Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

61
Przed ułożeniem się do snu bard ułożył sobie w głowie informacje na temat goblinów. Najbardziej intrygującym członkiem tej całej wesołej kompaniji wydawał się się najstarszy z zielonych, Noblus. Dandre z ciekawością wysłuchał jego opowieści o czasach na akademii w Oros, kiwając głową z uznaniem. Historia, botanika, astrologia... Goblin był naprawdę wykształconą personą, a do tego jeszcze czułą na magię. Niesamowite!
Bard przez jakiś czas przeciągał rozmowę na temat piękna, ujmując się za urokami chaosu, zachwalając jego spontaniczność i nieprzewidywalność. W końcu jednak przyznał, że z czasem może to wszystko zbrzydnąć i uładzone ogrody zaczną przedstawiać sobą znacznie większą wartość niż dawniej.


Nieco zdziwił się efektem, jaki uzyskał dzięki tej raczej niewyszukanej ripoście. Widział, że Deton chciał coś jeszcze odpowiedzieć, jednak się powstrzymał. A więc to goblin okazał się tutaj bardziej dojrzałą stroną. Dandre nie miał pojęcia, jak drażliwy dla goblinów temat właśnie poruszył. Starał się zgłębiać kultury innych ras, sporo czasu spędzał w księgach i w podróży, w której mógł zobaczyć i doświadczyć wszystkiego osobiście, jednak nie wiedział wszystkiego, to oczywiste. Ba! Z pewnością nie miał pojęcia o całej gamie aspektów życia tych zielonych stworków.
Może przez ten wieczór troszkę się wyedukuje w tym temacie? Kto wie? Teoretycznie noc jeszcze młoda!
Choć powieki zaczynają powoli ciężyć. Bądź co bądź miał dzisiaj ciężki dzień. Zajazd powitał go raczej nieprzyjemnie, a okoliczności spotkania z Noblusem i jego kompanią też do najwspanialszych nie należały.


Walczył z sennością, słuchając dwójki goblinów opowiadających o planach zakupu statku. Co prawda nie rozgadali się zbytnio, ale bard nie narzekał, próbując ciągnąć jakoś rozmowę. Dorzucił parę groszy od siebie w sprawie aktualnej sytuacji gospodarczej, zainteresował się trochę towarami, które chcieliby ściągać zza oceanu... I tak jakoś zeszło parę chwil.
Deton stał się mniej rozmowny. Bard nie miał pewności, czy to przez to że dopiekł mu przed chwilą, czy może po prostu nie chciał się już bardziej otwierać. Goblin patrzył na niego podejrzliwie, jak na intruza... W tej materii nic się nie zmieniło. Dandre nadal nieco to irytowało, jednak postanowił po prostu nie zwracać na to większej uwagi. A nuż zielony ma jakiś powód, by tak się zachowywać? By tak patrzeć na świat? Wspominał przecie, że znalazł się w Keronie jako sierota, bez pieniędzy, bez rodziny... To z pewnością nie było łatwe i nie sprzyjało wykształceniu się towarzyskiej osobowości.


W końcu zmęczenie zwyciężyło. Podziękował towarzystwu za rozmowę, po czym ułożył się na płaszczu i zasnął momentalnie.

***

Noc szybko przeleciała pośród bezkresu ciemności, otaczających barda ze wszystkich stron. Twardy sen bez snów został mu przerwany przez najstarszego z goblinów. Mężczyzna coś tam poburczał pod nosem, ale zaraz zwlekł się z prowizorycznego posłania, strzelił sobie w twarz na orzeźwienie i spojrzał nieco przytomniejszym już wzrokiem po otoczeniu.
Wyjrzał przez okno. Dzień nie wydawał się zbyt przyjemny. Co prawda już nie padało, lecz wszędy zjawiły się kałuże i panowała nieprzyjemna plucha. Słyszał i czuł wiatr, przemykający do środka pomieszczenia przez szpary między deskami.
Wzdrygnął się lekko, po czym spojrzał na Detona z uśmiechem na ustach i iskierką rozbawienia, błyskającą w oku. Chciał coś odpowiedzieć, lecz ostatecznie ograniczył się do pokręcenia głową i cichego parsknięcia pod nosem.
Wstał, ubrał sie i wyszedł na dwór, gdzie wpierw zagadał do Renel, lecz nie przyszło mu z nią porozmawiać. W pewnym momencie pobladła, wyciągnęła z torby bandaż, którego kawałek ucięła mieczem i pobiegła gdzieś w pole. Bard nie patrzył za nią, odwróciwszy się w zupełnie inną stronę, ostatecznie kierując swe kroki w stronę Noblusa.
- Ja nie z tych, Noblusie. Wiele mam wad, jak każdy człowiek, jednak z pewnością nigdy nie zdradzę dobrodzieja... Nawet jeśli nasza znajomość zaczęła się raczej nieprzyjemnie, to okazał się pan zaprawdę pomocną i przyjazną personą, co bardzo sobie cenię. - uśmiechnął się lekko. Doskonale rozumiał nieufność goblina i nic go w tym nie dziwiło. Sam, co jest dość zaskakujące, wyzbył się jej niemal całkowicie... Choć nadal gdzieś tam się tliła, czekając na okazję do powtórnego wybuchu.


Ważna sprawa.
Z kim chciał jechać? Spora część jego persony opowiadała się oczywiście za wozem z panienką. Nie dziwota chyba, że woli podróżować z miłym < przynajmniej w teorii >, kobiecym towarzystwem. Jednak z drugiej strony miał też sporą ochotę poznać nieco lepiej Noblusa, który wydał mu się dość złożoną i intrygującą personą. Podobnie jak Deton, lecz ten nadal nieco odpychał go swym sposobem bycia.
Trudny wybór!
- Chyba pojadę z tobą.- rzekł w końcu, choć trochę buntował się wewnętrznie przeciw tej decyzji. Bo jednak przedkładać towarzystwo goblina, nad panienkę, to dość dziwne, jak na niego, zachowanie.
Podziękował skinieniem głowy za zupę, podaną mu przez "naczelnego kucharza" i opędzlował ją dość szybko. Całkiem dobra!
Lostek gotowy do drogi.
Bard wskoczył na "swoje" miejsce i siedział cicho, czekając na wyjazd.
Obrazek

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

62
Na szczęście krótka nieobecność dziewczyny nie zwróciła niczyjej uwagi, przynajmniej z pozoru. Co prawda miesiączka to rzecz normalna, ale i tak - czterech mężczyzn w grupie robi swoje i w kobiecych sprawach była nieco bardziej nieśmiała niż zwykle. Tym bardziej ucieszyła się z braku uwagi.

Na zewnątrz było zimno, a buty paplały się w błocie. Biegnąc na łeb na szyję załatwić swoje sprawy, Rennel niespecjalnie zwróciła uwagę na pogodę. Jej myśli były zajęte czymś innym, ale teraz, niosąc posłanie, na którym spala w karczmie, czując jak jej obuwie zapada się w nieprzyjemnie miękkie błoto, jak zimny, nieprzyjemny wiatr smaga ją po twarzy, wkrada się pod płaszcz i koszulę, dotykając ją swoimi chłodnymi mackami i sprawiając, że zaczęła drżeć, jak plącze i tak już splątane włosy, nie mogła nie zachmurzyć się lekko. Nikt nie lubi brzydkiej pogody, tym bardziej, że ledwo co wczoraj słoneczko przyjemnie grzało ją po twarzy. Poetyckie to przy okazji też nie jest, już gdyby zaczął padać czy nawet nie dajcie bogowie burza, juz można byłoby snuć artystyczne wizje. A tutaj taka szarówa, tylko zimno i mokro, wszystko przy okazji traci urok.

Ułożywszy w skrzyni śpiwór, owinęła się szczelniej płaszczem i schowała dłonie w rękawy. Skulona wróciła do rudery, gdzie nie pozostało już nic, co można byłoby wziąć. Spojrzała tęsknie na ognisko, które jeszcze wczoraj wesoło sobie płonęło, ogrzewając i susząc jej ciało. Teraz pozostały tam same resztki, zimne jak palce wiatru macające ją i jej kompanów. Z ochotą przyjęła skromne śniadanie, grzejąc ręce kubkiem z zupą przyrządzoną chyba z tutejszych zdziczałych roślin. Pachniała pysznie i Rennel od razu upiła jej nieco. Słysząc, że musi już dzisiaj podjąć decyzję, gdzie zostać, zachmurzyła się i westchnęła. Miała bodajże pół dnia na to, a wciąż była rozdarta między pustyniami, a Ujściem. Cóż, w obydwu miejscach ostatnio łatwo o orków, ale i tak to było piekielnie trudne. Rennel z ogromną chęcią dołączyłaby na stałe do karawany goblinów, ale się bała. Bała się, że nigdy nie ujrzy domu, matki, Oros. Na wspomnienie o mieście nauki magii i kultury uśmiechnęła się lekko. Kochała to miasto całym sercem, z tymi wszystkimi studentami, czarodziejami, mądralami... Chciała tam wrócić na stałe, ale nie była pewna, czy wróci, gdy zwiąże się z goblinami. W Ujściu również było takie ryzyko, ale zawsze mogła je opuścić i ruszyć traktem do domu. A czy to samo mogłaby zrobić w przypadku karawany? Wiedziała, że się już do nich przyzwyczaiła. I co, znowu ma uciec od bliskich jej osób? Najpierw matka, potem Litvaria, a teraz to? Nigdy nie będzie wiedziała, co wybrać. Będzie żałować w każdym możliwym wypadku do końca jej życia. Gdyby tylko wiedziała, że na pewno wróci do Oros...

W końcu na zawsze opuścili gospodę i wszyscy powoli zaczęli wsiadać na wozy. Na pierwszy ogień poszedł Lostek, który nawoływał swoich towarzyszy, by już się ruszyli. Bard Dandre wyglądał przez chwilkę, jakby wahał się, na którym wozie usiąść. Na wozie hobgolina miejsca niestety(lub stety) nie było i nie mógł się dosiąść do dziewczyny. Troszkę żałowała, bo chętnie porozmawiałaby z kimś nowym, tym bardziej wydającym się światowym. Gobliny goblinami, ale jednak człowiek to człowiek. Miły dla oka, ucha i ogólnie miły, przynajmniej tak jej się wydawało.. Usiadł jednak z Noblusem i Ren nie mogła go już zaprosić do ostatniego wozu. Może to i lepiej. Przynajmniej będzie się mogła skupić na swojej decyzji, a nie na tym, że siedzi za blisko niej, że pachnie przyjemnie, że przystojny, że ma piękny głos... Oj, i tak miała lekką awersję do mężczyzn od jakichś dwóch lat, czyli odkąd uciekła z Oros, dlatego tym lepiej dla niej.

Stojąc przed kozłem z zupą w jednej ręce i chlebem oraz mięsem w drugiej, popatrzyła się niechętnie na siedzenie. Na dodatek musiała ostrożnie wykonywać ruchy, z oczywistych względów. Zerknęła na Lostka i spytała, wyciągając w jego stronę pożywienie:

- Potrzymasz? - gdy tylko goblin przejął od niej na sekundę jedzenie, ostrożnie, może nawet zbyt ostrożnie, zaczęła wdrapywać się na wóz. Gdy tylko klapnęła na swoim miejscu, odebrała z powrotem śniadanie i pijąc zupę, powiedziała: - Dziękuję.

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

63
To był właśnie ten moment, gdzie rozpoczyna się kolejny etap żmudnej podróży, który może być urozmaicony ciekawymi rozmowami, ale nawet one się nudzą. To jest ta cześć podróżowania pełna smętku i monotonni, która jest doprawiona pewną dozą rozważań. Gobliny jednak ją lubiły, ponieważ droga spokojna i nużąca, charakteryzowała się jeszcze jedną bardzo istotną cechą- była najnormalniej w świecie bezpieczna. Na swojej drodze nie raz spotykali bandytów, czego świadkiem była sama Rennel, albo inne kłopoty. Zdarzało się, że koło wozu wjechało na potężny kamień i zostało zdruzgotane. Wtedy trzeba było je naprawić prowizorycznymi metodami. Lostek jednak był sprawnym rzemieślnikiem. Potrafił wykonywać rzeczy z drewna, reperować zniszczone przedmioty, ale również parał się kowalstwem. Był złotą rączką, bez którego wyprawy były bardziej nieprzewidywalne. Hopgoblin jednak potrafił znaleźć na wszystko rozwiązanie. Przynajmniej starał się ze wszystkich sił i nigdy się nie poddawał. Zresztą umiejętności warsztatowych nauczył się przez zapotrzebowanie, choć przez pewien okres pełnił rolę pomocnika płatnerza w jednym z pomniejszych cechów Saran Dun. W tamtym okresie Noblus zajmował się renowacją starych książek. Czyż to nie zacna kompania wszechstronnie uzdolniona? Czy dwójka obcych pasowałaby do nich?

Wszyscy byli już na swoich miejscach, a każdy z wozów ruszył w swoim kierunku. Nie zmienili jednak szyku. Na przedzie jechał Deton, zanim Noblus wraz z Dandre, a karawanę zamykali Lostek z Ren. Tym razem wozy prowadziły same gobliny. Najpotężniejszy z zielonoskórych pozwolił dziewczynie rozgrzać się pod futrem, które wyciągnął na wszelki wypadek ze skrzyni i spokojnie zjeść. Oni zdążyli się już pożywić i byli o wiele bardziej rozbudzeni niż dwójka pozostałych towarzyszy, niekoniecznie zielonych.
***
- Byłeś wcześniej w Ujściu?
– zagaił Noblus, ale po chwili zadał kolejne pytanie – Co myślisz o naszej najpiękniejszych i najmłodszej towarzyszce karawany? Zerkałeś na nią ciągle i ona zresztą też wydawała się tobą zainteresowana. A może to po prostu czysta natura ludzka? Gatunkowo ciągniecie do siebie w towarzystwie tak szkaradnych postaci jakimi są gobliny? - nie wydawał się w tych słowach złośliwy, ani ironiczny. Potrafił zrozumieć, że obowiązują u nich różne kanony urody i jego rasa niekoniecznie należy do najbardziej atrakcyjnych.


Zmienił jednak temat, kiedy spojrzał się w stronę, w którą jechali. Tam w oddali znajdował się port zwany Ujściem. Kierunek ich podróży. Dla zielonej karawany tylko przystanek w ciągłej wędrówce. Dla nich prawdopodobnie ostatni.

- Miałeś kiedyś styczność z prawdziwą śmiercią? Kiedy twoja najbliższa osoba odchodzi, zamyka oczy i wiesz, że pozostanie Ci tęsknić do ostatnich swoich dni? Albo sam zaznałeś tego stanu, gdy wraz z krwią upływają z ciebie resztki życia, a ty zaczynasz spowiadać się ze swoich uczynków przed bogami i tylko cudem udaje się Ciebie uratować od ostateczności?

Temat, który zaczął wydawał się dziwny i bardzo poważny. Mówił to w sposób szorstki i nieprzyjemny, jakby wspominał własne doświadczenia. Nawet jego skrzekliwy akcent, który przebijał się przez powszechną mowę, wydawał nie przeszkadzać atmosferze, która zapanowała. Ciężko było określić cel, który chciał osiągnąć.
*** - Nie mieliśmy okazji poćwiczyć walki mieczem! – stwierdził oburzony Lostek, który był zły na siebie, choć tak naprawdę winny wszystkiemu był felerny zajazd. To w nim spotkali barda, któremu ciężko było zaufać, bo należał do osobnej kategorii „obcych”. Już nauczyli zachowywać się w stosunku do nich z dystansem. Wspominali kiedyś o pewnym chłopaku, który ukradł im mieszek złota, tylko dlatego że zaoferowali mu pomoc. Teraz nie dali się nabrać na biedną sierotę, która żebrze pod bramą wjazdową. Ignorowali cały pelbs.

- Jak się czujesz? Wydajesz się dzisiaj jakaś nieswoja. I tyle razy zerkałaś na tego barda. To z nieufności? – chciał rozwiać się wątpliwości, ponieważ jego spostrzeżenia jasno wskazywały, że dziewczyna może być zainteresowana artystą – Jeszcze przed dotarciem do Ujścia, będziemy musieli was jakoś przemycić na drugą stronę murów, stąd istotnym jest twoja decyzja. Czy pozostaniesz z nami, czy jednak ostaniesz się przy swojej pierwotnej decyzji. Wolałbym jednak mieć Cię za swoją towarzyszkę. Dodajesz choć trochę uroku tej karawanie. Sama wiesz, jak smutno wygląda trzech wjeżdżających do miasta goblinów. No dobra… do tego jeden hopgoblin.

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

64
Bard, pomimo gorącej krwi płynącej w jego żyłach, potrafił docenić spokój i względną nudę podróży, gdy jedynym zajęciem staje się wsłuchiwanie się w rytm bicia swojego serca, czy podziwianie otaczającej człowieka natury, nawet jeśli ta bynajmniej nie jest w pełnej krasie. Oczywiście, nie jest to najbardziej fascynujące w świecie zajęcie. Taka sielanka dość szybko nuży, ale przynajmniej jest bezpiecznie. A właśnie to jest najważniejsze. Dobrze tak przejechać z miasta do miasta, nie będąc niepokojonym przez jakąś bandę zbirów, czyhających przy drodze. Czy tak będzie i teraz? Kto wie?
Dotychczas droga mijała mu bardzo spokojnie, lecz do Ujścia pozostał jeszcze kawałek. Oczywiście, niewyobrażalną głupotą byłoby atakowanie podróżnych tak blisko miasta, jednak czasy się zmieniły, a samo Ujście do najbezpieczniejszych w świecie miejsc nie należało...
Bard siedział spokojnie na koźle i otuliwszy się szczelnie swoim czarnym płaszczem, spoglądał spod półprzymkniętych powiek na zabłoconą drogę przed nimi. Lutnię ułożył obok siebie, w duchu narzekając na pogodę, która z pewnością rozstroi jego ukochany instrument.
Ale takie już jej uroki, nic z tym człowiek nie zrobi!


Przez jakiś czas ciszę przerywał jedynie wiatr i wozy, stękające cicho podczas swej wędrówki po trakcie. W końcu zmienił to Noblus, odzywając się do barda, który powoli przeniósł na niego wzrok i pokiwał głową.
- Byłem... Jednak w obecnej sytuacji mogę rzec, że było to dawno i nieprawda. - uśmiechnął się, jednak próżno szukać w jego spojrzeniu choćby krzty wesołości - Ostatni raz zawitałem tam jakieś trzy lata temu, jeszcze zanim Zieloni wepchnęli się tam z buciorami. Bez obrazy. - wzruszył lekko ramionami - Z tego co pamiętam nigdy nie było tam zbyt... kolorowo i nie ciągnęło mnie później w te strony. Jednak ostatnio pomyślałem, że warto odwiedzić to miejsce i zobaczyć jak wygląda po zmianie... Właścicieli. - ledwie skończył mówić, gdy goblin wyskoczył z kolejną armadą pytań, a bard z początku jedynie uśmiechnął się nieznacznie.
- Na początku zgodzę się ze stwierdzeniem, że panienka w istocie jest najpiękniejszą częścią tej karawany. - zamilkł na moment. Szczerze mówiąc nieco zaskoczyły go słowa Noblusa, który twierdził, że Rennel była nim jakoś specjalnie zainteresowana. Bard nie odczuł tego zbytnio, choć może po prostu nie zwrócił uwagi? Ponownie się uśmiechnął - Ano, może i trochę na nią zerkałem. Wydaje mi się dość interesująca, bo...
Wybacz, ale po prostu nie pasuje mi do waszej karawany. Wydaje się taka delikatna, wystraszona i jakby nieobyta z tym wszystkim... Bardzo urokliwa z niej osóbka.
Chyba jej skądś nie porwaliście, hym? - uniósł lekko brew, śmiejąc się cicho.
- Choć może to wszystko to tylko pozory?
- on w końcu też nie jest tylko tym na kogo wygląda. Raczej miły, inteligentny i wygadany bard ma także swoje drugie oblicze, którego jeszcze nie dane było poznać jego chwilowym towarzyszom podróży. I dobrze.
- Pewnie jest w tym i trochę natury, swój do swego zawsze ciągnie. Nie tylko w towarzystwie goblinów! - dodał zaraz, uśmiechając się lekko - Które zresztą nie jest tak straszne, jak mogłoby się z początku wydawać...


Bard podążył za wzrokiem Noblusa, spoglądając gdzieś w dal, w stronę Ujścia. Już tylko godziny dzieliły go od celu wędrówki, a on nadal właściwie nie był pewien, czy podjął dobrą decyzję, zapuszczając się w te rejony. Westchnął ciężko, przymykając na moment oczy i uciekając w morze myśli.
Nie na długo jednak, bo goblin ponownie go zagaił. Młody mężczyzna zmarszczył czoło, a w jego spojrzeniu pojawiła się powaga, której próżno szukać tam przez większość czasu. Niebieskie oczy wpatrywały się w goblina z uwagą, a Dandre w końcu powoli skinął głową.
- Tak, miałem. - powiedział i momentalnie zaschło mu w gardle. Odchrząknął. - Mój brat umierał mi na rękach, a ja doskonale wiedziałem, że to przeze mnie. Widziałem jak gaśnie błysk w jego oku, jak rumiane lico blednie powoli, zbliżając się do tej śnieżnej bieli, a jego krew spływała mi na ręce i kark, gdy niosłem go do domu... - pokręcił powoli głową - Jednak ostatecznie udało się go odratować, więc to może zły przykład.
- Miałem niegdyś przyjaciela. Zwał się Fedmahn, Fedmahn Kassad. Był najemnikiem, doskonałym szermierzem i człowiekiem z ogromnym doświadczeniem w wojaczce. - w istocie, była to jedna z niewielu dotychczas poznanych przez barda person, z którą najpewniej przegrałby pojedynek. - Udało mu się pozostać przy tym... dobrą personą. Jeśli można być dobrym, żyjąc z zabijania innych. - uśmiechnął się półgębkiem. - Wędrowaliśmy głównym traktem do Saran-Dun, gdy napadła na nas mała grupka bandytów. Widać biedacy byli zdesperowani, bo nie mieliśmy przy sobie zbyt wielu kosztowności... Jednemu z nich udało się dosięgnąć Fedmahna, choć zauważyłem to dopiero po walce, gdy ułożył się pod drzewem i zamknął oczy. Wykrwawił się, nie zdążyłem mu pomóc... Był... Dobrym przyjacielem, jedną z bliższych mi osób. Bardzo... bolało. Patrzenie na niego, podczas gdy kostucha powoli wyciągała z niego duszę. - bard westchnął ciężko. Stracił dużo bliskich osób, naprawdę dużo. Życie doświadczyło go zdecydowanie bardziej, niż można by sądzić. Lecz wolał tego nie roztrącać, nie wracać do bolesnych przecież wspomnień. Przed oczami zamajaczył mu obraz Ygritte, leżącej bezwładnie na skałach w tamtej okropnej jaskini. Zamrugał kilka razy.
- Śmierć towarzyszy mi o wiele częściej niż bym sobie tego życzył, Noblusie. Ja sam także miałem okazję poczuć jej oddech na karku, lecz... Nie mam ochoty o tym mówić. Nie teraz. - pokręcił głową.
- Czemu pytasz? - dodał jeszcze po krótkiej chwili milczenia, błądząc wzrokiem gdzieś hen daleko, przed nimi.
Obrazek

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

65
Futro bardzo się przydało dziewczynie. Mogła się pod nim ogrzać i przy okazji napełniać żołądek jedzeniem Noblusa. Siedziała tak, opatulona i przyglądała się widokom z boku. Jeszcze zaledwie wczoraj było tak pięknie, wszystko kwitło po tak długiej i wyniszczającej zimie, a tu teraz szaro, ponuro i nie było co podziwiać. Na dodatek było zimno. Zastanawiając się tak, jej myśli zeszły na tory południowych krain, gdzie słońce przygrzewa cały rok, czasami za mocno, ale i tak lepszy upał niż mróz. Pomyślała o nowych, niezbadanych terenach, pustyniach, Czarnych Murach, Karlgaardzie... O Archipelagu, ze swymi rosnącymi jedynie tam, niepowtarzalnymi roślinami, o spalonych słońcem tamtejszych ludziach. O morzu kołyszącym łagodnie statkiem, szumiącym, usypiającym niczym matka śpiewająca swemu dziecku kołysankę... A potem chyba jej się przysnęło, bo obudziła się z niedokonczoną zupą całkiem gdzie indziej. Rozglądnęła się nieprzytomnie. W oddali zamajaczyło Ujście. Czy naprawdę chciała tam iść? Rzucać się na głęboką wodę? Nie prościej było wpierw zanurzyć się po pas, a dopiero potem całkowicie? Gdyby tam została, to jak potoczyloby się jej życie? Watpiła zresztą, czy ruch oporu zechce przyjąć do siebie pierwszą lepszą gówniarę. A gobliny obiecały jej tyle rzeczy. Mogła przy nich nauczyć się tyłu przydatnych umiejętności. Ale czy wróci? Coraz mniej była przekonana do Ujścia. I chyba... Postanowiła zaryzykować.

- Śpiąca jestem, nie lubię tak wcześnie wstawać - odpowiedziała na pytanie. Potem zetknęła zdziwiona na Lostka. Aż tak było widać? Przecież dużo razy na niego nie patrzyła. I było to bardziej z... ciekawości. Zawsze lubiła artystów, szczególnie, że Oros się od nich roi i niemal na każdej ulicy można było jakiegoś spotkać. W domach towarzyskich równie często, z opowieści jej przyjaciółki. Poeci, grajkowie, autorzy ksiąg... Koneserzy sztuki nieraz kupowali jakiś wolumin z antykwariatu jej mamy, obfitego w przeróżne tomy, począwszy od tych najmniej cennych kulturowo, kończąc na takich których nie pozwalała nawet dotykać Rennel. Sprzedawała je potem tajemniczym gościom za naprawdę grube pieniądze. Niestety nigdy się nie dowiedziała, co to za księgi są tak niebywale drogie. Ale artystów zawsze doceniała. A ten Dandre... Cóż, przecież nie musi się spowiadać byłe komu, czemu gapi się na mężczyznę. Czy to nie oczywiste? Hormony, te sprawy. Zresztą, Lostek nie był kimś, z kim można było poplotkować o chłopakach przynajmniej w jej mniemaniu. - Tak... Nie znam go, nie wiadomo, co może zrobić. - o wiele łatwiej było jej przytaknąć aniżeli przyznać coś innego.

- Może... Może jeszcze będziemy mieli okazję. Może wasza karawana nie będzie wyglądała tak smutno... - powiedziała cicho, z bijącym sercem. Decyzja zapadła, wyraziła ją na głos, nie ma odwrotu. Po chwili jeszcze dodała: - O ile wrócimy kiedyś do Oros. Muszę tam wrócić. Po prostu muszę, ale nie teraz. Kiedyś.

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

66
Jechali błogo w stronę Ujścia. Nic nie spotykało ich na drodze. Choć nie było w nich tak dużo spokoju, jak mogli okazywać na zewnątrz. Dwójka z nich musiała podjąć decyzję co dalej postanowi zrobić ze swoim życiem. Czy pozostaną z goblinami i ruszą ku pustyniom, czy usadowią się w niebezpiecznym Ujściu. W towarzystwie zielonych mogli poznać różne krańce, ale również spotkać jeszcze bardziej groźne stwory i przeciwności losu. Nawet trójka zielonych nie wiedziała, co czeka ich na trasie. Choć mieli szlaki, którymi często wędrowali, nigdy nie można było być pewnym przyszłości. Nie w ciągłej podróży. Nie wśród różnych ziem Herbii. Tu bandyci, tam potwory, gdzieindziej niespodziewana pogoda, czy katastrofa naturalna. W porcie, który był teraz ich celem, mieli jednak znajome niebezpieczeństwo, które łatwiej było sobie oswoić. Mogli pomóc mieszkańcom w obaleniu tyranii, na którą nikt się nie godził, choć nawet wśród ludzi pojawiali się zdrajcy, którzy kolaborowali z orkami.

Goblini przywódca karawany wydawał się prowadzić w bardzo swobodny sposób rozmowę. Gdyby nie jego typowy dla przedstawiciela jego rasy wygląd i głos, który przypominał skrzeczenie sroki, można byłoby przyrównać go do człowieka. Był elokwentny, oczytany i obyty z kulturą różnych krajów. Miał manierę ironizowania i żartowania. Po prostu zwyczajny jegomość, z którym można byłoby się nawet w przyszłości zaprzyjaźnić. Nikt jednak nie wiedział, prócz samego Noblusa, co siedzi wewnątrz niego. Jakie emocje tam się kotłują, jakie myśli przepływają, jakie plany wobec obcego.

- Ona sama się do nas przygarnęła, a my ją tylko przygarnęliśmy. Przypadek, który zmieni życie każdego z nas. Jak każde zdarzenie w życiu – nie zamierzał rozwinąć bardziej tematu ich pierwszego spotkania, ponieważ nie była to żadna ciekawa i zaskakująca historia. Choć krótko po spotkaniu napadli ich bandyci, a dziewczyna uciekła z zaatakowanego obozowiska, po czym wróciła ubrudzona krwią bandytów. Nikt nie spodziewałby się po niej, że potrafiłaby zranić, a co dopiero odciąć dłoń jakiemukolwiek człowiekowi.

- Wiec wiesz czym jest śmierć. Wiesz ile przynosi cierpienia i bólu. Po co więc zamierzasz jeszcze bardziej ryzykować życiem i wchodzić w objęcia kostuchy? W Ujściu nie znajdziesz pięknych poematów, ani patetycznych słów. Tam nie ma bohaterów. Tam jest krew, która spływa do ścieków. Ciała poniżane. Nie można nazwać heroicznym czynem otrucia orczego herszta, ani podrzucenia bomb do siedziby strażników. Sposoby walki między żyjącą w kanałach opozycją, a brudną zieloną władzą nie jest dumna. Lepiej, aby nikt nie zapamiętał tych czasów. Ujście zawsze było wielkim burdelem. Kiłą marynarzy, rzeżączką kupców i wrzodem na dupie Keronu. Tu nie chodzi o walkę o wspaniałe miasto i żyjących w nich ludzi, ale o dwie kluczowe rzeczy. Wojska, które zagwarantował Aidan mają zdobyć najbardziej wysunięty na południe port kerończyków i pokazać Urk-hun, że nie mają przewagi militarnej.
*** Z tyłu wozu nie było jednak tak poważnie i smętnie jak z przodu. Deton siedząc samotnie był skupiony tylko na powożeniu, a dwójka pozostałych mężczyzn dyskutowała na jakieś poważne tematy, zupełnie nie przejawiając entuzjazmu z tyłu.

- Chcesz przez to powiedzieć, że zostajesz z nami?! – wydał okrzyk, który nie sposób nie było usłyszeć z przodu karawany. Nawet kusznik odwrócił głowę zdziwiony jazgotem. – Niesamowite. Żartujesz i chcesz sprawdzić moją reakcję, prawda? Ale gdybyś została mógłbym ci naprawdę pokazać kilka sprawnych wymachów mieczem, abyś mogła sobie sprawniej poradzić z jakimiś bandytami. No zresztą sama wiesz, jak bywa niebezpiecznie w trasie. Pewnie byliby to nie ostatni bandyci, których spotkaliśmy. I zresztą to błahostka w porównaniu z prawdziwymi niebezpieczeństwami świata. Najgorszy był potwór pustynny, który kiedyś nas zaatakował i musieliśmy przed nim uciekać przez pół… - spojrzał na nią po czym zatkał usta, jakby coś strasznego powiedział - … jeżeli ty poważnie myślisz o dołączeniu na stałe do nas … to jeszcze cię zniechęcę. Ach. I będziesz musiała się przyzwyczaić do wczesnego wstawania. To przecież normalne. Teraz będziemy w Ujściu… będziesz potrzebowała czegoś szczególnego ze sklepu?

- A co z tym grajkiem? – machnął w jego stronę głową – Noblus wspominał, żeby zabrać go ze sobą. Uważa, że złym byłoby zostawienie go w Ujściu na pastwę śmierci. Nie ufam mu jakoś. Jest podejrzany. Co o tym myślisz? On ma za dobre serce. Kiedyś ktoś mu je wypruje...

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

67
Dźwięczny śmiech rozniósł się po okolicy, gdy Lostek zaczął paplać podekscytowany dołączeniem Rennel do karawany. To było urocze, że tak bardzo się cieszył z tego, choć dziewczyna nie miała zielonego pojęcia, na co im ktoś taki jak ona. Nieporadna, strachliwa, na dodatek z blokadą, która uniemożliwia jej działanie. Była tylko przestraszoną dziewczynką, której zapewne było im szkoda zostawiać w Ujściu, żeby jej się krzywda jaka nie stała. Ren doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale i tak postanowiła z nimi zostać. Nie odtrąciła przyjaznej dłoni, czuła, że z nimi będzie bezpieczniejsza, nawet pomimo tego, co może ich spotkać w drodze przez Urk-un. Może w końcu osiągnie przy nich swój cel - nauczy się odwagi w stosunku do przeciwników i ogółem, tej, która ją blokuje przed powrotem do Oros.

- Mówię serio - powiedziała. W jej oczach błąkały się wesołe iskierki. - Ale naprawdę musicie mi obiecać, że odwiedzimy kiedyś Oros. Kiedyś, czyli nie jak będę siwą staruszką. Za kilka lat. I nie, nie zniechęcisz mnie. Wierzę w wasze umiejętności.

W tej chwili, opatulona ciepłym futrem, czująca swego rodzaju błogostan, naprawdę nie czuła strachu przed przyszłą wędrówką. Wierzyła, że gobliny ją nauczą paru przydatnych sztuczek, a wtedy żadne potwory będą jej straszne, żadni bandyci nie będą chcieli ją sprzedać, zgwałcić. Dotknęła swojego miecza. Przypomniała sobie wydarzenia sprzed kilku dni. Mimowolnie zimno przemknęło po jej plecach. Wciąż we włosach, na płaszczu i koszuli miała krew tryskającą wtedy z kikuta. To co zrobiła, było aktem desperacji, samoobroną. Mimo tego wciąż czasami to sobie przypominała, to z jaką łatwością ledwo co znalezione ostrze wbiło się w kości, przecięło je i oderwało od reszty ciała. Nie czuła wtedy nic prócz strachu, że coś jej się stanie. Może to było sekretem? Sytuacja kryzysowa? Może wtedy, gdy ceną jej życia będzie odebranie go komuś innemu, może wtedy pozna, co to odwaga? Były to jednak luźne spekulacje, jej definicja tego słowa. W rzeczywistości nigdy tego nie zasmakowala, siedząc w mieście wśród książek, a potem u starszego małżeństwa. Wszystko bylo przed nią.

- Wczesne wstawanie nie jest normalne - burknęła, rozczarowana tym, że nie będzie się wysypiać. - Przydałaby mi się pochwa na ten miecz. I chyba nic więcej.

Zerknęła na barda siedzącego na pierwszym wozie. On miałby się zabrać z nimi? Szczerze to... nie miała nic przeciwko temu. Bedzie ciekawiej. A w dodatku miałaby towarzystwo człowieka w kraju zielonoskórych. Zawsze miło spojrzeć na ludzką twarz. Oczywiście jest wiele innych korzyści wypływających z faktu towarzyszenia Dandre goblinom i Rennel. Ile opowieści mógłby przytoczyć! Dziewczyna kochała je, kochała muzykę, a czym innym mężczyzna był niż bardem? Uśmiechnęła się głupawo na myśl o tym, co może jej opowiedzieć, co może zagrać dla niej. Była jak najbardziej za.

- A może przesadzasz? Moglibyśmy go na przykład wywieźć gdzieś, gdzie jest po prostu bezpieczniej. To jest tylko bard, co takiego może zrobić? - powiedziała, tak naprawdę przecząc swoim poprzednim słowom, że mu nie ufa.

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

68
Nie działo się zupelnie nic wartego uwagi. Koła wozów skrzypiały, a błoto rozbryzgiwało się na boki, tworząc raczej smutny i dość monotonny obrazek. Bard siedział lekko znużony, acz raczej zadowolony z takiego, a nie innego obrotu spraw. Dobrze jest podróżować wozem, zdecydowanie wygodniej niż na pieszo. Nawet jeśli twardo i trzęsie! Bo można spróbować się zdrzemnąć, czego wędrując na własnych nogach człek raczej nie uczyni.
Oczywiście teraz bardowi nie w głowie sny i odpoczynki! Przecie dopiero co wstał, a przywódca goblińskiej karawany raczył go chwilą rozmowy. Rozmowy na raczej ciężkie tematy, rozmowy raczej dziwnej jak na początek znajomości... Ale cóż z tego?
Rozmawiało się calkiem przyjemnie, co, szczerze mówiąc, nieco nadal nieco zadziwiało młodego muzyka. Acz może jeszcze przywyknie?
Noblus był bardzo dobrym kompanem do rozmów. Właściwie... tylko jego skrzeczący głos przypominał bardowi o tym, że ma przed sobą goblina, tego zgredliwego stworka z baśni i chama z karczmy... Patrząc na to oczami stereotypów, oczywiście!
Ten konkretny goblin wyrażał sie jak naprawdę wykształcony, oczytany i obyty człowiek, a Dandre był naprawdę zadowolony z tego, że natrafił na takiego... kompana


- No proszę, z filozofią mi tu wyskakujesz. - mruknął z rozbawieniem, mrużąc lekko oczy. Mężczyzna nie ciągnał dalej tematu dziewczyny, więc bard ostatecznie także postanowił dać spokój i porozmawiać o czymś innym. Szczególnie, że miał w planach jeszcze rozmówić się nieco z Ren osobiście, bo dotychczas raczej nie miał na to okazji. Acz to wszystko później, przy okazji... jeśli taka się nadarzy.

Zamilkł na moment, słuchając wypowiedzi Noblusa, a później milczał jeszcze chwilę, układając sobie w głowie odpowiedź. Patrzył na miasto, rysujące się gdzieś w oddali i wypuścił z siebie powietrze. Powoli, ciężko, nadal zastanawiając się nad doborem słów.
- Bólu i cierpienia widziałem już dosyć, to prawda. I nie jest mi śpieszno, by ponownie się z nimi zetknąć, jednak z drugiej strony... Jak nie ja, to kto?
Życiem ryzykowałem już nie raz, a śmierci właziłem w gębę z o wiele błahszych powodów, niż chęć udokumentowania w sumie dość ważnych dla naszych czasów i obywateli Keronu wydarzeń. Nie szukam bohaterów, bo nie pędzę tam na złamanie karku, by spisać piękną balladę o orkach, wyżynających cywilów za krzywe spojrzenie. Nie skrobnę na serwetce poematu, zachwalającego odcienie krwi, spływającej po ulicach tego miasta i mieszającej się ze ściekami w rynsztoku. Nie spiszę fraszki o małej, wesołej bombce, co to do siedziby straży trafiła i zmasakrowała w przemiły sposób kilku strażników.
Bo nie o to mi chodzi, nie tym razem. Utworów lekkich, wierszy i ballad napisałem już dużo, naprawdę dużo. Jednak teraz cel przyświeca mi zgoła inny.
Chcę ukazać jak wyglądała... jak wygląda sytuacja w tym zapomnianym przez Bogów mieście. Obserwując wszystko osobiście, a nie opierając się na informacjach z drugiej ręki. Obiektywizm mi przyświeca....


- Jednak z drugiej strony.... Nie wiem. Sam już nie wiem co począć. Nie zgodzę się z tym, że lepiej, by nikt nie pamiętał tych czasów. Nieważne jak okropne rzeczy się dzieją, pamięć o nich powinna zostać. Jako przestroga, lub cokolwiek innego, cholera wie!
Wiem, że to miasto od zawsze było rynsztokiem i okropieństwem, a teraz stalo się pionkiem... może i dość ważnym pionkiem, w tej wspaniałej politycznej grze... Piękna tam za grosz, ale czy poeta tylko pięknem się przejmuje i tylko je powinien opiewać?
Nie wiem, Noblusie, nie wiem nic!
- machnął ręką i ponownie zamilkł, marszcząc czoło w zamyśleniu.
- Śmierć jest tak niewdzięczna... - mruknął jeszcze, podpierając głowę na ramieniu.
Obrazek

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

69
Lostek nadal wydawał się niezwykle uradowany. Był teraz w stanie wszystko obiecać dziewczynie, aby tylko z nimi została. Przywiązał się do niej bardzo mocno. Ta delikatna istota, jaką była półelfka, była uzupełnieniem szorstkiej natury goblinów. Charakter mieli gorzki. Głos nieprzyjemny dla ucha. Nawet ich skóra była nieprzyjemna w dotyku. A ona? Zupełnie przeciwieństwo. Nie była odważna, ani sprawna w boju, ni odporna na ciężkie warunki pogodowe, a świat znała jedynie z książek, w których był przedstawiony z kunsztem artystów tak nierealistycznie, że naprawdę można było uwierzyć, że życie po drugiej stronie gór jest beztroskie. Nic bardziej mylnego, a wszystko miała przeżyć na własnej skórze. Może kiedyś napisze własną książkę, a jej zbiór pojawi się w bibliotece matki na najwyższej z półek?

- Oczywiście. Bywamy tam częściej niż Ci się wydaje. Podróżując przez całą Herbię zbieramy różnego rodzaju rzadkie tomy, które kolekcjonuje pewien mężczyzna w Oros. Poza tym zawsze znajdują się tam liczni magowie i uczeni, którzy z wielką chęcią kupują od nas jakieś białe kruki. Mamy kilka pozycji, które szukamy przez długi czas, ale nie natrafiliśmy na żaden ich ślad. Muszę się przyznać, że ledwo składam słowa i czytanie mi nie idzie. – powiedział z pewnym żalem, ponieważ czuł się głupszy niż pozostali jego towarzysze – Nie dane mi było nigdy uczyć się. Zresztą znasz trochę moją historię i wiesz, że ciężkie miałem życie. Nie mogłem pozwolić sobie na chwilę spokoju. Gdybym trafił od początku na tak dobrego goblina jak Noblus moje losy wyglądałyby zupełnie inaczej. Ech. Nie ma co zastanawiać się nad przeszłością. Ty zaś lubisz czytać książki, prawda?- ciężko było stwierdzić, czy była to zachęta do jakieś opowieści na ten temat, czy raczej pytanie retoryczne. – Masz rację, trzeba go zabrać z tego Ujścia. Noblus będzie miał kolejną uratowaną duszę i bogowie jeszcze wezmą go do swojego panteonu, aby siedział obok nich.

- Sama pochwa na miecz Ci starczy? Nie potrzebujesz jakiś codziennych przyrządów? Czegoś do pielęgnacji? – dopytywał jeszcze po czym dodał – będę musiał w takim wypadku zabrać twój miecz, abym mógł zamówić pochwę ze skóry.
*** Noblus nie wydawał się zadowolić postawą rozmówcy, który za bardzo był przekonany do pozostania w Ujściu. W jego dużych mądrych oczach widać było pewien smutek. Nie potrafił zrozumieć idei, pchających artystów ku niebezpieczeństwu. Oczywiście był kiedyś młody i pamięta jeszcze młodzieńczą werwę i ochotę przygody, czy niezwykłych doświadczeń. Każdy ma w sobie pragnienie odkrywania. Niektórzy wolą znajdować nowe napary magiczne, a inni zwiedzać stare opuszczone świątynie zapomnianych bogów. Dandre kierowało jednak coś innego, co było obce dla starego goblina. Był historykiem i rozumiał wagę spisywania przekazów. Nie uważał jednak, że można było dla tego poświęcać tak młode życie, bo bard był przecież jeszcze człowiekiem, przed którym wszystko stało jeszcze otworem. Cały świat był dla niego na wyciągnięcie ręki, a on sięgał po ten najbardziej zgniły owoc, który obsiadła chmara much.


- Nie rozumiem twoich intencji młodzieńcze. Szukasz prawdy, ale zamknięte usta i dłonie nie przekażą niczego wartego uwagi prócz grobowej ciszy. A śmierć potrafi być piękna, ale nie za murami tego portu. Tam ujrzysz trwogę, od której powinno się odwracać twarz. Ja wiem, że dzieje się tam coraz gorzej. Nie kara się tylko osoby działające w opozycji, ale również całe ich rodziny, znajomych, przyjaciół, kochanków. Wszyscy się boją. Strach jest tam paraliżujący i poniżający. Tam nie potrzeba artystów. Niektóre historie najpiękniejsze są opowiadane z ust osób, które doświadczyły prawdziwego cierpienia, a nie spod palców człowieka stworzonego do czynienia piękna. –
przerwał na moment swój wywód po czym rzekł – ale nie będziesz miał zbytnio czasu, aby zastanawiać się nad swoją przyszłością.

*** W oddali widać było już wysokie mury portu, które były naruszone podczas ataku orków i nadal nie zostały naprawione. Dookoła znajdowały się podmokłe pola, uprawiane jedynie przez zielonych. Hodowano tutaj różnego rodzaju zioła, ryż i trzcinę. Gromady goblinów, bo oni przede wszystkim zajmowali się rolą, pielęgnowało wschodzące rośliny. Ledwo ustąpiła zima, a już wszyscy wzięli się ostro do pracy. Ludzie nie byli wypuszczani poza bramy, ponieważ wszyscy by uciekli, choć nie mieliby dokąd zmierzać. Wewnątrz panował surowy rygor, ale mało osób zamierzało uciekać. Musieliby zostawić rodziny, dobytek, dom i tułać się jak żebracy poza Ujściem. Przemycanie ludzi przez kanały bywało zaś zbyt niebezpieczne, choć na samym początku odbywało się masowo. Teraz orki znały wszystkie główne miejsca, przez które przechodzono. Stąd teraz ciężej było opuścić Ujście. Między jedną śmiercią a drugą. Brona była opuszczona, a orkowie stali w wartowni. Z oddali jednak ciężko było cokolwiek więcej powiedzieć o tym mieście.

Wozy zatrzymano blisko siebie, a wszystkie gobliny wstały jak na zawołanie. Widać było lekkie pobudzenie w nich. Wszyscy wiedzieli, że teraz jest moment wcielenia planu w życie. Nie mogli przecież od tak przetransportować ludzi do środka. Poza tym mieli jeszcze towary dla podziemia, a towarzystwo barda i półelfki mogłoby wprowadzić niepotrzebnych podejrzeń.

- Co postanowiłeś? – zapytał się mężczyzny przywódca karawany.

- Zostajesz z nami, prawda?- upewnił się Lostek dziewczyny po czym dodał – wpadliśmy na banalny pomysł. Zniesiono może niewolnictwo, ale nadal nie ma za niego sankcji i jest w Ujściu popularne. Postanowiliśmy więc udawać, że będziesz niewolnicą. Nie będą się tobą zbyt interesować, a my bez problemu dostaniemy się do portu, znajdziemy statek i załatwimy wszystkie sprawy w mieście. Co myślisz o tym?


- Tylko nie mamy czasu na niepotrzebne wywody – dodał Deton, który ciętym wzrokiem patrzał na barda, jakby chciał go tym samym przekonać do pozostania w Ujściu. Lecz Rennel dobrze wiedziała, że jest to jego standardowa postawa wobec wszystkich nowych. On po prostu dużo szczekał jak mały kundel, aby odsunąć od siebie możliwe niebezpieczeństwo. Musiał być wewnętrznie bardzo samotny. Na szczęście miał swoich kuzynów, a teraz dołączyła do nich również ona (zaczynali się do siebie przyzwyczajać).

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

70
Z uwagą słuchała słów goblina mówiącego o tym, że często bywają w Oros. Odetchnęła z niemałą ulgą. Więc jednak nie skończy jako żona zielonoskórego gdzieś na pustynnych rubieżach. Pytanie tylko, czy nie skończy się gdzieś na tychże rubieżach, na przykład z głodu, odwodnienia, ataku jakiejś bestii... Jak na razie jednak jej myśli pozostawały względnie optymistyczne. Z goblinami czuła się bezpiecznie. Wiedziała, a raczej miała przeczucie, że one ją obronią. A być może, za kilka lat ona sama będzie potrafiła się obronić i nie będzie potrzebowała pomocnej dłoni jakiegoś mężczyzny. Chociaż mężczyznę za te kilka lat to ona by chciała mieć, jako męża oczywiście. Może jak wróci do Oros, znajdzie sobie jakiegoś chłoptasia, z którym będzie miała ochotę spędzić resztę swojego życia... A może nie w Oros, a innym mieście, które odwiedzi? Przecież w Urk-hun też są ludzie. Tak, ludzie, bo Rennel wolała ludzi pod każdym względem. Elfy były dla niej... niespecjalnie interesujące. Mimo tych wszystkich zachwytów nad nimi, ona uważała je za przeciętne. Cóż, być może była to wina jej pochodzenia i tego, że brzydziła się swoją elfią połową. Za to rasa ludzka! Tacy różnorodni, przez to bardziej atrakcyjni. Choć z jednego była zadowolona jako półelfka - brak zbędnego owłosienia gdzie indziej niż na głowie. To jest przydatne. Za to chciała być zawsze niższa. Tak o piętnaście, dwadzieścia centymetrów. I tak dobrze, że nie ma dwóch metrów, to by było okropne.

- Całe życie spędziłam między książkami, mieszkałam nad antykwariatem mojej matki. Pomagałam jej tam. Znałam każdą półkę i każdą książkę, która na niej leżała. No, prawie każdą - powiedziała, a zaraz po tym spochmurniała, przypominając sobie stare dobre czasy. Potrząsnęła głową, wyrzucając wspomnienia i kontynuowała, z powrotem przywołując na twarz uśmiech. - Mogę cię nauczyć tego! Mam w torbie jedną książkę, może i są to bajki dla dzieci, ale zawsze warto od czegoś zaczynać!

- Szczotka - powiedziała poważnym tonem, gładząc rozczochrane, skołtunione włosy. Na jej twarzy pojawił się wyraz zastanowienia. - Może jeszcze... Coś na przebranie. Śmierdzę jak skunks. Będę się mogła gdzieś umyć? Chyba tyle, może coś ważnego potem sobie przypomnę. - uśmiechnęła się nieśmiało do Lostka, mając nadzieję, że nie poprosiła o zbyt wiele.

Wkrótce drzewa zostały zastąpione polami, na których w pocie czoła pracowali orkowie, a w oddali zamajaczyły mury Ujścia. Lekki dreszcz przeszedł Rennel, gdy tak spoglądała na portowe miasto, uszkodzone przez wojnę, smutne, pogrążone w chaosie, jakim byli zielonoskórzy uwcześni władcy. Utwierdziła się w swoim przekonaniu, że chce podróżować z goblinami. Lekkie uczucie strachu zakłuło ją gdzieś w środku. Co tam zobaczy? Na pewno coś, czego nie pozbędzie się przez długi czas ze swoich snów, ze swojego delikatnego umysłu. Śmierć, okrucieństwo. Sprawy, między które chciała się pchać, myśląc, że może coś zmienić, że stanie się bohaterką. A były to po prostu myśli durnej nastolatki.

Lekko zaniepokoił ją plan goblinów, ale przytaknęła na niego i ściągnęła z siebie grzejące ją do tej pory futro. Nie może przecież wyglądać na rozpuszczoną pannicę. Podała go Lostkowi, aby ten coś z nim zrobił, po czym przekazała mu również miecz. Niewolnica z bronią? No i oczywiście wcześniej prosił ją o niego, żeby móc załatwić jej odpowiednią pochwę. Zerknęła też zaciekawiona na Dandre, zastanawiając się, jak on zadecyduje. Czy wyruszy kawałek drogi z nimi, póki nie będzie względnie bezpieczny, a Noblus nie będzie miał na sumieniu jego duszy pozostawionej w Ujściu.

- Jeśli to sprawi, że nie będziecie mieć problemów, to zgoda - powiedziała i skulila się na siedzeniu, ni to z zimna, ni odgrywając powoli swoją rolę. Owinęła się szczelniej płaszczem i uśmiechnęła do goblinów troszkę niemrawo, będąc bardzo niegotową na wjazd do miasta, a przede wszystkim wystraszoną. Cóż, być może to zadziała na ich korzyść.

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

71
Któż zrozumie artystę, gdy nawet on sam siebie nie może pojąć? Skomplikowane to persony i często pozbawione logiki, której prawami kieruje się większość innych osób i istot.
Młody bard widział w oczach Noblusa smutek i nieco go to... irytowało. Spojrzenie goblina popychało go do dalszych rozmyślań na temat swojego losu, a przecież nie chciał już więcej myśleć! Im więcej zastanawiał się nad sensem swego pobytu w Ujściu i szansach na ujście stamtąd żywcem, po spisaniu czego trzeba, tym bardziej niepewnie czuł się ze swoją decyzją. Nie był tchórzem, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wyglądał na typowego bawidamka z wielkiego miasta, któremu tylko niewiasty i alkohol w głowie, a na widok krwi ucieka gdzie tylko pieprz rośnie. Nie bał się śmierci i bólu, bo doświadczył tego wszystkiego już nie raz, jednak...
Jednak nie miał zamiaru jeszcze umierać. Miał sporo spraw do załatwienia w tym wielkim świecie. Mnóstwo miejsc do odwiedzenia, mnogość wierszy do napisania, wielu ludzi i nieludzi do poznania... Nie chciał jeszcze zamykać oczu i odcinać się od tego wszystkiego...
A istniała spora szansa, że będąc w Ujściu nie zdąży nawet napisać swego dzieła, rzeczy która pchnęła go do tej niebezpiecznej podrózy...
Rozmyślał tak, a Noblus mówił, pomagając wątpliwościom targającym duszą barda rosnąć. Mężczyzna milczał, zbyt zajęty swymi rozterkami, by choćby myśleć o odpowiadaniu.
- Ileż zła na świecie i ileż krwi przelanej... Czy ktoś jeszcze w ogóle myśli, czy to za dobrą sprawę? - zresztą, czy kiedykolwiek chodziło o dobrą sprawę? Pytanie brzmiało w głowie barda, pozostawione bez odpowiedzi.


Zmrużył lekko oczy, spoglądając na wysokie mury portu, widniejące w oddali. Przejeżdżał wzrokiem po wyłomach w kamieniu, przyglądał się przez chwilę warowni, w której stali orkowie, by w końcu przenieść swe spojrzenie na okoliczne podmokłe pola, na których uwijały się gromady goblinów. Oczywiście, że to oni zajmowali się rolą... Dandre zawsze wydawało się, że orkowie potrafią tylko bić, gwałcić i palić wioski... no, broń jeszcze jakoś wykuwali! Na tym ich talenta się kończyły... Ponownie, najpewniej był to dość rasistowski i stereotypowy punkt widzenia, co trochę go bolało, jednak... Po prostu trudno było mu patrzeć inaczej na te zielone, wielkie kupy mięcha.
Wozy się zatrzymały, a wszystkie gobliny wstały jak na zawołanie. Bard popatrzył po nich nieco nieprzytomnym wzrokiem, wyraźnie nadal przebywając jedną nogą w krainie myśli.
- Myślę, że... - zaczął, po czym urwał, zmarszczywszy brwi. Krótko ma być, bez wywodów!
O, wy, rozdroża życiowe!
Czemu taka wasza rola, by człekowi myśli zajmować i otwierając dwoje drzwi, zaznaczać wyraźnie, że jedne zamkną się i już najpewniej nigdy się nie otworzą. Czemu każda z dróg wydaje się kusząca i nie ma tej jednej, słusznej?
- ... pojadę z wami, Noblusie. Jeśli mogę, oczywiście... - uśmiechnął się lekko - Zawsze chciałem zwiedzić waszą krainę, a Ujście... Ujście chyba rzeczywiście nie potrzebuje teraz kronikarza z zewnątrz. A nawet jeśli, to nie wiem, czy ja jestem odpowiednim dlań człowiekiem. - postanowił. Skinął głową i zamilkł, spoglądając w głębokim zamyśleniu na miasto w oddali. Jego dłoń powoli powędrowała do lutni, przejechał palcem po drewnianym pudle rezonansowym i westchnął cicho.
Obrazek

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

72
Lostek wydawał się trochę skrępowany rozmową na temat czytania, ponieważ uświadamiał swoje poważne braki w tej umiejętności. W przekonaniu części wykształconej była to podstawa. Oczywiście wiele ludzi (i nieludzi) nie posiadało tej umiejętności. Na wsiach nie było potrzeby, aby zapisywać swoje przemyślenia lub przekazywać informację dalej. Częściej potrafili liczyć i kodować informację o liczbie posiadanych zwierząt w oborze, ale złożone rachunku były dla nich zbyt skomplikowane. Łatwo było takiego oszukać podczas sprzedaży towarów na bazarze i niejeden handlarz dopuszczał się takich przekrętów. W miastach jednak panował o wiele mniejszy analfabetyzm. Edukacja była bardziej powszechna, a wraz z większą liczbą pieniędzy rosła możliwość pobierania nauk. Szczególnie ośrodki akademickie cieszyły się pokaźną liczbą osób wysoce wykształconych. Stolica również była skupiskiem osób posiadających dużą wiedzę. W Urk-hun jednakże ciężej było o umiejętności humanistyczne. Zresztą nawet języki zielonych były znacznie uproszczone i często pozbawione złożonych poetyckich składni. Przedstawicielom innych ras szczególnie ciężko było nauczyć się pisowni goblińskich dialektów, w których znajdowały się znaki zupełnie obce, które oddawały skrzeczenie i charczenie typowe tylko dla goblinoidów. Trzeba jeszcze podkreślić, że trudność w rozumieniu ich języku wynikał z różnorodności słownictwa zależnie od plemienia, a tych było wiele.

W tym wieku pół orkowi będzie trudno nauczyć się czytania i pisania, choć posiadał pewne podstawy. Nigdy jednak nie miał czasu i motywacji, aby posiąść ową wiedzę. Teraz po poznaniu dziewczyny i zaprzyjaźnieniu się z nią, może będzie miał nowy cel w swoim podróżniczym życiu.

- Dobrze – oznajmił, ale po chwili dodał – Ty mnie nauczysz sprawniej czytać i pisać, a ja w nauczę Cię władać ostrzem! Przynajmniej teraz będziemy mieli więcej czasu.

Kiedy dziewczyna wymieniała przedmioty, które chciałaby kupić, wzrok mężczyzny skupił się na jednym punkcie, a jego mina świadczyła, że bardzo wyprężał się, aby wszystko zapamiętać. Powtórzył jeszcze szeptem wszystko co wymieniła i uśmiechnął się dumny z siebie.
*** - Twoja obecność mam nadzieję będzie dla nas korzystna i równie przyjemna, jak tylko Deton zmieni swoje nastawienie do Ciebie. Potrzeba mu czasu. – stwierdził z pewnym pragmatyzmem po czym dodał – sam powiadałeś, że potrafisz władać orężem, a przy ognisku mógłbyś nas czasem uraczyć dobrą melodią. Nawet nie wiesz jak dużo łączy Cię z naszym kuzynem, choć doświadczył świata bardziej od Ciebie i poznał jego gorycz jak mało kto. Ułatwiliście nam więc trochę zadanie takową decyzją. Rozmawialiśmy już o tej sytuacji i sposobie przewiezienia was za mury Ujścia. Świadomy jesteś, że nie łatwo jest przekroczyć bramy kolorowym. – było to pojęcie o tyle śmieszne, że zazwyczaj za tych kolorowych uznawano przecież orki i gobliny, ale w przeświadczeniu urk-huńczyków właśnie ludzie byli bardziej barwni i różnoracy – mamy więc dość sprawdzony i niezbyt przyjemny dla was sposób. Dawno odstąpiono od niewolnictwa, ale w takowych miejscach jak Ujście owo prawo nie jest przestrzegane. Nikt więc nie zabroni nam potraktować was jako naszą własność. A za to nikt nie pozwoli sobie na ruszenie czegoś co jest nasze.
*** Po zatrzymaniu się karawany Dandre zaprowadzono na końcowy wóz, w którym siedziała już odkryta i marznąca Ren. Poprosili go o oddanie broni, jak zrobiła to dziewczyna. Następnie podano im łańcuchy wyjęte z jednej ze skrzyń, aby założyli je na nadgarstki i nogi. Owe więzy były ze sobą połączone i po wszystkim utrudnią im poruszanie się. Urealistyczni to jednak cały teatr, który planowali zagrać przed publicznością z Ujścia.

Na ostatnim wozie pozostał Lostek, który uważał, że będzie uważał na bezpieczeństwo kashi. Przy okazji mógł uważać również na los barda, choć nie zależało mu szczególnie na jego życiu. Nie miał okazji go poznać, ani polubić. Jego wrodzona nieufność niepozwalana na zbliżenie się do pierwszego lepszego napotkanego grajka, który wydawał się niezadowolony z poznania zielonych.

Mijali po drodze podmokłe plantacje, które uprawiały przede wszystkim gobliny. Wszystkie były jednak zajęte swoją pracą na tyle, że nikt ich nie zatrzymał. Jedynie unosili swoje pół-łyse głowy i zerkali na nadjeżdżający wóz. Mieli jednak dużo roboty, ponieważ po tak długiej zimie nie można było sobie pozwolić na odpoczynek. Doprowadziło to do poważnego wyniszczenia całego miasta, a wojska kerońskie zamierzały wykorzystać to przeciwko nim. Co z tego, że najwięcej stracą na tym rodowi mieszkańcy portu. Nikt nie przejmował się ich losem.

W końcu dotarli do Południowej Bramy. Ta druga co do wielkości brama nie była tym samym miejscem co wcześniej. Nie przejeżdżały przez nią tabory kupców ze wszystkich stron. Przyjmowała jedynie zielonoskórych handlarzy, którzy przede wszystkim pochodzili z zachodnich pustyń. Most zwodzony był opuszczony. Dookoła fosy znajdowały się naostrzone pale, a w nich leżały pozostawione na pastwę losu stare szkielety. Prawdopodobnie pozostałość po ostatnim wielkim oblężeniu. Orki nie zamierzały sprzątać truchła swoich wrogów, a bardzo możliwe jest również, że nadal znajdowali się tam jego towarzysze. Nie to zwróciło jednak szczególną uwagę dwójki ludzi. Przy bramie były pale z wbitymi głowami, które zdążyły zgnić i zupełnie stracić typowy dla głowy kształt. Przy nich latały muchy i nadawały temu obrazowi czegoś obrzydzającego.

Przy strażnicy znajdowało się trzech barczystych ogromnych orków. Byli wysocy i potężnie zbudowani. Mieli na sobie jednak niezbyt pokaźne zbroje. Nie mieli również regularnego stroju, który mógł świadczyć o ich roli. Jeden miał na sobie przyszywanice i topór na plecach. Drugi najwyższy z nich wszystkich o jednym całym żółtym oku (prawdopodobnie jakaś choroba genetyczna, która występowała jedynie u przedstawicieli tej rasy) ubrany był w stalowy kirys, a przy boku miał jednoręczny miecz. Trzeci z nich miał na sobie pikowaną koszulę i miał krótki miecz tylko. Wydawał się najmłodszy z nich wszystkich. Dla ludzkich oczu byli wszyscy dość podobni do siebie i w tłumie zupełnie nie potrafiliby ich odróżnić. Tak samo było wcześniej z goblinami. Dopiero dłuższe przebywanie z nimi pozwalało na wychwycenie charakterystycznych cech każdego z nich.

- Agra not sha lutha – krzyknął największy z nich i podniósł otwartą dłoń w geście stopu. Oczywiście wozy zatrzymały się zaraz przy wjeździe do miasta.

- Sha li the nati – odrzekł coś Noblus, który zszedł z wozu. Powiedział to dość gwałtownie i zbyt żywo jak na niego. Nie przypominał już tego inteligentnego goblina, z którym można było prowadzić filozoficzne rozmowy. Przywódca karawany wydawał się śmiesznie mały przy strażniku.

- Nath Khan na dusi. Szala Nat the dali not – warknął i spojrzał prosto w oczy swojemu niższemu rozmówcy. Pozostałe gobliny siedziały na swoich miejscach zupełnie spokojne, jakby nie przejmowały się tą agresywną wymianą zdań między Noblusem a żołdakiem.

- Okha si lat he lamatu. Szawa hi nuta sza wanti. – Noblus teatralnie plunął gęstą śliną pod buty giganta i wręczył mu dwie srebrne monety ze swojej sakiewki u boku. Wrócił po chwili do wozu, a po chwili ruszyli już.

- Parszywa kanalia. Od kiedy wprowadzają takie procedury sprawdzania towarów?! To już jest hańba, że nie wierzą już nawet swoim braciom. Zdechnij w odchodach swoich dzieci – krzyknął w jego stronę Deton, ale tym samym chciał zaznaczyć odgrywającym role niewolników, że zaczynają się kłopoty. Plan, który wybrali okazał się jednak lepszy, ponieważ nie wiadomo co by się stało, gdyby ukryli ich w jednej ze skrzyń.

- Bieda ich przyciska to nawet biorą myto – rzekł niezadowolony Lostek. Powiedział to patrząc przed siebie, jakby do siebie, choć tak naprawdę skierował swoje słowa do dwójki siedzącej za nim.

Przekroczyli już bramę i skierowali się w stronę jakiegoś niedaleko znajdującego się budynku. Była to główna wartownia, w której mieli sprawdzić ich towary. Nikt jednak nie śledził ich, ani nie nadzorował w tym momencie. Byli przez moment sami. Zatrzymali się przy siedzibie straży i czekali, aż zostanie otwarta brama do wjazdu do środka.

- Bądźcie ostrożni. Zachowujcie się jak niewolnicy. Nie chcielibyśmy mieć problemów. – rzucił na koniec hopgoblin.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Ujścia”