Re: "Niezwykłe spotkanie" - kanały

31
- Nic tutaj nie ma! - Wykrzyknął zrozpaczony Hontharon i ze złości uderzył pięścią w mętne, gęstniejące bagno. Brudne, plugawe krople spadły na jego twarz, a potem ześlizgnęły się po policzkach, aby po chwili zniknąć w gąszczu rudawej brody. Zostały po nich tylko wąskie, czarne plamy, które przypominały ślady pędzla na bladej, chropowatej skórze. Mężczyzna wyszedł z wody, rozbryzgując przepełniony nieczystościami, odrażający szlam. Nie bez wysiłku wdrapał się na trotuar, po którym ganiały małe, włochate szczury. Jeden z nich przebiegł mu po dłoni, muskając ją długim, wyłysiałym ogonem. Rudzielec odtrącił zwierzaka szybkim, gwałtownym ruchem, a potem wstał na równe nogi. Przemoczone ubranie ciążyło mu jak blaszana zbroja, ciuchy wysiały na nim jak na wieszaku. Zrezygnowanym, umęczonym, śmierdzącym, pokrytym rdzą wieszaku.

Młot z głośnym brzdękiem uderzył o kamienną posadzkę, gdy Hontharon odrzucił go na bok, aby czym prędzej wycisnąć obrzydliwą ciecz ze swoich miedzianych włosów. Cuchnąca woda spływała po jego przedramieniu, oplatając je niczym wąż, a potem leniwie skapywała na bruk. Rudzielec, podnosząc głowę, dostrzegł wlepiony w siebie, pytający wzrok Aleksandra. W odpowiedzi posłał mu znaczące, ponure spojrzenie. Ich oczy spotkały się, ale tylko na krótki moment, bo Hontharon zaraz skierował ślepia na twarz karczmareczki, która wciąż stała pod ścianą. Była naprawdę przestraszona - zdradzały to jej wyschnięte, rozedrgane usta. Mężczyzna podniósł z ziemi swoją broń i na powrót przytroczył ją do pasa. Wyprostował się, odgarnął posklejane kosmyki z czoła, a potem ruszył w stronę wyjścia, które, jak zauważył, stało już przed nimi otworem. Metalowe pręty poznikały nagle i tylko ich odłamki sterczały groźnie ze szczeliny, przywodząc na myśl kły w rozdziawionej paszczy jakiegoś stwora. Zastanawiał się czy ta poczwara, która porwała przed chwilą Marię, miała w swojej mordzie podobne zębiska.

- Jak kamień w wodę. - Powiedział rudowłosy do Wellina, gdy podszedł już na tyle blisko, by nie musieć za bardzo podnosić głosu. - Nic tu po nas, nie znajdziemy jej nawet za sto lat, a do tego czasu pewnie zjedzą nas szczury, albo coś jeszcze gorszego.

Wysłuchawszy ewentualnej odpowiedzi, obrócił się na pięcie i zrobił kilka kroków w stronę oberżystki. Kobieta przestała być mu obojętną, poczuł nagle dziwną, niewytłumaczalną potrzebę sprawowania nad nią pieczy. Wcześniej tylko jeden raz trzymał w sercu podobne uczucie - było to wtedy, gdy poznał czym jest prawdziwa miłość. Tamtego dnia obiecał sobie, że już nigdy więcej nie obdarzy żadnego człowieka tak dużym kredytem zaufania. Burzliwy związek z portową dziwką nie był historią, którą chciałby na starość opowiadać swoim wnukom. Traktował tę przygodę jak czarną kartę w pamiętniku - na wspomnienie o niej zżerał go ogromny wstyd, ale jakiś tam sentyment wciąż żarzył się na dnie jego czułostkowej duszy. Obecnie Hontharon trącił szczochami oraz gównem, a ze zmęczenia ledwie poruszał nogami, ale czuł gdzieś w głębi siebie przyjemne, narastające ciepło. Ogień wypełniał jego ciało od środka, kiedy z każdą chwilą podchodził coraz bliżej szynkareczki. Miał ją już prawie na wyciągnięcie ręki, mógłby teraz przyciągnąć kobietę do siebie i jednym ruchem oderwać jej postać od chłodnej, porośniętej zielonym mchem ściany. Nie zrobił tego jednak, coś go powstrzymało. Jakaś duchowa blokada zesłała na niego paraliż, martwotę wszystkich zmysłów.
Czyżby dawna obietnica dała o sobie znać?

Hontharon rozchylił nieznacznie wargi, chcąc coś jeszcze powiedzieć, ale nagle przeszła mu ochota na emotywną tyradę. Jasne promienie słońca, wpadające do kanałów przez pozbawioną żelaznych krat dziurę, głaskały czule jego brudną, steraną troskami buzię. Wiatr podrzucał do góry pomarańczowe, zlepione wilgocią włosy, które skręcały się jak pędy trującego bluszczu. Mężczyzna zerknął kątem oka na bagnistą taflę - była spokojna, nie zdradzała żadnych oznak niedawnej walki. Wszystko przepadło, wspomnienia i uczucia leżą pewnie gdzieś na dnie tego zasranego rynsztoku.

- Maria... nie ma szans, żeby jeszcze żyła. - Wycedził przez zaciśnięte zęby. - Powinniśmy czym prędzej wydostać się na powierzchnię, o ile nie chcemy podzielić jej losu. Żałuję, ale nie możemy już nic więcej zrobić.

.

Re: "Niezwykłe spotkanie" - kanały

32
Przez otwór wychodzący na zewnątrz rozciągał się spektakularny widok. Ziemia aż po horyzont pokryta była śniegiem. Drzewa sterczały niczym powbijane w ziemię patyki znacząc miejsca, gdzie kończyły się pola i pastwiska. Po prawej stronie - na północy ziemia zbiegała się z niebem na widnokręgu w łagodną linię oznaczającą, że biegnie tamtędy wybrzeże. Na zachodzie - po lewej ręce wychodzących z kanałów majaczył skrawek ponurych, gigantycznych masywów gór Davgon. Postępując na przód Hontharon oraz podążająca za nim jak cień szynkareczka zorientowali się, że zejście nie będzie łatwe, bo znajdują się nad sporą przepaścią. Na jej dnie płynęła rzeka Prosta lub jej starorzecze. Nie sposób było jednoznacznie orzec, bo woda była skuta lodem i przykryta śniegiem. Do jej brzegów można było zejść, zsunąć się lub sturlać ośnieżoną skarpą, dosyć stromą i o nie wiadomej powierzchni, na której szczycie się znajdowali. Któż by przypuszczał, że miasto Ujście leży na tak nierównym terenie? Nad ich głowami zbocze pięło się w górę nie ujawniając co znajduje się na jego szczycie. Skraj miasta, czy może odludną łąkę, daleko poza jego granicami.
Z czasem gdy ich zmysły chłonęły otoczenie docierały do nich kolejne istotne szczegóły tej jakże odmiennej od podziemnego świata kanałów scenerii. Słońce wisiało już dosyć nisko nad horyzontem. Było pochmurno i panował solidny mróz. Może nie taki, podczas którego władze Ujścia wystawiają na ulice płonące kosze z węglem dla bezdomnych, ale z pewnością taki, podczas którego bezdomni zamarzają z zimna, bo nie mają się gdzie ogrzać.
Zapach był zniewalający. Początkowo podróżnikom wydawało się, że zgubili gdzieś w kanałach zmysł węchu. Później rozsmakowali się w świeżości - mroźnej, piekącej w nos i płuca świeżości czystego powietrza w którym już od kilku godzin ze względu na temperaturę nawet nieodkryte przez mieszkańców Herbii mikro-ustroje nie miały prawa przeżyć. Dopiero po kilku haustach owego powietrza zorientowali się, że wśród błogiej nicości przewija się nutka woni spalenizny (no i odór ich umazanych w ekskrementach ubrań).
Rozglądając się za źródłem osobliwego zapachu spostrzegli, że nie wszystkie czarne punkty krajobrazu były nieruchome. Pod zagajnikami i na niektórych polach zbiorowiska kształtów poruszały się i to w zorganizowany sposób. Hontharon rozpoznał w jednym rodzaju tych dziwnych zjawisk obozy z namiotami i rozpalonymi ogniskami, a w drugim maszerujące oddziały. Najwyraźniej były tu prowadzone działania wojenne. Dlaczego od razu działania a nie ćwiczenia, albo zwykły przemarsz?
Otóż świadczył o tym dźwięk przecinający powietrze i nie dający się porównać z niczym innym. Był to cieniutki gwizd o narastającej sile przeradzający się wraz ze wzrostem głośności w ogłuszający szum, wręcz ryk czegoś co płonie, leci a następnie uderza w ziemię z siłą meteorytu.

Pocisk wystrzelony z trebusza spadł z nieba dokładnie w miejsce jakieś trzy metry ponad głowami stojących na skraju skarpy Hontharona i karczmarki. Odruch nakazał im skoczyć w dół gdy tylko spostrzegli nadciągającą kulę ognia. Alexander został w środku, bo stał nieco z tyłu podczas zajścia. Sturlawszy się na sam dół skarpy spostrzegli, że po wejściu do podziemi została jedynie płonąca sterta czarnej ziemi i kamieni.

Alexander zostaje w kanałach, a Hontharona zapraszam tutaj: http://www.herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=28&t=1661
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”