POST BARDA
Jesień, rok 94To nie są spokojne czasy, właściwie nigdy nie były. Wichry wojen rozrywają Keron tak długo, że sielanka i spokój jawią się raczej anomalią, krótką przerwą przed kolejną długoletnią wrzawą. Księstwo Ujścia w tym doświadczeniu nie było odosobnione. Region kipiał niby garniec wrzątku wciąż podsycany coraz większym ogniem. Lata nierówności społecznych i sporów sprawiły, że perła dorzecza - jej miasto - ostatecznie wpadła w ręce gangów i samozwańczych wyzwolicieli. Na czele tego zbiorowiska stanęła bezdyskusyjna królowa podziemnego półświatka, niejaka Bogobojna Kali. Z początku zarządzanie aglomeracją szło jej całkiem nieźle. Ku uciesze mas wyrzuciła stare elity, zajęła ich dworki lub to, co z nich zostało, wprowadziła nowy porządek i nowe zasady gry. Niemniej, gdy euforia na ulicach opadła, a prostaczkowie wrócili do swych codziennych zajęć pojawiły się nowe problemy.
Pierwszym utrapieniem nowej władzy okazało się, o ironio... bezprawie. Któż by się spodziewał, że rządy kryminalistów przyczynią się do wzrostu przestępczości? Zaiste dotychczasowi paserzy stali się handlarzami, podejrzani najemnicy wartownikami, ale ich dotychczasowe role musiał przecież zająć ktoś nowy - wszak życie nie lubi pustki. Tym sposobem zaczęły urastać nowe kasty wykolejeńców i nie, nie w samym Ujściu. Bogobojna dobrze znała swoje miasto i przynajmniej na tym poletku jawiła się o tyle bezlitosną, o ile skuteczną "obrończynią uciśnionych". Wiedziała, jak zaprowadzić posłuch na własnym terenie. Kradniesz? Pożegnaj się z dłonią. Bijesz dziecko? Chłosta nauczy cię manier. Złorzeczysz władzy? Tydzień za kratami to aż nadto, by ochłonąć. A zatem perła dorzecza miała się... nieźle. Problem stanowiły rozległe tereny poza murami miasta. No bo jak ukara- to znaczy zaprowadzić sprawiedliwość 50 lub 100 kilometrów w głąb lądu? Właściwie sama odległość nie stanowi poważnego wyzwania. Chodzi raczej o to, że tereny te nierzadko są zalane, osnute gęstą mgłą, silnie zalesione. Jak dotrzeć do kogoś, kto kryje się w jaskiniach Gór Daugona? Jak odstraszać gobliny, które kryją się pośród dżungli na południe i łupią okoliczne osady? Jak złapać szmuglera, który wie, jak poruszać się niezauważonym po terenach zalewowych? Niegdyś za wszystkie te rozterki odpowiadały lokalne oddziały straży rozstawione co kilka lub kilkadziesiąt staj. Jednak po buncie Kali wielu z tych dumnych mężów opuściło posterunki. Część z nich dołączyła do opozycyjnej partyzantki, część zaczęła szukać zarobku sprzymierzając się z osobami, które niegdyś karcili. Bogobojna nie mogła tego tak zostawić, dlatego szybko opracowała plan działania. W ciągu zaledwie kilku dni tablice ogłoszeń, w co ludniejszych osadach wypełniły nowe, liczne listy gończe, nowe zadania opłacane ze skarbca księstwa. Równocześnie powstawały całe drużyny, a nawet gildie najemników specjalizujących się w odpędzaniu zagrożeń, tudzież ich całkowitej eliminacji. Rywalizacja w tym fachu bywała bezwzględna, acz dla Pani Podziemia oznaczało to tyle, co że jej dotychczasowe utrapienia teraz były likwidowane z wyjątkową determinacją.
W ten sposób zaczyna się nasz opowieść o Egonie, człowieku, który postanowił wyruszyć w te ziemie pełne bezprawia, aby zaprowadzić trochę porządku, a przy okazji nieco się wzbogacić, bo czemu nie? Stąpał powoli trzymając wierzchowca za uzdę i odgarniając sprzed twarzy gałęzie zarośniętych kniei. Gleba w tych stronach była miękka, niemal gąbczasta od wilgoci. Powietrze wypełniała woń świerków, sosen oraz egzotycznej flory, która wdzierała się tu z dżungli Varulae. Powolny marsz bywał nużący, owszem, jednak zbytni pośpiech stanowił tu prostą drogę do urazu kopyta albo – co gorsza – do utknięcia w głębokim bagnie. Przez kilka ostatnich godzin Verthil był zmuszony kroczyć w gęstej mgle za przewodnika mając jedynie własne przeczucie i tę nadzieję, że ostatni drogowskaz nie wyprowadzi go na manowce. Słońce powoli zaczęło wyglądać do niego zza chmur. Najpierw niby rozmyta, żółto-pomarańczowa plama, lecz z czasem promienie coraz śmielej rozdzierały mgłę, a wizja stawała się klarowna. Po kwadransie mleczna pogoda ustąpiła pozostając ledwie wspomnieniem i tak jego oczom ukazał się cel wędrówki. "Czarcie Sioło" głosił napis na zbutwiałej, przekrzywionej tabliczce. Za nią rozpościerał się obraz wsi, która swoje najlepsze lata zapewne miała dawno za sobą. Kilka drewnianych chat porozrzucanych jak ziarno kurom, połączonych ze sobą ledwie paroma udeptanymi ścieżkami. Połowa z tych budynków zdawała się opuszczona, część kompletnie niezdatna do użytku. Gdyby nie garstka ludzi na głównej ulicy oraz parę okien, w których gościło światło ogarka można by uznać, że to miejsce zostało porzucone. A jednak to właśnie tutaj miał spotkać się z sołtysem wsi, niejakim Torbenem. Wielu przed nim omijało zlecenia z Czarciego Sioła uznając je za nieopłacalne, zbyt odległe od głównego traktu. Co więc przywiodło tu Egona? Honor? Zuchwałość?