Dom Ashet'Huna

1
Dom jak dom. Dawniej należał do jakiegoś ludzkiego arystokraty, jednak tuż po przejęciu Ujścia został zabrany na potrzeby bushire, służącego radą jednego z polityków przybyłych do miasta. Jest parterowy, z małym ogródkiem z tyłu, niegdyś pielęgnowanym niemal codziennie, teraz zarośniętym chwastami i dzikimi roślinami. W środku większość rzeczy została zdewastowana podczas pogromu, dlatego nawet jeśli kiedyś można się było zachwycać elegancją i dobrym gustem, teraz gdzie by nie spojrzeć, świeciło pustkami. W pomieszczeniach stały tylko najważniejsze meble, których mógłby używać ork, takie jak łóżko, stół czy krzesła. Ściany straszą jaśniejszymi odbiciami po obrazach, arrasach czy nawet szafach. Z zapewne pięknego, szlacheckiego, choć skromnego domu pozostało surowe mieszkanie spełniające najważniejsze wymagania.




Wędrówka Garothmuka zaczęła się siedem lat temu, po feralnych wydarzeniach, które odcisnęły piętno na duszy orka. Od tej pory tułał się po całym świecie, spotkał wiele ludzi, elfów, czarodziejów czy innych istot, jednych przyjaznych chłopakowi, drugich wrogich i pragnących jego krwi. Wiele miał przygód, o których mógłby opowiadać wieczorem przy piwie, jednak żadna z nich nie sprawiła, że plama na jego honorze zniknęła. Siedem lat minęło, a on tułał się, próbując znaleźć jakiś cel w swoim życiu. W końcu postanowił dołączyć do orczej armii atakującej Ujście. Myślał, że to go oczyści, że w końcu będzie mógł wrócić do swojej wioski i spojrzeć w oczy matce, po czym powiedzieć, że to koniec, że jego honor jest czysty jak łza dziewicy. Orkowie przejęli jednak Ujście, a on postanowił zostać na dłużej, wspomóc ich swymi pięściami. Jego podróż jeszcze się nie skończyła.

Garothmuk był doskonałym pięściarzem. Mało kto mógł mu dorównać w tej sztuce, dlatego też często wykorzystywano najemnika do zadań mających na celu zastraszyć ofiarę orków. Byli to przeważnie ludzie z ruchu oporu, od których oczekiwano wydania ich przywódców lub zwyczajni mieszkańcy, których podejrzewano o ukrywanie wrogów nowej władzy w Ujściu. Krótko mówiąc, Garothmuk wykonywał brudną robotę. Czasami wysyłano go poza miasto, aby przechwycił wraz z innymi karawany, czasem miał załatwić posłańca. Czasem ktoś wynajmował go, by przemówił do rozumu rywalowi.

Teraz wezwał go Ashet'Hun, służący radą jednego z polityków. Garothmuk zapewne zastanawiał się, czego od niego chce bushire. Zlecenia przeważnie dostawał od pośredników, wodzów. Jednak w tym momencie stał przed małym, piętrowym domkiem należącym kiedyś do jakiegoś ludzkiego biedniejszego arystokraty. Miał właśnie zapukać, gdy drzwi otworzyła mu drobna i niska, na oko dwudziestoletnia dziewczyna, całkiem ładna nawiasem mówiąc, o długich kasztanowych włosach i sarnich oczach. Talię miała wciętą, biust całkiem obfity, a na twarzy pełno piegów. Ubrana była w prostą, brązową sukienkę z głębokim dekoltem. Oczy jednak patrzyły na orka ze strachem, ale również pokorą. Wyraźnie było widać, że służy tu przymusowo, być może więcej niż usługuje przy stole i zajmuje się domem. Dygnęła przed najemnikiem i skłoniwszy głowę, sprawiając, że włosy przysłoniły jej oblicze, usunęła mu się z drogi, zapraszając do środka.

- Ashet'Hun już oczekuje pana w jadalni - wyrzekła lekko drżącym, choć ładnym głosem. Garothmuk wszedł, mijając zestrachane dziewczę i podążył prostym korytarzem z drzwiami po bokach. Minął kuchnię i malutki pokoik, zapewne zajmowany przez służącą. Po swojej prawej miał uchylone drzwi, w których ujrzał wspomnianą wcześniej jadalnię, wszedł więc tam. Przy stole siedział Ashet'Hun, zajadając jakiegoś ptaka. Ork czuł go już na korytarzu, zapach sprawiał, że ciekła mu ślinka. Młoda dziewczyna najwyraźniej była dobrą kucharką. Bushire spojrzał na najemnika, przerywając konsumpcję. Beknął potężnie, po czym przetarł usta dłonią i rozsiadł się wygodniej na krześle.

- Siadaj - wskazał mu drugie siedzenie, po drugiej stronie stołu. Ashet'Hun był typowym orkiem. Brzydki ryj, umięśnione ciało przyodziane w obświnioną sosem i tłuszczem z ptaka, białą niegdyś koszulę i skórzane spodnie. Butów na sobie nie miał, jakby uważał, że w domu nie musi ich nosić. Spojrzał na swój talerz, na którym leżały praktycznie kości i wrzasnął, aż ucho mogło odpaść swoim niskim, gardłowym głosem

- Tamira! Przynieś coś do żarcia mi i gościowi, ale już! - po czym rzucił talerzem z resztkami w drzwi, sprawiając, że krucha porcelana uratowana najwyraźniej z demolki roztrzaskała się o drewno. - A to twoja kolacja!

Zaśmiał się okrutnie, najwyraźniej uważając całą sytuację za niezwykle zabawną. Zaraz potem jednak spoważniał i popatrzył się uważnie na Garothmuka, zastanawiając się nad czymś. Po chwili znowu beknął, tym razem jeszcze głośniej i zwrócił się do swojego gościa.

- Sprawa jest, ale to zaraz, jak się nażrę. Z tego gówna nie ma nawet co wysrać.

Re: Dom Ashet'Huna

2
Spokój... Tak, mógł o nim zapomnieć w mieście. Nie ważne czy rano czy wieczór, czy słota czy słońce, wiecznie gwarno i gęsto. Nie ma co, Garoth nie lubił, jak coś przeszkadzało mu w porannej medytacji. Żeby ci wszyscy orkowie zamknęli jadaczki... Trudne zadanie? Trochę nie podobała mu się rozpusta jego pobratymców, choć nie wchodził im w drogę. Nigdy nie winił swoich za tak barbarzyńskie zachowanie. Gwałty i przemoc, wywlekanie z domów bezbronnych ludzi. Coraz bardziej nie podobało mu się tutaj. Przybył tu by odzyskać honor... A i tak przecież Chodzi tu tylko po domach i rozkwasza kolejne gęby. To ma być honor? Pfeh! Powinien stanąć na ubitą ziemię. Stanąć do walki za coś więcej niż garść zaplutych monet... Niestety, te zaplute monety utrzymują go tutaj przy życiu... A szlag by to...

To chyba tu. Dom tego spasionego bydlęcia. Byleby jego sakwa była tak samo gruba jak on sam...
Widok niczego sobie panienki w drzwiach nie zrobił na nim dużego wrażenia, choć przykuł wzrok na chwilkę. Bądź co bądź, mimo tej swojej wstrzemięźliwości, samodyscypliny i tego całego celibatu, wciąż był przecież mężczyzną. Gdy tylko przekroczył próg, szybko odkleił wzrok od biustu dziewczyny i poszedł przed siebie, kompletnie ignorując jej słowa. Czuł już z daleka woń jakiegoś drobiu. "Oho! Świnia przy korycie..." zaśmiał się pod nosem.

Stanął w drzwiach, w białym, prostym płaszczu, przewiązanym czarnym pasem, którego końcówka opadała mu do kolan. Płaszcz nie miał rękawów - wypadek przy pracy, można by rzec - odsłaniał przez to ogromne bicepsy wojownika. Ręce Garothmuka, od knykciów aż po łokcie, przewiązane były białą taśmą, a grzbiet dłoni przykryty był kościaną płytką, z której wystawały trzy ostre kolce, skierowane w kierunku palców.

Ork nie usiadł bynajmniej na polecenie gospodarza. Odprowadził wzrokiem porcelanę frunącą ku drzwiom i słuchał jej brzęku na podłodze. Czasem naprawdę wstydził się swojej rasy. Ale nie chciał mimo wszystko zamienić jej na inną. Taka dziwna zależność. Garoth oparł się o futrynę drzwi i spojrzał spod byka na orka.
- Nie ma sprawy. Smacznego. - mruknął, przyglądając się z jakim zapałem pozbywa się mięsa z tych kostek. Przez chwilę nawet jemu samemu zaczęło burczeć w brzuchu. Niestety, a może jednak stety, przyszedł tu tylko w interesach. Po krótkim namyśle stwierdził jednak, że nie chciałby pochłaniać obiadu z kimś takim przy stole. Jednak zasponsorować obiad by mu mógł. Po robocie, trzeba będzie się porządnie napchać w karczmie...
Stał więc i czekał, aż w końcu gościowi odetka się gardło na tyle, by mógł przepuścić przez nie szczegóły roboty, jaką dla niego miał.

Re: Dom Ashet'Huna

3
Ork wzruszył tylko ramionami, widząc że gość nie ma ochoty usiąść. Czekał na kolejną porcję jedzenia, wpatrując się w pęknięte okno naprzeciwko. Wychodziło na ulicę. Jeśli Garothmuk zechciałby spojrzeć w tamtą stronę, ujrzałby brud, smród i ubóstwo. Dosłownie. Dom stał tuż przy jednej z głównych ulic, dzięki czemu codziennie od świtu do zmierzchu słychać było gwar i hałasy. Jeśli wsłuchać się uważniej, dało się usłyszeć pojedyncze jęki, płacz i błaganie o litość, a także częste wyzwiska i krzyki. Sytuacja ludzi w Ujściu naprawdę nie wyglądała najlepiej.Orkowie nie potrafili o nich zadbać. Nie byli dobrymi gospodarzami. Nieraz w rynsztoku, w bocznej uliczce albo nawet w publicznym miejscu leżały trupy wycieńczonych ludzi, zakatowanych nadludzkim wysiłkiem. Nieraz ciała leżały kilka dni, bo nikt nie chciał ich tknąć. Ujście upadało pod rządami istot pokroju Ashet'Huna.

W końcu służąca wróciła z kolejną porcją ociekających tłuszczem ptaków. Niosła dwa talerze, jeden postawiła przed grubiańskim orkiem, drugi przy pustym miejscu, które uprzednio mu wskazano. Zaraz potem przyniosła piwa obu mężczyznom. Umknęła z zasięgu brudnych łap dyplomaty nim zdążył je podnieść, aby obmacać dziewczynę i wybiegła z pokoju. Zaraz potem wróciła z miotłą i szufelką, aby posprzątać resztki talerza. Spojrzała płochliwym wzrokiem na najemnika i odezwała się cichutko.

- Pan Ashet'Hun nie lubi, gdy jedzenie się marnuje. Niech pan usiądzie i zje razem z nim, bo to trochę potrwa, nim będzie gotowy do rozmowy - po czym zaczęła zamiatać, ignorując obleśne spojrzenie, jakim darzył ją ork.

Bez względu na to, czy Garothmuk postanowił skorzystać z zaproszenia i zjeść naprawdę smakowicie wyglądające ptaki, popijając to piwem, czy zrezygnować z oferty i czekać, Ashet'Hun nie spieszył się z wyjaśnieniami. Żarł swoje mięso niczym świnia, przy czym trochę ją przypominał. Brakowało tylko, by zrezygnował z używania rąk i jadł prosto z talerza. W końcu ostatni z trzech ptaszków w końcu zaczął błyszczeć kośćmi i bushire raczył spojrzeć na Garothmuka.

- Widzisz tych bar’gro-shok? Słabi, niewydarzeni. Gówno z nich jest, zdycha jeden po drugim, ledwo co cięższego im się da do roboty. My ich hartujemy, kształtujemy na nasze podobieństwo. A te wymoczki i tak są niewdzięczne - zapatrzył się w okno, jakby jego myśli gdzieś odpłynęły. - Ale niektórzy z nas uważają, że powinniśmy dać tym gównojadom wolność, ba, zostawić ich w spokoju! Pomieszane we łbach mają takie orki. Ale najgorsze jest to, że gadają o tym air'qu-shok! Szamani!

Popatrzył na najemnika wściekłym wzrokiem, jakby sama myśl o nich sprawiała, że zyskiwał żądzę mordu.

- Masz wbić jednemu z nich do łba, gdzie ich miejsce. Nie zabić, bo ponoć ważny jakiś, potężny i tak dalej. Obij mu mordę, wychędoż w dupę czy co tam lubisz, ważne, żeby mu się odwidziało pomaganie ludziom. Jasne? - jego oczy powędrowały w stronę Tamiry, która właśnie wychodziła z dopiero co pozbieranymi szczątkami talerza. - Te, za dziesięć minut masz być gotowa!

Dziewczyna zacisnęła usta, próbując powstrzymać drżenie rąk. Z jej brązowych oczu poleciała pojedyncza łza, będąca zapewne dowodem upokorzenia, jakie tutaj przeżywa. Pospiesznie ją wytarła i zerknęła pośpiesznie na orków, jakby upewniając się, że ci nie zauważyli chwili jej słabości i odezwała się cichutkim, drżącym głosikiem. Takim niewinnym.

- Oczywiście, panie - i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Ashet'Hun gapił się na nie przez chwilę, po czym wrócił wzrokiem do najemnika, oczekując odpowiedzi.

Re: Dom Ashet'Huna

4
Ptak kusił. Wyglądem. Zapachem. Mimo to nie chciał dać się skusić. Nie tak szybko. Wciąż stał, starając się patrzeć na gospodarza, a nie na mięso. Nawet nie spojrzał na służkę, gdy ta się do niego odezwała. Przyswoił jednak jej słowa. Dostrzegł też jej zachowanie. Nawet zaczął jej odrobinę współczuć. Jego opinia na temat ludzi była zupełnie inna. Dość długo przebywał wśród nich i nie miał żadnych uprzedzeń. Trochę go bolało to podejście jego pobratymców, ale z grubsza, nie dotykało go to bezpośrednio.

Misja wyglądała na standardową. Byle by cena nie była poniżej standardu. Ale wejście komuś do chaty i proste obicie go to żaden wyczyn. Co więcej, gdzie tu doszukiwać się honoru? Walka o nie swoje interesy to chyba jednak nie jest najlepszy sposób. Ostatnie zlecenie? Co dalej? Zacznie walczyć w armii? Będą mu tam wpychali w ręce topory i włócznie. Na wojnie pięści na wiele się nie zdadzą. Ale sprawę najbardziej komplikowało to, że... On już nie chciał zabijać. Jak ork może odzyskać honor, nie zabiwszy przeciwnika honorowo w walce? Ten świat jest okrutny.

Miał właściwie ochotę przywalić temu facetowi. Zwłaszcza gdy usłyszał jego, praktycznie rozkaz! Jeszcze raz zaczął współczuć dziewczynie. Dostrzegł łezkę na jej policzku. Chciałby jej pomóc. Ale tu i tak nic nie zrobi. Miasto jest pełne orków podobnych do tego tam. Jeśli nie on, to na pewno jakiś inny. Nie zaprzątał więc sobie tym głowy. "Jeśli nie ma rozwiązania, nie ma i problemu". Głupie powiedzenie, ale jednak w tym wypadku adekwatne. Chyba...

- Jeśli ważny i potężny, to łatwo nie pójdzie. Trzeba będzie... Odpowiednich środków. - Tak, targował. Jeszcze przed "ceną wywoławczą" co prawda, ale tak. Nigdy nie był wyjątkowym krasomówcą, ale czasem warto było próbować. Zwłaszcza z orkami. Zawsze był bystrzejszy od większości z nich. No, może poza szamanami. Wciąż pamiętał ile razy jego młodsza siostra go oszwabiła. Nie miał jej jednak tego teraz za złe. Zamazał całą przeszłość, wiedząc, że kiedyś będzie musiał ją odkopać. Kiedyś przyjdzie czas...

Zapatrzył się w okno. Patrzył na to zawszone miasto. Na trupy, dogorywających ludzi, rozpustnych orków. Jedno z gorszych miejsc w których był. Chyba trzeba będzie się stąd jednak wynieść. Może odwiedzić Archipelag? Starego Alaesta? Jak długo już go nie widział? Hmm...

- A więc jak? Ile mi zaproponujesz? - Nie ma sensu owijać w bawełnę. Przecież wszyscy wiemy że na tym świecie najbardziej liczą się pieniądze. Nawet jeśli to nie prawda, to kogo to obchodzi? Lepiej wmawiać sobie że złoto, czy w tym wypadku srebro, jest cenniejsze od wszystkiego innego. Po prostu, grając z głupcem, ograj go na jego własnych zasadach, by zobaczył że są gówno warte. Garothmuk podszedł do stołu, stanął obok krzesła, przed którym stała strawa i oparł się o niego pięściami. Spojrzał krewniakowi prosto w oczy.

Re: Dom Ashet'Huna

5
Ashet'Hun nie zdawał się być specjalnie poruszony postawą orka. Być może miał już do czynienia z najemnikami i wiedział, jak się z nimi obchodzić lub po prostu był zbytnim ignorantem, by przejąć się Garothmukiem. Zaczął dłubać sobie w zębach, wyciągając z nich resztki mięsa, a następnie wysmarkał się we własne dłonie, które wytarł potem o spodnie. Wciąż ignorując orka czekającego na konkretną odpowiedź w sprawie zapłaty, sięgnął po kufel z piwem i zaczął pić. Mężczyzna widział, jak napój ścieka po jego brodzie i plami jakby za mało już brudną koszulę. Gdy skończył, poluzował pasek od spodni i spojrzał tęsknie w stronę drzwi, rozmyślając zapewne o tym, co zaraz zrobi z biedną dziewczyną, gdy tylko załatwi sprawę z najemnikiem. W końcu wstał ociężale i łaskawie raczył odezwać się do Garothmuka.

- 50 tutejszych monet, gryfów czy jak im tam. Kuuurwa, muszę się odlać - i wyszedł z jadalni, zapewne do zdewastowanego ogródka. Ork został sam w pokoju. A raczej myślał, że jest sam.

Jakby znikąd pojawiła się służąca Ashet'Huna. W jednej chwili Garothmuk spoglądał za obleśnym dyplomatą, a w drugiej, gdy tylko odwrócił głowę, on już stała w drzwiach, jak zjawa nawiedzająca zbłąkane dusze. Podeszła do stołu i ostentacyjnie, powoli zaczęła zbierać naczynia. Odezwała się cichym głosem, spoglądając co chwila na wejście, jakby bojąc się, że tamten ork wróci.

- Ten kurwisyn zaraz wróci więc mamy mało czasu. Nieważne, ile ci zaoferuje za przywrócenie do porządku Vashqui, ona da ci o wiele więcej. - Spojrzała Garothmukowi głęboko w oczy. Mężczyzna mógł ujrzeć, jak wielką zmianę dziewczyna przeszła w jednej chwili. Nie było śladu upokorzenia, strachu, czy smutku. Śmiało spoglądała na jego oblicze, lustrując je kawałek po kawałku, centymetr po centymetrze. Ujrzał w jej spojrzeniu determinację. - Wydajesz się być dobrym orkiem. Nie takim skurwielem jak Ashet'Hun. Nawet jeśli nie chcesz pomóc ludziom, możesz zrobić to za pieniądze. Vashquia zapewni ci je. Po prostu zgódź się na propozycję Asheta, potarguj się, żeby wiedział, że twarda z ciebie sztuka i idź do szamanki, powiedz, że Yelena cię wysłała, a ona resztę ci wytłumaczy. A jeśli się nie zgodzisz, będziesz musiał liczyć się z konsekwencjami.

Ostatnie zdanie, choć wyraźnie usłyszane przez Garothmuka, nie zostało wypowiedziane na głos przez dziewczynę. Słyszał je, ale ona nie poruszała ustami. Używała telepatii. Była najwyraźniej szpiegiem w szeregach zielonoskórych i bardzo dobrze wykonywała swoją rolę. Z wystrachanej, pomiatanej przez okrutnego i obleśmego orka dziewczyny stała się pewną siebie młodą kobietą, jeśli nie dojrzałą, czego można się spodziewać po czarodziejce. Ork słyszał w jej głosie stal, ale i determinację. Ona była gotowa zrobić wszystko, aby uchronić swój lud. Być może nawet poświęcić swoje ciało i cnotę komuś takiemu jak Ashet'Hun.

Tamira, choć sądząc po jej wypowiedzi Yelena, nie doczekała się odpowiedzi, bo dyplomata właśnie wrócił ze swoich wojaży ogrodniczych. Zaczęła pospiesznie zbierać talerze, ponownie przyjmując postawę niewinnej dziewczynki. Kątem oka jednak spojrzała na Garothmuka z błyskiem i wyniosła naczynia, zarabiając po drodze klapsa w tyłek od Ashet'Huna. Zadowolony ork spojrzał na najemnika z pytaniem w oczach. Chciał wiedzieć, czy przyjmie jego ofertę czy nie.

- Umowa stoi? - wyciągnął do niego dłoń na znak zgody, tą samą, w którą smarkał. Garothmuk mógłby przysiąc, że wciąż widzi na niej resztki zawartości jego nochala.

Re: Dom Ashet'Huna

6
Garoth skrzywił się nieco i spojrzał spode łba na orka z mętnym uśmieszkiem na twarzy.
- 50? Jaja sobie robisz? Chcesz to sam se za taką kasę szamana pochlastaj. - w istocie, uważał że 50 monet to i tak za mało jak za szamana. Zwłaszcza że potężny, jak twierdzi Ashet'Hun. Kompletnie zignorował wyciągniętą dłoń gospodarza.

- Nie wiem w której jaskini cię chowali, ale szamanów nie jest tak łatwo obić. Albo dostanę 100, albo sam se zbieraj poparzenia i porażenia. - Miał już ochotę splunąć, lecz był w pomieszczeniu, a kultura nie pozwalała pluć wewnątrz. No, może ewentuaaaalnie w karczmie. Stał teraz wyprostowany, z muskułami naprężonymi mocno, ukazującymi jego potęgę. Postawa też jest jednak ważna. Gość musi wiedzieć że ma do czynienia nie z byle kim.

Pójdzie do szamanki. Dowie się o co chodzi. To dobre wyjście, nie miał ochoty pracować dla tego typa. Bić szamanów również. Może nie tyle się ich bał, co miał do nich szacunek. Jego matka... "Ehh... Nie myśl o tym...". Zbyt wiele dowiedział się o życiu, by nie doceniać mądrości tych orków. Sądził, że to w nich drzemie większa mądrość, niż w tych doradcach, dyplomatach i innych duperelach na których kompletnie się nie znał.

"No Ashet, dawaj..." Przeleciało mu przez głowę. Chciał już wyjść z tej meliny.

Re: Dom Ashet'Huna

7
Dyplomata wyglądał, jakby chciał coś zrobić Garothmukowi. Spoglądał na niego z zimną furią, zaciskając i rozluźniając co chwila drugą pięść. W końcu odrobinę spuścił z tonu. Nie bez powodu chciał zatrudnić właśnie jego do tak niebezpiecznego zadania, jakim jest zastraszanie szamana. Gdyby nie był skuteczny, nie byłby mu potrzebny. A Ashet'Hun na wojownika nie wyglądał. Być może kiedyś, gdy orkowie nie opanowali jeszcze Ujścia. Ludzkie życie rozpasło go i rozleniwiło, robiąc z niego osobę, jaka właśnie stała przed najemnikiem. Grubą, brudną świnię żyjącą w chlewie, jaki sobie umościł.

- Szlag by cię trafił... - warknął, cofając dłoń. - Zgoda. Rób z szamanem co chcesz, ale nie zabijaj i nie ubezwła... Ubesłasnowal... Nosz kurwa, wiesz o czym mówię! Ma wciąż umieć robić te swoje czary mary i tyle! A teraz wypierdalaj, mam parę zajęć na głowie!

Wyszedł z pokoju, zabierając ze sobą Tamirę, a właściwie wlekąc ją za włosy. Dziewczyna pisnęła i zaczęła się wyrywać, ale uścisk Ashet'Huna był za mocny. Garothmuk nie był pewny, czy to też kolejna część jej gry, udawanie, że ma jeszcze wolę walki mimo dominacji orka. Pewne było to, że gdyby mogła, już dawno temu zamordowała tego gnojka w wyjątkowo okrutny sposób. Na razie jednak najwidoczniej był im potrzebny. Jednak gdy jego użyteczność się skończy, marny będzie jego los w rękach Tamiry.

Nim dziewczyna zniknęła za drzwiami, Garothmuk zdążył usłyszeć w swoich myślach: północ, port.. Potem zniknęła w akompaniamencie rżenia Ashet'Huna i jej pisków, zostawiając najemnika z niezbyt sprecyzowaną wskazówką, gdzie ma się udać po dalsze informacje. Wiedział przynajmniej, gdzie zacząć szukać swego pracodawcy, więc początek jako taki był. Wyszedł więc z domu, nie chcąc słuchać odgłosów wydawanych przez tamtą dwójkę. Ledwo zaczynało się ściemniać, Garothmuk miał więc kilka godzin do ustalonej pory spotkania. Mógł więc iść gdzie chciał - do tawerny napić się piwa i zmyć z siebie brud spotkania z Ashet'Hunem, do domu, by odpocząć lub nawet teraz poszwendać się po porcie i mniej więcej zapamiętać układ uliczek i domów, aby potem się nie zgubić.

z/t
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”