Niezamieszkałe tereny

1
Przez otwór wychodzący na zewnątrz rozciągał się spektakularny widok. Ziemia aż po horyzont pokryta była śniegiem. Drzewa sterczały niczym powbijane w ziemię patyki znacząc miejsca, gdzie kończyły się pola i pastwiska. Po prawej stronie - na północy ziemia zbiegała się z niebem na widnokręgu w łagodną linię oznaczającą, że biegnie tamtędy wybrzeże. Na zachodzie - po lewej ręce wychodzących z kanałów majaczył skrawek ponurych, gigantycznych masywów gór Davgon.
Postępując na przód Hontharon oraz podążająca za nim jak cień szynkareczka zorientowali się, że zejście nie będzie łatwe, bo znajdują się nad sporą przepaścią. Na jej dnie płynęła rzeka Prosta lub jej starorzecze. Nie sposób było jednoznacznie orzec, bo woda była skuta lodem i przykryta śniegiem. Do jej brzegów można było zejść, zsunąć się lub sturlać ośnieżoną skarpą, dosyć stromą i o nie wiadomej powierzchni, na której szczycie się znajdowali. Któż by przypuszczał, że miasto Ujście leży na tak nierównym terenie? Nad ich głowami zbocze pięło się w górę nie ujawniając co znajduje się na jego szczycie. Skraj miasta, czy może odludną łąkę, daleko poza jego granicami.

Zawalone wyjście z kanałów wysyłało do atmosfery ostatnie kłęby czarnego dymu i pary z roztopionego śniegu. Hontharon i karczmareczka znajdowali się na brzegu rzeki (przypuszczalnie Prostej) u podnóża pagórka i mogli ze znajomości mapy oraz porównania krajobrazu wnioskować, gdzie mniej-więcej się znajdują. Z ważniejszych wieści widzieli niedawno z wysoka oddziały jakiejś armii wyposażonej w nowoczesny sprzęt oblężniczy. Pora podjąć jakąś akcję.

Re: Wyjście z podziemi

2
Zmrożone powietrze rozdarł niespodzianie głośny świst. Hontharon uniósł ostrożnie głowę, osłaniając oczy przed rażącym światłem zachodzącego słońca. Niebieskawe niebo przecięła nagle czarna smuga. Wszystko działo się tak szybko... Najpierw odezwał się potężny trzask. Rumor. Zimny śnieg wsunął się pod koszulę. Uszy rozerwał wrzask karczmareczki. Rudowłosy zdążył jeszcze dostrzec kątem oka, jak ognista kula uderza z impetem w pokrytą śniegiem skarpę. Zanim się zorientował, był już na samym dole stromego wzniesienia, tonąc w białawym puchu.

Świetnie, kurwa... Z deszczu pod rynnę.

Gdy tylko wydostał się spod śnieżnego całunu, obrzucił okolicę wystraszonym wzrokiem. Szynkarka była tuż obok - nie zauważył, ale raczej poczuł jej obecność; usłyszał jak niespokojnie oddycha, próbując wepchnąć zimne powietrze z powrotem do oszalałych płuc. Podniósł zielone ślepia nieco wyżej, na szczyt kamienistej skarpy, gdzie szarawy dym tańcował wraz z wiatrem. Wyjście z kanałów było całkiem zasypane. Różnej wielkości głazy zasłoniły okrągły otwór, skutecznie blokując pozbawione krat przejście... i odcinając ich tym samym od Alexandra. Dęboróg chciał zawołać imię swego towarzysza, ale krzyk w ostatniej chwili uwiązł mu w gardle. Gdzieś ponad nim, na tle ciemniejącego przestworu, ukazała się grupa czarnych postaci.

Róg obronny, zamieszanie... wszystko jasne! Atakują Ujście! - Na wzgórzu dostrzegł toporne kształty maszyn wojennych. - O bogowie, to przecież prawdziwa wojna! Muszę ją stąd zabrać... - rudzielec zerknął ukradkiem na stojąca niedaleko dziewczynę, wzdychając cichutko... - zanim wpadniemy w jeszcze większe tarapaty.

Dopiero teraz zaczął odzyskiwać pojęcie o otaczającym go świecie. Zacisnął mocno powieki, a wtedy drobne zmarszczki wyskoczyły na jego przeoranej zmęczeniem twarzy. Brodząc we śniegu, podszedł ostrożnie do kobieciny. Stała przerażona i skąpana we wszechobecnej białości. Mężczyznę ogarnął z nagła ogromny zachwyt. Sunąc naprzód, podziwiał nieśmiało jasną skórę i ciemne włosy swej towarzyszki, którą los tak bezczelnie wpakował pod jego pozbawione piór skrzydła.

- Nic ci się nie stało? Na pewno jesteś cała? - Hontharon dobrze widział, że wszystko z nią w porządku, ale tylko tyle mógł z siebie w tamtym momencie wydusić. - Musimy uciekać i to jak najdalej stąd. Zaczekaj na mnie, zaraz do ciebie wrócę. Obiecuję. Proszę, nie ruszaj się stąd...

Powiedziawszy te parę słów, rudzielec począł ponownie wdrapywać się na wzniesienie. Chciał dotrzeć do zawalonego przejścia. Nie sądził, że usłyszy zza kamiennych gruzów głos swego kompana, ale miał szczerą nadzieję, że między skałami odnajdzie choć część z zapasów, które Alexander zabrał ze sobą. Stąpając po śliskim zboczu, oparł rękę na drzewcu swojego wysłużonego młota. Poczuł na biodrze ten dobrze znany ciężar, gdy spracowana dłoń spoczęła leniwie na drewnianej rękojeści. Dysząc miarowo, dotarł wreszcie na samą górę. Ciągnący się pod jego stopami widok naprawdę zapierał dech w piersiach. Gdyby nie to, że wisiała nad nim groźba strasznej śmierci, rudowłosy z chęcią zostałby tutaj dłużej, aby w spokoju popatrzeć na wdzięki świata-poza-kanałami. Przypomniał sobie jednak o tym, co konieczne. Obowiązek przede wszystkim!

Pod czołem przemknął mu zabawny obraz i słaby uśmiech mimochodem wstąpił na jego usta.
Jestem rycerzem, a ona damą w opałach, której służyć muszę!
.

Re: Wyjście z podziemi

3
Dziewczyna potwierdziła skinieniem głowy, że nie ucierpiała, ale widać było po niej, że natłok wydarzeń mocno ją przerastał. Na polecenie nie ruszania się z miejsca zareagowała całkowitym posłuszeństwem i brakiem reakcji nieobecnych oczu. Wpatrywała się tępo w rozpościerającą się przed nimi równinę, na której ze wzniesienia widoczne były wrogie oddziały. Jej ubiór całkowicie nie pasował do tej scenerii. Jeszcze nie dygotała z zimna, ale czekało ją coś znacznie gorszego jeżeli nie założy dodatkowego okrycia na sukienkę i fartuch, w którym na co dzień obsługiwała klientów w ciepłej karczmie.

Wśród dymiącej sterty gruzu nie leżały żadne zapasy. Była to jednocześnie zła wiadomość dla rudowłosego i jego towarzyszki oraz dobry znak, świadczący, że Alexander mógł być cały i zdrowy. Wejście i zejście z pagórka rozgrzało ciało Hontharona i pobudziło umysł do działania.

Re: Wyjście z podziemi

4
Dostanie się na szczyt pagórka po ośnieżonej stromiźnie sprawiło Hontharonowi trochę trudności. Zmrożona ziemia uciekała spod stóp, a szaroczarne skały groźnie sterczały na wszystkie strony, napawając serce rudowłosego czymś, co przypominało cień strachu lub szept nieznanego lęku. Mężczyzna zarobił parę dodatkowych sińców oraz krwawiących zadrapań podczas tej uciążliwej wspinaczki. Wąskie ranki, smagane biczem zimowego wiatru, szczypały go niemiłosiernie.

Gdy wreszcie dotarł na górę, od razu wziął się za przeszukiwanie gruzowiska. Odrzucając na bok kamienie, zaczął w końcu odczuwać poważne oznaki zmęczenia. Co większe głazy wylatywały mu z rąk, które nie były w stanie utrzymać zbyt dużego ciężaru. Skostniałe palce nie bez problemów chwytały śliskie krawędzie pokrytych lodem skalnych odłamków. Hontharon szybko doszedł do wniosku, że nic nie znajdzie śród tych śmieci. Nadzieja na znalezienie czegokolwiek przydatnego rychło legła w gruzach - na gruzach, które rudzielec tak dzielnie przerzucał...

Zrezygnowany i nieco podupadły na duchu Hontharon wyprostował zbolałe od ciągłego schylania się plecy. Usłyszał, jak pewne kości przeskakują na swoje miejsce, trzaskając wesoło niby drwa w kominku. Patrząc w stronę zachodzącego słońca, rudowłosy odetchnął głęboko, chcąc orzeźwić odrobinę swój sterany umysł. Poczuł smród kanałów, którego jeszcze przed chwilą wcale nie dostrzegał. Oprócz chłodnego powietrza, do jego nozdrzy wdarł się także fetor rodem z najbrudniejszego szaletu... Mężczyzna zerknął w dół, na swoje przemoczone spodnie i zobaczył na nich zielonkawe, małe sople lodowe. Odłamał jeden z nich i ostrożnie zszedł ze zbocza, obracając w palcach topniejący kryształek zamarzniętej wody ściekowej.

A ona stała tam, gdzie stać powinna. Unurzana we śniegu po kolana, blada na twarzy i chyba mocno zmarznięta. Hontharon, jeszcze zanim dotarł do swej towarzyszki, zrzucił z siebie szary płaszcz, który tak dobrze chronił go przed paskudną pogodą. Kiedy przed nią stanął, bez słowa wręczył jej znoszoną narzutę. Żaden wyraz nie opuścił jego ust, tylko skromny uśmiech wkradł się na nie niepostrzeżenie. Dziewczyna przyjęła ciuch bez oporów, obdarowując go dziwnym spojrzeniem smutnych oczu. I rudowłosy już wiedział, że długo nie zapomni jej wzroku...

- Musimy przedostać się na drugi brzeg... - krzyknął do niej, wskazując dłonią przed siebie. Niebieska wstęga potoku była w całości skuta lodem. Hontharon miał nadzieję, że uda im się bezpiecznie przebrnąć przez zamarzniętą wodę. Coś mu mówiło, że tam - pośród rozległych łąk i nagich lasów - będą mieli większe szanse na przeżycie, niż przy miejskich murach, gdzie stacjonują wrogie wojska. Jego plan działania był prosty i ograniczał się tylko do jednego założenia - oboje muszą przeżyć.

Rycerzem jestem... - Rudzielec nie mógł powstrzymać obrazu, który nieustannie atakował jego głowę. Gdzieś pod czołem widział siebie, jadącego konno w srebrnej zbroi. Poczekał, aż karczmareczka wdzieje na siebie stare palto, a potem pociągnął ją za ramię i ruszył w kierunku rzeki. Szedł z przodu, torując przejście śród zwałów białego puchu, a ona posłusznie dreptała tuż za nim. Przez cała drogę dziwował się, że stawia takie małe kroczki...

- Potem pójdziemy w kierunku nadbrzeża. Znajdziemy jakiś statek, który powiezie nas do Grenefod. Spodoba ci się tam, trochę śmierdzi rybami, ale można to znieść. A ja sprawdzę przy okazji, co słychać u mojej matki. Pewnie ma się dobrze... staruszka zawsze była taka pełna życia. Chodź, nie możemy się zatrzymywać... - mówił Hontharon, bez przerwy poruszając sinymi ustami. Sam już nie wiedział, do kogo kieruje te słowa otuchy - do siebie czy do szynkareczki.


.

Re: Wyjście z podziemi

5
Dwójka podróżników ruszyła przez zamarzniętą rzekę. Początkowo czuli się pewnie stąpając po obsypanej śniegiem tafli wody. Na środku jednak usłyszeli dobiegający spod ich stóp odgłos, który zjeżył im włosy na głowach - stłumione, nieregularne trzaski pękającego lodu. Do brzegu pozostało jeszcze ok czterdziestu metrów.

Re: Wyjście z podziemi

6
A więc stało się najgorsze... Hontharon był tak pochłonięty myślami, że nie wziął pod uwagę niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą stąpanie po zamarzniętej rzece. Przez głowę przelatywały mu obrazy łamiącego się lodu, zimnej wody, odmrożeń i nagłej śmierci, ale jakoś nie brał ich na poważnie. Teraz pożałował tego, że był taki nierozważny.

Gdy usłyszał pierwsze dramatyczne trzaski, spojrzał tylko na stojącą obok karczmareczkę. Serce mu się krajało na widok tej wystraszonej, zrezygnowanej istoty. Sam ją w to wpakował, ale jakoś nie przejmował się poczuciem winy, które próbowało dobić się do wrót jego duszy. Nie było teraz czasu na sentymentalne bzdury, na użalanie się nad sobą. Skoro on wystawił ją na niebezpieczeństwo, to on ją z tego wyciągnie... choćby sam miał zaraz zginąć.

Nie zwlekając długo, rudowłosy krzyknął do swej towarzyszki krótkie: Na ziemię! a następnie sam ostrożnie ułożył się na trzeszczącej powierzchni. Przylgnął do podłoża tak, by jak najdokładniej rozłożyć ciężar swojego ciała. Nie chciał walczyć z lodem, wolał z nim współpracować - liczył na to, że pękająca pokrywa utrzyma ich oboje, jeżeli odpowiednio jej w tym pomogą. Wiedział, że gwałtowna ucieczka po zamarzniętej wodzie nie miałaby sensu. Masywne kroki szybko rozbiłyby lód, otwierając pod nimi ziejącą mrozem przepaść. Wystarczyłoby jedno poślizgnięcie, by wespół wpadli w zimne głębiny. Tymczasem, z wolna pełznąc na brzuchach w stronę brzegu, mieli jakąś maleńką szansę na bezpieczne przedostanie się przez rzekę.

Hontharon sunął po obsypanej śniegiem pokrywie, przesuwając się naprzód centymetr po centymetrze. Co chwilę spoglądał za siebie, sprawdzając czy szynkarka trzyma się blisko. Nie mógł jej stracić - nie po tym, co sobie obiecał i nie z własnej winy. Teraz nie myślał o konsekwencjach swojej głupoty... ale był pewien, że jeżeli to śliczne stworzenie umrze przez niego, to nigdy sobie tego nie wybaczy. Nie zapomni. Nie zaśnie już nigdy, nękany nocnymi koszmarami.

Oderwany od marzeń, skupiony na przeżyciu, rudzielec parł przed siebie w iście ślimaczym tempie, czując na sobie wzrok karczmarki. Wsłuchując się w śpiew zgrzytającego lodu, spoglądał również na boki, szukając czegoś, co przyciągnie spojrzenie i pomoże odegnać spod czoła szalejące myśli.

.

Re: Wyjście z podziemi

7
Mądre posunięcie, jakim było położenie się na lodzie i... posunięcie się dalej na brzuchu w stronę brzegu pozwoliło śmiałkom bezpiecznie dotrzeć na stały ląd. Niestety wywołało również efekt adekwatny do wrzucenia w zimną otchłań rzeki, przynajmniej na przedniej części ich szat. Zarówno Hothy jak i karczmareczka...
- Mam na imię Shalaya - powiedziała przy okazji bo nie znosiła określania jej mianem karczmareczki przez całą podróż.
... byli przemoczeni od stóp do głów od zgarnianego przez nich śniegu na odcinku 40 metrów, który przed chwilą pokonali w pozycji horyzontalnej. W połączeniu z panującym mrozem groziło im wyziębienie i śmierć w bardzo szybkim czasie, jeżeli nie wysuszą ubrań i nie przyjmą energii cieplnej z jakiegoś obcego źródła (wszak nie byli organizmami zmiennocieplnymi).
Zatem do wyścigu z przeznaczeniem, na drodze do szczęścia z dziewczyną, którą darzył uczuciem oraz wyścigu z wojskiem nieprzyjaciela patrolującym te okolice doszedł teraz wyścig z hipotermią i zapaleniem płuc, na które nie istniało w Herbii skuteczne, niemagiczne lekarstwo. Pora obrać kierunek i strategię działania...

Re: Wyjście z podziemi

8
- A niech to! Cały przemokłem... brrr! - Wyszeptał rudzielec, podnosząc się z ziemi. Był już na brzegu, dotarł tam bezpiecznie, unikając kąpieli w lodowatej wodzie. Karczmareczce też się to udało. Otrzepał ubranie ze śniegu i zaklął cicho, widząc, w jakim stanie się znajduje. Równie dobrze mógł pokonać tę rzekę wpław, zębami krusząc lód - przynajmniej zmyłby z siebie zapach gówna, który trzymał się go, odkąd wyszedł z kanałów.

Rozejrzał się dokoła, próbując ignorować narastające drżenie rąk i nóg. Spojrzał na swą towarzyszkę, która była całkowicie przemarznięta. Kobiecinka stała opodal, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, dygocąc jak osika. Hontharon podszedł do niej, z trudem przywdziewając radosny wyraz twarzy, a następnie rzucił okiem w dal - na rząd niskich drzew oraz krzaków, rosnących w skupisku jakieś pół kilometra przed nimi. Wiedział już, co ma robić.

Bez ostrzeżenia przyciągnął Shalayę do siebie i mocno przycisnął. Nie chodziło mu (wyłącznie) o bliskość, chciał oddać jej odrobinę swojego ciepła. Gdyby dziewczyna wyrywała się z jego ramion, z całą pewnością przywarły do niej jeszcze silniej. Robił to przecież dla ich wspólnego dobra. Ta sytuacja była mniej krepująca, niż Hontharon oczekiwał. Gdy drgawki ustały i pierwsza fala ciepła zalała ich oboje, mężczyzna oderwał się od dziewczyny i odszedł dwa kroki w tył. Mimo wyziębienia, miał na twarzy rumieńce. Czuł doskonale, jak krew buzuje mu w żyłach i rozpala skórę.

Nie spuszczając oczu z szynkareczki, wskazał dłonią na wcześniej wspomniany pas bezlistnej roślinności. Przełknął głośno ślinę, niezadowolony ze stanu nawilżenia swojego gardła, a potem zbliżył się do Shalayi i powiedział:

- Spójrz tam, na te drzewa oraz krzaki. Musimy rozpalić jakieś ognisko, jeśli chcemy przetrwać noc... jeśli w ogóle chcemy przetrwać. Ukryjemy się między tymi konarami, może chociaż osłonią nas przed wiatrem. Nie możemy iść dalej, bo zaraz będzie ciemno. Powinniśmy odpocząć chwilę, znaleźć pewnie coś do jedzenia... ale najpierw, trzeba załatwić ogień. Wiem, że to brzmi dosyć niedorzecznie - rzucił nagle, uśmiechając się teraz szczerze i bez wysiłku - ale powinniśmy tam pobiec. Rozgrzejemy się nieco i szybciej zwiększymy odległość od miasta - mówiąc to, spróbował złapać karczmarkę za rękę, by wespół z nią puścić się biegiem w kierunku kępy niskich drzew. Jeśli panienka nie pozwoli złapać się za dłoń, Hontharon ruszy przodem.

.

Re: Wyjście z podziemi

9
Szynkarka z radością przylgnęła do rudzielca licząc na choć odrobinę ciepła, jaką będą mogli w ten sposób wykrzesać z siebie nawzajem. Stali tak złączeni w uścisku dopóki nie poczuli się trochę lepiej. Następnie trzymając się za ręce rzucili się biegiem w kierunku drzew i zarośli przy zamarzniętej rzece. Początkowo odnosili wrażenie, że nie był to dobry pomysł, bo mroźne powietrze i przemoczone ubranie złączył pęd powietrza tworząc uczucie najgorszego zimna, ale gdy już dobiegli na miejsce czuli krążącą w żyłach krew i niektóre kończyny, o których istnieniu wcześniej organizm przestał ich już informować.

Zarośla nad wodą były głównie cienkimi, niskimi, bardzo szeroko rozgałęzionymi drzewami oraz krzakami całkowicie pozbawionymi liści. Dobrym znakiem było to, że pomimo iż zaczynało się już kalendarzowe lato, panujące mrozy nie pozwoliły roślinom wysłać do gałęzi pierwszych soków aby wypuściły pąki. Niektóre rośliny zmarły już pewnie od tego dziwnego stanu rzeczy. Niestety zarówno gałęzie, pnie, ziemia oraz skuta lodem rzeka były pokryte cienką warstwą śniegu.

Hontharon oraz jego towarzyszka znaleźli wśród drzew schronienie osłaniające ich skutecznie przed wiatrem oraz oczami postronnych maszerujących po polach. Byliby dobrze widoczni dla kogoś płynącego rzeką, ale to nie powinno się wydarzyć przez najbliższy miesiąc, więc mogli czuć się w miarę bezpiecznie. Kolejną dobrą nowinę przedstawiła Shalaya wyjmując z kieszonki w fartuchu krzesiwo, którym w karczmie codziennie rozpalała palenisko.

Re: Wyjście z podziemi

10
Jasny ogień pożerał od niechcenia zawilgotniałe gałęzie oraz fragmenty chropowatej kory. Hontharon miał nie lada kłopot z roznieceniem płomieni - mokra ziemia skutecznie utrudniała mu to zadanie. Iskry z krzesiwa zasypywały deszczem przemoczone patyczki i gasły nie rodząc zupełnie nic. Rudowłosy był zdesperowany do tego stopnia, że jako podpałki użył swego wysłużonego zeszytu, który to zawsze miał przy sobie. W nim to zapisywał różne utwory, które udało mu się stworzyć, a na jego stronice przelewał nadmiar kłębiących się pod kopułą obrazów. A teraz klęczał przed paleniskiem, wlepiając wzrok w umierające między płomieniami wiersze. Atramentowe symbole krzyczały do niego o pomoc.

Siedzieli naprzeciwko siebie, oddzieleni ciepłem skromnego ogniska. Przemarznięta ziemia zdawała się dygotać razem z nimi. Szczękając zębami, drżąc na całym ciele, przystawiali dłonie do tańczących płomieni. Od przykrytej śniegiem trawy emanował okropny chłód, który szczypał w palce i w uszy. Rudzielec ciaśniej owinął się swą koszulą, pocierając ręce w celu rozgrzania ich. Nie czuł jednak wytchnienia. Nie mogąc znieść kąsającego mrozu, usiadł obok karczmareczki.

- Musimy zorganizować coś do jedzenia - zagajał Hontharon. - Nie możemy długo tutaj zostać, wciąż jesteśmy zbyt blisko miasta. Nie jesteśmy jeszcze bezpieczni. Znasz te okolice lepiej niż ja... wiesz, dokąd moglibyśmy się teraz udać? Jest tu w pobliżu jakieś gospodarstwo?

Wiatr przeciskał się przez pozbawione listowia gałęzie niziutkich drzew. Nocne niebo wisiało nad nimi jak czarna chusta ozdobiona cyrkoniami. Niebieskawy Zarul ciskał na ziemię jaśniejącą poświatę, którą biały puch pochłaniał i rozpraszał. Rudowłosy, czekając na odpowiedź towarzyszki, wpatrywał się beznamiętnie w gwiazdy. Zobaczył na skraju nieboskłonu, tuż nad horyzontem, konstelację tworzącą znak wody. Nie wiedział, co prawda, z czym się to wiąże, ale patrząc w te świecące punkciki nabrał nieco otuchy.
.

Re: Wyjście z podziemi

11
Dziewczyna kucała nachylona nad ogniskiem na przeciwko swojego rudowłosego towarzysza. Ich wędrówka tkwiła w punkcie, z którego strach było się ruszyć, ale i nie sposób zostać w miejscu. Ogień ogniska wyrzucał w powietrze sporo siwego dymu z wilgotnych gałęzi, ale wydzielał też wystarczająco dużo ciepła aby wysuszyć przemoczonych wędrowców i ochronić ich przed śmiercią w konwulsjach od skrzepów zamarzającej im w żyłach krwi. Shalaya podążyła wzrokiem w miejsce na nieboskłonie, w które wpatrywał się Hontharon.
- Znak wody - powiedziała. - Symbol wiecznej wędrówki i przemijania. Wskazuje kierunek wybrzeża... Udajmy się tam, niedaleko znajdują się rybackie wioski. Zawsze ufam znakom na niebie... Myślisz, że powinniśmy spędzić tu noc, czy ruszać już teraz?

Re: Wyjście z podziemi

12
Wzrok Hontharona oderwał się od czarnego nieba i powędrował ku drżącym płomieniom ogniska. Rudowłosego otaczała ciepła aura jasnego światła, które skutecznie rozpraszało nocną pomrokę. Dokoła paleniska śnieg zdążył już stopnieć - żółtozielony okrąg wysuszonej trawy otaczał tańczące jęzory ognia. Rudzielec wyrwał z ziemi jedno źdźbło i zaczął obracać je w zmarzniętych palcach. Jego zielone ślepia spoczęły potem na twarzy karczmareczki. Jej zaczerwienione oczy śledziły pozycje gwiazd na firmamencie. Hontharon był w nie tak wpatrzony, że słowa Shalayi prawie do niego nie dotarły. Odetchnął głęboko, chcąc odzyskać koncentrację i odezwał się dopiero wtedy, gdy mógł już myśleć trzeźwo.

- Nie pozostało nam już nic innego, jak tylko ufać gwiazdom - szepnął rudzielec, mimowolnie się uśmiechając. - Masz rację, powinniśmy kierować się w stronę wybrzeża. Tam będzie nam łatwiej znaleźć jakieś schronienie, może nawet coś do jedzenia. Ale nie musimy jeszcze ruszać. Po ciemku i tak niewiele zdziałamy, możemy się przecież zgubić. Teraz powinnaś iść spać. Ja przypilnuję ognia - powiedział. - I ciebie - dodał już w duchu.

Kości Hontharona trzasnęły niepokojąco, gdy wstał by rozprostować nogi. Mężczyzna spojrzał na swą towarzyszkę, uśmiechnął się ponownie, a potem przeszedł parę kroków w bok. Nie wspominał o tym wcześniej, ale jego brzuch domagał się jedzenia. Uczucie ssania w żołądku nie opuszczało go nawet na chwilę. Postanowił poszukać w okolicy czegoś do żarcia. Najsampierw chciał obejrzeć ochraniające ich drzewa i krza - a nuż na jakimś będą rosnąć spóźnione owoce.

.

Re: Wyjście z podziemi

13
Jak na złość wśród zasypanych śniegiem gałęzi rudowłosy znalazł jedynie mroźny wiatr i trochę mokrego drewna leżącego na ziemi. Posłużyło ono do przedłużenia żywota ogniska, przy którym spała karczmareczka, ale nie dało się nim zabić narastającego głodu a co za tym idzie zmęczenia.

Dwie godziny minęły Hontharonowi na czuwaniu w zupełnej ciszy przerywanej jedynie trzaskami płonących gałęzi. Płomień nie wytwarzał już siwego dymu, bo dokładane drewno zdążyło wyschnąć oczekując na swoją kolej w stosiku przy ognisku. Shalaya spała cichutko skulona po drugiej stronie ognia. Ponad gałęziami niskich zarośli, w których się znajdowali widniało rozgwieżdżone niebo.

Spokój tej sceny zakłócił odgłos dochodzący z pasa zarośli położonych nieco dalej, w dół rzeki od nich. Był to ledwie słyszalny szmer połączony z trzaskiem łamanej gałązki. Mogło je wywołać dzikie zwierzę udające się na polowanie wśród śniegów albo coś o wiele groźniejszego...

Re: Wyjście z podziemi

14
Suchy trzask dobiegł uszu Hontharona, gdy ten klęczał właśnie na śniegu, zbierając nadające się do spalenia gałęzie oraz odpadłe od drzew fragmenty kory. Choć bardzo dyskretny, dźwięk ten rozerwał nocną ciszę, sprawiając, że rudzielcowi serce podeszło do samego gardła. Upuszczając na ziemię poniesione zawczasu drwa, rudowłosy mimochodem położył dłoń na rękojeści swojego młota. Ścisnął skostniałymi palcami drewniany trzonek. Spojrzał kątem oka na Shalayę - języczki ognia oświetlały jej bladą twarz, spała jak kamień i oddychała spokojnie; obłoczki pary ulatywały z jej wpółotwartych ust.

Mężczyzna zbliżył się do niej z wolna, zachowując przy tym najwyższą ostrożność... ale ten biały puch tak okropnie trzeszczał pod butami! Dystans dzielący go od paleniska pokonał zaledwie paroma krokami. Stanął przy karczmareczce, a potem zaczął nasłuchiwać. Mógł ją teraz chronić. Wyciągnął zza pasa broń, aby mieć ją w pogotowiu. Ciężka głowica kowalskiej puncy zawisła na wysokości jego klatki piersiowej i zataczała w powietrzu małe okręgi. Hontharon stanął pewniej na nogach, choć rozmokła gleba nie zapewniała stabilnej postawy. Chłodny wiatr smagał go po twarzy - chroniące ich konary oraz zarośla nie zdołały powstrzymać wszystek powiewów... a teraz ukrywało się w nich coś, przez co serce rudowłosego uderzało znacznie szybciej, napędzane strachem i bitewnym zapałem.

- Ktoś ty? - Wrzasnął rudzielec w pustkę nocy, gdy trzask rozległ się ponownie.

.

Re: Wyjście z podziemi

15
Przez chwilę ciemność wpatrywała się w Hontahrona tak samo mocno jak on wpatrywał się w ciemność. W absolutnej ciszy nie nastąpił ani jeden kolejny szmer czy trzask. Upływały sekundy długie niczym godziny i minuty, po których następowały momenty wątpliwości w to, czy hałas był prawdziwy, czy może wyśniony na jawie z braku snu i zmęczenia.
A propos zmęczenia: młot ciążył rudowłosemu w dłoni jakby był wykonany z ołowiu. Całe ciało nie reagowało na impulsy wysyłane z mózgu zadowalająco szybko. Wartość bojowa przemarzniętego, zmęczonego i nienajedzonego kowala (? nie jestem pewien czy Twoja postać jest kowalem) prezentowała się nad wyraz mizernie. Mimo wszystko powaga sytuacji i determinacja by chronić Shalayę i siebie utrzymywały go na nogach, z bronią w ręku i aparycją zaszczutego dzikiego zwierza gotowego rzucić się napastnikowi do gardła.

Trzask rozległ się ponownie z mniej więcej tego samego miejsca.
- Ktoś ty? - Zakrzyknął Honthy ale odpowiedziała mu cisza. Najwyraźniej cokolwiek wywołało szmery nie miało zamiaru ujawniać swojej tożsamości. Albo nie umiało mówić.

Na przeciętne ucho odgłosy dobiegały z odległości piętnastu - dwudziestu metrów. Ze względu na trzask prawdopodobnie rozdeptanych gałązek można wnioskować, że jest to stworzenie większe od lisa, wydry, kuny czy ryjówki... Z drugiej strony nikła znajomość królestwa zwierząt nie pozwalała jednoznacznie określić, czy nie mógł to być bardzo duży lis, albo mały dzik. A może zwiadowca orków.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Ujścia”