Re: Boczna uliczka

46
Chłodne podejście do sprawy nie robiło na drużynie wrażenia. Niechybnie doceniali Tankreda za jego zdolności oraz doświadczenie, jednak na wojnie liczyło się coś jeszcze. Zachowanie człowieczeństwa. Bo czym będą się różnić niedługo od tych, którzy stoją po drugiej stronie. Tym, że żyją? Co to za życie skoro niewiele ma wspólnego z normalnością. Nikt jednak nie podzielił się ewentualnymi wątpliwościami. To nadal byli silni ludzie, zahartowani walką i własnymi przeżyciami. Mieli zadanie do wykonania i tego zamierzali się trzymać. Działalności ruchu oporu przyświecała idea, jaka zazwyczaj rodzi się podczas wojny, w której zawarte było zachowanie determinacji. Rzemieślnicy, żołnierze, bandyci, dowódcy - wszyscy stanęli pod jednym sztandarem, symbolem woli walki. Ten obraz był teraz zupełnie odległy. Stali teraz nad zwłokami młodego rekruta, szykując się na najgorsze.
W sypialni poza wspomnianym zarwanym łóżkiem oraz przejściem do skrytki, która musiała mieć owe dodatkowe wyjście na zewnątrz, nie było nic więcej. W czasach niepokoju nie było to wcale takie rzadkie. Z drugiej strony drzwi były prawdopodobnie całkiem nieźle zakamuflowane. Od strony domu pozwalały mieszkańcom na szybką ucieczkę, nie tylko w razie pożaru, ale także napadu. W pokoju było jedno okno, podobnie jak pozostałe ktoś zabezpieczył je deskami. Przez niewielkie prześwity widać było podwórze i ani żywej duszy. Przy podwyższeniu z katowskim pieńkiem zaległy długie cienie przylegających do uliczki budynków, które utrudniały obserwację. Dookoła placu było jednak sporo innych budowli, a także murki, winkle i kilka innych potencjalnych kryjówek dla wyczekującego wroga.
Źle to wygląda — odezwał się Siddel, trzymając tarczę w gotowości. — Źle. Wyjdziemy, to chyżo mogą nas otoczyć. Jeśli tam są. Co robimy?Ich sytuacja rzeczywiście była nienajlepsza. Szeroki plac dawał odpowiednią przestrzeń do walki, jednak znajdą się w tedy w centrum, narażeni na atak z każdej strony. Równie dobrze zabójca Ralofa mógł już się oddalić, chcąc zdać raport albo mieć czas na ucieczkę w razie pościgu. Mogli spróbować szybko przebiec do uliczki za podestem do egzekucji, gdyż właśnie tam znajdowała się uliczka, na której końcu mieli spotkać się z Nicolasem i jego ludźmi. W wąskim przejściu walka będzie właściwie niemożliwa. Jak to bywało wcześniej - najważniejsza decyzja spoczywała na Tankredzie.

Re: Boczna uliczka

47
Czym wróg różnił się od nich? Kolorem skóry? Ogółem przekonań? No... W sumie to zazwyczaj jest tak, że kiedy my ich w dupę to "ach" a kiedy oni nas, to "uch...". Jak my bijemy to jest dobrze a jak nas biją to "buuueee".
Kartel miał w tym ani chybi interes. Rzemieślnicy pewnie też. Nie twierdziłby Tankred, że brak im idealistów z ich ideałami, ale... Bez jaj, to nie o człowieczeństwo chodzi - nie tylko a nawet nie głównie. Tu raczej idzie o to, że my jesteśmy pod batem innej rasy i to się nam nie podoba, zaś jeśli my byśmy ich pod swój bat wzięli, to to jest całkiem inna śpiewka.
Dlatego jest jaki jest. Za stary, żeby nie znać tych ludzi. Otaczali go mordercy podobni do niego, którzy przy ogniu będą snuć opowieści o tym, jak rozbili zielonemu łeb. Zielonemu, który też ma rodzinę, przyjaciół i takie tam bzdety.

Ta, Tankred to kawał zimnego skurwysyna, ale na robocie się znał i był im potrzebny.

- Idziemy. - Zakomunikował. - W gotowości. Powoli, przy ścianie. Ci z pancerzami chronią tych bez, osłaniają znaczy. Jak pojawi się wróg, to dajemy w uliczkę albo jakieś podwórze i tam walczymy. - Jeśli miał gdzieś wroga podjąć, to tylko na wąskim, albo jakoś ograniczonym, terenie, gdzie nie będzie musiał ufać tej bandzie składającej się w połowie z dziwolągów. Sam wolał po jednym brać orków ze sztyletem w łapie, niż ufać, że taki syn kowala, ta tępa pała z młotkiem, nie da się zajebać pierwszemu lepszemu z konkretną bronią i odrobiną rozumu. Ta, pomagać mu mógł ten z toporem i ta gruba z łukiem a dupę mógł chronić ten z tarczą. No i zawsze można wiać do jakiegoś domu, jeśli nie będzie już szans na nic innego.
- Chyba, że jest stąd inne wyjście i inne przejście. - Wolałby bezpieczniejszą drogę. Jeśli taka była.

Re: Boczna uliczka

48
Innego wyjścia nie było. A na pewno nie dla wszystkich. Przeskoczenie na kolejne dachy było poza zasięgiem większości z nich. Dodatkowo stan budynków nie należał do najlepszych. Varkun i Ulle przez chwilę rozglądali się w poszukiwaniu ukrytego wyjścia, piwniczki albo ukrytego tunelu. Nic z tego. Musieli ruszyć wskazaną drogą.Tankred nikogo nie musiał mobilizować do pełnej gotowości. Szybko uformowano szyk. Powoli wyszli z domu, zostawiając za sobą zwłoki Ralofa. Ich zmysły rejestrowały najmniejsze zmiany w otoczeniu. Wszyscy wypatrywali zagrożenia, które mogło czekać z każdej strony. Czuli się obserwowani, wystawieni niczym głupie zwierzęta. Taktyka posuwania się przy murze dawała im jedną osłoniętą stronę. Nie musieli martwić się, że ktoś zajdzie ich od tyłu. Miała także swój minus - jeśli wróg byłby liczny, z łatwością przyparłby ich do ściany. Do tej pory nikogo nie widzieli. Krok za krokiem przesuwali się w stronę wąskiej uliczki. Przechodząc przy wyższym budynku w, końcu usłyszeli niebezpieczeństwo. Spadło z okien w postaci kamieni, gruzu i starych desek. Prowizoryczna pułapka, nic wielkiego. Dlatego też prawie wszystkim udało się wyjść z zasadzki bez szwanku. Oberwał krępy Adam, któremu spory kamień rozwalił głowę. Mężczyzna dzielnie trzymał się na nogach, zaciskając palce na trzonku młota. Siddel osłonił się tarczą, pozostałym udało się wykonać skuteczny unik. Najmniej szczęścia miał Stary Joe, powalony kamieniem, z wybitą przy szyi grubą drzazgą i pękniętą czaszką. Nie było już dla starca ratunku.W całym tym zamieszaniu dopiero po chwili usłyszeli za sobą kroki - wróg ukrywał się w okolicznych budynkach, najwyraźniej na nich czekając. Tankred doskonale rozeznał się w sytuacji, ale nie było jak pobiec do uliczki, orki już tutaj były. Pułapka była zaplanowana, wróg obstawił obie ściany. Czy to oni zabili młodego rekruta? Nie było teraz czasu na takie rozmyślania. Linda wypuściła pierwszą strzałę, trafiając między oczy postawnego orka, który wyłonił się z drzwi. Padł na ziemię. Jednego mniej. Wtedy pozostali przeciwnicy zerwali się do biegu, szybko skracając dystans. Nadciągali z kilku stron, a jedynie droga, którą przybyła drużyna Tankreda była pozbawiona obecności wroga. Mogliby się wycofać, jednak natarcie już trwało. Tankred naliczył na placu pięciu orków, dwa gobliny i coś dziwnego, przypominającego przerośniętą krzyżówkę tych dwóch ras. Hobgoblin. To właśnie ten żylasty hobgoblin był najbliżej Tankreda, biorąc zamach mieczem. Był szybki. Wyprowadzał pewne ciosy, nie można było mu odmówić wprawy. Nie wykazywał się taktyką - zaatakował od frontu, miał tylko miecz i wysłużony skórzany pancerz. No i swoje ciało, składające się jakby wyłącznie z samych mięśni.Siddel walczył z dwoma orkami, w czym pomagała mu Linda. Jej łuk był teraz nieprzydatny, dlatego wyjęła nóż. Chowała się za plecami Siddela, który osłaniał ich tarczą, atakując od czasu do czasu. Kobieta wyczekała odpowiedniego momentu, w którym jeden z przeciwników stracił czujność. Rozpłatała ramię orka, jednak ten zdążył złapać jej szyje. Wyrwała mu się, wbijając myśliwski nóż w orczy łeb. Kobieta upadła na ziemię, przygnieciona zwłokami. Zanim zdążyła się wygramolić spod zwalistego cielska, pod tarczą Siddela przebiegł goblin, warcząc i wykrzykując dziwne słowa. Jego wykrzywiony sztylet wprawnym ruchem przeciął szyję Lindy. Krew wylała się obfitą falą. Zanim goblin zdążył nacieszyć się ludzką śmiercią jego ciało z trzaskiem i plaśnięciem rozwalił młot. Adam powalił wcześniej jednego orka, który zranił go jednak w nogę. Syn kowala skąpany we krwi wyglądał niczym szaleniec. Ulle i Varkun współpracowali - odciągnęli od grupy goblina i orka, jednak nie byli gotowi na prawdziwą walkę. Chłopak dobył miecza i ze sporą wprawą zaczął parować uderzenia orka. Zielonoskóry był jednak silniejszy, w końcu przełamał obronę, wbijając ostrze głęboko w bark. Gruchnęły kości, a z ust Ulle wyrwał się zwierzęcy skowyt. Tymczasem Varkunowi udało się dorwać zwinnego goblina, uderzał teraz jego głową o bruk, aż czaszka nie pękła z satysfakcjonującym odgłosem. Wszystko działo się szybko. Nikt nie myślał o planie wycofania się, wiedzieli, że jeśli teraz odpuszczą, to zieloni ich dopadną. Chwilę później ork, który zabił młodszego zwiadowcę, chciał dopaść Varkuna. Siddel odepchnął swojego przeciwnika tarczą, widać było, że poza Tankredem był tutaj najbardziej doświadczony. Zauważył, że zwiadowca ma kłopoty. Wyćwiczonym ruchem odwinął łańcuch z rzeźniczym hakiem, rzucił nim, a ogniwa niczym jadowity wąż pomknęły ku orkowi. Łańcuch owinął się dookoła pasa, hak wbił się w bok, a ostre szarpnięcie powaliło wojownika na ziemię.Walka nadal trwała. Tankred musiał poradzić sobie z najgroźniejszym przeciwnikiem, Siddel wrócił do walki z orkiem, który w gniewie zaczął atakować ze zdwojoną siłą. Varkun rzucił się na owiniętego łańcuchem przeciwnika, zaciskając na jego szyi mocne dłonie. Adam słabł z każdą chwilą, stał nieopodal walczącego Tankreda, aż w końcu przykląkł. Nawet taka beczka jak on, przy szybkim upływie krwi traci siłę do walki. Dookoła zalegały ciała wrogów i ludzi. Linda, Stary Joe, Ulle - dla nich walka i życie dobiegły końca. Między kolejnymi atakami odezwał się hobgoblin, z trudem wypowiadając słowa w języku wspólny.— Ludzie... zdradzieckie. Dzięki nim pułapka udał się nam — zaśmiał się, odchodząc od Tankreda i zmierzając w stronę Adama. — Zdradzieckie... swoich zabijacie, jego też zostawisz?Hobgoblin stawiał ostrożnie kroki, jeden obok drugiego, zmniejszając dystans z klęczącym mężczyzną. Tankred mógł wykorzystać Adama jako przynętę i w ostatnim momencie zaatakować, ryzykując przy tym jego życie. Siddel nadal pozostawał w obronie, zasłaniając się tarczą. Varkunowi nie udało się udusić przeciwnika, ork zrzucił go z siebie, ale stracił broń, którą trzymał teraz zwiadowca. Jednak czy Varkun potrafił się posługiwać ostrzami na tyle, by pozbawić wroga życia. Kolejne wątpliwości pojawiły się, gdy zza pleców Tankreda dobiegł głos Varkuna, równie mrukliwy co zawsze, ale tym razem zdradzał niepewność i... strach. — Brakuje jednego — krzyknął. — Nie ma jednego orka!

Re: Boczna uliczka

49
Dlatego nosi się te hełmy. Właśnie dlatego nosi się hełmy. Nosi się je po to, żeby chroniły łeb, żeby chroniły czasem i szyję przed atakami, pociskami a czasem też i przed takimi niespodziankami. Niemniej, powszechna "mądrość", jakoby każdy hełm ograniczał widoczność robiła swoje i bady dekli brały się za kompletowanie ekwipunku od dupy strony. Cały trud przy wpajaniu żołnierzom, że hełm i tarcza to podstawy szedł, wa mać, na marne.

To samo tyczyło się taktyki... Rozpierzchli się jak przeganiane gęsi. No nawet jeśli liczniejszy wróg przyparłby ich do ściany, to co by się stało, gdyby tej ściany nie mieli? Zostaliby otoczeni z każdej strony a to o niebo gorsze. A co jest jeszcze gorsze? Rozbiegnięcie się na cztery wiatry jak banda kretynów.
Jeśli on i choćby jeden podkomendny to przeżyją, to rozrysuje rysikiem na kartkach ten plan, potem go oprawi w drewno i skóry a na koniec będzie tak długo napierdalał po tych pustych czerepach woluminem, aż wejdzie im to do łbów.
A teraz to już faktycznie nie mogli próbować odwrotu. Zresztą, nie tylko dlatego. Mimo trupa w domu poprowadził ich na przód, bo sądził, że dom i tak jest już otoczony - on by tak na miejscu orków zrobił.

Z całą pewnością ta farsa była zabawna - zaiste, jego miarą przypominało to raczej atak padaczki alkoholowej a nie walkę -, ale musiał walczyć i raczej niewiele miał czasu, aby podziwiać, jak jego głąby giną.

No, ale przeciwnik... Oceniał go na zmarnowany potencjał. Jakby dać temu płyty i długi młot (azza) w łapska, to zaiste, byłaby to mordercza kombinacja. Nawet bez techniki skurwiel siałby postrach. Ale to... Skóra - ani to tak lekkie jak się uważa, ani tak wygodne jak mówią a w porównaniu ze stalą... Ech, od biedy dla biedy, okrycie dla nędzy. Żeby jeszcze hełm założył, jakąś brygantynę wziął, tarczę do ręki. Czego oni ich tam uczą w tym wojsku? Jak być ścierwem?
Tankred dla odmiany miał na sobie płytowe lub zbrojnikowe osłony kończyn, kolczugę podwójnie łączoną zabijanymi w trójkąt nitami, którą fartem mógłby uszkodzić cios dwuręcznym mieczem w silnych łapaskach, hełm z oplotem kolczym, tarczę i pod spodem konkret gambeson. Oznaczało to tyle, że mógł dać się trafić i na większość ciosów lać, spodziewając się głównie siniaków. Wiedział, jakich partii ciała musi bronić a gdzie może sobie odpuścić.
Jeśli jakoś na początku, nim wróg natarł, miał chwilę, to porzucił tasak i dobył miecza. Skoro ta banda i tak zostawiła go samopas, to dłuższa broń przysłuży się bardziej. I co?... No nie zamierzał dawać przeciwnikowi czasu na obchodzenie, gadanie i takie tam. Pewnie też niekoniecznie słyszał lub miał czas odnotowywać, co gada ten jego obszarpaniec od dupczenia - no przykre, ale tak to w zgiełku walki bywa. Życie, takie realne życie...
Skoro nie nosił wróg tarczy, atakował na jego lewą, uprzednio go od niej próbując zachodzić. Walił wstępnie z prawej górnej po skosie, za cel obierając kark. Co mu odpowie na to nieprzyjaciel? Niech tylko weźmie broń do kolejnego zamachu, to pożałuje...

Boczna uliczka

50
Philippa wydostała się z posiadłości gildii kupieckiej i przemierzała zniszczone miasto, w końcu ukrywając się w jednej ze zniszczonych zaułków. Tu jeszcze przez chwilę czekała, analizując sytuację w jakiej się właśnie znajdowała i przyglądając się ludziom, których gdzieniegdzie mogła dostrzec pałętających się niczym duchy po upuszczonych ruinach dawniej wielkiego miasta, tak pełnego możliwości, ale też i niebezpieczeństw. Teraz, z dnia na dzień zdawało się, że nic poza niebezpieczeństwami tu nie zostało. Złodziejka wcisnęła się jeszcze bardziej w swój cichy, ciemny kąt i bacznie się rozglądała, cierpliwie czekając na rozwój wypadków. Wciąż zamaskowana i wciąż czujna, nie dająca się jeszcze złudzić chwilowym poczuciem bezpieczeństwa. Jeszcze jedno uderzeni serca, potem drugie, następnie pięć, dziesięć i dwadzieścia i nic się nie wydarzało, a kobieta poczynała się coraz bardziej rozluźniać. Wyglądało na to, że pościg gdzieś musiał ją zgubić. W końcu teren jaki musieli pokryć by ją znaleźć wielokrotnie się powiększył, a liczba potencjalnych kryjówek wzrosła nieporównywalnie. Philippa jeszcze raz potoczyła wzrokiem i nadstawiła ucha, a gdy nic nie zwróciło jej uwagi zdjęła z twarzy swoją chustę, którą zasłaniała twarz i kaptur, a następnie poczęła się prześlizgiwać między cieniami rzucanymi przez zrujnowane i opuszczone domostwa. W końcu w miejscu kradzieży bycie zamaskowanym miało zapewnić anonimowość, ale teraz, na otwartym terenie, tylko naturalnie przyciągało uwagę i wzrok, a teraz tego nie potrzebowała.
Philippa ruszyła więc w przeciwnym kierunku z którego przyszła, ale też w przeciwnym w którym mieszkała, mając zamiar najpierw kluczyć nieco w zrujnowanym mieście, sprawdzając czy nikt jej nie śledzi i nie szuka nim zdecyduje się na powrót do domu. Dom... Być może już dawno powinni byli opuścić to miasto? Nie czekało ich już tu nic, jak wielu innych ludzi. Mogliby opuścić Ujście i udać się gdzieś na północ, w Meriandos zdawało się, że wciąż jest spokojnie. Z pieniędzmi, które miała, mogli spokojnie się tam dostać i być może ułożyć sobie jakoś życie...
Philippa skręciła w kolejny zaułek i zatrzymała się, wciskając się w niedużą, zacienioną wnękę i czekała. Czy ktoś wejdzie za nią do zaułka? Czy może faktycznie chwilowo była bezpieczna i choć na ulicy nie dostrzegła by ktoś ją śledził lub uparcie obserwował, to teraz, gdy znikłaby takiej osobie z pola widzenia, ta z pewnością musiałaby wejść tu za nią... Pytanie czy była teraz tylko przewrażliwiona.

Boczna uliczka

51
Niebezpieczeństwo, obecnie można było je traktować jak synonim dla nazwy miasta, a raczej tego tworu, który powstał w jego miejsce.

Chwilowy spokój kontrastował z obawą, która wisiała gdzieś w powietrzu. Koniec końców kryjówek, które łotry musiały sprawdzić, było tylko więcej i więcej. Nie wiadomo nawet czy znają miasto tak samo dobrze jak ty. Zdecydowałaś, że zagrożenie ustało i mogłaś wreszcie odetchnąć powietrzem zrujnowanego miasta pozbawiona chusty, czegoś, co pozwalało jej zachować namiastkę anonimowości. Ruszyłaś przed siebie miejskimi ulicami, nie chcąc przyciągać niepotrzebnych spojrzeń. Z jakiegoś powodu obawy nie opuściły cię całkowicie. Pójście do domu odłożyłaś na później, szłaś tymi wszystkimi przecinającymi się uliczkami, jakby pozbawiona celu... Pozornie, bo wciąż gubiłaś pościg, miałaś też czas na przemyślenia, co do swojej bytności tu gdzie teraz byłaś.

Powrót do domu zdawał się tak bliski, ale jednocześnie równie daleki. Przyprowadzenie tam zbirów nie mogło się wydarzyć, zadawałaś sobie wiele trudu, by zapewnić bezpieczeństwo swojej matce, tej, która wiecznie wykrzywiała twarz, wiedząc o twoich, niekoniecznie prawych wyczynach, ale co innego mogłaś robić w miejscu takim jak to? Teraz... Albo było się ofiarą, albo oprawcą, nie było niczego pomiędzy. Dlatego myślałaś o Meriandos, mieście na północy, w którym wszystko zdawało się jakoś układać, ale jak tam się dostać? Jak pokonać te niebezpieczne szlaki? Ba... Czy tutejsi watażkowie pozwolą ci w ogóle opuścić miasto? Zapominając o kwestii gangów i trudności na drogach, po drodze było jeszcze Oros, do którego naturalną koleją rzeczy na pewno przybyło wielu uchodźców z Ujścia... Wydawałoby się, że to dobrze, ale uchodźcy czy duża liczba przybywających bez grosza przy duszy zawsze powoduje konflikty, możliwe, że nigdzie nie było miejsca, które byłoby bezpieczne i nieokraszone jakimiś trudnościami w rozpoczęciu na nowo... Poza tym, co miałabyś tam robić? Dalej kraść, ryzykując życie jeszcze bardziej? W mieście, którego nie znasz i poznanie go zajmie miesiące, a może lata? Los nie sprzyjał samotnym.

Byłaś w jednym z zaułków, oczekując potencjalnego napadu, zasadzki, czy odnalezienia przez oszukujących cię bandytów, ale muszę ci powiedzieć, że nie było nic gorszego niż wiszące w powietrzu widmo zagrożenia, które jednak spodziewane - nie nadeszło. Nikt nie wkroczył za tobą do zaułka, ani po dwóch, ani po dziesięciu minutach. Czy ktoś faktycznie cię obserwował? Możliwe, że przechodzący mieszkańcy patrzyli na ciebie jak na jednego z tutejszych "wilków" który ucieka przed większym stadem, również możliwe, że patrzyli jak na kolejną zagubioną duszę na tych ulicach. Nie byłaś jednak ich obiektem zainteresowań i tak jak ty, zajmowali się swoimi sprawami - jakie by one nie były.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”