Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

46
Haganl

Każdy pracował jak mrówka, tylko żeby zająć czymś swoje ręce. Nie mieli tutaj jednak zbyt dużo pracy, ponieważ dziwy, które odprawił skrzat noworoczny, przygotowały ich kryjówkę do użytkowania. Mogli więc spokojnie zająć się planowaniem i przygotowywaniem do działań dywersyjnych. Zarys planu działania został już stworzony. Herenza ze swoimi ludźmi wyrusza odbić transport jedzenia, a Queran wraz z Romeuszem postarają się wydostać z więzienia przywódcę jednego z silnych gangów, działających na terenie Ujścia. Młodzik wraz z wojowniczką mieli zostać „Pod zbitą amforą” dla bezpieczeństwa.

- Nie musicie udawać świętoszków, którzy przez przypadek wpadli w łapy strażników. Niech wiedzą, że przybyliście po Sarena. Tylko, że niby wasz plan został totalnie nieudany. Orki będą zbyt głupie, żeby wpaść na pomysł, że to jest właśnie element tego planu – zasugerowała Herenza, w czasie gdy jej chłoptaś czytał atlas z planami kanałów.

- Czego wcześniej o tym nie powiedziałeś? – podniósł głos oburzony. Świadczyło to tylko o tym, że nikt na początku go nie słuchał, a rzucanie się słownym błotem tylko przeszkadzało im w pracy – Niesamowite. Nie potrafisz czytać planów? Tam znajdują się zaginione korytarze. Niesamowite. Nie będziemy musieli się zbyt bardzo głowić, aby wydostać z lochów. Z zapisków wynika, że przejście jest otwierane tylko jednostronnie i to ze strażnicy, ułatwi nam zupełnie ucieczkę.

Do księgi pozostawionej tu przez poprzednich właścicieli zajrzała również rudowłosa, która również była zaskoczona. Przejrzała kilka stron, które pokazywały również inne części Dolnego Miasta, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Przekartkowała jeszcze kawałek tomiska, aż dotarła do czegoś co chciała właśnie ujrzeć. Było to połączenie dolnego miasta z biblioteką, w której obecnie stacjonowały gobliny i prowadziły tam jakieś badania.

- Jest. Trzeba to jak najszybciej przekazać Shanie, że znaleźliśmy drogę do biblioteki. Tam powinna się znajdować Vitae. Rennel będzie uratowana.

Kanalia zupełnie nie wiedział kim była dziewczyna, która miała został uratowana dzięki przejściu do Wielkiej Biblioteki Ujścia, ani czym było Vitae. Nie znał się zbytnio na magicznych substancjach, przyrządach i zaklęciach. Interesowało go to w momencie, gdy mógł na tym zyskać. Zresztą nawet wtedy nie musiał się wgłębiać zbyt bardzo w treść tych rzeczy. Tym bardziej, że książki stanowiły barierę w pogłębianiu wiedzy, a raczej te tajemnicze znaczki, którymi zapisywano słowa. Książki dobrze się paliły, a niekiedy były niezwykle cenne. Shanę zaś znał bardzo dobrze. Była wysokoelfickim medykiem, który niegdyś pracował na Uniwersytecie w Oros. Ponoć pozostawiła uczelnię tylko z racji różnych poglądów, które dzieliły ją z pozostałą kadrą nauczycielską. On jednak znał inną wersję. Próbowała wskrzesić swoje dziecko lecz odnaleziona przez nią zakazana księga z rytuałem nie pomogła. Wezwała do ciała zbyt późno duszę swojej córki, a w nią wszedł zły duch. Shana załamała się i oszalała. Uciekła z Oros przed karą śmierci i skryła się w Ujściu. Byłą jednak bardzo niebezpieczna ze swoją potężną magią. Bandyta słyszał, że w starciu jeden na jeden jest zawsze wygrana. I wiedział, żeby unikać z nią kiedykolwiek bezpośredniej walki. Wystarczyło, że dotknęła by twojego splotu słonecznego nagą dłonią, a mogłaby zatrzymać pracę serca. To Kali ją przygarnęła, doprowadziła do zdrowia psychicznego i wykorzystała jej zaklęcia. Nie tylko potrafiła zabijać, ale również leczyć. On również się do niej zgłosił wierząc, że potrafiłaby pomóc z jego gnijącą raną. Nie potrafiła. Pamięta jej słowa. Jestem akolitką, a nie czarownicą. Nie zajmuję się odczynianiem klątw. Znajdź tego, który Ci to uczynił i nakaż mu odwrócić zaklęcie. Wiem, że potrafisz czynić cuda z ludzką psychiką. Ale było już za późno. Mag nie żył. Musiał odnaleźć kogoś, kto potrafiłby zatrzymać klątwę.

- Zmiana planów. – zakomunikowała Herenza – Młody pobiegnie kanałami zanieść atlas. Może nam się przydać w kolejnych zadaniach, ale ważniejsze jest uratowanie kolejnego życia. Nie byle jakiego. Rennel jest symbolem bohaterstwa. Jest jedną z nas. Muszą jej pomóc. Zgodzisz się? To ty odnalazłeś atlas i on należy do Ciebie.

- Nie martw się. Zapamiętałem już drogę ucieczki. Będę wiedział, jak czmychnąć z lochów. Powinniśmy zastanowić się jak to dobrze rozegrać, żeby nas przypadkiem nie zabili, zanim wrzucą do celi obok Sarena.

I wtedy usłyszeli hałasy, a Kanalia udał się na górze, aby sprawdzić, kto myszkuje nad ich kryjówką.
_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Hagan & Dandre sp z o. o.

Kobieta była zlękniona ostatnimi wydarzeniami. Widziała śmierć swoich towarzyszy. Została zgwałcona. Teraz zaś obcy mężczyzna, który uratował jej życie zaprowadził do starej opuszczonej rudery, twierdząc, że znaleźli bezpieczne miejsce. Nie tego się spodziewała. To było oczywiste, że patrol od razu przeszuka opuszczoną karczmę, gdy zobaczy martwe ciała swojego. Będą szukali sprawcy. Dlatego z całych sił ściskała sztylet w dłoniach. Załamałaby się, gdyby nie świadomość, że w łonie nosi dziecko swojego ukochanego. Miała już coś powiedzieć, gdy przerwał im Kanalia. Mężczyzna, który wyłonił się znikąd. Pasował idealnie do opisu z opowieści Herenzy. Wulgarny mężczyzna, silnej postury z blizną na twarzy, która dodawała mu jeszcze bardziej groźnego wyglądu. Mógłby zostać oceniony jako przystojny, gdyby nie ta szrama. Był ubrany dość elegancko w koszuli, a nawet tutaj bard poczuł bardzo przyjemne korzenne perfumy. Musiał chyba wylać na siebie z całą fiolkę wody zapachowej.

- Kim jesteście? – spojrzała na nich niepewnie kobieta. Jej oczy przeskakiwały z wybawcy na gospodarza zrujnowanej karczmy – Zachował sztylet. Nie czuję się tutaj pewna.

Brzemienna przekonała się, aby udać się z nimi do kryjówki, znajdującej się w piwnicy. W ostatecznym rozrachunku nie mogło być tam niebezpieczniej niż na zewnątrz w towarzystwie rozwścieczonych zielonych. Postawiła ostrożnie kilka kroków na szczebelkach i znikła w bardzo przytulnym miejscu. Nawet Dandre nie spodziewał się zobaczyć takiego miejsca pod zniszczoną karczmą. Piwnica była obszernym pomieszczeniem. Było tutaj czysto i schludnie. Żadnych śladów kurzu, krwi czy pajęczyn. Było tutaj jasno, dzięki zaczarowanym lampom, które nigdy nie gasły, a jedynym sposobem przytłumienia ich światła, było zakrycie ich aksamitnie czarnymi kapturkami. Znajdowały się tutaj trzy wygodne łóżka z pościelą o pastelowych kolorach, dwa potężne regały na uzbrojenie i trzy szafy, w kilku skrzyniach znajdowały się świeże warzywa i owoce, ściany były ozdobione błękitnymi gobelinami wyszywanymi żółtymi nićmi, drewniane deski zakryte były purpurową wykładziną o barwnych wzorach.

Przy jednej ze ścian barbarzyńca zajmował się przycinaniem żelaznych szczebli, które prawdopodobnie prowadziły do podziemnych tuneli. Dwójka opozycjonistów zajmowała się właśnie przygotowywaniem balonu bimbrowniczego i cięciem śliwek na jakiś trunek. Na środku zaś stał duży okrągły stół, przy którym siedziała Lwia Lilia wraz z Romeo.

- Wszystko w porządku, kim ona jest? – zapytała się ognistowłosa, która właśnie wstała z krzesła i skierowała się do obcej kobiety – Witaj w kryjówce opozycjonistów. Napadli Cię. Musisz z pewnością odpocząć. Znajdziemy dla Ciebie jakiś świeży strój.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

47
Bandyta, który ich tak uprzejmie powitał bardzo pasował do opisu Lilii, więc bard nie miał problemów z rozpoznaniem go, jednak parę rzeczy wydało mu się nie na miejscu. Na przykład elegancka koszula, która spoczywała na jego ramionach i... perfumy? Czemu zbir, próbujący doprowadzić zrujnowaną karczmę do stanu, w którym mogłaby przysłużyć się opozycjonistom kropił się jakimiś pachnidłami?
Dandre uniósł brew, szczerze zaciekawiony, jednak nic nie mówił. W duchu westchnął lekko, czując ukłucie tęsknoty za salonami, wygodami i względnym spokojem. Wiedział, że gdyby znajdował się w takiej sytuacji, z pewnością tęskno byłoby mu za przygodą i niebezpieczeństwem. Rzadko czuł się zupełnie spełniony.


Wyrwany z zamyślenia przeniósł wzrok na kobietę i uśmiechnął się uspokajająco.
- Jesteśmy ludźmi, którzy chcą coś zmienić. Opozycją dla zielonych oprawców, uciskających to piękne miasto. - piękne nigdy nie było i zapewne nigdy nie będzie, ale bard, jak to bard, miał pewną skłonność do koloryzowania swych wypowiedzi. - Dlatego powtórzę ci raz jeszcze, możesz czuć się z nami bezpiecznie, gdyż nie dopuścimy, by stało ci się coś jeszcze. Jeśli musisz, to zachowaj sztylet, tylko, proszę, nie mierz nim w moją stronę, bo byłoby mi cholernie przykro, gdybym się nań niechcący nadział. - - uśmiechnął się raz jeszcze, po czym ruszył za kobietą do piwnicy, która stanowiła trzon nowej kryjówki.
Gdy tylko dotarł na dół, zatrzymał się na moment, po raz kolejny szczerze zdziwiony tym, co tu uświadczył. Pomieszczenie było dość obszerne i zadziwiająco schludne. Żadnego kurzu, żadnego pyłku! Wnętrze wypełniał przyjemny blask lamp, w świetle których widać było trzy wygodnie wyglądające łóżka, dwa regały na uzbrojenie, kilka szaf i skrzynie z prowiantem. Nawet ściany zostały pokryte gobelinami, a podłoga przykryta dywanem.
Bard spojrzał na Kanalię i uniósł brew. Otworzył usta, jednak ostatecznie na tym skończyło się jego pytanie. Pokręcił tylko głową z niedowierzaniem. Jak on to tu wszystko przytaszczył?
Przywitał skinieniem głowy pozostałych opozycjonistów, z którymi rozstał się na chwilę, gdy ruszył w stronę zaułka.


Widząc Lwią Lilię, Dandre oczywiście uśmiechnął się szeroko.
- Rozglądałem się po okolicy, gdy wy zbliżaliście się do karczmy. Znalazłem ją w jednej z tutejszych uliczek... Z Orkiem. Bydlę już nie wstanie, ale obawiam się, że mogłem przez to zwrócić na nas uwagę jakiegoś patrolu. Co prawda jeszcze nikogo nie widziałem, ale w końcu znajdą trupa swego towarzysza... Ale nie mogłem postąpić inaczej. - wzruszył ramionami, po czym spojrzał na kobietę, którą uratował.
- Jak ci na imię? - oparł się o ścianę i spojrzał po pomieszczeniu. - Jeśli mogę w czymś pomóc, mówcie. Nie znoszę bezczynności. - uśmiechnął się słabo.
Obrazek

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

48
Mężczyźnie spodobał się pomysł Herenzy. Na tyle, na ile może podobać się wtargnięcie do ściśle strzeżonego więzienia, wypełnionego po brzegi przez zielonych. Wystarczyło dać się złapać oraz liczyć, że nie połamią im gdzieś po drodze wszystkich kości oraz pozostawią przy życiu na tyle długo, aby zdołali uciec. Kanalia po raz kolejny zmuszony był do balansowania na bardzo cienkiej linie. Wystarczył jeden fałszywy ruch, aby spaść i rozbić się o podłoże. Opozycjoniści nie mieli jednak zbyt wielkiego pola manewru. Musieli podejmować duże ryzyko, nawet w zamian za niewielką nagrodę. Bezczynność oznaczała porażkę. Queran nie znosił porażek.
- Nie jest to głupi pomysł, zważając na brak innych opcji. Przy odrobinie szczęścia wyrobimy się jeszcze z ostatnim zadaniem. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, mamy szansę przedłużyć żywotność opozycji - bandyta aż sam skrzywił się na swoje słowa. "Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem...". Od czasów okupacji dosłownie nic nie układało się bo ich myśli. Kali musiała mieć niezły ból głowy, planując różnego rodzaju akcje i rozsyłając rozkazy. Kanalia był odpowiedzialny jedynie za wykonywanie ich niewielkiej części. Trudno mu było wyobrazić sobie zarządzanie taką organizacją, zwłaszcza w takich warunkach. Chociaż chaos był ich największą siłą (w końcu starali się go zasiać przy każdej okazji), nie ułatwiał on panowania nad dzikim zlepkiem indywidualności. I nawet gdyby traktować ludzi jedynie jako pewne narzędzie, jak robił to nasz gangster, każda strata bolała. Każda śmierć niosła za sobą poważne konsekwencje. Brakowało im rąk do pracy. Nie mogli liczyć, że w miejsce poległego pojawi się następny ochotnik. Taki komfort nie był im dany. Ludzie bali się działać. Czekali, aż ktoś wyciągnie ku nim rękę i ich uratuje.
- Nawet mnie nie wkurwiaj. Powiedziałem wam o tych mapach kilka razy, wystarczyło mnie słuchać - wziął jeden, głębszy oddech aby powstrzymać się od jakiejś poważniejszej obelgi. Przyszło mu to z wielkim trudem i wymagało dłuższej pauzy. Na całe szczęście pozostała ona niezauważona, ponieważ głos znów zabrała kobieta. Problem nie dotyczył Kanalii bezpośrednio, nie miał również pojęcia kim była wspominana "Rennel", ani kim lub czym było "Vitae". Z całą pewnością chodziło jednak o jakąś magię leczniczą, skoro w jednym zdaniu padło zarówno imię uzdrowicielki oraz słowo "ratować". Kobietę znał, i na swój sposób szanował. Bez jej umiejętności sytuacja wyglądałaby zdecydowanie gorzej. Być może już dawno by upadła. Pamiętał, że nie potrafiła udzielić mu pomocy tylko raz. Zapytał o swoją klątwę, lecz przekraczało to jej umiejętności. Albo chęci. Chociaż z początku był wściekły i rozgoryczony to nie potrafił jej za to obwiniać. Gdy nie kierowały nim emocje potrafił myśleć logicznie. Z pewnym żalem spojrzał na książkę, która za kilka chwil ktoś miał przenieść do ich kryjówki. Zbite w całość kilkaset stron chowało nie raz niesamowite tajemnice. Być może i w jednej z takich ksiąg znajdowała się recepta na jego przypadłość. Ograniczały go natomiast jego umiejętności. Zawsze chciał nauczyć się czytać. Brakowało mu jednak czasu oraz środków. Nauczyciele kosztowali, a nie chciał kogoś po prostu zmuszać do nauki. To wydawało się nieefektywne. Dalsze dyskusje przerwały hałasy dobiegające z góry.
***
Mężczyzna jakoś zbytnio nie przejął się bardem. Powiedział co miał powiedzieć i skierował ich w kierunku kryjówki. Gdy wszyscy bezpiecznie zeszli na dół po drabinie, Kanalia machnął ręką od niechcenia w stronę Herenzy.
- Złotko, chyba znalazłem jednego z twoich kochasiów. Rozgospodarujcie sobie nim jak chcecie, mnie on się nie przyda. I odpuść sobie jakieś cwane docinki, nie mam na to czasu. A ty - po chwili wskazał na Romeo - Ruszaj mózgownicą. Musimy wykombinować, jak przeżyć naszą eskapadę. Nie możemy w końcu tam wejść, krzycząc że jesteśmy sławnymi opozycjonistami. Musimy im jednak dać do zrozumienia, że jesteśmy cenni. No i poddać się w czas, zanim rozwalą nasze czaszki o ścianę. Moglibyśmy na siebie ściągnąć jakiś większy patrol, złożyć do broń i niby w przerażeniu zakomunikować nasze imiona. Mam nadzieję, że masz jakiś lepszy pomysł

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

49
- Gdzie ja jestem…

- Spokojnie. Spróbuj zapomnieć o tym co się dzieje na zewnątrz. Potrzebujesz odpoczynku. Tutaj nic Ci się nie stanie.

Brzemienna kobieta nie pozwoliła wpierw zbliżyć się Herenzie do siebie, jakby jej dotyk był parzący. Była zlękniona. Nie czuła się bezpieczna wbrew zapewnieniom barda. Znalazła się w zupełnie obcym miejscu w towarzystwie nieznajomych. Tym bardziej powitanie i pełne szlamu słowa Kanalii, nie wzbudziły w niej zaufania, deficytowego zasobu. Dopiero po chwili pozwoliła się zaprowadzić gdzieś na bok i wraz z rudowłosą stworzyły intymną przestrzeń za pomocą materiału rozwieszonego między belkami. W ten sposób nieznajoma mogła wziąć kąpiel i przebrać się w nowe ciuchy, darowane jej przez Lucję. W czasie gdy kobiety były zajęte sobą, Romeusz zamierzał przedstawić plany opozycjonistów na najbliższy czas.

- Mamy bardzo dużo na głowie. Więcej niż się spodziewaliśmy. Kali nie jest nawet świadoma jak bardzo brakuje nam rąk do pracy, a te szalone łapanki tylko ograniczają nasze pole działania. Musimy wykorzystać ten żar, rozniecony podczas ratunku Lwiej Lilii. Ja wraz z Kanalią ruszamy uratować dawnego przywódcę jednego z gangów. Mniejsza z tym jak się nazywa i jak to zrobimy. To już nasza głowa. Odciążycie nas resztą problemów. Lucja wraz z grupką osób ruszy odbić dostawę żywności, która wędruje do miasta. Potrzebujemy jej… Dolne Miasto umiera z głodu. Możesz jej pomóc. Lub inaczej. Jest jeszcze jedna sprawa. W siedzibie straży znajdują się bardzo cenne plany patroli straży. Potrzeba ich wykraść. Nie wiem jak bardzo jesteś zwinny i sprawny, ale można się tam dostać kanałami, a następnie spróbować wkraść się do jego gabinetu. Dzięki temu będziemy mieli krótką przewagę nad zielonymi. Sądzę, że Bogobojna ma pomysł jak to wykorzystać.

- Ha – zabrzmiało zaraz po głośnym dźwięku łamiącej się stali, gdy barbarzyńca otworzył przejście do podziemi wprost z ich kryjówki – Mamy bezpieczną drogę wyjścia. O wiele bardziej przyjemną niż szwendanie się po niebezpiecznych ulicach miasta.

- Świetna robota. Zastanów się co chcesz zrobić… jak chcesz możesz nawet tutaj zostać i popilnować kryjówki. Ktoś się na pewno przyda tutaj. Kanalia, chodź sprawdzić co tam się kryje – powiedział klepiąc przestępcę w plecy i kierując swoje kroki ku wyłomowi – schodzisz pierwszy? Zawsze byłeś lepszy w ładowaniu się w kłopoty, a później wychodzeniu z nich… ze szwankiem, ale wychodziłeś.

Zeszli właśnie do kanałów. Tylko nie przypominało to typowych kanałów z wyobrażeń ludzi z zewnątrz. Kanalia znał Dolne Miasto. Nie wszędzie było mokro i śmierdząco. Wręcz przeciwnie. Podziemia były cudem architektonicznym. Schludnym i estetycznym. To samo właśnie widzieli przed oczami. Szeroki korytarz ciągnący się w dwie strony bez żadnych bajor ze śmierdzącą substancją. Tylko sznury rur przechodzących pod ścianami, w których transportowano ścieki i świeżą wodę. Ktoś kto to skonstruował musiał mieć łeb.

Z jednej strony korytarz kończył się potężnymi wzmacnianymi żelazem dębowymi drzwiami, które nawet nie wyglądały na spróchniałe. W zamku zaś sterczał pęczek kluczy. Z drugiej zaś wąskim przejściem. Mało tego można było znaleźć tutaj jeszcze jakąś klapę, która prowadziła w dół do niższych partii.

- Słuchaj. Orki wiedzą o jakieś substancji, która była transportowana przez wasz gang. Nie wiem czy wiesz, czy nie wiesz, gdzie on się znajduje. Ważne, że można udawać, że wiesz gdzie to jest. Kojarzą twoją facjatę tutaj. Bardziej niż moją. Ja mam ukryte wytrychy w taki sposób, że nawet gdyby mnie rozebrali do naga, nie znajdą ich z łatwością. Chyba że postanowią obedrzeć mnie ze skóry. Ty za to musisz postarać się nie wypluć wszystkich zębów, jak będą ci masakrować buzię.

Na górze zaś Dandre zaczepiła ognistowłosa, która pozostawiła w samotności nową członkinię ruchu oporu. Wydawała się przejęta jej losem, choć raczej nie rozmawiały zbyt dużo. Nie słychać było żadnych szmerów i płaczów. Teraz zaś dochodziły do nich dźwięki cichego pluskania wody.

- Dopiero przyjechał tutaj, a uratował drugą kobietę - uśmiechnęła się zalotnie, jak tylko ona potrafiła, mówiąc najbardziej dramatyczne rzeczy, lecz budząc w głowie wstydliwe myśli - z pewnością uratowałbyś i mnie, gdyby nie ubiegła Cię nasza Rennel. Ruszysz ze mną za mury, aby napaść na wóz z żywnością?

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

50
Dandre w zamyśleniu obserwował Lilię, próbującą jakoś zająć się tą biedną, młodą kobietą, którą wyciągnął z łapsk Orka na zewnątrz. Ile innych niewinnych istot padło już ofiarami tych parszywych bydlaków?
Krew zaczynała mu szybciej płynąć w żyłach, a pięści zaciskały się na samą myśl o okropnościach, z jakimi musieli borykać się mieszkańcy Ujścia. Był zdecydowanie zbyt uczuciowy, łatwo poddawał się działaniu emocji i pozwalał nimi sobą zawładnąć, poza tymi momentami, gdy stawał już przed przeciwnikiem. Wtedy jego umysł stawał się chłodny i analityczny... Och, jakże chciałby teraz znaleźć jakiegoś Orka do ubicia. Jego miecz łaknął krwi.
On łaknął krwi.


Lucja w końcu jakoś poradziła sobie z kobietą i odprowadziła ją w ustronne miejsce, w którym ta zapewne mogła odświeżyć się i przebrać. Z pewnością na to zasługiwala.
W tym czasie Romeusz postanowił przedstawić plany opozycjonistów na najbliższy czas. Dandre słuchał z uwagą, od czasu do czasu kiwając głową. Przez moment zastanawiał się, czy nie podłączyć się do Romeusza i Kanalii w ich misji, lecz doszedł do wniosku, że przyda się gdzie indziej. Tamci dwaj z pewnością sobie poradzą.
Zmarszczył lekko brwi na wzmiankę o posterunku straży. Dandre co prawda był dość wysportowany, mógł pochwalić się calkiem dobrą kondycją i zdecydowanie ponadprzeciętną zwinnością... Jednak w skradaniu się nie był zbyt dobry i zdawał sobie z tego sprawę. Z tamtych atutów korzystał raczej podczas szermierczych potyczek, gdzie nie mógł polegać na pancerzu, jak niektórzy inni wojownicy. Mogła być to całkiem dobra okazja do podszlifowania tej umiejętności... Choć wizja bycia przyłapanym w takim miejscu nie była zbyt przyjemna, to musiał przed sobą przyznać.
- Nie, nie chcę tu zostawać. Potrzebuję działania. - uśmiechnął się lekko do Romeusza, a w jego oku błysnęła determinacja. - Powodzenia w waszym zadaniu! Mam nadzieję, że wrócicie do nas w całości. - pozdrowił ich skinieniem głowy, gdy zniknęli w wyłomie prowadzącym do kanałów.


W moment po zniknięciu dwójki mężczyzn, do barda ponownie zbliżyła się ognistowłosa. Dandre oczywiście uśmiechnął się do niej, zadowolony z przejęcia widocznego na jej twarzy. Był pewien, że zadbała już o tamtą kobietę.
Przekrzywił lekko głowę, podziwiając jej śliczny uśmiech.
- Staram się, jak mogę - odparł, postępując pół kroku w jej stronę - Miałem taki zamiar, lecz dziękuję Bogom za to, że Rennel mnie ubiegła. Nie jestem pewien, czy udałoby mi się dotrzeć na czas... A tego bym sobie nie wybaczył. - na krótką chwilę na jego twarzy zagościł najprawdziwszy, nieprzysłonięty niczym ból. Tak wiele razy zawiódł ludzi, na których mu zależało... Wtedy Lwia Lilia była tylko symbolem, wydawało mu się, że odbicie jej z szubienicy pozwoli mu zakopać w odmętach świadomości wspomnienie kogoś innego, kogoś, kogo nie udało mu się uratować. Jednak tak nie było, życie nie było tak łatwe.
Zaraz jednak uśmiechnął się do Lucji, choć smutek nadal nie znikał mu z oczu.
- Co my byśmy bez ciebie zrobili? - mruknął jeszcze, po czym pokiwał głową. - Oczywiście. Za tobą poszedłbym na kraniec świata... A zresztą, nie mógłbym zostać w kryjówce, wiedząc, że inni coś robią. - odsunął się od niej, bo wiedział, że to nie czas na flirty. Choć, Bogowie mu świadkami, że ta kobieta zupełnie mieszała mu w głowie i ciężko było mu zebrać myśli, gdy była w pobliżu.
- Kiedy wyruszamy?
Obrazek

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

51
- No tak. Bo gdy trzeba sprawdzić ryjem jakieś niebezpieczne miejsce, pierwszym kandydatem zawsze jestem ja. Jak jakaś cholerna niańka, sprawdzająca czy pod łóżkiem bachorów nie ma potworów. Jak tylko mnie zabraknie i nie będzie komu sprawdzać ciemnych miejsc, posracie się ze strachu - burknął mężczyzna, bez większego wahania jednak ruszył w kierunku otworu. W jego słowach było trochę racji. W gangach działał od wielu lat. Po prawdzie, mało kto mógł poszczycić się takim okazałym stażem. Chociaż wielu zaczynało swoją karierę, podobnie jak Queran, młodo, to mało kto dożywał sędziwego wieku. Bandyta zasłużył sobie na tytuł weterana. Przez tak długi okres czasu wypracował sobie łatkę doświadczonego, twardego oraz przerażającego skurczybyka. W misjach z rekrutami, kompanami dysponującymi ograniczonymi zdolnościami w boju, to właśnie Kanalia musiał stać w pierwszym rzędzie. Prowadzić oraz w pierwszej kolejności narażać na niebezpieczeństwo siebie. I chociaż jego śmierć mogłaby ucieszyć w innych czasach sporo osób, teraz jego osoba zdawała się dla organizacji niezbędna. Potrafił walczyć, do pewnego stopnia skradać się, planować oraz skutecznie przesłuchiwać więźniów. Wszystkie te talenty były niezwykle ważne, zwłaszcza gdy umieszczono je w jednej osobie. Kanalia w normalnej rzeczywistości nie potrafiłby się odnaleźć. Tymczasem patologia gangów czy okrucieństwo wojny wytworzyły dla niego idealne środowisko. Odnalazł swoje miejsce na Ziemi.
- Nasz gang transportuje wiele substancji. Niektóre dają ci kopa. Niektóre poprawiają nastrój. Inne sprawią, że w swoich wizjach pukniesz samą królową. Rynek jest szeroki. Bez obaw, wiem jednak o co ci chodzi - rzucił. Ciężko powiedzieć, żeby Kanalii zebrało się na rozmowy, nie chciał jednak przemierzać całej drogi w milczeniu. Poza tym, Romeusz irytował go w dużym stopniu mniej niż jego kochanka. Jego spojrzenie nie było aż tak pogardliwe, jego słowa nie ociekały zaś aż takim obrzydzeniem. Gdyby zdecydował się zmienić towarzystwo, mógłby go na swój sposób polubić. Stanowiłby pewną alternatywę dla Żmii, przynajmniej zważając na osobowość. Tak fajnego tyłka jak ona to on nie ma - pomyślał bandyta, w pewien sposób rozbawiony własnymi przemyśleniami.
- Nie zapytam, gdzie ty trzymasz te wytrychy. Dopóki to nie ja ich używam, nie muszę wiedzieć. A o moją buźkę się nie martw. Nawet jak wybiją mi wszystkie zęby, nie stracę mojego uroku - zażartował na koniec i ruszył w kierunku drzwi. Zaintrygowały go, a raczej pęk kluczy znajdujący się w środku. Dlaczego ktoś je tam zostawił? Czyżby po prostu ich już nie potrzebował? Kanalia gotów był się założyć, że reszta kluczy w pęku otwierała więcej tego typu przejść w kanałach. Nie chciał zabierać ich z sobą do więzienia, chyba że Romeusz mógł upchać je w... swoim tajnym schowku.
- Ciekawe do czego te wszystkie klucze są. W wolnej chwili przydałoby się to sprawdzić. No dobra, koleżko, znasz plany na pamięć, prowadź. No, albo wskaż mi kierunek, bo oczywiście ja mam się pchać przodem - rzucił i machnął w kierunku mężczyzny ręką - A tak swoją drogą, nie boisz się zostawiać swojej dziewczyny z tymi wszystkimi kochasiami? Słyszałem, że lubicie się oboje kurwić na boku, ale ciekaw jestem, gdyby któryś z nich wpadł jej w oko na stałe - zagaił rozmowę raz jeszcze, uśmiechając się przy tym lekko. Nie był to jednak jeden z tych ludzkich, szczerych uśmiechów. Zdecydowanie bardziej przypominał w swoim wyglądzie samego Kanalię - podły i parszywy. Prawdopodobnie tylko na tego typu uśmieszki potrafił się zdobyć. Co zatem pragnął osiągnąć tego typu pytaniami? Zapewne jedynie podburzyć nieco swojego tymczasowego kompana.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

52
Nie trzeba było dwa razy powtarzać pytania. Wystarczył gest kobiety, wskazujący na pozostałych członków eskapady, którzy właśnie szykowali się do wyjścia zza mury Ujścia, jednym z niezamkniętych, tajemnych tuneli podziemnych. Każdy przygotowywał się do wyruszenia. Nie mieli na co czekać, jeżeli transport żywności miał dotrzeć lada chwila do głównej bramy. Gdy zbliżą się zbyt bardzo do murów miasta, próba przejęcia dostawy będzie zupełnie bezsensu, chyba że chcieli umrzeć w przejawie idiotycznego bohaterstwa. Nikt jednak z zebranych tutaj nie chciał być herosem wyśpiewanym w sonetach. Może prócz rudowłosej, która stała się ikoną rewolucji. Pierwszym głębszym przypływem nadziei od dawna. Niewinną kobietą, która stojąc naprzeciw śmierci, nie przestraszyła się, lecz dumnie patrzyła jej prosto w twarz, śpiewając pieśń pełną piersią. Wtedy skruszył się pierwszy fragment muru. Zapalił się pierwszy kopiec. Serca powstańców zaczęły szybciej bić. I stała się nieśmiertelna. Gdyby ją teraz zabili, odrodziłaby się jak feniks, wzywający do powstania.

Barbarzyńca trzymał w ręce miecz, będąc gotowym do walki. Z pewnością gołymi pięściami potrafiłby również dużo zdziałać, co ostrzem. Rudowłosy niegdysiejszy oberżysta właśnie ładował na kuszę, aby być gotowym w każdym momencie do strzału. Przedarcie się przez kanały nie było bezpieczne, nawet jeżeli większości dróg nie znali zieloni. Wśród władzy kręcili się również dawni gangsterzy działający pod miastem. Wiele sekretów sprzedali za cenę zaufania. Resztę za dobra ruchome. Nic dziwnego, że wiele przejść zamknięto, w innych zastosowano inne zabezpieczenia i uruchomiono dawno zapomniane drogi. Chudy chłopak czekał już na polecenie, trzymając ręce w kieszeniach, a po boku dyndała mu pochwa ze sztyletem. Nie byli uzbrojeni fenomenalnie. Ich plusem był fakt, że zaskoczą swoich przeciwników.

- Właśnie czekamy na Ciebie – uśmiechnęła się w ten kokieteryjny sposób i musnęła delikatnie jego usta, ruszając w stronę kanałów, którędy będą dalej ruszać ku tajemnemu wyjściu z miasta.

„Nie ma czasu do stracenia”, brzmiały słowa, które wypowiedział Dorag, wchodząc do kanałów, które ciągnęły się pod całym Ujściem. Był pierwszym impulsem, ciągnącym za sobą pozostałych członków drużyny. Miał rację. Nie było co się ociągać, gdy transport zapasów mógł znaleźć się zbyt blisko murów. Wszyscy więc mknęli przez korytarze prowadzeni przez Herenzę. Nadal jej niezwykła znajomość podziemia i lekkość w przemieszczaniu się po zawiłych korytarzach, wzbudzała w nim podziw. Musiała spędzić tutaj dużo czasu lub nie mieć wyboru i nauczyć się rozpoznawać je po jakiś niewidocznych w ciemnościach symbolach. Nie było czasu, aby porozmawiać czy opracować plan działania. Wszystko działo się w Stolicy Grzechu spontanicznie, automatycznie, z pośpiechem. Działali intuicyjnie. Nie mogli zastanawiać się nad kolejnym posunięciem, gdyż to oni Ruch Oporu znajdowali się w krytycznym położeniu.

Nie napotkali na swojej nikogo, ani niczego. Kanały nie tylko stały się zagrożeniem przez patrole zielonych, ale również pojawiły się w nich Strawidie. Przerośnięte stawonogi, które dysponują dwoma długimi kolcami jadowymi, w których znajduje się znana na zachodzie „trucizna słońca w zenicie”. Lucja jedynie wspomniała o ich istnieniu, skręcając w kolejną boczna uliczkę, która przypominała wszystkie pozostałe. Ostrzegała, żeby automatycznie zatrzymali się, jeżeli usłyszą charakterystyczne świszczenie. Nic takiego jednak się nie stało i po pewnym czasie znaleźli się naprzeciw zakratowanego przejścia, które wychodziło wprost z murów miasta i spadało wysoko w dół. Było to jedno z miejsc, w którym mury znajdowały się najwyżej. Była to klif zachodni, od strony którego znajdowała się bogatsza część miasta, a gdzie nie znajdowały się żadne bramy z miasta.

- To tutaj – Lwia Lilia odczepiła zawiasy i otworzyła przed nimi widok na przepaść. W końcu dochodził do nich powiew świeżego powietrza. Zupełnie różny od tego ciężkiego, dusznego odoru pod miastem.

- Nie. No chyba zwariowałaś. Jak zamierzasz stąd dostać się na dół. Skok wiary? – powiedział przerażony młodzieniec, który wcześniej nie ani razu nie odważył się zwrócić tak bezpośrednio do ognistowłosej.

- Są liny i zestaw wielokrążków, które pozwolą nam spokojnie spuścić się w dół. Tak samo uda nam się wciągnąć do góry jedzenie. To żaden problem. Jesteśmy przygotowani od dawna na takie ewentualności. Początkowo było to przygotowane dla władców Ujścia, aby mogli uciekać stąd wraz ze swoim całym majątkiem. Później zaś wykorzystywane przez przemytników do transportowania nielegalnych towarów.

- Jak dacie radę utrzymać mnie, to spokojnie wciągniemy tutaj zapasy – zaśmiał się głośno, a nawet zbyt głośno barbarzyńca.

- Zejdę ostatnia.

Spoiler:
*** Zaraz za nim podążył Romeusz, który poruszał się dość ostrożnie po kanałach. Od czasu, gdy władzę w mieście przejęli zieloni, stało się tutaj o wiele bardziej groźnie. Ciągłe patrole strażników, którzy nie byli zbyt sprawni w walce w wąskich przestrzeniach, ale było ich czasem wystarczająco dużo, aby narobić problemów. Węszący goblińscy szpiedzy, raczej nie byli zbyt waleczni, ale dysponowali charakterystycznym uzbrojeniem w postaci zatrutych strzałek, bomb dymnych czy ukrytych kolców. Ostatniego czasu zaś można było się natknąć tutaj na dziwne stworzenia, które ściągnęli z Urk-hun, aby wygonić ich z podziemi- stawidie były czymś podobnym do pajęczaków, ale o wiele większymi niż te, które Kanalia zdążył poznać. Nie dało się ich zabić książką, a tylko do tego była u niego przydatna jakakolwiek literatura. Nie tworzyły pajęczych pułapek. Zastygały jednak w bezruchu na bardzo długi czas i atakowały niespodziewane, wstrzykując dużą dawkę śmiertelnego jadu. Na szczęście ich przybycie zwiastował zazwyczaj świst, za pomocą którego się nawoływały. Queran już zabił jedno takie stworzenie. Było pokryte twardą skorupą i poruszało się bardzo szybko. Uniknięcie ukłucia kolcami jadowymi jest wielkim szczęściem.

- To po prostu logiczne. Nikt nie będzie żałował oszpecenia twojej twarzy, moją można jeszcze sprzedać za niejednego gryfa. Teraz zaś lepiej, aby się pośpieszyć. Nie wiadomo w jakim stanie jest Saren i czy jest wart złamanego orczego zęba.

Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać, aby poprowadził ich do miejsca w pobliżu strażnicy, do której mieli się dostać. A raczej do której mieli wprowadzić ich mili gospodarze. W pierwszej kolejności przecisnęli się przez wąski korytarz, który był naprzeciwko potężnych wrót. Nikt nie ruszył sterczących tam kluczy, ponieważ nie było sensu zabierać ze sobą całego sprzętu. I tak zostaną zrewidowani i zabiorą im pewnie nawet bieliznę. Romeusz więc pozostawił większość ze swoich ostrzy w bazie. Kiedy będą uciekać z lochów, nie będzie musiał się cofać po swój drogocenny osprzęt.

Podziemia w tym miejscu były nadal bezpieczne. Zagospodarowane przez jakiś magazyn, który wcześniej prawdopodobnie należał do karczmarza. Nie było jednak czasu, aby sprawdzić co znajdowało się w środku. Ruszyli przed siebie, aż znaleźli się nad kolejną klapą. O wiele większą niż ta, która znajdowała się w poprzednim pomieszczeniu.

- Stąd trafimy na tak zwany trakt kupiecki. Główna trasa, którą transportowano produkty do wszelkich lokali, a później powinniśmy trafić na patrol zielonych właśnie pod strażnicą – uśmiechnął się, skacząc w dół. - Nie. Nie martwię się o jej miłość. Nie jesteśmy zniewoleni przez sztuczne zasady moralne. Nie krzywdzimy się. To magnetyzm nas przyciąga. Grawitacja międzyplanetarna. Twój rozum tego nie pojmiesz. Jesteś mechaniczny.

Znaleźli się w bardzo szerokim i wysokim korytarzu, który ciągnął się prawdopodobnie przez większość miasta. Został skonstruowany w ten sposób, aby handlarskie wozy mogły spokojnie podróżować kanałami. Dobrze znał to miejsce. Pamiętał czasy, gdy kręciło się tędy pełno ludzi. W kamiennych płytkach na podłodze zostały wyżłobione przez czas rowki, w których mieściły się drewniane koła. Niegdyś na całej długości drogi zapalone były lampy oliwne, które wyschłe sterczały ze ścian, czekając na dawne czasy. Było ciemno i musieli kierować się po omacku- Romeusz jednak dobrze znał trasę, którą musieli podążać. Niebywali dobrze znał się na tym podziemnym labiryncie. Nie kręcili się jednak w kółko. Główna trasa przemierzała przez miejsce, w którym znajdował się punkt straży. Tylko zboczyli trochę, aby sprawiać pozory, że nie chcą wpaść w ich łapska.

- Tak się składa, że posiadam przy sobie list od Kali na temat twojej przesyłki. Miałem o niej z tobą porozmawiać. Teraz jednak można ją wykorzystać. Cicho. – wskazał palec na usta i przylgnął do ściany, gdyż do ich uszu zaczęły dochodzić kroki, które prawdopodobnie należały do orczych strażników – Gotowy?

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

53
Kanalia, w przeciwieństwie do Romeusza, nie zważał na każdy swój krok. I chociaż nawet najmniejszy szmer mógł rozprzestrzenić się po korytarzach i być usłyszanym nawet kilkaset metrów, to bandyta nawet nie starał się skradać. Nie dlatego, że nie potrafił - bo chociaż nie mógł się równać z jego tymczasowym kompanem czy Żmiją, dla niewprawionych oczu i uszu (a co dopiero orków) potrafił stać się niewidzialny - po prostu i tak starali się dać złapać. Jedyne realne zagrożenie stanowiły strawidie, których nie spodziewał się zastać w tej części kanałów. Napotkanie tego stworzenia oznaczało niesamowitego pecha, a przeżycie takiego spotkania - nieprawdopodobne szczęście. Kanalii zdecydowanie nie brakowało obydwu. Jego plany, nawet te najlepsze, w pewnym momencie musiały spalić na panewce. Jakiś nieprzewidywalny czynnik wpędzał go w kłopoty. Kłopoty, z których zaskakująco zawsze wychodził żywy. Zupełnie jak ze starcia ze strawidią. Swojej zręczności zawdzięczał życie. W Ujściu trucizna oznaczała z reguły śmierć. Rebelianci nie posiadali odpowiedniej ilości lekarstw, a nawet ich uzdrowicielka nie zawsze mogła uratować ofiarę. Czasem było po prostu za późno.
- Z twoją delikatną urodą, faktycznie nadałbyś się do jakiegoś orkowego haremu. W przypadku Sarena zaś, wystarczy, żeby oddychał. Bonusem będzie zdolność samodzielnego chodzenia. Tak czy owak, Shana poskłada go do kupy. I lepiej dla niego, żeby nie wygadał niczego Zielonym. Inaczej dobiorę mu się do dupy na swój sposób - Kanalia splunął na samą myśl, że ktoś w końcu wyda ich kryjówkę. To błyskawicznie zakończyłoby całą opozycję. To byłby koniec Ujścia. Uwięziony dowódca nie bez powodu stanowił dla nich priorytet -Dziwię się, że twoją puszczalską księżniczkę chcieli powiesić tak od razu. Żadnych przesłuchań, dzikich publicznych gwałtów. Chyba trochę za bardzo nakręcili się ubijaniem ikony rewolucji. Mniej problemów dla nas - wzruszył ramionami i ruszył dalej. Nie chcieli tracić czasu na zatrzymywanie się i przeszukiwanie okolicy. Wyznaczą do tego kogoś mniej ważnego, zapewne w późniejszym terminie. Nowa baza wypadowa kryła wiele tajemnic oraz możliwości. Trzeba było je szybko odkryć i wykorzystać przeciwko wrogowi.
-Żyję w tym mieście trzydzieści wiosen. Połowę z tego spędzam w gangsterce. Nie musisz mi tłumaczyć, czym jest trakt kupiecki ani do czego był używany. Nie wyobrażasz sobie nawet, ile swego czasu przeszło tędy naszego towaru - parsknął cicho i skoczył w dół. Dwadzieścia dziewięć, poprawił się w myślach. Jego trzydzieste urodziny dopiero się zbliżały. Pamiętał datę, chociaż nigdy jej nie świętował. W końcu nie miał z kim. Nie miał w Ujściu przyjaciół, jedynie opozycjonistów, a w przeszłości kilka osób do picia i bójek w barze.
-Magnetyzm. Grawitacja. Straszne głupoty pieprzysz. Wolny od "sztucznych zasad moralnych", jak to określasz, to jestem ja. Ty możesz sobie to najwyżej wmawiać - mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową -Mogę być mechaniczny, ale jestem realistą. Ty jesteś nieracjonalny. Sam nie potrafisz zrozumieć, dlaczego jesteście razem. Ale kiedyś się jej znudzisz. Może dziś, może jutro, może za pięć lat. Gdy to się stanie, zapewne zachlasz się w jakiejś karczmie. No, ale w końcu to nie moja sprawa - wzruszył ramionami, ucinając wątek. Dosyć miał dawania dobrych rad.
Miał ochotę burknąć coś na temat listu oraz humoru Kali. Wysyłanie do niego pisma mijało się z celem. Przed komentarzami powstrzymali go zbliżający się orkowie. Przedstawienie czas zacząć. Problem stanowiło, że nie zaplanował sobie tego zbyt dokładnie. Musiał improwizować.
-I wtedy wbijam mu nóż w gardło i mówię "Ha! Kanalia nie negocjuje ze zdrajcami!". Facet był gotów sprzedać im, gdzie składujemy nasz specjał!
- zakrzyknął, wybuchając gromkim śmiechem. Wypowiedział słowa na tyle głośno, aby usłyszał ich cały patrol, licząc że chociaż jeden z Zielonych rozpozna jego imię oraz zrozumie czym jest wspomniany specjał. W połączeniu z listem, który mieli znaleźć u Romeusza, powinno to stanowić wystarczający powód, aby ich nie zabić. Wychylił się zza rogu, wpadając niemalże bezpośrednio na patrol.
-O kurwa... - wybąkał, wzbijając się na szczyt swoich aktorskich umiejętności, starając się wyjść na zaskoczonego.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

54
Dandre spojrzał w stronę ludzi, z którymi niedługo przyjdzie mu zaatakować orczy transport. Barbarzyńca, którego imienia bard nie potrafił, lub nie miał jeszcze okazji zapamiętać, trzymał w ręce miecz. Kawał żelastwa wydawał się śmiesznie mały, przy posturze tego mężczyzny. Muzyk słyszał opowieści o ludziach, będących w stanie niszczyć kamienie gołymi pięściami i zastanawiał się, czy ten oto człek do nich nie należy. Z pewnością na takiego wyglądał.
Poza nim i Lilią, do boju szykował się także rudowłosy oberżysta z kuszą i jakiś młodzieniec ze sztyletem, który z jakiegoś powodu przypominał mu innego młodego chłopaka, z którym przyszło mu przeżyć chaotyczną ucieczkę z miejskiego placu. Wydaje się tak odległa, a wydarzyła się dopiero wczoraj. Zabawne, jak dziwnie potrafi działać czas. Bard z lekkim zatroskaniem spoglądał na sztylet w ręku młodzieńca. Z pewnością przydałby mu się porządniejszy oręż… Dandre przykazał sobie doglądanie chłopaka w ewentualnym boju. Oczywiście miał nadzieję, że dzięki elementowi zaskoczenia uda im się błyskawicznie wyrżnąć obrońców wozu i zrobić co trzeba, jednak… Nigdy nic nie wiadomo!
Zastanawiał się, czy uda im się wszystkim wrócić do kryjówki.


W takim razie nie mogę pozwolić wam dłużej zwlekać. – odparł i uśmiechnął się, gdy musnęła jego usta. Pokręcił jeszcze głową, zastanawiając się, jakim cudem Lwia Lilia potrafi zachowywać się tak filuternie, będąc w tak paskudnej sytuacji, po czym ruszył za kobietą ku wyjściu do kanałów.

Automatycznie przytaknął słowom Doraga, po czym już bez zbędnej gadaniny pomknął za Herenzą. Tak jak wcześniej, był zadziwiony jej niesamowitą orientacją w terenie i postanowił zapytać ją o to w wolnej chwili. Przygryzał wargę, zastanawiając się nad organizacją tego wypadu. Spontaniczny, szybki, zdawałoby się, bez zbędnego pomyślunku. Z jednej strony to dobrze, że podejmują takie inicjatywy, bo są przecież potrzebne, jednak oczywiście z tyłu głowy pojawiała się ta irytująca myśl, sugerująca iż stanie się coś złego, ze względu na słabą organizację tego wszystkiego. Bard na razie starał się zepchnąć ją gdzieś daleko, by nie przeszkadzała mu w działaniu.
Pędząc przez kanały nie napotkali nikogo i niczego. Dandre od razu spiął się, słysząc rzucone mimochodem ostrzeżenie Lucji, ale zaraz o tym zapomniał, próbując przygotować się mentalnie na przyszłą, w zamyśle, szybką potyczkę. W końcu dotarli w odpowiednie miejsce… Różniące się nieco od tego, czego oczekiwał bard.


Muzyk zerknął z zainteresowaniem i trwogą na ziemię, znajdującą się dość daleko w dole.
- Mmmhm… – mruknął tylko, starając się wyobrazić sobie drogę w dół. Cieszył go dostęp do świeżego powietrza, jednak myśl o zejściu w dół chwilowo wydawała się niemalże absurdalna. Na całe szczęście jego wątpliwości zostały wyrażone przez przerażonego młodzieńca, więc sam bard nie musiał nic o nich mówić.
Dandre tylko drapał się po brodzie, słuchając tłumaczeń rudowłosej. W pewnym momencie nawet się uśmiechnął.
Brzmiało jak wspaniała zabawa.
Strach przed śmiercią nagle odpłynął daleko, daleko w dal, zastąpiony zwyczajną ludzką ciekawością i chęcią doświadczenia czegoś nowego.
Zresztą, gdyby spadł i złamał sobie kark… Z pewnością cierpiałby mniej, niż gdyby wpadł w ręce zielonych. Czyż to nie pokrzepiająca myśl?


Śmiech barbarzyńcy niezbyt spodobał się Dandre, ale ostatecznie puścił to mimo uszu.
- W takim razie ja pójdę… Pojadę przodem. Będę na was czekał na dole. – im szybciej to zrobi, tym szybciej będzie miał wszystko za sobą. A ciekawość nadal pchała go do przodu. Chciał po prostu zobaczyć, jak to jest sunąć na takiej lince.
Obrazek

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

55
Haganl

Głos mężczyzny rozbijał się o kamienne korytarze, zanosząc go wprost do zielonych uszu. Znajdowali się w kanałach, które doskonały niosły wszystkie dźwięki. Nic dziwnego więc, że zaraz po głośnej opowieści o zdrajcy, zawtórowały im potężne uderzenia, zwiastując biegnących strażników. Było ich czterech. Niezbyt wiele jak na ich umiejętności. Z łatwością by dali sobie radę, tym bardziej że jeden był półorkiem.

- Z łatwością ich zabijemy. Nie warto uciekać – powiedział uśmiechnięty Romeusz, który tylko wymusił zadowolenie na twarzy. Potrzebowali prawdziwy patrol, a nie tylko półgłówków. Wyjął zza pasa sztylet i krótki miecz, rzucając się na pierwszego z orków.

Potężny kropacz ze stali skruszył fragment ściany, a jego pokaźne kolce na nieszczęście właściciela, utkwiły w litym kamieniu, gdy Czarny Bez wykonał zgrabny unik. Zaraz potem zakrzywiony nóż znalazł miejsce między łączeniami napierśnika, wkradając się w trzewia przeciwnika. Był śmiertelnie ranny, ale nie padł. Rodowici Urk-huńczycy nie umierali szybko. Podczas wojen potrafili długo walczyć z odciętym przedramieniem i zarżnąć jeszcze półtuzina wrogów. Dla ciecia było to jedynie draśnięcie. Ten był zaś tęgim osobnikiem o złowrogiej twarzy, która jednak przypominała ryj dzika. Gęsta szczecina pokrywająca jego twarz i wielkie, wystające dolne kły zaś dopełniały tego obrazu. Zerwał z siebie kirys, który na nic się nie zdał w starciu z opozycjonistą, a jedynie ograniczał jego ruchy. Dobył jednoręcznego miecza. Nie była to dość zdatna broń do walki w wąskich kanałach, ale potrafił w odpowiednich rękach stać się ostatecznością.

Zaraz za nim pojawił się pobratymiec, chudszy i niższy. Nosił na sobie bardziej rozsądnie jedynie przeszywanicę, stanowiącą odpowiednią ochronę. W obu dłoniach zaś miał krótkie toporki, które w połączeniu z orczą siłą, potrafiły siać spustoszenie na polu bitwy, ale również w wąskich alejkach. Na chwilę spojrzał się wprost na Kanalię swoim jednym sprawnym okiem, ale bandyta nie miał czasu dalej przyglądać się swojemu towarzyszowi i temu jak sobie radził. Sam miał kłopoty. Rzucił się na niego spasiony wieprz z pałą. Niby śmieszna broń dla strażnika, nawet jeżeli wykonano ją z porządnego drewna i wzmocniono metalowymi pierścieniami. Queranowi jednak nie było do śmiechu, gdy widział szybko zbliżający się drzewiec do jego twarzy. Nie był może zbyt piękny, ale nie zamierzał od dzisiaj prezentował szczerbaty uśmiech.

Najniższy z nich wszystkich o dużej głowie i postawionych siwych włosach drań, miał w dłoniach jedynie sztylet, który przypominał ułamaną w części włócznię, która zakończona była łańcuchem, a ten przyczepiony był do pasa hopgoblina. Była to znana Urk-huńska broń. Wbijało się takie dziadostwo w ciało przeciwnika, aby później przewracać wroga lub co gorsza wyrwać mu płat mięsa. Ten jednak trzymał się jeszcze z daleka. Gwizdał.

- W razie czego zatrzymasz ich – warknął niezadowolony z nowego towarzystwa Romeo.

_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Dandre

Ochotnik szybko został przewiązany w pasie liną dla bezpieczeństwa, a sama rudowłosa sprawdziła czy więzy są wystarczająco mocne, aby nie spadł w dół. Martwiła się o niego. Każdy dostrzegał iskry, które przeskakiwały w momentach, gdy na siebie patrzyli, czy okazywali wobec siebie drobne gesty. Nie potrafili jednak zrozumieć, dlaczego Romeusz zgadzał się na ten romans. Powszechnie wiadome było, że to ta dwójka od początku rebelii była w sobie wielce zakochana. Pojawienie się zaś barda w jej życiu zaś nie wzbudziło w nikim zdziwienia, prócz tych którzy nie znali ich relacji. Czy Dandre potrafił pojąć w swojej głowie to co działo się właśnie z jego udziałem?

Stała właśnie blisko niego. Samotne ogniste kosmki nieśmiało przykrywały jej oblicze, gdy zbliżała swoją twarz ku jego. Głębokie spojrzenie zdradzał uczucie, którym darzyła mężczyznę. Dotknęła delikatnie jego twarzy, którą pokrywał szorstki zarost. Ich usta powoli zbliżały się ku sobie. Chwila zastygła. I nagle pewnym ruchem odepchnęła go od siebie, a on zsunął się z krawędzi w przepaść, czując jak bezwładnie zawisł. Czuł jak serce szybciej mu zaczęło bić, ale to nie z miłości. Ze strachu. Żył. Oczywiście, że nic mu się nie stało. Wisiał, a pod nim znajdował się stroma turnia. Mimowolnie jego dłonie zacisnęły się na linie.

- Powodzenia – uśmiechnęła się złośliwie, ale uroczo, posyłając całusa.

Konstrukcja była bardzo bezpieczna. Bardziej niż im się wydawało. Nie było w tym nic strasznego. Krążki spokojnie się obracały bez trudu jakiejkolwiek osoby. Mechanizm był dostosowany do transportowania o wiele większych towarów niż grajek. Majętności władców Ujścia bywały o wiele cięższe niż on. Tak samo jak przemycane towary przesz szmuglerów zza murów. Barbarzyńca z łatwością również zostanie spuszczony w dół.

Teraz jednak nie miał ochoty zaprzątać sobie głowy, sprawami natury technicznej. Czuł wiatr, który bujał nim na boki. Zimny chłodny powiew zza morza, które nieznacznie był w stanie zobaczyć z tej perspektywy. Plaże i wody morskie, które wkradały się na ląd, niczym zielone wojska trawiące kerońskie włości. Zza sobą zaś miał równinę Nadzatocką, która przypominała pustkowia. Miał wrażenie nawet, że widzi opustoszałą karczmę, w której zaczęła się ta przygoda. Gdzie poznał Rennel i goblińśkich podróżników. Gdyby go tamtego wieczoru nie odnaleźli lub zabili, dziewczyny nie spotkałby taki los. Opuściłaby dawno Miasto Grzechu i ruszyła na zachód.

Podróż w dół nie była zbyt długa, ale w jego mniemaniu trwała wieczność. Miał nie tylko czas podziwiać piękne widoki, fascynować się wysokością, która zmniejszała się z każdą sekundą, ale również na rozmyślanie. Nad tym co się wydarzyło w jego życiu do tej pory. Nad jego życiowymi celami. Nad porażkami. Ale również nad tym co się dzieje teraz i co zamierzał uczynić dalej. Nie potrafił ujarzmić myśli, które biegły ku Ren. Pamięta tamten moment, gdy zobaczył strzałę wbijającą się w plecy niewinnej półelfki, a ta bezwładnie padła na ziemię, bryzgając ją krwią. Pamięta jak chwycił ją w ramiona i biegł z nią ku kryjówce opozycjonistów. Pamiętał, aż za dobrze.

***

W końcu zeszli wszyscy na stabilną skałę. Teren dookoła skarpy, na której zbudowana jest bogatsza część miasta, został przystosowany do transportowania towarów. Wyrównane kamienne podłoże w miejscu, gdzie mocowano ładunki, ale nawet cały szlak prowadzący dalej ku drodze wydawał się idealny dla masywnych wozów. Ponoć nigdy to skryte przejście nie zostało wykorzystane przez władców Ujścia. W przeciwieństwie do szmuglerów, przemycających całe kopy nielegalnych towarów. Zestaw lin i kołowrotków został zaprojektowany w taki sposób, aby bez większych problemów i dużego ryzyka móc transportować ciężary. Nic dziwnego, że zjechanie w dół barbarzyńca nie było żadnym wyzwaniem dla zmyślnej konstrukcji. Dawna winda władców, o której później wspomniała czerwono włosa, została usunięta, gdyż raczej nie używano tej drogi w celach przewozu ludzi. Kanały miały tak liczne wyjścia z Miasta Grzechu, że nie trzeba było wykorzystywać tej niezbyt przyjemnej drogi. Teraz jednak większość z nich, jak nie wszystkie, zostały zablokowane przez patrole zielonych.

Nie zdążyli nawet dobrze porozmawiać na temat przeżyć, które doświadczyli zsuwając się po linie. Młodzieniec nie był raczej zadowolony z takiej przeprawy, a chłodny wiatr znad morza zwiał jego niedawną pewność siebie. Najwyraźniej wysokość nie była jego silną stroną. Wielu jednak odważnych bohaterów, obawiało się przepaści. Na samym początku nawet bard odczuwał niepokój. Naturalny stan. Nie dał się mu jednak porwać, ponieważ dostrzegał piękno widoków. Zakręcony zaś przez bryzę oddał się rozmyślaniom, tak głębokim, że dotykając stopami gruntu, ledwo zorientował się, że to koniec podróży. Reszta jednak zupełnie ochłonęła po przeżyciach znad turni i już pewnym krokiem zmierzali ku lasu.

Lucja wiedziała dokąd zmierza. Nie tylko znała plan podróży karawany, ale otrzymała również dobre wskazówki od tego podłego bandyty z ich kryjówki. Przedzierali się więc przez zarośla, aż dotarli do Traktu Piasków, który ciągnął się ku zachodowi, aż do Kargaardu, w połowie dzieląc się na Szlak Południc, biegnącym aż do Varulae. Zatrzymali się jednak w drodze.

- Dandre potrzebuję twojej rady. Nie mogę podejmować odpowiedzialnych decyzji zupełnie sama, a ty dysponujesz przeczuciem, którego nie posiadają zwykli wojownicy czy złodzieje. W snach twoje ciało odpoczywa, lecz dusza wędruje. Innych dusze zasypiają razem z ciałem. Doświadczamy więc więcej niż przeciętny śmiertelnik. Wędrujemy za dnia i w nocy – przerwała na chwilę, poprawiając swoje włosy, które w nieładzie zasłaniały część jej twarzy – Możemy ruszyć ku Prawicy i przygotować zasadzkę na moście. Odetniemy w ten sposób im ucieczkę, a sami będziemy mogli walczyć w mniejszym rozproszeniu. Choć równie dobrze możemy dać sobie więcej czasu, aby zastawić pułapki na drodze, a schować się w gęstwinie. Tym samym spróbować zabić kilku z nich jeszcze przed samym rozpoczęciem się starcia. Na dotarcie do mostu nad Prawicą mamy tyle czasu, aby zajść ich z dwóch stron. Tutaj zaś będziemy mieli możliwości lepiej się przygotować, lecz dysponują istotną przewagą.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

56
- Mogłeś mi to powiedzieć, zanim zacząłem pajacować - wraz z tymi słowami splunął na ziemię. Miał oczywiście na myśli swoją skleconą naprędce historyjkę. Liczył, że obejdzie się bez zbędnego cudowania, walczenia i nadmiernej aktywności fizycznej - że dostanie dwa razy po mordzie i zawleką go do paki. Nie robiło mu różnicy czy zaciągnie go tam cały patrol, czy jeden drab. Romeusz miał jednak na ten temat inne zdanie, które postanowił wyrazić sztyletując przeciwnika. Kanalia, chociaż sam całkiem zwinny, mógł swojemu towarzyszowi co najwyżej pozazdrościć kocich ruchów. W porównaniu z nim był ociężały jak słoń, zaś orkowie wypadali poza jakąkolwiek skalę.
Na papierze pojedynek bandyty z orkiem był nierówny. Był szybszy, sprytniejszy, być może nawet bardziej doświadczony i lepiej przygotowany do walki w kanałach. Nie oznaczało to, że miał prawo zlekceważyć orka. Zieloni dysponowali jednym, strasznie groźnym atutem - siłą. Często wystarczał im jeden cios aby powalić przeciwnika. Utrata równowagi zaś nierzadko oznaczała śmierć. Kluczem do sukcesu były uniki.
Zmotywowany szybko zbliżającą się w jego stronę pałką, Kanalia wykonał gwałtowny skos w tył. Miał dostatecznie dużo czasu na reakcję. Wylądował miękko na nogach i dobył krótkiego ostrza. Pożałował, że nie zrobił tego wcześniej. Po unikniętym ciosie miał szansę na kontratak. Nie pozostało mu nic innego jak rozegrać to tradycyjnie. Splunął zatem na ziemie i wyszczerzył zęby w kpiącym uśmiechu. Postronnemu widzowi zapewne ciężko byłoby zdecydować, kto wyglądał gorzej. Gangster czy jego zielony przeciwnik.
- Pałka, serio? Mamusia nie dała ci pieniążków na prawdziwą broń? - rzucił i parsknął. Gdzieś mniej więcej w tym samym momencie rozpoczął swoją ofensywę. Postąpił dwa kroki do przodu, następnie gwałtownie skrócił dystans. Queran liczył, że Zielony nie zareaguje odpowiednio, lub zrobi to zbyt wolno. Pałka w pewnych sytuacjach nie mogła dorównać ostrzu. Można ją było na przykład złapać. Właśnie tą wadę postanowił wykorzystać Kanalia. Wykonując niemalże skok naprzód, lewą dłoń wyciągnął w kierunku broni orka. Nie miał zamiaru mu jej wyrywać, wystarczyło unieruchomić jego rękę. Tymczasem, wykorzystując ciężar własnego ciała oraz impet, wykonał pchnięcie. To była zdecydowanie najtrudniejsza część tego zadania. Gdyby ostrze przebiło ciało, doskonale wiedział co robić. Wystarczyło przekręcić rączkę i z całej siły przeciągnąć po całych wnętrznościach. Rana tego pokroju bez wątpienia oznaczała śmierć. Bandyta nie miał jednak zamiaru czekać na rezultaty. Nie mógł mieć pewności, że trafił zielonego w odpowiednie miejsce, lub czy w ogóle uszkodził jego ciało. Nie był zaś w pozycji, aby wyprowadzić kolejny atak. Uniemożliwił sobie to agresywnym manewrem, za pomocą którego miał zamiar zakończyć walkę jak najszybciej. Nie chcąc się jednak znaleźć w sytuacji, w której ork wyswobadza swoją rękę z jego chwytu i okłada go po plecach i głowie pałką, odepchnął go i ponownie odskoczył w tył, przechodząc tym razem do pozycji defensywnej, w obawie przed gwałtownym kontratakiem.
- Pewnie, zatrzymam ich. Razem z resztą ich przygłupiej armii, królewską gwardią i tłumem wkurwionych goblinów - burknął sarkastycznie. Walki, w których to nie on miał przewagę nie były jego ulubioną rozrywką.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

57
Bard szybko został przewiązany w pasie liną bezpieczeństwa i pod maską z lekka lekceważącego uśmiechu skrywał swoje zdenerwowanie całą tą sytuacją. Nie bał się spoglądać śmierci w twarz, gdy czuł, że ma jakikolwiek wpływ na sytuacje, w której się znajduje. Tak więc bez większego namysłu potrafił pobiec w grupę orków z mieczem w dłoni, bo choć wiedział, że ogromnie ryzykuje, to zdawał sobie także sprawę z tego, iż wszystko zależy od niego i tego jak dobrze sobie poradzi. Teraz zaś wydawało mu się, że zawierza swój żywot przewrotnemu losowi i Bogom, czy tam konstruktorowi tej instalacji… I niezbyt mu się to podobało.
Lucja stała blisko niego i sprawdzała, czy więzy są wystarczająco mocne. Zbliżyła się jeszcze trochę, a ich twarze znalazły się blisko siebie. Dandre spojrzał w jej piękne oczy i uśmiechnął się, dostrzegając w nim błysk jakiejś pasji, uczucia. Zdawał sobie sprawę, że to wszystko najpewniej tylko chwilowa zabawa, ale bynajmniej mu to nie przeszkadzało. Przecież tak właśnie żył; nie mógł nigdzie i przy nikim zagrzać miejsca na dłużej. Kłóciło się to z jego naturą… Albo nie znalazł jeszcze nikogo, kto mógłby to zmienić.
Ich usta zbliżyły się do siebie, bard wyciągnął dłoń, by dotknąć policzka Lucji i wtedy właśnie poczuł szarpnięcie i poleciał w dół. Lwia Lilia zepchnęła go z przepaści, a teraz nie pozostało mu już nic innego, jak zaśmiać się nerwowo.
Tak więc śmiał się, czując jak serce tłucze mu w piersi, a dłoń zaciska się na linie. Zawisł bez ruchu nad przepaścią i spojrzał w stronę członków ruchu oporu, stojących na platformie.
- Dziękuję, panienko. – wykrztusił, wracając powoli do siebie. Zasalutował żartobliwie Lucji, po czym puścił linę i pojechał w dół.


Konstrukcja wyglądała na o wiele bezpieczniejszą, niż na początku. Krążki bez problemu obracały się, a on sunął w dół, spoglądając z zaciekawieniem na ziemię pod swoimi nogami.
Czuł się… Niesamowicie. Zimny wiatr znad morza bujał nim nieco, co z początku przyprawiło go o lekkie ukłucie strachu w klatce piersiowej, jednak po krótkiej chwili zupełnie mu nie przeszkadzało. Był jak ptak! Nieomal leciał i zdawał sobie sprawę, że w swoim życiu już nigdy nie zbliży się bardziej do tego uczucia. Miał ochotę wyprostować ręce i poczuć na całym ciele chłodny wiatr, targający mu teraz włosy.
Zaśmiał się raz jeszcze, tym razem nie nerwowo, a z czystej radości. Czuł się jak dziecko, które dostało nową zabawkę.
Och, to przecież prosi się o uwiecznienie w wierszu… Jeśli przeżyję… To z pewnością o tym napiszę.” – postanowił, sunąc w dół z coraz większą prędkością.
Zdawało mu się nawet, że widzi tą starą, opustoszałą karczmę, w której postanowił zatrzymać się na noc i gdzie w końcu poznał Rennel i gobliny. Bogowie! Wydaje się, jakby od tamtej chwili minęły wieki, a to przecież ledwie kilka dni… Ciekawe co z nimi? Z zielonymi? Ostatecznie… Byli dobrymi istotami, w pełni zasłużyły sobie na zaufanie i ogromny szacunek barda.
Ale co z tego powodu spotkało tą biedną dzieweczkę? Gdyby się wtedy nie spotkali, to zapewne odjechałaby ze swoimi towarzyszami w dalekie strony i zwiedzałaby świat… A teraz? Przez niego i jego chęć do naprawiania błędów przeszłości została ranna i utknęła w tym mieście przegranych… Biedna, taka młoda… Przecież zasługiwała na własną szansę.
Miał tylko nadzieję, że nadal żyła. Nie wybaczyłby sobie, gdyby ta strzała ją uśmierciła. Stanowczo zbyt wielu ludzi ginęło wokół beztroskiego, zdawałoby się, barda.

***
W końcu wszyscy znaleźli się na stabilnej skale. Dandre z podziwem obserwował działanie systemu lin i kołowrotków, działającego zbyt dobrze, by w głowie choć na moment zabłysnęła myśl o tym, że nie był zbyt często używany. Bard mniemał, że przemytnicy ukochali sobie tą właśnie drogę wywozu towarów z miasta. Nie zdziwiło go więc, że barbarzyńcy także udało się zjechać bez większych problemów na dół; jeśli ten sprzęt został stworzony ku temu, by wytrzymać ciężar wszelakich towarów, to jeden, nawet masywny, człowiek nie powinien sprawić mu większych trudności.
Z największą przyjemnością obserwował oczywiście Lucję, mknącą po linie i jej wspaniałe, ogniste włosy, szalejące na wietrze.
- Zaprawdę, droga pani, wyglądasz niczym Bogini, zstępująca ku nam z niebios. – nie omieszkał się zauważyć z uśmiechem na twarzy. Zaraz po tym podszedł jednak do młodziaka, na którym, jak zdążył zauważyć, przejazd nie wywarł najlepszego wrażenia. Bard poklepał go po ramieniu.
- Najgorsze mamy już za sobą. – rzekł cichym głosem, w który nawet teraz wkradała się jakaś melodyjność i uśmiechnął się do chłopaka pokrzepiająco.
Ruszyli pewnym krokiem do lasu, w którym mieli zaczaić się na transport zaopatrzenia. Bard cały czas szedł z dłonią opartą na rękojeści miecza.


Lucja, jak zawsze, doskonale wiedziała dokąd zmierza, tak więc cała ich drużyna poruszała się szybko i pewnie, idąc krok w krok za ich przepiękną przewodniczką. Przedzierali się przez zarośla, aż w końcu dotarli do Traktatu Piasków. Nagle zatrzymali się jednak, a rudowłosa zwróciła się ku bardowi, którego oblicze zaraz spoważniało. Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad słowami Lucji.
- Pochlebiasz mi tymi słowami, droga pani, lecz nie wiem, czy mogę się z nimi w pełni zgodzić. – zaczął automatycznie, acz w głowie już wizualizował sobie ewentualne plany potyczki z zielonymi.
Bardzo szybko zdecydował.
- Nie możemy tu zostać, Lucjo. Lepiej będzie, jeśli teraz szybko pomkniemy ku temu mostowi, o którym wspominałaś i złapiemy ich w dyby. Element zaskoczenia i tak będzie po naszej stronie, a dzięki kuszy, którą niesie ze sobą ten pocieszny karczmarz, uda nam się ubić jednego z nich, jeszcze zanim w ogóle sięgnie po miecz. Ze względu na ich przewagę liczebna, nie możemy także pozwolić na rozproszenie się, bo zaraz obeszli by nas i rozbili. Musimy rozdzielić doświadczonych wojowników w taki sposób, by mogli mieć pieczę nad, hm… Naszymi świeższymi nabytkami. Każdy będzie bronił siebie i osoby, stojącej obok. Myślę, że dzięki temu zminimalizujemy straty…
Najważniejsze, by nie dopuścić do ucieczki ani jednego z tych Zielonych bestii. Musimy wybić wszystkich, a później schować ciała i ukryć gdzieś wóz. Jeśli nie będzie po nim najmniejszego śladu, to okupanci z Ujścia nie będą mieli pojęcia, co się stało. A to tylko i wyłącznie nam pomoże.
Może nawet nie zwiększą ochrony na traktach przy samym mieście? Wszak napaść ich mogli gdziekolwiek…
– choć zapewne wędrują przez jakieś punkty kontrolne i odmeldowują się co jakiś czas, więc i tak zawężą swój okręg poszukiwań…
Bard potrząsnął głową, odpędzając od siebie tą myśl.
- Chciałaś mojego zdania, więc ci je przedstawiłem. Teraz prędko, chodźmy, gdyż czas zdecydowanie nie jest po naszej stronie. – zacisnął usta w kreskę, a jego twarz wyrażała absolutne skupienie. Niedługo poleje się krew, Dandre już to czuł. Miał tylko nadzieję, że nie będzie to krew opozycjonistów.
- Będę szedł od frontu... I, Bogowie mi świadkami, mam nadzieję, że nie oberwę na samym początku z kuszy. – dodał jeszcze i zaśmiał się cicho. Dalsze zarządzanie ludźmi zostawił już Lucji.
Obrazek

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

58
Queran skutecznie uniknął ciosu pałką, wymierzonego w jego twarz. Kij orka przeciął powietrze ze świstem. Atakujący warknął złowrogo. Jako że zamachnął się silnie, utracił chwilowo równowagę i zachwiał się. Kanalia dobył wtedy miecza. Gdyby zrobił to wcześniej, z pewnością wykorzystałby możliwość zaatakowania wytrąconego z równowagi orka.

– A ty nigdy nie plułeś zębami? – odparł ork na zaczepkę Querana.

Kanalia postąpił dwa kroki naprzód. Przeciwnik przyjął pozycję defensywną. Nie spodziewał się jednak posunięcia, na jakie zdobył się Queran. Szybki skok w przód zmylił orka. Ten był pewien, że za chwilę będzie parował cięcie mieczem przy pomocy swojego okutego żelazem kija. Broń jego jednak została unieruchomiona, a nim zdążył ją wyrwać z dłoni Kanalii, poczuł zimną stal przeszywającą jego trzewia. Ułamek chwili później Queran przekręcił ostrze i przeciągnął nim, tnąc skórę i wnętrzności przeciwnika. Ork wrzasnął przeraźliwie, lecz szybko jego krzyk zmienił się w stękanie i charczenie. Gdy Kanalia odepchnął go i odskoczył do tyłu przyjmując postawę obronną, zielony, trzymając się za próbujące się wydostać na zewnątrz trzewia, upadł na jedno kolano.

Romeusz tymczasem parował ataki mieczem zadawane przez dźgniętego chwilę temu orka. Rana o poszarpanych brzegach, zadana zakrzywionym sztyletem, krwawiła obficie, jednak nie przeszkadzało to mu na zadawanie mocnych ataków. Czarny Bez był niezwykle zwinny i szybki. Każde pchnięcie i cięcie przyjmował na ostrze własnego miecza, jednocześnie odskakując na boki i w tył, by przypadkiem silniejsze uderzenie orka nie wytrąciło go z równowagi lub, co gorsza, przewróciło. W momencie gdy przeciwnik Kanalii upadł, Romeo zdecydował się na ryzykowne, acz w konsekwencji całkiem skuteczne posunięcie. Przyjmując cios mieczem od góry, odbił ostrze orka na bok i gwałtownym ruchem zbliżył się do niego, po czym wcisnął mu sztylet głęboko, ponad mostkiem. Nie marnując czasu, odskoczył do tyłu, by nie narazić się na kontratak, pozostawiając jednak w ciele oponenta jedną ze swoich broni. Ork z trudem próbował złapać oddech. Każdy ruch krtanią sprawiał mu niewyobrażalny ból i powodował kolejne uszkodzenia. Strużka krwi spłynęła z jego ust. Ten jednak nie poddawał się. Z wytrzeszczonymi od paniki oczami wykonał kilka kroków w stronę Romeo i zaczął wymachiwać mieczem. Przecinał jednak powietrze. Czarny Bez wykonywał szybkie uniki w tył, patrząc jak ork zaczyna się dusić i dławić własną krwią. W końcu przeciwnik padł na ziemię.

Queran nie miał czasu na odpoczynek. Ork z dziurawym brzuchem upadł półprzytomny. Próbował się pozbierać, jednak bardzo szybko tracił krew, a wraz z nią siłę i wolę walki. Jego ciało przeskoczył pobratymiec z dwoma krótkimi toporkami. Na jego przebrzydłej gębie pojawił się uśmieszek - oznaka pewności siebie. Zdawał się być trudnym przeciwnikiem. Mógł zadawać szybkie, mocne uderzenia, jedno po drugim. Postąpił krok naprzód, obrócił jedną bronią w dłoni i niespodziewanie rozpoczął szarżę, jednocześnie podnosząc prawy toporek, przygotowany do zadania ciosu.
Ostatnio zmieniony 02 sty 2018, 16:39 przez Sherds, łącznie zmieniany 2 razy.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

59
Kanalia wydał z siebie krótkie, aczkolwiek głośne "ha!". Cofając się doskonale wiedział, że po takiej ranie nie podniesie się nawet najtwardszy z orków. Ich pojedynek zakończył się w przeciągu paru sekund. Bandyta splunął w kierunku swojego oponenta. Jego desperacka walka o życie sprawiła mu nie lada przyjemność. Krew wypływająca z rany oraz ręce, które próbowały powstrzymać ten potok wywołały na ustach Querana paskudny uśmiech.
- A mogłeś poprosić mamusię o prawdziwą broń na urodziny - Kanalia parsknął pod nosem. Splunął w kierunku pokonanego raz jeszcze, nim ten zdążył opaść na ziemię. Nie spodziewał się, aby miało dojść do ponownej konfrontacji. Ork znalazł się poza strefą jego zmartwień. Jego uwagę przykuł za to Romeo, tańczący wokół swojego oponenta. Przestępca czasem zastanawiał się, czy byłby w razie potrzeby go wykończyć. Nie raz nie dwa w swojej karierze musiał pełnić rolę kata, wykańczając nawet tych z pozoru najwierniejszych. Za każdym razem dochodził do wniosku, że kilka osób z elity opozycji stanowiłoby dla niego wyzwanie nie do przejścia. Dowolny mag był w stanie usmażyć go w przeciągu sekund. Pełni możliwości Żmii nigdy nie zdołał poznać, nie sposób mu więc było oszacować swych szans. W przypadku Romeusza pojedynek byłby zapewne najrówniejszy. Wciąż wolał jednak nie być stawianym w takiej sytuacji. W pewnym stopniu lubił swoje nędzne życie i nie chciał go skracać.
- Z łaski swojej, załatwiaj ich trochę szybciej - rzucił w kierunku towarzysza, lecz nie pokusił się na przyglądanie się jego dalszym poczynaniom. Zamiast tego skupił wzrok na szarżującym w jego kierunku orku. Splunął po raz ostatni i ugiął nieco kolana. Odpowiedział perfidnym uśmiechem, lub chociaż zbliżonym do niego grymasem, na uśmiech zielonego. Doskonale wiedział jak z podobnymi przeciwnikami walczyć. I nie mowa tu o teorii wyciągniętej z książek, ponieważ Queran nie miał okazji żadnej przeczytać. Przez lata szlifował swoje umiejętności w brutalnych walkach półświatka. Podobnie jak u orków, porządny miecz stanowił rarytas. Używano wszelakich substytutów - między innymi właśnie toporków. Kanalia uważał swoje ostrze za broń uniwersalną, a szkolenie się w walce dwoma broniami za kompletną stratę czasu, zwłaszcza gdy nie rekompensowało to żadnej z wad danego narzędzia mordu. Toporki były krótkie, blokowanie nimi cięć stanowiło wyzwanie, zaś zbijanie pchnięć mogło okazać się niemożliwe. Bandyta nie widział w nich użytku, chyba że łączono je z tarczą.
- Zabijanie was robi się już nudne. Nie możecie do chuja wszyscy wymrzeć na jakiś syf? - burknął, odskakując szybko w tył, gdy tylko pierwszy cios runął w jego stronę. Podejrzewał, że zielony wykorzysta swój impet i poprowadzi szarże jeszcze dalej, dlatego gotów był do dalszych uników. Nie miał zamiaru zbyt szybko przejmować inicjatywy, czekał na pierwszy błąd przeciwnika. Potknięcie, czy chociaż najdrobniejsze wytrącenie z równowagi dawało Kanalii szansę na jedno, zabójcze pchnięcie. Przeszycie krtani czy brzucha mogło bardzo sprawnie zakończyć ten pojedynek.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

60
– Gdzie uciekasz, podły psie? – warczał ork, machając toporkami raz za razem. – Podejdź… bliżej… bliżej… bliżej…! – sapał pomiędzy każdym zamachem.

Kanalia nie dawał się trafić. Był nieuchwytny. Przeciwnik jednak, pomimo dużej siły wkładanej w każdy cios, nie męczył się. Z każdą kolejną chwilą, w której zimna stal jego broni nie zaznawała upragnionego smaku krwi, ork stawał się wścieklejszy i wścieklejszy, atakując z coraz większym szałem, bez opamiętania. Ryczał i sapał, a ślina ściekała mu po kłach i brodzie. Przypominał berserkera, który przed walką szprycował się środkami psychoaktywnymi, by wyzwolić w sobie nieustraszonego, nieugiętego wojownika. Ten jednak nie mógł być pod nich wpływem. Nie było czasu, by cokolwiek zażyć. Działał więc w pełni świadomie. Być może potrafił naturalnie osiągnąć stan szału bojowego.

Queran dostrzegł, że orkowi czegoś brakuje. Lewego oka, konkretniej. Miał zatem ograniczone pole widzenia, co można było w odpowiedni sposób wykorzystać i zyskać szansę na szybkie wykończenie zielonego lub chociaż jego osłabienie. Ork właśnie przymierzał się do wykonania podwójnego cięcia po skosie, od góry z lewej strony. Postąpił krok do przodu i zamachnął się, upuszczając głośno powietrze przez usta.

Czarny Bez uporał się ze swoim przeciwnikiem i wyrwał sztylet z jego leżącego truchła. Stanął teraz sam na sam z hobgoblinem, który dobył swojej broni i zaczął nią wywijać w powietrzu. Urk-huńskie ostrze na łańcuchu, przyczepione do pasa wojownika, było pomysłową bronią o szerokim zastosowaniu. Odpowiednio rzucony, obciążony szpic, mógł z łatwością wbić się w ciało i, dobrze szarpnięty, wyrwać kawał mięsa lub poważnie zranić i przewrócić przeciwnika. W przypadku oplecenia wokół kończyny, można było ją poważnie nadwyrężyć, a nawet wyrwać ze stawu. Romeusz zatem nie był w najlepszej sytuacji. Musiał liczyć na swoją zdolność do wykonywania szybkich uników. Ostrze poszybowało w powietrzu, lecąc w stronę skrytobójcy. Mężczyzna padł na ziemię, cudem wręcz unikając oberwania w brzuch. Łańcuch opadł na podłoże. Romeo upuściwszy miecz, oplótł dłoń wokół stalowych ogniw, podniósł się prędko na nogi i zaczął ciągnąć z całej siły, mając nadzieję na gwałtowne przewrócenie hobgoblina. Ten jednak był silniejszy i cięższy. Sam pochwycił za łańcuch i zaczął się siłować z Czarnym Bzem. Przypominało to popularną zabawę w przeciąganie liny. Tutaj jednak, oprócz uzyskania przewagi nad przeciwnikiem, chodziło o zachowanie własnego życia. I ukrócenie życia drugiej strony.

– Dobrze się tam bawisz? Bo mi przydałaby się mała pomoc! – krzyknął przez ramię, szarpiąc łańcuch i próbując utrzymać się na nogach.
Ostatnio zmieniony 02 sty 2018, 16:45 przez Sherds, łącznie zmieniany 1 raz.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”