Ulice Ujścia - droga do dziupli

1
Pracownia Fintana Cedmona z zewnątrz wyglądała nieco nietypowo. Był to duży budynek o spadzistym, szklanym dachu oraz błękitnych ścianach bez okien. Był położony na małym wzniesieniu, z którego roztaczał się widok na zachodnią część miasta oraz w dniu o dobrej widoczności na góry Davgon. Pod ścianą pracowni stał drewniany wózek pchany jak taczka na dwóch kółkach, na którym zapewne przywożono zwłoki na sekcję. Musiało to być nie łatwe ze względu na usytuowanie budynku oraz sposoby dojścia do niego z centrum.
Do głównej ulicy można było zejść długimi, łagodnymi schodkami. Poza tym patrząc w stronę centrum dosyć pewnie wyglądała droga po dachach domów, które w tej dzielnicy akurat stały upchnięte bardzo blisko siebie. Sądząc po położeniu słońca na widnokręgu można było wnioskować wczesne godziny przedpołudniowe. O tej porze rzemieślnicy i handlarze szli do pracy a tłum dopełniało stado kieszonkowców uznających ten okres za najowocniejszy w ciągu dnia.
Lothar wyczuł, że na dworze panuje mróz już przechodząc pośpiesznie przez pomieszczenie gospodarcze pracowni. Kiedy otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz uświadomił sobie szczegół, który wcześniej tkwił tylko w jego podświadomości. Po twarzy nacinającego go skrzata a także na skórze szyi jego pomocnika podczas gdy ją rozcinał płynęły wielkie krople potu. W laboratorium musiały płonąć co najmniej dwa tuziny świec a dach był przejrzysty i od wczesnego ranka wpuszczał ostre promienie słoneczne, klimat jaki tam panował musiał być iście tropikalny. Dlaczego nie poczuł tego wcześniej? Czyżby nie odzyskał jeszcze prawidłowej temperatury ciała? Może to właśnie ciepło wybudziło go przedwcześnie z "wiecznego snu"?
Cokolwiek było przyczyną Czarna Smuga odczuł pierwsze efekty uboczne zażycia uwarzonego naprędce eliksiru. Było mu zimno, jakby na dworze panowało minus dwadzieścia pomimo, że śnieg zdawał się raczej mokry więc pewnie temperatura oscylowała w okolicach zera. Ponadto jego tętno po podwójnym zabójstwie dokonanym przed kilkoma minutami uspokoiło się i zaczynało niepokojąco słabnąć. On sam zaczynał z powrotem odczuwać znajomą senność...

Re: Ulice Ujścia - droga do dziupli

2
Lothar zaraz po opuszczeniu domu, który mógł stać się jego grobem poczuł się nadzwyczaj zmarznięty. Jeszcze kilka dni temu zanim doszło do feralnego zdarzenia temperatura była zimowa, ale znośna. Zupełnie inaczej niż teraz. Czuł zimno pomimo tego, że nosił na sobie ubranie i wełniany płaszcz pół elfa. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że w budynku panowała bardzo wysoka temperatura, pełno świec, szklany dach. Dlaczego nie odczuł tego wcześniej? Jego zmysły widocznie ciągle są stępione po zażyciu eliksiru. Rozejrzał się wokoło. Do centrum z tego zadupia, na którym się znalazł jest całkiem daleko. Albo zacznie schodzić po schodach i wpadnie prosto w tłum, który w tych godzinach wylewa się codziennie na ulice, albo przekradnie się zwinnie po dachach domostw. Nie miał dużo czasu do myślenia. Zaczynał czuć się coraz gorzej. Zimno obejmowało go coraz mocniej. Jego oddech stawał się coraz słabszy. Mężczyzna nieco się przeraził takim obrotem spraw.
Czarna smuga mocno chlasnął się w twarz obiema otwartymi dłońmi chcąc się ocknąć z letargu, w który zaczynał wpadać. Ruszył pędem w kierunku dachów. Biegł, co sił, byle tylko rozgrzać swoje zmarznięte ciało. Każdy kolejny metr powinien pobudzić jego krew do szybszego krążenia. Kilka szybkich i skoków powinno rozgrzać jego mięśnie. Nie mógł się zatrzymać, bo już na drugi rozruch jego ciała może nie mieć siły.

Re: Ulice Ujścia - droga do dziupli

3
Droga po dachach na nowo podniosła puls łotrzyka. Było cholernie wysoko, pierwsze dwa domy pokonał bardzo szybko, bez patrzenia w dół i nawet tego nie dostrzegł. Z każdym kolejnym metrem jednak uświadamiał sobie jak karkołomną (dosłownie) drogę obrał. Dachówki były mokre i pokryte w niektórych miejscach śniegiem. Przyciasne trzewiki zrabowane z pracowni może były niezłe przy podrywie elfich studentek ale do biegania w dodatku po spadzistych dachach Ujścia nie nadawały się w ogóle. Miały płaską podeszwę i uwierały przy kostce z każdym postawionym krokiem.

Już na piątym dachu Lothar stracił równowagę i cudem uniknął upadku ze znacznej wysokości. Przez chwilę zimno zelżało i jakby trochę bardziej się obudził, uliczny sprzedawca warzyw na którego Czarny Smuga zsunął czapę śniegu zobaczył go i zaczął coś do niego wykrzykiwać grożąc mu pięścią. Paru gapiów obróciło głowy w kierunku tej sceny ale nie była ona aż tak dziwaczna jakby się mogło wydawać, nie pierwszy raz w Ujściu lowelas w modnych fatałaszkach uciekał po dachach przed rozzłoszczonym tatusiem, czy mężem...
Adrenalina "dopisywała" w sensie odganiania efektów eliksiru aż do połowy drogi do dziupli. Gdzieś w tych okolicach domy zrobiły się rzadko rozstawione a skoki pomiędzy dachami stały się bardzo trudne ze względu na zmęczenie. Ani się obejrzał i musiał odpoczywać przed każdym długim susem. Połączenie spokojniejszego tętna, powracającej senności i marnych butów spowodowało, że spadł na ulicę próbując wylądować na jakimś wystającym elemencie elewacji. Upadek z pięciu metrów nie zrobił mu krzywdy, ale wybił powietrze z płuc i upaprał ubranie błotem z ulicy.

Ulica była na pierwszy rzut oka pusta. Stanowiła raczej połączenie pomiędzy dwiema równoległymi ulicami głównymi, którymi odbywał się cały najważniejszy transport dóbr oraz ludzi. Była wystarczająco szeroka aby przejechała nią dorożka. Potencjalnymi świadkami upadku Lothara byli mieszkańcy domów, których okna wychodziły na uliczkę oraz trzech innych budynków mieszczących się pod tym adresem.
- Pierwszy z nich to mała karczma-mordownia "Pod Czarnym Biesem", miejsce znane Lotharowi jak każdemu innemu przestępcy Ujścia. Można tu było napić się świetnego wyspiarskiego rumu albo dostać nożem w brzuch podczas nieuczciwej walki na pięści. Karczma nie miała okien, tylko niskie drzwiczki, więc raczej nikt stamtąd nie dostrzegł spadającego z nieba modnisia. Pewnikiem gdyby tak było, już "wyskakiwałby" z gryfów oraz co cenniejszych części garderoby z nożem przytkniętym do gardła. Pod Czarnym Biesem można było czasami spotkać ludzi gangu Rudego, chociaż ten rejon podpadał pod jurysdykcję Fenistejskiej Mafii i to ona pobierała z Biesa haracz za ochronę.
- Drugi to przedsiębiorstwo pogrzebowe "Wieczny Sen" mające w tej mało reprezentatywnej części Ujścia swoją skromną witrynę. Prowadzone przez rodzinę bladych jak papier ludzi w czarnych ubraniach miało się nie najgorzej w mieście, w którym morderstwa na zlecenie były jednym z motorów napędowych gospodarki. Obok wspomnianej witryny i drzwi zdobionych srebrem mieściła się drewniana szopa z podwójnymi drzwiami, za którymi z pewnością stała dorożka do przewożenia zmarłych.
- Trzeci z nich był małym sklepem z mięsem, którego właściciel umiał zrobić znakomitą kiełbasę ale nie wiedział wiele o marketingu skoro wynajmował lokal w tej odludnej uliczce.

Re: Ulice Ujścia - droga do dziupli

4
Dopiero w trakcie biegu po dachach domostw Lothar zdał sobie sprawę z tego, że to, co robi do najbezpieczniejszych nie należy. Bieg po mokrym dachu pokrytym śniegiem mając płaskie podeszwy w obcierających butach. Na taki pomysł mógł wpaść albo idiota albo ktoś, kto musiał otrzymać solidną porcję adrenaliny i ciepła wydzielanego przez mięśnie podczas wysiłku. Koniec końców Lothar był zadowolony ze swojego wyboru. Jego stan wrócił bardzo szybko do normy. Nie zmieniło to tego, że przedsięwzięcie było niebezpieczne. Raz omal nie spadł zsypując niezłą zaspę śniegu na jakiegoś handlarza. Zdziwił się reakcją ludzi, którzy go wtedy zauważyli. Nie byli zbytnio przejęci. Czyżby to było normalne w tej części miasta? Długo się nad tym nie zastanawiał. Bo i po co? W życiu są takie korzystne sytuację, których czasami lepiej nie roztrząsać.

Czym dłużej tak skakał po tych dachach tym zadanie stawało się coraz trudniejsze. Każdy kolejny skok to coraz większy wysiłek. Odległości między domami stały się naprawdę spore. Lothar odczuwał w nogach wszystkie pozostałe dachy, które udało mu się zdobyć. Był pewien, że następnego dnia będzie miał zakwasy. Powtarzał sobie, że jeszcze, chociaż skok i będzie na miejscu, ale było o jeden skok za daleko. Nie udało mu się dolecieć do krawędzi dachu. Na szczęście chwycił się elewacji budynku i jakoś spowolnił moment swojego upadku z wysokości. Uderzenie w ziemie pomimo warstwy śniegu do przyjemnych nie należało. Oprócz śniegu na drodze było także sporo błota, w które przy zaliczeniu gleby łotrzyk nieźle się urąbał. W pierwszym momencie nie był w stanie złapać powietrza. Spróbował się gwałtownie podnieść do pozycji półleżącej i schylić głowę tak, aby podbródek mieć jak najbliżej klatki piersiowej. Podniósł obie ręce nad głowę. Po chwili oddech wrócił. Lothar był pewien, że jutro znajdzie na swoim ciele siniaki przypominające jego jakże piękny lot z jeszcze subtelniejszym lądowaniem.

W dupie miał czy ktoś na niego się gapi, czy ktoś widział, co się właśnie stało. W tej chwili musiał wstać. Przeklęty eliksir znowu dawał o sobie znać. Znowu czuł przeszywające zimne i senność. Musiał być w ruchu, inaczej skończy jak jakiś pijaczek w środku zimy zamarznięty w rynsztoku. Stojąc już na nogach zrzucił z siebie tyle błota ile się dało, szczególnie z głowy i rąk, po czym nie rozglądając się specjalnie po budynkach, przy których się znalazł pobiegł w kierunku dziupli. Całe szczęście ulica była pusta, toteż mógł spokojnie biec nie musząc, co chwila wymijać ludzi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”