Postanawiając skorzystać z darmowego posiłku, Ottorio i jego niemal-siostra ruszyli za Oskarem, który wyglądał na zamyślonego, być może przeszukując pamięć by odpowiedzieć na ostatnie pytanie medyka..
Nie natrafili na zbyt wielu ludzi, zapewne z powodu dość późnej pory ale ci których spostrzegł jedynie rzucili mu ciekawe spojrzenie i szli dalej. Zapewne spokojna obecność starszego, znakowała go jako zaufaną osobę.
Po drodze mógł spostrzec, że układ wioski był dość nietypowy, bo zdawał się posiadać drugie piętro połączone mostami. Był to styl budowy odmienny od znanego mu z Archipelagu a nawet (wedle jego wciąż ograniczonej wiedzy o kontynencie) nietypowy dla samego Keronu.
W oddali mógł dostrzec ognistą łunę a chwila przypatrywania się, pozwoliła mu rozpoznać warsztat kowalski. Nie słyszał jednak niosących się odgłosów młota, więc właściciel zapewne nie pracował w tej chwili.
Minęła może minuta, gdy Oskar wreszcie przemówił. – Jak sięgam pamięcią, nie posiadamy żadnego oczywistego tabu które mógłbyś przypadkiem złamać albo dziwacznej reguły, jak na przykład przestrzeganie stałej ilości mieszkańców czy procesje w zwierzęcych maskach. Chociaż... – Oskar zwolnił a po chwili zatrzymał się całkiem, po czym odwrócił do Ottoria i Aeshynn. – Nasza wioska oddzielona jest wzgórzami i górami od Północno-zachodniej części kontynentu, co sprawia, że wpływy Zakonu i ich przymus jedynej słusznej religii jest tu znikomy. Kilka osób ma więc własne wierzenia. Niektórzy to starowiercy, jeszcze inni czczą nieznanych i bardzo regionalnych idoli. Takich jest zaledwie kilku na całą wioskę i żaden nie opiera się na krzywdzeniu drugiej osoby. – Zapewnił. – Nikt też nie będzie chował do ciebie urazy za niewiedzę na temat ich wiary o ile nie zaczniesz ich świadomie i umyślnie obrażać. Ale... – Po tych słowach, zaczął grzebać nogą w ziemi, aż Ottorio spostrzegł, że wyrysował na niej nieznany mu symbol.

–
Możesz tutaj często trafić na ten znak. To raczej podanie ludowe niż faktyczna religia, ale mówi się, że to symbol Białej Pani. Ponoć założycielki a może patronki tej wioski. Może jakiegoś zapomnianego idola. Nikt już nie pamięta źródła ale to takie nieoficjalne godło Wronek. – Wyjaśnił. –
Dla świętego spokoju unikaj niszczenia ich jeśli gdzieś zobaczysz. Nie jest to karalne ale panuje przesąd, że przynosi to pecha i ludzie mogą zrobić się nerwowi. No i generalnie nie wypada. – Stwierdził kiwając głową. Wszak było oczywiste, że wandalizm nie jest mile widziany nigdzie.
...
Już z pewnej odległości doszedł ich gwar i muzyka a w zapadającym zmroku, światła w oknach wyglądały ciepło i zapraszająco.
Oberża okazała się sporym, dwupiętrowym budynkiem. Nad drzwiami wisiała lampka olejna, oświetlająca szyld przedstawiający kufel piwa i miskę z której wystawała ryba. Prosty przekaz nawet dla tych, którzy nie potrafili czytać. Oskar bez zawahania otworzył drzwi, jak gdyby wchodził do własnego domu.
Wkrótce przybyszów owionęła woń piwa i potraw rybnych z domieszką innych zapachów. Atmosfera była mu obca ale nie nieprzyjemna. Po prostu kolejne egzotyczne doznanie dla człowieka z wysp.

Wnętrze wypełnione było światłem i dźwiękiem oraz zlewającym się w dziwną ale swojską kakofonię odgłosem śmiechów i rozmów. Ottorio mógł jednak zauważyć, że rozmowy na chwilę cichły gdy przechodził a spojrzenia były bardziej odczuwalne. Aeshynn czujnie strzelała wzrokiem na wszystkie strony, jednak nie widać było w jej zachowaniu by wykryła wrogie intencje i jej postura powoli się odprężała.
Wzrok Ottoria, wyczulony przez medycynę do szukania źródeł zakażeń, mógł dostrzec że spora część klienteli była niedomyta. Niektórzy drapali się nieprzystojnie, być może dręczeni przez wszy. Wyglądało to tak, jakby prosto z pracy przychodzili tutaj, zaniechując spraw higieny. Zapach alkoholu i jedzenia skutecznie maskował potencjalny odór ciał ale stawało się wyraźne, że Ania miała racje mówiąc o złych nawykach lokalnych mieszkańców. Niestety była to cecha dość powszechna wśród niskiej klasy społecznej a i niejednokrotnie mieszczanie i czasem szlachta, unikali wody jakby miała ich ugryźć. Ci ostatni mieli jeszcze perfumy do maskowania, ale jednak...
Na całe szczęście, naczynia i kobiety roznoszące piwo i dania wyglądały schludnie i zadbanie, choć ten sam wyczulony wzrok dostrzegał spore pajęczyny w kątach karczmy i niedoszorowane plamy na ścianach. Spostrzegł też symbol wspomniany mu przez Oskara, wycięty na jednej z pionowych belek. Niewielki, nie rzucający się w oczy i jakby "na szczęście", ale potwierdziły się słowa, że może się na nie często natknąć.
Oskar poprowadził ich do szynkwasu, za którym stał dojrzały, łysiejący jegomość, który powitał starszego ruchem głowy i lekkim uśmiechem.
–
Witaj Oskar. Co to za nowe twarze z tobą? – Zapytał niskim i dość tubalnym głosem, który z łatwością przecinał się karczemny gwar.
–
Cześć i tobie Marius. – Odparł starzec. –
Ja wpadłem jak zwykle po tytoń. A tych dwoje, to zastępstwo Kukola. Dotarli dopiero dzisiaj i jeszcze nie zdążyli nic zarobić. Jedzą na mój koszt w ramach powitania.
Na twarzy Mariusa pojawiło się zaskoczenie a potem ulga. –
Dzięki bogom. – Westchnął. –
Może zdołają zdziałać coś z Lomaxem. – Rzekł wskazując kciukiem na barczystego chłopa o łapach jak szufle i ramionach tak umięśnionych, że wyglądały jak chałki. Rzeczony Lomax wlewał w siebie baryłkę i za baryłką i wyglądał już na mocno nieobecnego na tym padole.
–
To nasz kowal. – Marius zwrócił się już bezpośrednio do Ottoria i jego przyjaciółki. –
Od trzech dni narzeka na ból zęba, który nie daje mu spać. Spróbujcie się zbliżyć do niewyspanego, wkurwionego ciągłym bólem byka, który od rana musi łupać w żelazo. – Rzekł ponuro. –
Dzisiaj będzie zbyt zalany by pamiętać o swoim bólu ale jeżeli do rana cudownie nie puści, to będzie miał bolącego zęba i kaca na dodatek. Jeśli to możliwe, posłalibyśmy go do was jutro jako pierwszego pacjenta, zanim ktoś dostanie młotem.
Marius westchnął raz jeszcze po czym rozpogodził się. Sięgnął pod ladę i wydobył woreczek podając go Oskarowi, który podsunął mu dwa Gryfy w odpowiedzi.
–
A dla was co będzie? Mamy różne dania rybne. Smażone, gotowane, wędzone... Te ostatnie są świetne z pieczywem. – Dodał. –
Mamy do tego ziemniaki i warzywa, natomiast Oskar lubi zupy. Osobiście polecam jednak danie dnia - Żebra dzika, duszone w rybich flakach i mięcie.
Gdzieś z sali Ottorio wyłowił słowa –
Współczuję dzikowi.
Marius posłał w tamtym kierunku piorunujące spojrzenie ale bez rezultatu. Wreszcie mruknął –
Zostało nam też trochę mięsa dzika i jeżeli wolicie, to możemy wam coś z tego przyrządzić póki jeszcze jest. W sumie zostało nam jeszcze kilka królików jeśli chcecie.
–
Do picia mamy oczywiście piwo, niezłe wino oraz mleko krowie, owcze lub kozie. Co kto woli. No i jest jeszcze woda, bardzo dobrej jakości. Wielu sądzi, że to napój biedaków, ale neutralny smak pasuje praktycznie do wszystkiego. – Marius oznajmił z miną znawcy.
Na dobrą sprawę, karczmarz nie przedstawił im żadnych twardo określonych dań, więc wyglądało na to, że mają wolną rękę w kompozycji swojej kolacji. Był to tez dobry moment by zapytać o zioła, po które także przyszedł. A kto wie co jeszcze wpadnie Ottorionowi podczas oczekiwania na kolację albo podczas jedzenia.