Re: Boczna uliczka

31
Śmierć oprawcy nie przyniosła kobiecie ukojenia, a jego truchło i bordowe kałuże niezastygłej posoki, tylko przypominały o upokorzeniu. Nie potrzebowała teraz wsparcia mężczyzny, choć przecież on ją uratował. Ona bała się dotyku. Krzywdzącego, ale również tego w zasadzie czułego i opiekuńczego. Więc w momencie, kiedy Dandre dotknął jej ramienia, odepchnęła jego dłoń, aby po chwili zanieść się kolejną falą szlochu. Z pewnością w jej głowie pojawiały się różne przerażające obrazy i okropne myśli. Nie słuchała zupełnie słów obcego. W końcu ucichła, kiedy doszło do niej, że nie jest jeszcze bezpieczna. Klęczy przy martwym strażniku miejskim i tłumaczenie, że zrobiła to w obronie własnej, nie uchroni jej przed poniesieniem kary. W łonie zaś nosiła dziecko, które musiała uratować. Nikt nie ocaleje w tym przeklętym mieście. Choć nie umrze fizycznie, to dusza zostanie na zawsze splugawiona. Nie była jednak w stanie podnieść się z bruku i tylko siedziała, powstrzymując płacz i wpadając co chwilę w spazmy całego ciała.

Do ich uszu doszły oddalone głosy rozmowy. Dobiegały z głównej ulicy. Ciężko było stwierdzić do kogo należą, ale znając prawo godziny nocnej, wręcz oczywistym było, że jest to jakiś patrol. Musieli szybko się stąd zabrać. Każdy wiedział jak może się skończyć ta historia. Dlatego kobieta próbowała wstać, ale była już w zaawansowanej ciąży. Wyciągneła więc niechętnie rękę w jego stronę. W jej oczach nadal widział smutek, ale również jeszcze przed chwilą nieobecną walkę.

- Pomóż mi - zażądała i spojrzała w kierunki głębi zaułka, w którym znajdowała się stara rudera, w której ponoć ukrywali się opozycjoniści.

Re: Boczna uliczka

32
akapit] Ciężko człowiekowi patrzeć na ciężarną kobietę w takim stanie, oj ciężko. Dandre, choć w Bogów raczej nie wierzył, wyklinał teraz po kolei ich imiona. Bo jeśli są, to jak mogą dopuszczać do takich okropieństw? Wiele w życiu widział, gwałty i okrucieństwa niejedne, jednak jeszcze nigdy na jego oczach ofiarą tego zła nie padła ciężarna kobieta. Trudno mu było to przełknąć.
Chciał jakoś pocieszyć to biedne dziewczę, choćby lekkim, uspokajającym dotykiem, jednak nic z tego nie wyszło. Gdy tylko dotknął jej ramienia, ta szybko odetchnęła jego dłoń i zaniosła się kolejną falą szlochu.
Dandre cofnął powoli rękę, przełykając jednocześnie ślinę. Jakże było mu jej żal... [/akapit]

Z głównej ulicy dobiegły go odgłosy rozmowy. Nie mógł jeszcze stwierdzić do kogo należą, jednak późna pora wskazywała na raczej nieprzyjemne towarzystwo. W okupowanym Ujściu wprowadzono godzinę policyjną, więc nawet gdyby ktoś przebywał późną porą poza domem, to z pewnością nie zachowywałby się głośno, a raczej starał się przemykać . To musiał być patrol.
Spojrzał czujnie na kobietę, która także wiedziała co się szykuje. Próbowała wstać, ale nie mogła sobie z tym poradzić, więc w końcu wyciągnęła rękę w jego stronę. Złapał ją za dłoń i pociągnął w swoją stronę, stawiając na nogi. Przez chwilę patrzył na nią i bił się z myślami, lecz w końcu powiedział to, co musiał powiedzieć.
- Chodź za mną, znam... bezpieczne miejsce. - odwrócił się i ruszył w stronę pozostałości karczmy. Nie zostawi jej przecież na bruku, nie mógłby tego zrobić.
Obrazek

Re: Boczna uliczka

33
Ruszyli w ciszy w kierunku starej karczmy. Ona nawet nie podziękowała za podaną dłoń, ani zabranie jej do potencjalnie bezpiecznego miejsca. Nie milczała jedynie z powodu zbliżającego się niebezpieczeństwa, bo rozmowę mógłby dosłyszeć zbliżający się orczy patrol, a ona nie poradziłaby sobie z ucieczką. Przede wszystkim nie chciała nic mówić. Wyglądała okropnie. Mokre brudne i potargane włosy, zakrywały jej zapłakaną i umorusaną twarz. Na sobie miała jedynie rozdartą suknię, która była zabarwiona krwią zabitego przez barda oprawcy. Materiał opinał jej nabrzmiały brzuch. Jedną dłoń jakby podtrzymywała swoje dziecko w łonie. Wyglądała nie tylko na poniżoną, ale również obolałą. Zagryzała wargę. Podążała za nieznajomym bezmyślnie. Stawiając pierwsze kroki na skrzypiącym podwyższeniu i tarasie.

Otworzyli skrzypiące drzwi, które zaprezentowały im zupełnie niezachęcającą przestrzeń. Wbrew słowom Dandre, nie wydawało się tutaj bezpiecznie. Przywitało ich skrzypnięcie zawiasów, a zaraz za nimi dźwięki poluzowanych desek posadzki. Panował tutaj mrok. Pusta przestrzeń głównej sali z drewnianym parkietem przesiąkniętym dawną krwią ofiar zielonych. Na lewo znajdował się niewielki korytarz. Schody na piętro były zniszczone. Nie nadawały się od użytku. Przed nimi zaś była droga na zaplecze, która prowadziła obok szynkwasu. Nigdzie jednak nie było widać ich towarzyszy. Panowała tutaj niepokojąca cisza, która nagle przerwała kobieta.

- Po co mnie tutaj przyprowadziłeś?! – warknęła i wyjęła za siebie nóż, który zabrała martwemu strażnikowi. Nawet nie zorientował się, kiedy go zabrała. Był jednak pewien, że w czasie podrzynania mu gardła, był jeszcze u jego pasa.

Re: Boczna uliczka

34
Tankred oraz pozostali żołnierze, eskortujący trójkę zwiadowców dotarli do jednej z uliczek tunelem prowadzącym z południowego posterunku. Khala wytłumaczyła im przed chwilą, że ulice Ujścia łączą się ze sobą w dosyć chaotyczny sposób, szczególnie teraz, gdy piętno odcisnęły na nich działania okupanta. Nicolas potwierdził jej słowa, cytując ludzi odpowiedzialnych za patrolowanie tego terenu. Granice między poszczególnymi dzielnicami są niewyraźne, będę zmuszeni kluczyć wśród wąskich przejść, muszą też liczyć się z tym, że niektóre z zawalonych budynków będą skutecznie spowalniać marsz. Od dłuższego czasu nie było doniesień o ruchach wroga w tej okolicy, nie można jednak wykluczyć, że gobliny nie rozstawiły w kilku miejscach czuwających strażników. Sytuacja opozycjonistów była o wiele lepsza niż kilka miesięcy wcześniej. Udany bunt więzienny, zima dziesiątkująca szeregi wroga, Lwia Lilia tchnęła w działaczy nowe siły. Trzeba było działać, gdyż istniała szansa, że w końcu rzeczywistość w Ujściu zmieni się na dobre.Khala sprawdzisz trasę, daję ci do pomocy Starego Joe, Morisa i Tankreda — powiedział Nicolas, zaskakując znajomością imion swoich podwładnych — Jeśli okaże się, że nie jest tam bezpiecznie, zawrócicie i poszukamy innego przejścia.Stary Joe mógł mieć ponad sześćdziesiąt lat, był rosłym mężczyzną, w rękach trzymał dwuręczny topór. Moris był zdecydowanie młodszy, bardziej szczupły i wyższy. Gdy dowiedział się, że rusza naprzód ściągnął z pleców tarczę i dobył miecza. Wyposażenie prezentowało się naprawdę niezgorzej. Inicjatywę przejęła Kotna.Ruszymy tą uliczką - wskazała ręką drogę z prawej strony. — Wcześniej była rzadko używana, dlatego mam nadzieję, że jest w dobrym stanie. Wrócimy w ciągu kilku minut. Varkun i Ulle mogą rozejrzeć się w poszukiwaniu jakichś śladów, niewykluczone, że gobliny też mają swoich zwiadowców.Dowódca przytaknął. Wybrana czwórka ruszyła we wskazanym kierunku, w uliczkach nie słychać było nic niepokojącego. Na czele szła Kotna, rozglądając się czujnie dookoła, ona najwyraźniej nie zamierzała wyciągnąć broni. Joe i Moris szli tuż za nią. Alejka, w którą skręcili, okazała się całkiem szeroka. Wcześniej mogła służyć ze składowisko różnych skrzyń, beczek i rupieci, gdyż nie prowadziły do niej żadne inne przejścia, próżno było szukać drzwi oraz bocznych wyjść. Mieli możliwość tylko iść przed siebie.

Re: Boczna uliczka

35
Szybko spojrzał na wybranych. Ten z tarczą mu pasował, ten z dużym toporem... Może zasadzi komuś zza ich pleców a jeśli ma porządny pancerz, to i w zwarciu sobie poradzi, ale dawał za to łeb, że nawet świeży by go zmusił do zapasów. Wąskie uliczki to nie miejsce na zejścia, trawersy, manewrowanie czy obronę dystansem - dlatego sam brał tarczę. No i dlatego, że mogą ich ostrzelać a nie miał płyt, żeby przetrzymały nawałę bełtów. To znaczy jasne, można się przed ciosami uchylać i przyjmować różne, dziwne i zaburzające równowagę pozycje ciała - jeśli ktoś chcę zginąć jak kretyn, to proszę bardzo.
Powziął tarczę i przystosowany do cięć oraz pchnięć tasak - to mu się w takich okolicznościach wydawało najsłuszniejszym wyborem. Mógł iść...

Szedł ostrożnie w tempie drużyny, milczący i czujny. Pamiętał, że początkowo orkowie zachowywali się pewnie na zdobytej ziemi. Z daleka było zatem słychać ich obecność. Niemniej, jeśli coś ma żyć, to musi się uczyć a ostatnie wydarzenia mogły być dla okupanta lekcją z której coś wyciągnął.
Nie miał nic do powiedzenia.

Re: Boczna uliczka

36
Nie napotkali żadnych przeszkód. Kotna kilka razy zatrzymała się, nasłuchując, analizując ślady i szepcząc coś pod nosem. Zazwyczaj hałas, na który tak nerwowo reagowała, powodowany był odpadającymi kawałkami budynków albo pospieszną ucieczką małych zwierząt. Roiło się tutaj od szczurów, gdzieniegdzie widać było psie odchody. Khala nie znalazła wyraźnych śladów, mogących sugerować, że niedawno zawitał tutaj patrol orków lub goblinów. Przyglądała się odciskom stóp, oceniła je na nie starsze niż dwa dni, ale pozostawione przez człowieka. Prawdopodobnie zwiadowcę z ruchu oporu. Wydawała się zadowolona.Rozwidlenie — mruknęła pod nosem, stwierdzając oczywisty fakt, stali przed dwoma kolejnymi uliczkami. — Idąc w lewo, będziemy kierować się w stronę głównej drogi, powinniśmy jej unikać. Sprawdzimy zatem prawą ścieżkę i wtedy zawrócimy.Moris skinął głową, wyrażając aprobatę. Stary Joe wzruszył jedynie ramionami. Nie należeli do najbardziej rozmownych osób, w czym bardzo przypominali Tankreda. Ruszyli kolejną uliczką, zachowywali ciszę. W połowie drogi atmosfera zgęstniała. Na ścianach widać było zaschniętą krew, gdzieniegdzie leżały odłamki drewnianych tarcz. Nie było jednak ciał. Widać było natomiast ślady ich przeciągania, ktoś wyczyścił uliczki z trupów. W odległości kilku kolejnych kroków znajdowało się szerokie przejście na niewielkie podwórko, przy którym stała licha chatka. Wyglądało na to, że wcześniej istniał tutaj jakiś warsztat albo pracownia rzemieślnicza, którą pochłonęły płomienie. Ocalał jedynie zaniedbany domek. Khala dała znak Morisowi, by ten wszedł na podwórze pierwszy, ona ruszyła zaraz za nim. Ich kroki grzęzły w rozmokłej ziemi. Gdzieniegdzie błoto tworzyło zagłębienia, w których zebrała się mętna woda. Dookoła nie było miejsca, w którym można było się skryć, zatem Kotna ruszyła w stronę niewielkiego budynku. Drzwi były otwarte. Moris zajrzał przez okno, skinął głową na znak, że wszystko w porządku. Kotna szybko przeszukała izbę, nie znalazła jednak nic interesującego. Kilka porozrzucanych kartek z niewyraźnym pismem, poplamione ubrania. Od dawna nikogo tutaj nie było.Nie spodziewam się, że ktoś tu został, ale trzeba dmuchać na zimne - powiedziała, kierując się w stronę tylnej części podwórka. — Wracamy do uliczki, przejdziemy do końca i zawrócimy, wygląda na to, że pójdzie łatwo.Mrukliwi mężczyźni nie zaprzeczyli, ani nie potwierdzili słów kobiety. Rozglądali się czujnie dookoła, podążając z powrotem w stronę uliczki. Poruszali się między wysokimi ścianami powoli, gdy nagle Kotna zatrzymała się i przyparła do ściany. Mur posiadał niewielki wyłom, a mężczyźni po chwili usłyszeli zbliżające się z tamtej strony pospieszne kroki oraz dźwięki charakterystyczne dla postukiwań metalowych części pancerza i uderzającej o niego broni. Przygotowali oręż. Khala zamarła w bezruchu. Kiedy w wąskiej dziurze pojawiła się połowa ciemnej sylwetki, Kotna szybko zareagowała, złapała postać, chcąc wykręcić jej rękę, zanim ta całkiem przejdzie przez mur. Osoba była od niej wyższa, nosiła płaszcz z kapturem, który zakrywał twarz. Z ust złapanej za ramię tajemniczej postaci wyrwało się jakieś słowo, ale kobieta uderzyła ją pięścią w twarz, nikt więc niczego nie zrozumiał. Postać wyswobodziła się z uścisku, zachwiała się przy tym, znajdując się najbliżej Tankreda.

Re: Boczna uliczka

37
Partacza, obstawiałby partacza. Jeśli to faktycznie była dzielnica biedoty, zapewne parał się tutaj partaniną ktoś do cechu nie przyjęty. Różni to byli ludzie - szewcy, których buty się najczęściej rozpadały po kilku dniach, albo kowale, którym z kawałka żelaza zawsze wychodziła partia gwoździ, niezależnie od tego jakby się starali.
Cicho westchnął. Może na pół prychnął. Z pogardą.

To ona ich prowadziła a co więcej, nie było już raczej czasu na żadną dyskusję. Zatem skoro powiedziało się "a", to trzeba też przypierdolić po raz kolejny.
Jeśli tylko pozwalała na to sytuacja, wszedł prawą nogą w nogi przeciwnika, aby wykorzystać jego rozchwianie i uderzył od lewej do prawej przedramieniem w jego gardło, tak aby o jego nogę się obalił na ziemię. Stara dobra szkoła zapasów przeniesiona do traktatów szermierczych.
Przy odrobinie szczęścia (celował bardziej pod brodę, przy żuchwie) będzie się mógł zakapturzony z nimi rozmówić, ale jeśli ów łut mu nie dopisze i cios padnie niżej... Cóż, trafienie w grdykę ma to do siebie, że może zatkać... na zawsze. Trochę agonii, dławienia się, próby złapania oddechu i zgon - proste i przyjemne, szczególnie gdy kogoś nie lubisz.

Re: Boczna uliczka

38
Taktyka Tankreda okazała się skuteczna. Postać potknęła się o wystawioną nogę, po chwili otrzymując gromki cios, upadając od razu na ziemię. Mężczyźni przypadli do leżącego, gotowi w mgnieniu oka wybić mu z głowy podejrzane ruchy. Wówczas Tankred zobaczył wewnętrz kaptura twarz Ralofa, który próbuje złapać oddech. Młody żołnierz chciwie wciągał hausty powietrza nosem, dopiero po chwili, mogąc zaczerpnąć płytkiego oddechu również ustami. Podkulił nogi, a jego zaciskające palce wyżłobiły w ziemi małe wgłębienia. Uderzenie Tankreda nie dosięgnęło bezpośrednio gardła. Gdyby tak było, los chłopaka nie należałby do najprzyjemniejszych.To... ja... panie... Tankred — mówił powoli, stosując między słowami długie przerwy.Znam go, jest z południowego posterunku, Radlof, Rudolf, jakoś tak — powiedział Moris, szturchając niespodziewanego gościa nogą.Ralof przytaknął, unosząc ręce w bezbronnym geście. Nie miał sił poprawiać, ani uświadamiać Morisa, co do jego poprawnego imienia. Powoli zaczął się unosić, otrzepując brudny płaszcz. Zamarł, nadal siedząc tyłkiem na ziemi. Oddychał powoli, rozmasował bolące miejsca, zostawiając na skórze szarobure ślady ziemi. Rozejrzał się po stojących nad nim ludźmi i zaczął się tłumaczyć.Chcę pomóc... ruszyłem niedługo po was — mówił głośniej i pewniej, ale można było spostrzec, że jest przytłoczony wymownymi spojrzeniami. Khala przerwała jego bełkotliwe wyjaśnienia władczym uniesieniem dłoni, sycząc przy tym niczym jadowity wąż. Miała wprawę w naśladowaniu zwierzęcych dźwięków, trzeba to było przyznać.Wystarczy. Pomóżcie mu wstać i idziemy. Dowódca niedługo zacznie się zastanawiać, czy aby nie zdezerterowaliśmy — powiedziała, a w jej głosie nie zabrzmiał nawet cień żartobliwości. — Ruchy młokosie, Nicolas zdecyduje co z tobą zrobić.Moris i Stary Joe silnymi dłońmi złapali chłopaka pod ramionami, gdyż pomimo swoich cichych zapewnień, że może pójść sam, widać było, że kręci mu się w głowie. Chłopak wsparł się na ramieniu Morisa, odczekał moment i o własnych siłach ruszył przed siebie, podążając za Joe. Mijając Tankreda, wyraźnie unikał jego spojrzenia, odwracając głowę. Zanim zawrócili Khala przebiegła pozostałą część uliczki, najwidoczniej uznając, że są tutaj sami, skoro nikt nie zareagował na hałas wywołany bójką. Wyjrzała za róg, spojrzała na dachy budynków. Cisza i spokój. Wracając, wszyscy z zaciekawieniem spoglądali na młodego żołnierza, jednak nikt nie zapytał, co też strzeliło mu do głowy, by opuszczać posterunek bez wyraźnego rozkazu, tupiąc przy tym niczym cały oddział wojska. Po chwili wrócili do dowódcy i pozostałych kompanów, którzy powitali ich pytającymi spojrzeniami. Pojedyncze osoby rozpoznały Ralofa, o czym świadczyło wypowiadane przez nich imię chłopaka.Co to ma znaczyć? I czemu tak długo? — głos dowódcy z pozoru opanowany, zdradzał lekkie zaniepokojenie.Kotna opowiedziała o przeprowadzonym zwiadzie, nie pomijając właściwie żadnych szczegółów. Wyjaśniła, skąd wziął się Ralof, uznając, że to przez niego ta cała zwłoka. Dowódca kazał młodzikowi usiąść. Patrzył na niego z góry, w myślach szukając odpowiedniego pytania. Przestąpił z nogi na nogę, warczał pod nosem, aż w końcu przeszedł do konkretów. Najwidoczniej nie miał zamiaru o nic pytać.Ralof z Ujścia, komendant wspominał mi o kilku zdolnych rekrutach, przyglądałem ci się zatem — powiedział bez większych emocji. — Stwierdziłeś, że jesteś gotów? I że to niesprawiedliwe, że nie zostałeś powołany do zadania? Taki dzielny, taki silny, taki gówno-wiedzący-o-walce. Nie, nic nie mów. Zaraz do tego wrócimy.Ralof nie zamierzał zaprzeczać, po jego minie można było wywnioskować, że dowódca ma rację. Spuścił głowę niczym zganiony przez rodzica dzieciak i siedział w milczeniu. Za podobne wybryki sztab dowodzący zwykł wymierzać srogie kary. Utrzymanie porządku oraz ładu wśród działaczy ruchu oporu nie należało do łatwych, ani tym bardziej przyjemnych zadań. Ci ludzie mieli wspólny cel, jednego wroga, ale każdym targały emocje, wielu z nich nie rozumiało, że trzeba działać według planu i że wcale w pojedynkę nie pokonają całej armii nieprzyjaciela.
Nicolas powrócił do sprawy uliczek. Był zadowolony z braku obecności wroga. Oświadczył, że przed kilkoma minutami podobny raport zdali mu Varkun i Ulle. Ten pierwszy w paru zdaniach, ten drugi na małym skrawku papieru. Zwiadowcy szukali w okolicy śladów orków lub goblinów, niczego jednakże nie znaleźli. Napotkali, podobnie jak Kotna i reszta, ślady walki. Brak ciał, żadnych przydatnych przedmiotów, ani jednej pułapki.
Słońce coraz wyżej, niedługo ruszamy. Pójdziemy trasą, którą wyznaczyła Khala. Niestety jako grupa robimy większy hałas, dlatego zachowajcie na razie większą ostrożność. Im bliżej portu, tym większa możliwość natknięcia się na wroga. Ja i Khala pójdziemy z przodu, idą z nami Moris, Kieł, Geoff, Hugo oraz Gruby Mark — wskazywał głową na kolejnych rekrutów. — Za nami, w niewielkim odstępie, pójdą Varkun i Ulle, po nich Linda ze swoim łukiem, Joe, Adam, Siddel. Dowodzi wami Tankred, ma doświadczenie. Kiedy przejdziemy przez pierwsze uliczki rozdzielimy się. Mniej hałasu, mniejsza szansa, że ktoś nas zauważy, przyspieszymy tempo. Co ty na to, żołnierzu?Nicolas pochylił się w stronę Tankreda, czekając na odpowiedź. Alden nadal wyglądał niczym żywy trup.Zapomniałbym — wskazał niedbale ręką na siedzącego za nim Ralofa. — Co proponujesz w sprawie młodszego kolegi?Ralof zerknął na Tankreda, jednak nie było to błagalne spojrzenie. Najwidoczniej chłopak nadal czuł się urażony ostatnim zachowaniem nauczyciela. Nie zmieniło to jednak faktu, że to Tankred miał zaproponować, co zrobić z młodym rekrutem.
Ostatnio zmieniony 06 wrz 2018, 16:53 przez Dibby, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Boczna uliczka

39
Wziąłby go na koniec ostrza, ale reszta tak ochoczo obskoczyła młodzika, że starzec postanowił rzucić okiem i posłuchać, czy ktoś nie idzie. Dlaczego? Bo to mu przykro śmierdziało. Nawet jeśli młodzik lazł za nimi, to skąd wiedział, gdzie ostatecznie pójdzie zwiad? Minął resztę i ich śledził, tupiąc jak oddział piechoty i szeleszcząc pancerzem? O nie, Tankredowi coś tutaj zupełnie nie pasowało. Ale póki co... To nie był najlepszy moment, aby wchodzić w dyskusję z resztą grupy.

Wysłuchał dowódcy, kiwnął głową i spojrzał na przydzielonych mu ludzi. Przy odrobinie szczęścia być może nie wcisnęli mu całkowitego, ludzkiego barachła.

- Hmm. - Spojrzał na dowódcę. - Normalnie to przesłuchał nad ogniem, ale w tych okolicznościach bym mu poderżnął gardło. Rzekomo was ominął. Rzekomo chciał pomóc. Nie wiem, w jakim celu tutaj przylazł, ale my nie możemy ryzykować. To może być zdrajca. Niemniej, zrobicie, co chcecie. - Wzruszył ramionami. Należał raczej do tych, którzy jednonogim szczeniaczkiem udusiłby żebrzące dziecko, gdyby tylko zagrażało misji. Nieostrożność jest groźna.

Re: Boczna uliczka

40
Tankred nie podzielił się na razie z nikim swoimi narastającymi wątpliwościami, dotyczącymi Ralofa. Zdrajca w szeregach ruchu oporu byłby wielce bolesnym ciosem. Co ciekawe Kotna również nie skomentowała dziwnego postępowania chłopaka, który bez zachowania najmniejszej ostrożności poruszał się po słabo poznanym terenie. Bezbronny żołnierz w starciu z wrogiem, niczym łatwy cel dla myśliwego. Czyżby nie widziała w tym nic niezwykłego? W końcu wydawała się przygotowanym, doświadczonym zwiadowcą i bystrym tropicielem.
Tankred spoglądał teraz na przydzielonych mu wojowników. Może rzeczywiście nie było to ludzkie barachło, którym teraz miał dowodzić. Powodzenie zadania również zależało od podjętych przez niego decyzji. Lindę zauważył wcześniej, podczas odprawy w namiocie. Była niewysoką, pulchną kobietą o jasnych włosach zaplecionych w gruby warkocz. Nosiła skórzaną zbroję, za cholewę wysokich butów zatknięty miała długi myśliwski nóż, prawdopodobnie do skórowania zwierzyny. W ręce trzymała średniej długości łuk, a na plecach nosiła kołczan pełen strzał. Różniły się między sobą, w końcu na posterunku brakowało materiałów. Poruszała się z lekkością, mimo swoich gabarytów. Obok niej, zagadując od czasu do czasu, siedział ten nazwany Siddelem. Chociaż towarzysze częściej mówili na niego Gad. W towarzystwie nigdy nie zdejmował hełmu, ludzie gadali, że w dzieciństwie pożar stodoły, gdzie pracował jako sprzątacz, naznaczył jego twarz paskudnymi bliznami. Był wysokim mężczyzną, niewiele niższym od Tankreda. Jego solidny napierśnik zdobił malunek zwierzęcia - ni to węża, ni to jaszczurki. Miał ze sobą okrągłą tarczę, jednoręczny miecz krasnoludzkiej roboty, a dookoła pasa owinięty był łańcuchem zakończonym rzeźniczym hakiem. Stary Joe oraz jego wielki topór byli już Tankredowi znani. Starzec stał milczący naprzeciwko rudego mężczyzny imieniem Adam. Ten nie miał ani miecza, ani tarczy. Był też znacznie niższy od pozostałych, ale przy tym bardziej nabity mięśniami. Miał nie więcej niż czterdzieści wiosen i często przechwalał się, że jest synem znamienitego kowala i z łatwością może dźwigać po dwie pełne beczki na swoich szerokich barkach. Możliwe, że było w tym sporo prawdy, wszakże bronią Adama był ciężki młot. Wrogów lubił dobijać pięściami, schowanymi w ćwiekowanych rękawicach. Ponadto nosił na plecach krótką, prostą włócznię z długim grotem, pokrytym dziwnymi runami, możliwe, że broń była magiczna. Złośliwi dogryzali mu, stwierdzając, że swoim wyglądem przypomina baryłkę piwa.
Nicolas na wzmiankę o brutalnym przesłuchaniu i egzekucji skrzywił się, przypominając tym jeszcze bardziej trapionego chorobą wyrostka. Zazgrzytał zębami, ale nadal nic nie powiedział. Spoglądał przez chwilę na zmartwionego słowami Tankreda Ralofa, aż w końcu zadecydował.Wrócisz na posterunek, drogą, którą tu przybyłeś, a jeśli jeszcze raz się na ciebie natkniemy osobiście i niezwłocznie wprowadzę pomysł Tankreda w życie, tym samym odbierając twoje — powiedział w kierunku młodego rekruta. — I radzę zapamiętać, że nie pochwalam tortur, żołnierzu.Ostatnie słowa były bezsprzecznie skierowane do Tankreda, a towarzyszyło im zimne, nieznające sprzeciwu spojrzenie. Żołnierze spojrzeli po sobie wymownie, jednak nikt nie odważył się skomentować słów dowódcy. Ralof chciał jeszcze coś powiedzieć, może nawet poprosić, jednak jedno warknięcie Varkuna oraz kamienne oblicze Nicolasa jasno zasugerowały, że dyskusja nie ma prawa między nimi zaistnieć. Dowódca wydał rozkaz przegrupowania. Przygotowali broń, zebrali swoje rzeczy. Wyruszyli w podanej wcześniej kolejności. Tankred, Ulle i Varkun prowadzili swoją grupę, przed nimi szedł zrezygnowany Ralof, rzucający od czasu do czasu jakieś pozbawione wyrazu przekleństwa. Kroczył zgarbiony, a miecz w jego dłoni był chyba jedynie żołnierskim przyzwyczajeniem. Przed najmłodszym rekrutem szła pierwsza grupa, której przewodził Nicolas oraz Khala. Szli tą samą ścieżką, którą niedawno przemierzał Tankred. Sprawnie udało im się dojść do rozwidlenia. Za wskazaniem Khali ruszyli w prawą odnogę, oddalając się od głównej ulicy. Szybko dotarli do znanej Tankredowi wyrwy w murze. Dowódca bez słowa odprawił Ralofa, który skinął tylko głową i zniknął za ścianą. Mogli ruszać dalej. Przez pewien czas kluczyli między kolejnymi uliczkami. Kotna ostrożnie badała teren, w obstawie żołnierzy sprawdzała zaułki, wnęki oraz podejrzane przedmioty porozrzucane na ziemi. Nie natrafili na nic wyjątkowego. Ktoś w grupie Tankreda wspomniał coś o ciszy przed burzą, od przodu też dolatywały do nich pomruki zniecierpliwienia. Kotna znała teren doskonale, niekiedy wydawało się, że wybrała ścieżkę prowadzącą w ślepy zaułek, niekiedy mieli wrażenie, że zawracają, jednakże w niedługim czasie zmieniła się otaczająca ich aura wyludnionego miasta. Wyczuć można było wilgoć, do ich nosów zalatywały zapachy znane z portów, w których prym wiodły woń słonej wody oraz ryb. Uliczki stały się szersze, ale również bardziej zniszczone. Częstszym widokiem stały się ślady krwi, świadczące o zaciętej walce. Nicolas podniósł rękę, dał znak do zatrzymania się. Znajdowali się w osłoniętym przejściu.Pora się rozdzielić. Khala wytłumaczy Varkunowi, w którym punkcie znowu się spotkamy — powiedział, dając znak kobiecie, by ta przekazała drugiemu zwiadowcy niezbędne wskazówki. — Na tym obszarze patrole wroga powinny być w ruchu, nie powinny być natomiast zbyt liczne. Według komendanta główne siły zajmują pozycje bezpośrednio na lub przy statku. Powodzenia. I pamiętajcie, do cholery, co jest waszym zadaniem.Dowódca brzmiał pewnie, nie zdradzajac po siebie żadnych wątpliwościf co do powodzenia misji. Khala i Varkun rozmawiali jeszcze chwilę na osobności. Właściwie mówiła tylko kobieta, a Varkun przytakiwał i pomrukiwał z różną częstotliwością, co właściwie było dla niego typowe. Niedługo później Nicolas poprowadził swoją grupę żołnierzy, pozostawiając dowództwo nad pozostałymi w rękach Tankreda. Podszedł do niego Varkun, tłumacząc lakonicznie, że muszą ruszyć w lewo, kierując się w stronę wysokiego, zniszczonego budynku. Tam będą zmuszeni skręcić ponownie w lewo. Idąc wzdłuż pomalowanej na żółto ściany, dotrą do zamkniętej uliczki, jedynym przejściem będzie wejście do domu z pojedynczą kolumną przy drzwiach. Na zewnątrz poprowadzą ich wąskie drzwi ulokowane w bocznej skrytce, w sypialnianej części izby. Wychodząc, powinni zachować ostrożność, ponieważ trafią na otwartą przestrzeń, wcześniej ulokowane było tam niewielkie targowisko z paroma straganami. Zamiast kramów z warzywami dziś jest zniszczony podest z katowskim pieńkiem. Za nim znajduje się kolejna uliczka, wąska i zagracona. Na jej końcu powinni czekać na nich Nicolas i reszta.Nadszedł czas, by Tankred przedstawił swoim ludziom plan. Mógł zmienić zaproponowany przez dowódcę szyk. Pozostali patrzyli na niego wyczekująco, chcąc usłyszeć wyraźny rozkaz do ruszenia.

Re: Boczna uliczka

41
Mogło by mu nawet przejść przez gardło, że nie wygląda to najgorzej, jeśli tylko ten ociężały pomiot kowala i krowy by się lepiej wyposażył. Ciężki młot, też coś. Wyważenie takiej broni i sprawne zatem używanie jej... Nawet nie chciało mu się o tym myśleć.
No nic. Dali do ulepienia garnka błoto, to będą mieli garnek z błota. O ile się uda. Zakładał, że dziś może umrzeć.

- Lepiej pamiętajcie, że są skuteczne. - On się odważył, bo na nim te srające spojrzenia nie robiły większego wrażania, gdy strzelała nimi bladziutka pizda, która bała się odrobiny okrucieństwa. Rozsądne to czy nie, pies srał. Dowódca stracił w jego oczach - na wojnie wygrywa sprytniejszy i bardziej zdecydowany a na sentymenty za wiele miejsca nie ma. To jest sztuka wojny - sprytu, oszukiwania, siania strachu i fałszu, sztuka poświęcania i uzyskiwania plonów z poświęceń.

Formacja zależała od tego, ile miejsca mieli. W wąskich uliczkach takiego miasta to raczej jedna osoba, szczególnie, iż mieli tutaj całkiem sporych gabarytowo skurkowańców.
Ten Varkun znał drogę, ale chyba nie był typem wojownika. Ani też typem lojalnego człeka. Dlatego sam chciał prowadzić ludzi a szemranego trzymać za sobą, żeby szeptał mu, dokąd iść. Trzecia z kolei, pulchna łuczniczka, miała rozkaz zadźgać go nożem, jeśli spróbuje zrobić coś głupiego za jego plecami. Potem miał iść ten młot z młotem, dalej dziadek z toporem i pochód miał zamykać ten z tarczą.
Na placu nadal chciał trzymać linię i poprowadzić ludzi najdalej jak się da przy ścianie budynku. Tu raczej nie było już zwykłych mieszkańców, więc zawartość nocnika ich zapewne nie zaskoczy. Zaś jeśli przyjdzie walczyć, to zawsze lepiej mieć za plecami trochę drewna a nie przeciwnika. Chyba, że jesteś elfim tancerzem ostrzy - debile i tak ciężko mają, niezależnie od okoliczności.

Re: Boczna uliczka

42
Ruszyli w przygotowanej przez Tankreda formacji. Mężczyzna prowadził ich uliczką, mając za sobą Varkuna, który na razie nic nie mówił. Linda niecodzienny rozkaz od dowódcy przyjęła bez słowa sprzeciwu, najwidoczniej również dla niej rosły zwiadowca wydawał się podejrzaną osobą. Na pewno słyszała od chłopaków z posterunku, że Varkun gwałcił kobiety. Przy Varkunie szedł Ulle, dla którego Tankred nie znalazł żadnej konkretnej pozycji. Pozbawiony języka chłopak nawet nie domagał się jego uwagi. Nerwowo zaciskał ręce na swojej skórzanej torbie, spoglądając uważnie w każdy podejrzany kąt. Idący na samym końcu Siddel rozglądał się czujnie, samemu przypominając zwiadowcę. Częściej niż przodem szedł zwrócony plecami do towarzyszy, osłaniając się tarczą. Kierowali się w stronę wskazanego budynku, którego zniszczony dach wystawał ponad innymi konstrukcjami. Marsz miał dobre tempo, nie byli zmuszeni zmienić wyznaczonej trasy. Zdarzało się, że drogę utrudniały zwały gruzu albo belki, które spadły z przylegających do uliczki budynków. Po pewnym czasie przyzwyczaili się do rybnego smrodu, jednak nie sposób było wyzbyć się poczucia narastającej wilgoci dookoła. Byli już blisko pierwszego celu. Wysoki budynek czekał na nich za kolejnym rogiem. Gdy Tankred chciał zrobić kolejny krok, wtedy na jego ramieniu spoczęła dłoń. Ulle zatrzymał go tym gestem, wskazując na piasek znajdujący się u ich stóp. Nic dziwnego, że Tankred nie zauważył czegoś takiego. Na leżącym między kostkami kamienia piasku, widać było jakiś odcisk, a właściwie jego niewielki fragment. Zwiadowca gestem pokazał swój but, sugerując, że jest to odcisk obuwia.Ma rację. Świeży. Wiatr jeszcze nie zdmuchnął — powiedział swoim mrukliwym tonem Varkun.Nie byli tutaj sami. Grupa Nicolasa udała się w zupełnie innym kierunku, więc był to ktoś inny. Nie mieli jednak wyjścia i zachowując czujność ruszyli dalej. Ulle nie spostrzegł innych śladów, aż do momentu, w którym znaleźli się w cieniu wysokiego budynku. Chłopak znowu wskazał na piasek, tym razem ślad był większy oraz bardziej wyraźny. Ten, kto go zostawił miał całkiem sporą stopę. Varkun pokazał palcem odleglejszy punkt — żółta ściana, kolejna wskazówka od Khali. Poszli wzdłuż niej. Przesuwali się zdecydowanie wolniej i ostrożniej. Ich zmysły odbierały najmniejsze bodźce oraz zmiany w otoczeniu, obcego jednak nie było. Uliczka z żółtą ścianą pogrążyła się w cieniu budynków, a w pewnych miejscach stawała się uciążliwie wąska. Dotarli do ślepego zaułka oraz wspomnianych przez Varkuna drzwi. Ulle znowu wskazał na ziemię, jednak tym razem było to zupełnie zbędne, gdyż również Tankred zauważył wyraźnie odciśnięte ślady butów. Na większe, podobne do tych wcześniej, nakładały się mniejsze. Przynajmniej dwójka osób podążała tędy przed nimi. Nie było mowy o pomyłce, znajdowali się w dobrym miejscu - obok zamkniętych drzwi była nadgryziona zębem czasu kolumna.Co robimy, wchodzimy? — zapytała cicho Linda, trzymająca zamiast łuku myśliwski nóż. — Mogli zastawić pułapkę.Ulle i Varkun, stojący najbliżej Tankreda patrzyli na niego wyczekująco. Za nimi w gotowości czekali pozostali. Mina Satrego Joe była zupełnie nieodgadniona, jednak Adam wydawał się być zupełnie gotowy do spuszczenia komuś srogiego łomotu. Tyły ubezpieczał Gad, obrócony do nich plecami. To na dowódcy spoczywała odpowiedzialność za takie decyzje. Stracili już trochę czasu, żeby dotrzeć tutaj. Nie było również innego wyjścia z tej uliczki, mogli albo wejść do domu, albo zawrócić i poszukać innej drogi. Kotna zapewniała, że ta trasa jest bezpieczna i dzięki niej szybko przedrą się na miejsce. Jednak ktoś tutaj niedawno był. Czyżby zwiadowcy? A może wrogi patrol.

Re: Boczna uliczka

43
Przyjrzał się śladom, pomruczał coś pod nosem i cichcem zapytał. - Goblin i ork? - Nie miał w tym względzie pewności, nie znał się na tropieniu, ale wiedział, że orki są masywne a gobliny małe, więc... A może jednak... - Może ojciec z dzieckiem. Albo jakaś kobieta z drobnymi stopami. Ludzie szukający schronienia. - Ostatecznie wzruszył ramionami, i tak musieli iść dalej.

Przed drzwiami faktycznie miał dylemat. To mógł być wróg, choć w tym wypadku byłby to wróg wybitnie niefrasobliwy, zostawiający po sobie ślady straszliwie czytelne. No bo co by zyskał pozostawieniem im tropu umyślnie? Tylko zaostrzył ich czujność.
- Są tu jakieś okna? - Zapytał cicho, spoglądając na ludzi za sobą. Na najbliższe towarzystwo. - Ty, małomówny... Weź tego łotra i rozejrzyjcie się. Posłuchajcie. Ino szybko.

Re: Boczna uliczka

44
Varkun i Ulle pochylali się przez chwilę nad znalezionymi śladami. Przez chwilę pokazywali sobie pewne szczegóły, porozumiewając się bez słów. Varkun przekazał Tankredowi, że trudno określić, ale możliwe, że był to ork i goblin, ale nie mogli jednoznacznie tego określić. Równie dobrze mogli być to bezbronni ludzie, szukający kryjówki przed okupantem. Przez moment niemowa i łotr wymieniali pełne napięcia spojrzenia, czekając na dokładne polecenia od dowódcy. Na wzmiankę o oknach Linda i zwiadowcy spojrzeli wyżej, gdyż w samej uliczce oczywiście ich nie było. Na pierwszy rzut oka niczego nie zauważyli.Jest niewielkie okno tutaj, z boku — Linda wskazała palcem na boczną ścianę. — Trzeba by się wspiąć.Żołnierzy popatrzyli po sobie, szukając kandydata do tego karkołomnego zadania. Varkuna o dziwo nie nie trzeba było zachęcać. Wgramolił się na stertę zbutwiałych desek bez zbędnych w tym momencie narzekać. W ostatniej chwili sięgnął wyrwy w górnej części ściany. Drewno rozpadło się, robiąc przy tym sporo hałasu, ale nikt nie wyszedł z domu.
Mężczyzna miał silne ręce, dzięki czemu był zdolny mocno rozbujać swoje ciało, zwinnie przechylając się w stronę szerszej ściany budynku naprzeciw okna. Zgrabnym ruchem podciągnął nogi, zmieniając pozycję. Był bliżej sukcesu. Konstrukcja stanowiła obecnie powojenną ruinę, więc mur, na którym przykucnął Varkun, szybko zaczął się kruszyć. W dół leciały spore kawałki, uderzając głucho o ziemię. Mogli zapomnieć o elemencie zaskoczenia ewentualnego wroga. Do okna nadal było daleko, a między mężczyzną a wyznaczonym celem nie było widać więcej udogodnień, dzięki którym mógłby się wystarczająco zbliżyć. Nieoczekiwanie dla wszystkich Varkun szybko wyprostował się i skoczył, wyprężając ciało. Złapał się okiennej ramy, sapnął niczym stary kundel, a z jego czoła spływały kropelki potu skrzące się w południowym słońcu. Po kilku próbach udało mu się podciągnąć, wślizgując się do środka. Zniknął wewnątrz, a po budynku poniosły się echa kroków. Drużyna w pełnej gotowości czekała przed wejściem, byli przygotowani do natychmiastowego wtargnięcia i ataku. Po chwili ze środka dobiegł ich spokojny, mrukliwy głos zwiadowcy, zapraszając do środka. Pierwszy wszedł Ulle, zanim Tankred i pozostali.
Nikogo nie ma. Tylko on — powiedział niskim głosem Varkun, wskazując na leżące na podłodze truchło.Nie była to jednak zasuszona ofiara, lecz świeży trup. Ciało leżało na brzuchu, jego głowa była odwrócona tak, że Tankred nie widział twarzy. Rozpoznawał jednak płaszcz, włosy oraz sylwetkę. Kiedy podszedł bliżej, mógł w pełni zobaczyć krwawą aureolę - jeszcze niezastygła krew rozlewała się po deskach dookoła głowy mężczyzny.To ten rekrut, prawda? — Pytanie Lindy przerwało niezręczną ciszę.Tankred spojrzał na twarz i utwierdził się w przekonaniu, że leżące przed nim zwłoki to Ralof. Byli tym zaskoczeni, łuczniczka zgrzytnęła zębami. Miał podcięte gardło, rozciętą od uderzenia skórę na czole oraz ranę na prawym ramieniu. Jego miecz leżał kilka kroków dalej, nie znaczyła go krew. Wróg musiał go zaskoczyć, w lot pozbawić broni i zabić. Jego oczy, podobnie jak wyciągnięta z ostatnim tchem lewa ręka, skierowane były w stronę izby sypialnianej. Możliwe, że jeszcze żył, kiedy morderca wychodził.
W pomieszczeniu próżno było szukać widocznych oznak walki. Drewniana ława stała na swoim miejscu, na stole zalegała warstwa kurzu. W sąsiednim pomieszczeniu oprócz zarwanego łóżka oraz przejścia do wspomnianej przez Khalę skrytki nie było nic więcej. Tankred wiedział, że Ralof nie był aż tak złym wojownikiem, by nawet nie podjąć próby walki. Możliwe, że ktoś go zaskoczył albo przeciwników było kilku. Ktoś znał teren, a w końcu Ralof nie potrafił poruszać się cicho. Myśliwy dopadł zwierzynę. Jednak co chłopak robił w tym miejscu? Varkun rozwiał wszelkie wątpliwości.
Nie mógł tędy wracać. Chyba że szedł do obozu wroga. Mógł też zgubić drogę.Dookoła nie było nic przydatnego. Siddel pilnował drzwi, którymi tu weszli, Joe i Adam stali już przy wyjściu w sypialnianej skrytce. Sytuacja się komplikowała, musieli liczyć się z tym, że morderca jest niedaleko. Ralof zginął niedawno, nie trzeba było eksperta, żeby to stwierdzić. Wyglądając przez dziurę w oknie zabitym deskami, dostrzec można było szeroki plac, a na nim podest wraz z katowskim pieńkiem. Byli blisko, jednak niebezpieczeństwo mogło czyhać tuż za rogiem. Pytanie w jakiej postaci.

Re: Boczna uliczka

45
To miło z ich strony, że tak ochoczo wykazywali inicjatywę. Zapewne gdyby kazał im znaleźć burdel, wydymaliby kilka kurew. Gdyby zaś kazał znaleźć im krowę, ani chybi by ją wydoili a potem sprawili i przyrządzili. Nadgorliwość nie jest dobra... A on im tylko kazał znaleźć okno. No, może posłuchać też. Niemniej w kwestii łażenie po ścianach i tego typu zabawach wolałby jednak mieć coś do powiedzenia.
No ale, czasu nie cofniesz.

- Może dureń, może zdrajca a może próbują nas w coś wpakować. - Stwierdził, zdejmując but, którym pomagał sobie w oględzinach, z twarzy nieboszczyka. - Nie wiem, ale to całe przedsięwzięcie mi śmierdzi krecią robotą.

- Uważnie tutaj. Tutaj. - Syknął. Musiał podkreślić, jakby nadgorliwa drużyna miała swoje "szerokie" rozumienie tutaj. - Ty, z tarczą, za mną. - Pokierował w kierunku, na który wskazywał nieboszczyk, do drzwi, które prowadziły do sypialni. Chyba...
Ostrożnie chciał naprzeć na drzwi rantem tarczy a potem rozejrzeć się, gdzie tylko sięgał jego wzrok, ujmując w tym także spojrzenie ziejące między drzwiami a framugą (wiada, ktoś mógł wleźć za drzwi). Jak zwykle był gotowy walczyć - prawie zawsze był gotowy stanąć do walki, taki zawód.
Wejść zamierzał o ile nikt uprzednio się nie pojawił, nie zaatakował. Dobrze byłoby rozejrzeć się z okien na podwórzec, a nuż wyniuchają pułapkę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”