, by twierdzić, że nie potrafi się nim posługiwać.
Za nią znajdował się jeszcze barman, uzbrojony w zestaw noży i młody chłopak, któremu wczoraj, podczas akcji na rynku, podał jakiś oręż. Dziś wydawał się spokojniejszy, niż wczoraj... No, Dandre zresztą też.


- To świetnie, możemy w takim razie ruszyć. - odrzekł Romeuszowi, uśmiechając się do niego lekko.
- Nie, nic ciekawego, ot, czekaliśmy na was. - odpowiedział jeszcze na pytanie, usuwając się grupce z drogi.
- A więc; ruszajmy. Nie ma na co czekać.
Obrazek

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

34
Ren

Opowieść Rennel o swojej przybranej matce była bardzo obrazowa. Siedząca przy dziewczynie wysoka elfka, przymykająca powieki na chwilę, potrafiła sobie ją wyobrazić na podstawie barwnych opisów jej wyglądu i charakteru. Z pewnością była dobrą kobietą. Bezkonfliktową, ale autonomiczną. Wyrozumiałą, lecz uporządkowaną. Osobą zupełnie odbiegającą od stereotypowego opisu rodzicielki z podrzędnego domu. Właścicielka księgarni w Oros. Shana do tego stopnia wizualizowała jej postać, że na moment była pewna, że znajduje się wśród nich. Pełne emocji słowa wypowiadane przez młódkę były przesiąknięte czarem, który był podobny do uroków rzucanych przez podróżnych muzyków na swoich słuchaczy.

Na jej płacz jednak nie zareagowała. Otworzyła szerzej oczy i spojrzała na nią w ten swój osobliwy zimny sposób. Te ciemne tęczówki były wręcz przepełnione chłodem, którego nie potrafiła rozgrzać smutna historia. Tylko w tym momencie, kiedy wspominała prawowitą właścicielkę notatnika, wydawała się spokojniejsza. Jakby jej delikatne zmarszczki, przeciw którym stosowała wymyślne maści, które otaczały jej oczy i usta, ale również rzeźbiły wysokie czoło, wygładzały się. Zarządczyni lazaretu jednak nie należała do osób delikatnych i empatycznych. Zadaniowo wypełniała swoją funkcję. Przyznać trzeba było, że robiła to dokładnie, wykorzystując w pełni swoje umiejętności.

- Nie wiedziałam. Zaryzykowałam, choć kosztowało mnie to nie tylko wielu cennych środków, ale również bardzo dużo sił witalnych. Nie powinnam się na to zdecydować. Mam już swoje lata, a tak potężna magia nie tylko wyczerpuje, ale również dewastuje organizm. – powiedziała nadal w tym swoim oschłym stylu. Przez chwilę brzmiało to, jakby obwiniała pacjentkę o sytuację, w której się znalazła oraz o fakt, że musiała wykorzystać zaklęcie z zakazanej księgi.

W trakcie rozmowy dziewczyna chwyciła w dłonie dziennik, który dostała jako początek nowej drogi jej życia. Był to swojego rodzaju przewodnik po nowym ciele. Był oprawiony w starą zniszczoną skórę, która już w trakcie oprawiania musiała zostać uszkodzona. Otok jednak był skrzętnie przyrządzony, dokładnie pozszywany na obrzeżach. Odchyliła przednią część miękkiej okładki. Pierwsza strona została wyrwana, a fragmenty postrzępionej kartki sterczały jeszcze z bloczku. Wzrok Ren padł na pięknie zapisany tekst za pomocą granatowego atramentu. Autor musiał posiąść umiejętność kaligrafii. Każda litera wydawała się kształtna, płynna i doskonała. W jednym miejscu tylko fragment był zamazany przez jakąś kroplę wody, która padła na papier.
***
  • Błogosławieństwo życia
Najcenniejsze rzeczy na Herbii, muszą zostać odkupione wielkim poświęceniem i wyrzeczeniami. Najważniejszym z darów od bogów zaś jest macierzyństwo. Kobieta brzemienna nosi w sobie cud życia, który stworzyła za sprawą niewyjaśnionej nigdzie magii. Oddaje swoją energię dziecięciu, aby rosło na silną istotę, gotowaną na zmierzenie się z okrutnym światem. Staje się wtedy ociężałą, delikatną i niestabilną emocjonalnie osobą. Doskonałym celem dla zwierzyny drapieżnej. Później dochodzi do powicia dziecka w bolesnych skurczach. Wiele kobiet nie posiada tak wiele szczęścia, aby donosić do końca swą latorośl. Innym zaś nie dane było nigdy ujrzenia potomka, gdyś Usal przyszedł do ich łóżek w trakcie porodu. Tym, którym los pozwolił na doświadczenie cudu, muszą przetrwać stan połogu. Okres pełen powracania do pełnej sprawności kobiety i spadku odporności. Najgorszym stanem jest jednak zobaczenie przez matkę, jak jej córka bądź syn umiera, choć razem przebrnęli tak długą 9 miesięczną drogę.

Wiele lat temu grupa odmieńców zwana duchomówcami sprzeciwiła się okrutności bogów, którzy upokarzali swoje twory, oddając ich w odmęty rozpaczy i nieprzerywalnego żalu. Chcieli przeciwstawić się śmierci. Jedni eksperymentowali z czarodziejskimi eliksirami, które miały ożywiać zmarłych. Inni zaś wzywali dusze do rozkładających się ciał, które stawały się posłusznymi kukiełkami. Niektórzy nakazywali duszą powrót na ziemię, ale te stawały się zmorami i mrocznymi marami. Byli również tacy, którzy odrzucili szlachetne cele. Praktykując nieznane obszary magii, zostali owładnięci przez moc, który oferowała im niezbadana gałąź czarownictwa. Przynieśli on duchomówcą złą sławę i każdy, kto para się do teraz tym aspektem uroków, zwany jest nekromantą. Duchomówcy zniknęli już z Herbii lub ukrywają się przed ogniem Sakira, który rozpowszechniany jest przez bezmyślnych fanatyków na czele ze sławną inkwizytorką Vesperą d’Oxantres. Niegdyś zajmowali się komunikacją ze zmarłymi, aby zasmucone rodziny mogły odnaleźć ukojenie, bądź ukryty majątek teścia. Później zaś zaczęli prowadzić badania nad możliwością przeciwdziałania gwałtownej śmierci. Nie wykorzystywali oni swej magii do tworzenia armii, ani szerzenia kataklizmów. W piwnicznych zaciszach starali się odnaleźć złoty środek na ból po stracie najbliższych- przywrócenie ich do życia.

Jednym z nich, działającym za czasów II Ery, był czarnoksiężnik Felix de Sannot. Był Wysokim Elfem, który utracił w wielkim pożarze prawie całą rodzinę. Tragiczne zdarzenie przetrwała jedynie jego siostra Cecylia. Jego prawdziwe badania na płaszczyźnie przywracania do życia zmarłych rozpoczęły się za sprawą tego co wydarzyło się pół roku po owych wydarzeniach. Jego siostra w rozpaczy powiesiła się w salonie ich nowego mieszkania w kamienicy. Długo później znajdował się wśród najbardziej doświadczonych duchomówców, którzy badali akt umierania, wędrówkę duszy i proces rozkładania się ciała. Liczne badania pozwoliły mu na stworzenie kompleksowej procedury, która pozwalała uratować osobę odchodzącą na drugą stronę. Pomagali mu przy tym dwaj równie doświadczeni przez los mistrzowie. Ork Shah-kai będący sprawnym alchemikiem i elf leśny kapłan życia Lucio. Wszyscy należeli do tajnego zgromadzenia duchomówców z Hollar. Ich praca była jednak pełna okropnych czynów. Obserwowali i prowadzili badania przy osobach, które umierały. Notatki sporządzane podczas takich doświadczeń zostały uznane za okropne i w większości zniszczone dla bezpieczeństwa przyszłych pokoleń. Przetrwała jednak jedna księga, będąca kompendium wiedzy Felixa- „Rytuały drugiego życia”. Procesy tam opisane zawsze zostały opatrzone ostrzeżeniem, że nie muszą działać w konkretnych przypadkach. Zostały również określone jako substytuty ożywienia. Publikacja nie obyła się wstrząsających zastosowań owego aspektu magii, który został oceniony przez czarodziejów jako praktyki nekromancji. Tom został zakazany, lecz z racji bardzo cennych opisów i niepowtarzalnych zabiegów, nie zniszczony. Ukryto go w czwartej sekcji biblioteki na Uniwersytecie w Oros. Odziana w obcą oprawę, nie zachęcała nigdy do czytania, a nawet zaglądnięcia do jej wnętrza. Kiedyś przypadkiem została odkryta przez Mistrza i wykorzystana w dobrym celu.

  • <<następna strona>>
*** - Zapomnij teraz o tych goblinach. Musisz się skupić na sobie. Powrócić do zdrowia, a później zrobisz co będziesz chciała. – powiedziała trochę poirytowana postawą wobec zielonych stworzeń, ale jej głos nadal pozostawał niezmienny. W pełni była opanowana. – To pytanie pozostawię tobie. Co teraz zrobisz z samą sobą? Chcesz jeszcze odpocząć? Zostawić Cię samą, czy chcesz spróbować wstać z łóżka i przejść się?
_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Dandre

Ostatnie słowa barda rozbrzmiały jako komenda, poruszająca oddział zbrojny do ataku. Pierwszy Romeusz przemknął niczym cień przez barwnie oświetlane korytarze i rozmówił się z strażnikiem wejścia. Przytaknął tylko głową na jego szept i otworzył za pomocą kołowrotu, a później kilku potężnych żelaznych zasuw drzwi. W czasie tego wiele łańcuchów poruszyło się powodując, że skrywająca się za wrotami ściana przemieniła się w schody, prowadzące do dzielnicy podziemi nieopanowanych jeszcze przed zielone władze.

Pieśniarz i poeta, którego sytuacja doprowadziła do stanowienia kuszą i nożami o losach Ujścia, przepuścił pierwszą swoją ukochaną. Zaraz za nią pomknął rozglądając się, czy w pomieszczeniu pełniącym rolę przepompowni świeżej wody do kanałów, nie znajduje się jakieś niebezpieczeństwo. Prawdopodobnie pod wpływem ostatnich dramatycznych wydarzeń stał się przeczulony i jeszcze bardziej strzegł Lwiej Lilii. Ona zaś wydawała się cały czas piękna i godna. Stawiała kroki bardziej z gracją niż ostrożnością. Strach, który trawił większość mieszkańców dawnego Miasta Grzechu, nie mógł przełamać jej siły woli. Rdza, zwana trwogą, która trawiła duszę portu, nie tknął jej nawet w obliczu śmierci. Wtedy, gdy stała na podeście egzekucyjnym i rozbrzmiał jej dźwięczny, donośny głos pokazała swoją prawdziwą osobę. Była jak przebiśnieg, który przebijał się przez skorupę śniegu, oznajmiając o potędze wiosny nad niezdartą zimą.

Nic dziwnego, że bardka stała się symbolem rewolucji. Czarna płachta okupacji, która otaczała ich świat, nie była w stanie przygłuszyć jej potęgi. I ognistowłosa stała się tym samym nieśmiertelnym symbolem tych setek ludzi, gromadzących się w niewielkich salach pod miastem. Z pewnością namiestnik zdążył zrozumieć swoją patową sytuację. Kolejna próba zabicia kobiety, wyniesie ją na piedestał męczennicy i wyzwoli furię w mieszkańcach. Pozostawienie jej przy życiu doprowadzi tylko do powolnej utraty władzy. Podziemne korytarze niosły nadzieję miasta jak układ krążenia, prowadzący skrzep krwi do serca, aby go zatrzymać.

Zaraz potem ruszyła reszta, która starała się być ostrożna i cicha. Nie byli to jednak grupa wyszkolonych szpiegów, ani zgraja doświadczonych łotrów. Byli mieszaniną ludzi, która chciała uwolnić Ujście spod krwawych rządów Shar-agara. Teraz był najbardziej odpowiedni moment, aby działać.

O tej porze większość mieszkańców portu, zarówno tej górnej części jak i dolnej spała. Charakterystyczne porosty, które pożerały ściany i sufity zamieszkałych części ścieków, świeciły zgodnie z porami dnia. Teraz były częściowo przygaszone co świadczyło, że na zewnątrz panuje wieczór lub noc. Nic dziwnego, że nie napotkali zbyt dużo szlajających się po korytarzach mieszkańców podziemia. Dwójka mężczyzn, która opierała się o słup i zapijała smutki flaszką samogonu, szeroko otworzyła oczy na pojawienie się bandy opozycjonistów. Dandre nie mógł wiedzieć, ale nie byli pierwszą ekipą, która wyruszyła do działania. Uratowanie Herenzy pokrzepiło serca dzielnych członków Ruchu Oporu. Poza tym poszerzyły się ich szeregi, choćby o tych kilku ludzi, którzy przybyły razem z nimi podczas akcji na Głównym Rynku.

Podczas przemierzania kolejnych korytarzy nie gadali zbyt dużo. Starali się zachować ciszę, ponieważ nigdy nie było wiadomym, kiedy natrafią na jakiś patrol zielonych. Opuścili już bezpieczny azyl w postaci zamkniętej części dolnego miasta.O dziwo całą ekipę prowadziła Lucja, która doskonale znała ten labirynt. Kazała również zgasić wszelkie pochodnie i lampy, które zabrali ze sobą. Uznała, że trzymając się za ręce i barki wystarczająco zabezpieczą się przed zgubieniem drogi. Tym samym łatwiej będą mogli wypatrzyć zbliżających się strażników pilnujących kanałów. Orki zaś nie będą mogli ich tak łatwo wypatrzyć.

Jedyną rozmowę, którą odbyli podczas podróży, było wyjaśnienie ich zadania. Mieli odnaleźć jakiegoś mężczyznę, który zwał się Queran. Był to członek opozycjonistów, który należał przed rozpoczęciem okupacji do gangu Bogobojnej Kali, czyli kobiety zarządzającej obecnie całą akcją Ruchu Oporu. Lwia Lilia jednak podkreśliła, że nie tylko w jej rękach znajdują się losy Ujścia. Kali zorganizowała kilku przywódców gangów tworząc radę bojową. Queran zajmował się niegdyś wyciąganiem informacji z najbardziej twardych osobników. Był bardzo nieprzyjemnym typem. Stąd powstało jego przezwisko- Kanalia. Ostrzegła również wszystkich przed jego okropnym wizerunkiem i przestrzegła, aby nie komentowali go i nie zbliżali się zbyt blisko. Zaznaczyła jednak, że jest to osoba taka sama jak każdy inny, który walczy o wolność dla mieszkańców miasta. Queran miał przygotować bazę, w której przez najbliższy czas będą przebywać i z niej wykonywać kolejne zadania zlecane przez główną siedzibę. Ponoć już teraz mieli kupę pracy i wszystkiego dowiedzą się na miejscu.

Kręcili się różnymi dziwnymi ścieżkami, których nie sposób było zapamiętać. Przynajmniej po pierwszy razie zwiedzania podziemi. Młody Birian tylko wychwycił, że przez pewien czas szli prosto, później skręcili w lewo i prawo. Kiedy dotarli do wilgotnej części ścieków, stanowiących najstarszą część, najbliżej portu- zrobili jakieś kółko i pomknęli w kolejnym szaleńczym tańcu przez ciemności. Przypominało to trochę zabawę w ciuciubabkę. Czuł się, jakby zawiązano mu chustę na oczach, zakręcono kilka razy i kazano szukać drogi do domu. Prędzej by zabłądził i musiał żywić się odnalezionymi szczątkami szczurów i pić brudną ściekową breję, niż znalazł właściwą drogę.

Na ich szczęście nie natknęli się na żaden patron i nie wpadli w żadną pułapkę, które lubili zastawiać zieloni. Znaleźli się przed schodami do góry, które prowadziły na jakąś ulicę. Pierwszy wyjrzał Romeo. Odchylił ciężką kamienną przykrywę i rozejrzał się po okolicy. Odrzucił ją i wyszedł na zewnątrz. Najwyraźniej było bezpiecznie. Zaraz za nim ruszyła reszta, która się bardzo śpieszyła. W każdej chwili mogli wyłonić się orkowie.

Był to jakiś ślepy zaułek, którym wieńczyła się boczna uliczka. Wychodziło tutaj większość tylnich drzwi lokali i kamienic. Wszystkie teraz jednak były zabite. Miejsce rzadko uczęszczane przez ludzi. Zresztą wiele miejsc w Ujściu stało się opustoszałych. Z jednej strony przez o wiele mniejszą liczbę mieszkańców niż było to przed okupacją zielonych (powodem były nie tylko egzekucje i ukrywanie się ludzi w podziemiach, ale również wcześniejsze ucieczki mieszkańców i straty w ludziach, wynikające z wojny). Z drugiej strony z racji strachu. Ludzie woleli kryć się w domach, niż wychodzić na ulicę. A wprowadzenie godziny nocnej zupełnie zmieniło obraz miasta. O tej porze można było tutaj spotkać tylko straż, chyba że kogoś z przepustką.

- To tutaj – powiedziała obniżonym tonem rudowłosa, która była odwrócona w stronę, gdzie kończył się zaułek.

Na pierwszy rzut oka nie było tutaj niczego szczególnego. Nie mogli przecież dążyć do miejsca, w którym nie mieli w razie czego drogi ucieczki. Wtedy wzrok Dandre przyzwyczaił się do otoczenia i zobaczył starą zrujnowaną karczmę. Tylko… że ona również nie mogła być ich celem. Byłoby bezsensowne kryć się w zupełnie zniszczonym budynku, którego okiennice były zabite dechami, a jedyne drzwi były idealną pułapką. Może ktoś zaprowadził ich w zasadzkę?

Wtedy też niczego nie bojąca się Lwia Lilia ruszyła do środka. Otworzyła skrzypiące drzwi, aż rozległ się po pomieszczeniu nieprzyjemny hałas. Nic jednak się nie poruszyło. Byli sami. Zaraz za nią stał jej ukochany.

- Ostrożnie. Czuję niepokój, kiedy idziesz tak przed siebie, wierząc słowom jakiegoś przekichanego elfa. Przełożeniu nie powinni obcej osobie dawać tak odpowiedzialne zadanie, jak przekazywanie informacji – rzekł cicho mężczyzna swoim przeszywającym głosem, który gdyby mógł być żywym stworzeniem, byłby nieskalanym gołębiem, układającym pisklę na swych miękkich skrzydłach.

- Czarny Bzie zachowaj swoje obawy na konfrontację z Kanalią – w jej tonie było słychać pewną ironię.

Na początku w karczmie "Pod zbitą Amforą" przywitał ich zapach stęchlizny, pleśni oraz rozkładającego się mięsa. Niezbyt przyjemna woń dla nozdrzy. W środku było ciemno, zabite okna i brak jakiegokolwiek źródła światła spowodował, że ciężko było określić, jak wygląda wnętrze. Będzie trzeba na nowo rozpalić lampy, aby choć trochę rozeznać się w otoczeniu i odnaleźć lokatora. Jedno duże pomieszczenie, w pełni zniszczone. Rozwalone meble, niektóre deski w bordowej podłodze odchodziły od głównych belek, grube kotary dodatkowo zasłaniające resztki promieni księżyca, które przedzierały się przez drewniane obicia. Na końcu znajdowały się schody ze zarwanymi stopniami, co uniemożliwiało swobodne dostanie się na górę. Koniec pomieszczenia był niewidoczny. W pomieszczeniu pozbawione było jakichkolwiek całych mebli. Elementy dawno funkcjonującej karczmy musiały skrywać się w ciemnościach. Drzwi do zaplecza, czy lada, za którą niegdyś stał gospodarz oberży, musiały znajdować się po przeciwległej ścianie.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

35
Rennel wciąż czuła się jak we śnie, złym, okropnym śnie, z którego nie może się wybudzić. Chciała zacząć wrzeszczeć, rozpłakać się i zacząć uciekać, ale wiedziała, jak to się skończy – w ten czy inny sposób zostanie złapana i znowu obudzi się w tym samym łóżku, przywiązana lub nie, obok siebie mając zasłonkę, za którą ktoś się krząta. Pozostało jej stłumić uczucie, że po prostu jest w jakimś piekielnym wymiarze i udawać, że to rzeczywistość. Potem... potem spróbuje dowiedzieć się, czy i jak może się stąd wydostać. Tymczasem może chwilę pobyć uspokojona.

Zaryzykowałaś, ale Ci się udało... — powiedziała, spoglądając na okładkę książeczki. Po krótkiej chwili dodała z gorzką nutą wybrzmiewającą w głosie. — Żyję i nie żyję jednocześnie, tak? Jestem żywym trupem...

Zagadka została rozwiązana, ale jak Rennel mogła się przekonać, prawda czasem jest gorsza od kłamstwa. Westchnęła więc tak ciężko, jak tylko potrafiła to zrobić i wstrzymała się od kolejnego ataku płaczu. Jej twarz i tak była już wystarczająco mokra od łez przelanych w ciągu tych kilku chwil. Otworzyła więc dziennik i zaczytała się w pierwszych stronach.

Podczas czytania uświadomiła sobie jedną bardzo ważną rzecz. Otóż, bez względu na to, jak będzie się starała, zawsze pozostanie odmieńcem i dziwakiem. Ludzie i nieludzie będą na nią spoglądali z odrazą lub przerażeniem – przecież sama była sobą wystraszona w tym momencie, a przecież nie widziała jeszcze swojej twarzy i nie wiedziała, czego się po sobie spodziewać. Lecz pal licho ze zwykłymi mieszkańcami. Ci prócz szeptania i wyzwisk przeważnie nic jej nie zrobią, lecz o zgrozo... Zakon Sakira. Tych półelfka bała się przeraźliwie jeszcze, gdy siedziała na tyłku w domu, zawsze myśląc, że znajdą na nią jakiegoś haka... ale teraz miała ku temu bardzo poważne powody. Sakirowcy zajmowali się likwidowaniem takich abominacji, jak ona. Czarnoksięskich tworów, demonów i innych takich. I to było właśnie najgorsze w tym wszystkim. Przeświadczenie, że już zawsze będzie nad nią wisiał miecz, że gdziekolwiek nie pójdzie, nie będzie bezpieczna. Została więc skazana, poniekąd z własnej woli na wieczną ucieczkę i krycie się w cieniu, z dala od wścibskich oczu.

Oni będą mnie gonić, prawda? — zapytała Shanę, gdy skończyła czytać tę stronę. — Pewnie nie wyglądam, jak normalna dziewczyna, więc gdziekolwiek nie pójdę, będę musiała uważać na rycerzy Sakira, czyż nie?

To musiał być sen.
Niemożliwe, żeby kara za jej niewdzięczność była tak ogromna.

Daj mi przeczytać jeszcze jedną stronę. Potem chcę siebie zobaczyć w lustrze. Całą, żeby wiedzieć, jak wyglądam. A jeszcze potem... — zawiesiła głos na krótką chwilę, znowu coś sobie uświadomiwszy. — Mogę jeść i pić?

Gdy uzyskała odpowiedź, przewróciła kartkę, aby dowiedzieć się może czegoś jeszcze.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

36
Kobieta siedziała cały czas obserwując dziewczynę z pewnym zainteresowaniem, a zarazem pewną irytacją, która kłębiła się w jej głowie. Miała przed sobą własny twór, który potwierdzał potęgę magii skrytej w księdze. Przywróciła do życia istotę, która wykrwawiła się na ich oczach. Strzała przebiła tętnicę, odprowadzającą krew z serca. Grot doprowadził do śmiertelnego krwotoku, któremu nawet znakomici akolici nie potrafili by w takich warunkach zaradzić. Nie powinna tutaj być. Ona nie potrafiła tego docenić. Shana poświęciła bardzo dużo swojej mocy, aby jej pomóc. Ostatnim razem, gdy dokonała podobnego rytuału, straciła przytomność na tydzień. Tym razem przebudziła się po jednym dniu i mogła śledzić postępy zabiegu. Do teraz jednak czuła osłabienie, którego nikomu nie pokazywała. O rzucaniu zaklęć nie było mowy. Podrzędny mag potrafiłby wychwycić anomalie w jej polu energetycznym. Pulsowało, jakby nie potrafiło uzyskać homeostazy. Magia wokół niej jakby ulatywała, nie potrafiąc zaczepić się o właścicielkę. Rennel jednak nie była w stanie tego wychwycić, wyczuć. Nie była przecież czarodziejem. Nie znała się na magii. Była czymś innym niż przed ożywieniem.

- Nie widziałaś nigdy żywego trupa – powiedziała oschle na niesprawiedliwą ocenę rytuału, który przeprowadziła – Twoje ciało się odmieniło pod wpływem środków chemicznych. Tym się różni ten proces od wszelkiej nekromanci. Ciało nie rozkłada się. Nie umiera. Zostaje podtrzymane. Byłaś w garonowskim śnie. Ciało żyło, ale dusza odeszła. Na szczęście niedaleko. Masz za dużo nierozwiązanych spraw na Herbii, aby nas opuścić. Uświadom sobie, że mogłabyś nie żyć. Nie podniosłabyś teraz dłoni. Nie płynęłyby łzy z twoich oczu bo byś nie żyła. Za jakiś czas trawiłyby cię robaki w dole. Nic nie mogłabyś zmienić w swoim życiu. Nigdy nie wróciłabyś do Oros, aby przeprosić matkę za pozostawienie jej w bibliotece. Umarłaby ze zgryzoty we własnej bibliotece, myśląc o swojej małej Ren. – ostatnie słowa były przepełnione pewnego rodzaju złością, ale jej ton głosu był cały czas spokojny i nonszalancki. Wydawała się opowiadać o czymś zupełnie neutralnym. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że zachowała się zbyt ostro wobec dziewczyny – Możesz wszystko zmienić. Powinnaś być wdzięczna, że posiadasz teraz możliwość odwrócenia biegu tej rzeki.
***
  • Ja wezwałam moce, które drzemały w starym woluminie i nadałam im formę. Wykorzystałam własną energię, którą połączyłam z otaczającą nas naturą, która jest źródłem prawdziwej siły. Oczyściłam ciało z choroby i bólu. Za pomocą wyjątkowej aparatury i rzadkich środków alchemicznych podtrzymałam twoje ciało przy życiu. Przygotowałam naczynie, w którym na nowo będziesz przemierzała świat. Odnalazłam duszę, która zbłąkała się w przedsionku. Przeprowadziłam rytuał, który splótł na nowo twoją duszę z ciałem. Przywróciłam do żywych. Jesteś znów wśród nas.

    Możemy nigdy się nie spotkać. Popełniłam wielce lekkomyślny czyny, które nie wzbudziły sympatii czarodziejów na całej Herbii, ani przychylności Zakonu Sakira. Nie wiem co stanie się w przyszłości z moim życiem. Mogę stać się najbardziej poszukiwaną kobietą-przestępca w ostatnim stuleciu. Mogę zostać pojmana i uwięziona, aby wyciągnąć ode mnie informację na temat tajemnicy, którą zgłębiłam. Mogę nie być już wśród żywych, spalona na jednym ze stosów z kilkunastu sążni drewna, kilku kop chrustu i słomy. Mogę być poszukiwana przez cuchnące rozkładem sekty nekromantów, pragnące odnowić swoje kulty. Dlatego zapełniam życzliwą treścią ten notatnik, aby przekazać ci odpowiednią wiedzę na temat stanu, w którym się znalazłaś.

    Nieważnymi są zmiany ciała i duszy, które odróżniają Cię od pozostałych rówieśników. Masz najcenniejszy dar, który powinnaś pielęgnować. Coś niezwykle kruchego i delikatnego, a zarazem niewyobrażalnie potężnego. Magię, która sprawia, że wszystkie gwiazdy się poruszają, rzeki płyną, kwiaty kwitną, ptaki składają jaja, wieje wiatr i pada deszcz, promienie słońca rażą oczy, muzyka nadaje ruch ciału, a cisza pozwala przemyśleć ostatnie wydarzenia. Życie. Tym darem jest właśnie życie. Bez niego nic nie potrafili byśmy zdziałać. Wraz z twoimi narodzinami rozpoczął się nowy świat. Nic przed nim nie było, a po nim zginie jedna z planet. Skończy się historia. Los jednak darował Ci szansę, abyś zapełniła puste karty własną opowieścią. Chciałabym się znaleźć w tej historii wśród głównych bohaterów, ale przyjmę z pokorą, jeżeli będzie mi dane być autorką tego notatnika. Obiecaj tylko, że nie zmarnujesz tego co masz w swoich dłoniach.

    Ciało twoje zostało magicznie odmienione lecz nadal należy do Ciebie. Inaczej funkcjonuje, rządzi się innymi prawami, posiada inne ograniczenia i możliwości. Rozwija się w innym tempie i inaczej reaguje na świat. Pozwala Ci w zupełnie inny sposób odbierać otoczenie, niż gdybyś nie przeszła tego magicznego procesu przywrócenia życia. Dusza zaś została porwana w przerażającą podróż na peryferiach światów. Znalazłaś się na pograniczu jawy i snu. Jedną stopą w krainie martwych, ale nadal kurczowo trzymając się Herbii. Wróciwszy do ciała nie jesteś już w pełni z nim związana. Raz je opuściłaś, a twoja dusza nauczyła się funkcjonować bez niego. To jak ponowne przyłączenie odciętej kończyny. Znów wraca czucie, ale jednak jest różnica. Twoja dusza również wypełnia teraz naczynie, a nie ciało. Tylko dusza nadal należy do Ciebie. Nadal jesteś sobą. Aurelią.

    W dalszej części notatnika, chciałabym przekazać ci ważne informację na temat twojego ciała. Nikt inny nie będzie w stanie przekazać Ci wiedzy na temat stanu, w którym się znalazłaś. Żadne znachor nie odnajdzie sposobu, aby odwrócić to. Będzie również widział w tobie anomalię. Unikaj więc kontaktów z medykami. Nie będą w stanie Ci pomóc. Zawrzeć chcę również dalej praktyczne wskazówki oraz sprawności, które ofiarowuje ci odmienione ciało. Nie lękaj się siebie. Jedni będą się Ciebie bali, inni zaś zazdrościli. Ważne, abyś zaakceptowała siebie taką jaką jesteś. Ja zawsze będę Cię kochała.

    <<następna strona>>
*** - Musisz nauczyć się unikać zagrożenia. Wcześniej chyba nie miałaś takiej zdolności. Ucieczka z Oros, te gobliny ,a później wmieszanie się w konflikt w Ujściu. Mam nadzieję, że teraz zdobędziesz taką intuicję kogo i czego unikać. Teraz nie masz się czego bać. Nie ma tutaj Sakirowców. Choć brali udział w ostatnich działaniach wojennych wobec Ujścia. Nie przetrwaliby tutaj. Nawet świątynia Sakira w podziemiach jest prowadzona przez cichego wyznawcę, który nie popiera działań zakonu. Nie masz się czego bać.

Wysoka elfka pozostawiła ją na moment samą za parawanem. Dopiero po postawieniu kilku kroków młoda pacjentka prowizorycznego lazaretu dostrzegła, że kobieta wydaje się słaba. Porusza się z pewnym bólem. Jej wzrok był taki wrażliwy na takie szczegóły. Wcześniej nie byłaby w stanie dopatrzyć się tych drżących dłoni i ciężko nabieranego oddechu w płuca. Przełożona akolitek udawała, że czuje się dobrze. Teraz sobie uświadomiła, że cały rytuał, który miał ją uratować, wyczerpał ją znacznie.
***
  • ~ Obowiązki i ostrzeżenia

    Ciało zostało magicznie odmienione, aby przetrwało czas tęsknoty za duszą. Utraciwszy sprawczość stało się bezbronną powłoką. Nie mogło więc jeść, ani pić. Nie mogło poruszać się. Nie mogło pompować krwi i nabierać oddechów. Bez duszy ciała są słabe, niezdolne do działania. Twoje jednak nie umarło. Za pomocą niezwykłego specyfiku utrzymaliśmy je w stanie funkcjonowania. Wszystko dzięki bioplazmie magii. Związkowi, który wytworzony został przez potężnych alchemików. Zwykły rzemieślnik niebyły w stanie uzyskać tego związku. Jego receptura jest tajemna i niewielu alchemików posiada takową wiedzę. Jest również bardzo wymagającym i drogim środkiem. Potrafi przywrócić siły ciału, zregenerować organizm i odnowić gospodarkę żywiołów. Proces uzyskania bioplazmy magii jest jednak nieopłacalny dla tak nieznacznych efektów. Wtedy też wykorzystano go przy procesie przywracania życia. Okazał się nieodzownym elementem.

    Tutaj pojawia się pierwszy najważniejszy element, z którym musisz się liczyć. Twoje ciało nie potrafi funkcjonować bez bioplazmy magii. Substancji o fioletowym mieniącym się kolorze i lekko eterycznej formie. Nie istnieje drugi taki specyfik na świecie. Jedna kapsułka starczy Ci na tydzień sprawnego funkcjonowania, ale później wszystkie procesy fizjologiczne twojego organizmu zaczną zwalniać poważnie i doprowadzać do degradacji ciała. Twoje narządy zaczną być upośledzone, zmysły przytłumione, a myśli spowolniałe. Musisz więc dbać o ciągłą harmonie pobierając przynajmniej co tydzień jedną ampułkę. Te, które tobie daruję sporządził mi wbrew wiedzy wyższych władz mój drogi przyjaciel- Finarfin. Młody i ambitny alchemik, który lubił podejmować nietypowe i ciężkie zadania.

    Wprowadzenie do organizmu substancji odbywa się dożylnie za pomocą specjalnej strzykawki, która została sporządzona na potrzeby bioplazmy magii. Z pewnością już zostałaś nauczona, jak posługiwać się owym narzędziem. Przebijasz igłą skórę, aż po żyłę i pewnym ruchem wprowadzasz fioletowy specyfik. Poczujesz się przez chwilę dziwnie, jakby zaparło ci powietrza w piersiach. Może zacząć boleć cię głowa i zrobić się bardzo gorąco. Nie bój się jednak, bo to chwilowy stan, a zaraz poczujesz się jak nowonarodzona.

    Bioplazma magii nadaje organizmowi stan homeostazy, ale również ogłupia go nieznacznie. Nie będziesz więc nigdy odczuwała głodu czy pragnienia. Nie bądź jednak nierozważna. Twoje ciało potrzebuje jedzenia i wody, aby funkcjonować. Jesteś przecież nadal takim samym wysokim elfem jak każdy inny. Żyjesz i potrzebujesz sił. Pamiętaj więc o trzech posiłkach dziennie. Nie daj się zmylić magii, która nadaje twojemu życiu innego wymiaru.
*** Wróciła. W dłoniach trzymała sporych rozmiarów skrzynkę okutą stalą. Miała również na wierzchu ułożone lustro, o które prosiła ją dziewczyna. Postawiła pudełko przed pacjentką i pozwoliła jej przyjrzeć się samej sobie. W tym czasie zaś przysunęła krzesełko bliżej niej.

- W tym pudełku jest niezbędny sprzęt, abyś potrafiła dalej żyć. – znów była jakby pogrążona we własnym smutku, który związany był z wcześniej wspomnianą w dzienniku Aurelią.

Nie tym jednak teraz Rennel była zajęta. Za wszelką cenę chciała zobaczyć swoje oblicze. Po wstrząsającym śnie, w którym była zszytym potworem, spodziewała się ujrzeć żywego trupa. Podniosła za drewnianą rączkę zwierciadełko. I w końcu zobaczyła odbicie. Patrzała na nią podkrążonymi od płaczu zielonymi oczami dziewczyna o bardzo bladej cerze. Jej owalna twarz z przyklejonymi do spoconego czoła brązowymi kosmykami włosów, wydawała się delikatna i krucha. Była o wiele chudsza niż przed zabiegiem. Jej organizm był wykończony. Już wcześniej ważył jakby o kwartę za mało. Teraz zaś wymizerniała. Była jednak nadal tą samą dziewczyna co wcześniej. Spiczaste uszy, ludzkie rysy ten sam kształt niewielkiego nosa. Usta się wydawały jakby bardziej sine niż zawsze.

- Spodziewałaś się zobaczyć zjawę?

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

37
I jestem wdzięczna — odpowiedziała Ren nieco żywiej, aniżeli przed chwilą. — Dałaś mi okazję do rozwiązania ich, ale... o ile ona będzie ze mną chciała rozmawiać. Jeśli ktokolwiek będzie chciał...

Czytając kolejną stronę, Rennel uświadomiła sobie, ile emocji wlała w napisanie tego Shana. Z pozoru oschła, wyrażała się tutaj niezwykle czule, jakby osoba, dla której ten notatnik został spisany, była dla niej ważna. Sam sposób pisania pozwalał półelfce sądzić, iż to do niej był on adresowany, ale tamto imię szybko rozwiało jej wątpliwości. Ale ważniejszym było dla niej to, iż powoli zaczynała rozumieć, czym jest. Choć wciąż nazywała siebie żywym trupem, zaczynała sądzić, iż jest czymś więcej. A także tym, że prawdopodobnie została jedyną na Herbii istotą tak obdarzoną... lub tak przeklętą. Jeśli to nie jest bowiem sen, to Ren będzie zmuszona wybrać to, jak siebie będzie traktować. Jako potwora lub osobę jedyną w swoim rodzaju.

Jeśli mam unikać medyków, to co zrobić, gdy będę ranna? Lub chora? — zapytała w związku z fragmentem, jaki przeczytała. Chciała wiedzieć wszystko i być na wszystko przygotowaną, jeśli jest na jawie. — I powtarzam, że te gobliny nie były złe. Pomogły nam. Nie były zagrożeniem, czy kłopotami...

Wysoka elfka jednak zniknęła nagle, najwyraźniej przypomniawszy sobie coś, a Rennel wróciła do czytania. Uprzednio jednak zauważyła, że ta nie porusza się tak żwawo, na jaką wyglądała. Jakby była piekielnie zmęczona. Dziewczyna nie wiedziała, dlaczego to zauważyła.

Dalsza lektura była dla niej szokującym przeżyciem. Jej oczy rozwarły się bardzo szeroko, gdy czytała o tym, co musiała robić... by przeżyć. Tydzień. Tyle może normalnie funkcjonować. Aż nią zatrzęsło w środku, gdy to zrozumiała. Za cenę życia lub przynajmniej normalnego funkcjonowania w ciele, nawet jeśli nie należy już do niej, została bez własnej woli uzależniona od jakiegoś środka. Od niego zależy, jak będzie się czuła i czy będzie żyła. To tak, jakby została narkomanką. Wolała nie myśleć o tym, co się stanie, gdy zabraknie tych ampułek.

Tymczasem wróciła Shana, z pudłem i lusterkiem. Zapomniała na krótką chwilę o bioplazmie, chwytając zaraz za lusterko i spoglądając na siebie. Można śmiało stwierdzić, iż... odetchnęła z ulgą. Była bardzo blada, jej usta sine, a ona sama wyglądała na siedem nieszczęść, ale spodziewała się okropnego widoku gnijącego trupa. Tymczasem spoglądała na wyniszczoną jakąś chorobą, płaczliwą dziewczynę, która wyglądała nawet normalnie. Odetchnęła z ulgą.

Prędzej jakiegoś potwora — przyznała się lekko uspokojona. Dopiero po chwili zerknęła na pudło. Ścisnęła w dłoni książeczkę. — Co się stanie, gdy zabraknie mi tej bioplazmy? Ktoś może zrobić mi zapasy? Na ile mi to starczy? — sięgnęła do kufra, chcąc go otworzyć i zobaczyć, jak wygląda to, z czym od tej pory jest nierozerwalnie związana na całe życie.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

38
- Stoisz przed wielkim zadaniem. Musisz z buntowniczej dziewczynki stać się dojrzałą kobietą. Musisz nauczyć dbać o samą siebie. Wcześniej zawsze liczyłaś na szczęście, a teraz musisz wierzyć w umiejętności i wiedzę. Musisz być sprytna. Zadajesz mi tak naprawdę pytania, na które potrafiłabyś odnaleźć odpowiedź sama. Tylko jesteś wyuczona tej bezradności. – powiedziała przed wyjściem z pomieszczenia, jeszcze zanim przyniosła pudełko – Musisz nauczyć się dobierać tak znajomości, abyś mogła im ufać, a zarazem wykorzystać ich umiejętności do przetrwania. Przypuszczam, że nie będziesz potrzebowała tak często medyka jak Ci się wydaje, jeżeli sama nauczysz się dbać o siebie.

Po powrocie pozwoliła Ren przyjrzeć się sobie samej. Nie tego się spodziewała. Zobaczyła zmarnowaną, ale jednak normalną dziewczynę. Była trochę za blada i nieprzyjemnie wychudzona. Z pewnością będzie musiała trochę poczekać, aż wróci do siebie. Była jednak dalej tą samą córką bibliotekarki z Oros, choć tak naprawdę odmienioną za pomocą zakazanego rytuału. Czytając księgę jednak nie potrafiła odnaleźć żadnych dodatkowych zalet bycia tą istotą, prócz możliwości życia. Nie można było jednak tak podważać nadrzędnej wartości, jaką było ŻYCIE. Dano jej możliwość sprawstwa. Mogła odmienić swoje życia, naprawić błędy i pomóc swoim przyjaciołom. Noblusowi, który zgodził się na podjęcie ryzykownego zachowania. Darował jej wolną wolę. Pamiętała jeszcze obraz Lostka, którego pierś przeszył bełt. Uratował ją. Bardowi, który wziął ją na ręce i zaniósł do podziemi. Nawet Lucji, która okazała się inna osobą lecz zawzięcie walczyła o jej życie. I ta wyniosła elfka, która teraz przed nią siedziała. Jej też była winna wdzięczność za przeprowadzenie niebezpiecznego zabiegu. Zupełnie jej nie znała, a jednak wyciągnęła jej dusze z przedsionka światów. Miała po co żyć.

- Twój organizm zacznie powoli zwalniać, aż w końcu stanie na zawsze. Masz tam 9 ampułek. Jedną wykorzystałam wczoraj jak spałaś, aby wzmocnić twoje ciało. Będziesz musiała odnaleźć uzdolnionych alchemików, którzy będą w stanie Ci sporządzić bioplazmę magii. Niewielu jest ich. Ja poznałam tylko jednego. Kiedyś mieszkał w Oros, ale teraz nie wiem czy nawet żyje. Dawno tam nie byłam.

Otworzyła szkatułkę w czasie, gdy Shana odpowiadała na jej pytanie. Ujrzała wypełnione miękkim czarnym materiałem wnętrze z licznymi skórzanymi pasami, do których przymocowane były banieczki wielkości dojrzałego świerszcza. Miały jajowaty kształt, ale zakończone były stalowymi okuciami. Najbardziej niezwykłe było ich wnętrze. Wewnątrz poruszała się dziwna masa. Był to intensywny fioletowy kolor, który przeobrażał się również w inne odcienie przez purpurę po granat. Poruszał się niestabilnie po szklanym wnętrzu. Z jednej strony przypominał jakiś lotny gaz, a zarazem przepływał jak ciecz. Najlepszym określeniem byłoby lewitujący płyn. Nawet dziewczyna była świadoma, że ma przed sobą skupisko magii. Czystą energię, którą dało się wyczuć dookoła. Jakby ktoś uwięził w fiolce zaklęcie. W środku poza tym znajdowała się potężna strzykawka, do której pasowały jedynie owe ampułki. Był to okuty przyrząd z potężną szeroką igłą. Z pewnością podawanie tego „leku” będzie dla niej nieprzyjemnym zabiegiem.

- Wszystkiego się nauczysz.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

39
Ren już miała otworzyć usta i zaoponować słowom kobiety, że przecież nie jest jakąś tam "buntowniczą dziewczynką", lecz w porę uświadomiła sobie, że jest wręcz odwrotnie. Zachowywała się bardzo nieodpowiedzialnie i wedle własnego widzimisię, nie zważając na innych... w skrócie, zachowywała się jak rozkapryszona gówniara. No a teraz dostała porządnie po twarzy, gdy nieomal (a w sumie to zrobiła to) zginęła. Shana miała rację, mówiąc, żeby Rennel wzięła się w garść. Dziewczyna musi zejść na ziemię, przestać chodzić z głową w chmurach, marząc o romantycznej przygodzie czy co tam ona miała w głowie... a miała prawdziwe mrzonki, nic niewarte w świecie Herbii pomysły, które szybko zostały zdeptane w chwili jej śmierci.

Musiała jednocześnie nauczyć się korzystać ze swojego daru rozważnie. Musiała dorosnąć i wziąć się w garść. Ren poniekąd zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest wyjątkowa i jak bardzo inna. No i kwestia bioplazmy... widząc przedziwny płyn, gaz, czymkolwiek to było, uświadomiła sobie, że cena przywrócenia jej do życia była ogromna. Tydzień normalnego funkcjonowania i od nowa będzie musiała aplikować sobie czystą magię tą ogromną strzykawką. Wzięła do ręki jedną ampułkę i przyjrzała się jej dokładnie, analizując całe jej wnętrze. Przyszło jej do głowy, że nagle stała się uzależniona od substancji, która łatwo może uchodzić za narkotyk... a którą będzie trudno zdobyć, oj trudno. Przeliczyła je dla pewności. Dziewięć ampułek starczy na nieco ponad dwa miesiące... czyli tyle ma do znalezienia wystarczająco dobrego alchemika, który pomoże jej to zrobić. Odłożyła na swoje miejsce substancję i zamknęła pudło, ostrożnie, jakby zły ruch wystarczył do zniszczenia jego zawartości... a wraz z nim życia Ren.

Ja... — zaczęła mówić, ale zaprzestała tego. Chciała zapytać, gdzie znajdzie takiego alchemika, ale to było bezcelowe. Znowu Shana ochrzaniłaby ją i kazała dorosnąć. Zamiast tego zapytała o co innego. — Jak mu na imię? Może wciąż żyje, mogłabym się do niego zwrócić... jak nie, to przecież tutaj może ktoś jest... lub gdzie indziej. Na pewno ktoś gdzieś jest, trzeba tylko dobrze popytać. To aż dwa miesiące, dam sobie przecież radę... ekhem — zreflektowała się, że zaczęła mówić do siebie. — Ile kosztują składniki? Trudne są do znalezienia? Będę potrzebowała przepisu na to, żeby dać to temu, kogo znajdę... na pewno ktoś jest w Oros, tam jest mnóstwo tęgich umysłów. Jak nie tamten, to inny. Na pewno.

Słowa przezeń wypowiedziane miały w sobie taką moc, że Rennel sama się zdziwiła swoją determinacją. Przeszło jej przez myśl, że nawet zapomniała, że to sen... o ile to wciąż sen. Za dużo detali, za dużo elementów, które nie pojawiałyby się w marze. Czyli to rzeczywistość... okrutna i dająca w pysk półelfce. Dorosnąć... trudne zadanie, zważywszy na jej stan.

Muszę — odpowiedziała jej gorzkim tonem. Nagle zapragnęła się do kogoś przytulić i po prostu wypłakać. Tuż po tym pomyślała, że przecież nie może. Musi być silna. Na tym polega dorosłość... na pokazywaniu hartu ducha i tak dalej. A Rennel musiała się taka stać...

Gdzie jest Dandre? — zapytała Shanę, kierując swoje myśli ku bardziej przyziemnym sprawom. — Trzeba wziąć się w garść, mówisz... umyłabym się i ubrała, a potem... nie wiem. Coś zrobię.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

40
- Finarfin – powiedziała powoli, jakby przeżuwała w ustach każdą wypowiedzianą literę jego imienia – nie mam pojęcia czy jeszcze żyje. Nie widziałam go od wielu lat. Ostatnim razem, gdy miałam z nim styczność, był młodym alchemikiem pełnym idei w głowie i pracował na Uniwersytecie w Oros. Od wielu lat nie wychodzę z Ujścia. Zatopiłam się w kanałach, gdzie mogłam zostać zapomniana. Nie jestem traktowana wśród magów zbyt dobrze. Ale… - zatrzymała na chwilę swoją wypowiedź zastanawiając się nad czymś - … w notatniku powinnaś znaleźć zaczarowaną mapę, w której zaznaczony jest mój przyjaciel – zaraz poprawiła się - Dawny przyjaciel.

Wcześniej nie zwróciła uwagi na wypukłość, która znajdowała się między kartkami książki, stanowiącej odpowiedzi na wiele z jej pytań na temat obecnego stanu. Skupiła się głównie na zgłębianiu kolejnych rozdziałów o swoim organizmie. Zostało zresztą jej jeszcze sporo do czytania. Teraz jednak przewertowała zeszyt na jedną z ostatnich stron, gdzie skryty był złożony na kilka części stary pergamin. Przynajmniej robił wrażenie zaniedbanego. Czuła budzącą się ciekawość.

- Powinnaś ją wziąć razem z notatnikiem. Przyda się. Wpisując przy legendzie imię i nazwisko jakieś osoby możesz odnaleźć ją na całej Herbii. Tak samo odnajdziesz Finafina. Wpisałam go właśnie dla niedoszłej właścicielki notatnika. Teraz jest twoja. Prócz jego nie znam żadnego innego alchemika, który byłby w stanie przyrządzić ten specyfik. Nie pamiętam przepisu, a w jego zbiorach na pewno nadal znajduje się pismo na temat produkcji bioplazmy. Musiałabyś udać się do Oros. Tutaj nie ma żadnego kompetentnego alchemika… ale wysłałam kilka osób, aby dostali się do mojego dawnego składziku, w którym miałam zapasy bioplazmy. Powinno ich starczyć na pół roku. Zieminek rwał się do pomocy, nie mogłam mu pozwolić, żeby biedak siedział i zamartwiał się o losy kolejnej osoby. Nie wiem skąd w nim tak dużo wigoru. Nie martw się zbytnio na zapas. Musisz się jeszcze wydostać z Ujścia. Chyba że chcesz pozostać z nami?

Miałaby osiem miesięcy, aby wydostać się z okupowanego Miasta Grzechu, odnaleźć kompetentnego alchemika, zarobić na składniki i poczekać na przygotowanie kolejnej dawki bioplazmy. Było to bardzo dużo czasu, jeżeli Finarfin nadal żył i byłby skory do pomocy. Z drugiej strony co zrobi, jeżeli ten alchemik okaże się nie pomocny? Jej życie zostanie zdeterminowane przez ciągłe poszukiwanie kogoś kto byłby w stanie jej udzielić ratunku. Gdyby tylko znalazła jednego stałego dostawcę. Część problemu zostałaby rozwiązana.

-Dandre wyruszył wraz z Herenzą i Romeuszem do nowo stworzonej bazy wypadowej. Najpierw powinnaś trochę nazbierać sił zanim podejmiesz jakieś poważniejsze kroki. Przyniosę twoje ciuchy. Herenza oddała Ci swoją koszulę bo twoja nie nadawała się do niczego. Poproszę kogoś, aby przygotował Ci ciepłej wody do kąpieli. Masz rację. Odświeżenie zrobi Ci lepiej. – mówiąc to opuściła przestrzeń za parawanem.

Przez chwilę pozostała sama, choć w pozostałej części pomieszczenia kręcono się. Tylko ona była oddzielona materiałem od pozostałych. Każdy mógłby sobie tutaj bez przeszkód wejść. Czuła się jednak w miarę intymnie tutaj. Nikt bez powodu jej przecież nie przeszkadzał. Przyszła w końcu akolitka. Ta sama, która ją ostatnim razem tak przestraszyła. Nawet teraz jej widok wywołał u Ren gęsią skórkę. Nie była przerażająca, ale tak bardzo pasowała do przerażającego snu. Przyniosła niewielką balię, a później wlała do niej trzy wiadra wody. Postawiła taboret na którym przewiesiła bawełniany materiał do wytarcia ciała oraz szare mydło. Przyniosła zamiast Shany strój dziewczyny wraz z białą lnianą bufiastą koszulą, która miała zastąpić górne nakrycie. Pozostawiła ją samą. Znad drewnianego naczynia parowała gorąca woda, która unosiła się smugami, zachęcając do skorzystania z kąpieli.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

41
W trakcie wyciągania mapy z notatnika Rennel pobieżnie zerknęła na Shanę, zastanawiając się, ile ta może mieć lat. Doskonale wiedziała, że po elfach, szczególnie tych Wysokich bardzo trudno jest określić aktualny wiek. Nawet Ren, jeśli dożyje do późnego wieku w aktualnym stanie, będzie wyglądała o wiele młodziej od swoich ludzkich pobratymców, dzięki płynącej w niej krwi elfów. Tym bardziej pogłębiła się jej ciekawość, gdy zrozumiała, że Finarfin może nie żyć i to właśnie ze starości. Ile lat musi już tutaj siedzieć wykładowczyni? Młoda półelfka podejrzewała ponad setkę na karku lekarki, ale bała się zapytać.

Słuchała, rozwijając starą mapę. A więc miała co najmniej pół roku... z tym, co tutaj, osiem miesięcy. Osiem miesięcy... życia. Uświadomienie sobie, że jej życie zostało zdeterminowane przez jakąś substancję, było okropne. A potem zacznie się wyścig z czasem, gdy zapasy się pokończą i zostanie mniej niż miesiąc. Nie dość, że trzeba znaleźć wystarczająco wykwalifikowanego alchemika, który podołałby zadaniu, to na dodatek potrzebne są temu specjalne składniki, nie wiadomo, czy łatwo dostępne. I pieniądze, których dziewczyna akurat nie miała. I znowu powróciła do punktu wyjścia – nie wiedziała, jak przebić mur wytworzony w celu odgrodzenia się od jej umiejętności, by zacząć je wykorzystywać w dobrym celu. Różnica między tym, jak je traktowała kilka dni temu była taka, że w tym przypadku chciała zacząć je wykorzystywać, jednak nie mogła. W jej głowie zalęgła się przy tym myśl, że prawdopodobnie będzie musiała się przemóc i zacząć żyć. Dorosnąć, jak to rzekła Shana.

Zerknęła zaciekawiona na mapę, zastanawiając się, czy ten Finarfin wciąż żyje. Gdy już się dowiedziała wszystkiego, odpowiedziała elfce, wciąż zaaferowana artefaktem.

Mogłabym pomóc jakoś, ale prędzej czy później będę musiała wyruszyć do Oros, czy tego chcę, czy nie. Powiedzmy, że... miesiąc, dwa mogłabym tutaj zostać. Potem muszę wrócić — odpowiedziała jej, po czym zmarszczyła czoło. Kto?Jaki Romeusz?

Została sama... i znowu strach zaczął przejmować nad nią kontrolę. Podobnie jak w śnie, tutaj była za parawanem, a za nim ktoś się krzątał. Najwyraźniej okropny sen wywarł na niej takie wrażenie, że zaczęła mieć stany lękowe, a nawet chyba fobię... zostawania samym za parawanami. Aby pozbyć się tego irracjonalnego strachu, Ren sięgnęła po notatnik i otworzyła na kolejnej nieprzeczytanej stronie. Raczej nie zdążyła doczytać jej do końca, gdy wróciła akolitka, na której widok pisnęła i automatycznie się cofnęła na swoim łóżku. Cały czas próbowała wmówić sobie, że to już nie jest sen, a nawet za poprzednim razem nim nie był, lecz widok dziewczyny, która tak ją wystraszyła, sprawiał, iż półelfka wariowała. Siedziała więc z podkulonymi nogami, spoglądając na nią szeroko otwartymi oczami i drżąc na ciele, za każdym razem, gdy ta wracała z wodą. Dopiero gdy wyszła, odetchnęła i powoli zeszła z łóżka. Odczekała najpierw trochę czasu, by się upewnić, że ta nie wróci już, po czym ściągnęła przeklęty materiał i cisnęła na zakrwawione jej posoką łoże. Całkiem już naga weszła do wanienki, sycząc, gdy woda ją poparzyła. Usiadła w niej i zaczęła obmywać całe ciało wodą, zmywając brudy ostatniego tygodnia. Zamyśliła się przy tym.

Jeśli się tak nad tym głębiej zastanowić, to Set był tym, kogo mogła obwiniać za swój obecny stan. Jasne, ona sama będąc naiwną sarenką dołożyła drewien do tego ogniska, lecz gdyby chłopak nie namącił jej w głowie, do niczego by nie doszło. Właśnie! Ciekawe, gdzie on teraz się znajduje? Zerknęła na mapę, nie będąc pewną, czy rzeczywiście chce wiedzieć. Uświadomiła sobie także, że i z nim musi się porachować. Shana wspominała coś o niedokończonych sprawach i o tym, że Rennel dostała drugą szansę na definitywne zamknięcie ich. Co za tym idzie, i on jest jedną z nich, tą najmniej przyjemną. W tym momencie, gdy półelfka sięgała po mydło, którym zaraz zaczęła się szorować, zastanowiła się nad tym, jak by go potraktowała. Ta część jej duszy, która była wysoce empatyczna stwierdziła, iż i tak wiele mu nie zrobi. Ale ta druga, rozczarowana życiem zapragnęła jakiejś zemsty. Niczym aniołek i diabełek na jej ramionach, dwie części jej osobowości zaczęły walczyć o dominację nad uczuciami Ren. Mimo wszystko ona sama stwierdziła, że nie dowie się tego, dopóki nie spotka go twarzą w twarz. Wtedy zadecyduje.

Spłukała z siebie wszystko, po czym zajęła się włosami. Obmywając je uznała, że zetnie kłaki, gdy tylko nadarzy się okazja. Nie były jej teraz przydatne, co innego, gdy przebywała z tym miłym małżeństwem i ich wnukami w Litvarii. Teraz siedziała w bunkrze opozycji przeciw orkom i długie, plączące się włosy były ostatnim, co było jej potrzebne.

Rozchlapując wokół wodę, wyszła z balii i zaczęła się dokładnie się wycierać. Gdy nie została na niej nawet kropla, wciągnęła na siebie spodnie, buty i koszulę Lwiej Lilii. Nie dało się ukryć, że nią pachniała, choć prawdopodobnie był to zapach przyjemny dla nosa. Zerknęła na wszystko tutaj. Schowała do notatnika mapę, i tak na razie nie mogąc z niej skorzystać. Zrobiła to samo z czarnym szkiełkiem, z niejakim oporem biorąc go do ręki, po czym zamknęła to wszystko w skrzyni z bioplazmą. Poklepała kufer i podeszła do parawanu. Dotknęła go z niepewnością, po czym odsunęła, zaglądając w dalszą część lazaretu.

Czas wkroczyć w realne, prawdziwe życie. Brutalne i pełne rozczarowań.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

42
Dziewczyna otworzyła poplamioną starą mapę. Była większa niż na początku się wydawała. Ukazywała całą znaną jej Herbię. Były tutaj wszystkie wielkie regiony, morze i archipelag ze swoimi wyspami. Wtedy też zwróciła uwagę na legendę po prawej stronie. Znajdował się tam napis z niebieskiego atramentu. Finarfin Thonam. Oznaczony był trójkątem, który podobny odznaczał się w Oros. Więc to była prawda. Znajdował się gdzieś w mieście jej dzieciństwa. Żył. Wtedy stała się dziwna rzecz. Patrząc się na Oros- rejon się przybliżył pokazując dokładny plan miasta. Znała te ulice. Gdzieś nawet dostrzegała bibliotekę swojej matki. Gdzieś na uczelni jednak krzątał się niebieski trójkąt. Z pewnością alchemik kręcił się po błoniach uniwersytetu. Niesamowite z jaką dokładnością z pozoru zwykły plan może wskazywać położenie poszukiwanych osób. Dzięki niemu będzie mogło nie tylko znaleźć persony niezbędne do wyprodukowania bioplazmy magii, ale również swoich przyjaciół, czy postacie ze swojej przeszłości. Może zapisać tutaj imię i nazwisko swojej matki, Seta, Dandre i Lucji. Każda zaś zmieni się w symbol poruszający się po karcie świata, miast, ulic.


- Nie pamiętasz Romeusza? - wydawała się zaskoczona – Tak szybko spotkała cię nieszczęsna strzała? To jeden z nas, opozycjonistów. Ma przepiękny głos, gdy śpiewa. To chyba w nim się bardziej zakochała Lucja. I w tym jego poetowaniu od siedmiu boleści. Są parą od czasu, gdy spotkali się w kanałach, stojąc po tej samej stronie barykady. Wcześniej ona i on byli bardami. On trochę wcześniej skończył swoją przygodę. Powiada się, że każdy kto potrafi sprawnie szarpać struny liry, ten równie sprawnie wyciąga monety z sakiewki. Coś w tym jest.

***
  • Jesteś podtrzymywana przez substancję, która występuje w organizmie każdego z nas, a produkowana jest bowiem przez grasicę. Vitea, bo tak zwą ją potocznie magowie w konfrontacji do alchemików, jest jedną z form energii magicznej. Gdyby móc podzielić każdy z żywiołów, składałaby się na niego fizyczna postać oraz bioplazma. Ciepło, wilgoć, ulotność, stałość i magia. Tutaj zaś znajduje się również pewne niebezpieczeństwo, które wiąże się strawą, napędzającą twoje ciało. Stałaś się jak niestabilne jądro mocy. Każde zaklęcie, które przede wszystkim bazuje na magii energii, ale również naruszające pole dookoła Ciebie, stanowi wielkie zagrożenie i jeszcze większą niewiadomą. Sami czarodzieje nie będą świadomi co stanie się, gdy w lekceważący sposób rzucą w twoją stronę jedno ze swoich zaklęć. Czy błyskawica, która miała Cie zabić, nie otoczy cię szczelnie jak płaszcz. Czy impuls wysłany, aby sparaliżować, nie zatrzyma pracy serca. Czy uderzenie magiczne, nie doprowadzi do wielkiej eksplozji energii. Unikaj wszelkich konfrontacji z magami.


    Magowie zupełnie są niedobrym towarzyszem do rozmów. Przede wszystkim ci potężniejsi, którzy będą potrafili wyczuć zakłócenia magii dokoła ciebie. Będą ciekawi, będą próbowali zbliżyć się do Ciebie i wykorzystać. Dla niektórych możesz stać się doskonałym materiałem na eksperyment, bowiem jesteś zaprzeczeniem dotychczasowych nauk i praw natury. Inni zaś będą traktowali Cię jako odmieńca, którego należy usunąć ze świata. Uważaj! Nie chwal się swoim zdolnościami, niezwykłością, odmiennymi potrzebami. O swojej tajemnicy zdradzaj jedynie zaufanym osobom. Dobieraj przyjaciół ostrożnie. Niekiedy te osoby, wydające się początkowo miłe pomocne i ofiarne, mogą okazać się manipulantami, chcącymi tylko wykorzystać Cię.


    Nie znam nowej biologii twojego ciała. Tylko tyle co zdążyli zauważyć poprzednicy, stosujący ową metodę przywracania osoby do życia. Wiele w tobie mogło się jeszcze zmienić o czym nie mam pojęcia. Jest jeszcze jedno o czym powinnam Ci jeszcze powiedzieć. Najgorsze w tym wszystkim. Twoje ciało nie potrafi się regenerować. Każda cięcie, cios i złamanie mogą doprowadzić do twojej śmierci. Rany nie potrafią się zasklepiać, a organizm odbudowywać jak wcześniej. Stąd możesz się wykrwawić na śmierć i nie możesz liczyć na czas, który mija. On Ci nie pomoże. Jedynym lekarstwem, który przywróci odpowiedni stan twojemu ciału będzie bioplazma. Gdy wbije ktoś w ciebie ostrze, albo przetniesz się podczas krojenia korzenia selera, albo spadniesz pechowo z wysokości i skręcisz kostkę- musisz zażyć vitae. W innym wypadku żadna rana się nie zrośnie, a uszkodzona kostka nie odnowi. Zaś skorzystanie z bioplazmy stanie się magicznym lekarstwem na wszystkie dolegliwości.
***
Dziewczyna wkroczyła do gorącej wody, której para otaczała jej ciało delikatnie. Było jej przyjemnie. Czuła jak jej mięśnie rozluźniają się. Mogła się przez chwilę odprężyć i pozwoliła odejść choć na moment temu całemu stresowi, który zaległ się w jej trzewiach. Jej ciało było teraz zbyt bardzo wychudłe. Widziała swoje żebra, każda kość znacząco odznaczała się, wystając ponad skórę. Musiała trochę o siebie zadbać. Poza tym była jakaś nienaturalnie blada. Poza tym nie zobaczyła żadnych istotnych zmian w swoim ciele. Tylko jej plecy zdobiła blizna przypominająca słońce. Wspomnienie felernej strzały, która prawie pozbawiła ją życia. Zastanawiając się dłużej, można byłoby uznać, że faktycznie pozbawiła ją życia. Umarła tylko Shana ją przywróciła do tego świata, a jej ciału zapewniła odpowiednie podtrzymanie.


Wychodząc z balii poczuła, że nie jest tak silna jak wcześniej. Jej ciało jakby odmawiało jej posłuszeństwa. Była bardzo osłabiona, a relaksująca kąpiel jeszcze bardziej pozwoliła jej to odczuć. Nie będzie teraz w stanie biegać, skakać i walczyć. Musi trochę odpocząć. Chwilami jeszcze kręciło jej się w głowie. Wtedy gdy zerwała się z garońskiego snu, była taka pobudzona, że nawet nie zdawała sobie sprawy o swoich słabościach. Teraz jednak musiała wkroczyć znów między żywych. Tylko nie będzie to takie łatwe.

Ubrana w czyste ciuchy, odsunęła zasłonę, oddzielającą ją od reszty lazaretu. Pamiętała to pomieszczenie. Była to niedługa sala, w której mieściło się kilka łóżek po obu stronach. Wszystkie okryte białymi narzutami. Mieszanka wspomnień i wyobrażeń. W jej dziwnym realistycznym śnie była podoba, lecz ta nie ciągnęła się w nieskończoność. Światło tutaj również nie tworzyło nieprzyjemnych snujących się po nagich ścianach cieni. Na dwóch łóżkach leżały jakieś osoby, które prawdopodobnie były chore. Nie były to ofiary walk ulicznych lecz zwykłych zarazków. Obaj spali. Jeden z nich był rozpalony, a po jego czole spływały krople potu. Drugi wydawał się czuć znacznie lepiej, choć schowany był pod kołdrą po same uszy. Między nimi snuła się jedna akolitka, którą kojarzyła. Choć miała takie niegroźne rysy twarzy, nadal Ren czuła się nieswojo w jej towarzystwie. Nawet jeżeli uśmiechnęła się na jej widok.

- Wstałaś? Nie wyglądasz jeszcze dobrze. Zostań w łóżku. Przyniosę Ci coś do jedzenia. Potrzebujesz czegoś? Ledwo chodzisz na nogach. Zmarniałaś przez te kilka dni. - skierowała się ku dziewczynie, aby zaprowadzić ją z powrotem za parawan.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

43
Niezwykle niesamowitym było, jak dokładnie mapa pokazywała umiejscowienie tego alchemika. Wedle niej, znajdował się on gdzieś na błoniach uniwersytetu, a co za tym idzie – żył, miał się chyba dobrze i mógłby prawdopodobnie przyrządzić jej kolejną porcję bioplazmy magii, tak bardzo teraz potrzebną jej do życia. Dobrze było to wiedzieć, gorzej z realizacją planu. Było kilka istotnych czynników, które mogły jej w tym przeszkodzić, w tym pieniądze, dostępność składników oraz brak chęci współpracy z Rennel. W tym ostatnim dziewczyna mogła teoretycznie powołać się na swoją przybraną matkę, która miała sporo znajomości w mieście i alchemik mógł kiedyś robić z nią interesy... ale wolała tego nie robić. Z pieniędzmi była taka sytuacja, że stosunkowo trudno przyszłoby dziewczynie zabrać je komuś innemu. Nadal się tym brzydziła, choć przecież wiedziała, że musi to zrobić. Jednak na to przyjdzie czas i dopiero wtedy zmierzy się z własnymi zahamowaniami.

Jakby obuch trzasnął Rennel w głowę, gdy przeczytała kawałek książki będący jak na razie najważniejszym fragmentem dotychczas przeczytanym. To, co było tam zapisane, zmieniało diametralnie wszystko – Oros, będące przecież swoistą stolicą magii, było dla niej w tym momencie wybawieniem, jak i przekleństwem. Nie tylko Sakirowców musiała się obawiać, lecz i uzdolnionych magicznie, którzy mogliby wyczuć w niej nietypową aurę, po czym zainteresować się w różnoraki sposób. Równie dobrze mogłaby wylądować na stole w laboratorium jakiegoś szalonego naukowca, jak i martwa u stóp przerażonego jej odmiennością człowieka lub innej istoty. Jej życie, jedyne w swoim rodzaju, było ruletką, wieczną obawą, monetą, która wiruje w powietrzu. Wypadnie orzeł, symbol spokoju i bezpieczeństwa, czy reszka, śmierć szybka lub powolna? Każda sekunda pozostałego jej czasu była taką opadającą monetą. Jej życie stało się grą hazardową, w której to losowość i przypadek dominują. Dopóki jej sprzyjają, będzie mogła spać bezpiecznie. Lecz cóż, gdy nagle zabraknie jej szczęścia? Gdy rana, jaką jej ktoś zada, nawet głupie zadraśnięcie nie będzie się mogło zasklepić? Będzie musiała zużyć nadprogramową dawkę Vitei, co skróci pozostały jej czas życia. Najlepiej by było, gdyby zamknęła się w czterech ścianach i tam dożyła swojego końca.

Lenistwo ogarnęło dziewczynę, ledwo, gdy weszła do gorącej wody. Chciała zamknąć oczy i zdrzemnąć się, ale było tyle do zrozumienia, tyle do roboty, że trudno było jej znowu położyć się na tym okropnym łóżku. Ubierając się, robiła to flegmatycznie, choć potem wymusiła na sobie nieco żywszy krok w stronę parawanu. Odsunąwszy go, irracjonalny lęk umościł się z tyłu jej umysłu, podszeptując okropne wizje rodem z jej poprzedniego snu. Jak na razie jednak wszystko było tutaj w porządku. Ot, zwykły lazaret, w którym znajdowało się zaledwie dwoje pacjentów, nie wliczając oczywiście jej. Nie wyglądali na rannych, co akurat w tym momencie mało obchodziło dziewczynę. Skupiła za to swój wzrok na akolitce krzątającej się między nimi. Gdy ta ją zauważyła, z uśmiechem podeszła do Rennel, która bezwolnie postąpiła krok w tył. Wyglądało na to, że właśnie nabawiła się strachu przed pielęgniarkami. Głośno przełknęła ślinę i uważnie obserwując ruchy młodej kobiety, po czym odezwała się do niej wrogim tonem głosu.

Nie. Nie potrzebuję iść do łóżka. Muszę się po prostu przejść — powoli okrążyła pracownicę lazaretu, chcąc znaleźć się plecami do głównego wyjścia, a nie do pomieszczenia za parawanem. Pilnowała, by tamta nie znalazła się za blisko niej, cofając się za każdym razem, gdy ta do niej podchodziła. Zachowywała się po trosze jak osaczone zwierzę. — Gdzie Shana? Chcę zobaczyć całą kryjówkę.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

44
Blond włosa pracownica lazaretu dostrzegła niepokój, który przemawiał przez zachowanie niezwykłej pacjentki. Znała oznaki lęku, który prowadził do ucieczki. Właśnie to chciała zrobić dziewczyna wycofując się powoli w kierunku drzwi, cały czas obserwując akolitkę. Nic dziwnego, że wzbudziło to obawę o jej stan. Kobieta odziana w białe szaty, które jednak miały na sobie wspomnienia żywych plam krwi, zatrzymała się. W ten sposób chciała pokazać, że nie chce nic jej zrobić. Mogłaby oczywiście pośpieszyć się, aby siłą doprowadzić Rennel do łóżka. Nie miałoby to jednak żadnego pozytywnego efektu. Wzmogłoby tylko strach i brak zaufania wobec pielęgniarki.

- Nie zamierzasz uciec, prawda?

Stojąc w miejscu, wydawała się emanować ciepłem. Tym którego tak bardzo potrzebowała. Zarówno fizycznie jak i psychicznie. Ciepła dłoni, które ogrzałyby jej nienaturalnie chłodną skórę. Wsparcia w tak trudnych chwilach. Przed chwilą bowiem dowiedziała się o tylu przerażających rzeczach na temat swojej przyszłości. W ciągu kilku dni wszystko zmieniło się w koszmar, w którym musiała poszukiwać choć skrawków kolorów. Uzależniona od bioplazmy, odmienna od całej reszty, w podziemiach niebezpiecznego miasta. Nic nie układało się w jej życiu tak jak powinno. Jak teraz powróci do Oros do swojej matki, jeżeli jest zupełnie czymś innym niż półelfem. Ożywieńcem. Czymś podtrzymywanym przez trudnodostępną substancję. Zresztą nawet nie wiedziała skąd wziąć składniki do uzyskania tego lotnego płynu o niezwykłej barwie fioletów, róży i błękitów.

Nie potrafiła jednak zaufać temu nadopiekuńczemu uśmiechu. Rękom rozwartym w geście bezpieczeństwa. Cały czas wracała wspomnieniami do tych przerażających widoków ze snu garońskiego. Pamiętała również tą bestię, która składana była z części wielu innych istot. Tak samo jak ona została złożona z wielu emocji, przemyśleń i lęków. Właśnie. Okazuje się jednak, że mogła podporządkować się zupełnie swojemu strachowi. On by uchronił ją przed strzałą w plecach, a tym samym ustrzegł przed tą okropną metamorfozą. Czuła narastające pragnienie opuszczenia szpitala, aby znaleźć się jak najdalej od obcej kobiety.

- Nie powinnaś się zbyt przemęczać. Potrzebujesz czegoś? Powinnaś usiąść i wziąć kilka głębokich oddechów. Denerwujesz się niepotrzebnie – mówiła spokojnym miarowym tonem, który nie potrafił się przebić przez reakcje obronne Rennel – Shana jest zajęta. Udała się na rozmowę z radą. Wszyscy się o Ciebiemie martwimy.

Zbliżyła się już tyłem do drzwi wyjściowych z lazaretu, które zaś dalej prowadziły do korytarza, który z każdej strony skręcał, jakby tworzył zamknięty okrąg. Tym razem wyjście z pomieszczenia nie było zamknięte, jak miało to się w okropnym śnie. Mogła swobodnie opuścić zimną salę i zwiedzić resztę kryjówki, choć z pewnością brakowało jej przewodnika. Pielęgniarka zaś, choć nie uważała jej spaceru za dobry, nie zamierzała ją za wszelką cenę zatrzymać w łóżku.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

45
Nie zamierzasz uciec... Dokąd, chciała zapytać Rennel. Jej sytuacja przecież została dostatecznie wyjaśniona. Trudno byłoby jej stąd zwiać, a nawet jeśli dokonałaby tego, to co dalej? Wierząc słowom Shany, nie pożyłaby długo. Nie, Ren nie chciała uciec. Chciała się wydostać z lazaretu, z tego przeklętego miejsca, które napawało ją niemałym strachem i niepokojem, a szczególnie ci, którzy się nim opiekowali. Chciała znaleźć tutaj kogoś, do kogo mogłaby się przytulić.

Dokąd? Jak? Nie, nie, nie — potrząsnęła gwałtownie głową, nadal ustawicznie się cofając w stronę wyjścia. Nie ufała ani krztynę tej kobiecie, jej próbom wzbudzenia w sobie zaufania. Rennel po prostu była zbyt wystraszona, zbyt nieufna, by uspokoić siebie oraz swoje emocje. Nawet nie próbowała myśleć o tym, że przecież może jej zaufać. Widok tej tutaj sprawiał, iż stawała się paranoiczką. Nagle lazaret był dla niej ciasny, wręcz klaustrofobiczny pomimo jego dużych rozmiarów. Ludzie śpiący na łóżkach zdawali się chyba poruszać pod kołdrami, jakby chcieli wstać i ruszyć na nią. A pielęgniarka znowu była strasznym ucieleśnieniem jej koszmarów.

Nie, nie, nie, znowu sen? Kiedy to się skończy...?!

Nie mów mi jak mam żyć! Sama sobie... poradzę. J-ja pójdę do niej, tak, znajdę ją jakoś — była bardzo blisko wyjścia. Popatrzyła się osaczonym wzrokiem na akolitkę i wyrzuciła z siebie szybko: — Ty... ty się nie zbliżaj. Idź precz, poradzę sobie.

W jednej sekundzie obróciła się na pięcie i wręcz wyskoczyła z lazaretu. Chwyciła za klamkę i zamknęła za sobą drzwi, dla pewności jeszcze krótką chwilę trzymając je, jakby pielęgniarka chciała za nią iść. Potem szybko je puściła i pobiegła na swoje prawo, chcąc jak najszybciej znaleźć się za zakrętem. Gdy już tam była, nadal biegła, dopóki nie poczuła, że musi przestać. Wtedy dopiero rozglądnęła się po okolicy i oczywiście za siebie, chcąc się upewnić, że akolitka jej nie dogania. Nie wiedziała, co chce teraz zrobić, po prostu pragnęła wydostać się z lazaretu za wszelką cenę. Dopiero teraz zrozumiała, że zostawiła tam swoją bioplazmę... i całą resztę.

Chrzanić to — mruknęła do siebie, po czym poszła znowu przed siebie, tym razem spokojniejszym krokiem. Gdzie? Nie wiedziała. Po prostu, do przodu. Byle daleko od szpitala.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”