Boczna uliczka

1
Po dłuższym czasie Visenna trafiła do miejsca którego szukała. Była to - dość stereotypowo- jedna z wąskich uliczek przez którą koń by nie przejechał tak by nogi jeźdźca nie obijały się ściany budynków. Zasłoniła dłonią symbol na jednym ze ścian budynków przedstawiającym dwa okręgi przecięte prostą linią. Znak ów nie oznaczał niczego. Organizacja nie ma nazwy, a tym bardziej herbów. Symbole składają się zwykle w losowo porozstawianych okręgów i kresek w liczbie dowolnej. Czekała oparta o ścianę cały czas zakrywając symbol - był to znak dla łącznika z organizacji.

Po wielu miastach porozstawiani są ludzie Organizacji, którzy służą jako łącznicy pomiędzy zwykłymi członkami, a wyższymi szczeblami Organizacji. Członkowie oddają jedną dziesiątą tego co zarobią na ich zawodzie, a w zamian dostają zaopatrzenie (oczywiście w granicach zdrowego rozsądku). Właśnie temu przepływowi towaru służą łącznicy. Zmieniają się oni co jakiś czas - w ten sposób trudniej ich wykryć.

Elfce zostało tylko czekać i liczyć na to, że łącznik ją wysłucha i da potrzebne jej rzeczy. Były przypadki, gdy łącznicy odmawiali udzieleniu pomocy, lub kazali dopłacić. To drugie nie było rzadkim zjawiskiem i nikt się już jemu nie dziwił. Organizacja zawsze miała niższe ceny od kupców, więc nie ma komu narzekać. Łącznik powinien się niedługo zjawić. Obserwacja tych miejsc o wyznaczonych porach - właśnie była ta pora - należała do ich obowiązków.
Spoiler:

Re: Boczna uliczka.

2
Z pobliskiego cienia wyłonił się odziany mężczyzna. Miał na twarzy maskę a całe jego odzienie było tak nieskazitelnie czarne, że zdawało się pochłaniać pobliskie światło. W powietrzu zapachniało burzowym powietrzem gdy mężczyzna zbliżył się do Visenny. Kroczył całkowicie bezgłośnie pomimo, że miał pod nogami dziesięciocentymetrową warstwę śniegu.
- Sory za robocze łachy i chowanie się po cieniach - rzucił skrytobójca. - Ale dostałem dyżur po robocie i nie miałem czasu się przebrać. Czego ci trzeba?

Re: Boczna uliczka.

3
Elfce nie przeszkadzało w jakim stanie jest jej rozmówca. Wyciągnęła mieszek, który niedawno otrzymała i na oko wyciągnęła jedną piątą z jego zawartości. Podała pieniądze łącznikowi.
-Płacę z góry. Powinno być dwa od dziesięciu ze stu, czyli... ech. Nie ważne. Po otrzymaniu drugiej części zapłaty nie będę Ci zawracać głowy. Do wykonania zlecenia potrzebuję trucizny. Ma zabić przy nawet jednej kropli w krwiobiegu, lecz zanim zacznie działać muszę zdążyć uciec. Drugą rzeczą mi potrzebną jest igła. Najlepiej lekarska. Truciznę będę musiała najprawdopodobniej zaaplikować na oczach straży, więc nawet cel nie może się zbyt szybko zorientować, że został zatruty. Myślę, że to wszystko. Muszę sobie jeszcze załatwić jakieś normalne ubrania, ale tym już się zajmę sama. Domyślam się, że z igłą nie będzie problemów, ale czy będzie jakiś kłopot z tą trucizną? Nie znam się na alchemii.

Re: Boczna uliczka.

4
Skrytobójczyni mając bardzo małe pojęcie o idei handlu, finansów czy matematyki wręczyła łącznikowi połowę otrzymanych srebrników, na co ten popatrzył na nią, zastanowił się i oddał jej jednego mówiąc, że w zasadzie to tyle wynosi jedna dziesiąta z całej zapłaty. Zostało jej teraz 60 gryfów. Następnie wysłuchał wymagań.
- Szpryca i trucizna to pestka, mam nawet coś takiego przy sobie, ale efekt jest natychmiastowy, celem się nie przejmuj skurwiel padnie martwy nawet nie będzie wiedział co go trafiło. Mogę zapytać w labie o coś takiego, co opisałaś ale nawet jak mają pewnie będziesz musiała dopłacić ekstra i poczekać tak z dobę. Moja rada: użyj paraliżującej strzałki do dmuchawy, zobacz.
Zamaskowany mężczyzna wyjął z sakiewki przy pasku kilka drobniutkich przedmiotów powtykanych w misternie wykonany skórzany futeralik. Były to igiełki z drewna długości małego palca elfki zakończone kolorowym puchem zapewne z ogona jakiegoś egzotycznego ptaka.
- Jedna działa tak po minucie. Kilka może kopnąć wcześniej ale nie dużo wcześniej. Jeszcze nie widziałem, żeby ktoś przeżył jak dostał trzema. Atak serca murowany. Dołożę ci do nich dmuchawę za dychę.

Re: Boczna uliczka.

5
Spoiler:
Visennie spodobał się pomysł z neurotoksyną, lecz widziała kłopoty z zaaplikowaniem jej temu Lotharowi.
-Dmuchawka mi nie potrzebna. Jeśli przyjdzie mi zabić go z dystansu użyje łuku. Jeszcze nie widziałam, żeby ktoś przeżył jedną taką strzałę. Kuć go trzy razy też nie mam jak, a muszę mieć pewność, że umrze. Chyba, że... -zamyśliła się - Tak, to najlepszy pomysł. Wezmę trzy. A te lotki się zbyt rzucają w oczy. Muszę je odciąć, aby cel się nie skapnął.

Re: Boczna uliczka.

8
Ostatnie chwile, które gdzieś krążyły w Twojej świadomości niknęły w pulsującym bólu Twojej głowy. Potrafiłeś stwierdzić, że żyjesz, czułeś to być może, aż zbyt nadto. Obracałeś się odbijany raz po raz od orkowych tarcz, wysypującymi się z Twoich ust zębami płaciłeś za swoją zabawę. W końcu sam tego chciałeś jak oznajmiał Ci orkowy głos, szorstki w swoim brzmieniu, a jednocześnie rubaszny na ta tyle, że odbijał się gromkim echem w Twojej obolałej głowie. Upadłeś na kolano pod wpływem srogiego szturchnięcia, na co odpowiedziano tylko salwą złowieszczego śmiechu. -Zabawimy się z Tobą skurwielu, tak jak bawiliśmy się z tymi małymi dziewczynkami przed chwilą. - powiedział swoje, a Ty zdałeś sobię sprawę z sytuacji w jakiej się znajdujesz. W ciasnym zaułku bez drogi ucieczki znęcał się nad Tobą oddział zielonoskórych. Każdy z nich przewyższał się conajmniej o głowę, na której zresztą wszyscy - jak jeden mąż - ułamali sobie jeden z rogów, który wcześniej zdobił ich hełmy. Na niestarannie wybrukowanym podłożu porozrzucane były maleńkie ciała, poskręcane jak w najgorszym koszmarze - kilkuletnie dziewczynki i chłopcy. Wielu z roztrzaskanymi czaszkami o pobliski płot, a te kilkanaście metrów dalej widocznie były potraktowane jako szmaciana kulka do gry w piłkę - z rozerwanymi brzuchami, z których wylęgało się robactwo bez żadnej nazwy. Jedyne ukojenie jakie na Ciebie spadło z tej chwili to delikatne krople muskające całą Twoją twarz i sklejając włosy. Pojedyńcze krople łapczywie łapałeś na język, a ciepły ich dotyk łagodził ból pod wielkim skrzepem krwi na prawej skroni...

-NO KURWA! HEHIHAHHHEUEHEE - ktoś zaczął zanosić się gromkim śmiechem, a strumień raz tężał raz wydawał się mniej wartki - NIGDY MI SIĘ TO NIE ZNUDZI! - jeszcze głośniejszy krzyk wybudził Cię z głębokiego snu jaki zapadłeś, a usta wykrzywiły się w niesmaku. Spadał na Ciebie deszcz.. URYNY prosto z fiuta jakiegoś gościa. -TY! On żyje! - radośnie zakrzykł do swojego kompana, by zacząć lać Ci po oczach. Teraz dopiero zacząłeś łapać rzeczywistość i przypominać sobie jak gonili Cię wzdłuż alejek Ujścia, jak Twój kompan dostał bełt w plecy, a Ty wylądowałeś w rynsztoku. - Niech Cię diabli wezmą, już myślałem, że cała ferajna będzie opijać Twoją śmierć - rzekł drugi mężczyzna, którego jeszcze nie potrafiłeś rozpoznać. - Wstawaj.. i lepiej gadaj gdzie jest towar.

Próbowałeś się wygramolić z rynsztoka, ale przez chwilę jeszcze musiałeś ogarniać swoje obszczane włosy i przecierać oczy. Musiałeś sprawdzić stan uzębienia i co dziwo było ono prawie kompletne, nie licząc trzonowca, którego straciłeś gwałcąc pewną hardą elfkę. Otworzyłeś oczy i rzuciłeś okiem najpierw na rynsztok przed sobą, potem odważyłeś się przyjąć więcej światła i rozejrzeć w około. Tak widziałeś swoich "kumpli": Szafa stał i wydłubywał nożem jakieś resztki jedzenia z za swojego zęba, a Księżniczka zapinał swoje spodnie i poprawiał zapięcia pasków na skórzni. - Dobra śmieciu. Gdzie jest towar, który dostałeś. Przeszukaliśmy Cię, ale chuja znaleźliśmy. - dochodziłeś do siebie, pomijając mimowolnie ich słowa, najpierw wciągając się na łokcie, a potem ostrożnie próbując podnieść się na kolana. Do okoła nie było nic, po za zwykłą, zatęchloną bardziej niż zwykle boczną uliczką, gdzieś w dawnych dzielnicach biedoty. -Będziesz kurwi synu gadał, czy mam Ci wyrwać wszystkie paznokcie - rzucił przysadzając Ci tak solidnego kopa pod żebra, że wcale nie wykluczałeś możliwości, że jest złamane. Znowu upadłeś twarz do rynsztoka i mimowolnie zapiszczałeś z bólu. -Ty! Patrz! OCIPIAŁ! HUEHEUEHUEHE - to znowu był księżniczka.

Re: Boczna uliczka.

9
Przenikliwy ból skutecznie zagłuszał wszystkie krzyki. Queran miał uczucie, jakby skroń miała mu eksplodować. Myśli chaotycznie wirowały w jego umyśle. Nie potrafił pochwycić z żadnej z nich, jakby celowo unikały jego świadomości, bawiły się z nim w berka. Nie był w stanie poukładać elementów układanki w całość. Postanowił odpuścić i ponownie odpłynąć w głęboki sen... potężny kopniak w żebra zdołał go jednak rozbudzić
Najpierw był sen, czy raczej może koszmar. Wciąż miał trudności, aby przekonać siebie o jego fikcji. Wszystko zdawało się realistyczne. Ból, głos orków, rozprute ciała. Ale zęby miał wciąż prawie wszystkie. Niedawna okupacja osiadła w jego psychice głębiej niż się spodziewał. Mężczyznę zapewne rozśmieszyłaby myśl, że to sumienie zaczyna go dręczyć, gdyby nie opłakana sytuacja, w której się znalazł.
Rozkojarzony umysł Kanalii, nie zwracając uwagi na groźby oprychów, zadał sobie pytanie - jak? Wspomnienia omijały go jednak szerokim łukiem, trudno więc było o jakieś szczegóły. Krzyki, walka, panika i ucieczka. Na samym końcu zaś - jedynie ból. Jako że chwila na większe retrospekcje była jak najmniej odpowiednia, facet zmusił się aby powrócić do rzeczywistości. Od razu zapragnął wyrzucić z siebie zaplanowaną wcześniej wiązankę, jednakże przez jego gardło nie przecisnął się żaden dźwięk oprócz niskiego charkotu. Możliwe, że brak napoju innego niż kilka kropli moczu ocalił go od wielu nieprzyjemności. Nie było sensu narażać swego życia lub zdrowia dla jednej paczki towaru.
-W...wody - wychrypiał - wody, wtedy pogadamy - głos przechodził mu przez gardło z trudem. Wypluwając z siebie te słowa spróbował rozejrzeć się trochę lepiej. Niestety, ból zarówno skroni jak i żeber przy takiej próbie skupienia miał prawo dawać mu się we znaki. Do tego dochodził jeszcze smród. Queran przyzwyczajony był do zgnilizny własnej rany, ale gdy do tego wszystkiego dochodziły pot, krew oraz gówno i szczyny z rynsztoku - nawet jemu zaczynało to dokuczać. Nie było czasu na narzekanie. Kanalia był wystarczająco mądry (oraz egoistyczny), aby współpracować z bandziorami. A dokładniej - za wszelką cenę ratować własną dupę.

Re: Boczna uliczka.

10
Księżniczka wysłuchał Twoich słów, po czym splunął i wyciągnął z za pasa mały bukłak, wypił porządny łyk, a potem wylał całą resztę na Ciebie. Upewnił się, że spadła ostatnia kropla potrząsając kilkukrotnie, po czym jakby nic się nie stało przykucnął przy Tobie pokazując swoje niepełne uzębienie. -Spełniłem Twoją prośbę panienko. A teraz kurwa do rzeczy, Kanalio. Gdzie jest towar, jak nie dowiem się teraz, to Szafa się z Tobą zabawi.. - tonem niepodobnym do swojego, dośc spokojnie wycedził słowa przez zęby jeden z oprychów. Drugi - Szafa, chyba poszedł się odlać w bardziej cywilizowany sposób.. a wspomnienia targane bólem nie były wcale wyraźniejsze w tej chwili, niż kilkanaście sekund temu. W całym tym chaosie i ucieczce nikt nie pomyślał o towarze, przynajmniej nie Ty go niosłeś w ostatnich chwilach, które pamiętałeś. Oprychy wydawały się jednak nie do pokonania w takim stanie, gdzie byłeś obolały i porządnie sponiewierany, a oni wcale nie zgorsza uzbrojeni. Z lekkim niepokojem obserwowałeś kastet, który Księżniczka pieścił delikatniej niż nie jeden kobiecy biust w swoim życiu...


***van Danavis***

Stałeś za rogiem obserwując co się dzieje, co chwilę nerwowo przyszpilając swoje ciało do ściany z niedbale połozonych cegieł. Dwóch zbirów było obróconych do Ciebie plecami, a trzeci leżący w rynsztoku właśnie odbierał porządnego kopniaka - tyle dało Ci spojrzenie, które kosztowało Cię więcej nerwów, niż miałeś z tego informacji. Przeklinałeś to, że w warunkach okupacji o żywność trzeba było dosłownie walczyć na ulicach, a kolaboracja z gangami to jedyny pewny "chleb" następnego dnia. Twój partner zginął w obławie na Was postrzelony bełtem, a ten w rynsztoku to ostatni z waszej ekipy, któremu udało się przeżyć po za Toba. Schowałeś za wozem pakunek, ale ani nie miałeś gdzie uciekać, a Twój, pal licho, "towarzysz", który miał być tym od mokrej roboty, właśnie zbierał buta na żebro. Nie do tego Cię uczyli, ale właśnie cały przemoknięty najchętniej zobaczyłbyś świat tylko w czarnej barwie. Nic nie przypominało Ci życia, które wiodłeś dawniej, pod plugawą magią orkowych szamanów nawet światło zdawało się działać na luksyn inaczej. Delikatnie gorzej, czasami wypaczając to co chciałeś osiągnąć, a tutaj ciężko było o coś do żarcia, co dopiero o chwilę spokoju i odpoczynek. Chcąc nie chcąc, byłeś w ślepym zaułku i musisz coś zrobić.

Re: Boczna uliczka.

11
Łapczywie chwytał każdą kroplę. Woda spływająca w dół jego gardła, zwilżająca jego wyschnięte usta sprawiła mu nieziemską przyjemność. Przywróciło go to do życia. Mózg zaczynał powoli funkcjonować tak jak powinien. Nieznośny ból co prawda skutecznie wszystko utrudniał, aczkolwiek sprawa miała się trochę lepiej.
Gdy umysł Kanalii rozjaśnił się dostatecznie, automatycznie pojawiła się nań myśl - co teraz?
- No właśnie. Co, kurwa teraz? - powtórzył w swojej głowie, jakby oczekując, że magiczny głosik przyniesie mu jakąś odpowiedź. Głucha cisza. Najwyraźniej musiał sam pogłówkować. W niezbyt komfortowej sytuacji przychodziło mu to niestety ciężko.
Nie miał szans na ucieczkę. Obolały, bezbronny oraz przemęczony. W takim stanie nie prześcignąłby nawet wygłodzonego dziecka, a co dopiero dorosłego mężczyzny. O walce również nie było mowy. Jedyną opcją pozostawała gra na czas. Bądź co bądź, byli naprawdę silnym, wpływowym gangiem. W końcu ktoś musiał się połapać, że całą akcję szlak trafił. Pułapek nikt natomiast nie przygotowuje na ślepo. Ktoś ich wsypał. Zbir, nawet nie pamiętając większości ostatnich wydarzeń, wciąż zdawał sobie z tego sprawę. Czyjaś głowa wkrótce poleci. Pozostawało mu więc liczyć, że jego szefowa wyśle kogoś na poszukiwania. Każda zyskana minuta mogła oznaczać dla niego życie.
-Słuchaj, Księżniczko... - zaczął, powoli dobierając słowa. Specjalnie obrócił głowę w jego stronę. Chciał go trochę pokarać smrodem ze swojej rany. Chociaż, spośród wszystkich zapachów zgromadzonych w bocznej uliczce, jego nie był najgorszy - Trochę już kojarzę Twoją parszywą mordę. Obydwoje dobrze wiemy, jak to się dla mnie skończy. Dam wam towar, ten skurwiel Szafa i tak się ze mną zabawi, a ja pójdę do piachu. Mnie to nie na rękę.
Odchrząknął i splunął obok siebie. Cholera jasna, ale śmierdział. Chyba po raz pierwszy w życiu tak o sobie pomyślał.
-Towaru nie ma tutaj. Będziemy musieli się kawałek przejść. - blefował. Nie miał o niczym pojęcia, ale to zdawało mu się najlepszą opcją w danej sytuacji -W zamian za jakże... ochoczą współpracę, puścicie mnie wolno. W imię... starej znajomości - na jego twarz wstąpił jeden z jego okropnych, ironicznych uśmiechów-Pasuje Ci ten układ?

Re: Boczna uliczka.

12
Nadal nie mógł uwierzyć, że z obławy wyszedł praktycznie bez szwanku, jednocześnie przeklinając los, że znalazł się teraz w tak kiepskim położeniu. Przeklinając, że jeśli znów zacząłby krzesać w takich ilościach w jakich jest w stanie, wypali się w przeciągu czterech lat. A wtedy to na niego zaczną polować następni kandydaci na Pryzmatów. Nie chciał tego, lecz jeśli nic nie zrobi, jego tak zwany "towarzysz" zdechnie w tym rynsztoku i nie wykonają roboty.
Wpatrując się w ceglaną ścianę przed sobą, nabrał trochę czerwieni by zmusić się do działania.
-Dobrze- pomyślał czując się coraz pewniej. Rozszerzył źrenice by widzieć w podczerwieni i wyciągnął jeden ze swoich sztyletów na plecach, po czym pewnym krokiem ruszył w kierunku dwóch najpewniej niczego jeszcze nie spodziewających się przeciwników.
-Czy mogliby szlachetni panowie odsunąć się od mojego przyjaciela?- spytał przybierając na twarz lekki uśmieszek, jednocześnie starając się nie patrzeć im w oczy. Był już gotowy, pierwszy, który do niego podejdzie straci twarz w eksplozji czerwieni.
"Czas płynął własnym tempem, niestały jak pedalska ciota."

Re: Boczna uliczka.

13
// Postanowiłem, że będę prowadzić Wam jedną przygodę, ale z 2 perspektyw. Odpowiada Wam to? "


Hagan:
Spoiler:
van Danavis:
Spoiler:

Re: Boczna uliczka.

14
Zaczął zwężać źrenice gdy tylko ujrzał upadającą kulkę, wiedział co to jest, kiedyś robił takie z luksynu. Mimo, że nie miał już źrenic wielkich na całe tęczówki, nadal były większe niż powinny w takiej sytuacji, nie zdążył. Bomba błyskowa była o wiele mocniejsza, niż być powinna, a do tego jeszcze ten dym i nienaturalnie duża fala uderzeniowa. Ktoś się napracował. Poleciał siłą pędu na pobliskie schodki. Zrobił sobie coś w udo. Na to przyjdzie czas potem. - stęknął. Po omacku wykuśtykał z zadymionej uliczki. Nosz kur... - urwał, oddział orków był niebezpiecznie blisko. Vincent podjął już decyzję, na pewno nie rzuci się przeciw całej bandzie orków. W porównaniu z tymi dzikusami, wiwerna wydała mu się całkiem miłą opcją. Jeśli zginie, to przynajmniej szybko. Zdążył jeszcze tylko spojrzeć w niebo, zbierając trochę błękitu, którym usztywnił nogę, jednocześnie krzesząc szybko krótki, niebieski miecz. W następnej chwili już truchtał w stronę towarzysza. - Zbieramy się kurwa, zieloni idą!!! - Ryknął.
"Czas płynął własnym tempem, niestały jak pedalska ciota."

Re: Boczna uliczka.

15
Pojawienie się jego kompana wcale go nie pocieszyło. Wręcz odwrotnie. Był zawiedziony. To on wpakował ich w to całe gówno. Kanalia zaś nienawidził, gdy ktoś wtrącał mu się w interesy. Całe życie spędził w Ujściu. Zdecydowanie większość postaci powiązanych z półświatkiem, tych mniej i bardziej ważnych, znał osobiście bądź z opowieści. Wielu przez niego zginęła, z innymi miał wciąż niedokończone porachunki. Miał pośród nich przyjaciół i wrogów. Jednakże, co najważniejsze, miał odpowiednie doświadczenie z obcowaniem z takimi ludźmi. Dlatego to jego wyznaczono do tej roboty.
- Żaden pierdolony elf nie będzie kwestionować moich metod- gdyby niezbyt sprzyjająca sytuacja, wypowiedziałby te słowa na głos-Problemy rozwiązuję się za pomocą mięśni.. kurwa Twoja mać - kwestię tą miał zamiar rozwiązać później. Tymczasem miał inne problemy. Podniósł wzrok i nie zdołał powstrzymać głuchego westchnięcia. Śmieszny sztylet i pojebane oczy, które delikatnie mówiąc, drażniły Querena. Na dodatek było to wszystko, czym dysponował.
-On jest kurwa głupszy, niż myślałem. Spalił element zaskoczenia i chce się napierdalać z dwoma, rosłymi skurwielami. Sztyletem. Kurwa sztyletem. - dezaprobata mężczyzny była logiczna. Walka z dwoma przeciwnikami zawsze jest wymagająca, jeżeli atakują oni jednocześnie. Do takich przedstawień potrzeba umiejętności, inteligencji oraz sporej dozy szczęścia. Kanalia wątpił, aby elf posiadał chociażby jeden z tych aspektów. Pogarszał on tylko sytuację. Był on tak naprawdę ostatnią osobą, którą chciał zobaczyć. Gdyby miał wybór, zastąpiłby go oddziałem orków.
Serię niezbyt pochlebnych i wulgarnych przemyśleń przerwała mu petarda. Nie pierwszy raz miał z czymś takim do czynienia. Niemalże automatycznie zasłonił oczy dłonią, redukując drastycznie ilość światła dostającego się do jego oczu. Nim zdołał się zorientować, Szafa leżał zapewne martwy, lub bardzo szybko zdychający. Zapewne nikt po nim nie zapłacze. Kanalii wystarczał sam fakt, że zbir mu nie zagraża. Całą uwagę skupił na Żmii. Podręcznikowo wykorzystała element zaskoczenia. Jego towarzysz powinien się od niej uczyć.
Pocieszającym było, że ktoś przybył mu pomóc. Oznaczało to, że nie był nic nie znaczącą postacią. Lub po prostu chodziło o towar. Bądź co bądź, nie miał prawa narzekać. Seksowna dziewczyna ratowała mu życie. Najchętniej zdarłby z niej tej ciuchy i wziął ją tu i teraz. W ramach podziękowania oczywiście. Aby jednak dojść do tego punktu, najpierw trzeba było pozbyć się Księżniczki, który notabene zdążył wyciągnąć bat i powalić jego "ukochaną". Tak mocno skupił się na dziewczynie, że zdawał się kompletnie zapomnieć o jego obecności. Lub uznał, że jest tak poobijany, że nie zdołały się nawet samodzielnie wysrać. Kanalia był zdeterminowany. Kobieta w pewien sposób go pociągała, a on śmiał podnieść na nią rękę. Dodatkowo, dotarł do niego krzyk na temat zielonych. Żmija stała się jego jedyną szansą na ucieczkę.
Walczył od lat. Potrafił docenić głupotę przeciwnika i dostrzec sytuację. Ze względu na odniesione rany najprawdopodobniej nie miał szans w bezpośrednim pojedynku. Księżniczka dał mu jednak niesamowitą szansę. Oto stał tak blisko, na jednej nodze. Queran zacisnął zęby i poderwał się z ziemi. Nie zadał sobie trudu aby postąpić chociaż krok do przodu. Nie miał na tyle czasu. Od razu skoczył. Liczył, że pokiereszowane ciało nie zawiedzie go i tym razem. Powalenie przeciwnika było prawdopodobnie ostatnią rzeczą jaką mógł zrobić. Resztę powinna załatwić kobieta.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”