Świątynia tysiąca bóstw

1
Ujście to specyficzne miasto. Przez bycie najbardziej różnorodnym etnicznie, gatunkowo i narodowościowo miastem w znanym świecie panowała tutaj także największa różnorodność w temacie wyznań. Każde z nich postulowało wybudowanie dla swojego bóstwa świątyni, przywilejów, kapłana w Radzie Miasta... Nawet tak wielkie miasto jak Ujście nie mogło sobie pozwolić na wzniesienie nagle dziesięciu przybytków tylko po to, żeby na kilka lat mieć spokój od roszczeń. Władza świecka postanowiła zatem utrzymać w tym mieście religijny status quo, ale na swoich zasadach.

Dlatego też powstała budowla, która miała pogodzić wyznawców. Budynek cywilny oferował wiele wnęk, komnatek, pomieszczeń i innego ustrojstwa, które rokrocznie były sprzedawane potencjalnym użytkownikom na drodze licytacji. Pieniądze uzyskane z takowej zbiórki miały pozwolić zatrudnić dodatkowe oddziały straży do ochrony miejsca, sfinansować prace konserwatorskie i tak dalej. Wydawałoby się, że miasto będzie dokładało do interesu, prawda? Nic bardziej mylnego.

Kapłani przebijali swoje oferty tak w celu zdobycia reprezentacyjnego miejsca, jak i z czystej nienawiści do siebie nawzajem. Biorąc pod uwagę bogactwo wyznań głównego panteonu był to strzał w dziesiątkę. Podczas dwudziestu lat funkcjonowania systemu całe przedsięwzięcie zarobiło na czysto kilkukrotnie więcej niż kosztowała budowa, wyznawcy sami gonią wandali, a kapłani zamiast żreć się po całym mieście ograniczyli się z grubsza do ustawek w jednym miejscu i nawet zbierali po sobie zęby do trofeów. Póki nie działo się coś naprawdę niebezpiecznego patrole poprzestawały na pilnowaniu swoich sakiewek.

Tak powstała Świątynia Tysiąca Bóstw, nazywana niekiedy Targiem Wiary. Czemu? Bo i nieco to przypominało targ. Zawsze ludno, zawsze gwarno. Kilkanaście podstawowych wyznań, kilkadziesiąt pomniejszych, parę zakładów przemysłu grzebalnego. Ryki rytuałów Uratai przemieszane z szumem strumienia w kapliczce Ula (improwizowanym za pomocą akolity i dwóch wiader). Zapachy kadzideł oraz zwęglonego mięsa z ofiary całopalnej. Widok wszechobecnych płomieni w kaplicy Dwimira i oszroniony ołtarz Turoniona. Cóż, bogowie chyba także toczyli tutaj małą wojnę na prestiż.

Słowem Targ Wiary to jeden wielki, mistyczny burdel na kółkach.

Re: Świątynia tysiąca bóstw

2
Hontharon przybył do Ujścia wczesnym rankiem i od razu postanowił udać się na targ. Skórzana torba, którą niósł na plecach, była niemal całkiem pusta. Nadszedł czas, aby wydobyć z sakiewki kilka monet i uzupełnić zapasy. Szedł przed siebie, bacznie obserwując wszystko dookoła. Z początku czuł się zagubiony, w końcu Ujście było znacznie większym miastem, niż Grenefod, gdzie spędził znaczną część dotychczasowego życia. Kluczył między wąskimi uliczkami, dążąc do centrum. Wyraźnie słyszał głosy przekupek, wychwalających swoje towary, ale nie potrafił sprecyzować, skąd dochodzą. Mijał wielu podejrzanie wyglądających ludzi, co prowokowało go do częstszego zerkania na sakiewkę.

Po długim czasie odnalazł coś, co jego zdaniem mogło być targowiskiem. Niewysoki budynek, ulokowany gdzieś na obrzeżach okrągłego placu, z zewnątrz wyglądał niepozornie. Hontharon spostrzegł dwie rzeczy, które mogły świadczyć o tym, iż w środku faktycznie dochodzi do wymiany towarów. Po pierwsze, stojąc w progu dało się słyszeć liczne, niekiedy dziwne i niepokojące, odgłosy. A po drugie, niesione wiatrem zapachy zdecydowanie przypominały te, których uświadczyć można jedynie przy kupieckich straganach. Nie zwlekając dłużej, przestąpił próg...

To, co zobaczył, całkowicie zbiło go z tropu. Ujrzał dziesiątki małych i większych pomieszczeń. Jedne z nich były surowe, a inne bogato zdobione. Mnogość zapachów i dźwięków uderzyła go swym ogromem. Korytarze były ciasno wypełnione ludźmi, dziwnymi ludźmi. W jednej z niewielkich sal Hontharon dostrzegł podstarzałego mężczyznę, stojącego z dwoma wiadrami nad beczką wypełnioną wodą. Kawałek dalej zobaczył wymazanego błotem i krwią Uratai, najpewniej odprawiającego jeden ze swoich prymitywnych rytuałów.

- Nie pomyliłem się, to rzeczywiście jest targ - szepnął. - Targ Wiary - dodał po chwili.

Hontharon słyszał o tym miejscu. Miejscowi nazywali je Świątynią Tysiąca Bóstw. On uważał całe to przedsięwzięcie za niezwykle głupie i wcale niepotrzebne. Przykład upodlenia wyższych wartości, a w tym przypadku, wiary. Chciał wycofać się i wrócić na ulicę, ale wtedy dostrzegł w głębi korytarza coś, co przykuło jego uwagę...

Re: Świątynia tysiąca bóstw

3
To 'coś' wyło obok stoiska cukierniczego prowadzonego przez akolitów Krinn. Ot, nieco przyjemniejsza odmiana "co łaska".
-Ciem cukielka! Mama, ja ciem cukielka!
Taaak, drący japę czterolatek to coś, co wybitnie przyciąga uwagę. Tym bardziej, że ten konkretny był prawdopodobnie najbardziej zasmarkanym czterolatkiem w Ujściu, a przynajmniej walczył o podium. Ponadto chyba dziecko to miało skłonności do znikania. Smycz przypięta do szelek o czymś świadczy.
-Nie kupię ci niczego Pewsey. Dosyć już dzisiaj nażarłeś.
-Alejaciemcukielkaaaaaaaaaaa!


To zdarzenie obserwowała poza Hontharonem między innymi rudowłosa kobieta. Przyszła tutaj w nieco innym celu, ale do spotkania miało jeszcze minąć ładne parę minut...
Mogę sobie postać i popatrzeć jak wyjec wtóruje obrzędom Uratai, albo... A co mi tam.
Odkleiła się od ściany, srebrną monetą zapłaciła nowicjuszowi za torebkę cukierków i dała jeden szkrabowi.
-Tylko uważaj, masz być grzeczny do końca dnia. Bo jak nie to będziemy się gniewać - Dodała jeszcze półżartem. Później jej oczy skierowały się z zainteresowaniem na posiadającego długie do ramion, rude włosy człowieka. Wzięła do ust ciągutkę.

Hontharon poczuł, że ktoś go taranuje. Nim się obejrzał wgłąb kompleksu porwała go ze sobą grupa na tylko na pozór słabych staruszek w moherowych czapkach, które zawodziły pieśń "Turonionie sprawiedliwy".

Re: Świątynia tysiąca bóstw

4
Hontharon ze wszystkich sił starał się ignorować stojącego przy stoisku ze słodyczami dzieciaka. Malec wrzeszczał i płakał, wytwarzając przy tym nadzwyczajne ilości śliny oraz smarków. Ich nadmiar skrupulatnie wycierał w maminą sukienkę.

Swój wzrok skupił na stojącej przy ścianie postaci. Jej rude włosy od razu rzuciły mu się w oczy. Obserwował jak tajemnicza kobieta spokojnym krokiem podeszła do płaczącego chłopca. Zamieniła kilka słów z jednym z kupców-akolitów, podała mu monetę i zgarnęła torebkę wypełnioną po brzegi cukierkami. Wyjęła z jej wnętrza jeden smakołyk, po czym wręczyła go maluchowi. Ten, wyrywając niewielki przedmiot z jej dłoni, od razu umieścił go w buzi. Rudowłosa kobieta powiedziała coś do zachłannego chłopaczka, a potem wyprostowała się i zwróciła w stronę Hontharona. Ich oczy spotkały się na krótką chwilkę. Wtedy mężczyzna poczuł, że ktoś napiera mu na plecy. Nie zdążył odwrócić głowy, a gromada starszych kobiet porwała go w głąb pomieszczenia.

Usiłował walczyć z popychającym go tłumem, ale utknął w plątaninie ciał. W ciągu kilku sekund staruszki przewaliły się przez korytarz jak lawina, spychając wszystkich pod ściany i do sąsiednich pokoi. On sam wylądował między czyimiś nogami, które mocno go poturbowały. Ktoś nadepnął na niego, a inna osoba potraktowała go kopniakiem w plecy. Hontharon kulił się na ziemi, zasłaniając głowę rękoma.

W końcu tłum zniknął za rogiem, ale w powietrzu wciąż dało się słyszeć ostatnią strofę pieśni "Turonionie sprawiedliwy". Mężczyzna wstał, otrzepał ubranie z piachu i błota, po czym odruchowo sięgnął dłonią do pasa.

- Moja sakiewka... - powiedział, rozglądając się dookoła.

Wtem zobaczył, że ktoś stoi tuż obok, pochylając się nad nim.

Re: Świątynia tysiąca bóstw

5
Alexander jak co rano udał się na spacer po mieście. Przez dłuższy czas przechadzał się krętymi uliczkami obserwując ciekawskim wzrokiem wszystko dookoła w calu znalezienia... sam nie wiedział czego. W każdym razie czegoś ciekawego. Dni wydawały mu się coraz bardziej nudne, musiał więc poszukać sobie jakiegoś interesującego zajęcia. W pewnym momencie zatrzymał się przed dziwnym budynkiem. -Ach, Targ Wiary- pomyślał. -A gdzie targ wiary, tam i dużo wierzących. Gdzie zaś dużo wierzących i to tych z gatunku prostych, maluczkich i krótkookresowo pobożnych, tam znajdzie się też wielu głupków i naiwniaków, którzy aż się proszą by ich wykiwać, oszwabić i w butlę nabić. A więc ruszajmy na targ wiary.- pomyślał i ruszył szybkim krokiem ku Świątyni Tysiąca Bóstw.

Gdy tylko wszedł do środka uderzył go wszechobecny gwar i tłok. Wszędzie roiło się od handlarzy wszelkiej maści świętym badziewiem oraz od owym badziewiem zainteresowanych. Alexander niezbyt lubił takie miejsca, a tłum trochę go przytłoczył. Postanowił więc poprawić sobie humor wymyślając naprędce wierszyk. -Na straganie w dzień targowy takie słyszy się rozmowy...- zdążył wyrecytować, gdy przerwał mu jakiś gruby kapłan w śmiesznym stroju drący się na kogoś dobierając przy tym słowa wcale nie kapłańskie. Twarz miał przy tym czerwoną jak dobrze usmażona mortadela i właśnie o tej potrawie Wellin zamierzał ułożyć następny wers, jednak znów mu ktoś przerwał. -Nie, nie chcę świętych kamieni.- powiedział do handlarza podstawiającego mu pod nos woreczek zdawałoby się zwykłych otoczaków. -Nie, nie chcę świętego... eee tego.- odrzekł odganiając się ręką od podstawianych mu zasuszonych, dziwnych... rzeczy.
Na szczęście Alexandrowi udało się wydostać z najgęstszego tłumu odskakując w ostatniej chwili przed kolumną niebezpiecznie wyglądających staruszek tratujących wszystko na swojej drodze niczym klin ciężkozbrojnego rycerstwa. Gdy wreszcie zrobiło się luźniej zauważył leżącego mu pod nogami, rudowłosego młodzieńca.
-Hmm ciekawa postawa modlitwy. Czyżbyś reprezentował jeden z kultów bóstw-kamieni z dalekiego eee wschodniego zachodu? Polecałbym jednak jakieś mniej ruchliwe miejsce modłów, tolerancja religijna tego miejsca przyjmuje bowiem dość osobliwe formy.- powiedział dziwnie się uśmiechając, po czym wyciągnął rękę do leżącego. -Alexander Wellin, do usług.- dodał.

Re: Świątynia tysiąca bóstw

6
Za kwadrans południe. Według tych babuszek można by regulować zegarki. Rudowłosy, któremu przyglądała się Bez-Twarzy został zgodnie z przewidywaniami wessany w kolumnę staruszek, poturbowany i wyrzucony po drugiej stronie korytarza. Bez sakiewki. Ta jakimś nieznanym sposobem została wykopana w górę i leciała ku dłoniom jakiegoś podstarzałego kapłana. Została jedna w locie przechwycona przez rudowłosą obserwatorkę, a klecha nieco posmutniał.

O, ktoś już się nim zaopiekował. Podeszła do duetu i w geście pokoju oddała sakiewkę.
-To chyba twoje? Następnym razem lepiej zejścć im z drogi. Część z tych babek to weteranki i nauczyły cały oddział paru sztuczek. Szkoda że nie widzałeś ich formacji żółwia, wtedy na pewno byś się za siebie oglądał.

Zakłopotany uśmiech numer pięć. Coś z tyłu głowy mówiło, że zna tego człowieka w kapelutku.
-Aaaaa... Gdzie moje maniery. Maria -wyciągnęła rękę na powitanie- Nigdy was tutaj nie widziałam. Jesteście tu nowi?

-Ktoś chce krówkę?

Re: Świątynia tysiąca bóstw

7
Hontharon stanął na nogi, korzystając z pomocy nieznajomego. Uścisnął jego rękę i potrząsnął nią na powitanie. Mężczyzna przedstawił się, ale przez ogólny hałas do uszu Hontharona dobiegło jedynie jego nazwisko.

- Wellin, bardzo dobrze - powiedział. - Miło poznać, dziękuję za pomoc.

Hontharon lubił ludzi pomocnych, cenił sobie szczerość i zaradność, toteż postanowił, że przy najbliższej okazji odwdzięczy się panu Wellinowi. Jednak zanim zdążył podać mu swoje imię, usłyszał dochodzący z boku brzdęk monet. Zwrócił wzrok w tamtą stronę, a na jego twarzy zagościł skromny uśmiech. Zobaczył rudowłosą dziewczynę, tą samą, którą wcześniej wypatrzył w tłumie, trzymającą w dłoni jego sakiewkę. Obawiał się, że kobieta zaraz zniknie wraz z jego złotem, dlatego zdziwił się bardzo, kiedy ta, śmiejąc się, wręczyła mu mieszek. Z radością przyjął zgubę, po czym na powrót przywiązał ją do pasa.

- Jestem bardzo wdzięczny - wybąkał, nie mogąc dać wiary własnym oczom. - Większość ludzi na pani miejscu zabrałaby ten woreczek dla siebie - dodał, śmiejąc się z zakłopotaniem.

Dziewczyna nie zareagowała na jego słowa, ale zamiast tego spojrzała na stojącego obok mężczyznę. Hontharon również się mu przyglądał. Spod czarnego, trójkątnego kapelusika falami wylewały się długie, rude włosy. Sięgały mniej więcej połowy pleców, w dziwny sposób kontrastując z zielenią płaszcza, w który jegomość był odziany.

Kobieta kiwnęła głową i przedstawiła się. Kazała nazywać się Marią. Hontharon przetarł wierzchem dłoni czoło, a następnie postanowił, że pójdzie w ślady rudowłosej.

- Na imię mi Hontharon - powiedział - Jestem z Dęborogów, jeśli to cokolwiek zmienia.

Stojąca przed nim para spojrzała po sobie. To nazwisko najwidoczniej nic im nie mówiło. Hontharon westchnął. Wtedy na korytarzu rozległ się śpiew. To starsze panie wracały tą samą drogą, nucąc jakąś religijną przyśpiewkę. Hontharon poczuł strach na myśl o ponownym spotkaniu z ich dewocyjnym szałem. Odrzucił propozycję Marii, która częstowała go cukierkiem i powiedział:

- Chyba nie zrobiłem na was dobrego pierwszego wrażenia. Proszę, pozwólcie mi to naprawić - ciągnął dalej, szarpiąc guzik przy płaszczu. - Ja jestem nie stąd, ale wy z pewnością znacie w okolicy jakąś dobrą karczemkę, w której uraczą nas kuflem piwa.

Czas naglił. Od niskich ścian pomieszczenia odbijał się odgłos ciężkich kroków. To staruszki zbliżały się coraz bliżej. Trzy rudowłose postacie stały na środku korytarza, a przed nimi widniały dwie możliwości. Czy trójka kompanów uda się do karczmy, gdzie w spokoju wychylą po kuflu piwa? A może zostaną w środku, stawiając na szali własne życie i zdrowie? Oby wybrali mądrze...

Re: Świątynia tysiąca bóstw

8
-Mi również miło. Mówią, że pieniądze leżą na ulicy ale nie trzeba było tego brać aż tak dosłownie.- uśmiechając się odpowiedział Hontharonowi. Krótkim spojrzeniem otaksował młodzieńca nie znajdując jednak nic, co w większym stopniu przykułoby jego uwagę. No poza ładnymi włosami w dobrze znanym mu kolorze. Alexander lubił ładne włosy, ich wygląd mógł dużo powiedzieć o właścicielu, daleko więcej niż to jak często korzysta z łaźni. W tym momencie jednak przerwała mu kobieta, również o włosach koloru miedzi. -Miło mi po raz drugi.- powiedział odwzajemniając uścisk dłoni. -Ha, troje rudych w jednym miejscu. Czy to już impreza?- zażartował i zaśmiał się krótko.

-Dobry po...- zaczął usłyszawszy propozycję Hontharona, zaraz jednak zauważył, że staruszki szykują się do kolejnego natarcia.
-Skoro już sam los w tak dziwny, typowy dla siebie sposób nas tu zebrał, to czym prędzej bierzmy nogi za pas, by nie minęło nas to, co dla nas zaplanował. Straszna to śmierć, osiągnąć jedność z brukiem pod bezlitosnymi, wełnianymi łapciami. Lepiej stąd zwiewajmy.- rzucił szybko i udał się w stronę wyjścia.

Tłum jednak zdawał się nie zauważać zagrożenia. Ludzie w takich miejscach zachowywali się jak ożywieńcy, tępym wzrokiem przyglądali się powietrzu i błąkali jakby bez celu. W takich momentach trzeba było zastosować starą, studencką sztuczkę. Sztuczka polegała na tym, by za pomocą łokci, kolan i ciężaru ciała bez pardonu przebijać się do celu, co chwila rzucając tylko za siebie, w sobie tylko znanym kierunku "No nie pchajcie się, nie pchajcie...". W trudniejszych sytuacjach trzeba było sztuczkę rozbudować o rzeczywiście pchających "taran", też zresztą krzyczących za siebie , by oni, kimkolwiek byli nie pchali. W taki właśnie sposób Alexander parł w stronę wyjścia.

Re: Świątynia tysiąca bóstw

9
-Dobrze dobrze, za chwilę stąd idziemy...
Zobaczyła kątem oka swój umówiony kontakt. Tak jak się umawiali miał krzywo przypiętą do płąszcza broszę z żółtym kamieniem. Znak rozpoznawczy. Znak z jej strony. Rozpoznał.
-Spotkajmy się w nieoczekiwanym.
Nie miał czasu, albo ktoś go tutaj obserwował. W każdym razie jej także było to po drodze. Wyszukała wzrokiem dwie rude łepetyny, które w lekkim przestrachu przed formacją emerytek parły do wyjścia.
Oni naprawdę myślą, że te babcie robią sobie tutaj poranną przebieżkę dookoła budynku?
-Hej hej, panowie! Nie ma aż takiego pośpiechu! One wleciały piętro wyżej!
Dopędziła lekko spanikowanych nowospotkanych towarzyszy i pociągnęła za sobą jak suka niesforne szczenięta.
-Znam jedną taką knajpkę, gdzie będziemy mogli pogadać. "Niespodziewane spotkanie" się nazywa, jest parę kroków stąd. Ogólnie słyszeliście jej historię? Podobno...

Tryb trajkoczący został załączony. Z uśmiechem na ustach opowiedziała historię tego miejsca i jakieś dwie znane, ale nadal sprośne plotki. Byłoby fajnie, gdyby nie to, że zejście do Kanałów do którego zmierzali było ciut zablokowane. Ciut oznaczało w tym wypadku wóz z pękniętym kołem. Wystarczająco szerokie na wóz przejście okazało się być jednocześnie zbyt wąskim by przejść obok. Mieli parę chwil na rozmowę na słońcu...
Spoiler:

Re: Świątynia tysiąca bóstw

10
Hontharon przedzierał się przez gęstniejący tłum, dążąc w kierunku wyjścia. Tuż przed nim tą samą czynność, z równym zapałem, wykonywał pan Wellin. Zanim mężczyznom udało się dotrzeć na zewnątrz, rudowłosa dogoniła ich i zaproponowała, aby wspólnie udali się do "Niespodziewanego spotkania", gdzie będą mogli w spokoju porozmawiać. Następnie Maria opowiedziała im historię owego przybytku, zalewając towarzyszy istnym potokiem słów.

Hontharon na początku był zaciekawiony jej opowieścią, ale szybko zaczął się nudzić. A ponieważ nudy nienawidzi, postanowił jedynie przytakiwać i udawać, że słucha. Opłaciło się. Pogrążony w odmętach własnych myśli nawet nie zauważył, kiedy cała drużyna stanęła przed wejściem do miejskich kanałów. Na miejscu okazało się, że dalsza droga jest zablokowana. Wóz z pękniętym kołem torował przejście. Nie było mowy o przeciśnięciu się obok, nad, ani nawet pod wozem.

Masz ci los...

Hontharon przyklęknął, poprawił rzemień przy bucie, a kiedy wstał, zwrócił się do swoich towarzyszy:

- Ujście to niezwykłe miasto. Światło wydaje się tutaj jaśniejszym, niż w Grenefod. Pełzający ulicami brud nie tłumi jego blasku, dziwne... - zamyślił się, ale już po chwili powrócił do siebie, przywołany czyimś głośnym Kurwa! - Wybaczcie mi, czasem nachodzą mnie takie myśli, a wtedy ulgę przynosi jedynie wymówienie ich. Ale nic to... Panie Wellin! - Krzyknął na stojącego nieopodal kapelusznika. - Jak masz pan na imię? Nie usłyszałem go poprzednim razem, a zwracanie się do waści per pan zaczyna mnie nużyć. Jako, że nudy nie znoszę, niedługo zacznę używać innych, znacznie mniej stosownych określeń...

Re: Świątynia tysiąca bóstw

11
Kurwa! — zapsioczył plugawie jeden z parobków od ugrzęźniętego w przejściu wozu, dodając reprezentatywnego Uściu tła do wypowiedzi Hontharona. Wizgnął bat, wóz zatrząsł się, zakolebał, gdy kobyła naparła w chomąto, ale nie ruszył, drgnął zaledwie. Woźnica klął i poganiał, parobkowie uwijali się, skacząc bezradnie wkoło furmany, próbując podeprzeć ją, by choć z uliczki się wytoczyła. Szło im niesporo. Tylko kobyła zdawała się prawdziwie starać.

Cała trzyosobowa kompania — czy podobało się to im i każdemu z osobna — zyskała nieco więcej czasu, by oddać się czczemu mitrężeniu i gadaniu po próżnicy na skraju miejskiego gwaru oraz poszumu znad targowiska. I by dać wyłowić się wzrokiem z hołoty, trudni do przeoczenia trzej rudzielce. Z początku żadne spośród nich nie przyuważyło podchodzącego towarzystwo prześladowcy, który odłączył się od próżnującej nieopodal podejrzanie grupki cygan i ciemnoskórej bohemy, włóczęgów oraz opluwanych odszczepieńców nawet wśród biedoty — tak był niepozorny. W końcu prześladowca zbliżył się na tyle, że jak wciąż nie rozglądali się naokoło po ludziach, tak spostrzegli rychło jego obecność. Nie, nie spostrzegli — poczuli wrażliwym węchem. I nie jego, a jej. Przynajmniej resztki kobiecych rysów zdawała się zachować pomarszczona, na wpół zajęta gnilcem twarz o jednym oku zasnutym bielmem i nosie, który rozpadał się w oczach. Głos, gdy przemówiła, też jakby jeszcze kobiecy, choć zdjęty chrypą.

Ręka! — zaskrzeczała, łypiąc to po jednym, to po drugim spod przystrojonej absurdalną ilością śmieci i świecidełek chusty. Nikt nie pojął. — Ręka! — kolejny skrzek nie znalazł zrozumienia.

Pokurczone babsko zniecierpliwiło się i samo chwyciło dłoń pierwszej z brzegi Marii, obróciło, badając wnętrze oraz rysujące się na nim linie. Szarpanie zdawało się na nic. W pogiętych przez wiek, osmalonych chudych palcach tkwiła zaskakująca siła. Kobieta postękała, pomruczała z wielkim zafrasowaniem i zaciekawieniem. Pokręciła głową. Ni chwili nawet nie spojrzała na twarz swojego okazu. Na jakiekolwiek próby werbalnego protestu oprychiwała towarzystwo, jak gdyby śmiałością było pytać o najście. Jak gdyby było oczywiste. Powzdychała znów nad swoją ofiarą. W dłoń kobiety wcisnęła coś — mały, chłodny przedmiot, na którym zamknęła palce rudowłosej. Flakonik. Pusty, zdawałoby się, lecz przy bliższym przyjrzeniu przejrzysty płyn poruszał się na samym dnie, ledwie kropla na użytek. Flakonik opatrywała cienka etykietka.

Babsko napadło Hontharona, nim ten zdążył przezornie ukryć ręce za plecami. Zagwizdało, poddając oględzinom jego dłonie. Przynajmniej wydawało się gwizdać — pochłaniająca ciało choroba dotknęła również ust. Po chwili znacznie dłuższej, niźli w przypadku Marii, w dłoni mężczyzny wylądował podobny flakonik. Wraz też, jakby po namyśle, pierścień ze złoconego stopu. Nie wydawał się cenniejszy od podróbek wciskanych kawalerom przez zamorskich kupców. Mężczyzna poczuł jednak dziwne drgnięcie w sercu, gdy przedmiot dotknął jego skóry.

Przy Wellinie wróżbitka — zdawałaby się, że nią była, jak każda bohema roiła się od wróżbitek — zmarszczyła czoło tak, iż bruzdy na jej twarzy nie mogły być już ni joty głębsze. Przeklęła podłym tonem i w nieznanym im narzeczu. Pokrakała niezrozumiale. Jako na jedynego, spojrzała po twarzy Alexandra z niepokojącym wyrazem, lecz nic nie zdążyła rzec. Nie zdążyła nawet, zwyczajem swoich, zacząć domagać się zapłaty za cudaczne podarki.

Po ich stronie targowiska zachrzęściło i zadzwoniło orężem. Bohema wypatrzyła wskazującą włóczęgów straż i zaczęła rozbiegać się, niczym szczury czmychające do odpływów. Jeden z nich porwał w przelocie kobiecinę, odciągając ich za sobą. — Zostaw to, Maa! Idziem!

Łachmyci dali w tłum przed zakutymi miejskimi pałami, wołanymi pewno przez kogoś, kogo cygańska konfrateria zdążyła jeszcze tego samego dnia orżnąć z grosza lub oszukać. Bądź i nawciskać dziwnych podarków, mrucząc wróżby. Albo klątwy. Rudowłose towarzystwo pozostawione zostało samym sobie i tyle tylko z tego jasności miało, że w międzyczasie droga do karczmy została im utorowana. Pachołkowie zdołali dźwignąć wóz i bat świsnął ponownie. Furmanka powoli wytoczyła się z ciasnego zaułka, po to tylko, by znów ugrzęznąć dalej. Przynajmniej jednak nie zasłaniała już jedynej wolnej drogi tak, że nie sposób się było przecisnąć.
Spoiler:

Re: Świątynia tysiąca bóstw

12
Wellin prawdę mówiąc nie słuchał opowieści Marii. Zbyt duża ilość słów wypowiadanych na minutę sprawiła, że jego umysł samodzielnie przeniósł je z pudełka "rozmowa" do pudełka oznaczonego tabliczką "odgłosy tła i inne". Z tego stanu wyrwało go dopiero pytanie Hontharona. Nie wiedział czy to tylko odczucie ale wydało mu się ono niegrzeczne.

-Nietrudno przecież się domyślić. Każdy uważny obserwator zauważyłby, że tak wyszukana szlachetność oraz dostojeństwo, uroda, mądrość i błyskotliwy intelekt nie mogą być oddane trafniej w żadnym innym imieniu, niż...- powiedział i urwał. Zaczął się zastanawiać. -Ekhem...- podjął po chwili- Nazywa... Nazywam się Alexander!- powiedział z niemałą satysfakcją i triumfem. - Pisane przez "x".- dodał dumnie. -Chociaż nie powiedziałbym, by "pan" mi przeszkadzało, w tej dziurze rzadko pamięta się o tego typu zwrotach grzecznościowych. Osobiście jednak bardziej podoba mi się mistrz, wasza łaskawość, burgrabio, eminencjo, sire, najjaśniejszy panie, serce ludu, wodzu, księże prałacie. Albo nie, to ostatnie nie... To trochę jakby zwracać się do kogoś w liczbie mnogiej i zarzucać jakiś akt prałacenia. Albo stwierdzać, że w danym momencie nie czyni nic innego niż prałaci.- mówił do siebie coraz bardziej niewyraźnie aż zaczął się dziwnie śmiać, po chwili jednak przestał w mgnieniu oka. -Przepraszam, zdarza mi się tak trochę... jakby głośno myśleć.- stwierdził i uśmiechnął się uroczo. No cóż, wszelkie złudzenia normalności Alexandra zostały chyba rozwiane, a tłumaczenia nie mogły niestety poprawić sytuacji.

-Co tak śmierrrrr...-powiedział głośno i po odwróceniu nadział się na cygankę. -Śmieje.- dokończył szybko. -Cały świat się śmieje. Te chmurki, słoneczko i w ogóle.- stwierdził zerkając ukradkiem na wyjątkowo zachmurzone dziś niebo. Nie wiedział dlaczego ale blef wydawał mu się niezbyt udany.

Cyganka na szczęście nie zwracała uwagi na Wellina, póki nie nadeszła jego kolej. Alexander obserwował jej zachowanie wcześniej i w miarę zbliżania się starowinki miał na twarzy coraz większy uśmiech. Podał dłoń ochodzo chcąc znaleźć w niej już za chwilę jakiś upominek, jednak wraz z pojawieniem się grymasu na twarzy cyganki, zniknął i uśmiech na twarzy mężczyzny. Starowinka też zresztą zaraz zniknęła. -A dla mnie? Proszę pani, jeszcze ja, ja też chcę coś dostać!- wołał i próbował ścigać ją przez chwilę. Zaraz jednak ulicę przecięli wzdłuż zbrojni. -Gońcie ich oszustów! Nikczemniki, szuje i łobuzy!- dopingował Alexander. Zaraz wrócił lekko osowiały, jednak po chwili nieodłączny, dziwny uśmieszek znów zagościł na jego licu. -Co to się dzieje, oszust na oszuście. To co, idziemy?-

Re: Świątynia tysiąca bóstw

13
- Alexander! - Wykrzyknął Hontharon, kwitując z uśmiechem wywód towarzysza. - Bardzo mi miło - dodał.

W głębi duszy cieszył się, że pan Wellin również ma skłonności do przystrajania swoich wypowiedzi w liczne, często zbędne, uwagi. Poznał w nim dobrego rozmówcę.

Kiedy imię kapelusznika przestało być dlań tajemnicą, Hontharon pogrążył się w rozmyślaniach. Nie dane mu było spokojnie marzyć. Drażniący smród, wdzierając się do jego nozdrzy, wyrwał nieszczęśnika z zamyślenia. Mężczyzna szybko zlokalizował źródło nieprzyjemnego zapachu. Dostrzegł niską, zgarbioną staruszkę, która stała tuż obok, szarpiąc się z Marią. Jej brudne, pokryte strupami łapska pewnie trzymały w uścisku drobne dłonie rudowłosej. Chciał zareagować, pomóc towarzyszce, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, staruszka rzuciła się w jego stronę. Oplotła swoje szponiaste palce na jego nadgarstkach. Następnie wcisnęła mu w rękę malutki flakonik i niepozorną, złotą obrączkę.
Kiedy chłodny metal dotknął skóry Hontharona, ten poczuł, jak przechodzą go dreszcze. Prostota przedmiotu urzekła mężczyznę. Jego gładka powierzchnia skupiała na sobie liczne promienie słońca. Wpatrywał się w niego z zaciekawieniem, nie mogąc oderwać odeń wzroku. Ktoś krzyczał. Hontharon wyraźnie słyszał czyjeś głośne nawoływanie. Potem jego uszu dobiegł chrzęst zbroi, był jednak zbyt pochłonięty oceną trzymanego w dłoni przedmiotu, aby zorientować się w sytuacji. Podziwianie podarku od dziwnej kobieciny na krótką chwilę stało się istotą całego jego jestestwa. Dopiero słowa Wellina przywróciły mu świadomość.
Wciąż zamyślony, odpowiedział z cicha:

- Ruszajmy już...

A w myślach dodał:

Dawno nie spotkało mnie nic równie dziwnego.

Staruszka zniknęła. Maria i Alexander zachowywali się, jak gdyby nigdy nic, ale on wyraźnie poczuł w sobie jakąś zmianę. Pokręcił głową. Rozejrzał się dookoła i spostrzegł, że droga w głąb kanałów stoi już otworem. Tarasujący ją wóz odjechał kawałek, umożliwiając im przejście. Nie zwlekając, postąpił kilka kroków naprzód. Pierścień oraz flakonik włożył do kieszeni płaszcza. Bez trudu przedostał się przez wnękę, która powstała między wozem a ścianą. Po pokonaniu tej przeszkody krzyknął na swoich kompanów, wciąż stojących na zewnątrz, po drugiej stronie:

- Ferajna! Nie ma na co czekać. Ta dziwna staruszka może tutaj wrócić...

Psia krew, chyba właśnie zdałem sobie sprawę, że cholernie nie znoszę staruszek!

Re: Świątynia tysiąca bóstw

14
Kobieta stała i mówiła dalej. Nie za bardzo się przejmowała czy ktoś jej słucha, mówiła żeby mówić. A gadała o chyba wszystkim, co o tej karczmie można było powiedzieć. Obaj towarzysze chcąc nie chcąc dowiedzieli się o rodzajach serwowanego piwa, ilości plam na fartuchu właściciela i tak głębokim dekolcie u barmanki, że sama Krinn by nie pogardziła.

Na każdą gderającą babę przychodzi jednak pora, a w tym wypadku była nią chwila ataku cyganki. Maria spojrzała na nią tymi nieogarniętymi, krowimi oczami.
Ręka? Jaka ręka? Ma już dwie, po co jej kolejna?

Sekundę później babsko chwyciło ją za nadgarstek i podniosło do góry. Tak żelaznego uścisku mogliby zazdrościć marynarze. Nieco się naszarpało naszarpało z rozwarciem dłoni, to fakt.
-Co pani robi! Proszę mnie puścić! Straż, straż! Ratunku, mordują! Niech mnie pani pu... O, dziękuję. A co to jest?

Równie szybko jak popadła w histerię teraz skupiła się na fioleczce. Ładna była. Szklana. I miała ładniutki korek, jak te flakoniki u sprzedawcy elfich perfum. Po odjęciu zatyczki poczuła ten sam przepiękny, cynamonowy zapach. Zakorkowała pojemniczek i schowała go w bezpiecznym miejscu. Każda kobieta lubi ładnie pachnieć, a szczególnie tak mądra jak Maria!

Mogłoby się zdawać, że dopiero teraz zauważyła Alexandra wrzeszczącego na cyganów i patrol straży. Ciekawe czy go tutaj ściągnęła?
-Panowie, idziemy! Tyle mamy do porozmawiania! Chodźcie, tędy, do Kanałów. Na pewno słyszeliście o Kanałach. Porasta je światłorośl. Słyszeliście o światłorośli?

Cała trójka podreptała do karczmy Nieoczekiwane Spotkanie
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”