Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

16
Karczmareczka zniknęła, gdy tylko przyjęła zamówienie. Tymczasem grupka Goblinów wciąż zerkała na Vasemira ze swojego stolika. Robili to jakby śmielej i co raz bardziej otwarcie, co było osobliwe i lekko nieprzyjemne. Widocznie wymieniali się jakimiś uwagami, ale tych nie dało się słyszeć z takiej odległości.
Te sprawy szybko jednak wyparowały z głowy Hobgoblina, gdyż półelfka wróciła z pachnącą strawą. W półmisku leżała porcja jajecznicy, wcale duża, pieczyste, które co prawda mogło uchodzić za gęś, ale pewności nie było oraz obiecane pieczywo i dzbanuszek wina. Co ciekawe, bułki faktycznie wyglądały podobnie do tych ze Wschodu, a mimo wszystko były świeże. Po upiciu łyku wina przekonał się, że jak najbardziej pochodziło ono z Zaavral, miał łagodny, pasujący do niemal każdego dania smak.

- Ciebie też nabrała na niziołkowe bułki? Na te sarnie oczy naciągnie każdego, mówię ci. Ale nie wiń dziewczyny, to ten stary wypierd, Njorvin, każe jej wciskać ludziom te gadki. Każdemu polecają to samo. Zatrudnia jakiegoś nizołka, który chyba piekarni na oczy nie widział i ten mu piecze to coś, a reklamuje się, jakoby sprowadzał je z Meriandos. Zresztą, jak spróbujesz, to zobaczysz. A to coś, co jesz, to raczej gęś nie jest. Jajecznica i wino, to jedyne, na czym cię nie oszukali. Nie zdziwiła cię ta jej miła i mądra gadanina? Przecież to na odległość śmierdzi wyuczonym tekstem. No, ale jak człowiek wprawy nie ma, to i nie ma co się dziwić. Przy okazji, jestem Regan, bard i włóczykij.
Monolog wygłosił mężczyzna, którego Vasemir wcześniej nie dostrzegł, a i służąca nie wspomniała o nim ani słowem. Mogło to oznaczać, że albo wszedł w międzyczasie, albo siedział w jakimś kącie. Był ubrany w kolorowy dublet, obcisłe spodnie z barwionej na czerwono wełny i zawijane na czubie buty. Długie włosy związał w kucyk. Twarz miał młodą, wyglądał na około trzydziestolatka. Przez ramię przewiesił lutnię, starą, zniszczoną, noszącą ślady wieloletniego użytkowania.
- Skąd i dokąd, kolego podróżniku? Bo widać z dala, żeście w podróży.

Bezceremonialność jest chyba cechą wszystkich bardów. Ten wyglądał krzykliwie, kolorowo, ale i dumnie. Z pewnością na ulicach zwracał na siebie uwagę. I o ile dublet i bawełniane spodnie były czymś normalnym, to raczej ich kolorystyka w komplecie z osobliwymi butami już nie. Mimo wszystko wzbudzał sympatię i uśmiech, choć może nie na każdej twarzy. Co poważniejsi z pewnością brali go za zwykłego błazna.
Obrazek

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

17
Vasemir z lubością wciągnął powietrze, wypełniając nozdrza zapachem ciepłej strawy. Oblizał się, napił wina i nabrał jeszcze większej ochoty na posiłek. Już pociekła mu ślinka, już chwytał w jedną rękę kawałek mięsa, już w drugiej miał drewnianą łyżkę uniesioną w stronę jajecznicy, kiedy irytująco nie w czas odezwał się obcy głos.
- Ależ waćpan potrafi zachęcić do jedzenia... - skrzywił się Hobgoblin, jakby mniej chętnie spoglądając na parującą michę. - Sprzedawcy nas oszukują, a my dajemy się oszukiwać. Oni są zadowoleni ze swych talentów, my jesteśmy zadowoleni ze swych zakupów i nikt nie traci. Ach, ach... czyż bolałoby Waszej Muzykalnej Mości, gdybym ze smakiem zjadł to, za co i tak zapłacę tyle samo?

Może zwykły podróżnik popatrzyłby na to z politowaniem, a większy skąpiec otwarcie popukałby się w czoło, ale dla Vasemira było normalnym, co zrobił - mianowicie napił się jeszcze łyk wina, dolał do pełna i równie bezceremonialnie, jak zaczęła się rozmowa, postawił naczynie przed obcym mężczyzną, choć żadnym innym gestem nie zachęcił go do spożycia. Dla niego było to normalne - ktoś alkoholu nie miał, ktoś inny miał, więc się dzielił. Zwłaszcza alkoholem.
- Nic dziwnego, że widać - chyba wszyscy tu jesteśmy na trakcie. Ja zmierzam właśnie do Ujścia, choć generalnie rzecz biorąc: dokąd nogi poniosą. A pan, panie...? - nie dokończył, zapchawszy sobie usta jedzonym dość brudnymi rękoma mięsem.

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

18
Nie wyraził podzięki w żaden widoczny sposób. Po prostu przysunął naczynie bliżej siebie, pociągnął siarczyści, odczekał chwilę, pociągnął po raz wtóry, po czym mówił dalej:

- Jasna sprawa. Jeśli ktoś jest rad z matactw, z bycia nabieranym to już jego sprawa. Jak kto woli, choć wiadomym większość woli niewątpliwie prawdę. Niemniej nie mogłem jej nie obwieścić. Sumienie gryzło by mnie, iż nie ostrzegłem.

Gobliny zerkały nadal. Nawet bard to zauważył, aczkolwiek całkowicie to zlekceważył. Może nawet zbyt szybko i zbyt pewnie. Wciąż ciągnął swój niemal monolog dość energicznie gestykulując i z rzadka zerkając na wino.

- Do ujścia powiadacie. Zastanawiające. Niebywały wręcz zbieg okoliczności. Wiesz co mam na myśli. Nie żebym coś sugerował. Nic z tych rzeczy. W tych czasach jednak podróżowanie samemu to rzecz niecodziennie spotykana. Wiadomo, potwory, bandyci, poborcy podatków - prawie w bezradności wzruszył ramionami. - Tak, trzeba baczyć na wszystko, nawet na to komu wyjawia się swoje imię. Rzecz jasna mnie, piewcy Regana obawiać się nie należy. Ja tylko podziwiam naturę sztuki będąc tu i tam i sam tworzę szczyptę sztuki. Zatem jak twoje miano brzmi o ile to nie tajemnica, jak cię zwać?
.

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

19
Mając usta pełne "bułek z Meriandos" i jajecznicy, odebrał swój kubek i wypił to, co nowo poznany mężczyzna łaskawie w nim pozostawił. Nie podążył za jego wzrokiem w stronę innego stolika, nie patrzył na tamtejsze Gobliny, nie prowokował. Jeden obcy przy stole mu chwilowo w zupełności wystarczył, choć swe obserwacje zanotował w pamięci.

- Vasemir - odpowiedział, popiwszy, niby to by przepłukać gardło, a w istocie - by mieć dodatkową chwilę na kilka kotłujących się w głowie myśli. - Po prostu Vasemir. W towarzystwie bezpieczniej na trakcie? A, rację macie, panie Reganie. Kiedy nic nie sugerujecie, to ja to zrobię! Mnie kompania nie boli, a przyjemnie w podróży mieć do kogo gębę otworzyć lub z kim się napić. Jeśli więc nie macie nic przeciw, to możem razem ruszyć do Ujścia. Ha! Powiem więcej nawet... - wzniósł do góry kubek i podniósł nieco głos, tym razem przeskakując wzrokiem od barda do niespodziewanych obserwatorów, by dostrzec ich reakcję. - Rano znajdziemy jeszcze kogoś, kto nie wstaje o nieludzkiej porze, gdy jeszcze nie ma słońca i razem ruszymy do miasta! Zły to pomysł, co, Reganie? Sam mówiłeś, że samemu niebezpiecznie, więc im nas więcej, tym weselej powinno być!

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

20
Hobgoblinowi udało się zwrócić na siebie uwagę wszystkich wokół, w tym i podejrzanej grupki goblinów. W pewnej chwili całe towarzystwo naraz przyglądało się poczynaniom czarnego osobnika. Ciężko orzec co bardziej od nich emanowało, ciekawość czy niesmak niebezpiecznie przypominający czystą wrogość. Tymczasem kompan trubadur usilnie starał się nie odwrócić. Łypał tylko okiem poniekąd dyskretnie.

Reszta wieczoru przebiegła względnie spokojnie. Vasemir upił się, zupełnie jak i większość bawiącego się w zajeździe towarzystwa. Alkohol przelewał się tu i tam. Było spoufalanie się z mniej lub bardziej podchmielonymi osobnikami. Było wspólne śpiewanie bądź raczej chaotyczne wrzeszczenie po za granicami Reganowego podkładu. Było wznoszenie toastów poprzedzanych ładnie brzmiącym bełkotem.

Było dość ciekawie i nietuzinkowo dopóty, dopóki Vasemir nie przebudził się z potężnym, świdrującym głowę bólem. Podejrzewał, iż znalazł się w piekle. Odczuwał dojmujące zmęczenie, przemożne pragnienie. Wyczulone zmysły rejestrowały więcej niż powinny. Słyszał zatem nie tylko baraszkujące w kątach szczury, chrapanie sąsiadów, marsz setek insektów, lecz nawet rosnącą na podwórzu trawę. Kroki po skrzypiących deskach uderzały w uszy z siłą co najmniej kilku trolli.


- Pobudka. - Ktoś szturchnął go prowokując do przypadłości żołądkowych. - Wstawaj. Wstawaj. - Czy Vasemir zamierzał wstać? Nie zanosiło się na to. Leżał niczym trup, choć trup nie miewa odruchów wymiotnych, nie dławi się łapanym z wolna powietrzem, nie wydziela śliny zalewającej mu nie tylko podbródek ale i całą szyję.

Nigdy więcej alkoholu - powiedziałby hobgoblin o ile by zdołał. Jakby niedogodności było mało dochodziły również poważne, pamięciowe luki. Każda próba pochwycenia wspomnień przypominała wbijanie grubego gwoździa w skroń. Ponadto rzeczywiste przeżycia mieszały się z sennymi echami. Segregowanie tego wszystkiego nie miało większego sensu. Grupka chłopów zwących siebie marynarzami, hojnie dzielących się rzadkimi trunkami z archipelagu, krasnoludy handlujące kurami jakoby znoszącymi złote jaja, samotny Kerończyk bodaj były sługa Sakira, masa goblinów, a to bredzących o zamieszkach w porcie, o porwaniu czarownika, o planowanym pogromie ludzi w Ujściu. Gdzieś tam przewinęła się nawet grupa owych podejrzanych, prześladujących osobników śmiało opowiadających o swoich jakże bohaterskich napadach na konwoje, mordowaniach i gwałtach. Na samym końcu, w bezdennej głębi pamięci znajdowała się niezrozumiała rozmowa z bardem o wspólnym podróżowaniu.


- Wstawaj - napierał Regan. Jego głos, nim po wielokroć podwyższony dotarł do uszu Vasemira, rozchodził się po całej izbie, ostatniego wolnego w zajeździe pokoju, w którym dominował smród wymiocin, a duchota jakimś cudem nie ulatywała przez wiecznie otwarte okno.
.

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

21
- Ueubleue... Czekaj... - odburknął elokwentnie Hobgoblin, siadając i trąc oczy. Podniósł się ociężale i wolnym, niepewnym jeszcze krokiem podszedł do stojącego pod oknem wiadra. Czując pod językiem gorzki smak wypełniającej mu usta wydzieliny dnia drugiego, nabrał tchu w płuca, zacharczał paskudnie i splunął okazałą, brązową kulą do wiadra. Potem splunął raz jeszcze.
- Kurwa... - stęknął, zachrypnięty, kucając przy swoich rzeczach. - Klin klinem...
Czuł jeszcze wczorajszy alkohol, ale czuł, jak mu się niecnie z ciała wymyka, więc musiał się czym prędzej napić. Niestety, Bogowie go pokarali i nie było już czasu na zapobiegnięcie kaca, ale pół butelki jakiegoś alkoholu powinno pomóc mu znieść ciężki los podróżnika.

Nieco uspokoiło go, że - jak się na razie zdawało - nic mu nie zginęło, jednak do sakiewki nie chciał jeszcze zaglądać w obawie przed humoru pogorszeniem. Usiadł więc pod ścianą, otworzył wino z Varulae i napił się kilka porządnych łyków, by pozbyć się paskudnego smaku.
- No, łyknij sobie. Popilim, co? - zapytał, wyciągając ku Reganowi alkohol i próbując przypomnieć sobie, czy aby nie zrobił wczoraj czegoś szczególnie niemiłego - na przykład, czy nie obrzygał dobrego gospodarza. - Muszę przyznać, że wcześnie wstajesz, panie trubadurze.

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

22
Trubadur był poddenerwowany, jeśli nie zdenerwowany. Próbował nie pokazywać po sobie podrażnienia, lecz oczywiście wszystkie próby sczezły na niczym. Raz to zaciskał pięści, raz rozluźniał ręce i przebierał palcami. Raz wnikliwie obserwował poczynania hobgoblina, raz odwracał się do niego tyłem by chwilę pogapić się na ścianę. Raz zachodził kamrata z lewej strony wyraźnie gotowy do wyciągnięcia go siłą z pomieszczenia. Raz zachodził go z prawej próbując przedsięwziąć coś, czego nie sposób było się domyślić. Chodził w tą i wewte co chwilę zerkając przez okno.

- Łyknąć? Łyknąć? - oddychał głęboko. Potrząsnął głową w zaprzeczeniu. Wziął głęboki wdech, po czym zabrał się ostatecznie za podnoszenie kompana, aczkolwiek zrobił to tak jakby próbował tylko mu pomóc. - Wstaje wcześnie ku dobra ogółu. Owy ogół czym prędzej wyjdzie teraz ze mną za zewnątrz.

Wyszli, niemniej Vasermir nico wbrew swojej woli. Główna izba świeciła pustkami podobnie jak podwórze.


- Bez rozprawiania o słuszności tego czynu - nie dokończył. Wskazał na stajnie za zajazdem, dokąd chwile później udali się w pośpiechu. Ponadto dał tym samym do zrozumiania kompanowi, iż jeśli nie jest w posiadaniu wierzchowca ma okazje ku temu aby właśnie jednego pożyczyć. Rzecz jasna ku dobru ogółu.

Ruszyli w stronę traktu, w stronę Ujścia.
.

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

23
Urist przystanął tuż przed niedomkniętymi drzwiami karczmy, przez których szparę wypływał istną falą swąd nęcącego głodne zmysły jadła i chór rozgadanej rzewnie gawiedzi, jedynie co parę sekund będąc będąc przerywany głuchym hukiem, najpewniej wskazujący na przewrócone przez jakiegoś ledwo przytomnego jegomościa krzesła, upuszczenia pustego kufla, tudzież ścielącego się ciała po wygraniu przez kogoś karczemnej bitki. Drewniany szyld powiewał na leciutkim wietrze, stukając melodyjnie o ścieloną popękanymi dachówkami fasadę budynku. Dla podróżnika była to przyjemna pieśń. A humor poprawiał mu jeszcze bardziej widok dawno nieodmalowywanego napisu zdobiącego owy szyld - "Pod pijanym morświnem"

Krasnolud uśmiechnął się sam do siebie, wpatrując się w szyld i drzwi na przemian. Oto stała przed nim gospoda, której jeszcze nigdy nie odwiedził. Było to przyjemne uczucie, swoiste uczucie spełnionego odkrywcy. W ostatnim czasie nie dane mu było tego odczuwać za często; ciągły widok tych samych przybytków przypominał i zakorzeniał mu w umyśle przykrą prawdę, jaką był fakt tego, że w większości cywilizowanych miejsc postawił już swoją stopę. Dla podróżnika nie było nic gorszego od świadomości przesypującego się piasku klepsydry, która nieubłaganie głosiła o coraz mniejszej ilości nowych miejsc do odwiedzenia.

Drzwi skrzypnęły szpetnie, a strudzone nogi dotknęły pierwszy raz od tygodni czegoś, co nie było ziemistym traktem. Urist zręcznie przecisnął się przez zwał bawiących się osobników, podchodząc do lady i rzucając bez wyrazu parę drobniaków tuż przed oblicze domywającego jakiś porysowany kufel barmana. Procedura jak najbardziej standardowa, ale tym razem krasnolud odczuł wyraźne podniecenie gdy monety brzdęknęły o drewnianą powierzchnię szynkwasu. Szmat czasu już minęło odkąd ostatni raz doznał tak kojącej dla krasnoludzkiego gardła goryczki dobrego piwa. Czuł się jak małe dziecko, która lada chwila miała rozpakować prezenty na Święto Śniegu.
Wyślij głupka po flaszkę - przyniesie jedną.

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

24
Tak, to było miejsce idealne dla Szahida - alkohol, niezbyt dobry, kobiety, niezbyt skomplikowane i mężczyźni, niezbyt trzeźwi. "Tego mi było trzeba" pomyślał kończąc dziewiąty kufel (za który ma się rozumieć nie miał zamiaru płacić- jego potężna postać była wystarczającym płacidłem dla większości karczmarzy) czegoś, co miało wedle powszechnego rozumienia być piwem i pewnie dla mieszkańców kontynentu dobrym, dla wysmakowanego dworskiego podbiebienia bliżej trunkowi było jednak do szczyn, ważne jednak, że były to szczyny procentowe. Szczyny były procentowe, a uczestnicy popijawy zdawali mu się zlewać w jeden, śmierdzący, wielorasowy i w sporej części bezzębny kolarz. Był w pewnym stopniu przytłumiony, ale lubił to przytłumienie. Było jego częścią czy to jeśli mówimy o alkoholu czy też uderzeniu adrenaliny podczas walki.

Walczyć na ten moment nie miał z kim (pa co brudzić tak piękne ostrze tak brudną krwią?), a kompani do picia leżeli u jego stóp wykończeni szlachetnymi napitkami, gapili się w dwie młode, niemalże bliźniacze, blondynki otulające giganta lub nie stanowili ciekawych dla niego rozmówców o czym Szahid oczywiście widocznie informował - to jest sierpowym. Badał każdego po kolei: biedak, albo artysta, wąsaty chłop, jakiś przygłup machający siekierą, ktoś próbujący połknąć łyżkę...

I on, krasnolud przy wejściu, widać, że wiele przeżył... Po kilku litrach każdy temat jest dobry, żeby zacząć rozmowę, a do tego rasa, którą reprezentował była najlepszym poświadczeniem jego umiejętności z zakresu picia. Z jednej strony chciał do niego podejść, ale z drugiej strony uświadomił sobie, że do ziemii przybijały go dwie rzeczy, które wszystkich mężczyzn najpierw uskrzydlają, a potem uziemiają, a miał oczywiście na myśli kobiety i alkohol. Ta refleksja rozbawiła go (jak większość by rozbawiła po kilku kuflach), a jego śmiech wypełnił cały zajazd, zwróciło to naturalnie uwagę chyba jedynej, jeszcze, trzeźwej persony w gospodzie - zbitego krasnoluda o pięknej mahoniowej ( jak ocenił szermierz) brodzie. Wyraźnie zapraszał wzrokiem niskiego podróżnika do ławy przy której zasiadał. W geście gościny zrzucił z niej (to jest ławy) niedomagającego goblina, który wyraźnie myślał nad wyrzuceniem z siebie całej pijackiej sesji.

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

25
Gliniany kufel zsunął się z ręki karczmarza, prześlizgując się po ladzie kosztem paru kropelek chyboczącej się piany, i lądując ostatecznie przy wyciągniętej dłoni krasnoluda, która zacisnęła się tak szybko, jak tylko ucho naczynia znalazło się w jej zasięgu. Nagromadzona ilość piany skutecznie uniemożliwiała dokładniejsza ocenę trunku, co wiązało się tylko z jednym - piwną ruletką. Nie żeby krasnolud należał do strachliwych. Mimo wszystko jednak, zdecydowanie wolałby aby po tylu dniach o suchym pysku usta wypełniło coś jeszcze poza mierną ilością procentów. Popękane naczynie dotknęło ust podróżnika i przelało ze swojego środka porządny haust napoju. Na twarzy krasnolud pojawiło się chwilowe orzeźwienie, które zaraz po tym przeszło w skrzywienie, potem zgrzyt, a finalnie czyste rozczarowanie. Piwo okazało się być najzwyklejszą mieszanką rynsztoków. Nie ulegał już wątpliwości powód sposobu zachowania wypełniającego przybytek tłumu.

Urist odwrócił się i oparł plecami o ladę, tasując wzrokiem całe pomieszczenie, a zaraz po tym przechodząc do bawiących się weń ludzi, a także nie-do-końca-ludzi. Biedak, albo artysta, wąsaty chłop, jakiś będący pod mocnym wpływem alkoholu jegomość machający siekierą, ktoś próbujący połknąć łyżkę...

I on, góra mięśni zabawiająca się w samym rogu gospody z dwoma przedstawicielkami płci żeńskiej, których pełniony zawód nie był zbyt trudny do rozgryzienia. Tak się akurat złożyło, że jego spojrzenie spotkało się z tym krasnoluda. Jak się okazało potem, nie było to spotkanie przypadkowe. Urist wyraźnie dostrzegł zapraszający, ledwo zauważalny gest jegomościa, który zaraz po tym został podparty zrzuceniem jakiegoś dogorywającego zielonego z ławy naprzeciwko - jak się zdawało, także zapraszająco.

Krasnolud nie był wybredny jeśli chodzi o kompanię do gadki. Nawet jeśli człek miał do niego jakąś sprawę, toteż kogoś z nim pomylił, niewiele wysiłku trzeba było aby zmienić główny tok myśli i przerzucić się na jakąś interesującą rozmowę, w sposób dzięki któremu rozmówca nawet by się nie połapał w jak prosty sposób został wyprowadzony z głównej drogi. Zadanie upraszczał fakt, jakim było to że potencjalny kompan nie wyglądał na zbyt inteligentnego - raczej nie tylko z powodu niewątpliwego uderzenia procentów do głowy.

Urist odepchnął się niby od niechcenia od szynkwasu, po czym sprężystym krokiem ruszył w kierunku człowieka, trzymając naprzeciw siebie kufel z piwem, starając się nie wylać jego zawartości. Zaskakująco szybko znalazł się w miejscu docelowym, zważając na to ile kiwających się pijaczyn musiał pominąć. Bezceremonialne usiadł na ławie, wpierw przeskakując przez leżącego na ziemi goblina, postawił kufel na stole i wpatrzył się przenikliwie w mężczyznę. Widok błyskającej pod światłem buchającym z kominka mosiężnej szably powiedział o mężczyźnie już wystarczająco dużo.
- Doberek - Zaczął krótko, acz serdecznie, a wąsy i usta uniosły się w uśmiechu - Czegóż to tak umięśniony jegomość oczekuje od podróżnika? Rozmówka? Informacje? A może coś jeszcze. No, śmiało, nie gryzę. Zresztą, wątpię by ktoś taki jak ty bał się byle ugryzienia.
Wyślij głupka po flaszkę - przyniesie jedną.

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

26
-Tak z zasady to pić, tyle mi trza na ten moment - powiedział Szahid, podnosząc kufel w stronę nowego rozmówcy. Skończenie napitku zajęło mu nie więcej jak kilka sekund - swój tryumf podsumował, w tej kolejności: uderzeniem pięści o ławę, beknięciem i podkręceniem ciemnego wąsa. Krasnolud nie pozostał mu dłużny i po chwili zawtórował tym samym (tyle, że ograniczył się do poprawienia brody). -A tak szerzej, jako, że Pan pewnie znasz kontynent, a Ja tu dwunasty dzień siedzę od wyjścia z Taj'Cah to ma się rozumieć go nie znam. Kompana szukam, co i wypić potrafi i w mordę umi strzelić... Tak w temacie to jakiem dawno z nikim się nie pojedynkował... - wysnuł z melancholią wyspiarz patrząc tęsknym wzrokiem na otaczającą go patologię - Ale bym z jakimś dobrym ostrzem potańcował... A tu nie... A Pan, Pan się pojedynkujesz ? Za przeproszeniem jak wy tacy niscy pozycję trzymacie? - spytał całkowicie bez ironii i chęci zaatakowania, w temacie technik wojskowych kierowała nim bowiem zawsze czysta żądza wiedzy -Znaczy, walczyłem kiedyś z krasnalem, ale czy jedno uderzenie można nazwać walką ? - wyrwał butelkę przechodzącemu, a raczej przetaczającemu się jegomościowi i podniósł z toastem w stronę rozmówcy - Zdrówko Panie... Jak ?

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

27
Urist wpatrywał się w tańcującego przed stołem jegomościa, na zewnątrz bez większego wyrazu, można powiedzieć wymuszanej rozwadze, a wewnątrz z niebywałym rozbawieniem. Pijacy mieli w sobie to coś, co chociażby nie wiem jak głupie, rozbawić potrafiło nawet elfiego szlachcica. Tak się przynajmniej Uristowi zdawało.
Kiedy temat zszedł dosyć niespodziewanie na kompanię i "tańczenie z ostrzami", zmrużył oczy i dokładnie starał się wyłapać uchem każde słowo padające z ust mięśniaka, oczywiście wcześniej przegrzebując się przez zwał nieukładających się w żadną logiczną kupę wypowiedzi. Kiedy jegomość zakończył, Urist nie do końca wiedział, czy oferta była wyzwaniem, czy faktycznym odnalezieniem w osobie krasnoluda potencjalnego towarzysza. A tak zupełnie szczerze mówiąc, po pierwszym wrażeniu Urist nie miał chęci na żadne z obydwu. Z chwilowego zamyślenia wyrwał go huk przewracającego się biedaka, któremu rozmówca wyrwał butelkę z napitkiem. Nieszczęśnik zwalił się na leżącego już na ziemi goblina, wydając przy tym głuchy jęk. Goblin nie wydał żadnego odgłosu. Mięśniak nagle uniósł skradzioną butelkę, wypowiadając przy tym mieszankę słów, która dopiero po chwili dokładnych przemyśleń stała się zrozumiała dla krasnoluda.
- Urist - Odparł, nie zrzucając z twarzy uśmiechu - Urist Obieżyświat, jak mnie czasem zwą. I owszem, kontynent znam dobrze. W wielu miejscach już ostałem, nie tylko tych znanych z dobrych karczm. Niestety, zawiodę oczekiwania, ale część z wywijaniem pięściami nie pasuje do mojej persony. Widzi jegomość, ja krasnoludem nie bitnym jestem, nad mieczem i toporem wyżej cenię dobrą zbitkę równie dobry słów.
Urist zwieńczył słowa także uniesieniem do góry kufla, lekkim uderzeniem w butelkę mięśniaka i dużym, kończącym resztę trunku łykiem.
Wyślij głupka po flaszkę - przyniesie jedną.

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

28
-Szahid - powiedział lekko kłaniając się w dworskiej manierze, alkohol pomógł mu jednak zapomnieć o dwóch młódkach siedzących na jego udach co skończyło się dla nich szybkim spotkaniem z ziemią, a szermierza rozbawiło wywołując znowu jego potężny śmiech, który zakończył się wraz z kolejnym chełstem ze szklanej butelki. Tym razem trunek był mocniejszy. Zdecydowanie. - Nazwisk rodowych nie mam, z przydomków to tyle co czasem per Ogrodnik... czasem Skurwesyn... A, że nie bijesz ? Co zrobić... Ja na ten przykład piszę niezbyt sprawnie, każdy jakoś upośledzony. Zdrowie. - wypił łyk i przejrzał raz jeszcze wnętrze gospody w poszukiwaniu rywali, nie spodziewał się, że kogoś znajdzie, ale niestrudzenie szukał - Wracając. Cenisz sobie słowa i po to między innymi tu jestem. Po słowa, a dokładnie rzecz biorąc myśli zapisane - te słowa wyraźnie zainteresowały krasnoluda, przez co zbliżył się lekko do rozmówcy (w jakimś stopniu był to niewątpliwie błąd gdyż poczuł dokładnie skład alkoholi wypitych przez wielkoluda tej nocy) - Widzisz, przybyłem na kontynent, żeby się doskonalić. Na wyspach już wszystko co o długim mieczu było wiem i umiem. Z żadnym nie przegrałem. - poruszył się lekko na swoim siedzisku - Zaraz rozwinę, jeno szczać mi się chce, chmiel swoje robi. Jeśliś miły nie znikaj, a jeśli masz co lepszego idź, trudno się mówi. Nie trzymam.

Wstał, pozostawiając niewiele miejsce pod sufitem. Teraz dopiero poczuł ile wypił, w głowie ma się rozumieć, bo w pęcherzu czuł już od dłuższego czasu. Namierzył drzwi, co w jego przypadku nie było zbyt trudne, gdyż wystawał około metr nad resztę tłumu. Namierzył drzwi i ruszył nie zwracając specjalnie uwagi na otaczający go tłum. Poszczególne części tłumu też nie zwracały uwagi (dzięki zbawiennym skutkom upicia), aż do momentu kiedy popchnięte nie upadały na ziemię lub swoich tymczasowych sąsiadów. Gdy dotarł w końcu do progu, zgiął się dość mocno i wyszedł, trzaskając za sobą tak, że framuga z pewnością została "lekko" nadwyrężona. Poczuł w nozdrzach odświeżające nocne powietrze i westchnął.

Odszedł dwa kroki pod pobliskie drzewo, oparł się o nie ręką, zrobił co miał zrobić, a warto zaznaczyć, że robił to relatywnie długo. Schował co miał schować. Obrócił się. Jego oczom ukazało się trzech mężczyzn, najpewniej podpitych jegomościów. Chwilę zajęło mu zrozumienie całej sytuacji, ale gdy dostrzegł w rękach dwóch miecze, a u trzeciego topór zrozumiał, że nie byli to intelektualiści pierwszego sortu. Uśmiechnął się szpetnie, nie miał zamiaru wyjmować Sulfii, uznał, że gołe pięści i ewentualnie inne części jego ciała mu wystarczą.

-Czego ?- zapytał, na odpowiedź nie musiał zbyt długo czekać. Pierwszy miecznik zaatakował go prostym pchnięciem, dobry wybór na tę odległość, słaby na tego przeciwnika - Szahid ku zdziwieniu atakującego, z nieludzką szybkością chwycił ostrze miecza w garść, pociągnął przeciwnika ku sobie i uderzył go kolanem w brzuch. Przeciwnik krwawo zwymiotował i legł na ziemi. Drugi, dość wysoki blondyn w najzwyklejszej koszuli machnął nieporadnie mieczem, ale ostrze jakby zsunęło się po ciele olbrzyma. Mężczyzna z toporem nie czekał zbyt długo, uderzył zza głowy celując na obojczyk. Prosty Szahida był jednak szybszy i wytrącił napastnika z równowagi, dając czas na przytomnego miecznika, który już wyprowadzał następne cięcie, skontrował jednak atak uderzeniem w zewnętrzną część przedramienia wybijając mu miecz i łamiąc kość promieniową. Chwycił obydwu wybitych z równowagi i uderzył ich głowami o siebie, kończąc ich występ na tę noc. Podszedł spokojnie trąc swoje pięści do pierwszego, który w bólu trzymał się za pas leżąc w błocie i krwawiąc obficie spomiędzy młodych jeszcze ust.
-I co Mi powiesz? - spytał kucając obok ofiary i głaszcząc swoją kruczoczarną brodę prawą, krwawiącą dłonią.
Ostatnio zmieniony 15 lip 2015, 10:39 przez Tadeush, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

29
Urist odkiwnął krótko głową Szahidowi, odstawiając pusty kufel z grzmotem, typowym dla karczemnej maniery. Nie miał zamiaru nigdzie iść. Człek, chodź z początku przypominał typowego pijaczynę z nienależącym mu się przyrostem masy mięśniowej, w ostatniej wypowiedzi z każdym kolejnym wypowiadanym słowem nabierał ciekawości swoją osobą. Nie żeby jednak wydawał się jakiś za bardzo wyjątkowy - ile to razy krasnolud już słyszał historie o "niepokonanych" ludziach, to by mógł już drugą książkę pisać. Książki jednak nie miał. Pisadła też nie. A kupować tych rzeczy nie lubił, bo tak. W mniemaniu Urista marnowanie życia przed skrawkiem papieru to jedna z najbardziej głupich form jego marnowania. Już lepiej się napić. Wtedy przynajmniej sobie sprawisz radość.

Obserwację gospody i rozbawionej gawiedzi w oczekiwaniu na Szahida przerwało mu trzech nie najprzyjemniej wyglądających postaci, które zaraz po opuszczeniu przybytku przez nowego znajomego ruszyły w jego ślady, błyskając po drodze niechlujnie wsadzonym za pas orężem. Kolejność zdarzeń która miała się potoczyć była aż za nadto oczywista. Głupio byłoby tak szybko zakończyć nową znajomość, a więc krasnolud nie marnował ani chwili, z niechęcią łamiąc własną obietnicę o nie ruszaniu się z miejsca. Zgramolił się więc z ławy, przeskoczył przez leżącego na goblinie człowieka, i szybkim krokiem przepłynął targany przez pijany tłum niczym łódka przez wzburzone morze odległość dzielącą miejsca spotkania od drzwi. Zanim je pchnął, do jego uszu dotarły odgłosy niemałej bitki.

Kiedy wyjrzał na zewnątrz, wszystko jednak, ku jego zdziwieniu, wydawało się już zakończone. Krew, dwa oszpecone ciała, więcej krwi i Szahid stojący w groźnej pozie nad jakimś biedakiem, niczym sama śmierć nad swoją następną ofiarą. Krasnolud przelazł przez próg drzwi i zrobił parę kroków do przodu, cmokając z dezaprobatą.
- No, czyli jednak wygląda na to że nie robiłeś z gęby cholewy - Rzucił, kręcąc głową - Ale myślę że tyle brudu przy tym robić było z lekka zbędne.
Wyślij głupka po flaszkę - przyniesie jedną.

Re: Zajazd "Pod pijanym morświnem"

30
-Tam zaraz brud...- powiedział przewracając oczyma, nie dostrzegał bowiem specjalnego problemu-Chcieli dostać w ryj to dostali... Po co im to było to Ja nie wiem, znaczy z chęcią bym się dowiedział, tyle, że trudno się z nimi dyskutuje jak są nieprzytomni, a ten - powiedział przydeptując klatkę młodego chłopaka, co zaskótkowało cichym jękiem i wylaniem kilku jeszcze dawek krwawej śliny - średnio gadatliwy... Pewno zobaczyli drogie sukno to chcieli ukraść... albo miecz, nie wiem, nie znam się, debile i tyle. - rzekł i splunął, chociaż na jego ustach malował się niewielki uśmiech wynikły ze stoczonej walki.

Chwycił miecznika, położył go obok jego dwóch kompanów. Siekierę wyrzucił w sobie tylko znanym kierunku ważne, że daleko, a miecze wbił obok siebie w ziemię. Zatarł dłonie. -Wracając, przybyłem, żeby się doskonalić, kiedym jeszcze był młody wymarzyłem sobie, że będę największym z szermierzy czy tam wszelkich wojaków. Chciałem się kszta - przerwał, trzymając miecz za koniec ostrza i rękojeść, napiął się i jednym płynnym ruchem zgiął go w podkowę. Krasnolud podrapał się po głowie z zaciekawieniem i czekał na następny "wybryk" Szahida - łcić. Żeby z każdym wygrać, nie było dnia jak dotąd, żebym chociaż piątej jego części nie spędził na ćwiczeniu. Wiem jednak, że sztuka walki samym długim ostrzem, czy też moje umiejętności są jeno częścią wiedzy ogólnej. - Chwycił drugi miecz i raz jeszcze napinając się stworzył półkole, teraz jednak starał się dopełnić koła - i tu podróżnik taki jak ty mógłby mi pomóc. W życium z kawaleyją nie walczył, w życium włócznią nie walczył, w życium bicza do walki nie używał... A na pewno są na kontynencie jacyś wielcy teoretycy, a i zapewne praktycy sztuki wojennej i Ty z racji, że świat znasz, pewnie cosik wiesz w temacie. - poprawił barwną szatę, ruchem łopatek lepiej osadził pancerz, podkręcił wąsa. Zniżył głos i spoważniał - Matce jestem to winien. Mistrzowi jestem to winien. I sobie jestem to winien. Na pewno nie osiągnę swojego celu, ale będę próbował. Tak to już nam Bogowie, jeśli w ogóle istnieją ułożyli świat - bez sensu, ale heroicznie - westchnął i spojrzał na niskiego brodacza - Coś się tak zamilczał Panie Podróżnik ?Jakieś pomysły ?.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Ujścia”